niedziela, 23 stycznia 2022

 

Po co nam karty kredytowe?! Mamy twarz!


Dany Tirza, były pułkownik izraelskiej armii, twierdzi, że jego firma Yozmot Ltd. wyprodukuje noszony na ciele aparat, który umożliwi policji skanowanie tłumu i wykrywanie podejrzanych w rzeczywistym czasie, nawet jeśli ich twarze są zasłonięte.

Rozpoznawanie twarzy przez organy ścigania wywołało globalną krytykę, a amerykańscy giganci technologiczni wycofują się z dostarczania technologii policji, powołując się na zagrożenia prywatności. „Policjant będzie wiedział, z kim ma do czynienia” – powiedział Tirza, który współpracował z Corsight AI z Tel Awiwu, aby opracować noszony na ciele aparat policyjny, który może natychmiast identyfikować ludzi w tłumie, nawet jeśli noszą maski, makijaż lub kamuflaż, dopasowując je do zdjęć sprzed dziesięcioleci.

Dyrektor generalny Corsight, Rob Watts, nie potwierdził współpracy, ale powiedział, że jego firma współpracuje z około 230 „integratorami” na całym świecie, którzy włączyli oprogramowanie do rozpoznawania twarzy do kamer. Technologia pozwala klientom budować bazy danych, czy to pracowników firmy wpuszczonych do budynku, posiadaczy biletów wpuszczonych na stadion, czy podejrzanych poszukiwanych przez policję, powiedział Watts. Powiedział, że australijska i brytyjska policja już wdrażała tę technologię w programach pilotażowych.

Branża rozpoznawania twarzy w 2020 roku była warta około 3,7 miliarda dolarów, według firmy analitycznej Mordor Intelligence, która przewiduje wzrost do 11,6 miliarda dolarów do 2026 roku.

Watts zapewnił że Corsight AI nie sprzedaje swych usług Chinom, Rosji ani Birmie z powodu „praw człowieka i etyki”. „Chcemy promować rozpoznawanie twarzy jako siłę dobra” – powiedział. „Po co nam karty kredytowe?! Mamy twarz – dodał. „Konsument bardzo, bardzo szybko i łatwo przyjmie rozpoznawanie twarzy, ponieważ jest to wygodne”.

Technologia inwigilacji i dozoru opracowana w Izraelu ma burzliwą historię. Grupa NSO, założona przez weteranów izraelskiego wywiadu wojskowego, stworzyła oprogramowanie Pegasus, które może szpiegować telefony komórkowe. Władze USA umieściły NSO na czarnej liście w listopadzie, a Facebook i Apple pozwały firmę po wykryciu oprogramowania szpiegującego na urządzeniach należących do dysydentów i dziennikarzy. NSO twierdzi, że Pegasus spełnia przepisy eksportowe izraelskiego ministerstwa obrony.

Izraelskie oprogramowanie do rozpoznawania twarzy również spotkało się z krytyką. W listopadzie byli izraelscy żołnierze ujawnili, że sfotografowali tysiące Palestyńczyków, aby zbudować bazę danych dla szeroko zakrojonego programu rozpoznawania twarzy w mieście Hebron na Zachodnim Brzegu Jordanu.

Autorstwo: Andrzej Kumor
Źródło: Goniec.net


Skopiowano z WOLNE MEDIA 

 

Połowa hospitalizacji covidowych wynika z innych chorób 


Połowa pacjentów z COVID-19 w szpitalach w Quebecu (Kanada) została przyjęta z powodów innych niż sama choroba, wynika z danych prowincji. W Ontario 45 procent przypadków zgłoszonych jako hospitalizacje z covidem to ludzie przyjęci z innych powodów. W najnowszej codziennej aktualizacji sytuacji w Quebecu z COVID-19, ministerstwo zdrowia prowincji opublikowało na „Twitterze” 21 stycznia, że 20 stycznia z 3086 hospitalizowanych pacjentów z covidem tylko połowa (1549) została przyjęta z powodu covida.

Quebec 11 stycznia rozpoczął rozróżnianie między osobami przyjętymi do szpitala z powodu covida a tymi przyjętymi z innych powodów, ale w szpitalu uzyskali pozytywny wynik testu na tę chorobę. Zgodnie z codziennymi aktualizacjami od 11 stycznia, odsetek osób przyjętych z powodu COVID-19 konsekwentnie wynosi od 48 do 50 procent. Dane Quebecu są zgodne z danymi z Ontario, którego dyrektor medyczny dr Kieran Moore powiedział na konferencji prasowej 13 stycznia, że „około 45 procent” przyjęć do szpitala związanych z COVID w Ontario jest „przypadkowych”.

Z kolei w Kolumbii Brytyjskiej pacjenci, którzy nie mają COVID-19, mogą być umieszczani w salach szpitalnych razem z zakażonymi. Główna urzędnik medyczna prowincji, dr Bonnie Henry, potwierdziła w piątek, że każdy, kto podczas przyjęcia do szpitala z innego powodu niż COVID-19 uzyska pozytywny wynik testu na koronawirusa, może być umieszczony w pokoju, w którym leczone są osoby z wynikiem negatywnym. Jeśli taka sytuacja nastąpi, będą obowiązywały dodatkowe środki ostrożności mające chronić przed zakażeniem koronawirusem. Prowincyjni urzędnicy przyznają, że nie jest to idealny scenariusz, ale może okazać się konieczny i szpitale powinny wziąć go pod uwagę. Liczba hospitalizacji z powodu COVID-19 jest rekordowa, tak że niektóre oddziały intensywnej terapii mogą nie mieć wystarczającej liczby łóżek, by oddzielać pacjentów zakażonych od niezakażonych.

Po piątkowej konferencji prasowej dr Bonnie Henry może mieć wrażenie, że prowincja zaczyna traktować COVID-19 jak zwykłe przeziębienie. Widać, że rząd zmienia podejście do pandemii.

Przez ostatnie dwa lata Kolumbia Brytyjska zwracała szczególną uwagę na śledzenie kontaktów, jednak kilka tygodni temu porzucono narzędzie z tym związane. Urzędnicy stwierdzili, że w przypadku szybkiego rozprzestrzeniania się i krótkiego okresu wylęgania omikronu śledzenie kontaktów jest nieefektywne.

Na dodatek zaczęto odchodzić od powszechnych testów PCR, rezerwując zasoby przede wszystkim dla pracowników służby zdrowia, seniorów i osób z grupy ryzyka. Na początku tygodnia z kolei rząd zmienił zasady samoizolacji, usuwając minimalny czas pozostawania w domu. Dr Henry przyznała, że rzeczywiście zmieniamy sposób myślenia o pandemii. „Wszysycy znamy obecnie stosowane środki bezpieczeństwa, które w dużej mierze są takie, jak dla innych chorób układu oddechowego, takich jak grypa czy przeziębienie powodowane przez enterowirusy”.

Generalnie rekomendowane jest codzienne samodzielne ocenianie własnego stanu zdrowia. Każdy, kto zauważa u siebie nawet lekkie objawy, takie jak ból gardła czy katar, powinien zostać w domu do czasu, aż objawy ustąpią. “Póki czujemy się zdrowi, powinniśmy chodzić do pracy, do szkoły i socjalizować się w małych grupach w bezpieczny sposób”, powiedziała dr Henry.

Wcześniej zalecano pięciodniową samoizolację w przypadku objawów lub po teście, jeśli objawy nie występują. Pięciodniowy okres izolacji pozostaje w mocy w przypadku osób dorosłych w pełni zaszczepionych, które uzyskały pozytywny wynik testu na COVID-19, a także dzieci i młodzieży z pozytywnym wynikiem testu, niezależnie od ich statusu szczepiennego. Osoby dorosłe niezaszczepione w przypadku pozytywnego wyniku testu PCR powinny się izolować przez 10 dni.

Kolumbia Brytyjska zmieniła zestaw pytań w internetowej ankiecie, która pozwala ocenić, czy dana osoba kwalifikuje się do testu PCR i czy należy do grupy priorytetowej. Henry stwierdziła, że biorąc pod uwagę poziom transmisji wirusa, większość osób będzie miała kontakt z co najmniej jedną osobą zakażoną. Dodała, że zmiana podejścia nie oznacza, że koronawirus jest uznawany za endemiczny.

Autorstwo: Andrzej Kumor, Katarzyna Nowosielska
Źródło: Goniec.net [1] [2]
Kompilacja 2 wiadomości: WolneMedia.net

 

55% ciężko chorych na COVID-19 to „w pełni zaszczepieni”


Ministerstwo Zdrowia Izraela opublikowało 7-dniowe dane, które wykazały 436 028 nowych przypadków w tym okresie — wzrost o 67% w porównaniu z poprzednim tygodniem. Poważne przypadki wyniosły 775 — wzrost o 130,7%.

Izrael, jeszcze jakiś czas temu uchodzący za wzorcowy przykład „obywatelskiej odpowiedzialności” jeśli chodzi o skalę „wyszczepienia” społeczeństwa, wciąż grzęźnie w covidowej rzeczywistości. Mimo trzeciej, a nawet czwartej dawki preparatu genetycznego zwanego szczepionką przeciwko covid-19, państwo żydowskie notuje rekordy zakażeń.

