czwartek, 11 stycznia 2024

 

Komitet Obrony Paśnika


Bujają łódeczką coraz mocniej. Kamiński i Wąsik próbowali schować się w Pałacu Prezydenckim, ale zapomnieli, że to nie ambasada Watykanu i teren nie jest eksterytorialny.

Wobec tego PiS zaraz powoła swój Komitet Obrony Demokracji i będziemy mieć powtórkę z rozrywki. Będą łazić wte i wewte krzycząc, że łamana jest Konstytucja i tak dalej i tym podobne. Pierwsza odsłona już jutro.

Jak wiadomo proces odrywania od stołków i koryta zawsze jest niezwykle bolesny, a odrywani zapominają, że na to koryto składamy się wszyscy, a nie tylko ich fanatyczni zwolennicy. Dlatego za każdym razem podnosi się taki krzyk na granicy histerii.

Mnie bardziej interesuje, jak to wszystko odbije się na zwykłym człowieku, którego nie ruszają te historyjki o obronie Polski, Konstytucji i Episkopatu. Oby nie było tak, że w trakcie walki o ten państwowy paśnik, stratni zostaną ludzie, którzy liczą np. na podwyżki. Przed nami zresztą mnóstwo wyzwań, wojna na wschodzie, kryzys klimatyczny się nie zwija, tylko rozkręca, itd.

A starsi panowie wzięli się za łby i toczą swoją niekończąca się od 30 lat wojnę. Mnie nie ruszają te podniosłe odezwy dotyczące „działania na podstawie prawa”, „Kon-sty-tu-cja”, itd., bo wiem, że pod tym zawsze czai się interes frakcyjny, a demokracja jest wtedy wyłącznie, kiedy rządzą nasi. Dlatego koncentruję się na tym, czy dane posunięcia będą opłacać się zwykłym ludziom z pominięciem tych wszystkich górnolotnych ozdobników.

Swoją drogą o niskim poziomie tego cyrku świadczy to, że wbrew temu, co mi tu niektórzy pisali jednak wątpliwości, co do pierwotnej formy przejęcia przez rząd mediów publicznych wyraził wczoraj sąd. Krajowy Rejestr Sądowy odrzucił wniosek ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza o wpisanie nowych członków rady nadzorczej Telewizji Polskiej. Zmiany miały odbyć się niezgodnie z przepisami. Dokładnie tak jak pisałem o tym ja, czy Helsińska Fundacja Praw Człowieka.

Ministra Sienkiewicza uratował… prezydent, który zawetował ustawę okołobudżetową, a tym samym pozbawił finansowania media publiczne, co dało pretekst do postawienia ich w stan likwidacji. Dzięki temu nie będziemy prawdopodobnie zmuszeni znowu oglądać Rachonia z Holecką w TVP.

Mnie to nie przeszkadza, że ich nie będę oglądał, ale nie opowiadajmy bajek o wielkiej miłości nowej ekipy do „praworządności”. Lecą po bandzie i tyle. Liczy się głównie siła polityczna. Dlatego ta góra konfliktów, która narosła zostanie w taki czy inny sposób rozwiązana w sposób polityczny, a nie przez prawników. I niech zaczną o tym wreszcie w ten sposób mówić, a nie zasłaniają się „praworządnością”, bo to do niczego nie prowadzi.

Autorstwo: Xavier Woliński
Źródło: Trybuna.info

 

Politycy ze świata winni przestępstw posłani za kratki


Zaufani ludzie prezydenta Andrzeja Dudy sugerują w jego imieniu, że gdyby skazani Kamiński i Wąsik trafili zgodnie z wyrokiem za kraty, to prezydent roześle po świecie oświadczenia, że Polska zaczęła więzić ludzi z pobudek i powodów politycznych. Stało się, więc teraz tylko czekać tych listów. Prezydent RP odpowiedzi z ważnych stolic nie otrzyma, bowiem w państwach praworządnych osadzanie w zakładach karnych polityków i byłych polityków skazanych za popełnienie przestępstw to kwestia przestrzegania reguł. Poniższa (niepełna) lista zawiera wyłącznie nazwiska osób politycznych z państw demokratycznych, ukaranych i (w większości) uwięzionych na mocy prawomocnych wyroków.

EUROPA

Jacques Chirac – premier Francji (1974-1976) i prezydent (1986-1988) skazany w 2011 r. na dwa lata więzienia w zawieszeniu za zmianę przeznaczenia funduszy publicznych i nadużycie publicznego zaufania.

Jose Socrates – premier Portugalii (2005-2011) zamieszany w co najmniej kilka skandali korupcyjnych i operacji prania pieniędzy. W 2014 r. aresztowany na niemal rok i w 2017 r. postawiony w stan oskarżenia. Dopiero jesienią 2023 r. sąd uwolnił go od zarzutów korupcji, ale postanowił zająć się oskarżeniami dot. prania pieniędzy i fałszowania dokumentów.

François Fillon – premier Francji (2007-2012) w 2020 r. skazany za defraudację i sprzeniewierzenie środków. W wyniku apelacji w 2022 r. pierwotny wyrok pięciu lat pozbawienia wolności, w tym trzech lat w zawieszeniu, został skrócony do czterech lat, w tym trzech w zawieszeniu.

Nicolas Sarkozy – prezydent Francji (2007-2012). W 2021 r. uznany za winnego w dwóch oddzielnych sprawach o korupcję. W pierwszej otrzymał wyrok karę 3 lat pozbawienia wolności, w tym 2 w zawieszeniu. W drugiej jednego roku aresztu domowego.

USA

Lista skazanych po II wojnie za najrozmaitsze przestępstwa amerykańskich urzędników federalnych, członków Kongresu i sędziów liczy kilkaset nazwisk, w tym tak znanych jak senator Ted Kennedy (za spowodowanie wypadku samochodowego), wiceprezydent u boku Richarda Nixona – Spiro Agnew (za unikanie podatku dochodowego), generał David Petraeus – m.in. szef CIA (za przekazanie tajnych materiałów ppłk Pauli Broadwell będącej z nim wtedy w związku pozamałżeńskim).

Wśród polityków niższej rangi uwagę zwraca m.in. były gubernator Illinois Rod Blagoyewich przyłapany m.in. na próbie „sprzedaży” miejsca w senacie USA opuszczonego właśnie przez nowego lokatora Białego Domu Baracka Obamę. FBI nagrało go mówiącego: „Mam to i jest to ku*** złote. Nie oddam tego za żadne pie***** skarby”. Odsiedział 8 lat z 14-letniego wyroku. Wyszedł wcześniej z więzienia, ponieważ prezydent Trump uwolnił od kary bez ułaskawienia. Inny gubernator tego stanu George Ryan usłyszał w 2006 r. wyrok za wymuszanie haraczy, spiskowanie, przestępstwa podatkowe i oświadczenie nieprawdy agentom FBI. Spędził za kratami niemal 6 lat. Wyrok 28 lat więzienia otrzymał w 2013 r., zmuszony wcześniej do ustąpienia za korupcję, burmistrz Detroit Kwame Kilpatrick. Był demokratą, ale on też został uwolniony od odbywania reszty kary przez Donalda Trumpa. Prezydent podpisał odpowiedni dokument na zaledwie 12 godzin przed odejściem z urzędu. Członek Izby Reprezentantów James Traficant najpierw został wydalony w 2002 r. z Kongresu, potem miał proces za m.in. przyjmowanie łapówek i fałszowanie deklaracji podatkowych, spędził 7 lat w zakładzie karnym.

