niedziela, 3 grudnia 2023

 

Izrael to temat specjalnej troski


„Strefę Gazy, która jest zamknięta ze wszystkich stron na świat, ponieważ Izrael kontroluje granice, nie bez powodu porównuje się do więzienia pod gołym niebem. Inaczej mówiąc, gdyby w 1943 roku jakaś bojówka wypadła z getta w Warszawie i zaczęła mordować niemieckich cywili, to moglibyśmy powiedzieć, że to złe, ale rozumiemy. Rozumiemy, że takie emocje mogą być w tym momencie” – mówi dr Jakub Majewski, medioznawca i publicysta geopolityczny, w rozmowie z Jakubem Zgierskim.

– Wiadomo, że ten atak, który nastąpił ze strony Hamasu, należy potępić, ale pytanie, czy usprawiedliwia on działania Izraela, które w opinii wielu obserwatorów są mocno przesadzone. Niektórzy wskazują nawet, że w Palestynie często mają miejsce takie sceny, które można byłoby porównać do lat 1930. i 1940. w Europie. Krótko mówiąc, ofiary zamieniają się w katów…

– Ocena ataku Hamasu nie może być inna jak jednoznacznie negatywna, tzn. nie da się tych działań w żaden sposób usprawiedliwić. Gdyby Hamas przeprowadził atak tylko na wojsko Izraela, to można byłoby mówić, że jest to sposób prowadzenia wojny, który uznajemy za cywilizowany. Oni poszli dużo dalej – wielu cywili w różnym wieku zostało zabitych. Nagrania, które powychodziły, są drastyczne, makabryczne, więc możemy się spierać, ile tam dokładnie dzieci zabito, ile kobiet zgwałcono, kogo torturowano itd. To są wszystko kwestie sporne, ale nie ma sensu w to wnikać. Chodzi o to, że takie rzeczy się działy i nie były to przypadki izolowane, a zaplanowany element tych działań. Ten atak trudno byłoby jakkolwiek moralnie usprawiedliwiać. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że jestem w stanie zrozumieć, że spośród ludzi, którzy od 20 lat są represjonowani na różne sposoby, emocje mogą prowadzić do różnych działań. Strefę Gazy, która jest zamknięta ze wszystkich stron na świat, ponieważ Izrael kontroluje granice, nie bez powodu porównuje się do więzienia pod gołym niebem. Inaczej mówiąc, gdyby w 1943 roku jakaś bojówka wypadła z getta w Warszawie i zaczęła mordować niemieckich cywili, to moglibyśmy powiedzieć, że to złe, ale rozumiemy. Rozumiemy, że takie emocje mogą być w tym momencie.

Jeśli chodzi o reakcję Izraela, to jest ona oczywiście dramatycznie niezrównoważona. Jej obrońcy mówią, że popatrzcie – jak się przeliczy na populację Stanów Zjednoczonych, to jest tak, jakby w ataku Hamasu zginęło 50 tys. Amerykanów. Czy w takiej sytuacji Amerykanie by nie zareagowali? Chwila, ale Strefa Gazy ma 2 mln ludności. Jakbyśmy sobie przeliczyli dotychczasowe straty wśród Palestyńczyków, w przeważającej części cywilne, to mówilibyśmy o zamordowaniu ok. 2 mln Amerykanów. Czy za 50 tys. Amerykanów można zamordować 2 mln Amerykanów? Taka zabawa w porównania jest zupełnie absurdalna. Faktem jest, że wśród tych 2 mln mieszkańców Gazy zginęło już ponad 10 tys. Trudno będzie powiedzieć, ilu dokładnie, bo w tej chwili tamtejsze ministerstwo zdrowia nie jest w stanie tego liczyć. Szpitale już praktycznie nie funkcjonują, bo są pod ostrzałem Izraela. Miażdżąca większość mieszkańców Strefy Gazy jest w tej sytuacji uchodźcami we własnym kraju. Co więcej, nawet gdyby oni chcieli uciekać za granicę, to nie mają dokąd – ani Izrael, ani Egipt, czyli jedyne państwa, które z tym terytorium graniczą, nie chcą ich przyjąć. Granica jest zamknięta, a nawet z dostarczaniem pomocy są kłopoty, aby te kilkanaście ciężarówek dziennie przyjechało z zaopatrzeniem. Nie ulega wątpliwości, że zniszczenie całej Strefy Gazy, aby wykurzyć Hamas, jest zdecydowaną nadreakcją, a co więcej – miałbym poważne wątpliwości, czy to może w ogóle zadziałać skutecznie. Izrael od początku mówi, że terroryści działają w podziemnych tunelach. Tak, to jest udokumentowane – są tam centra dowodzenia, warsztaty itd. Czy jednak niszcząc budynek bombą zrzucaną z powietrza, jesteśmy w stanie dosięgnąć tunele kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów pod ziemią? Chyba nie bardzo.

