wtorek, 17 czerwca 2025

 

Państwo Izrael znów pokazuje swoje prawdziwe oblicze

Niedawnym atakiem na Iran Izrael po raz kolejny pokazał, że lekceważy normy międzynarodowe mające na celu utrzymanie stabilności regionalnej. Jednak im dłużej trwa wojna z Iranem, którą rozpoczął Izrael, tym bardziej oczywista staje się strategiczna niższość Izraela.

Nie tylko irańskie obiekty nuklearne i bazy wojskowe były i są bombardowane, ale także budynki mieszkalne, w których mieszkali naukowcy i dowódcy. Izrael usprawiedliwia brutalną, niesprowokowaną, nielegalną wojnę agresji przeciwko Iranowi jako „samoobronę”. Posiadające broń nuklearną państwo Izrael twierdzi, że Teheran musi zostać powstrzymany przed opracowaniem bomby atomowej – broni, którą Iran, na rozkaz swoich najwyższych władz, odrzuca od dziesięcioleci z powodów religijnych.

To, co obecnie dzieje się przy wsparciu elit rządowych w USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech i wielu innych krajach kolektywnego Zachodu, jest nie lada wyczynem: Izrael, państwo posiadające broń jądrową, jedyne państwo posiadające broń jądrową, które nie podpisało Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i nie oddało swojej broni jądrowej pod kontrolę Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej ONZ, to państwo terrorystyczne, które Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości bada pod zarzutem ludobójstwa, powstaje i twierdzi, że wojna, którą rozpoczęło przeciwko Iranowi, była aktem samoobrony. Przypomina to sarkastyczne powiedzenie: „Skąd wiesz, kiedy syjonistyczny rasista i podżegacz wojenny kłamie? Kiedy porusza ustami!”.

Atak wspierany przez USA

Dotyczy to również twierdzenia Izraela, że ataki cofnęły irańską technologię wojskową i nuklearną o dziesięciolecia. Izraelskie ataki powietrzne, które najwyraźniej zostały przeprowadzone przy użyciu pocisków wystrzelonych przez izraelskie myśliwce z irackiej przestrzeni powietrznej nad bazami kontrolowanymi przez USA, byłyby nie do pomyślenia bez amerykańskiego wsparcia – od rozpoznania wojskowego i współrzędnych celu po tankowanie izraelskich myśliwców. Izraelskie Siły Powietrzne nie mają samolotów-cystern, ale bez tankowania misja izraelskich myśliwców byłaby misją w jedną stronę. Siły Powietrzne USA mają jednak kilka takich samolotów w regionie. Wniosek: USA aktywnie pomagały w tej kolejnej zbrodni Izraela przeciwko prawu międzynarodowemu, co doprowadziło do śmierci wielu irańskich cywilów.

Jeśli doniesienia z niedzielnego popołudnia są prawdziwe, to niemiecka Bundeswehra również jest winna tego rodzaju pomocy w syjonistycznej wojnie agresywnej przeciwko Iranowi. Zgodnie z doniesieniami niemiecki samolot-cysterna Bundeswehry, A400M Atlas, uczestniczył wczoraj w tankowaniu izraelskich myśliwców nad Jordanią. Samolot Bundeswehry prawdopodobnie przypadkowo włączył transponder na krótko, co uczyniło go wykrywalnym. „Reżim Republiki Federalnej Niemiec najwyraźniej aktywnie wspiera niesprowokowaną, brutalną, nielegalną wojnę” – czytamy w raporcie „Nachrichtenwelt”.

Tymczasem Waszyngton oficjalnie kontynuuje grę „w dobrego i złego glinę”, a Trump rzekomo szuka „rozwiązania dyplomatycznego”. Jednak wszystkie dowody wskazują, że USA były i nadal są niewątpliwie zaangażowane w ataki na Iran; tak jak pomagały i podżegały ukraińskie ataki na rosyjską flotę bombowców strategicznych.

