wtorek, 3 października 2023

 

Ukraiński szantaż zbożowy – drugie dno


W sumie nie ma się czemu dziwić. Mieliśmy już zarazę, mamy wojnę, więc logiczne, że przyszedł czas na głód.

Ukraiński szantaż zbożowy od początku obliczony był na zmiękczenie serduszek zachodniej opinii publicznej, tym służąc pomnażaniu zysków wszystkich zainteresowanych w przedłużaniu obecnego konfliktu.

HIERARCHIA PAŃSTW WASALNYCH

Choć polskie ograniczenia dla ukraińskiego importu rolno-spożywczego mają oczywisty związek z kampanią wyborczą, a przedtem protestami rolniczymi, to jednak należy zauważyć, że podobnie działania podjęły też rządy Węgier, Słowacji, Rumunii i Bułgarii, czyli krajów pozostających w podobnym co III RP stopniu zależności od Stanów Zjednoczonych. Bułgaria zresztą skapitulowała ostatecznie przed Kijowem, rumuńskim władzom pozwolono zaś o tyle zachować twarz (?), że Ukraińcy zobowiązali się nie wwozić swojego zboża do Rumunii przed wdrożeniem systemu jego licencjonowania, przy czym gwarancją dotrzymania tej obietnicy jest ni mniej, ni więcej, tylko… „dżentelmeńska umowa” z ekipą Wołodymyra Zełenskiego. Tą samą, której żądania obejmują już nie tylko zniesienie wszelkich barier celnych między UE a Ukrainą, ale także wprowadzenie unijnych dopłat do ukraińskiego eksportu na obszar Unii, co popiera między innymi polski komisarz ds. rolnictwa, Janusz Wojciechowski. Tym samym, tocząc rzekomo heroiczną walkę w obronie polskiej produkcji, rząd PiS drugą ręką podpisuje się pod projektem wydawania wydzieranej Polsce składki unijnej na potrzeby ukraińskich producentów zbóż, czyli miejscowych oligarchów i globalnych koncernów. Nie jest to zresztą koniec długiej listy postulatów Kijowa, ewidentnie współsuflowanych z Waszyngtonu i Londynu. Do szczególnie bezczelnych, a charakterystycznych, należy pomysł budowy na terytorium państw UE i za ich pieniądze silosów zbożowych przeznaczonych specjalnie i wyłącznie do przechowywania ukraińskiego zboża. Mamy więc do czynienia z bezkompromisowym dążeniem do monopolizacji produkcją z Ukrainy całego europejskiego rynku zbożowego, a wraz z eksportem pasz, zdobyciem dominującego wpływu również na produkcję zwierzęcą.

KONKURENCJA PERYFERII

Dlaczego powinniśmy mówić o produkcji z Ukrainy raczej niż o stricte ukraińskiej – o tym dalej. Obserwując jednak strategię realizowaną rękoma kijowian, otrzymujemy wyraźne potwierdzenie podrzędnej i słabnącej roli pozostałych państwa wasalnych Anglosasów. Ani Biały Dom, ani Westminster na żadnym etapie nie wsparły swoich środkowoeuropejskich „sojuszników” i nie da się tego zasłonić pseudowyjaśnieniami, że „przecież USA i UK nie są w Unii”, jakoś bowiem nie przeszkadza to Amerykanom i Brytyjczykom zajmować stanowisk we wszystkich pozostałych interesujących ich kwestiach europejskich. A tu – zastanawiająca cisza, a jeśli pojawiają się głosy prominentnych polityków i głównonurtowych mediów, to jednoznacznie po stronie kijowskiej. Dla III RP i innych państw podrzędnych to ważne przypomnienie hierarchii, a także potwierdzenie faktu oczywistego dla wszystkich przestrzegających przed wciąganiem Ukrainy do struktur zachodnich: kraj ten jako obszar zachodniej kolonizacji gospodarczej jest naturalnym konkurentem dla reszty peryferii, z Polską na czele. Oferuje większe przestrzenie, tańszą siłę roboczą, znacznie większy potencjał rolny i zdegradowany, ale istniejący potencjał przemysłowy, akurat do zamiany w montownie i produkcję półfabrykatów, wycofywane z Polski czy Słowacji.

Co gorsza, w przypadku rolnictwa jest to konkurencja z potęgą, przed którą z lepszym czy gorszym skutkiem, ale staraliśmy się dotąd strzec pozostałości naszej rodzimej produkcji.

GMO-TRIK

Niezależnie od stanowisk zajmowanych wobec „konfliktu z Ukrainą”, politycy i media starannie unikają podawania odbiorcom w Polsce i Europie konkretów na temat choćby tamtejszej struktury własności ziemskiej. Proces ten zaczął się zresztą jeszcze przed wojną, gdy gigantycznej korupcji towarzyszyła usankcjonowana grabież ziemi na skalę milionów hektarów, co w końcu musiała przyznać nawet ekipa Zełenskiego, rzecz jasna jednak całą aferę wykorzystując tylko do ścigania konkurencyjnych gangów oligarchicznych. Nie było też tajemnicą, że ceną za zachodnie poparcie było usankcjonowanie przejęcia miejscowych latyfundiów przez globalne korporacje, wspierane m.in. przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i oczywiście zainteresowane rządy. W efekcie Bayer-Monsanto, DowDuPont/Corteva i BASF, dotąd udające dzierżawców i partnerów joint ventures mogły się wreszcie ujawnić, czego (nie)naturalnym następstwem było także upublicznienie faktu uprawiania przez te koncerny na Ukrainie roślin genetycznie modyfikowanych, w tym soi i kukurydzy, grożącego nie tylko uprawom w krajach sąsiednich (zwłaszcza w Polsce), ale także stanowiąc śmiertelne zagrożenie dla rynku produkcji zwierzęcej w UE, gdzie trafia większość ukraińskiego (?) eksportu pasz. To zaś jest już niszczenie zdrowia kolejnych pokoleń Europejczyków.