Jak obserwujemy wydarzenia z ostatnich dni, gdy wojska izraelskie otoczyły Strefę Gazy i stopniowo ją zgniatają, aby rozszerzyć swoją kontrolę, uderzający jest fakt, że bardzo niewiele słyszymy zarówno relacji od izraelskich żołnierzy, jak i komunikatów ze strony władz Izraela: tutaj dopadliśmy taką bojówkę, zabiliśmy 30 terrorystów, pokazujemy zdjęcia broni, odkryliśmy tunele itd. Praktycznie nie ma takich materiałów. To nam mówi, że przynajmniej na ten moment te działania wydają się mało skuteczne. Nawet pomijając względy moralne – czy to da się usprawiedliwić z perspektywy wojskowej?

– Niestety temat Izraela i Palestyny jest mocno cenzurowany, więc trudno dotrzeć do wiarygodnych informacji. Czy Pana zdaniem można czuć się bezpiecznie tylko przy narracji poprawnej politycznie, czyli w domyśle proizraelskiej? Wydaje się, że nawet przedstawianie faktów z obu stron, pewna próba wyważenia stanowiska, stanowi już jakiś problem…

– Niewątpliwie jest to temat specjalnej troski, na który nie tylko YouTube, ale wszelkie inne media społecznościowe bardzo uważnie patrzą. Twitter z wiadomych przyczyn nieco mniej, zwłaszcza że jego szef pozwala sobie mieć mocno odrębne zdanie w tych tematach, czemu dawał wyraz w różnych mediach. Jest duże przewrażliwienie z tego względu, że możemy zaobserwować na Zachodzie bardzo mocne zmiany, jeśli chodzi o poparcie dla Izraela czy ogólnie postrzeganie tego, co się dzieje w Palestynie. Inaczej mówiąc, chociażby w ostatnich dniach mieliśmy okazję zobaczyć rozmaite manifestacje na ulicach wielkich miast Zachodu, na których pojawiały się właśnie bardzo ostre slogany – to już nie były protesty w obronie biednych, niewinnych Palestyńczyków, tylko protesty, na których popierano również działania Hamasu, i to łącznie z tymi najbrutalniejszymi z ostatniego czasu, czyli po prostu terroryzm. Generalnie jak popatrzymy sobie na media na Zachodzie, a zwłaszcza tzw. mainstream, to on jest mocno przerażony tą sytuacją. Nie wiadomo, co z tym zrobić, skoro od wielu lat promuje się mniejszości i tzw. pokojowy islam, a tu nagle pojawia się pewien zgryz. Z jednej strony nie można powiedzieć czegokolwiek, co miałoby nawet namiastkę antysemityzmu, a z drugiej strony – mamy Palestyńczyków, muzułmanów, którzy są przedmiotem specjalnej troski, a chcieliby właśnie mówić takie rzeczy. W związku z tym media społecznościowe bardzo ostro pilnują się w tym temacie. Natomiast od innych kanałów dostawałem informacje, że tego tematu już nie będziemy podejmować – wcześniej rozmawialiśmy z panem w tej materii, a to, co nagraliśmy, owszem, ukazało się, ale odnotowało bardzo niski zasięg, bo widać, że YouTube cenzuruje. Wiadomo, że to przybiera różne natężenie w zależności od podmiotu – więksi gracze mogą więcej.

– Nawet Greta Thunberg podpadła opinii publicznej. Okazuje się, że na oczach dziesiątek tysięcy uczestników największego marszu klimatycznego w historii Niderlandów, który odbył się w niedzielę 12 listopada w Amsterdamie, 20-letnia Szwedka, ubrana w chustę zwaną „arafatką”, powiązała problem zmian klimatu z atakami rakietowymi Izraela na Strefę Gazy. Oddała też głos palestyńskiej aktywistce, która krytykowała Izrael i wielokrotnie wypowiadała kontrowersyjne hasło: „Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna”. Media oczywiście zauważyły, że to jest „niewłaściwa” postawa. Greta Thunberg nawet już wcześniej wstawiła zdjęcie w swoich mediach społecznościowych, na którym miała flagę palestyńską. Wtedy „Gazeta Wyborcza” napisała taki znamienny artykuł, z opisem posta na Facebooku, w którym pojawiła się wątpliwość, czy – niedokładnie cytując – ta młoda dziewczyna z autyzmem powinna w ogóle być wyrocznią w tego typu ważnych tematach. Wcześniej ta dziewczyna z autyzmem była wyrocznią i chyba nadal jest, jeżeli chodzi o klimatologię i w ogóle zmiany na świecie w zakresie środowiska czy dbałości o planetę. Czy to jest temat, który wybija się ponad wszystkie i sprawia, że Greta powinna się pokajać albo wręcz złożyć jakąś samokrytykę, aby wrócić do łask?