Waszyngton mógł zapobiec eskalacji wojny na Ukrainie, jak również wojnie syjonistycznego państwa terrorystycznego z Iranem. W ten sposób rząd USA traci ostatnią pozostałą międzynarodową wiarygodność i ryzykuje własnym upadkiem. To samo dotyczy osobiście Trumpa. Jeśli mówi, że został poinformowany dopiero po fakcie, to albo kłamie, albo nie ma pod kontrolą swojego aparatu rządowego. Jedno jest tak samo złe jak drugie. W niedzielę „prezydent pokoju” Trump powiedział „ABC News”, że udział USA w izraelskiej wojnie agresywnej przeciwko Iranowi jest możliwy, po raz kolejny podważając wszystko, co wcześniej powiedział.

Determinacja Iranu

Iran spodziewał się ataku Izraela, ale mimo to został zaskoczony niekonwencjonalnym wykonaniem tego pierwszego ataku. Iran niewątpliwie poniósł w wyniku tego znaczne straty, ale udane i rosnące ataki rakietowe Iranu, zwłaszcza pocisków hipersonicznych, spowodowały teraz również bezprecedensowe szkody w całym Izraelu. Podobno wywołało to panikę wśród części ludności Izraela.

W ciągu dziesięcioleci od założenia państwa Izrael zdarzały się sporadyczne, odosobnione ataki terrorystyczne o ograniczonych zniszczeniach, ale ogólnie rzecz biorąc, ludność Izraela zawsze czuła się bardzo bezpiecznie, ponieważ jej lepsze siły powietrzne i obrona powietrzna — dzięki USA — uniemożliwiały jakiekolwiek ataki powietrzne. Jednak te dni już minęły, o czym świadczą mapy Izraela krążące w Internecie, na których widać setki irańskich trafień.

Jak obecnie dowodzą irańskie rakiety, które są przerażająco dokładne dla Izraelczyków, w szczególności rakiety hipersoniczne mogą pokonać — niesłusznie chwaloną – „żelazną kopułę” izraelskiej obrony powietrznej. Ogromna niszczycielska moc tych uderzeń rakietowych była widoczna na przykład w zeszłą sobotę w dymiących ruinach izraelskiego Ministerstwa Wojny.

Teraz dziesięciolecia przygotowań Iranu do izraelskiego ataku przynoszą efekty. Jego arsenały są nowoczesne, a wiele zasobów znajduje się pod ziemią i jest chronionych przed atakiem. To, co Izrael zniszczył na powierzchni, stanowi jedynie ułamek możliwości Iranu. Iluzja Izraela, że może zatrzymać postęp, zabijając dowódców lub naukowców, zostaje rozbita przez elastyczną strukturę Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC) i pracę zespołową w badaniach. Jeśli przywódca zostanie zabity, młodszy przejmuje władzę – często ze świeżymi pomysłami.

Wspierany przez Rosję, Chiny i Koreę Północną Iran może kontynuować wojnę rakietową przeciwko Izraelowi przez lata i utrzymywać Izraelczyków w stanie ciągłej gotowości. Izrael na przykład nie może zamknąć swoich cywilnych lotnisk na miesiące lub lata. Ludność Izraela nie spędzi miesięcy i lat w schronach przeciwbombowych, zamiast iść do pracy i utrzymać gospodarkę na powierzchni. W tych okolicznościach wewnętrzna presja polityczna w Izraelu może prędzej czy później wybuchnąć, a sprawcy tej nędzy, rząd Netanjahu, mogą zostać wypędzeni przez ludność.

To tylko dwie z wielu opcji, jakie ma Iran, aby rzucić na kolana syjonistycznych podżegaczy wojennych w Izraelu. Codzienne rozmieszczenie dziesięciu irańskich pocisków hipersonicznych, którym towarzyszą dziesiątki dronów, które po pewnym czasie nie będą musiały obawiać się izraelskiej obrony powietrznej, powinno być wystarczające. Powód: rok temu kompleks zbrojeniowo-przemysłowy USA-NATO-UE był beznadziejnie przytłoczony, jeśli chodzi o dostarczenie Ukrainie niezbędnej liczby pocisków do w miarę skutecznej obrony dronów. Jednak NATO nie zaproponowało jeszcze żadnego środka zaradczego przeciwko rosyjskim pociskom hipersonicznym. To samo dotyczy Izraela i jego „żelaznej kopuły”.

