sobota, 25 listopada 2023

 

Największy gwałt na prawdzie


Najbardziej zuchwały wichrzyciel nie ogłasza otwartej rewolucji pod hasłem „precz z tradycją”, tylko przeprowadza pełzającą rewolucję pod sztandarem „ciągłości z tradycją”: ustępliwość wobec ideologicznego weganizmu ma czelność odnosić do odwiecznych praktyk postów religijnych, neomarksistowską agendę „różnorodności i inkluzywności” ma czelność utożsamiać z klasycznie rozumianymi cnotami tolerancji czy gościnności, stręczoną odgórnie „gospodarkę bezgotówkową” ma czelność porównywać z oddolnym, spontanicznym procesem przechodzenia od barteru do kruszcowego pieniądza itd.

Innymi słowy, wykorzystując niemal kompletne wykorzenienie swoich ofiar z gleby ponadczasowych wartości oraz ich niemal kompletną ignorancję w zakresie historii idei, wywrotowe nowinkarstwo stroi on bezceremonialnie w kostium współczesnego przedłużenia dawnych obyczajów, usypiając gotowaną na wolnym ogniu żabę bezustannym trajkotem, że „nic wielkiego się nie dzieje” i „to już wszystko było”. Nie trzeba więc dodawać, że jedynym sposobem na to, żeby nie dać się uśpić podobnym trajkotem i nie dać się ugotować, jest pilne zapoznanie się z rzetelną historią idei i trwałe zakorzenienie się w glebie ponadczasowych wartości: jest to jedyna czynność, którą należy dziś odbyć w rewolucyjnym tempie, żeby nie ulec rewolucjonistom symulującym działanie w tempie zachowawczym.

Z ostateczną fazą uwiądu intelektualnego ma się do czynienia wtedy, gdy wokół słyszy się nietriumfalistyczne perory o „społeczeństwach bezklasowych”, „tysiącletnich rzeszach” czy „erach wodnika”, ale otumaniającą paplaninę o „transdyscyplinarnych dialogach”, „kontekstowych zmianach paradygmatu” i „krytycznej świadomości przeżywanych doświadczeń”. W pierwszym przypadku ma się bowiem do czynienia z wytworami zdeprawowanych, ale wciąż sprawnie funkcjonujących umysłów, którym należy dać zdecydowany logiczny odpór. W drugim natomiast przypadku ma się do czynienia z fermentującą umysłową pulpą, którą należy już wyłącznie skrzętnie wyprzątać z każdej przestrzeni, na którą ma się jakikolwiek egzekucyjny, organizacyjny lub reputacyjny wpływ.

Innymi słowy, tam, gdzie fundamentalnie obumiera możliwość toczenia stanowczych logicznych polemik (że nie wspomnieć o klasycznie dialektycznym wspólnym dochodzeniu do prawdy), pozostaje wyłącznie konieczność z jednej strony powtarzania odwiecznych oczywistości, a z drugiej strony wygłuszania bełkotu, który usiłuje rozpuścić świadomość owych oczywistości siłą korozyjnej inercji. Nie powinno wszakże zaskakiwać, że tam, gdzie uczciwe dociekanie prawdy staje się zjawiskiem nie tyle nawet nieobecnym, co programowo niezrozumiałym, na placu boju ma prawo pozostać jedynie aksjomat, czyli wykładnik prawdy niewymagającej żadnego dociekania, oraz cisza, czyli wykładnik prawdy niedocieczonej. Podsumowując, pozostaje wtedy tylko „tak” i „nie” – wypowiedziane, gdy trzeba mówić, i przemilczane, gdy mówić nie sposób. Reszta jest hałasem.