Przy okazji ujawniane są interesujące przemyślenia niektórych członków rządu. Minister finansów, Avigdor Liberman, zakwestionował niedawno sens dalszego stosowania tzw. paszportów covidowych. „Nie ma medycznej ani epidemiologicznej logiki w stosowaniu Zielonych przepustek. To, co ma miejsce czyli segregacja sanitarna, to bezpośrednie szkody dla gospodarki, codziennego funkcjonowania, a ponadto znaczny wkład w panikę w społeczeństwie. Pracuję ze wszystkimi stronami, aby wyeliminować zielone przepustki i utrzymać normalną rutynę życiową dla nas wszystkich” – napisał minister na „Twitterze”, a co zacytował dziennik „The Jerusalem Post”. Sytuacja nie układa się jednak po myśli Libermana, gdyż rząd Izraela także ma swojego Niedzielskiego. Tamtejszy minister zdrowia, Nachman Ash sprzeciwia się pomysłom swojego kolegi z rządu twierdząc, że paszporty spełniają swoją rolę i że należy je zachować. Nie przedstawia jednak żadnych naukowych czy medycznych uzasadnień… Bo po prostu takich nie ma.

Gdyby były, statystyki zakażeń i stanów ciężkich wyglądałyby inaczej. Tymczasem portal The Times od Israel informuje, że w piątek odnotowano 70 000 zakażeń. 638 osoby znajdują się w stanie ciężkim. Dają się również we znaki deficyty personelu medycznego – prawie 10 000 pracowników służby zdrowia jest, z powodu choroby, odcięta od możliwości leczenia pacjentów. Wśród nich jest 1379 lekarzy oraz 2916 pielęgniarek.

I tu chyba najciekawsza informacja: „Wśród hospitalizowanych w ciężkim stanie z powodu koronawirusa 55% otrzymało zastrzyk przypominający, 24% nie było w ogóle zaszczepionych, a pozostali byli częściowo zaszczepieni lub wcześniej wyzdrowieli z COVID-19” – czytamy na „The Times od Israel”.

„Ministerstwo Zdrowia opublikowało również 7-dniowe dane, które wykazały 436 028 nowych przypadków w tym okresie — wzrost o 67% w porównaniu z poprzednim tygodniem. Poważne przypadki wyniosły 775 — wzrost o 130,7% w porównaniu z poprzednim tygodniem. Liczba zgonów związanych z covidem wzrosła do 58 — wzrost o 34,9% w porównaniu z poprzednim tygodniem Dane te pokazują, że Izrael jest liderem na świecie pod względem liczby nowych codziennych przypadków COVID-19 na mieszkańca” – pisze dalej portal.

Skąd takie wysokie dane? Prof. Eran Segal z Instytutu Weizmanna uważa, że liczby te niekoniecznie dowodzą, że Izrael jest rzeczywistym liderem pod względem ilości zakażeń, lecz, że po prostu w Izraelu wykonuje się statystycznie najwięcej testów.

Czyżby minister zdrowia w rządzie III RP Adam Niedzielski pozazdrościł tak wyśrubowanych wyników Izraelowi? Wszystko na to wskazuje, gdyż już wkrótce każdy Polak będzie mógł się przetestować w każdej aptece. Pytanie: po co? Odpowiedź: żeby min. Niedzielski miał czym nadal straszyć Polaków…

A z najnowszych badań, o których informuje „The Jeruzalem Post”, wynika: „Nowe badania przeprowadzone przez University of Minnesota wykazały, że wysoce zaraźliwy wariant COVID-19 Omicron ma dużą liczbę wyjątkowo specyficznych mutacji, które pozwalają mu ominąć istniejące wcześniej przeciwciała w ludzkim ciele, co odpowiada za wysoki wskaźnik infekcji. (…) Wcześniej podczas pandemii sądzono, że zarażenie się COVID-19 lub szczepienie przeciwko niemu zapewni wystarczającą ilość przeciwciał, aby zapobiec ponownemu zakażeniu. Jednak wariant Omicron dowiódł, że jest inaczej, ponieważ wielu ludzi ponownie się zaraża, jak również zaraża się pomimo pełnego zaszczepienia”. Jeden z cytowanych przez TJP badaczy mówi: „(…) Celem przeciwciał jest rozpoznanie wirusa i zatrzymanie wiązania, co zapobiega infekcji. Stwierdziliśmy, że wiele mutacji w wariancie Omikron znajduje się dokładnie tam, gdzie przeciwciała mają się wiązać, więc pokazujemy, jak wirus nadal ewoluuje w taki sposób, że może potencjalnie uciec lub uniknąć istniejących przeciwciał”.

Nie są to dobre wieści dla tych wszystkich, którzy „uwierzyli w naukę” i pozwolili wszczepić sobie preparat genetyczny w fazie testów.

W tym momencie przypominają się przestrogi belgijskiego naukowca, od lat zajmującego się globalnymi programami szczepień dra Geerta Vanden Bossche: „Szczepienia na masową skalę w czasie pandemii prowadzą do powstania nowych mutacji koronawirusa, coraz trudniejszych do zwalczenia”.

Czy covidowi mąciciele na szczytach władzy politycznej, medycznej i medialnej będą kiedyś mieli odwagę powiedzieć, że dr Vanden Bossche miał rację?

Autorstwo: Paweł Sztąberek
Na podstawie: JPost.com [1] [2]
Źródło: ProKapitalizm.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

KS. NATANEK POD SĄD

 

Ks. Natanek stanie przed sądem za odczłowieczanie dzieci


Kontrowersyjny ksiądz, do którego nie chcą przyznawać się katoliccy duchowni (został suspendowany), dalej naucza i rozbudowuje swoją „pustelnię” w Grzechyni. Co więcej, planuje kolejne inwestycje! A jego kazania nadal bulwersują. W styczniu ma stanąć przed sądem za nazwanie dzieci z in vitro „zwierzętami” i „produktami”.

24 stycznia kontrowersyjny duchowny stanie przed sądem w Suchej Beskidzkiej za słowa, które padły podczas jego ubiegłorocznego kazania na Wielkanoc. Wygłosił je w swojej „pustelni”. Słowo „pustelni” w cudzysłowie, ponieważ ma tam wstęp określona grupa wyznawców, która broni księdza Natanka.

Co powiedział do swoich „wiernych” z okazji Wielkanocy? „Wiem, że wielu z was oburzą te słowa, ale zapowiadałem, że padną tu ciężkie słowa dotyczące waszego bytu, waszej ludzkiej istoty. Ilu z was przeżyło dramat, kiedy usłyszało wyjaśnienie w naszych orędziach Pana Boga na temat 10 przykazań, z których jasno wynikało, że dziecko poczęte z próbówki, poza Bogiem, jest produktem, a nie bytem? Nie istotą. Jest zwierzęciem”. Nagranie wyciekło do internetu i zaczęło krążyć po mediach społecznościowych.

Prywatny akt oskarżenia w tej sprawie złożyła grupa rodziców, którą wspomógł Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych.
– Zgłosił się do nas ojciec dziewczynki, obecnie 9-letniej, która urodziła się dzięki metodzie in vitro. Mężczyzna był bardzo poruszony tym, co usłyszał i zapytał, czy w jakikolwiek sposób może zareagować. Zajęliśmy się sprawą, a w międzyczasie zgłaszali się do nas kolejnej rodzice oburzeni słowami Natanka. Pomogliśmy rodzicom w sformułowaniu aktu oskarżenia, których przed sądem będzie reprezentował adwokat. Pozew złożyły cztery małżeństwa – powiedział Onetowi prezes Ośrodka.

„Jestem rozczarowany postawą kościoła, że toleruje zachowanie Natanka, dziwię się innym instytucjom, że wiedzą, co wyprawia, a mimo to nie potrafią wyciągnąć konsekwencji. Dlatego cieszę się, że sąd przyjął prywatny akt oskarżenia. Mam nadzieję, że sprawa znajdzie swój finał w sądzie. Oczekujemy przeprosin” – stwierdził jeden ze zbulwersowanych rodziców. Pokrzywdzeni chcą też aby ksiądz wpłacił pieniądze na jedną z organizacji wspierających in vitro. Pierwsze, pojednawcze posiedzenie odbyło się 3 grudnia 2021 r. Natanek na nim się nie stawił. Za przestępstwo z art. 212, grozi kara grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Co ciekawe, ks. Łukasz Michalczewski, rzecznik Archidiecezji Krakowskiej, powiedział „Gazecie Krakowskiej”, że nawet skazujący wyrok w tej sprawie nie jest podstawą do wydalenia ks. Natanka ze stanu duchowego.

Pod względem formalnym Natanek jest zawieszony w stanie kapłaństwa, ale nadal sam uważa się za księdza. Mimo tego, że w 2011 r. kard. Dziwisz suspendował Natanka (ksiądz nie może m.in. odprawiać mszy), to duchowny dalej naucza „na żywo” oraz w internecie i nic nie robi sobie z zakazu. W 2020 roku „Gazeta Krakowska” informowała, że ksiądz postawił sanktuarium we wsi Grzechynia koło Makowa Podhalańskiego (województwo małopolskie). Tam odprawia nabożeństwa dla zamkniętej grupy, którą media dosadnie nazywają sektą.