– Z tego można się chyba tylko śmiać. Absurdalność tej sytuacji polega na tym, że ta dziewczyna, jak była jeszcze znacznie młodsza i zaczynała swoją „karierę”, to była uważana za wyrocznię w tematach niesamowicie złożonych, dotyczących całego świata, i zalecała wielkie, wręcz ogromne zmiany w światowej gospodarce, których z pewnością sama zupełnie nie pojmowała, co widać po jej postulatach. Oczywiście sprawa Izraela i Palestyny jest mocno złożona, ale jednak dotyczy pewnego małego wycinka świata i zaledwie kilkunastu milionów ludzi. Z tego względu jest to kwestia zdecydowanie mniejsza niż zmiany klimatyczne, a mimo to okazuje się, że ona nie może się wypowiadać, bo robi to „niepoprawnie”. Tutaj w grę wchodzi też ogólna perspektywa Zachodu, który od samego początku tego konfliktu, czyli lat 40. XX wieku, generalnie postrzega Izrael jako „naszą stronę”. Nie ma tutaj i nigdy nie było neutralnego, zimnego spojrzenia, tylko zawsze: „nasi” i „tamci”.

W 1967 roku, gdy Izrael zajął resztę Jerozolimy – nie udało się to w 1948 roku – zachodnie media mówiły o tym, że miasto zostało wyzwolone. Z perspektywy prawa międzynarodowego Jerozolima po prostu przeszła spod jednej okupacji pod drugą, ponieważ była wcześniej w rękach Jordanii, która też nie miała prawa do tego terenu. To bynajmniej nie jest przecież tak, że była uznawana jako część państwa Izrael. Do dziś cały świat mówi o podziale na dwa państwa według wytycznych ONZ z 1948 roku. Skoro tak, to należałoby stwierdzić, że Jerozolima nie została „wyzwolona”, ale jednak taka była perspektywa zachodnich mediów. Poza takimi ideowymi sprawami: z jednej strony w Europie mamy wciąż umiejętnie podsycany „kac” po wydarzeniach z II wojny światowej, a z drugiej strony – w Stanach Zjednoczonych działa bardzo mocne lobby, które zawsze stara się, aby rząd amerykański wspierał Izrael. Trzeba jednak podkreślić, że to nie jest tylko kwestia tego, że lobby zachęca, więc Amerykanie bezwarunkowo wspierają. Dochodzą do tego również zimne interesy USA. Otóż bardzo dobrze jest mieć ten niezatapialny lotniskowiec w samym środku Bliskiego Wschodu. To jest niezwykle pożyteczna rzecz, o którą Amerykanie będą dbali. Ponadto mamy do czynienia z innym ideologicznym czynnikiem – Izrael jest jedyną reprezentatywną demokracją w tym regionie.

Kolejny argument, który jest często podnoszony na rzecz Izraela, a trzeba przyznać, że coś w tym jednak jest – na tych terenach, których Izrael nie okupuje, a więc wyłączamy Strefę Gazy i Zachodni Brzeg Jordanu, muzułmańscy Arabowie są bardziej wolni niż gdziekolwiek na Bliskim Wschodzie. To jest paradoks, prawda? Dotyczy to tylko Izraela, ponieważ tamtejsi Arabowie są normalnymi obywatelami państwa, mają prawo głosu i tak samo mogą się swobodnie wypowiadać. Oczywiście znowu trzeba zauważyć, że od 7 października Arabowie mieszkający w Izraelu, którzy często mają krewnych na Zachodnim Brzegu Jordanu, czasami napotykają rozmaite nieprzyjemności, chociaż dotyczy to również pozostałych obywateli. Przykładowo jeżeli ktoś śledzi nieodpowiedni kanał na Telegramie, to może spodziewać się wizyty policji, która zapyta, dlaczego obserwuje ten konkretny kanał i co chce przez to powiedzieć. To jest taki paradoks, bo jak patrzymy na Izrael, to widzimy dwie odmienne sytuacje. Mówimy z jednej strony o okupowanych terytoriach, a z drugiej strony o samym Izraelu. Jak spojrzymy tak czysto obiektywnie na Bliski Wschód, to trzeba przyznać, że z tych różnych państw, które tam są, Izrael – ale tylko poza okupowanymi strefami – jest miejscem, gdzie ludziom żyje się stosunkowo najswobodniej. Z tej też perspektywy zachodnie media są bardzo przyjazne temu państwu.

– W ostatnim czasie słuchałem różnych opinii, w tym m.in. takiej, że akurat muzułmańscy Druzowie w Izraelu mają się dobrze, a „problem” jest tylko z tymi Palestyńczykami, którzy nie chcą przenieść się np. do Królestwa Jordanii i od kilkudziesięciu lat na siłę trzymają się tej Palestyny. Spróbujmy obiektywnie przedstawić tę sytuację – jak jest z tym Izraelem i Palestyną, kto był tam pierwszy, kto ma prawa do tego terenu, czy to jest tak, jak nieraz pokazują uproszczone narracje, że byli sobie Palestyńczycy, a Izraelczycy zaczęli ich wypychać i zajmować domy, czy raczej sytuacja okazuje się bardziej skomplikowana, a więc – krótko mówiąc – czy możemy dotrzeć do prawdy?