Największym gwałtem na prawdzie nie jest twierdzenie, że prawda nie istnieje, tylko twierdzenie, że istnieje nieskończenie wiele prawd; nie twierdzenie, że prawdy nie da się odkryć w żadnym aspekcie, tylko twierdzenie, ze prawdę można odkrywać w nieskończoność w każdym aspekcie; i nie twierdzenie, że istnieją pożyteczne kłamstwa, tylko twierdzenie, że nie istnieją konieczne jednoznaczności. Innymi słowy, największym gwałtem na prawdzie nie jest celowe sprowadzanie na intelektualne manowce, z których zawsze można powrócić, ale celowe nakłanianie do intelektualnego samobójstwa, które – raz dokonane – trwale odbiera świadomość, że się na manowce zabrnęło.

Coraz większy wpływ wywierany na rynki przez banki centralne świadczy o tym, jak dobrze ma się po dziś dzień komunizm; coraz zuchwalsze forsowanie agendy tzw. zielonego nowego ładu świadczy o tym, jak dobrze ma się po dziś dzień eugenika; coraz szerzej zakrojone próby karania tzw. mowy nienawiści świadczą o tym, jak dobrze ma się po dziś dzień orwellizm; a coraz nachalniejsze stręczenie „gospodarki bezgotówkowej” i „powszechnych cyfrowych tożsamości” świadczy o tym, jak dobrze ma się po dziś dzień technokratyzm.

Innymi słowy, XX-wieczny duch totalnej rewolucji nie tylko nie został skutecznie wyegzorcyzmowany ze świata, ale wręcz dąży on coraz bezczelniej do czołowego zderzenia z logicznym porządkiem rzeczywistości. Nie było więc nigdy lepszego czasu, żeby stać się nieulękłym kontrrewolucjonistą – i to w każdym zasadniczym obszarze życia, tak indywidualnego, jak i zbiorowego – zwłaszcza że jest to już dziś przejaw nie żadnej politycznej walki czy ideologicznej tożsamości, tylko elementarnej intelektualnej, moralnej i duchowej samoobrony.

Niebezpieczny zwodziciel sławi bezwarunkowe okrucieństwo, chcąc zamącić w swoich ofiarach rozumienie dobra i zła, ale najniebezpieczniejszy zwodziciel sławi bezwarunkowe miłosierdzie, chcąc rozpuścić w swoich ofiarach rozumienie dobra i zła. Ten pierwszy zachęca więc do bycia złym, co nie odbiera jego ofiarom szansy na odpokutowanie swoich win, podczas gdy ten drugi zachęca do wyzbycia się świadomości, że można być złym, co gwarantuje jego ofiarom pójście za swoimi winami w bezpowrotną przepaść.

Jedność prawdy, dobra i piękna polega na tym, że każde rzekomo dobre i piękne kłamstwo jest najwyżej ckliwym i kabotyńskim złudzeniem, każde rzekomo inteligentne i wyrafinowane zło jest najwyżej przewrotnym i efekciarskim pasożytnictwem, a każda rzekomo odkrywcza i wzruszająca brzydota jest najwyżej bałamutną i infantylizującą tandetą. Innymi słowy, poprawność, powinność i stosowność to trzy bliskoznaczne określenia jednej zasadniczej treści.

Autorstwo: Jakub Bożydar Wiśniewski
Źródło: ProKapitalizm.pl

 

Wesołe złego początki


Między komentatory trwają spory, czy wybrany 15 października Sejm jest najweselszy w Europie, czy są może weselsze od niego. Niektórzy wskazują na sejm Kosowerów w Kosowie, który podobno jest jeszcze weselszy, bo dochodzi tam do tak zwanych rękoczynów, vulgo – mordobicia – podobnie jak to było, a może jest nadal, bo na czas wojny cenzura na wszelki wypadek żadnych takich scen nie pozwala pokazywać – w wierchownym sowiecie ukraińskim.

Zasiadają tam wybrani przez naród delegaci poszczególnych oligarchów, żeby pilnowali interesu, a ponieważ interesy oligarchów bywają rozbieżne, to i tam dochodziło do rozmaitych scen myśliwskich. W naszym nieszczęśliwym kraju wesołość aż tak daleko się nie posuwa, bo noblesse oblige, co w praktyce przekłada się na „haj lajf, bą tą, sawuar wiwr, pardą” – jak śpiewał Adolf Dymsza.