AFRYKA I AZJA

Jacob Zuma – prezydent RPA w latach 2009-2018, mimo gwałtownych protestów zwolenników skazany latem 2018 r. na 15 miesięcy pozbawienia wolności za czyny korupcyjne, ale wobec sprzecznych decyzji różnych organów odsiedział zaledwie kilka tygodni.

Chun Doo-hwan – prezydent Korei Płd. 1980-88 i Roh Tae-woo – prezydent w latach 1988-1993

Obaj skazani w 1996 r. w jednym procesie za zdradę, zamach stanu z 1979 r., po którym Chun objął władzę, a Roh dodatkowo za korupcję na setki milionów dolarów. Pierwszy otrzymał wyrok śmierci zamieniony na dożywocie, drugi po apelacji – 17,5 roku więzienia. W grudniu 1997 r. obaj zostali ułaskawieni przez prezydenta Kim Young-sama.

Chen Shui-bian – prezydent Republiki Chin (Tajwanu) 2000-2008. W 2009 r. oskarżony wraz z żoną o łapówkarstwo. Skazany ostatecznie na 19 lat pozbawienia wolności, w 2015 r. zwolniony z więzienia z powodów zdrowotnych.

Ehud Olmert – premier Izraela 2006-09. Przez wiele lata oskarżany przez prasę o korupcję. Jego akta policyjne i sądowe to wielka saga. Zmuszony do rezygnacji z urzędu powiedział, że „jako obywatel jest dumny z kraju, w którym urzędujący premier może być objęty śledztwem, jak każdy inny obywatel”. Po wielu nieudanych próbach rozliczenia go przed sądem skazany w 2015 r. m.in. za defraudację i uchylanie się od podatków na 2 lata i 3 miesiące więzienia. Odsiedział 16 miesięcy.

Han Myeong-sook – pierwsza kobieta sprawująca urząd premiera Korei Płd. (2006-2007). W 2015 r., wówczas tylko parlamentarzystka, została skazana na 2 lata więzienia za przyjęcie łapówek. Sąd orzekł również 10-letni zakaz sprawowania funkcji publicznych, co praktycznie wykluczyło 71-letnią wówczas Han z polityki.

Lee Wan-koo – w kwietniu 2015 r. wobec oskarżeń o przyjęcie gotówki od „wdzięcznego” przedsiębiorcy, po 3 miesiącach urzędowania ustąpił z urzędu premiera Korei Płd. Skazany, ale w 2017 r. oczyszczony przez Sąd Najwyższy z zarzutów.

Choi Kyoung-hwan – bezpośredni następca premiera Lee. Też urzędował zaledwie dwa miesiące wiosny 2015 r. W 2018 r. skazany na 5 lat za łapówkarstwo.

Ma Ying-jeou – prezydent Tajwanu 2008-2016. Jako pierwszy prezydent Tajwanu spotkał się w 2015 r. w Singapurze z przewodniczącym ChRL Xi Jin-pingiem W 2018 r. skazany na 4 miesiące więzienia z możliwością zamiany na grzywnę za ujawnienie tajnych informacji (w istocie chodziło o rozgrywki polityczne i ujawnienie podsłuchów z rozmów polityka z opozycyjnej partii DPP). Wcześniej skazywany i oczyszczany z oskarżeń o korupcję, w czasach gdy był włodarzem Tajpej.

Park Geun-hye – pierwsza kobieta prezydent Korei Południowej w latach 2013-2017 usunięta w procedurze impeachmentu i skazana już w kwietniu 2018 r. (sic) na 24 lata pozbawienia wolności za nadużycie uprawnień konstytucyjnych, korupcję i płatną protekcję. W grudniu 2021 r. ułaskawiona z uwagi na stan zdrowia.

Lee Myung-bak – prezydent Korei Płd. 2008-2013. W 2018 r. oskarżony za liczne przestępstwa, w tym korupcję i sprzeniewierzenie środków. Skazany na 15 lat więzienia, w grudniu 2022 r. ułaskawiony przez prezydenta Yoon Suk-yeola.

Najbardziej stanowczo obchodzą się z politykami łamiącymi prawo Amerykanie i Koreańczycy z Południa oraz Francuzi. W Polsce jesteśmy tolerancyjni. Czy to dobrze, czy źle, niech każdy sam osądzi.

Autorstwo: Jan Cipiur
Źródło: StudioOpinii.pl

 

Rosjanie zdumieni polityką polską


Rosyjskie media dalej poświęcają sporo czasu Polsce. Większość ich publikacji jest wciąż związana ze zmianą ekipy rządzącej Polską i wynikającymi z tego implikacjami. Czyni to m.in. umiarkowana „Niezawisimaja Gazieta”, która poświęciła jedną z publikacji tarciom, jakie zachodzą na linii prezydent Andrzej Duda-rząd Donalda Tuska, a także napiętym relacjom między prezydentem Dudą a zdominowanym przez antypisowską opozycję polskim parlamentem.

Znany międzynarodowy komentator tej gazety Walerij Mastierow zatytułował swój materiał „Duda ogłosił wojnę nowemu parlamentowi w Polsce”. Tłumaczy w nim, że dramatyczna zapowiedź polskiego prezydenta jest następstwem tego, że nowa koalicja zaczęła realizować swój program. Mastierow pisze, że „Zostawszy premierem z wyboru »Koalicji 15 października«, jak zaczęła się nazywać zwycięska w wyborach parlamentarnych opozycja, Donald Tusk jeszcze w czasie wyborczej kampanii obiecywał, że bez zwłoki zajmie się prorządowymi środkami masowego przekazu, a w pierwszym rzędzie publiczną telewizją TVP, która w ciągu ostatnich ośmiu lat stałą się tubą partyjnej propagandy, znajdującej się u władzy partii Prawo i Sprawiedliwość. Wystarczy nadmienić, że zgodnie z monitoringiem 79 proc. czasu antenowego było oddane w arendę partii Jarosława Kaczyńskiego, największej opozycyjnej partii Platformie Obywatelskiej przypadało tylko 3 proc.”.