„Odprawianie przez niego mszy świętej wbrew zakazom jest niegodziwe i świętokradzkie, a jego spowiedzi są nieważne. Kara ta została mu wymierzona za ostentacyjnie okazywane nieposłuszeństwo i głoszone słowa niezgodne z nauką Kościoła” – powiedział ks. Łukasz Michalczewski w rozmowie z KAI.

W sąsiedztwie pustelni, ale już na terenie innej gminy (Zawoja), ks. Natanek zamierza postawić dom pielgrzyma (ma on mieć dwa tysiące metrów kwadratowych i 12 metrów wysokości). W tym celu nawet wystąpił do gminy z wnioskiem o zmianę planu zagospodarowania przestrzennego. I teraz najlepsze: „Gmina Zawoja, podjętą uchwałą, została zobligowana do opracowania zmiany miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, za który zapłaci ok. 100 tys. zł”. A ks. Natanek… przekazał 100 tys. zł darowizny na rzecz gminy.

Autorstwo: Antonina Świst
Źródło: pl.SputnikNews.com


Skopiowano z WOLNE MEDIA

CZYŻBY SERYJNE SAMOBÓJSTWO ?

 

Zmarł były dyrektor CBA odpowiedzialny za Pegasusa


Jak podał portal TVN24.pl, w ostatnich dniach zmarł były dyrektor CBA, odpowiedzialny za wdrażanie i prowadzenie w Polsce systemu Pegasus. W przestrzeni publicznej pojawiły się sugestie i insynuacje, że zmarł ważny świadek w tej sprawie. Zdaniem Stanisława Żaryna jest to „obrzydliwa gra śmiercią człowieka”.

Portal tvn24.pl poinformował, że na początku tygodnia zmarł były dyrektor pionu techniki operacyjnej CBA, który w niedalekiej przeszłości miał odpowiadać za wdrażanie i prowadzenie systemu inwigilacji Pegasus. Jeden z rozmówców portalu zapewnia, że zmarły dyrektor miał odpowiadać za testy systemu, ale również jego uruchomienie oraz prowadzenie przez kolejne trzy lata.

W przestrzeni publicznej pojawiły się szokujące sugestie, że zmarł ważny świadek w sprawie afery Pegasusa. Takie insynuacje padły m.in. z ust byłego ministra spraw wewnętrznych Marka Biernackiego, w przeszłości polityka Platformy Obywatelskiej. Jego zdaniem były dyrektor CBA mógł rzucić światło na wiele spraw związanych z kupnem i funkcjonowaniem systemu Pegasus.

Podobne insynuacje pojawiły się na twitterowym profilu Romana Giertycha.

Na podstawie: TVN24.pl, TVP Info, Twitter, PCh24.pl
Źródło: Goniec.net


Skopiowano z WOLNE MEDIA

BANAŚ INFORMUJE

 

Niewygodny przeciwnik Kaczyńskiego może zmieść PiS


Zdania z ust Mariana Banasia, szefa NIK, jakie padły podczas rozmowy w programie radiowym, pozwalają sądzić, że NIK może przyczynić się do ogromnych kłopotów obecnego rządu.

Rozmowa toczyła się w stacji RMF FM i dotyczyła najważniejszych kwestii aktualnej polityki Polski. Marian Banaś potwierdził, że ma w ręku sporo argumentów, które mogą zaważyć na wizerunku PiS i rządu Zjednoczonej Prawicy.

Prezes NIK odniósł się do zapowiadanej przez siebie szeroko zakrojonej kontroli służb specjalnych. Miałaby ona objąć niektóre służby specjalne tj.: Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz służby wojskowe. W toku kontroli, w ramach swoich uprawnień kontrolerzy NIK będą mieli prawo wezwać na przesłuchanie każdego, kto, ich zdaniem, posiada wiedzę w tematyce kontroli. Jedną z nich prawdopodobnie będzie Jarosław Kaczyński jako wicepremier odpowiedzialny za sprawy bezpieczeństwa.

Banaś stwierdził, że w związku z aferą Pegasusa wyszło na jaw, że w Polsce szwankuje nadzór nad działaniami służb specjalnych. Służby specjalne, w myśl obowiązujących przepisów prawnych, w zasadzie są „poza jakąkolwiek kontrolą, zwłaszcza jeżeli chodzi o fundusz operacyjny i metody rozpoznawczo-operacyjne”, powiedział prezes NIK. Wszystkie informacje spływają do ministra spraw wewnętrznych i administracji. Oznacza to, że pozostałe organy państwa nie mają dostatecznej wiedzy, jak działają służby specjalne.

Zdaniem Mariana Banasia organem, który powinien sprawować taki nadzór jest instytucja, na czele której stoi: Najwyższa Izba Kontroli.

Prezes NIK ujawnił także, że odbył spotkanie z dyrektorem generalnym departamentu budżetu Komisji Europejskiej Gertem Janem Koopmanem. Dotyczyło ono wypłaty Polsce Funduszu Odbudowy. Europejski urzędnik wyraził zdanie, że nadzór na wydatkowaniem tych środków powinna sprawować Najwyższa Izba Kontroli, powiedział Banaś. Szef NIK przedstawił także niektóre z planowanych przez NIK kontroli. Są to m.in. „kontrole dotyczące bezpieczeństwa energetycznego i paliwowego Polski, służba zdrowia, w tym specjalistyczne szpitale covidowe”. Czyli wszystkie obecnie niesłychanie wrażliwe dziedziny polskiego życia politycznego w Polsce.

Marian Banaś odpowiedział na pytanie dziennikarza, czemu nie rezygnuje z immunitetu, skoro prokuratura chce mu postawić zarzuty, na co prezes NIK odparł, że zrobiłby to, gdyby miał zaufanie do niezależności i obiektywizmu organów p[odległych ministrowi Ziobrze.

Z pewnością Marian Banaś nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w swej batalii z Jarosławem Kaczyńskim.

Autorstwo: Maciej Wiśniowski
Źródło: Strajk.eu


Skopiowano z WOLNE MEDIA

IPN

 W historii według IPN społeczeństwo jest gdzieś z boku


O Instytucie Pamięci Narodowej z dr. Bartoszem Rydlińskim, prezesem i współzałożycielem Centrum im. Ignacego Daszyńskiego, rozmawia Krzysztof Mroczkowski.


– Dlaczego kandyduje Pan do Kolegium IPN? W Pańskim środowisku pojawiają się głosy na temat likwidacji IPN-u – czy Pan ich nie podziela?


– Trudno byłoby wskazać bardziej upolitycznioną państwową instytucję aniżeli Instytut Pamięci Narodowej. IPN na przestrzeni lat udowodnił, że ma poważny problem z pluralizmem, jeśli chodzi o prowadzoną politykę historyczną. W działaniach Instytutu razi promocja radykalnie prawicowej wizji przeszłości. Ślepe wychwalanie endecji, kult „żołnierzy wyklętych”, pozbawione pluralizmu perspektyw podejście do oceny PRL – to wszystko budzi moją niezgodę. W działaniach IPN ciężko doszukać się także widocznego docenienia roli lewicy w odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Symbolicznym jest to, że obchody 100-lecia powstania pierwszego rządu niepodległej Polski, czyli Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej, organizowało kierowane przeze mnie Centrum im. Ignacego Daszyńskiego we współpracy z UMCS. IPN tego dnia nie zrobił nic. Podobnie rzecz się ma w podejściu Instytutu do naprawdę ikonicznych postaci Polskiej Partii Socjalistycznej. To, że przez ponad 20 lat działalności Instytutu nie ukazała się na przykład ani jedna biografia Bolesława Limanowskiego, nestora polskiej lewicy niepodległościowej, świadczy o IPN kiepsko.


– Ostatnio wśród książek historycznych pojawia się nurt historii ludowej (przykładem może być „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego). Jak instytucja taka jak IPN powinna odpowiedzieć na ten nurt? Czy w pracach publikacyjnych IPN-u aspekt historii społecznej oraz aspekty klasowe są wystarczająco uwzględniane?


– Historia została sprowadzona w większości publikacji IPN do anachronicznie uprawianej historii politycznej, dziejów dygnitarzy, urzędów. Polacy jako społeczeństwo są gdzieś z boku. IPN posiadający potężny budżet na badania historyczne pomija chociażby analizę strajków chłopskich międzywojnia, protestów robotniczych przed 1939 rokiem. Żeby IPN w sposób rzetelny mógł pochylić się nad „ludowym” nurtem historii Polski należałoby poszerzyć okres analizy IPN na cały XX wiek. W innym wypadku anihiluje się jeden z największych niepodległościowych i społecznych zrywów w dziejach ziem polskich, jakim była Rewolucja 1905 roku. Odbiorca propagandy historycznej IPN nie dowie się o Republice Ostrowieckiej czy Zagłębiowskiej. Ludowa Historia Polski jest też niepełna bez historii najnowszej, historii transformacji. Nie da się bowiem rzetelnie odnosić do naszej współczesności bez krytycznego spojrzenia na wielomilionowe bezrobocie, upadek przemysłu, na to, że wielu z naszych współobywateli zostało pozostawionych samych sobie przez państwo w ustrojowym „skoku do królestwa wolności” po 1989 roku.