Strategiczna niższość Izraela

Jeśli założymy, że tym razem Iran nie jest zainteresowany szybkim rozwiązaniem wojny i zamierza zniszczyć izraelską infrastrukturę wojskową i przemysłową, aby raz na zawsze położyć kres zagrożeniu syjonistycznemu, to Izrael będzie w niekorzystnej sytuacji.

Izrael, z populacją żydowską liczącą 6,7 miliona osób, nie ma znaczącego przemysłu, który pozwoliłby mu prowadzić wojnę przez dłuższy czas, zwłaszcza że nie ma bezpiecznego zaplecza dla przemysłu i ochrony swojej ludności przed irańskimi pociskami. Utrata wykwalifikowanych pracowników, którzy emigrowaliby do USA lub Europy, aby dołączyć do krewnych, wraz ze spustoszeniem wojennym, spowodowałaby spustoszenie w i tak już poważnie osłabionej gospodarce Izraela.

Nawet w czasach świetności Izrael był całkowicie zależny ekonomicznie, finansowo i militarnie od darowizn, pomocy i pożyczek ze Stanów Zjednoczonych. Ale czasy zmieniły się również w USA. Przede wszystkim, na tle holokaustu, Izrael stracił aurę niewinnej ofiary wśród dużych grup populacji USA. To samo dotyczy reszty świata. Kiedy dziś wspomina się Izrael, większość ludzi nie myśli już o holokauście, ale o arbitralnym morderstwie dziesiątek tysięcy dzieci w Strefie Gazy, między innymi z powodu doniesień o celowych strzelaninach do dzieci lub ich śmierci z głodu i chorób, ponieważ odmówiono dostaw żywności i leków do Gazy, doskonale wiedząc, że przedłuża to tragedię wielu dzieci.

Jeśli wojna z Iranem będzie się przeciągać, Netanjahu może spotkać ten sam los, co Zełenskiego. Nagle Biały Dom w Waszyngtonie nie był już zainteresowany kontynuowaniem kosztownej wojny zastępczej przeciwko Rosji. Iran, z ponad 90 milionami obywateli i znaczną bazą przemysłową z dostępem do taniej energii na własnym terytorium, a także ze strategicznymi partnerami Rosją, Chinami i Koreą Północną za sobą — co gwarantuje dostęp do wszystkiego, co jest potrzebne do budowy nowoczesnej broni — może również stać się zbyt kosztowny dla amerykańskich zwolenników Izraela w dłuższej perspektywie, ponieważ Rosja, Korea Północna i Chiny mogą nie przegapić okazji, aby wesprzeć Iran w wojnie zastępczej przeciwko USA i dać Waszyngtonowi posmakować jego własnego lekarstwa.

Autorstwo: Rainer Rupp
Tłumaczenie i opracowanie: Zygmunt Białas
Źródło zagraniczne: Freede.Tech
Źródło polskie: WolneMedia.net

 

Od czego zależy jutro?


https://www.youtube.com/watch?v=L1bbGAOSjKs&t=9s&ab_channel=Newsweek
https://www.youtube.com/watch?v=KmOLYGNRnuQ&ab_channel=KIMAActionNews
https://www.youtube.com/watch?v=xBED9-pwdqM&ab_channel=AlJazeeraEnglish
https://www.youtube.com/watch?v=AEHK-R1q_1A&ab_channel=JudgeNapolitano-JudgingFreedom

Amerykańscy weterani wojenni, wzburzeni zapowiedzianą paradą wojskową nowej administracji, wyrazili swoje zdanie. Pokonując metalowe barierki i kordon policyjno-wojskowy zasiedli na schodach Kapitolu w Waszyngtonie. Domagają się wycofania wojska i jednostek paramilitarnych z ulic miast USA. Nie zgadzają się z polityką militaryzacji i ustawicznych wojen, które szkodzą obywatelom i państwu. O ich celu świadczy napis na dużym transparencie trzymanym przez kilku uczestników. Strażnicy porządku błyskawicznie ustawiają kordon aut szczelnie odcinający obraz dalszych wydarzeń. Jeden z weteranów biorących udział w pikiecie informuje, że w ten sposób zasłonięte zostaną przypadki aresztowania ludzi.