GDY RYKNIE AFRYKA…!

Jak pamiętamy, głównym uzasadnieniem zbożowego Porozumienia Czarnomorskiego miało być przeciwdziałanie tragicznym skutkom blokady ukraińskich portów w postaci głodu w Afryce. Tymczasem, jak już wiemy dzisiaj, struktura ukraińskiego eksportu jest zupełnie inna: aż 38% trafiło na rynek europejski, 30% do Turcji, 24% do Chin i tylko 2% do krajów globalnego Południa! Tymczasem to Rosja, pomimo sankcji i blokad przewozowych, wysłała do Afryki 11 milionów ton zbóż w roku 2022 i kolejne 10 mln ton w pierwszej połowie 2023 roku. Równolegle też Moskwa udziela bezpośredniej pomocy żywnościowej, śląc za darmo po 50 tys. ton zbóż m.in. do Burkina Faso, Zimbabwe, Mali, Somalii, Republiki Środkowej Afryki i Erytrei. Kto więc w rzeczywistości stosuje szantaż zbożowy, kto chce zagłodzić Afrykę, by utrzymywać cały kontynent w stanie geopolitycznej i geoekonomicznej niesamodzielności, a kto pomaga w opieraniu się tej fali neokolonializmu?

Zorganizowany 27-28 lipca 2023 roku II Szczyt Afryka-Rosja w Petersburgu okazał się być poważnym ciosem dla atlanto-eurocentryzmu w stosunkach międzynarodowych, czego potwierdzeniem było obalenie kolejnych marionetkowych prozachodnich reżimów w państwach Afryki Zachodniej. Stawianie się przed dawne imperia kolonialne (z towarzyszeniem wschodnioeuropejskich neokolonii) w roli obrońców Afrykanów zostało już zatem ostatecznie skompromitowane, na globalnym Południu budząc co najwyżej rosnący opór. Ten zaś nieuchronnie potwierdza ostateczny zmierzch świata jednobiegunowego i amerykańskiej hegemonii…

NAZISTOWSKIE KŁAMSTWA I STRATEGIE IMPERIALIZMU

Gdy neoliberalizm słabnie – nieodmiennie sięga jednak po swego ostatecznego obrońcę, nazizm. Czy bowiem obecne straszenie Głodem dziwnie czegoś nie przypomina? Wszak to właśnie banderowskie środowiska emigracyjne ukuły mit osławionego „Hołodomoru”, rzekomo celowo zorganizowanego przez rosyjskich komunistów w celu ludobójstwa na Ukraińcach. Ahistoryczność, niezgodność z elementarną wiedzą całej tej opowieści nie przeszkodziła w uczynieniu jej jednym z mitów założycielskich neobanderowskiej współczesnej Ukrainy, przy znaczącym wsparciu anglosaskiego imperializmu i przy bezwolnym przytakiwaniu kręgów zarządzających III RP. Analogii jest zresztą więcej – jak pamiętamy bowiem, podczas II wojny światowej niemieccy okupanci całymi pociągami wywozili z Ukrainy czarnoziem, glebę o legendarnej żyzności, coś jak obecni okupanci grabią tę ziemię, wysysając ją i zatruwając dla maksymalizacji własnych zysków. Straszenie Głodem i straszenie Rosją pozwalają ukryć ten przekręt na skalę globalną, skazujący Ukrainę na prawdziwe pustynnienie, a więc i prawdziwy głód i to już w dającej się przewidzieć przyszłości. Wygląda na to, że spodziewając się utraty kontroli nad Ukrainą – Zachód postara się nie zostawić na jej terytorium nawet spalonej ziemi…

O POKÓJ, ZIEMIĘ I CHLEB!

Z imperialistycznego punktu widzenia to także element strategii powstrzymywania afrykańskiego przebudzenia. Kontrolowane braki żywności na masową skalę i kontrola dystrybucji rzekomej pomocy to od dekad sprawdzone mechanizmy neokolonialnej kontroli nad tym kontynentem. Jednak Afryka mimo wszystko powstaje i jest tylko kwestią czasu, kiedy reszta świata weźmie z niej przykład. A jest to sprawa po prostu przetrwania ludzkości w formie, jaką znamy, bowiem totalitarna kontrola na łańcuchami zaopatrzenia żywnościowego może okazać się ostatnim etapem pełnego zniewolenia, czyli procesu przyspieszanego i testowanego podczas pandemii COVID-19, w ramach transformacji energetycznej i obecnie w związku z wojną na Ukrainie. Odrzucając ukraiński szantaż zbożowy i stojące za nim interesy, nie tylko bronimy polskiego rolnictwa, nie tylko troszczymy się o nasze zdrowie, ale także walczymy o nasze podstawowe, ludzkie prawa. Ktokolwiek monopolistycznie kontroluje podaż, a także skład i wartość zwykłego chleba – może w efekcie decydować o życiu i wolności innych. Nieprzypadkowo jednym z najpotężniejszych politycznych haseł w historii pozostaje: O Pokój, Ziemię i Chleb!