Dla przykładu Wielce Czcigodny poseł Pupka nieubłaganym palcem wytknął panu prezesowi Orlenu, Obajtkowi, że pochodzi on z Pcimia. Najwyraźniej pochodzenie z Pcimia jest w oczach wielce Czcigodnego posła Pupki dyskredytujące. Już gotów byłem w to uwierzyć, bo jakże nie wierzyć Wielce Czcigodnemu posłowi Pupce, ale z kolei pani Beata Szydło nieubłaganym palcem wytknęła Wielce Czcigodnemu posłowi Pupce, że pochodzi z Czeladzi. Hmm… Z Czeladzi… To miejscowość z tradycjami, bo wydała z siebie Księcia Regenta Leszka Wierzchowskiego, który w cywilu pracował w „Głosie Czeladzi”, co nadawało jego arystokratycznym tytułom niezamierzony efekt komiczny – ale nie przeszkadzało to amatorom kupować od Księcia Regenta tytuły arystokratyczne. Wśród nabywców bywały osobistości o sporym ciężarze gatunkowym, co sprzyjało wzrostowi reputacji Czeladzi, a to z kolei mogło przełożyć się na splendor, którym dzisiaj w mondzie cieszy się Wielce Czcigodny poseł Pupka.

Wróćmy jednak do spraw wesołych. Jak wiadomo, marszałkiem Sejmu został pan Szymon Hołownia. Najwyraźniej musiał dopuścić sobie do głowy, że został kimś w rodzaju Ojczyka Narodu. Nie Ojca, co to, to nie; taki tytuł przysługiwał Józefu Stalinu, a właściwie jeszcze lepszy, bo był on Ojcem nie jednego narodu, tylko Wszystkich Narodów, a poza tym – Chorążym Pokoju. W przypadku pana Hołowni pasuje bardziej tytuł „ojczyka” Narodu, jako, że dwukrotnie w zakonie Ojców Dominikanów odbywał on nowicjat, który najwyraźniej mu się nie przyjął, podobnie jak Andrzejowi Szczypiorskiemu, tajnemu współpracownikowi SB, który w stanie wojennym ostentacyjnie się ochrzcił i nawet opisał swoje przełomy duchowe w „Tygodniku Powszechnym” – nie przyjął się pierwszy chrzest – a w każdym razie tak wtedy mówiono na mieście.

Tedy, dopuściwszy sobie do głowy, że został „ojczykiem Narodu”, pan Szymon Hołownia zwrócił się do niego z „orędziem”, w którym obiecywał złote góry, a na początek pochwalił się, że „otworzył Sejm”, nakazując rozbiórkę barierek, które dotychczas oddzielały Przybytek Demokracji od rozmaitych aktywistek w rodzaju Babci Kasi, która właśnie przez niezawisły sąd została wynagrodzona kwotą bodajże 10 tysięcy złotych. Jestem pewien, że po takiej zachęcie i rozmontowaniu barierek, Babcia Kasia zadomowi się w Sejmie na dobre i kto wie, czy nie zacznie wyręczać Pana Marszałka, w co trudniejszych obowiązkach. Wszystko jest bowiem możliwe w sytuacji, gdy pani wicemarszałek, Wielce Czcigodna Dorota Niedziela dała wyraz pragnieniu, by w pracy dla Polski mógł jej towarzyszyć pies. Komentatorzy wysuwają przypuszczenie, że ten pies może być konsyliarzem Pani Wicemarszałek w ważnych sprawach państwowych, w związku z czym jego obecność w Sejmie może być jeszcze bardziej uzasadniona, niż obecność Babci Kasi.