Równolegle z uroczystym przemarszem wojsk świętujących 250 rocznicę wojny ówczesnych 13 stanów z kolonizującą kontynent Wielką Brytanią, wędrują demonstranci niezgody na politykę administracji Donalda Trumpa. Banery wzywają do ustąpienia prezydenta, który obiecując pokój, świadomie podsyca wojny. Jego najnowszy apel o natychmiastowy wyjazd z Teheranu nie jest troską o znajdujących się tam Amerykanów, ale zapowiedzią realizacji izraelskiego ataku przy wydatnym, acz ukrywanym wsparciu Ameryki.
Najświeższe analizy wskazują, że chwilowe obezwładnienie Iranu na atak sił izraelskich miało przebieg identyczny jak ukraiński atak na lotniska rosyjskie. Przemycane etapami części dronów, złożone na miejscu przez wykonawców, zrealizowały zadanie niespodziewanego ataku na ośrodki strategiczne obrony nuklearnej, w przypadku Iranu — ośrodki badawcze, prowokując do odpowiedzi równorzędnej, czyli nuklearnej.

Skrajna nieodpowiedzialność polityków i wojskowych usprawiedliwia sprawców prowokacji, przypisując kłamliwym zarzutom rangę istniejącego i udowodnionego powodu. Społeczeństwo powoli przekonuje się, że zapowiedzi magicznej złotej kopuły dla Amerykanów są taką samą mrzonką co izraelska żelazna kopuła. Jej bieżący efekt ukazują zdjęcia Tel Awiwu.

Z poczuciem dużego bezpieczeństwa własnego, premier Izraela przyznaje z zadowoleniem, że „wyeliminowano” przywództwo i kadrę naukową Teheranu nie dodając, że uderzenia skierowane były na obiekty cywilne. Zapowiada systematyczne zniszczenie dowódców jednego po drugim. Wyciek substancji radioaktywnych ośrodka Natanz przy tej operacji nie budzi niepokoju MAEA, a powinien.

O ile ośrodki informacyjne powtarzają komunikat o zaleceniach dla turystów i personelu ambasad opuszczenia Tel Awiwu, Al Jazeera udostępnia zdjęcia obrazujące bezprecedensowy stopień zniszczeń rafinerii w Tel Awiwie z wtorku. Widok zniszczeń jednoczy mieszkańców pod wspólną flagą, co oznacza jedyną rację wojny Izraela, jakby pokój nie istniał.

Zupełnie inne wnioski mają Amerykanie – ich przekonanie do osiągania celu pokojowo owocuje inicjatywami. W najbliższą środę – 18 czerwca br. w Kingston (Nowy Jork), oczekiwane jest spotkanie traktowane jako szczyt obywatelski zwolenników dialogu z Rosją pod hasłem „RU-US”. Energicznym udziałowcem wydarzenia jest niestrudzony Scott Ritter. Dyskusja ma być transmitowana na żywo.