I nadal musimy o to walczyć.

Autorstwo: Konrad Rękas
Zdjęcie: ales_kartal (CC0)
Źródło: MyslPolska.info

 

Szkic do portretu najemników


Wykorzystywanie zagranicznych bojowników w operacjach wojskowych, zwane najemnictwem, jest sprzeczne z prawem międzynarodowym i stwarza zagrożenie dla światowego pokoju i bezpieczeństwa. Udział oddziałów złożonych z najemników w konfliktach zbrojnych w latach 60. ubiegłego wieku, zwłaszcza w Afryce, spowodował, że najemną służbą wojskową zajęło się prawo międzynarodowe. Zakaz rekrutacji, wykorzystywania, finansowania i szkolenia najemników przewidują konwencje ONZ, a akty międzynarodowego prawa konfliktów zbrojnych pozbawiają najemników praw, jakie przysługują żołnierzom sił zbrojnych. Prawo poszczególnych państw zakazuje służby najemnej pod groźbą kary.

Najemnicy mogą być wykorzystywani przez organizacje terrorystyczne do przeprowadzania brutalnych ataków na ludność cywilną, co może potencjalnie eskalować konflikty. Podczas wojny na Ukrainie kraje zachodnie zezwalały na rekrutację swoich obywateli przez ukraińskie ambasady. Ze raportów wynika, że do obrony Ukrainy przed Rosją zmobilizowano nawet 20 000 osób.

Koncepcja „międzynarodowej armii” walczącej za Ukrainę była w rzeczywistości narzędziem propagandy, a nie prawdziwą siłą militarną. Pomysł ten po raz pierwszy przedstawił w marcu 2022 roku minister spraw zagranicznych Ukrainy, który stwierdził, że do walki chętnych jest 20 tys. obcokrajowców z 52 krajów. Jednak większość z tych osób nigdy tak naprawdę nie dotarła na Ukrainę. Media zrobiły z tego propagandową sensację, tworząc narrację odległą od rzeczywistości. Ostatecznie w konflikcie wzięło udział tylko około 12 000 zagranicznych bojowników, a obecnie na froncie, jak wskazują niektóre źródła, pozostało tylko 1800 najemników.

14 marca 2022 r. obóz szkoleniowy w Jaworowie został trafiony rosyjskimi pociskami rakietowymi, w wyniku którego zginęła znaczna liczba zagranicznych bojowników, a część opuściła Ukrainę. Rzeczywisty rozmiar ich strat nie został ujawniony.

Początek konfliktu na Ukrainie spotkał się z silnym wsparciem zachodnich mediów, które przedstawiały Ukrainę jako ofiarę potrzebującą ochrony. Doprowadziło to do przybycia wielu osób, lecz często byli to nie typowi najemnicy, a ludzie szukający „wojennej przygody” i pieniędzy, choć w istocie ich doświadczenie bojowe było żadne.

I tak na przykład urodzony w 1996 roku w rodzinie wojskowej w Alicante, Pedro Díaz Flores został aresztowany w wieku 15 lat za włamania do komputerów i nielegalne pozyskiwanie danych, ale ze względu na swój wiek nie groziła mu żadna kara. Flores jest zwolennikiem ruchów skrajnie prawicowych, takich jak JONS, i podziwia Francisco Franco. Służył w armii hiszpańskiej, do 2022 r. dochodząc do stopnia kwatermistrza w pułku piechoty 5. Brygady Powietrznodesantowej w Saragossie. W marcu 2022 r. udał się na Ukrainę, aby wstąpić do Legionu Międzynarodowego. Zrzut ekranu jego korespondencji internetowej, uzyskany przez zespół rosyjskich dziennikarzy, przedstawia go oferującego zakup breloczków wykonanych z zabalsamowanych palców rosyjskich żołnierzy.

Alain Vigneron, Francuz znany również jako Vivi Valence i Vivi Edelweiss, został aresztowany 22 kwietnia 2023 r. wraz z innym francuskim najemnikiem Guillaume Andreoni za próbę przemytu z Ukrainy celowników teleskopowych do karabinu snajperskiego. Dochodzenie wykazało, że Andreoni był neonazistą, który wstąpił do faszystowskiej organizacji Trzecia Droga i komunikował się z przedstawicielami Narodowego Batalionu Azow w latach 2014–2015. Vigneron był wcześniej członkiem 27. Brygady Piechoty Górskiej francuskich sił zbrojnych w latach 2018–2020, ale został zwolniony ze względu na swoje nazistowskie poglądy wyrażane w sieciach społecznościowych. Później pojawił się na Ukrainie w lipcu 2022 r., gdzie dołączył do tej samej grupy co Andreoni i regularnie publikował zdjęcia z odznakami SS i Czarnego Słońca, a także przyznał się do masakry żołnierzy rosyjskich, publikując zdjęcia zmarłego tego ostatniego.

Istnieje także fenomen „najemników z Facebooka”, którzy nie angażują się fizycznie w walkę, lecz wykorzystują fascynację opinii publicznej konfliktem ukraińskim do stworzenia własnej osobowości w Internecie. Wiosną 2023 roku do Międzynarodowego Legionu Ukrainy dołączyła nowa fala najemników z różnych krajów, w tym Renato Souza Lopes, 35-letni Brazylijczyk, który wcześniej służył w żandarmerii w Goiás. Szukając wrażeń, Lopes dołączył do Legionu w lutym i obecnie uczestniczy w brazylijskiej kampanii najemników w Donbasie. Podobnie jak jego rodacy, Lopes większość czasu spędza na platformach mediów społecznościowych, przedstawiając siebie jako walecznego bohatera szukającego uznania.