Kreatorzy przemian 1989 roku i pierwszych lat III RP nadal odgrywają istotne role w życiu publicznym. Można przypuszczać, że do końca obecnej dekady się to zmieni, a dla młodszej części polskiego społeczeństwa przełom ustrojowy będzie wydarzeniem z odległej historii. Jak w tych nowych warunkach, bez udziału decydentów okrągłostołowych, opowiedzieć tę najnowszą historię społeczną i polityczną Polski? Jak IPN (w przypadku poszerzenia badanego okresu o koniec XX. wieku) powinien badać to, co stało się w latach 1990.?


– Coraz więcej badaczy i dziennikarzy młodego pokolenia oddaje głos naocznym świadkom tamtych przemian. Rafał Woś, Magdalena Okraska, Marek Szymaniak, Katarzyna Duda czy Piotr Witwicki są autorami książek, które mogą stanowić przykład tego, jak mówić o transformacji do młodych. Dodatkowym walorem jest to, że wspomnianymi autorami są osoby, które same dorastały w latach 1990. i były świadkami wielu kosztownych społecznie reform. Z wiadomych powodów „ojcowie założyciele” III RP będą chcieli mówić o sukcesach tamtych czasów, o wykorzystanych szansach, o historycznych wzrostach PKB. Jednak dla uczciwego podejścia do historii najnowszej warto oddać głos mieszkańcom Włocławka, Myszkowa czy Wałbrzycha, którzy będą mieć inne spojrzenie na tamte czasy.


– Jeżeli prace historyczne IPN miałyby oddać głos mieszkańcom, to w jaki sposób praktycznie mogłoby to wyglądać?


– Weźmy przykład mojego rodzinnego Nowego Dworu Mazowieckiego, w którym się urodziłem i dorastałem. Historia miasta garnizonowego, ściśle związanego z wojskiem, nie tylko z Twierdzą Modlin stanowiącą symbol polskiego oręża z wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku czy kampanii wrześniowej 1939 roku. To nade wszystko rozwój nowych jednostek wojskowych po 1945 roku w samym Nowym Dworze, powstanie nowych bloków, całej infrastruktury, migracji wewnętrznych, tworzenie pewnej wojskowej tożsamości rodzin, niekrytej dumy oficerów LWP. Wszystko to się zmienia w 1990 roku, do mojego miasta przychodzi swoista „doktryna szoku”. Z miesiąca na miesiąc są zamykane jednostki, a żołnierze i oficerowie tracą pracę. Zaś po ponad dwóch dekadach w miejscu lotniska wojskowego powstaje lotnisko cywilne obsługujące jedną, zagraniczną i „tanią” linię lotniczą. Cała ta historia nadaje się na dobre opracowanie historyczne, którego niestety brakuje.


Jest Pan kojarzony z raczej pozytywną oceną dorobku Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. IPN powołany został m.in. do krytycznego rozliczenia z przeszłością. Czy nie ma w tym pewnej sprzeczności?


– Tak, jestem kojarzony z uznaniem dla milionów ludzi, którzy budowali Polskę Ludową, jedyną możliwą Polskę w powojennych realiach geopolitycznych. IPN nie został powołany do tego, by przedstawiać PRL jako wyrwę w państwowości, blisko pięciu dekad totalitaryzmu niszczącego polską tożsamość narodową. To wyjątkowo płytki i poznawczo wątpliwy proceder. Przez ostatnie 20 lat o zbrodniach PRL zostało powiedziane wszystko. Może zatem nadszedł czas na analizę tego, co w PRL się udało, np. reformy społeczne, inwestycje infrastrukturalne, olbrzymi wysiłek zagospodarowania ziem północnych i zachodnich. Coraz więcej badaczy nauk społecznych i humanistycznych wskazuje na to, że dzięki rewolucji Polski Ludowej, czyli stworzeniu nowoczesnego społeczeństwa, wyrwanego z feudalnych zależności, współczesna Polska zawdzięcza swój sukces gospodarczy. Innymi słowy nadszedł czas na to, aby IPN zaczął analizować historię społeczną PRL w możliwie profesjonalny i niezideologizowany sposób.


– Co uważa Pan za największy sukces, a co za największą porażkę Polski okresu 1945-1989?


– Zacznę od sukcesu, w tym celu podam liczby. Po hekatombie II wojny światowej Polska miała 24 milionów obywateli – w 1990 było to 38 milionów. Zatem odbudowa demograficzna, sprzężona z polityką społeczną PRL, to moim zdaniem największy sukces tamtego okresu. Największą porażką po 1945 roku będą bez wątpienia represje stalinowskie, wymierzone także w działaczy PPS. Praktyki totalitaryzmu powinny zawsze spotykać się z potępieniem.


– Dla wielu Polaków symbolika patriotyczna jest bardzo ważna i wciąż jest elementem wzmacniającym więzi społeczne. Istnieje pewne imaginarium ważne dla zbiorowej tożsamości wielu Polaków niezależnie od pochodzenia klasowego, poglądów partyjnych czy miejsca zamieszkania. Powiedzmy, że na jego obrzeżach, chociaż nie zupełnym marginesie, są żołnierze wyklęci, a w centrum Armia Krajowa i ruch „Solidarności”, opór wobec sowieckiej dominacji. Czy rewizja myślenia o Polsce Ludowej w kierunku, który Pan zarysował, nie nosi ryzyka rozbicia jednego z niewielu punktów wspólnych w myśleniu Polaków?


– Ale także za sprawą IPN od lat Armia Krajowa jest zastępowana przez mit żołnierzy wyklętych. Niezbyt licznego w istocie grona, w którym pomieszano autentycznych bohaterów, jak Pilecki, z niemożliwymi do obrony postaciami w stylu „Ognia”, czy „Burego”. Ruch „Solidarności” z jego postulatami socjalnymi, których wiele bez problemu byłoby aktualnych w realiach III RP, też ustępuje miejsca historii poszczególnych działaczy i liderów „Solidarności”. Zaś w kontekście patriotyzmu nie mam wątpliwości, że postacie takie jak Ignacy Daszyński czy Wanda Krahelska stanowią lepszy symbol umiłowania Ojczyzny aniżeli Roman Dmowski. Za sprawą działalności IPN w obecnej postaci również patriotyzm nie ma dziś niestety uniwersalnego charakteru. Najwyższy czas to zmienić!


– Dziękuję za rozmowę.


Z dr. Bartoszem Rydlińskim rozmawiał Krzysztof Mroczkowski.

Źródło: NowyObywatel.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

MANIPULACJA

 

Światowa manipulacja danymi o „zmarłych na COVID-19”


Według najnowszych brytyjskich danych rządowych, podczas tzw. pandemii koronawirusa zmarło o wiele mniej osób „na COVID-19” niż podawały media, a nawet oficjalne raporty.

Opublikowane właśnie dane, pochodzące z Narodowego Biura Statystyk (Office for National Statistics – ONS), których ujawnienie zostało wymuszone w ramach ustawy o jawności informacji (Freedom of Information – FOI), jednoznacznie pokazują, że w Anglii i Walii „na kowid” zmarło, w ciągu niemal dwóch lat sześć tysięcy osób.

W akcie zgonu osób zmarłych pomiędzy 1 lutym 2020 roku a 31 grudniem 2021 roku, jako pojedynczy powód śmierci wpisano „Covid-19” u 6183 osób. Przyglądając się jeszcze dokładniej opublikowanym danym wynika z nich, że w ciągu niemal 2 lat „na koronawirusa” zmarły 833 osoby poniżej 63 roku życia, a poniżej 40 roku życia – 111 osób. Czyli, dla zmarłych rocznie 400 osób w wieku produkcyjnym, zamknięto całą gospodarkę, pozamykano wszystkich ludzi w domach, rozpętano panikę, wprowadzono absurdalne restrykcje, nienaukowe „środki ochronne” i wmówiono społeczeństwom niebezpieczeństwo „koronawirusa”.

TESTUJ, TESTUJ, BĘDZIE WIĘCEJ…

Przypomnijmy, że osoby „zmarłe na Covid-19” zaklasyfikowano do tej kategorii na podstawie testów, które już w swych założeniach nie mogą służyć do celów klinicznych, a dodatkowo w praktyce były ustawiane na poziomy replikacji przekraczające wszelkie normy. (Np. w Wielkiej Brytanii powszechnie stosowano w testach RT-PRC wskaźnik multiplikacji CR powyżej 40, a już przy poziomie 26 każdy wynik jest fałszywy i wykrywa albo szumy instrumentu, a w najlepszym przypadku fragmenty jakiegokolwiek patogenu występującego w nosogardzieli, np. po przebytym nawet kilka tygodni wcześniej katarze.)