Można pozazdrościć operatywności w zestawieniu z firmamentem sporadycznych przejawów dbałości o dziś i jutro państwa jak też jego mieszkańców w Polsce. Mimo surowej krytyki, wypracowanej na forum międzynarodowym przez rządzących Polakami, warte dostrzeżenia są głosy wskazujące na rozwiązania racjonalne. Rozbiegająca się retoryka Trumpa z jego działaniem, doprowadziła sytuację Palestyńczyków z dramatycznej do agonalnej. W przypadku Polski rolą nowego prezydenta oraz stosującej się do kręgów decyzyjnych Konfederacji, potrzebne byłoby uznanie istnienia Chin i Rosji zamiast wyłączności USA. Stabilne gospodarczo, a odrzucane w stosunkach międzynarodowych mocarstwa to przyczyna pogłębiającego się rozkładu państwa, które pozwala by NATO, czy inne podmioty przesądzały o polskim być albo nie być. Skoro administracja Trumpa deklaruje dobre relacje z Rosją, należałoby ten kierunek podjąć natychmiast. Wycofanie się Ameryki z Europy, by skupić się na Bliskim Wschodzie, w przypływie zdrowego rozsądku, powinno zaowocować propozycją złożenia propozycji układu o wzajemnym poszanowaniu suwerenności Polska-Rosja. Rosjanie złożyli gotowość podpisania takiego układu w kwietniu 2022 r., ale Eurojełopy pewne wygranej pod protektoratem Ameryki, czuły się tak samo pewnie jak Izrael. Ów układ impregnowałby nas przed wydumanym zarzutem o rychłej napaści Rosji na Polskę. Stan, w jakim znajdujemy się za sprawą czołobitności wobec partnerstwa z Zachodem, przypomina krnąbrnego obdartego i umorusanego bachora, któremu wydaje się, że coś znaczy gdy rzuca obelgi pod adresem sąsiadującego nieopodal mocarstwa. Droga do suwerenności nie prowadzi przez usprawiedliwianie niekompetencji szefa Pentagonu, gdy ten, jako szef sił zbrojnych mocarstwa atomowego nie ma pojęcia o znaczeniu Przesmyku Suwalskiego. Powinien wracać do programu rozrywkowego telewizji, a nie decydować o spokoju na kontynencie.

Europie trafia się okres interregnum. Kontynent jako zlepek państw narodowych nie ma jedynego interesu, który cementowałby przynależność do wymuszonej i oszukańczej struktury unijnej. Problem jest tym pilniejszy do rozwiązania, że zarządca numer 2 – Wielka Brytania chętnie przejmie pieczę, a po niej najwyżej będzie można się spodziewać, że zrobią nam powstanie jak w roku 1944. Nie inaczej wplątali w ten zamęt Ukrainę, pospołu z Ameryką.

Jeśli amerykańskie wpływy polegały na wymuszeniu dochodowych dla siebie transakcji, wpajając ustawiczne zagrożenie ze Wschodu, unijne są podobnym mechanizmem zapewnienia o korzyściach pod warunkiem uiszczenia corocznej opłaty na rzecz rządów i instytucji kontroli oraz prawa sprzecznego z konstytucją. Nieznaczna część składki trafia do samych swoich, by pod lada pretekstem obłożona została karą.

Rozważania o powodach utraty prestiżu Ameryki, analityk geopolityki -Patrick Henningsen ujmuje skrótowo: „Ameryce brak przywództwa z wyobraźnią. Chiny są rzekomym wrogiem, a cóż takiego wyrządziły one Amerykanom? Zagrażają roli kota chcącego dominować nad stadem ptaków do upolowania? Takie myślenie przejawia w swoich wypowiedziach Marco Rubio. Taka mentalność nie sprzyja Ameryce”.

Istotną rolę mediów i lekarstwa na nie, dostrzega Ray McGregor: „Wszystko, co dzieje się, jest skutkiem wielkiej improwizacji, bez jakiejkolwiek wizji politycznej. Zawdzięczać to należy mediom kompleksu wojskowo-wywiadowczo-przemysłowego, kontrolowanego przez usłużne korporacje ponadnarodowe. Nad nimi trzeba popracować. Jeszcze gorzej niż w Ameryce, wygląda medialny obraz w Niemczech. Tam Sara Vagenknecht zapowiedziała, że ich podstawowym obowiązkiem jest utrzymać królestwo kłamstwa. Wielu Niemców już zorientowało się, że są oszukani. Nie pozwólmy więc dać się okłamywać, tworząc media alternatywne”.

Wiedząc od dziadków, którzy zdążyli nam opowiedzieć, czym były lata 1930., dzięki mediom odkłamującym dążenia polityków według zgubnego wzorca, powinniśmy starać się o upowszechnianie przypomnienia tamtego odległego okresu historii, by nie doświadczyć powtórki z historii. Chaos i bałagan na szczytach władzy jest w pełni kontrolowany. Amerykańska polityka międzynarodowa jest realizowana pod dyktando jej krajowego zapotrzebowania medialnego przez ludzi zatrważająco ograniczonych. Ludzie nie rozumieją jakiego trudu trzeba do pokonania wszechobecnego poziomu głupoty ministerialnie założonej redukcją umysłowości ucznia, studenta, stażysty i nauczycieli wszystkich szczebli kształcenia wspomaganych medialnie.