Walerij Mastierow przypomina też, że „Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy” na swojej stronie internetowej zauważyła, że w okresie wielu lat coroczne sprawozdania „Media Pluralizm Monitor” krytykowały brak politycznej niezależności polskiej publicznej telekampanii TVP, która stała się dla Polaków najmniej pewnym źródłem informacji, właśnie z braku politycznej niezależności”. Dalej Mastierow pisze, że do przeprowadzenia reform państwowych środków masowego przekazu Tusk specjalnie wyznaczył Sienkiewicza, który „ma za sobą doświadczenie szefa MSW i koordynatora służb specjalnych”. Dalej Mastierow wskazuje, że „Duda od razu zaznaczył, że Rada Ministrów nie ma uprawnień, by zwolnić kierownictwo publicznych mediów, bo według niego wszystkie sprawy kadrowe są w kompetencji rady powołanej w 2016 r. w czasie, gdy u władzy znajdował się rząd PiS. W specjalnym wystąpieniu, adresowanym do Tuska, oświadczył, że »polityczny cel nie może służyć dla usprawiedliwienia naruszenia fundamentalnych zasad konstytucyjnych, a także praworządności”.

Kontynuując, Mastierow pisze, że „PiS zaczęło organizować akcje protestacyjne, niemalże szturm budynków polskiej telewizji i PAP, w których wziął udział osobiście Kaczyński i jego partyjny zastępca Mateusz Morawiecki. Partyjni aktywiści nie dawali możliwości przejścia na miejsce pracy nowo mianowanym urzędnikom, które dotychczas zajmowały osoby mianowane przez PiS. Czując, że ziemia usuwa mu się spod nóg, zagubiony Kaczyński skrytykował Dudę, który według niego nie przejawia aktywności w związku z sytuacją w TVP”. Następnie publicysta referuje, że prezydent, reagując na wezwanie Kaczyńskiego, nałożył weto na przyjętą przez Sejm ustawę o finansowaniu mediów publicznych, przewidującą wydzielenie dla ich potrzeb 3 mld złotych, i przedłożył projekt, który w ogóle nie przewidywał finansowania mediów publicznych z budżetu. Zażądał też, żeby obie izby parlamentu natychmiast się z nim zapoznały i przystąpiły do jego rozpatrywania.

ŚLEPY STRZAŁ DUDY

W kolejnym artykule oceniającym sytuację w Polsce ten sam autor już samym tytułem określa ją następująco „Weto Dudy okazało się ślepym strzałem”. Dalej pisze, że Marszałek Sejmu Szymon Hołownia „potwierdził, że dokument otrzymał, ale w dzwon trwogi bić nie zaczął, informując, że prezydencki projekt po wstępnej ocenie prawników zostanie skierowany na konsultacje, a także przesłany do prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska”. Następnie Walerij Mastierow pisze, że Hołownia oświadczył, iż „prezydenckie weto będzie rozpatrzone przez Sejm, który będzie pracował zgodnie z grafikiem”. Dalej Mastierow twierdzi, że w odpowiedzi na prezydenckie weto minister Sienkiewicz wszczął procedurę likwidacji publicznych mediów. Krokiem tym, jak wskazuje Mastierow, „nowa rządząca koalicja posłała wyraźny sygnał Dudzie, że nie będzie grać według zaproponowanego przez niego scenariusza. Tusk i Hołownia nie pozostawili prezydentowi żadnych iluzji: wykorzystali jego weto do kontrataku”.

Organ Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej „Prawda” także zastanawia się, co czeka Polskę po zmianie rządu. Czyni to piórem Wity Hanatajewy, korespondentki „Biełty”, w artykule „Zagrożenie dwuwładzą i kadrowe czystki”. Pisze ona, że „twierdzenie, że w Polsce zmieniła się władza, nie jest do końca prawdziwe. Oprócz premiera w tym państwie jest jeszcze jedna kluczowa funkcja – prezydent. I ją obecnie sprawuje Andrzej Duda, przedstawiciel PiS. Następne prezydenckie wybory w Polsce odbędą się dopiero w 2025 r. Głowa państwa ma prawo nakładać weto na ustawy proponowane przez rząd. Dla odrzucenia prezydenckiego weta Tuskowi przyjdzie szukać poparcia u minimum 276 posłów Sejmu. Jak wiadomo, Tusk i jego zwolennicy zdobyli 248 miejsc w parlamencie. Oznacza to, że Duda może blokować inicjatywy nowego rządu. (…) Nie ma co oczekiwać, że Duda zajmie bardziej odpowiedzialną pozycję. Wystarczy przypomnieć, że Duda początkowo powierzył misję tworzenia rządu Mateuszowi Morawieckiemu, chociaż wszystkim było wiadomo, że PIS-owcy« nie zdołają utworzyć koalicji i sformować nowego rządu. Tym samym prezydent Polski przeciągnął proces przekazywania władzy, stawiając interesy swojej partii wyżej interesów państwa. Dzisiaj Duda mówi, że gotów jest współpracować z nowym rządem. Ba, obiecuje nawet, ze nie będzie blokował ustaw rządu. Zaznacza jednak, że tylko w tym przypadku, jeżeli będą one służyć dobru społeczeństwa. Sęk w tym, że pojęcie »dobra« w rozumieniu Dudy i Tuska może różnic się zasadniczo”.

Wita Hanatajewa dalej ironizuje, że choć Tusk wyraża nadzieję, że uda mu się ułożyć stosunki z prezydentem, to Polacy nie są tego pewni. Pisze, że „badanie United Surveys, przeprowadzone 8-10 grudnia pokazało, że 75 proc. Polaków uważa, że między prezydentem a premierem nie będzie porozumienia. Tylko 21,1 proc. respondentów myśli, że będzie odwrotnie”.

GŁÓWNE PROBLEMY TUSKA

Kontynuując, autorka tej obszernej analizy wylicza inne problemy, z którymi zetknie się Tusk, przy czym podkreśla, że prezydent jest tylko jednym z nich i może okazać się, ze wcale nie najważniejszym. Twierdzi, że „głównym problemem mogą stać się wewnętrzne podziały. Opozycji udało się zdobyć władzę tylko dzięki zjednoczeniu wysiłków. Do wyborów te trzy polityczne siły, czyli Platformę Obywatelską, Trzecią Drogę i Lewicę, wiązał jeden cel – odsunąć od władzy PiS. Trzeba jednak pamiętać, że każda z tych partii miała swój program wyborczy, swoje cele i swój elektorat. Nigdy jeszcze w dotychczasowych gabinetach Tuska nie było aż tak dużo ministrów z innych politycznych obozów. Z tymi obozami Tusk będzie musiał szukać kompromisu i osiągać porozumienie. Czy uda się premierowi utrzymać rząd pod kontrolą, czy też członkowie nowego rządu, jak w starej rosyjskiej bajce »Łabędź, rak i szczupak«, będą ciągnęli każdy w swoją stronę – pokaże czas. (…) Przeciwnikiem numer jeden dla Tuska pozostanie oczywiście Prawo i Sprawiedliwość. Nie można zapominać, że to PiS wygrało wybory i na dzisiaj ma 194 miejsca w parlamencie. Pamiętać też trzeba, że na PiS zagłosowała ponad jedna trzecia wyborców. Nie ma wątpliwości, że partia konfrontacji, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość, będzie próbować mobilizować swój elektorat i rozkołysać polskie społeczeństwo”.