Na razie jednak Sejm działa, jakby tu powiedzieć – na biegu jałowym – bo pan Mateusz Morawiecki, który na pierwszym posiedzeniu Sejmu złożył dymisję rządu i jednocześnie otrzymał od pana prezydenta misję stworzenia nowego, ogłosi swoją decyzję dopiero w najbliższy piątek 24, listopada, albo jeszcze później – bo w poniedziałek, 27 listopada. Prawdopodobieństwo, że ten rząd uzyska w Sejmie votum zaufania, jest bardzo niewielkie, chyba żeby pan Mateusz Morawiecki powołał do tego rządu samych starych kiejkutów od pułkownika wzwyż. Wtedy może nawet Donald Tusk nie odważyłby się wierzgać przeciwko ościeniowi. Na to się jednak nie zanosi, a najlepszą poszlaką na to wskazującą, jest słynny „agent Tomek”, który za rozmaite przysługi został nawet Wielce Czcigodnym posłem PiS.

Otóż „agent Tomek” właśnie zaczął denuncjować pana ministra Kamińskiego i pana wiceministra Wąsika, że kazali mu przekazywać materiały „tajne specjalnego znaczenia” do użytku państwa redaktorów: Cezarego Gmyza, Tomasza Sakiewicza, Doroty Kani i innych – co on w podskokach, chociaż podobno pełen wewnętrznego sprzeciwu, wykonywał. Ten wewnętrzny sprzeciw dobrze o panu „agencie Tomku” świadczy – ale tylko z jednej strony, bo z drugiej – zwłaszcza gdyby taki sprzeciw odczuwał naprawdę, to powinien zgłosić to do prokuratury od razu, a nie dopiero teraz, kiedy i jemu za to przestępstwo grozi odsiadka. Teraz jednak „agent Tomek”, gwoli zapewnienia sobie bezkarności, ubiega się podobno o status „świadka koronnego”, a te rewelacje najwyraźniej traktuje jako wpisowe.

Tedy pierwszy wniosek, w jakim się na przykładzie tej sprawy utwierdzam, to ten, że lepiej nie mieć żadnych służb, niż takie, w których mogą pracować tacy jegomoście, jak „agent Tomek”. Drugi natomiast wniosek jest taki, że niepisana zasada, która do tej pory konstytuowała III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”, chyba zostanie uchylona, przede wszystkim ze względu na pośpieszne przekształcanie przez Niemcy Unii Europejskiej w IV Rzeszę, w której Polska będzie miała status zbliżony do Generalnego Gubernatorstwa. W Generalnym Gubernatorstwie nie może być i nie będzie miejsca na żadne polskie safandulstwo, toteż Donald Tusk i Volksdeutsche Partei zapowiadają odwet.

Wprawdzie pan prezydent Duda już na otwarciu Sejmu przestrzegał posłów przed uleganiem pokusie „jakobinizmu”, który będzie hamował przy użyciu dostępnych mu środków, m.in. prawa wetowania ustaw, albo odsyłania ich do Trybunału Konstytucyjnego, żeby się tam zaśmierdziały – ale nie osłabiło to namiętności odwetowców. Kombinują, że w takim razie będą mścili się przy pomocy uchwał, który prezydent wetować nie może. Czy jednak można uchwałami odwoływać sędziów, co to „podlegają tylko ustawom”?

Najbardziej płomienni szermierze praworządności, z panią prof. Ewą Łętowską na czele, nie mają co do tego wątpliwości, zgodnie ze wskazówką Voltaire’a, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”, więc jeśli w grę wchodzi święta sprawa praworządności, to nikogo nie powinny powstrzymywać żadne jurydyczne dyrdymały. Jeszcze dalej idzie Kukuniek, który wprost nawołuje, żeby pana prezydenta Dudę odwołać w drodze „referendum”.