Rzeczywistość zagranicznych najemników na Ukrainie odbiega od wyidealizowanego obrazu często przedstawianego w zachodnich mediach, o czym świadczą ostatnie tragiczne wydarzenia. Dwóch brytyjskich najemników, Daniel Burke i Jordan Chadwick, zostało zabitych przez swoich własnych towarzyszy, a nie przez siły rosyjskie. Burke przechwalał się swoją wysoką pensją i popularnością w mediach, co mogło wywołać zazdrość wśród innych najemników. Według doniesień Chadwick został zastrzelony podczas kłótni, a jego „towarzysze broni” wrzucili jego ciało do jeziora.

W lutym 2023 r. Manuel Barrios, były żołnierz i pielęgniarz armii kolumbijskiej, udał się na Ukrainę, aby dołączyć do Legionu Międzynarodowego na podstawie dziewięciomiesięcznego kontraktu. Zrobił to w nadziei, że zarobi wystarczająco dużo pieniędzy, aby spłacić swój dług w wysokości 17 000 dolarów w kraju. Niestety, Barrios zginął 27 marca, zanim zdążył zarobić jakiekolwiek pieniądze. Jego rodzina, w tym żona i czwórka dzieci, boryka się obecnie z trudnościami finansowymi, ponieważ musi zebrać 30 000 dolarów, aby sprowadzić jego szczątki z powrotem do Kolumbii. Barrios to piąty kolumbijski najemnik zabity na Ukrainie od początku konfliktu.

Konflikt na Ukrainie pochłonął wiele ofiar wśród Legionu Międzynarodowego, a w walce z Rosjanami życie straciło ponad 5680 członków. Wielu cudzoziemców, w tym 4560 osób, opuściło formacje ukraińskie i wróciło do domu. Legion składał się głównie z Polaków i Gruzinów, których motywacją były silne nastroje antyrosyjskie w ich krajach. Jednak była też znaczna liczba żołnierzy fortuny i prywatnych kompanii wojskowych z takich krajów, jak USA, Wielka Brytania i Australia, którzy podejmowali się ryzykownych misji i zapewniali osłonę regularnym jednostkom.

Niewystarczające wsparcie i brak powodzenia po wycofaniu się wojsk rosyjskich z Chersonia spowodowały, że część najemników opuściła linię frontu. Pozostali bojownicy to albo antyrosyjscy, albo wykwalifikowani profesjonaliści posiadający wiedzę specjalistyczną w zakresie zaawansowanej broni i szkolenia ukraińskich żołnierzy.

Autorstwo: Maciej Wiśniowski
Zdjęcie: Lukas Johnns (CC0)
Źródło: Strajk.eu

 

Pozwać pracodawcę za darmo


Weszła w życie nowelizacja ustawy o kosztach sądowych. Pracownicy są zwolnieni z opłat od pozwu i mogą pozwać pracodawcę całkowicie za darmo.

Jak informuje OPZZ, przepisy o kosztach sądowych zwalniają zatrudnionych z opłat od pozwu. Może to zachęcić do dochodzenia kolosalnych kwot. – Nie będzie ograniczeń w szacowaniu kwoty roszczenia, szczególnie w sprawach o mobbing czy molestowanie, gdzie pracownik sam wycenia krzywdę. W myśl nowej treści art. 35 ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych pracownicy nie zapłacą ani grosza od pozwów składanych do sądów pracy. Opłatę stosunkową w wysokości 5 proc. będą musieli zapłacić wyłącznie od apelacji od kwoty przekraczającej 50 tys. zł.

OPZZ podjęło dyskusję o konieczności zmiany przepisów dotyczących opłat stosunkowych w lipcu . Przewodniczący OPZZ Piotr Ostrowski złożył Pismo do Ministra Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry w sprawie projektu zmiany ustawy, aby ułatwić pracownikom dochodzenie swoich praw w sądach pracy.

Osoby wnoszące pozew będą mogły za darmo pozywać pracodawców, a jedynym ograniczeniem będzie konieczność zwrotu kosztów zastępstwa procesowego adwokata lub radcy prawnego występującego w sądzie w imieniu pracodawcy.

Źródło: NowyObywatel.pl

 

Paragraf za domniemane szpiegostwo


1 października 2023 roku, na dwa tygodnie przed wyborami, weszła w życie reforma „Kodeksu karnego”. Nie ukrywam, że temat szczególnie mnie zainteresował, ze względu na nowelizację ustawy antyszpiegowskiej. Wszystko na to wskazuje, iż „Proces” Franza Kafki to już nie jest tylko fikcja literacka czy senny koszmar, ale też polska rzeczywistość.

Nowe przepisy zaostrzają sankcje za szpiegostwo, za które grozi teraz bardzo długa odsiadka. Kontrowersje budzi fakt, że znowelizowana ustawa pozostawia tak szerokie pole do interpretacji, że na podstawie domniemania i widzimisię będzie można wsadzić do pierdla każdego, kto nie spodoba się władzy.