Patrząc jeszcze głębiej w opublikowaną statystykę widzimy, że w ciągu dwóch lat zmarły „na Covid” 3 osoby w wieku do 19 lat (w tym jedno dziecko w wieku poniżej roczku). I z tego tytułu „autorytety medyczne” oraz rządowi „specjaliści” nawołują do wyszczepiania dzieci i młodzieży! Przeciwko chorobie, która nawet według oficjalnych statystyk jest niemal niegroźna, zaś każde wyszczepianie, a tym bardziej eksperymentalnym preparatem zwanym „szczepionką przeciwko COVID-19” niesie ze sobą znacznie większe skutki śmiertelne i powoduje więcej następstw chorobowych niż rzekome zagrożenie „koronawirusem”.

GRYPA GROŹNIEJSZA NIŻ „KORONAWIRUS”

Warto również przypomnieć, że według np. „British Medical Journal” (BMJ) „grypa sezonowa zabija w Anglii i Walii corocznie do 25 tysięcy osób” (BMJ Dec 2, 2006), zatem porównując tę liczbę ze statystycznymi zgonami 3 tysięcy osób rocznie „na COVID-19”, to „koronawirus” wygląda na niegroźną falę grypową. Tym bardziej, że nie zastosowano, ani środków prewencyjnych (witamina D, świeże powietrze, ruch, prawidłowe odżywianie), ani wczesnego leczenia ogólniedostępnymi, tanimi lekarstwami (jak np. znana od 40 lat Iwermektyna czy znana od 70 lat Hydroxychloroquina – oba lekarstwa rekomendowane przez Światową Organizację Zdrowia i aplikowane miliardy razy na świecie, lecz w początkach tzw. pandemii po prostu administracyjnie zakazane). Gdyby zastosowano prewencję i wczesne leczenie oraz w przypadku hospitalizacji nie stosowano „lekarstw” w rodzaju Remdesiviru – silnej trucizny – to można spodziewać się, że liczba ofiar spadłaby może i 20-krotnie, do 100-200 osób rocznie.

Coraz bardziej przejrzyste dane wyłaniające się po latach propagandy rządowej i medialnej – tak w Wielkiej Brytanii, jak i we wszystkich krajach świata – pokazują, że społeczeństwa były nie tylko trzymane z dala od prawdziwych faktów i liczb, ale były celowo, świadomie i z premedytacją oszukiwane.

MEDIALNE WYTWÓRNIE INFORMACJI

Jednym z zasadniczych elementów stworzenia psychozy społecznej było medialne zrównanie liczby „zakażeń”, najczęściej na podstawie tzw. testów (choć bywało że i bez nich), z autentycznymi zachorowaniami. W odniesieniu do zachorowań najczęściej dotyczyły one przypadków chorobowych z symptomami przypominającymi sezonową grypę, zaś w innych przypadkach zdegenerowane środowiska lekarskie zaczęły je przypisywać „kowidowi” powiększając statystykę a przy okazji i wpływy do budżetów szpitali. Zrównano „zakażenia” z medycznym terminem przypadku (case), który zaczęto używać ze zmienioną definicją. Epatowano widzów na całym świecie nadawanymi non-stop histerycznymi programami wtłaczającymi kłamstwa i to w zadziwiającym stopniu globalnie zsynchronizowanymi w treści i formie.

Prym w tych medialnych manipulacjach wiodły główne agencje informacyjne, z Thomson Reuters i BBC na czele. Oprócz tych trujących źródeł, wielką rolę odegrał „licznik przypadków” prowadzony przez Worldmeters, firmę o tajemniczych powiązaniach i nieznanych sposobach przetwarzania informacji o „przypadkach koronawirusa” na świecie. Na początku tzw. pandemii strona internetowa Worldometers plasowała się w pierwszej dwudziestce najbardziej odwiedzanych stron na świecie (wliczając do tej klasyfikacji takie strony jak Google, Apple, Microsoft i cały gąszcz stron pornograficznych). Z kolei wiele „naukowych modeli”, w tym słynne modele mające przewidywać rozwój wydarzeń opracowywane przez „renomowany” uniwersytet Johns Hopkins University w Baltimore, jak również rządowe strony wielu państw prezentujących swoje „obliczenia” porównawcze (co robiły np. Wielka Brytania czy Hiszpania) były oparte na licznikach Worldometers.

Oprócz zupełnie niekompatibilnych źródeł tworzenia liczników, nieznanych działaniach algorytmów czy – oczywiście zawsze możliwej – manualnej manipulacji, inną kwestią jest brak jednoznaczności nawet w oficjalnych danych poszczególnych państwowych statystyk. Gdy jedne rządy opierały swoje dane na niejednoznaczych „zakażeniach”, inne brały pod uwagę jedynie przypadki potwierdzone przez lekarzy, a jeszcze inne uwzględniały inne wskaźniki. Te zupełnie nieporównywalne dane spływały z różnych krajów w różnym tempie i bardzo często były kumulowane na najniższych szczeblach (np. jednym razem jako dane dzienne, innym razem jako tygodniowe), by potem podsyłane jeszcze wyżej i jeszcze bardziej przetasowane i pomnożone, wreszcie zostały wyssane przez takie fabryki informacji jak Worldometer, które prezentowane w telewizjach straszyły widzów, a nawet samych demiurgów informacji.

JEDEN ETAP ZA NAMI, NADEJDZIE KOLEJNY

Wykonawcy pandemicznych rozkazów płynących – z dotychczas nie do końca odkrytych źródeł – zaczynają dzisiaj przebąkiwać o „nieścisłościach”, politycy zaczynają wycofywać się z narzuconych restrykcji, niektóre tzw. autorytety medyczne i inni propagandyści zaczynają usprawiedliwiać się z wypowiedzianych słów – wszystko to wskazuje na przejście do kolejnego etapu resetu ludzkości. Na tym właśnie wprowadzanym etapie doświadczymy kilkumiesięcznego uspokojenia społeczeństw, które otrzymają kontrolowaną swobodę i w wirze zmieniającego się świata oraz spragnionych rozrywek szybko zapomną o pandemicznej przeszłości, a wtedy nadejdzie jeszcze większa „plaga”, zresztą już teraz zapowiadana przez Wielkich Manipulatorów. Wraz z nią wprowadzone zostaną kolejne etapy przebudowy świata, z cyfrową walutą, cyfrową identyfikacją, kontrolą i monitoringiem oraz skutecznym ograniczeniem internetowej ekspresji. Jeśli pozwolimy na to ułaskawiając obecnie rządzących i wszystkich winnych dotychczasowych zbrodni. No i jeśli w międzyczasie globalni planiści nie zdecydują się na rozpętanie wojen.

Na podstawie: ONS.gov.uk
Źródło: Bibula.com


Skopiowano z WOLNE MEDIA

GAZOWO EKOLOGICZNA UTOPIA

 

Gaz i ekologiczna energia w służbie utopii

Od kilkudziesięciu lat pod hasłem ograniczania ocieplania się klimatu i pod hasłem ratowania Ziemi, odbywają się spotkania przedstawicieli wszystkich rozwiniętych państw na świecie. W tych spotkaniach uczestniczą również i kraje rozwijające się. Od kilkudziesięciu lat przedstawiciele rządów USA, Rosji, Chin, Niemiec, Wielkiej Brytanii i dyskutują nad ograniczeniem emisji gazów cieplarnianych i CO2 (dwutlenku węgla). Ale ta płaszczyzna rozmów na temat ocieplenia się klimatu jest również ostatnim sposobem na wielonarodowe spotkania, na których dyskutuje się sprawy pokoju na świecie.

W miarę pojawiania się nowych konfliktów zbrojnych i nowych różnic na świecie, platforma spotkań międzynarodowych nad emisją gazów cieplarnianych stała się miejscem do dyskusji nad różnymi konfliktami, wojnami i strategicznymi układankami. Dyskusja o zmniejszeniu emisji dwutlenku węgla przebiega zamiennie z dyskusją o utrzymanie pokoju na świecie. Kto nie jest za zmniejszeniem emisji CO2 ten jest przeciw pokojowi, a kto jest przeciw pokojowi ten jest za podniesieniem temperatury na Ziemi, podniesieniem się poziomu oceanów, wysychaniem dużych połaci ziemi, jest państwem niemoralnym.

W tej sytuacji polityka światowa ustawiła się dwubiegunowo. Z jednej strony, są ci, którzy nie chcą uczestniczyć w wyścigu ograniczania emisji gazów cieplarnianych, czytaj zwolennicy wojny, a z drugiej ci, którzy są za drastycznym ograniczaniem emisji gazów cieplarnianych, czyli ci dobrzy.

W uprzywilejowanej sytuacji automatycznie są kraje, które są wysoko rozwinięte, i które rozwijały od lat energetykę atomową. Dodatkowo, po stronie krajów „moralnych” są kraje duże takie jak Chiny, USA, Indie, czy Rosja, którym nikt nie będzie narzucał limitów emisji. Nikt nie będzie karał tych krajów za przekroczenie tych limitów. No bo jak? Nie ma takiego środka sprawczego, żeby np. grupa krajów powiedzmy średniej wielkości, nawet takich, jak Francja, czy Wilka Brytania powiedziała Chinom czy USA, że te muszą zapłacić kary za nadmierne wydalanie gazów cieplarnianych. Dla tych krajów pozostawiona jest perswazja i delikatne dogadywanie się.

