Nie
tak dawno temu miałem okazję pojechać jako prelegent zaproszony do
Augustowa na konwent. Oczywiście, jako człowieka z centralnej Polski
ucieszył mnie widok prawdziwej zimy. Dowiedziałem się później, iż
w tamtych okolicach od listopada do marca to rzecz normalna. Niemniej,
kiedy przeszedłem się po rynku, szukając jakiegoś wyszynku i domu
kultury (miejsca konwentu), zdziwiło mnie jeszcze jedno. W środku na
placu znajdował się spory zadrzewiony obszar. Nie zrobiono natomiast
potworka wyłożonego kostką brukową za unijne pieniądze, pozbywając się
drzew i szpecąc całkowicie krajobraz. Z podobnym widokiem zetknąłem się
parę miesięcy wcześniej w Gołdapi. Tam z kolei fontanny i skwerek, no
i przy mostku informacja, jak wyglądał rynek przed drugą wojną światową.
Unia
Europejska wiecznie mieli ozorem o ochronie środowiska. W tym celu
wdrażany ma być słynny Zielony Ład. Gada się o gospodarce zeroemisyjnej,
próbuje się przepychać szereg rozwiązań rzekomo „ekologicznych” –
cokolwiek miałoby to znaczyć. Nawet narzeka się, że stada krów produkują
za dużo metanu, więc trzeba je zredukować. A jednocześnie co się robi.
Jednocześnie to się ścisłe centra miast zamienia w betonową pustynię.
Jacyś tam urzędnicy dostają dotacje, żeby gdzieś rzucić Jadar czy
Pozbruk, no i potem zamiast przyjemnego skwerku, gdzie można usiąść pod
drzewem, pokontemplować, mamy kiczowaty koszmar. W dodatku w lecie nie
ma jak się schować przed słońcem, a zimą za to może wywiać.
To są
korzyści pragmatyczne z występowania drzew. Jakoś ci wszyscy urzędnicy
nagle zapominają, że to drzewo pochłania ileś niedobrego dwutlenku
węgla, który przetwarza na cukry i inne metabolity w procesie
fotosyntezy. W dodatku te drzewa pomagają walczyć ze smogiem, o którym
też się mówi coraz głośniej. Do tego jeszcze te drzewa pochłaniają wodę
i stabilizują systemem korzeniowym grunt. Po wybetonowanej powierzchni
woda ścieka prosto do studzienek kanalizacyjnych, zaraz ulewa i zaraz
podtopienia. Wydawałoby się, że same korzyści. Jeszcze pomagają
redukować natężenie hałasu. Przecież na blaszkach liściowych dźwięk
ulega wytłumieniu. W dodatku te drzewa ostatecznie nikomu nie
przeszkadzają – od normalnych obywateli chcących usiąść sobie w cieniu
w okolicach urokliwej kamienicy po tak zwanych żuli, którzy będą
urzędować tam wieczorem i do późnych godzin nocnych.
Problemem
okazują się natomiast urzędnicy i unijne dotacje. I podobnie jak się
buduje aquaparki w każdej gminie, do których potem trzeba dopłacać, tak
samo na rzekomą renowację zabytków wydaje się pieniądze, w zasadzie je
dewastując i zamieniając w betonowe koszmarki. O takich zjawiskach pisał
już w latach trzydziestych Cat-Mackiewicz w kontekście renowacji Grodna
za czasów sanacyjnych. Lecz w ostatnich czasach przybrało to wszystko
na sile. I kogo obchodzi, że z występowania drzew ma się same korzyści,
jak za unijne pieniądze trzeba położyć kostkę.
I jeszcze lepszy
numer. Żeby położyć tę kostkę i oszpecić setki metrów kwadratowych
terenu, to jeszcze ta mityczna Unia nie da na wszystko pieniędzy. Ona
pokryje część. Zatem trzeba wziąć kredyt w banku – najlepiej niemieckim,
holenderskim albo francuskim, żeby zapłacić za resztę. Zawsze lubię
patrzeć na tabliczki, że sfinansowano za unijne pieniądze, a niżej
udział procentowy mitycznych funduszy europejskich. O dziwo, jakoś
ludzie nie zastanawiają się, skąd się bierze reszta, tylko powtarzają,
że „to Unia wybudowała”. Ale mniejsza z tym i ze zdolnościami
rozumowania logiczno-semantycznego sporej części naszego narodu. Ergo,
jest się ogólnie stratnym. Najpierw oszpecono teren i uczyniono go mniej
atrakcyjnym turystycznie. W efekcie tego może kilku właścicieli lokali
gastronomicznych w ogóle zbankrutuje. A później jeszcze będzie trzeba
płacić raty kredytów obcym, faworyzowanym przez instytucje unijne
bankom. Będzie trzeba podnieść gminne podatki, na przykład opłatę za
posiadanie psa.