Wprawdzie koszulka z nadrukiem „konstytucja” chyba już przyrosła Kukuńkowi do skóry, jakby nie zdejmował jej od 2017 roku – ale w swojej niechęci do czytania czegokolwiek, oczywiście poza pracą naukową nad krzyżówkami, najwyraźniej tej konstytucji też nie czytał, bo w przeciwnym razie by wiedział, że to niemożliwe. Że nie czytał jej Kukuniek, to zrozumiałe, bo jaki on jest – każdy widzi – ale że powtarza po nim pan prof. Marek Chmaj, to już sprawa trochę zagadkowa.

Pewne światło rzuca na nią historia, jak to po rozpoczęciu II wojny światowej, w październiku, czy może listopadzie 1939 roku powstał w Paryżu komitet pomocy uchodźcom. Werbowano do niego tłumaczy i pewien Polak się zgłosił. Prowadzący tę rekrutację garbaty Żyd pyta go o znajomość języków. „Rosyjski, niemiecki, francuski biegle w mowie i piśmie, angielski, hiszpański i włoski trochę gorzej” – odpowiada zapytany. „No a jidysz?” – pyta garbusek. „Jidysz nie”. „Ja rozumiem, pan zapomniał” – powiada na to rekruter.

Autorstwo: Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Goniec.net

 

Skandal na KUL


Katolicki Uniwersytet Lubelski wyrzucił z targów książki wydawnictwo Capitalbook. Powód? Ekspozycja książki „Wołyń bez mitów”. Przedstawiamy komunikat wydawcy ujawniający więcej informacji na temat tej niespodziewanej cenzury i represji.

OŚWIADCZENIE WYDAWNICTWA CAPITALBOOK

Szanowni Państwo, z przykrością informujemy, że od dzisiaj nie znajdziecie nas na Katolickich Targach Książki w Lublinie, odbywających się w holu Collegium Jana Pawła II na „Katolickim” Uniwersytecie Lubelskim, na których mieliśmy stoisko. Dziś rano zostaliśmy wyrzuceni z targów.

Cały czas czekamy na podanie oficjalnej przyczyny. Nieoficjalnie przekazano nam, że powodem była ekspozycja książki „Wołyń bez mitów”. Decyzję przekazał nam Prezes Stowarzyszenia Wydawców Katolickich, a kierownictwo KUL wysłało dwóch „pomocników”, którzy mieli dopilnować, abyśmy niezwłocznie opuścili teren uczelni. W związku z tym musieliśmy odwołać wizyty Leszka Żebrowskiego, Piotra Plebaniaka, dr Ewy Kurek oraz dr. Leszka Pietrzaka, którzy mieli być na naszym stoisku.

Od wielu lat uczestniczymy w targach książki, a z taką sytuacją spotkaliśmy się po raz pierwszy. Szczególnie oburzający jest fakt, że próba kneblowania ust nastąpiła na Uniwersytecie, z definicji mającym być forum wymiany i ścierania się myśli. To, że dochodzi do tego na uczelni mającej w nazwie „katolicki” i odwołujący się do spuścizny św. Jana Pawła II, jest wprost niewyobrażalne. Kryjącym się w cieniu władzom uczelni dedykujemy słowa jej patrona: „Nie lękajcie się”.

Ludobójstwo wołyńskie jest niezaprzeczalnym faktem, a jego skala i okrucieństwo do dzisiaj budzi przerażenie. Pamięć o ofiarach jest nie tylko obowiązkiem, jest koniecznością, choćby by taka zbrodnia nigdy więcej się nie powtórzyła, a domaganie się chrześcijańskiego pochówku dla niepogrzebanych jest na wskroś katolickie. Zamilczanie tego bolesnego tematu w imię fałszywie pojmowanej poprawności politycznej jest czymś gorszym niż błąd – jest podłością.

Jako zespół Capital deklarujemy, że nie ulegniemy tej nienawistnej kampanii wykluczania i dalej będziemy kontynuować naszą misję. Jesteśmy jeszcze bardziej zmotywowani do pracy i tworzenia nowych projektów. Nadal też będziemy współpracować ze Stowarzyszeniem Wspólnota i Pamięć, której to współpracy owocem jest zakazana od dziś na KUL książka „Wołyń bez mitów”.