W dużo gorszej sytuacji są kraje, które na drogę budowy energetyki atomowej weszły później, często, tak jak Polska, nie z własnej winy, nie mogły wcześniej wejść na drogę elektryfikacji drogą budowy drogich elektrowni atomowych, czy też na przykład gazowych.

W tej całej galopadzie krajów „ku pokojowi”, lub zamiennie „ku temu by chronić klimat Ziemi”, niektóre kraje, właśnie te duże imperia (USA, Chiny, Indie, Rosja) są poza kontrola, a inne kraje takie, jak Niemcy zrobiły z siebie rewizora wobec dokonań ograniczenia emisji gazów cieplarnianych innych krajów, w tym wobec takich krajów, jak Polska.

Oczywiście, nie tylko Niemcy chcą być na czele walki o pokój i ratowanie Ziemi. Taki kraj jak Kanada także pragnie być na czele państw obniżających emisję gazów cieplarnianych. I robi to pomimo olbrzymich kosztów. Obniżka poziomu zużycia gazów cieplarnianych była wielokrotnie skutecznie używana w Kanadzie przez Partie Liberalne w kampaniach wyborczych czy to prowincyjnych, czy federalnych.

Dyskusja na temat ekonomicznej opłacalności, czy ryzyka związanego z zamykaniem elektrowni węglowych była dla konserwatystów zawsze trudna. Na wewnętrzną politykę energetyczną w Kanadzie, czy w prowincji Ontario, jak wzmacniacz nakładały się głosy ze świata różnych ekologów, i te wzmacniały i działały na korzyść Partii Liberalnej.

Na to wszystko nakładały się głosy lobbystów szukających łatwych pieniędzy, szukający państwowych subsydiów i zwolnień od podatków, szukający pieniędzy w finansowaniu produkcji wiatraków, paneli słonecznych, itd. Później nikt już nie wiedział gdzie jest prawdziwa walka z klimatem, a gdzie szukanie pieniędzy, gdzie walka z klimatem jest tylko sposobem na zdobycie władzy. Tak było i jest dalej pomimo tego że wielu inżynierów udowadniało, że na przykład, koszt produkcji paneli słonecznych i później ich montowanie w regionach Kanady o niskim nasłonecznieniu nie ma ekonomicznego sensu. Koszt panelu słonecznego, czy wiatraka, nigdy nie był niższy od kosztu używania energii elektrycznej wyprodukowanej metodą tradycyjną.

Ale od strony marketingu politycznego wiatraki, panele słoneczne, czy elektrownie gazowe, dobrze się przyjmowały w wyobraźni potencjalnych wyborców. Można powiedzieć że liberałowie na wiatrakach, tak jak przysłowiowy Don Kichote, wjechali do polityki, i co więcej, zdobyli władzę w Kanadzie, w prowincjach kanadyjskich.

W Europie Niemcy od lat budowały swoją pozycję liberała, państwa stojącego moralnie wyżej niż inne, bo broniącego Ziemi przed ociepleniem i równocześnie lidera w walce o czyste powietrze, o ochronę środowiska. Niemcy, umieściły się w ten sposób na równi z takimi mocarstwami, jak USA, Chiny, Indie, czy Rosja. Niemcy są poza krytyką.

Kiedy Niemcy wpadły na pomysł by za pomocą polityki ochrony środowiska zdjąć z siebie odium tych którzy rozpętali dwie niszczące wojny światowe? Chyba już w latach 60 tych. Ale złote lata przyszły dla Niemiec po upadku Muru Berlińskiego, po połączeniu się Niemiec i po rozszerzeniu stosunków gospodarczych z niegdysiejszym wrogiem, Rosją.

W którym momencie Rosja i Niemcy zobaczyły, że handel gazem może być i bronią polityczną i sposobem na bycie rewizorem w walce o czyste powietrze w Europie? A równocześnie dzięki temu zdobyć pozycję monopolisty w dystrybucji gazu. Dzięki zaś temu, że się jest monopolistą to również i szantażować inne kraje.

Niemcy, ale i częściowo i Rosja zdobyły pozycje liderów „walki o pokój i o uratowanie Ziemi”, przy czym dobrze na tym ratowaniu Ziemi zarabiają. Kiedy to się stało? Tak naprawdę tego nie wiemy, ale musiało to kiedyś być bo Rosjanie wyliczyli że będą monopolistą w dostawach gazu, dostarczając 30% gazu zużywanego w państwach Unii Europejskiej. I tutaj, w czasie kiedy Niemcy podwyższają ograniczenia emisji CO2 do atmosfery tym samym narzucając innym większe zakupy gazu, Rosja staje się krajem i walczącym o pokój, i o uratowanie Ziemi przed zagładą cieplarnianą i krajem dobrze zarabiającym na sprzedaży gazu. Wprost genialne. I cały ten proces zdobycia takiego stanowiska umknął jakby spod uwagi różnych profesorów, moralizatorów, historyków.

Niemcy też mają w tych zarobkach na gazie swój udział, bo w chwili uruchomienia drugiego gazociągu Nord Stream będą miały nadwyżki gazu, które będą sprzedawały innym krajom. Tym krajom, które będą oskarżali o nadmierną emisję CO2 pochodzącą głównie ze spalania węgla. I tak to koło w tyglu europejskim się zamknęło. Niemcy stały się i rewizorem-moralizatorem, i liderem w walce o pokój światowy i jeszcze na tym dobrze będą zarabiać.

Krajami poszkodowanymi są mniejsze kraje europejskie. Z krajów Unii Europejskiej są tylko dwa kraje, które sprzeciwiają się polityce Niemiec. Tymi krajami są Polska i Węgry.

Nigdy w nowożytnej historii Niemcy nie osiągnęły takiej dominującej pozycji w Europie. Niemcy są przywódcą i sprawują kontrolę nad pozostałymi krajami Unii Europejskiej. Nigdy w czasie I. wojny światowej, i w czasie II. wojny światowej nie udało się Niemcom zbudować tak dominującej pozycji. Co więcej, Niemcy osiągnęły ją środkami pokojowymi. Zrobiły to odgadując trendy polityki światowej i budując trendy polityki światowej, jak ten dotyczący poziomu emisji gazów cieplarnianych.

Na słabość Polski wpływa to, że istnieje w Polsce silna opozycja, i jest to proniemiecka opozycja, która potwierdza „słuszność” ekologicznej polityki Niemiec.

Słabość państwa polskiego pokazuje jeszcze i to, że dużo od Polski mniejszy kraj, taki jak Czechy, pozwolił sobie skoczyć jej do gardła zasłaniając swoje pretensje do Polski niczym innym, jak właśnie ekologią.

Czym jest, czy raczej, czym są próby narzucenia na gazociąg Nord Stream sankcji? Jest niczym innym, jak wielkim balem maskowym. Pod maską krytyki Rosji Niemcy przykrywają swoja hipokryzję, Niemiec działających niby to w interesie zdrowia ekologicznego Europy i świata.

Ale sprawy zaszły już za daleko i Polska nie ma innego wyjścia niż zawetować tak zwany niemiecki plan „fit for 55”, czyli plan zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych w Unii Europejskiej o 55% do roku 2030. Nawet jeśli Polska ryzykuje tym, że Unia Europejska (Niemcy) zablokuje wypłatę pieniędzy z różnych funduszy Unii Europejskiej, to Polska musi zawetować ten plan, w przeciwnym razie przeciętny Polak będzie (paradoks) pracował w Polsce, ale na warunkach takich, jakby był robotnikiem przymusowym na robotach w Niemczech.

Autorstwo: Janusz Niemczyk
Źródło: Goniec.net


Skopiowano z WOLNE MEDIA

CENY WINDĄ W GÓRĘ JADĄ

 

Będzie jeszcze drożej


Firmy podnoszą ceny bo rosną ich koszty wytwarzania – ale i dlatego, że chcą zwiększyć własne zyski.

Miniony rok 2021 był okresem wyraźnego wzrostu inflacji. Według prognoz Polskiego Instytutu Ekonomicznego z podobną skalą tego zjawiska będziemy mieć do czynienia w 2022 roku, gdy średnioroczna inflacja wyniesie 7,3 proc.

Te prognozy znajdują odzwierciedlenie w działaniach oraz planach przedsiębiorstw. Zauważalny jest zarówno wysoki odsetek firm raportujących podniesienie cen (44 proc.) i marż (42,5 proc.) w minionym roku, jak i mających dalsze plany podwyżek – na co wskazuje 42,1 proc. badanych w 2022 r. Wśród deklarowanych przyczyn podnoszenia cen firmy najczęściej wskazują na wzrost kosztów pracy i wytwarzania, a rzadziej wymieniają chęć zwiększania marż – wynika z najnowszego badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Te 44 proc. firm. które podniosło ceny stanowi zdecydowaną większość. Stawki utrzymało 37 proc., a zaledwie 8 proc. obniżyło ceny swoich produktów i usług (jak widać, 11 proc. przedsiębiorstw nie miało zdania). Z podnoszeniem cen najczęściej mieliśmy do czynienia w przemyśle i budownictwie, gdzie ponad połowa przedsiębiorstw podniosła ceny, zaś najrzadziej w usługach.