Ta sama gazeta, czyli komunistyczna „Prawda”, piórem Dmitrija Tichonowa, jej korespondenta ze Smoleńska, zauważyła, że „w tych dniach w Warszawie miało miejsce ważne i nieoczekiwane zdarzenie – ministerstwo obrony Polski zlikwidowało podkomisję, która jakby powtórnie zajmowała się śledztwem w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu na skraju Smoleńska w 2010 r. Dokument o likwidacji komisji podpisał nowy minister obrony Polski Władysław Kosiniak-Kamysz. Sadząc z kontekstu, otrzymał on na ten krok zgodę nowego premiera Donalda Tuska”.

Dmitrij Tichonow pisze dalej, że „w czasie swojego funkcjonowania komisja przygotowała wiele raportów, z których każdy zawierał brednie i całkowicie inne wnioski: w katastrofę były zamieszane służby specjalne Rosji, rosyjscy kontrolerzy lotu, na pokładzie samolotu znajdowało się wiele bomb itp. Na tworzenie tych fake newsów komisja wydała 31 mln złotych (7,9 mln dolarów)”.

Komentator internetowej Gazety.ru Iwan Połowinin zastanawia się na jej łamach, dlaczego USA chciałyby widzieć Polskę jako lidera Unii Europejskiej. Powodem do postawienia tego pytania była wizyta w Warszawie zastępcy Sekretarza Stanu USA ds. europejskich Jamesa O’Briena. Oświadczył on w polskiej stolicy, ze USA chciałyby widzieć Polskę jako lidera Unii Europejskiej.

Szukając odpowiedzi na to pytanie, komentator Gazety.ru przepytał wielu rosyjskich politologów i ich odpowiedzi zamieścił w obszernym artykule zatytułowanym „Politolog Bordaczew nazwał brednią marzenia Departamentu Stanu o liderstwie Polski w UE”. Pisze m.in.: „Pytani przez Gazetę.ru eksperci różnie oceniają wypowiedź przedstawiciela Departamentu Stanu. Naukowy kierownik Centrum Kompleksowych Europejskich i Międzynarodowych Badań Wyższej Szkoły Ekonomiki Timofiej Bordaczew nie wykluczył, że u Amerykanów wystąpiła pewna nerwowość z powodu zmiany władzy w Polsce”. Dalej Bordaczew tłumaczy, że „proamerykańscy prości chłopcy ze skrajnie prawicowej partii Prawo i Sprawiedliwość całkowicie stracili władzę. Chłopaki Tuska są bardziej skomplikowani. Mają oni wielokierunkowe stosunki z RFN i dobrze współpracują z Brukselą, wygrali wybory. Nie jest wykluczone, że wypowiedzi mówiące o tym, że USA chciałyby widzieć Warszawę liderem UE, są niezobowiązującą próbą nawiązania dodatkowego kontaktu z nowym rządem. Tusk na pewno nie będzie prowadzić antyamerykańskiej polityki, ale z nim współpracować Stanom Zjednoczonym będzie trudniej, z czego nie są zadowolone i niepokoją się”.

„BYŁ ON PROPOLSKI”

Z kolei starszy naukowy pracownik Instytutu Stosunków Międzynarodowych Dmitrij Oficerow-Bielski uważa, że wprost przeciwnie – USA nie mają się czym niepokoić, ponieważ Waszyngton częściowo pomógł koalicji Tuska zdobyć władzę. Pogłębienie współpracy Polski i USA, rozumie się, będzie niezależne od tego, że władzę przejęła opozycja na czele z Tuskiem. Panuje błędne założenie, że rząd „Prawa i Sprawiedliwości” był proamerykański. W istocie był on propolski, po prostu interesy Warszawy i Waszyngtonu w wielu punktach się pokrywały.

„W czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości Polska była państwem, które w każdej sytuacji broniło swoich interesów i nie przegrywało. Teraz będzie inaczej, Tusk jest konformistą, który jest w stanie porozumiewać się nawet ze szkodą dla Polski. I dlatego Amerykanie utorowali mu drogę do władzy” – dorzucił ekspert. Podkreślił on, że Tusk sam nie mógł pokonać „Prawa i Sprawiedliwości”, dlatego został opracowany plan skupienia kilku partii z bardzo różnymi programami w jeden alians. Oficerow-Bielski podkreślił, że w wyniku tego Polska „stopniowo traci swoją podmiotowość”.

W dalszej części analizy naukowiec twierdzi, że Polska nie może stać się liderem Unii Europejskiej, bo zbyt silnie jest uzależniona od kluczowych europejskich państw. Komentując wypowiedź wysokiego amerykańskiego urzędnika, rosyjski ekspert powiedział: „W trakcie ostatnich kilku lat amerykańscy politycy w ogóle nie uznawali za stosowne myśleć o tym, co mówią. Powtarzają każdą brednię. Polska żadnym liderem UE stać się nie może, nie ma pieniędzy, gospodarki nie ma, inwestycyjnie całkowicie zależy od Niemiec, a w rolnictwie od Francji. Bez tych dwóch państw Warszawa zostanie bez spodni, przecież to ona dostaje największe dotacje z UE”.

Zdaniem Dmitrija Oficerowa-Bielskiego sytuację wokół Polski można oceniać dwojako. Ze swoim potencjałem nie ma szans na zostanie liderem UE i nie zdoła osiągnąć tego statusu przez najbliższe kilka dziesięcioleci. „Z drugiej strony jednak w ostatnich latach Warszawa zaczęła odgrywać dużą rolę na arenie międzynarodowej, większą niż pozwalałby na to jej potencjał. To zasługa polskiej dyplomacji i stosunków z USA. Współdziałanie USA pozwoliło Polsce zająć własną pozycję w stosunkach z Rosją i Brukselą. To dawało jej możliwość prowadzić w miarę śmiałą i efektywną politykę. Tym niemniej w Departamencie Stanu na pewno nie oczekują przekształcenia Polski w lidera Europy. Amerykańska dyplomacja chciała po prostu dowartościować Polskę, dać jej jakby zaliczkę”.

Autorstwo: Marek A. Koprowski
Źródło: NCzas.info

 

Wielkie zapowiedzi, a w praktyce śmiech na sali


Przedstawiciele nowej władzy zapowiadali w kampanii dobrowolny ZUS, potem się z tych postulatów spektakularnie wycofywali. Przekonywali, że chodziło jedynie o „wakacje od ZUS” przez trzy miesiące w roku. Tego też nie będzie. Opublikowano właśnie projekt ustawy, a jego założenia są bardzo skromne w stosunku do zapowiedzi.