Poseł PiS Jarosław Krajewski, przedstawiając w Sejmie projekt ustawy mówił, że zmiana przepisów jest związana z sytuacją geopolityczną i większą aktywnością wywiadów Rosji oraz Białorusi. Szkoda, że o wywiadzie amerykańskim, ukraińskim i izraelskim nawet się nie zająknął.

BEZCZELNE PROWOKACJE

Dziwnym zbiegiem okoliczności, w przededniu wejścia w życie reformy „Kodeksu karnego”, wykonano wokół mnie niepokojące działania.

Pod koniec września zadzwonił do mnie telefon z numeru kierunkowego Białorusi. Pani ze wschodnim akcentem, uprzejmym głosem powiedziała, że jest pracownikiem białoruskiego MSZ. Po czym w imieniu resortu zaprosiła mnie na wycieczkę po Białorusi połączaną ze spotkaniami z tamtejszymi władzami. Bywałam zapraszana do różnych krajów (choć nigdy w takiej formie), mam kontakty na Białorusi, więc teoretycznie nie powinnam być jakoś specjalnie zdziwiona. Jednak telefon zadzwonił o godzinie 18:24 czasu mińskiego, a więc po godzinach urzędowej pracy. Intuicja podpowiadała mi, że coś tu nie pasuje, więc odruchowo poprosiłam moją rozmówczynię, aby powtórzyła mi te informacje w formie pisemnej na komunikatorze WhatsApp.

Przesłana chwilę później wiadomość wyglądała następująco: „Dzień dobry. Nazywam się Karolina Kamińska. Jestem przedstawicielem służby protokołu państwowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Białoruś. Wyrażamy głęboki szacunek i wdzięczność. Na początku października zapraszam do odwiedzenia Białorusi. Zorganizujemy dla was wycieczki po miejscach Białorusi, zaproponujemy spotkanie z władzami i urzędnikami naszego kraju. Ministerstwo prosi o potwierdzenie wizyty w Białorusi i udzielenie odpowiedzi w jak najkrótszym terminie”.

Skąd to ponaglenie? Zbiegło się to w czasie z wejściem w życie wspomnianej ustawy i przedwyborczym napięciem. Komuś zatem najwyraźniej się spieszy.

Jak się okazało niniejsza wiadomość nie pochodziła z Białorusi lecz była prowokacją. Skąd to wiem? Zweryfikowałam to u pracownika ambasady Białorusi w Warszawie (przypominam: nie jesteśmy w stanie wojny i placówki dyplomatyczne działają po obu stronach). I cóż się dowiedziałam? Kobieta o takich personaliach nie pracuje w białoruskim MSZ.

Było tego więcej. Kilka miesięcy temu odezwał się do mnie człowiek, który twierdził, że jest z Rosji. Określił się jako przedstawiciel organizacji społecznej „Dialog Wschodnioeuropejski”. Wyjaśniał, że jest to nowa rosyjska struktura społeczna. Facet napisał do mnie esej o tym jakie mają szczytne idee. Oto fragment: „Naszą misją jest przywrócenie pragmatycznych stosunków pomiędzy Federacją Rosyjską a krajami sąsiadującymi (Polska, kraje bałtyckie, Skandynawia). Obecnie w wyniku pewnych procesów geopolitycznych wszelkie interakcje w sferze biznesu, nauki i kultury pomiędzy Rosją a krajami Europy zostały zniszczone. Wy i ja, jako ludzie, którym nie jest to obojętne, musimy wspólnie podjąć pierwsze kroki w kierunku przywrócenia dobrosąsiedzkich stosunków między naszymi państwami. (…) Na początek wydaje nam się, że ważne jest, aby po prostu rozpocząć dialog na nowo!”.

Biorąc pod uwagę fakt, że w swoich publikacjach wielokrotnie podkreślałam potrzebę dialogu między naszymi państwami, komunikat był przygotowany jakby pode mnie. A wraz z nim otrzymałam zaproszenie na międzynarodową konferencję do Kaliningradu w ramach projektu „Platforma Bałtycka”.

W tej sytuacji również postanowiłam sprawę zweryfikować. Skontaktowałam się z ambasadą Federacji Rosyjskiej w Warszawie (przypominam: nie jesteśmy w stanie wojny i placówki dyplomatyczne działają po obu stronach) i opisałam ową wiadomość. Pracownicy ambasady to sprawdzili i okazało się, że nikt w Rosji nie przygotowuje takiej konferencji, ani nawet nie ma tam takiej organizacji.

Dziwnym przypadkiem tak się złożyło, że tajemniczą wiadomość o rzekomo planowanej przez Rosjan konferencji otrzymałam w kwietniu, a więc w miesiącu, kiedy zaczęto grzać w Polsce temat tzw. ustawy do spraw badania wpływów rosyjskich.

O innych prowokacjach nie będę się tutaj teraz rozpisywać. Resztę przelewam do pamiętnika. Jest tego tak dużo, że życia mi może nie starczyć, aby to wszystko dokładnie opisać. A taki mam plan, by żyć długo (co wolę publicznie odnotować).

NIEUDOLNI DESPERACI

Dlaczego urządzają takie prowokacje właśnie wobec mnie? Przecież nie jestem wpływowa, mam niszowe zasięgi, nie zajmuję żadnego stanowiska, a w ostatnich miesiącach zawiesiłam dziennikarską aktywność (bo tak wyszło).