– Spróbuję. Jest to rzeczywiście bardzo złożona rzecz. Myślę, że możemy odłożyć na bok powoływanie się na Izrael sprzed kilku tysięcy lat w kontekście prawa do tworzenia w tym miejscu nowego państwa. Co prawda w Polsce zgadzamy się w pewnym stopniu co do tego, że należy respektować prawa do danych terenów, bo my też w pewnym momencie odtwarzaliśmy Polskę po 123 latach nieobecności na mapie, ale pewne prawa historyczne muszą się w końcu przedawnić. Rzymianie nie mogą rościć sobie prawa do posiadania Wielkiej Brytanii, a Mongołowie domagać się, aby ktoś uszanował ich podboje z X wieku. Jeżeli mówimy o Izraelu, to najmniej istotna z perspektywy tego, kto miałby mieć te prawa, jest kwestia historyczna, że tam kiedyś istniało państwo Izrael zamieszkałe przez starożytnych Izraelitów, chociaż trzeba przyznać, że ta narracja dosyć często pojawia się w mediach. Generalnie na Zachodzie taki punkt widzenia jest przyjmowany jako pewna oczywistość – skoro oni tam kiedyś byli i utracili swoje państwo, to teraz mają prawo je odtwarzać. To oczywiście rodzi wiele problemów.

Zacznijmy od tego, że jak mówimy o Palestyńczykach, to musimy wiedzieć, że jest to swoista mieszkanka, którą w pewnej części tworzy ludność napływowa. Przybywała ona na ten teren od czasu upadku Izraela i pochodzi z rozmaitych grup etnicznych. Ze względu na wtopienie się w jedną populację dla uproszczenia nazywamy tych ludzi Arabami. Wśród tej społeczności jest też bardzo istotny odsetek starożytnych Izraelitów, którzy nie wyemigrowali i w pewnym momencie pod presją przeszli na islam, bo albo uwierzyli, albo uznali, że inaczej nie da się wytrzymać. Zmiana religii pozwalała na to, aby nie płacić dodatkowych podatków itd. Motywacje były różne. Faktem jest, że część populacji Palestyny to dawni Izraelici, którzy po prostu są dziś Arabami, a co więcej – mówimy nie tylko o muzułmanach. Przecież pewna część Izraelitów nawróciła się na chrześcijaństwo już w I wieku. Ta chrześcijańska mniejszość, która być może nawet była wówczas większością – trudno znać statystyki z tego okresu – dzisiaj uznawana za Arabów, to też są mieszkańcy Palestyny od czasów Chrystusa, i to dosłownie. To są dawni Żydzi.

Pojawiają się jedynie kwestie sporne, jak dużo tej ludności żyło w Palestynie pod koniec XIX wieku, kiedy zaczęło się osadnictwo syjonistyczne. Ruch syjonistyczny – trzeba powiedzieć to bardzo wyraźnie – nie był u swego zarania jakimś ruchem kolonizacyjnym w takim sensie, jak my to rozumiemy. Przykładowo niemieccy koloniści w Polsce byli wspomagani przez państwo, aby represjonować lokalnych Polaków i wymuszać na nich konkretne działania. Początkowo ten ruch syjonistyczny tworzyli ludzie, którzy po prostu jechali do Palestyny i kupowali od tamtejszych mieszkańców ziemie, ewentualnie od Imperium Osmańskiego lub władz brytyjskich. To było rzeczywiście pokojowe osadnictwo na zasadzie dobrowolnej sprzedaży. Był klient, ktoś, kto chciał się osiedlić, i zbywca, który był gotów tę ziemię sprzedać. Istotna część pierwszych żydowskich osadników to byli ludzie, którzy zupełnie pokojowo osiedlali się z intencją, aby zbudować tam swoje państwo. Jednak pokojowe działania z czasem przestały wystarczać, prawda? Eskalacja konfliktu finalnie doprowadziła do tego, że Brytyjczycy poczuli się zmuszeni do opuszczenia terenu i zakończenia swojego mandatu nad Palestyną. Dopiero wówczas skala przemocy przybrała rozmiary prawdziwej wojny domowej…