Skorzystanie raz w roku z miesięcznych wakacji od składek ZUS ma dotyczyć najmniejszych przedsiębiorców wpisanych w bazę CEIDG – wynika z informacji na stronie resortu rozwoju i technologii.

Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej (CEIDG) to rejestr firm, który zawiera informacje o przedsiębiorcach prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą w Polsce. W rejestrze znajdują się wyłącznie wpisy przedsiębiorców, którzy: prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą lub są wspólnikami spółek cywilnych osób fizycznych.

Mikroprzedsiębiorca to przedsiębiorca, który – w co najmniej jednym roku z ostatnich dwóch lat obrotowych spełniał – łącznie następujące warunki: zatrudniał średniorocznie mniej niż 10 pracowników oraz osiągnął roczny obrót netto ze sprzedaży towarów, wyrobów i usług oraz z operacji finansowych nieprzekraczający równowartości w złotych 2 milionów euro, lub sumy aktywów jego bilansu sporządzonego na koniec jednego z tych lat nie przekroczyły równowartości w złotych 2 milionów euro.

Zgodnie z założeniami wakacje składkowe od ZUS miałby zacząć obowiązywać jeszcze w 2024 roku. Ma to być dobrowolne rozwiązanie. Przedsiębiorca sam zdecyduje, czy będzie chciał z niego skorzystać. Ma też sam móc wybrać miesiąc wolny od składek ZUS. Składkę zapłaci budżet państwa, czyli my wszyscy.

Rząd chwali się teraz, że spełnia „jeden z postulatów rządowej umowy koalicyjnej” i wychodzi „naprzeciw ważnemu postulatowi przedsiębiorców”. Tymczasem finalny projekt wobec oczekiwań, nakręconych także przez rząd, to po prostu śmiech na sali. Jeśli „wakacje od ZUS” miałyby obowiązywać w takiej formule, to już lepiej w ogóle ich nie wprowadzać, tylko obniżyć wszystkim składki o 1/12, dzięki czemu pozbylibyśmy się formalności i nie rozbudowywali biurokracji.

Autorstwo: KM
Źródło: NCzas.info

 

„Gazeta Wyborcza” robi z Brauna terrorystę


Prokuratura wniosła do Sejmu o uchylenie immunitetu posła Konfederacji Grzegorza Brauna – poinformował w piątek Polsat News. Wniosek ma związek z incydentem, do jakiego doszło w budynku Sejmu 12 grudnia.

W ubiegłą środę rano rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Szymon Banna przekazał, że śledztwo przeciw posłowi zostało wszczęte z urzędu. Wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak został zapytany, czy poseł Braun zostanie wyrzucony z klubu. „Nie ma takiej decyzji, nie ma takiego planu” – oświadczył.

Pod koniec grudnia odwołano posła Konfederacji Grzegorza Brauna z Komisji Obrony Narodowej oraz z Komisji do Spraw Unii Europejskiej. Zarzuty, jakie mainstream stawia Braunowi, to publiczne znieważenie grupy ludności ze względu na jej przynależność wyznaniową czy znieważenie przedmiotu czci religijnej. Ponadto Braunowi ma zostać postawiony zarzut naruszenia nietykalności cielesnej kobiety, która próbowała go powstrzymać przed zgaszeniem chanuki. Na nagraniach widać, że to kobieta kopnęła i opluła Brauna. Sama po incydencie gaśnicowym udzieliła kilka wywiadów przed kamerami, a dzień później dopiero zeznała, że z powodu obrażeń ciała rzekomo spowodowanych przez Brauna trafiła do szpitala.

Prokuratura chce postawić Braunowi zarzuty za wyniesienie choinki przyozdobionej w barwy Unii Europejskiej z oddziału stowarzyszenia sędziów Iustitia oraz Themis, a także za przerwanie antypolskiego wykładu prof. Jana Grabowskiego. W tym drugim przypadku Brauna chcą oskarżyć o „uszkodzenie mienia”. Aby postawić Braunowi zarzuty, Sejm musi najpierw uchylić mu immunitet. Przy aktualnej większości sejmowej, która pała nienawiścią do Brauna, wydaje się to formalnością. W środę z kolei Komisja Etyki Poselskiej podjęła decyzję o ukaraniu naganą Brauna za zgaszenie świec chanukowych w Sejmie.

Tymczasem portal Gazeta.pl kręci aferę wokół posła Grzegorza Brauna. „Straż Marszałkowska zaalarmowała marszałka Sejmu Szymona Hołownię, że poseł Grzegorz Braun dopytywał, gdzie może deponować broń palną, gdy przychodzi na obrady Sejmu” – pisze w mediach społecznościowych Gazeta.pl. Do wpisu medium dołącza artykuł, z którego wynika, że poseł rzeczywiście o to pytał, ale w poprzedniej kadencji Sejmu, kilka lat temu. „Straż Marszałkowska zaalarmowała marszałka Sejmu Szymona Hołownię, że poseł Grzegorz Braun dopytywał, gdzie może deponować broń palną, gdy przychodzi na obrady Sejmu – ustaliła Gazeta.pl. Braun pytał o to jeszcze w minionej kadencji Sejmu, ale po antysemickim incydencie z 12 grudnia – jak wynika z naszych źródeł – strażnicy byli przerażeni tym, co Braun może zrobić, jeśli by miał w rękach nie gaśnicę, ale ostrą broń, więc poinformowali marszałka” – czytamy.

„»Gazeta Wyborcza« zaczyna robić z Grzegorza Brauna potencjalnego terrorystę, bo rzekomo podczas poprzedniej kadencji zapytał kiedyś, czy w sejmie jest miejsce do przechowywania broni (rzeczywiście jest). Na tej podstawie niejaki Jacek Gądek snuje wizję zagrożenia, jakie rzekomo może sprowadzać na sejm Braun. To dlatego poseł Kobosko pomawiał kilka dni temu Brauna o to, że jest terrorystą. Kobosko za te pomówienia powinien trafić przed sąd. A dziś o 10.30 Grzegorz Braun trafi przed sejmową dyscyplinarkę” – napisał Tomasz Sommer, redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” w swoich mediach społecznościowych.

Sprawę skomentował także poseł Konfederacji Andrzej Zapałowski. Jak mówi, Braun złożył takie zapytanie na jego prośbę. „Co za miernoty i durnie. Braun pytał się o możliwość zdeponowania broni na moją prośbę. Kiedy byłem pierwszy raz posłem (1997-2001) broń deponowano w Domu Poselskim. Ja także się pytałem Straży Marszałkowskiej, gdzie się w Sejmie deponuje obecnie broń” – skomentował Zapałowski.