Autorstwo: Capitalbook
Źródło: MyslPolska.info


  1. JedynaDroga 25.11.2023 10:34

    Najbardziej przeraża w tym wszystkim całkowity brak wolnych, oddolnych, pro społecznych struktur. Katolicka uczelnia odrzuciła książkę o bardzo ciężkim i nieprzyjemnym wydźwięku , która absolutnie nie miała wspólnego z tematyką anty-kościelną.

    Dyskusja nie polega na wybiórczym doborze tematów do rozmów, albo rezwalamy na dobrowolne eksponowanie poglądów , albo mamy do czynienia z autorytaryzmem.

    Często dochodzi do sytuacji, że jak czegoś zakazują to odnosi to odwrotny skutek.

  2. Baltazar Bombka 25.11.2023 12:23

    Gdyby nie to zdarzenie, to mało kto dowiedziałby się o istnieniu tej książki. Ba, mało kto dowiedziałby się o takich targach na KULu. A teraz wieść się niesie.

 

Andrzej Łukawski wolny!


Konfederacja dostała od premiera Mateusza Morawieckiego zaproszenie na spotkanie. Intencją premiera było spotkanie w temacie wspólnego tworzenia nowego rządu. Konfederacja w tej sprawie miała odmienne stanowisko.

Na konferencji prasowej zorganizowanej przez przedstawicieli Konfederacji, którzy udali się do premiera, Krzysztof Bosak przedstawił jasno, po co Konfederacja idzie na spotkanie: „Nie zamierzamy tworzyć rządu, nie zamierzamy głosować za rządem Mateusza Morawieckiego. Mamy bardzo krytyczną opinię o sposobie rządzenia przez PiS, o premierze Morawieckim. Uważamy, że Polacy zasługują na rząd prawicowy, propolski, konserwatywny, wolnościowy, narodowy. Takim rządem nie był rząd Mateusza Morawieckiego”. I dodał: „Wykorzystujemy to spotkanie, żeby udrożnić kanał komunikacji polskich przedsiębiorców, którzy walczą o polskie interesy narodowe z premierem. Zamiast rozmawiać o rzeczach kompletnie nierealnych, jak uzyskanie wotum zaufania przez premiera Morawieckiego przedstawiamy sprawy zupełnie realne. Po to, żeby polskie interesy gospodarcze były zabezpieczone w relacjach z Unią Europejską i w relacjach z Ukrainą”.

Krzysztof Bosak nawiązał w ten sposób do protestu przewoźników, który trwa już od 6 listopada. Do którego wczoraj dołączyli rolnicy, którzy protestują w Medyce. Stąd też na spotkanie z premierem w ramach delegacji Konfederacji udał się Rafał Mekler, jeden z liderów tych protestów.

Ale to nie wszystkie sprawy, z którymi Konfederacja udała się do premiera. Jedną ze spraw, którą jest pilna i do załatwienia, to wyciągnięcie Polaków z Gazy. Mówił o tym Grzegorz Braun.

Natomiast kolejną sprawą jest bulwersująca sprawa skazania 70-letniego Andrzeja Łukawskiego, który trafił do więzienia na 7 miesięcy za słowa „Znajdzie się kij na banderowski ryj”. Hasło nie było wymierzone w żadne konkretne osoby. Sąd w Polsce skazał za te słowa działacza kresowego na wniosek Związku Ukraińców w Polsce. I właśnie w tej sprawie posłowie Konfederacji również postanowili interweniować u premiera. Interwencja przyniosła skutek. W krótkim czasie Andrzej Łukawski wyszedł z aresztu.

Źródło: MediaNarodowe.com [1] [2]
Kompilacja 2 wiadomości: WolneMedia.net

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...