W latach 1920., w powojennym chaosie, zaczęły się tam dziać różne chaotyczne wydarzenia, o których z dzisiejszej perspektywy możemy swobodnie powiedzieć, że był to terroryzm, i to z obydwu stron. Brytyjczycy tak naprawdę nigdy nie mieli siły, aby porządnie zarządzać Palestyną jak innymi swoimi koloniami. Nawet parę razy poważnie oberwali od izraelskich terrorystów, których celem były – trzeba to mocno zaznaczyć – przede wszystkim siły brytyjskie. Żydowscy osadnicy, którzy przybywali z Europy – a nieraz to było udokumentowane – robili najazdy na lokalne arabskie wioski, niszczyli pola i uprawy, wypalali drzewa oliwne, rozwalali studnie itp., próbując na różne sposoby zdobyć przewagę przynajmniej na pewnych częściach tego terytorium. Analogicznie arabscy mieszkańcy też się organizowali, ale nie tylko do obrony, bo i do działań ofensywnych, które jak najbardziej pasują do tego, co dziś nazywamy terroryzmem. Obydwie strony walczyły ze sobą przede wszystkim ludnością cywilną, bo nie chodziło o to, aby uderzyć w cudze bojówki, ale żeby zdobyć miejsce do życia. Nie sposób byłoby dziś bez bardzo gruntownych badań, które nie wiem, czy zostały przeprowadzone – ja się z takimi nie zetknąłem – osądzić, kto tam był bardziej winny.

– Dziękuję za rozmowę.

Z dr. Jakubem Majewskim rozmawiał Jakub Zgierski
Źródło: NCzas.info

 

Problem z realizacją recept na leki recepturowe i psychotropowe


Przez nieuczciwych lekarzy i aptekarzy pacjenci będą mieli problem z wykupieniem leków recepturowych i psychotropowych – ujawnia „Rzeczpospolita”.

Według ustaleń gazety, pacjenci mogą mieć problem ze znalezieniem apteki, która zrealizuje receptę na lek recepturowy, a jeśli nawet taką znajdą, zapłacą krocie. „Teoretycznie apteki mają obowiązek wykonać lek, ale nie wszystkie to robią. Już teraz sporządzanie leków recepturowych w wielu wypadkach jest nieopłacalne. Po 1 stycznia, kiedy wejdą w życie nowe limity finansowania, problem się pogłębi” – mówi Marcin Piskorski, prezes Związku Pracodawców Aptecznych PharmaNET.

Gazeta podaje, że Narodowy Fundusz Zdrowia opublikował właśnie pierwszy wykaz limitów finansowania za jednostkę surowca farmaceutycznego służącego do sporządzenia leku recepturowego, który będzie obowiązywać do 30 czerwca 2024 r. „Do tej pory Fundusz pokrywał 100 proc. kosztu leku recepturowego. Pacjent płacił jedynie cenę ryczałtową 18 zł. NFZ zaś pokrywał różnicę między ustalonym ryczałtem a realną ceną na podstawie faktur zakupu surowców. Wypłacał też należną aptekom marżę” – wyjaśnia, cytowany adwokat Karol Korszuń. I dodaje, że im więcej apteka zapłaciła za surowiec w hurtowni, tym więcej płacił NFZ. – Lek potrafił kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych – zaznacza. „Z dużą dozą prawdopodobieństwa dochodziło do nieprawidłowości. Apteki wykonują coraz mniej leków recepturowych, ale NFZ wypłaca na nie coraz więcej środków” – dodaje Korszuń.

„Rzeczpospolita” wskazuje, że pacjenci mogą być zaskoczeni też inną zmianą związaną z wykupowaniem leków – od 1 grudnia nie będzie możliwa realizacja recepty papierowej na leki psychotropowe. Gazeta przypomina, że takich recept nie można wystawiać już od 1 listopada, ale przez 30 dni można było wykupić na nie leki. „Tak właśnie resort zdrowia chce walczyć z hurtowym przepisywaniem leków na psychotropy” – pisze „Rzeczpospolita”.

Autorstwo: KM
Na podstawie: Rp.pl
Źródło: NCzas.info

 

Cios w posiadaczy starszych samochodów


Od 1 stycznia 2024 roku na polskich stacjach paliw pojawi się nowy rodzaj benzyny – E10. Zastąpi popularną Pb95. To paliwo, które zawiera do 10 proc. biokomponentów, czyli alkoholu roślinnego. To podobno dla dobra środowiska, ale już niekoniecznie dla dobra portfeli i silników niektórych kierowców. Ci będą mieli do wyboru albo pozbycie się auta, albo tankowanie znacznie droższej Pb98.

Paliwo E10 nie jest odpowiednie dla wszystkich samochodów. W niektórych przypadkach chodzi już o samochody wyprodukowane przed 2010 rokiem. Nowe, bardziej „ekologiczne” paliwo E10 może uszkadzać uszczelnienia w układzie paliwowym i skracać okres zdatności paliwa.

Aby sprawdzić, czy nasz samochód może tankować E10, możemy skorzystać z internetowej wyszukiwarki Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Wystarczy wpisać markę, model i rok produkcji auta. Urzędnicy zaznaczają jednak, że wyszukiwarka nie gwarantuje stuprocentowej pewności, a ministerstwo nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne szkody.