Autorstwo: SG, KM
Źródło: NCzas.info [1] [2] [3]
Kompilacja 3 wiadomości: WolneMedia.net

 

Most Eiffla i trzej królowie w Przemyślu


Jestem lekarką i do tego młodą, ale nie uczestniczę w publicznych spędach, podczas których można zjeść darmowe kiełbaski, czy grochówkę lub posłuchać wycia jakiejś roznegliżowanej gwiazdki zdradzającej swój poziom inteligencji wytatuowanymi na rękach postaciami z filmowych horrorów… lub innego wydzierucha w koszuli nocnej z welonem na głowie… na oczach władzy, która z dumą wypina swe oblicze przez mediami, czując się przy tym niczym rzymscy cesarze, rozrzucający gawiedzi chleb podczas igrzysk.

Kiedy próbowałam kiedyś wziąć udział w jakiejś imprezie na przemyskim Rynku, to mi na parkingu ktoś zarysował auto i zostawiając numer telefonu liczył pewnie, że się z nim umówię na randkę, więc postanowiłam więcej w nich nie uczestniczyć.

Tu gdzie mieszkam, w upadłej twierdzy Przemyśl, ze względów militarnych nowy most kolejowy, by nie rzucał się w oczy wiadomym systemom zza Wołgi, zamaskowano starym rdzewiejącym rupieciem zaprojektowanym jak powszechnie wiadomo przez słynnego Eiffla, który ponoć bardzo kochał ślimaki i nie potrafił się im oprzeć.

Jak głosi udokumentowana historycznie wieść z okolic Szajbówki, zanim Eiffel skonstruował słynną wieżę w Paryżu, poznał pewną Jadzię o bogatych kształtach architektonicznych, która obiecała mu, że jak przyjedzie do Przemyśla, to pokaże mu muszlę, jakiej nigdy nie widział. Eiffel kierowany wyłącznie naukową ciekawością, wkrótce pojawił się w mieście, by zobaczyć obiecane mu cudo, a kiedy je ujrzał, postanowił nie opuszczać swej sypialni przez dwa tygodnie, po czym w podzięce za wyjątkowe wrażenia, jakich zaznał w Przemyślu, wykrzesawszy ostatki swych sił, zaprojektował most kolejowy, który można dziś podziwiać mimo postępującej rdzy i utrudnień komunikacyjnych.

Niedawno w moim mieście założono tzw. zielone strefy relaksu. Inicjatywa ze wszech miar godna pochwały, bo relaks nigdy nikomu nie zaszkodził, chyba że, jak kiedyś opowiadał mi mój ojciec, nie wkręciłby się ten relaks w szyny kolejowe, jak miało to niegdyś miejsce na stacji kolejowej Bakończyce w Przemyślu, gdy paru początkujących przedsiębiorców z branży opałowej nie mogąc uciec przez kolejową strażą, musiało tłumaczyć się ze swych zainteresowań kolejnictwem przed komendantem Milicji. Oczywiście mój ojciec miał na myśli buty Relaksy, które po niedawnym spektakularnym sukcesie w sprzedaży butów z koturnami, na pewno będą wkrótce bardzo popularne wśród społeczeństwa pozbawionego własnego gustu.

Natomiast relaks w otoczeniu parkingu i ruchliwych ulic wykracza poza pojęcie relaksu, jaki znamy. Usiąść, czy położyć się na leżaku na skwerze przy Rybim Placu i odetchnąć świeżym miejskim powietrzem przy poziomie pyłu zawieszonego PM10: 100 µg/m to wyjątkowe uczucie, którego nie można zaznać nawet na plaży Copacabana w Brazylii, gdzie obowiązuje zakaz poruszania się pojazdami spalinowymi, ale jaki kraj, taki obyczaj.

Choć już dawno minęły w tym kraju czasy monarchii, w moim mieście ponownie pojawili się jacyś goście w dziwnych strojach, twierdząc, że są królami. Inni twierdzą, że to zwykli magowie, którzy próbują zaklinać powyborczą rzeczywistość.

Może i nie było w tym nic dziwnego, bo każdemu zdarza się być kimś innym w pewnych okolicznościach, zwłaszcza gdy umysł wkracza w fazę transcendentalną, ale lokalna społeczność, na czele z władzami, zapragnęła także iść w ślady gości w tajemniczych strojach i nakładając na głowę wycinankowe kolorowe korony, dołączyła do orszaku.

Na szczęście w ślad za nimi jechała karetka pogotowia ratunkowego oraz pojazd Policji, bo widocznie ktoś przeczuwał jakąś drakę, sądząc, że może dojść do ekscesów, a wiadomo nie od dziś, że walka o władzę, a zwłaszcza o tron bywa brutalna i mogą pojawić się ofiary.

Trzeba było też pilnować jednego z królów, by mu ktoś nie buchnął sztaby złota, bo byłby międzynarodowy skandal, a że ci królowie przybyli ze Wschodu, to pewny byłby poważny konflikt nie tylko z Iranem.

Środowiska, które uważają, że w życiu musi być równowaga i koniecznie zachowane tzw. parytety, domagają się weryfikacji powszechnie znanej tradycji o trzech królach, nie wspominając o poglądach wybitnego ekonomisty, który uważał, że było ich sześciu, co nie do końca jest błędne, biorąc pod uwagę relacje z tzw. orszaków, w których uczestniczy niejeden uzurpator z koroną na głowie.

W ministerstwie do spraw parytetów już pracują nad przepisami, by w przyszłorocznym orszaku trzech króli był mężczyzna, kobieta i jakiś bezpłciowy osobnik.

Uwagi w tej sprawie zgłosiła jednak grupa wielopłciowców, którzy uważają, że należy zwiększyć liczbę króli do kilkudziesięciu, gdyż wymaga tego współczesna nauka, a ponadto obraża to tych, którzy ciągle wahają się, czy mają sikać na stojąco, czy na siedząco. O problemach z innym narządem ciała na razie cisza, choć świat stale się rozwija już widać, że usta tracą swą odwieczną atrakcyjność na korzyść końcowego odcinka przewodu pokarmowego, służącego do jakże szlachetnych celów, o czym wkrótce się dowiemy z zatwierdzonych do przestrzegania właściwych dyrektyw i rozporządzeń.

Autorstwo: Młoda przemyska lekarka
Źródło: WolneMedia.net

 

Kto chce zdusić ostatnie podrygi partii wojny?


Porażka partii wojny w wyborach parlamentarnych roku 2023 może, w pewnym sensie rzecz jasna, odsunąć zagrożenie od wejścia naszego kraju do wojny z Federacją Rosyjską. Nie należy jednak rzecz jasna oczekiwać radykalnie innej polityki względem wschodu od nowej władzy, wszak opcja amerykańska w niej obecna, a więc Polska 2050 będzie pilnować, aby opcja niemiecka zbyt mocno nie kleiła się do Berlina i jego kół gospodarczych, które żywotnie są zainteresowane wznowieniem handlu z Moskwą tuż po zakończeniu działań wojennych na Ukrainie. Spodziewać się można jednak pewnego odejścia od skrajnie proamerykańskiej linii, którą prezentowała elita władzy ostatnich 8 lat.