Opracowanie: Jola
Na podstawie: YouTube.com [1] [2] [3] [4]
Źródło: WolneMedia.net

Oto plan wprowadzenia cyfrowej tożsamości


https://www.youtube.com/watch?v=aZbi77niqaU&ab_channel=GBNews

W Wielkiej Brytanii szykuje się wprowadzenie powszechnej cyfrowej tożsamości pod nazwą „BritCard” – projektu, który ma stać się kolejnym krokiem w kierunku pełnej kontroli obywateli przez państwo. Informacje te pochodzą z raportu think tanku powiązanego z Partią Pracy, Labour Together, który ujawnia szczegóły planu przyszłego rządu kierowanego przez Keira Starmera.

Projekt ma być przedstawiany jako narzędzie do walki z „nielegalną migracją” i ułatwiania codziennego życia – od uzyskania pozwolenia na pracę czy wynajem mieszkania, po gromadzenie danych o zdrowiu czy prawie jazdy. Wprowadzenie ma odbywać się etapami, by ostatecznie stać się obowiązkowym dla wszystkich obywateli.

Choć raport przedstawia tę inicjatywę jako „progresywną” i „dobrze akceptowaną przez społeczeństwo”, w rzeczywistości opiera się na zmanipulowanych badaniach opinii publicznej i retoryce marketingowej, pozbawionej krytycznej analizy ryzyka dla prywatności.

Think tank Labour Together otrzymał miliony funtów od nielicznych, często powiązanych z elitami rządzącymi darczyńców, bez przejrzystości co do źródeł finansowania. Autorzy raportu nie mają doświadczenia technicznego, a ich propozycje przypominają bardziej fikcję literacką niż rzetelne opracowanie.

W raporcie brakuje odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące ochrony danych, bezpieczeństwa cyfrowego i kwestii społecznego wykluczania osób nieposiadających dostępu do nowoczesnych technologii.

„BritCard” to nie tylko cyfrowy dowód osobisty. To narzędzie, które może umożliwić władzom pełną kontrolę nad tym, gdzie i jak pracujemy, gdzie mieszkamy, jak korzystamy z usług zdrowotnych (np. czy się szczepimy) i jakie informacje o nas są gromadzone. W praktyce oznacza to koniec anonimowości i prywatności, a w konsekwencji – dalsze umacnianie państwowego nadzoru nad życiem obywateli i droga do ich pełnego sprofilowania.

Wprowadzenie obowiązkowej cyfrowej tożsamości to krok w stronę społeczeństwa inwigilowanego, gdzie każdy ruch obywatela będzie monitorowany i rejestrowany. W imię „postępu” i „bezpieczeństwa” możemy stracić to, co najcenniejsze – naszą wolność i prawo do prywatności. Naszym obowiązkiem jest sprzeciw wobec tych planów i walka o to, by technologia służyła ludziom, a nie stała się narzędziem kontroli i ucisku. Tylko jak to zrobić?

Autorstwo: Aurelia
Na podstawie: Off-Guardian.org
Źródło: WolneMedia.net

 

Co widziałam podczas brutalnej akcji policji w Los Angeles


https://www.youtube.com/watch?v=z9XN6JgTp0I&ab_channel=TheJimmyDoreShow

Rano 10 czerwca 2025 roku zdecydowałam się polecieć do Los Angeles, by relacjonować mało nagłaśniane protesty przeciwko Urzędowi Imigracyjnemu i Celnemu (ICE). Wieczorem byłam już w drodze na lotnisko.