Według serwisu autokult.pl, co najmniej 50 popularnych w Polsce modeli aut nie powinno być tankowanych paliwem E1045. Na liście znalazły się m.in. Fiat Punto, Ford Fiesta, Honda Civic, Mazda 6, Nissan Micra, Opel Astra, Peugeot 206, Renault Clio, Skoda Fabia, Toyota Corolla i Volkswagen Golf. Mowa o autach konkretnej generacji.

Jeśli nasz samochód nie jest przystosowany do paliwa E10, trzeba będzie tankować benzynę 98 (Pb98). Ta jest oczywiście droższa. Obecnie średnia cena Pb98 na stacjach w Polsce to 7,06 zł/l, podczas gdy Pb95 kosztuje 6,47 zł/l. Różnica wynosi więc prawie 60 groszy na litrze. Przy jednorazowym tankowaniu do pełna, zakładając, że bak ma 50 litrów, to wydatek rzędu 30 zł więcej. Pb98 jest droższa od Pb95, ponieważ ma wyższą liczbę oktanową i zawiera dodatkowe składniki, które chronią silnik przed korozją i utlenianiem.

Jak będzie się kształtować cena nowego paliwa E10, które zastąpi Pb95? Na razie nie wiadomo, choć Orlen zarzeka się, że cena będzie bardzo zbliżona.

Paliwo E10 jest już dostępne w wielu krajach europejskich, takich jak Austria, Bułgaria, Rumunia, Niemcy, Słowacja i Węgry. Od 1 stycznia 2024 roku będzie także w Polsce. Wszystko zgodnie z dyrektywami Unii Europejskiej, która w ten sposób „walczy” z emisją gazów cieplarnianych.

Autorstwo: KM
Zdjęcie: ResoneTIC (CC0)
Na podstawie: Money.pl, Autokult.pl
Źródło: NCzas.info


  1. Szyszy 03.12.2023 10:09

    Silniki samochodowe i cena 98-ki to jedno. Drugie to wszystkie inne silniki: agregaty, zagęszczarki, odśnieżarki, kosiarki, pilarki i pewnie wiele innych.
    Na 98 będą się przegrzewały.

 

Totalitarne przepoczwarzanie Unii Europejskiej


Poniższy artykuł został napisany w 2017 roku, ale jak widac – wciąż jest na czasie.

Brukselscy eurokraci zaakceptują tylko taką Polskę, która odrzuci chrześcijaństwo, odetnie się od spuścizny własnej kultury narodowej, rozwodni swoją spoistość etniczną poprzez przyjęcie milionów imigrantów i pozostanie niekonkurencyjna wobec gospodarek Zachodu.

FEDERALIZM, CZYLI NOWA DZIEJOWA KONIECZNOŚĆ

Polska stała się celem ataków ze strony lewicowo-liberalnego kierownictwa Unii Europejskiej. Brukselscy federaliści gotowi są użyć każdego pretekstu, aby uderzyć w nasz kraj, który nie chce się zrzec resztek suwerenności i tożsamości.

Przysłowie mówi, że jeśli chce się kogoś uderzyć, to zawsze znajdzie się jakiś kij. W ostatnim czasie uniokraci używają przeciw Polsce narzędzia o nazwie „pieniądze za praworządność”. Powstało ono w celu ochrony budżetu UE przed nadużyciami finansowymi w państwach członkowskich. Bo w uzasadnionych przypadkach Bruksela może zablokować wydawanie unijnych pieniędzy, jeśli istnieje zagrożenie, że są one wydawane w nieprawidłowy sposób.

Można zapytać, co ma wspólnego wydawanie unijnych pieniędzy ze sporem o niezawisłość polskiego sądownictwa, jaki toczy się od kilku lat między Unią Europejską a rządem PIS. Otóż zdaniem uniokratów mechanizm „pieniądze za praworządność” można stosować bardzo szeroko, uznając, że skoro w Polsce pojawił się problem z niezależnością sędziów, to znaczy, że nie ma tam niezawisłego sądownictwa. Nie ma więc kto kontrolować wydawania pieniędzy pochodzących z budżetu UE i dlatego środki unijne dla Polski powinny być blokowane.

Trudno nie zauważyć, iż w tych szykanach wcale nie chodzi o uczciwe procedury dysponowania unijnymi pieniędzmi. Faktycznym celem Brukseli jest złamanie oporu Polski, która nie godzi się na powołanie do życia wielkiego federalnego państwa europejskiego. A zdaniem uniokratów nie ma skuteczniejszego dyscyplinowania, niż „bicie po kieszeni” i odcięcie Polski od pieniędzy z budżetu UE. Powiedziała o tym otwarcie wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego i była minister sprawiedliwości Niemiec Katarina Barley, której zdaniem takie państwa jak Polska i Węgry należy „zagłodzić finansowo” poprzez odcięcie od funduszy UE.