Pierwsze symptomy tego widać ze strony amerykańskich mediów oraz mediów przez USA wspieranych. Ukraińska „Europejska Prawda”, związana z siecią fundacji George’a Sorosa oraz amerykańskim kompleksem dyplomatyczno-wywiadowczym narzeka na politykę reżimu Tuska względem Ukrainy, gdyż według niej ten zbyt mocno trzyma stronę polskiego interesu. Stwierdzenia te wydają się być powierzchownie absurdalne jednak fakt, że minister rolnictwa zadeklarował potrzebę bezterminowego podtrzymania embarga na import ukraińskiej truciz… tzn. ukraińskich produktów rolnych pokazuje nam, że nikt w Polsce, pomimo skrajnej proukraińskości tak rządu PiSu jak i rządu PO, który pod wieloma względami, np. społecznymi, będzie zapewne jeszcze mocniej dokręcał śrubę Polakom co do krytyki tej polityki, nie będzie ryzykował większych perturbacji społecznych i gospodarczych, które mogą jego władzę obalić.

Fakt, że protesty trwające na wschodniej granicy bynajmniej nie mają zamiaru wygasnąć, doskonale obrazuje nam, że nowa władza będzie mieć problem, którego rozwiązanie na niekorzyść polskiego sektora przewoźniczego (protesty rolników zawieszono 3 dni temu) kosztować by mogło ją szybki spadek poparcia.

Ukraińskie rolnictwo a konkretnie ukraiński eksport obsługiwany jest przez sprzęt dostarczony przez Amerykańską Agencję Rozwoju Międzynarodowego. Toteż nie należy się dziwić, że media wspierane przez tą agencję atakują reżim Tuska za jego uległość wobec polskiego interesu. Jednak fakt, że media USAID i Sorosa krytykują nowe władze, wydaje się sugerować, że amerykańskie interesy w ciągu najbliższych lat, jeżeli ta władza się utrzyma, mogą być w wielu innych miejscach osłabiane.

Świadczyć może o tym nie tylko tekst w „Europejskiej Prawdzie”, finansowanej także przez NATO, zatytułowany „Polska prowadzi »wojnę« przeciwko europejskiej przyszłości Ukrainy. Warszawa musi zdać sobie z tego sprawę”, którego autorami mimo wszystko jest strona ukraińska, a nie Amerykanie, lecz także np. wyraźna krytyka władzy Tuska i jego koalicjantów ze strony mediów amerykańskich związanych z sektorem zbrojeniowym oraz lobby izraelskim, które kontrolują kierownicze stanowiska amerykańskiego imperium. Trudno rzecz jasna uznać władzę liberalnej lewicy w Polsce za antyizraelską. Byłoby to przekłamaniem rzeczywistości. Jednak fakt, że Fundacja Obrony Demokracji (FDD) na swojej stronie poddała nowe polskie władze krytyce, sugeruje nam, że rządy bardziej lewicowe w Warszawie mogą być dla Tel Awiwu mniej korzystne niż bezkrytycznie oddani interesowi amerykańskiemu ludzie PiSu.

Izrael może w najbliższym czasie, zwłaszcza jeżeli wybory w USA wygra Donald Trump bądź jego kontrkandydatka w Partii Republikańskiej Nikki Haley, potrzebować europejskich koalicjantów do zalegitymizowania wojny z Iranem. Kraje zachodniej Europy z całą pewnością nie pójdą na konfrontację z Teheranem, tak ze względu na obecność znacznej diaspory muzułmańskiej na swoim terytorium, jak i braku większego interesu w konfrontacji z krajem, który potencjalnie dostarczać może Europie tanie surowce energetyczne. Niemcy czy Francja w dodatku nie zajmują się ochroną interesu nacji żydowskiej na świecie, tak jak czyni to Waszyngton.

Ponadto liberalna lewica zachodnioeuropejska niechętna jest do korzystania z siły zbrojnej jako metody rozwiązywania sporów międzynarodowych – Europejczycy woleli dogadać się z Iranem za pomocą dyplomacji i podpisania w 2015 roku umowy regulującej program nuklearny Teheranu niż wysyłać na Bliski Wschód czołgi i powodować kolejną masową imigrację muzułmanów na stary kontynent.

Przyklejenie się więc nowego reżimu warszawskiego do zachodu Europy, tak czy inaczej powodować musi politykę, która w wielu aspektach nie będzie zbieżna z nadchodzącą neokonserwatywną administracją amerykańską (oczywiście nie można wykluczyć kolejnych czterech lat rządów Demokratów, jednak ten wariant wydaje się coraz mniej prawdopodobny).

Nie powinno więc nikogo dziwić, że Peter Doran, ekspert FDD, izraelskiego lobby w USA, czyni względem nowych władz warszawskich pewne słowa krytyki: „To zły dzień dla wolności, gdy rząd używa władzy państwowej do zamknięcia mediów w jakimkolwiek kraju. To był bardzo zły dzień dla Polski. Największą ofiarą będzie prawdopodobnie różnorodność opinii w polskich mediach” – komentuje Amerykanin, były kandydat na gubernatora Wirginii przejmowanie polskich mediów państwowych przez ekipę Tuska.

Dodaje także, cytując wypowiedzi tych pracowników TVP, którzy trzymali stronę PiSu, iż: „To barbarzyństwo. Odbywa się to bez żadnych wyjaśnień. Odbywa się to bez należytego procesu” – powiedział jeden z pracowników TVP, który wypowiadał się pod warunkiem zachowania anonimowości. Inny, który również wypowiadał się nieoficjalnie, powiedział: „To większy problem niż tylko zamykanie stacji mediów publicznych i zmiana dyrektorów. Posunięcie rządu sugeruje, że może on ignorować ustawy przegłosowane od 2016 roku”. Szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski publicznie podniósł alarm. „Wyłączenie sygnału telewizyjnego i stron internetowych TVP Info jest aktem bezprawia i przypomina najgorsze czasy stanu wojennego” – powiedział. „Cele polityczne nie mogą być usprawiedliwieniem dla łamania lub obchodzenia przepisów konstytucyjnych i wynikających z ustawy”.

W całym tekście brakuje jednak komentarzy drugiej strony sporu. Dobitnie to pokazuje nam, że artykuł ten jest tendencyjny, na korzyść ustępującej władzy. Czy jednak potencjalnie mniejsza proizraelskość nowej władzy jest jedyną przyczyną stanowiska eksperta FDD wobec rządów liberalnej lewicy w Polsce?