Jedyny kto tutaj zarobi to właśnie jakiś Jadar czy
Pozbruk ze swoimi brzydkimi kostkami. I nie musi uciekać się do żadnych
praktyk korupcyjnych. Zresztą, pytanie, czy i oni zarobią, o ile sami
nie wrobili się w jakieś dotacje unijne i nie muszą płacić kredytów. No
i sami muszą znaleźć jelenia, który weźmie ichniejsze brzydactwa.
Oszpecanie
miast i walka z zielenią miejską przy oficjalnych stwierdzeniach
o tezie przeciwnej to jedno. Przykład kolejny jeszcze bardziej pokazuje
absurd socjalizmu w wydaniu Euro-ZSRR.
Mianowicie, ta Unia
Europejska broni jak niepodległości technologicznego przeżytku o nazwie
manualna skrzynia biegów. I co ciekawe, nikomu nie przyszło do głowy, że
ten występujący poza Europą tylko i wyłącznie w krajach Trzeciego
Świata anachronizm dyskryminuje osoby niepełnosprawne. UE cały czas się
szczyci równościową polityką, zawsze o tym mówią. To zadajmy proste
pytanie, a człowiek stracił rękę czy nogę. No i jak mu łatwiej jeździć.
Czy przerabiać samochód z manualną skrzynią biegów, czy nie lepiej
postawić na bardziej uniwersalną automatyczną skrzynię biegów? Która
przecież nikogo nie dyskryminuje. Oczywiście, zawsze się trafią
luddyści, którzy będą gadali, że to dobre dla kobiet albo dla „łamag”,
ale cóż… zawsze występują tacy wrogowie postępu technicznego. Można
zawsze zaproponować im przesiadkę na konia albo żeby wołami jeździli po
mieście. Poza tym zawsze byli tacy, co woleli wodę ze studni nosić
niż brać z kranu. Na Ziemiach Odzyskanych nieraz ludzie o zbliżonej
mentalności wyrywali rury i gadali wręcz, że ci Niemcy to byli leniwi.
Powiedzmy
sobie szczerze, że dla przeciętnego kierowcy automatyczna skrzynia
biegów jest w zupełności wystarczająca. W dodatku jeszcze ona ma
mniejsze spalanie. Przecież, ile to paliwa idzie na ruszanie na
manualnej, największa moc jest na pierwszym biegu. A ile to rzekomych
mistrzów kółka ma ciężką nogę. Co wystarczy popatrzeć, jak rano się
jedzie do pracy i ilu tych mistrzów kierownicy rusza jak te „łamagi”, od
których wyzywają ludzi nieco bardziej światłych od siebie. To przecież,
ile się tego mitycznego CO2 dostaje do atmosfery.
Oczywiście, instytucje unijne to nic nie obchodzi. W samochodzie
spalinowym ma być manualna skrzynia i koniec kropka. Również trzeba
maksymalnie utrudnić życie komuś, kto uczył się jeździć na
automatycznej; oddzielne kody w numerze prawa jazdy. Co wiele badań
prowadzonych w Wielkiej Brytanii i Norwegii wykazało, że jest to bez
znaczenia. (Abstrahuję już, że moim zdaniem nie powinno być coś takiego
jak prawo jazdy; ostatecznie albo się umie jeździć, albo nie). W USA coś
takiego jak manualna skrzynia biegów wyginęło do 1950 roku,
a wyginęłoby jeszcze szybciej, gdyby nie druga wojna światowa
i skierowanie produkcji skrzyń elektrohydraulicznych (patent General
Motors z 1937 roku) na cele wojskowe. W Europie – jak to w socjalizmie –
postęp techniczny jest wolniejszy i anachronizmy mają się świetnie.
Sprzyja temu jeszcze ludzka głupota i występowanie wyżej wspomnianych
„luddystów” i „mistrzów kierownicy”.