Okazuje się, że podnoszenie cen stanowiło skuteczny sposób na poprawę wyników.

– Warte odnotowania jest to, że wśród firm, które oceniały swoją sytuację finansową jako dobrą, niemal połowa (47 proc.) podniosła ceny swoich produktów i usług. W przypadku przedsiębiorstw z przeciętną lub złą sytuacją finansową działo się to znacznie rzadziej. Jednocześnie, w grupie 42,5 proc. firm deklarujących poprawę marż w 2021 r., aż 60 proc. firm podniosło ceny. 42,1 proc. firm planuje zwiększyć swoje marże również w 2022 r. – mówi Katarzyna Dębkowska, kierownik zespołu prognozowania gospodarczego w Polskim Instytucie Ekonomicznym.

Prognozy PIE wskazują na utrzymywanie się podwyższonej inflacji (powyżej celu Narodowego Banku Polskiego) co najmniej przez najbliższe dwa lata. Średnioroczna inflacja w 2022 roku wyniesie 7,3 proc., ale w majowym szczycie aż 9 proc. Ponieważ inflacja zostanie w polskiej gospodarce na dłużej, firmy wdrażają działania dostosowawcze, wśród których znajdują się oczywiście podwyżki cen.

Przyczyny podnoszenia cen produktów i usług podawane przez przedstawicieli poszczególnych sektorów gospodarki są zróżnicowane. O ile w przypadku budownictwa ceny wzrosły głównie pod presją wzrostu kosztów wytworzenia, to transport, spedycja, logistyka i produkcja podnosiły je przede wszystkim z powodu wzrostów kosztu pracy. Z kolei firmy usługowe podnosząc ceny, próbowały odbudować finanse po recesji. Spośród firm, które odnotowały wyższe koszty wynikające z trudności w dostępie do produktów i usług, ceny podniosło w 2021 roku 47 proc.

Opierając się jedynie na deklaracjach przedsiębiorców można byłoby dosyć jednoznacznie powiedzieć, że w polskiej gospodarce występuje już spirala cenowo-płacowa. Firmy raportują, że podnosiły ceny główne ze względu na wzrost kosztów płac, a jak wynika z danych Eurostatu te rosną najszybciej od 2008 roku. Ale to nie jest pełny obraz. Wydaje się, że często chcą też one po prostu zwiększyć swoje zyski.

– W naszych badaniach co prawda tylko 38 proc. przedsiębiorców wskazywało podniesienie cen jako sposób na próbę odbudowy sytuacji finansowej firmy. Można jednak przypuszczać, że część z nich spontanicznie unikała takich deklaracji, bo z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że dzięki podniesieniu cen przedsiębiorstwom udało się z nawiązką odbudować nadszarpnięte przez pandemię marże. Co ciekawe, w innej części naszego badania firmy już przyznają się do lepszej sytuacji finansowej w 2021 roku, która jest pokłosiem podniesienia cen i poprawy marż – komentuje Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora ds. badań i analiz w Polskim Instytucie Ekonomicznym.

W rozpoczętym 2022 roku skłonność do podnoszenia cen, a co za tym idzie poprawy marż przez firmy wciąż będzie wysoka – czemu sprzyjać będzie otoczenie makroekonomiczne w Polsce, na czele z wysokim popytem oraz podwyższoną inflacją.

Jak dodaje Andrzej Kubisiak, szczególnie będzie to widoczne w sektorze przemysłowym, który korzysta na przesunięciu konsumpcji z usług na towary. A także w branży spedycyjno-transportowo-magazynowej, która cały czas próbuje się odbudować po trudach 2020 roku.

Autorstwo: AL
Źródło: Trybuna.info


Skopiowano z WOLNE MEDIA

BIEDA. MOTTO PIS

 

Biedni będą biedniejsi


Okazuje się, że bezwzględny uścisk tzw. Polskiego Ładu może coraz silniej wyciskać soki z kolejnych grup polskiego społeczeństwa. Najbiedniejsi emeryci i renciści wcale nie skorzystają na rozwiązaniach Polskiego Ładu – zwraca uwagę organizacja przedsiębiorców Business Centre Club.

Według informacji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych: „Z powodu wymienionych zmian w przepisach, świadczenia za styczeń 2022 r. w przybliżeniu do 483 zł – będą wypłacone w tej samej kwocie jak wypłacane za grudzień 2021”. Wynika to z faktu, że osoby o najniższych świadczeniach emerytalnych także obecnie nie płacą od nich podatku PIT. Ta grupa jest liczna i wynosi około 30 tys. osób. Opłacają one składkę zdrowotną tak jak dotychczas, a nie wypracowały stażu uprawniającego do minimalnej emerytury.

Ich sytuacja się więc teoretycznie nie zmienia – ale ponieważ ceny w Polsce wciąż rosną, faktycznie będą oni jeszcze biedniejsi niż dotychczas BCC postuluje, aby uporządkować i uczytelnić rozwiązania Polskiego Ładu dla emerytów i rencistów oraz rodziców wychowujących samotnie dzieci. W sferze informacyjnej panuje bowiem chaos oraz niepewność co do rezultatów tych zmian, które zaczęły już obowiązywać od 1 stycznia 2022 r.

Podniesienie kwoty wolnej od podatku do 30 tys. zł oraz II progu podatkowego do 120 tys. zł spowoduje, iż powinni skorzystać na tym emeryci pobierający świadczenia poniżej 5 tys. zł. brutto – uważa BCC. Skorzystaliby jednak więcej, gdyby nie podniesienie składki zdrowotnej, która w przypadku emerytur ma wynieść 9 proc i nie może być odliczona. Emeryci pobierający świadczenia w wysokości poniżej 5 tys. zł brutto, jak szacuje ZUS stanowią blisko 94 proc. populacji świadczeniobiorców. Najbardziej zwiększą się emerytury w przedziale 2500-2750 zł brutto. Ci emeryci powinni otrzymać do 2219 zł więcej w skali całego roku.

W poniedziałek, 10 stycznia na konferencji prasowej w kancelarii premiera ujawniono, że minister finansów podpisał rozporządzenie zmieniające technikę poboru zaliczek na podatek dochodowy od osób fizycznych. Wedle zapowiedzi rządu, ma to oznaczać, że emeryci i renciści, których wysokość świadczenia wynosi pomiędzy 4920-12 800 zł, będą mieć obliczaną zaliczkę na podatek oraz składkę na ubezpieczenie zdrowotne na starych zasadach.

W związku z tym, wedle zapowiedzi rządu dla tej grupy świadczeniobiorców wprowadzenie zasad Polskiego Ładu ma być neutralne, a emerytury i renty nie będą im pomniejszanie. Dotyczyć to ma populacji 6 proc. emerytów i niespełna 2 proc. rencistów pobierających świadczenia z ZUS. Osoby, które otrzymały pomniejszone wypłaty emerytury lub renty za styczeń, w lutym mają otrzymać wyrównanie. Tu z kolei BCC zwraca uwagę, iż należy wyjaśnić, czy rozporządzenie ministra finansów, które de facto zmienia wysokość podatków dla wybranej grupy podatników jest zgodne z ustawą ordynacja podatkowa.

BCC, który jako organizacja przedsiębiorców, generalnie niespecjalnie pochyla się nad losem emerytów i rencistów, wskazuje, że w Polsce ich wciąż przybywa (ok. 8,2 mln osób) – o 1,5 proc., czyli o blisko 200 tys. osób rocznie, przy jednoczesnym spadku o ok. 200 tys. liczby osób w wieku produkcyjnym. Przedsiębiorcy martwią się więc rekordowymi wpłatami na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, które już przekroczyły 312 miliardów złotych w 2021 r. Ale znaleźli i pozytyw – ucieszyła ich likwidacja przez rząd PiS w 2022 r. tzw. 14 emerytury w wysokości 1000 zł, kosztującej podatników 11 mld zł. W 2021 r. ponad 9 mln emerytów otrzymało to świadczenie. „Było ono dodatkowe i miało charakter pozasystemowy” – krytykuje BCC. W zależności od wysokości podstawowej emerytury było przyznawane w kwocie od 51 do 1251 zł brutto.

Jak widać, BCC znalazło sojusznika w PiS – i obóz „dobrej zmiany” bez ceregieli po cichu zlikwidował 14 emeryturę.

Autorstwo: AL
Źródło: Trybuna.info


Skopiowano z WOLNE MEDIA

FEDEX SIĘ ZBROI

 

Militaryzacja komercyjnych samolotów


Firma Fedex Express, największa na świecie linia lotnicza zajmująca się przewozem ładunków, złożyła wniosek do Federalnej Administracji Lotnictwa (FAA) o wyrażenie zgody na zainstalowanie w swoich samolotach laserowej broni defensywnej.