Przez kilka dni świat patrzył, jak Kalifornia płonie. Samochody stanęły w ogniu, tłumy zostały zaatakowane granatami hukowymi, w powietrzu latały gumowe pociski, unosił się dym, gdy demonstranci i dziennikarze szukali schronienia, łapali oddech i w pośpiechu zakładali maski. Sceny na miejscu wstrząsnęły nami wszystkimi. Równie wstrząsające były nagłówki: „Rangerzy palą Los Angeles” oraz „Brutalni protestujący w Los Angeles”. Zastanawiałam się, kiedy wolność słowa stała się synonimem przemocy. Kiedy skandowanie haseł zaczęło uzasadniać użycie gazu łzawiącego i gumowych kul? Byłam zdeterminowana się tego dowiedzieć.

Do Los Angeles przybyłam o dziesiątej rano i od razu udałam się do Little Tokyo, gdzie miałam się zatrzymać. Odłożyłam rzeczy, zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy – maskę, ładowarkę do telefonu, powerbank, mikrofony i portfel – i ruszyłam w drogę.

Spacer po ulicach L.A. miał dystopiczny charakter. Piękne budynki sąsiadowały z murami pokrytymi graffiti – nie jako akt bezsensownego wandalizmu, lecz jako wyraz żałoby, oporu i przetrwania. Wiadomości pozostawione przez ludzi, którzy chcieli zostać usłyszani. Gdy zbliżałam się do South Alameda Street, zauważyłam policyjne radiowozy LAPD (Los Angeles Police Department — Departament Policji Los Angeles) blokujące jedną stronę ulicy. Policjanci stali w grupach, wpatrzeni w ulicę. Poszłam dalej. Z oddali dobiegały głosy przez megafony, a z każdym krokiem okrzyki stawały się głośniejsze.

Byłam na miejscu. Około 80 do 100 demonstrantów zebrało się przed Centrum dla Weteranów (VA). Za nimi stali żołnierze Gwardii Narodowej Kalifornii i policjanci LAPD – w milczeniu. Nieco dalej zaparkowane były trzy Humvee, zwrócone w stronę tłumu, milczące przypomnienie o gotowej do działania sile. W tle z głośników płynęła muzyka, a ludzie ze wszystkich środowisk opowiadali mi swoje historie – wielu podkreślało, jak bardzo imigranci kształtują kulturę, rynek pracy i gospodarkę Kalifornii. Jeden z demonstrantów powiedział mi: „Polegamy na imigrantach, by uprawiali dla nas żywność i przynosili nasze ulubione dania na stół. Ich muzyka, ich sklepy – są obecni w każdej części Los Angeles”.

Spotkałam pastora z Crescenta Valley United Methodist Church, który powiedział, że przybył tu, by odpowiedzieć na wezwanie Jezusa, by troszczyć się o najsłabszych. Rozmawiałam też z weteranem sił powietrznych, który służył 10 lat i został wysłany na misję tuż po 11 września. Powiedział mi, że walczy o weteranów, o których Ameryka zapomniała, i o rodziny rozdzielone przez zatrzymania i deportacje. Jako gej, który służył pod zasadą „Nie pytaj, nie mów”, opowiedział mi, że przez lata nie mógł mówić prawdy o sobie – aż w końcu zrozumiał, że służył krajowi, który wymagał od niego milczenia.

Stało się jasne, że ci ludzie walczą o godność i sprawiedliwość – wobec systemu, który próbował ich uciszyć lub wymazać – niezależnie od tego, czy byli imigrantami, czy nie.

Wkrótce potem LAPD zaczęła mobilizować się po drugiej stronie South Alameda Street. Zostaliśmy otoczeni. Demonstranci stali się głośniejsi, ale nigdy nie byli agresywni. LAPD zażądała, by się rozproszyli – co uznałam za szczególnie interesujące. Otoczeni, włącznie z mediami – dokąd mieliśmy pójść? W ciągu kolejnych 30 minut policja zaczęła działać. Otoczono nas – taktyka, którą jeden z demonstrantów określił jako „kocioł”: policjanci otaczają protestujących, by kontrolować ich ruchy. Sprytne.