Zakładam, że istnieją
sportowi kierowcy chcący w pełni kontrolować pojazd czy istnieją
samochody terenowe, gdzie poza manualną trzeba włożyć reduktor –
chociażby niektóre pojazdy wojskowe czy pojazdy specjalne – ale one
zazwyczaj nimi nie jeżdżą przeciętni użytkownicy drogi. Ale cóż, unijna
administracja nie rozumie, że im coś prostsze, to tym lepsze, że dobra
użytku powszechnego powinny być proste w użytkowaniu. Pewne
zapotrzebowanie na samochody na „manualu” będzie występować. Przecież
nawet w USA powstał model chevroleta korwety z siedmiobiegową manualną
skrzynią biegów; cóż, okaz kolekcjonerski. Całość pojazdów z manualną
skrzynią biegów nie przekroczy jednak 5% rynku.
Zauważmy, że
człowiekowi bez ręki czy bez nogi łatwiej jest jednak jeździć na
„automacie”. Owszem, zdarzają się opisy anegdotyczne, że dziadek bez nóg
kulami ruszał pedałami i jeszcze tak jechał po uprzednim spożyciu.
Z mojego punktu widzenia to jadąc samochodem, to można sobie i nogami
kręcić kierownice, i myć zęby w tym czasie (jak Jaś Fasola), byle tylko
nie robić wypadków. To powinni urzędnicy mieć gdzieś. Ale jak to
w socjalizmie, muszą się wszędzie wtryniać i kapitan państwo musi być po
prostu wszędzie. Dobrze, że jeszcze, że rano nie otwiera się lodówki,
a tu macha urzędas. I żaden system przenoszenia napędu nie powinien być
faworyzowany. Podobnie nie powinno być żadnych dotacji czy subwencji na
samochody elektryczne. Skoro nimi nikt nie chce jeździć, to powinny
pozostać techniczną ciekawostką, jaką są od końca dziewiętnastego wieku;
ewentualnie powinny znaleźć nieliczne zastosowanie (jak na przykład
meleksy).
Lecz jaki jest ostatecznie powód długiego żywota
anachronicznej, manualnej skrzyni biegów. Każdy, kto spalił
kiedyś sprzęgło, poczuł charakterystyczny zapach zbliżony do padliny. Na
tej podstawie można wnioskować o charakterze polimeru i monomerów,
z jakiego wyrabiana jest tarcza sprzęgła. Otóż są to poliamidy takie jak
nomex i kevlar. Nie ma na nie dużego zapotrzebowania poza wyżej
wspomnianym elementem. Gdyby nagle manualne skrzynie biegów zostały
ograniczone do części samochodów sportowych oraz terenowych, udział ich
w rynku spadł poniżej 5%, dużym koncernom chemicznym jak BASF nie
opłacałoby się ich wytwarzać. Taka produkcja zostałaby przejęta przez
mniejsze firmy. Przecież wiadomo, że ich produkcja jest trudna, a zanim
Stephanie Kvolek otrzymała je w laboratoriach DuPont, to wielu chemików
i inżynierów uważało, że stworzenie polimerów o takich właściwościach
jest wręcz niemożliwe. Problem jest zatem rozwiązany. Stąd cała ta
niedogodność i koszmar wielu nowych kierowców pochodzi od praktyk
protekcjonistycznych i ochrony zysków dużych korporacji. Niczego innego.
Jest to klasyczny przejaw zjawiska, o którym pisał Frederic Bastiat
w esejach „Petycja producentów świec” czy „Co widać, a czego nie widać”.
I to
nie są jedyne absurdy unijnego socjalizmu. Po prostu gada
się o ochronie przyrody, a się przyrodę w imię socjalizmu niszczy.
Szkoda tylko, że nigdzie na terenie Unii Europejskiej nie doszło do
katastrofy na miarę wyschnięcia Jeziora Aralskiego, ale wszystko jeszcze
przed unijną biurokracją. Podobnie, gada się po prawach osób
niepełnosprawnych, a promuje się anachroniczny sposób przenoszenia
napędu w postaci manualnej skrzyni biegów. Ostatecznie duże koncerny
chemiczne są ważniejsze. Unijny socjalizm po raz kolejny z gęby robi
sobie odbyt. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.
Autorstwo: Erno
Źródło: WolneMedia.net