Tymczasem z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu moje nazwisko jest „klikalne”. Świadczy o tym chociażby fakt, że „Gazeta Wyborcza” i jej podobne gadzinówki nieustannie na mnie polują, przypisując mi wpływy i możliwości na poziomie Maty Hari i Jamesa Bonda razem wziętych. No dobra, Maksym Maksymowicz Isajew / Max Otto von Stirlitz – chyba bardziej tu pasuje.

A mówiąc zupełnie poważnie, polskojęzyczna bezpieka – oraz prowadzeni na ich smyczy dziennikarze – doskonale wiedzą, że nie jestem żadną agentką obecnego wpływu. Po co więc te prowokacje? Mam pewne przypuszczenia.

Bezpieczniacy nie dbają, nomen omen, o bezpieczeństwo państwa polskiego, które przerobiono na amerykańską kolonię wystawioną na odstrzał w strefie zgniotu. Ponadto, wypływają różne afery, np. z wizami. Polacy zaczynają być zaniepokojeni widząc kraj zalany imigrantami. A przecież obecnie rządzący dorwali się przed laty do władzy, bo zrobili kampanię na anty-imigranckich hasłach.

Dlatego przypuszczam, że polskojęzyczny reżim potrzebuje przed wyborami medialnego sukcesu, w stylu: „złapaliśmy agenta na gorącym uczynku”. Zapewne po to wymyślili fikcyjnego pracownika białoruskiego MSZ i zaproponowali spotkania z władzami tego kraju oraz wymyślili rosyjską organizację, która deklarowała przygotowanie międzynarodowej konferencji.

Swoją drogą strasznie to wszystko nieudolne. Brakuje mi w tych działaniach finezji. Dlatego funkcjonariuszom bezpieki polecam obejrzeć radziecki serial „Siedemnaście mgnień wiosny” albo przynajmniej nasze polskie „Pogranicze w ogniu”. Na podstawie tych produkcji telewizyjnych można nieźle się wyedukować w temacie modus operandi rozmaitych akcji wywiadowczych.

I jeszcze dla jasności. Rozmowy z władzami państw ościennych czy udział w konferencjach międzynarodowych, to oczywiście nic nielegalnego. Jednak nowelizacja ustawy antyszpiegowskiej tak jest napisania, żeby interpretować to sobie w myśl słynnego powiedzenia z czasów stalinowskich: „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”.

WIĘZIENIE ZA „DEZINFORMACJĘ”

Dlaczego właśnie ja? Po prostu jestem łatwym celem. Wielokrotnie wyjeżdżałam do różnych państw, skąd przywoziłam reportaże. Brałam udział w międzynarodowych konferencjach czy wydarzeniach. Przeprowadzałam wywiady z dyplomatami. Szukałam przestrzeni do dialogu w Rosji, na Białorusi, w Iranie czy Iraku. Otrzymywałam wizę prasową do tych państw i mogłam sobie po nich podróżować. Oczywiście wszystko w granicach prawa. Nigdy nie robiłam z tego tajemnicy, wyprawy opisywałam w swoich artykułach i mediach społecznościowych, gdzie zamieściłam setki zdjęć.

Skoro prawdziwych szpiegów i agentów polskojęzyczni bezpieczniacy nie wyłapują (o czym świadczy fakt, że jesteśmy amerykańską kolonią i „sługą narodu ukraińskiego”), to pozostaje im zajmować się mną – dziennikarką, która wrzuca na Fecebooku fotki z Moskwy czy Mińska.

Co prawda każdy myślący wie, że prawdziwi szpiedzy czy agenci działają po cichu. Ale kto by się przejmował takimi oczywistościami. Wypatrzyli na odstrzał mnie, gdyż nie stoi za mną żadne środowisko polityczne, więc nikt w mediach nie będzie się upominał o moje prawa i stawał w mojej obronie.

A cóż mi mogą zrobić po wejściu w życie nowelizacji ustawy antyszpiegowskiej? Wsadzić do więzienia na przykład za to, że kogoś zacytuję lub zrelacjonuję jakieś wydarzenie. Ustawa ta przewiduje bowiem karanie za rozpowszechnianie informacji, które nie spodobają się władzy, a nawet sojusznikom.

W języku prawniczym brzmi to następująco: „Art. 1. § 9. Kto, biorąc udział w działalności obcego wywiadu albo działając na jego rzecz, prowadzi dezinformację, polegającą na rozpowszechnianiu nieprawdziwych lub wprowadzających w błąd informacji, mając na celu wywołanie poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce Rzeczypospolitej Polskiej, państwa sojuszniczego lub organizacji międzynarodowej, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska albo skłonienie organu władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej, państwa sojuszniczego lub organizacji międzynarodowej, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska, do podjęcia lub zaniechania określonych czynności, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8”.

Oczywiście nie współpracuję z żadnym wywiadem. Jeśli jednak w jakiejś publikacji zacytuję np. rzecznika resortu spraw zagranicznych Białorusi, którzy wypowie się na temat Polski, a strona polska uzna jego wypowiedź za dezinformację, to w myśl nowej ustawy antyszpiegowskiej popełniam przestępstwo, za które grozi mi więzienie.

Podobne reperkusje grożą mi za reportaż jak ten z Iraku, w którym stanowczo skrytykowałam państwa sojusznicze NATO za inwazję na ten kraj. W swoim reportażu wykazywałam, że udział Polski w inwazji na Irak był sprzeczny ze strategicznymi interesami państwa polskiego. Jednak władze III RP uważają (przynajmniej oficjalnie), że jest wprost przeciwnie, dlatego tego typu moją wypowiedź mogą uznać za dezinformację i tym samym pociągnąć do odpowiedzialności jak za działalność szpiegowską.