We wniosku, datowanym 7 stycznia 2022 roku, czytamy, że Fedex wnosi o zezwolenie na modyfikację komercyjnych samolotów typu Airbus A321-200, celem zainstalowania w nich „systemu emitującego laserową energię w zakresie podczerwieni”. W uzasadnieniu czytamy, że: „Ostatnimi laty miały miejsce przypadki ostrzeliwania samolotów z naziemnych systemów MANPADS, co spowodowało, że kilka firm opracowało i zaadaptowało systemy laserowe do zainstalowania w cywilnych samolotach, celem ochrony samolotu przed pociskiem kierowanym na źródło ciepła. System [który ma być zainstalowany w samolotach firmy] Fedex jest systemem defensywnym kierującym promienie laserowe na nadlatujący pocisk, celem zmiany toru lotu pocisku odwracając go od samolotu”.

W dalszej dyskusji, FAA generalnie przychyla się do wniosku, zaznaczając, że w przypadku zatwierdzenia musi być spełnionych kilka warunków, jak np. zabezpieczenie przed możliwością uruchomienia systemu poza lotem, oznaczenie samolotu odpowiednimi napisami czy wprowadzenie zabezpieczeń dla naziemnych załóg obsługujących i konserwujących samolot.

Ważny jest również dopisek mówiący, że obecne zezwolenie będzie dotyczyło tylko jednego typu samolotu, lecz wszystkie nałożone warunki tego „nowego i niezwykłego konstrukcyjnego dodatku, będą dotyczyły również innych modeli, jeśli w przyszłości zostanie wydana podobna zgoda”.

Można zatem sądzić, że samoloty komercyjne, najpierw transportowe a później pasażerskie mogą być w niedalekiej przyszłości wyposażane w podobne systemy obronne. Może to świadczyć o zarysowujących się trendach militaryzacji nie tylko kosmosu, ale i przestrzeni powietrznej wykorzystywanej do żeglugi powietrznej oraz związanych z tym nurtem programów zabezpieczania samolotów cywilnych. Czy wprowadzenie dzisiaj defensywnej broni nie przemieni się w przyszłości w spiralę zbrojeń i w sumie pogorszenie bezpieczeństwa lotów cywilnych, w tym pasażerskich?

Firma lotnicza Fedex Express należy do giganta przewozów towarowych Fedex Corporation i obecnie używa 475 samolotów ze swojej floty (stan na 19 stycznia br.). Druga pod względem wielkości przewozów lotniczych, konkurencyjna firma UPS posiada (w użyciu) 288 samolotów.

Na podstawie: Public-Inspection.FederalRegister.gov
Źródło: Bibula.com


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Polski Ład uderza w małe i średnie firmy


Andrzej Potocki komentuje dla Radia Wnet bieżącą sytuację polityczną w Polsce. Nie sądzi, by pogorszenie sytuacji epidemicznej zaszkodziło notowaniom Prawa i Sprawiedliwości. Do ich obniżenia mogłyby za to doprowadzić dalsze problemy związane z Polskim Ładem.


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Bezczelne kłamstwa i statystyki covidowe – 2




Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Bunt Fauny – widmo tragedii


Nie wiem czemu, ale gdy tylko się obudzę, ktoś już czeka na mnie, bym udzieliła mu szybkiej porady medycznej. Jak tu udzielać porad w samym szlafroku, naprędce włożonym na młode medyczne ciało, które jeszcze przed chwilą zażywało regeneracji cielesnej i o które dbam z powodu uczestnictwa w reklamie pewnych środków upiększających, które stosuję od początku pandemii. Dałam się przekonać jednej z firm, która produkuje preparat na szersze usta, że jak będę go stosować, to dostanę specjalną kolekcję drewniaków medycznych z moim nazwiskiem, które projektował specjalnie dla mnie sam Isapogo Isagasi. Wiem o tym, bo mistrz kilkakrotnie pytał szefa firmy jaki mam rozmiar stopy, więc nie wiem jak to rozumieć, a tak zazwyczaj się zaczyna, od stóp, a potem wyżej, wyżej… Wracam do pracy.

Dzisiejszy przypadek był bardzo dziwny w swej naturze. Otóż, mój kolega weterynarz, profesji o której mówiło się na mojej uczelni „weterynaria to jest zgraja, obcinają koniom jaja”, przybiegł do mnie z problemem szczepienia baranów przeciwko wirusowi Schmallenberga. Trochę się zirytowałam na początku, bo co ja mogę mu pomóc, ale gdy zaczął opowiadać, jakie ma z nimi problemy, to wypisz wymaluj problemy naszego Ministra Zdrowia Publicznego w aspekcie iniekcji narodowej.

Jak mówił o tym wszystkim, to nie mógł się powstrzymać od łez, i czasem ciężko było go zrozumieć, ale z tego co usłyszałam, zanim zaczął akcję szczepienia baranów, zaprosił ich kulturalnie do obiektu zwanego owczarnią, tłumacząc im, że nie będą mogli skubać świeżej trawy, dopóki nie pojawi się cudowny zbawczy środek. W zamian za niedogodności żywieniowe zamontował im duży telewizor z dostępem do słusznej ideowo telewizji, która na bieżąco dostarczała wskazówek zdrowotnych. Wyłączył ją, kiedy uznali, że warto rozmawiać. Kiedy pojawił się zbawczy środek i przyszły instrukcje z centrali jak przygotować się do akcji zdrowotnej, wpuścił do środka strzygaczy owiec, by ułatwić sobie pracę iniektora. Część z baranów zbaraniała, bo to nie był okres na strzyżenie i wierzgała racicami nie dając się ostrzyc, więc strzygacze odpuścili twierdząc, że z baranami nie będą się kopać. Wtedy mój kolega doszedł do wniosku, że skoro ma dokonać swego dzieła, musi jakoś zachęcić nieostrzyżone barany. Do odgrodzonej od reszty części owczarni wpuścił parę dorodnych owiec, licząc na zainteresowanie nieostrzyżonych. Miał rację, kilku z nich próbując się do nich dostać, ostrzyżono zgodnie z regulaminem. Nie wszystkie nieostrzyżone barany dały się jednak zwieść, ale nad tym się nie zastanawiał, wszak i u zwierząt są przedstawiciele ruchów wielopłciowych. Wymyślił więc, że żaden baran bez kolczyka z numerem w mosznie nie będzie mógł opuścić owczarni i brykać do woli. I wtedy zaczęło się piekło. Największy baran tak się rozsierdził, że prostymi słowami powiedział „Tak ci zajadę z bańki, że wsadzisz sobie do tyłka kleszcze do kastracji, które masz w torbie”, więc odpuścił, pozostawiając w pośpiechu swoje narzędzia pracy na miejscu. Naciskają jednak na niego z centrali, to musi ten problem rozwiązać. W odmiennym przypadku zajmie się leczeniem psów i kotów, co oznacza dla niego degradację z powodu zbyt dużej konkurencji, a on nie ma kasy by stworzyć osiedle dla zwierząt z dostępem do Internetu. Ewentualnie zajmie się adopcją pingwinów emigrantów uciekających do naszego kraju z powodu ocieplenia klimatu, na co Unia już zarezerwowała odpowiednie środki w budżecie.

Słuchałam cierpliwie co mój kolega miał do powiedzenia i próbując mu coś poradzić, powołałam się na pewne zdarzenie, kiedy to pewien mój pacjent panicznie bał się zastrzyku w pośladek i nie chciał odsłonić tej części ciała tłumacząc głupio, że ma tam jakiś tatuaż z Dodą czy Dudą. Nie pamiętam. Gdy krzyknęłam „Zaraz zdejmę fartuch!”, bo się zabrudził, pacjent od razu zdjął bieliznę, wypiął się i wtedy bez trudu wsadziłam mu igłę w mięsień po sam tłok, po czym zrezygnował ze zdejmowania dalszej części odzieży i opuścił gabinet.

Kolega nie był zachwycony moją radą, bo pod fartuchem jak przyznał, nosi tylko slipki z tzw. kondonierką, czasem trzyma w tym miejscu kartę kredytową, gdy jest za granicą, czyli na przykład w Arłamowie.

Nie wiem co na to rzeczniczka zwierząt pozaludzkich. Muszę jej wysłać oficjalne pismo w tej sprawie. Nie może być tak, żeby buntownicy jednoczyli się i utrudniali pracę personelowi weterynaryjnemu, i dawali zły przykład człowiekowi pozazwierzęcemu, czyli na przykład mnie, jak wynika z najnowszej unijnej definicji istoty ziemskiej.

Pewnie dziwicie się jak to możliwe, że rozumiemy mowę zwierząt, w tym wypadku baranów, wszak oni rzadko mówią i milcząc godzą się na wszystko. Nie wszystkie takie są, i dlatego opracowano dostępny w sieci translator, by móc poznać ich język. Oczywiście za przyzwoleniem wiadomej osoby, której nazwiska nie wspomnę z uwagi na jego niezwykłą skromność.

Autorstwo: Młoda przemyska lekarka
Zdjęcie: voltamax (CC0)
Źródło: WolneMedia.net

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...