KAPITAŁ DLA WYBRANYCH

Obłudne podejście uniokratów do problemu praworządności w Polsce to nie wszystko. Równie pokrętne jest blokowanie rozwoju krajów biedniejszych za pomocą rzekomej troski o klimat. Bo państwa Zachodnie, które nie przeżyły ani jednego dnia pod panowaniem komunistów i posiadają nowoczesny przemysł, starają się narzucać jak największe bariery rozwojowe zapóźnionym gospodarczo krajom postkomunistycznym. W tym celu podniesiono do priorytetu walkę z emisją CO2, tak jakby wkrótce miało nam zabraknąć tlenu do oddychania.

Dwutlenek węgla nie jest trucizną i występuje w atmosferze w ilościach śladowych. Jednak uniokraci zachowują się tak, jakby od ograniczenia emisji CO2 zależało przetrwanie życia na Ziemi. W tym celu nakłada się limity i opłaty emisyjne na gospodarki państw UE, nie trudno zauważyć, iż są one najbardziej dotkliwe dla państw postkomunistycznych, które miały mniej czasu na unowocześnienie swojego przemysłu. I właśnie o to chodzi. Chodzi o to, aby państwa Wschodu pozostały na pozycji zapóźnienia i nie stanowiły konkurencji dla Zachodu. Polska ma pozostać rezerwuarem taniej siły roboczej i dostarczycielem podzespołów dla rozwiniętych gospodarek państw „starej” Unii.

Mamy zamknąć resztę kopalń węgla, bo zachodni kapitaliści na nich nie zarabiają. Mamy pozamykać elektrownie węglowe, bo zachodni kapitał również nie czerpie z nich wielkich korzyści. Powinniśmy za to importować z Niemiec rosyjski gaz, na którym niemieckie koncerny zarobią miliardy. Bo złe jest wszystko to, na czym my zarabiamy, a dobre jest to, na czym zyskuje Zachód.

HYBRYDA KAPITALIZMU Z SOCJALIZMEM

Nie trzeba być geniuszem, aby dostrzec, że takie państwa jak Polska, Węgry czy Słowacja, gdzie Kościół i patriotyzm jeszcze coś znaczą, są „solą w oku” dla lewicowych elit kierujących Unię Europejską w kierunku coraz głębszej federalizacji zrywającej z chrześcijańską oraz narodową tożsamością Europy. Na naszych oczach powstaje federalne państwo europejskie realizujące interesy zarówno lewicowej biurokracji, jak i wielkiego zachodniego kapitału.

Rodzące się na naszych oczach państwo europejskie ma już swojego ideowego ojca. Nie jest nim bynajmniej katolik Robert Schuman, ale włoski komunista Altiero Spinelli, którego imię umieszczono nad wejściem do Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Spinelli wraz z grupą federalistycznych posłów do Parlamentu Europejskiego założył klub, którego członkowie złożyli do PE wniosek o przygotowanie projektu nowego traktatu o Unii Europejskiej. W dniu 14 lutego 1984 r. Parlament Europejski przyjął tenże wniosek przeważającą większością głosów i zatwierdził projekt Traktatu ustanawiającego Unię Europejską zwany „planem Spinellego”.

Altiero Spinelli zapisał się na kartach historii również jako autor „Manifestu z Ventotene” wzywającego do utworzenia federacji europejskiej. W odezwie możemy przeczytać: „Pierwszym zadaniem, bez którego rozwiązania wszelki postęp będzie tylko złudzeniem, jest ostateczne zlikwidowanie granic dzielących Europę na suwerenne państwa”. „Chodzi o stworzenie państwa federalnego, które stoi na własnych nogach i dysponuje europejską armią zamiast armiami narodowymi. Trzeba ostatecznie skończyć z gospodarczą samowystarczalnością, która stanowi kręgosłup totalitarnych reżimów. Potrzeba wystarczającej ilości organów i środków, żeby w poszczególnych państwach związkowych wprowadzić zarządzenia wydane w celu utrzymania porządku ogólnego”. „Nasz ruch czerpie pewność co do celów i kierunków działania nie z rozpoznania jakiejś nieistniejącej jeszcze woli ludu, ale ze świadomości reprezentowania najgłębszych potrzeb nowoczesnego społeczeństwa. Dzięki niej nasz ruch wyznacza linie kierunkowe nowego porządku, narzucając jeszcze nieuformowanym masom pierwszą społeczną dyscyplinę. Nowe państwo powstanie dzięki dyktaturze rewolucyjnej partii i dla nowej, prawdziwej demokracji”. W nowym państwie „własność prywatna musi być – w zależności od sytuacji – zniesiona, ograniczona, skorygowana albo rozszerzona i to nie według jakichś dogmatycznych zasad”.

Jesteśmy świadkami narodzin państwa federalnego o nazwie Unia Europejska, będącego zaprzeczeniem wizji „Europy ojczyzn” Roberta Schumana. Powstające państwo europejskie jest projektem rewolucyjnym, na szeroką skalę realizującym projekty inżynierii społecznej i gospodarczej w celu bezpowrotnej przemiany oblicza Europy. Tylko czy my, jako naród, chcemy uczestniczyć w tym eksperymencie?