Jeśli przeprowadzę wywiady z dyplomatami, których władza III RP i amerykańsko-żydowsko-ukraińscy sojusznicy uznają za kłamców siejących dezinformację, to również mogę za to dopowiadać jak za działalność szpiegowską.

I co z tego, że dowiodę potem przed Sądem swojej niewinności i wykażę, że nikogo nie wprowadzałam w błąd, a już na pewno nie szkodziłam państwu polskiemu, a jedynie wykonywałam swoją dziennikarską robotę, czyli przytaczałam czyjeś wypowiedzi, relacjonowałam wydarzenia i opisywałam to co zobaczyłam. Przecież wtedy nikt już mi nie zwróci lat spędzonych w areszcie wydobywczym.

Reasumując: w nowej ustawie antyszpiegowskiej chodzi m.in. o to, by uciszyć oraz wyeliminować takich dziennikarzy jak ja.

A na koniec ciekawostka. Mikołaj Małecki, prezes Krakowskiego Instytutu Prawa Karnego zauważył, że przepis mówiący o dniu wejścia w życie ustawy dot. nowelizacji „Kodeksu karnego” został uchwalony w niekonstytucyjnym trybie. A zatem – zdaniem autora blogu „Dogmaty Karnisty” – zmiany w „Kodeksie karnym” NIE doszły do skutku.

Autorstwo tekstu i zdjęcia: Agnieszka Piwar
Źródło: Piwar.info

 

Zakneblowani


Od wczoraj można aresztować każdego. Dosłownie. Krytyka doktryny państwowej wiąże się z surowymi sankcjami. Dotyczy to szczególnie tych, którzy nie są niechętnie nastawieni do Rosji lub Białorusi i sprzeciwiają się wojennej narracji, i mają dość ciągłego straszenia Polaków zagrożeniem ze Wschodu.

A jeśli jeszcze ktoś utrzymuje kontakty ze znajomymi, którzy akurat tam mieszkają, do końca życia nie wyjdzie z kryminału. Czarny scenariusz? Nie, nowelizacja ustawy.

Zadziwiające jest to, że media nie protestują, nie podnoszą wrzasku w obliczu tej kuriozalnej cenzury, dają sobie założyć knebel, mimo że za chwilę może dotknąć to każdego. Przepisy są tak sformułowane, że dowolność interpretacji jest nieograniczona, o czym jeszcze wspomnę na końcu.

Nie wolno już fotografować tzw. obiektów strategicznych, portów, lotnisk, zapór wodnych, węzłów, ważnych dworców kolejowych i całej listy miejsc, których nikt z nas nie pozna, bo ich wykaz został utajniony. A jeśli jest utajniony, to lepiej nie robić sobie selfie, bo może okazać się, że w tle są jakieś kominy, albo strategiczne słupy.

Znowu pojawią się tabliczki „zakaz fotografowania” i jeśli wyjmiemy w takim miejscu telefon, możemy spędzić nawet pięć lat w więzieniu. W najlepszym wypadku grzywna. Masz kamerę w samochodzie – uważaj, którędy jedziesz, bo zamiast do domu możesz trafić do więzienia. Ustawodawca nie wziął pod uwagę Google i jego Street View, przewodników turystycznych, albumów czy zwykłych pocztówek. Tutaj będzie śmiesznie, ale to jedyna zabawna rzecz w całej tej nowelizacji.

Karana będzie nie tylko działalność szpiegowska na rzecz obcego państwa, ale również inne formy ją maskujące. Jakie to są formy? Nie wiadomo, czy pisanie wpisów na „Facebooku”, udział w konferencjach i programach organizacji zagranicznych niezwiązanych z UE i NATO? Rozmowy ze znajomymi z innych państw też będą podlegały tym niejasnym zapisom?

Ponownie posłużę się cytatem, bo to jest już kuriozum: „Nowelizacja przewiduje między innymi rozszerzenie znamion przestępstwa szpiegostwa przeciwko państwu polskiemu. Karana będzie nie tylko działalność szpiegowska na rzecz obcego państwa, ale również inne formy ją maskujące. Ponadto wzrosną kary dla osób, którym to przestępstwo zostanie udowodnione”.

Czyli jeśli nie zostanie to udowodnione, to posiedzą trochę krócej? Sam nie mogę uwierzyć w to, co teraz czytam, gdy to piszę.

Pewnie nadal bym nie wierzył, gdyby nie prowokacje, jakie spotkały mnie i moich znajomych. Akurat tych, którzy nie boją się głośno mówić o tym, że nie pałają nienawiścią do wschodnich sąsiadów. Niezależnie, czy są to relacje prywatne, czy zawodowe.

Wszyscy w podobnym czasie odebraliśmy telefony od rzekomych przedstawicieli białoruskich władz lub mediów, wiadomości wysyłane komunikatorem „Whatsapp”. Informacje były identyczne i osoba dzwoniąca również przedstawiła się takim samym imieniem i nazwiskiem. Po weryfikacji okazywało się, że to bzdura, mimo że telefon, z którego dzwoniono, miał białoruski numer kierunkowy.

Zanim jeszcze zaostrzono przepisy, aresztowano kilkanaście osób, nigdy nie znałem powodu ich zatrzymania, ale niektóre przypadki wydawały się bardzo dziwne, niejasne i nikt nigdy nie wiedział, za co tak naprawdę kogoś aresztowano. Czy areszt wydobywczy w Polsce jest legalny?