LAPD posuwała się naprzód stopniowo, krótkimi zrywami, po kilka metrów. Nim się obejrzeliśmy, demonstranci i media byli powoli spychani do tyłu. Z obu końców South Alameda Street funkcjonariusze zbliżali się. Za nimi pojawiła się Gwardia Narodowa Kalifornii. Demonstranci pozostali spokojni, upominali się nawzajem, by niczego nie rzucać, nie stawiać oporu i nie eskalować sytuacji. Pamiętam, jak jeden z demonstrantów krzyczał do policji: „To wy macie broń! My nie!”.

Wtedy LAPD otworzyła ogień. Poleciały granaty z gazem pieprzowym, gumowe kule odbijały się od chodnika i uderzały ludzi. Wybuchła panika. Tłum się rozproszył. „Zaraz będą strzelać!” – krzyknął ktoś. Sekundy później padły strzały. Biegnąc, mogłam myśleć tylko o jednym: „Jak do tego doszło? Dlaczego strzelają?”. Demonstranci w żadnym momencie nie byli agresywni. Nikt niczego nie rzucał. Nikt się nie bronił. Korzystali z prawa wynikającego z Pierwszej Poprawki – wolności słowa i prawa do pokojowego zgromadzenia. Czy krzyczenie to przemoc? Czy śpiewanie to przemoc? Czy wolność słowa to przemoc? Kiedy wolność słowa stała się synonimem przemocy?

Policja ogłosiła, że zostaniemy aresztowani, ponieważ nie opuściliśmy obszaru po wydanym rozkazie. Byliśmy otoczeni – uwięzieni – i wszyscy usiedliśmy, włącznie z dziennikarzami. Funkcjonariusze oznajmili, że zostaniemy skute kajdankami i przewiezieni do aresztu, gdzie śledczy zdecyduje, czy „legalnie” uczestniczyliśmy w demonstracji. „Proszę wstać. Proszę podejść twarzą do ściany” – powiedział do mnie funkcjonariusz. Wykonałam polecenie.

Zapięli mi kajdanki, zapytali o imię, numer telefonu i adres. Następnie zabrali mi wszystko – telefon, portfel, dosłownie wszystko – skonfiskowali i zapieczętowali w torbie. Przed wylotem wyłączyłam rozpoznawanie twarzy i aktywowałam funkcję „Wyczyść przy blokadzie”, na wszelki wypadek. Wiedziałam, że nie będą mogli niczego z niego wyciągnąć. Bałam się jednak, że inni nie będą mieli tyle szczęścia.

Dziesiątki z nas stały przykute kajdankami do ściany Centrum dla Weteranów, twarzą do przodu, w milczeniu, gdy byliśmy przeszukiwani. Kątem oka zobaczyłam, jak podjeżdżają dwa autobusy. Mieliśmy trafić do więzienia.

Powiedziałam jednemu z funkcjonariuszy, że jestem dziennikarką. Zabrano mnie na bok. Wyższy rangą funkcjonariusz zapytał: „A więc jest pani dziennikarką? Może pani to jakoś udowodnić?”.

Dziwne pytanie. Jakby trzeba było zasłużyć na prawo do dokumentowania, mówienia, obserwowania. Zastanawiałam się, czym różni się wolna prasa od wolności słowa? Co sprawia, że moja praca jest bardziej „wiarygodna” niż działania aktywistów obok mnie? Gdybym stała za kamerą i śpiewała, zamiast przed nią relacjonować – czy to pozbawiłoby mnie ochrony? Czy wtedy łatwiej byłoby zignorować moje prawa? To zatarcie granic między pokojowym protestem a przestępczym zachowaniem to właśnie to, czym żywi się państwo policyjne – tam, gdzie wypowiadanie się, gromadzenie się, bycie widzianym spotyka się z odpowiedzią w postaci przemocy.

Jedyny wniosek, jaki mogłam wyciągnąć z mojego pierwszego dnia w Los Angeles, był taki, że nie chodzi tu o bezpieczeństwo publiczne. Chodzi o uciszenie sprzeciwu.

Autorstwo: Jalyssa Dugrot
Źródło zagraniczne: MintPressNews.com
Źródło polskie: WolneMedia.net

  Eurointegracja a służby wywiadu Wraz z eurointegracją, czyli likwidacją naszego państwa na rzecz Unii Pseudoeuropejskiej warto zastanowi...