Autorstwo: Marcin Janowski
Fragmenty „Manifest z Ventotene” pochodzą ze strony „Historia antykultury”
Źródło: Goniec.net


Szwęda 02.12.2023 17:32

  1. My, jako naród zapewne nie chcemy brać udziału w tym eksperymencie, problem tylko w tym, że została nas garstka, odsetek promila społeczeństwa, którego reszta nie jest już narodem, tylko (jeszcze) żywą masa upadłościową Polski.

  2. MasaKalambura 02.12.2023 17:42

    Zanim przyjdzie test EU, spodziewajmy się testu RU. Bo wątpię, a patrząc na rozwój wypadków na Ukrainie, wręcz bardzo watpię, by Rosja nam odpuściła i nie sprawdziła naszego bojowego samozaparcia na terenie teraz nazywanym Rzeczypospolita.

  3. pikpok 02.12.2023 18:46

    Masa, rozmawiałem z pewną Ukrainką, z tego co opowiadała to wielu jest tam świadomych tego, że Ukraina jest czyszczona ze Słowian. Najpierw zabito w Kijowie jednego z negocjatorów rozmów pokojowych z Rosją, a ostatnio zginą na własnych urodzinach zastępca generała Załużnego, po tym jak ten wspomniał w mediach o wielu ofiarach kontrofensywy.
    https://wolnemedia.net/zaluzny-ma-sie-zamknac/
    ,,Pierwsze dziewięć z dziesięciu największych firm kontrolujących grunty rolne na Ukrainie jest zarejestrowanych poza tym krajem, co oznacza, że podatek od ich przychodów płacony jest gdzie indziej.” https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/swiat/artykuly/9302089,polska-informuje-bruksele-ze-ukraina-nie-spelnila-deklaracji-zlozonyc.html
    Ukraińców za to wysyłają na front, na pewną śmierć.
    https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/swiat/artykuly/9260403,zelenski-wszyscy-szefowie-obwodowych-komend-wojskowych-zostana-zdymis.html
    „Wrzucają [ukraińskich żołnierzy] na nasze pola minowe pod nasz ostrzał artyleryjski, zachowując się tak, jakby w ogóle nie byli swoimi obywatelami. To zdumiewające”
    https://www.rt.com/russia/581677-putin-ukraine-battle-tactics/

    https://wolnemedia.net/wystapienie-w-onz-ws-wojny-na-ukrainie/#comment-294972

    https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2023/05/wladza-stojaca-za-tronem%ef%bf%bc/

  4. Dobroca 02.12.2023 23:08

    @Szwęda
    I znów masz rację, choć to bój nie o rację, więc niech będzie, że masz mój głos, który się liczy tak samo, jak głosy rzędu trzech milionów jeszcze nieogłupionych Polaków. Czyli w kategoriach śmieci, albo nawet ich wysypiska, statystycznego marginesu, pomijalnej wartości.
    Może przypadkowo, jednak dotknąłeś całkiem istotnego tematu. Czym jest naród? Jeżeli mój rodak uderza mnie za to, że nie mam założonego kagańca, to to jest jeszcze mój rodak i mój naród? To ja wolę się zbratać z Ukraińcem, który jednym sierpowym rozniesie takiego mojego rodaka, broniąc jednakże mnie, mojego zdrowia i życia.
    Ale to moje przykre wspomnienie z czasów medialno-pandemicznej okupacji Polski. Choć milicja (rekrutowana z Polaków?) była prawdziwa. Natomiast bardziej mnie pociąga filozoficzne ujęcie narodu. Naród to jest to coś, co ma wspólną historię? No to jeszcze większy klops, bo my nienawidzimy historii, co jedynie nasze dzieci katują menorami i jarmułkami w podręcznikach do tzw. historii. Może właśnie po to, by – oprócz zawczasu nabytej świadomości, kto jest ich panem – znienawidziły tę historię, wyjałowiły się za młodu, by potem nie skupiać się na społecznej wspólnocie, tworząc masowy ruch oporu, a na pełnym poddaństwu swemu panu.
    A może to, że mówimy po polsku, jest dostateczną przesłanką do zdefiniowania narodu polskiego? Lecz wówczas na kij mi takie 27 mln rodaków, które głosuje na moich oprawców, na tych, którzy nie pozwalają mi cieszyć się życiem, żyć zgodnie z naturą i moimi, wyniesionymi z rodzinnego domu wartościami?
    Nie mam za bardzo myślenia do pisania, bo akurat walczę z globalnym ociepleniem, tudzież zmianami klimatu naszej geoidalnej planety. Chyba nawet ogłoszę zbiórkę na nową łopatę do przeganiania lejącego się z nieba żaru. No co? Te 27 mln rodaków z miejsca powinno mi dać choćby po stówie, wszak to ich pierwszorzędne wartości.

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...