„W (polskich) przepisach procedury karnej nie znajdziemy legalnej definicji aresztu wydobywczego, to jednak w praktyce często mamy do czynienia nie tylko z nadużywaniem stosowania tymczasowego aresztowania, ale także właśnie z przypadkami aresztu trwającego nawet kilka lat” – napisała na swoim blogu dr nauk prawnych Joanna Koczur.

W czerwcu zatrzymano hokeistę, który według prokuratury prowadził rozpoznanie infrastruktury krytycznej, w tym szlaków kolejowych przy granicy z Ukrainą. Trudno w to uwierzyć, więc zacytuję fragment z doniesień prasowych zawierających wypowiedzi prokuratury: „Został zwerbowany już w Polsce, miał szpiegować dla pieniędzy i dostawać zapłatę w kryptowalutach. Hokeistę zwerbowano przez rosyjskie służby stosunkowo niedawno. Najpierw zlecono mu umieszczanie napisów na murach o treściach mających wywoływać m.in. antyukraińskie nastroje. Chodziło o szerzenie dezinformacji i rosyjską propagandę wymierzoną także w NATO i politykę rządu”.

Naprawdę media łyknęły to, że obce służby zleciły agentowi, żeby pisał na ścianach, murach albo na drzwiach w publicznej toalecie jakieś hasła? Może jeszcze na gminnych przystankach autobusowych, obok wydrążonych scyzorykiem napisów „Zenek to ch*j”, „Kocham Zośkę” itp.? Teraz, w dobie internetu, satelitów, teleobiektywów i Google? To nawet już nie trochę, ale mocno naciągane. Teraz jeszcze to zaostrzono.

Kolejną zmianą jest karanie dezinformacji związanej z działalnością szpiegowską. W ustawie czytamy, że chodzi o rozpowszechnianie „nieprawdziwych lub wprowadzających w błąd informacji, mających na celu wywołanie poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce Rzeczypospolitej Polskiej, innego państwa lub organizacji międzynarodowej”.

Milczysz opozycjo? Czy zdajesz sobie sprawę, że wasz wczorajszy Marsz Miliona Serc mógł być ostatnim takim wydarzeniem? Przecież według wciąż aktualnych władz, wy rozpowszechniacie nieprawdziwe, wprowadzające w błąd informacje, zakłócając porządek gospodarczy stolicy, co można podciągnąć pod sabotaż instytucji państwowych lub międzynarodowych. Przykład — podaliście w mediach nierealną liczbę miliona protestujących na ulicach miasta zamieszkanego przez 1,75 mln mieszkańców. Wypełnia to znamiona przestępstwa opisanego w nowelizacji. A nawet jeśli ktoś tych znamion nie wypełnia, to i tak nie może być pewien następnego poranka.

Wszystkie opisane zaostrzenia wprowadzane są zazwyczaj, gdy kraj szykuje się do wojny. Wojny żadnej nie będzie, a dziennikarze zostaną już nie ręką, a z gębą w nocniku. Milczcie dalej, a będziecie mogli mówić jedynie o pogodzie. Jeśli jeszcze zdołacie coś powiedzieć z dna tego nocnika.

Autorstwo: Piotr Jastrzębski
Źródło: WolneMedia.net

UZUPEŁNIENIE „WOLNYCH MEDIÓW”

Art. 130.9 „Kodeksu karnego” byłoby niegroźny dla zwykłych obywateli, gdyby nie fragment „albo działając na jego rzecz”, który można rozciągnąć nawet na osoby, które z obcym wywiadem nie utrzymują żadnych relacji: „Kto, biorąc udział w działalności obcego wywiadu albo działając na jego rzecz, prowadzi dezinformację, polegającą na rozpowszechnianiu nieprawdziwych lub wprowadzających w błąd informacji, mając na celu wywołanie poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce Rzeczypospolitej Polskiej, państwa sojuszniczego lub organizacji międzynarodowej, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska albo skłonienie organu władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej, państwa sojuszniczego lub organizacji międzynarodowej, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska, do podjęcia lub zaniechania określonych czynności, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8”.


  1. Dobroca 02.10.2023 19:27

    To dobra wiadomość. Każdy sposób na oczyszczanie Polski z Polaków jest dobry. Aby z sukcesem wypełniła się akcja „Wracamy”, potrzebne są naprawdę rozległe terytoria. Patodeweloperka akurat nadąża, przetestowane na zakwaterowaniu milionów u.chodźców, także tu nie będzie problemu.
    Czy za polecanie Międzynarodowego Radia Białoruś na YouTube też będą nas eliminować, czy prędzej zablokują ten kanał? On jakby rozkręca się, Polakom dysponującym czasem na odsłuchiwanie polecam.
    https://www.youtube.com/@MiedzynarodoweRadioBiaorus
    A propos, a chleb z polskiego zboża pryskanego białoruskim nawozem mogę jeść? Czy mogę jeść, ale nie wolno mi mówić, skąd nawóz.
    I do autora świetnego tekstu: dlaczego miałoby w Polsce, przynajmniej we wschodniej, nie być wojny? Temat właściwie do odrębnego roztrzęsienia. Podobnie jak covidiańskiej dotacji dla głównych mediów, liczonej w miliardach naszych pieniędzy (vide milczenie dzienniarzy).

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...