Z innych artykułów tego samego autora na łamach FDD wynika, że innym ważnym czynnikiem, który pozycjonować może amerykański kompleks wojskowo-izraelski (moja autorska nazwa) po stronie odchodzącej elity może być właśnie mniej sprzyjająca polityka władzy PO i jego przybudówek względem amerykańskiego sektora zbrojeniowego. Doran w artykule pt. „Waszyngton powinien przygotować się na nowe polskie preferencje w zakresie dostawców broni” zauważa, że bardziej proeuropejska władza w Polsce oznaczać będzie większą konkurencję dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego ze strony europejskich koncernów produkujących uzbrojenie, do których może zwrócić się nowa władza. Tak więc jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi właśnie o pieniążki. Rządy PO i jego przybudówek nie będą rządami antyamerykańskimi, jednak zyski z racji kupowania przez Polskę uzbrojenia zostaną zapewne rozłożone pomiędzy firmy przemysłu obronnego z różnych krajów. Toteż nie powinno nikogo dziwić, że ze Stanów Zjednoczonych w kierunku nowych władz kierowana jest szeptana, bo szeptana, ale jednak krytyka.

Również amerykańskie koła protestanckie jak się wydaje preferują władzę PiSu i uzasadniają religijnie to dlaczego w Polsce powinien dalej rządzić poprzedni reżim. Taką teorię wysunął na przykład filadelfijski „The Trumpet”: „Pod wieloma względami PiS przypomina przyszłość Europy przepowiadaną przez Biblię. Kieruje się katolickimi przekonaniami religijnymi. Ma przywództwo »silnej ręki«” – piszą w swoim tekście z 18 grudnia 2023 roku, by jednak za chwilę skrytykować tę opcję polityczną za „próbę uchwalenia ustawy zakazującej naukowcom sugerowania, że Polacy współpracowali z nazistami podczas Holokaustu”. No cóż, sojusz protestancko-izraelski w USA jest dobrze znany zainteresowanym tematem.

Ogólnie jednak tekst „The Trumpet” utrzymany jest w propisowskim tonie, natomiast Niemcom, którzy są głównym tematem tekstu, zarzuca się obalenie polskiego rządu, rządu PiS-u, za pomocą miękkiej siły (soft power).

Widzimy więc, że rywalizacja pomiędzy siłami proniemieckim oraz proamerykańskimi w Polsce nie jest bynajmniej jakąś niesłusznie wygłaszaną teorią spisku. Aby utwierdzić czytelników w przekonaniu co do tego, przejdźmy do mediów niemieckich.

Najmocniej za dobiciem rządu PiS-u i przejęciem polskiego państwa siłą naciskał „Berliner Zeitung”, kontrolowany przez byłego współpracownika Stasi, wschodnioniemieckiej tajnej służby bezpieczeństwa, Holgera Friedricha (który donosił tajnej policji NRD jednak pod wpływem szantażu). BZ w swoim tekście z 22 października 2023 roku jasno daje do zrozumienia, że PO i Tusk, aby rządzić potrzebują zastosowania metod autorytarnych. W tytule artykułu tego samego autora Klausa Bachmanna, byłego członka zarządu Fundacji Batorego z 9 grudnia minionego roku czytamy: „Czy Donald Tusk stanie się autokratą, by zreformować państwo?”. W jego treści autor usprawiedliwia „przywracanie demokracji” metodami niedemokratycznymi.

„Berliner Zeitung” to gazeta, która została założona przez niemieckich komunistów i Armię Radziecką po II wojnie światowej. Po latach państwowej własności została przejęta w latach 1990. przez kapitał kontrolowany przez brytyjskiego magnata medialnego i agenta tajnych służb Izraela Roberta Maxwella. Kilka lat temu trafiła w ręce byłego współpracownika Stasi Friedricha. Berliner Zeitung jest poddawany krytyce za swoje stanowisko w wielu kwestiach, m.in. podejścia do Chin czy też Rosji Putina. Jego właściciel podpisał się pod manifestem na rzecz natychmiastowego zawieszenia broni w wojnie ukraińskiej, która celowo jest przedłużania przez reżimy anglosaskie.

BZ intensywnie był atakowany przez niemiecki Die Welt, założony przez brytyjskie władze okupacyjne po II wojnie światowej. To właśnie „Welt Am Sonntag”, niedzielne wydanie tej gazety ujawniło fakt, że właściciel Berliner Zeitung był tajnym współpracownikiem wschodnioniemieckiej tajnej policji politycznej. W połączeniu z wizytami tegoż właściciela, a więc Friedricha w ambasadzie Rosji 9 maja 2023 roku daje nam to sugestię, że opcja kontynentalna w niemieckich elitach jest zwolennikiem zdławienia ostatnich podrygów partii wojny, jakimi niewątpliwie jest próba utrzymania kontroli nad państwowymi mediami, a przynajmniej sabotowanie wpadnięcia ich w ręce nowej elity, która wygrała wybory 15 października 2023 roku.

Ostrzeżenia względem łamania prawa przez reżim Tuska, kierowane przez niemiecki „Die Welt”, należący do żydowskiego kapitału z Nowego Jorku i reprezentujący opcję proatlantycką, pokazują, że w zależności od właściciela media znad Łaby i Szprewy mogą mieć odmienny stosunek do dobijania w Polsce partii wojny.

Przychylne PiSowi teksty w trakcie trwania kryzysu wokół TVP pojawiały się w mediach brytyjskich. „The Telegraph”  napisał dosyć obiektywny artykuł na temat sytuacji w Polsce, jednak zakończył go słowami krytyki wobec nowego reżimu lewicowo-liberalnego. Poza tym sam jego tytuł daje dużo do myślenia: „Telewizja Polska wstrzymuje nadawanie po zwolnieniu przez Donalda Tuska »stronniczych« szefów mediów” gdzie słowo stronnicze celowo dano w cudzysłów, sugerując, że stronnicze one nie były tudzież, że tak były określane przez nowe władze. Widzowie w Polsce chyba nie mają wątpliwości, że pisowska TVP była stronnicza w sposób niezwykle ordynarny.

Steven Edginton, dziennikarz tego samego „The Telegraph” 30 grudnia 2023 roku na portalu „X”, dawnym „Twitterze”, napisał: „Nowy polski rząd niszczy (niektórzy powiedzieliby, że bez należytego procesu) każdą instytucję zbudowaną przez poprzedni [polski] rząd. Mówię m.in. o radzie domagającą się od Berlina reparacji za II wojnę światową. Jest to niekorzystne dla Polski, której nowy rząd jest zorientowany na Berlin i Brukselę. To jest to, w czym lewica jest ekspertem — kształtowanie państwa zgodnie z ich wolą. Brytyjscy konserwatyści, zamiast czynić to, promują i finansują swoich ideologicznych wrogów za pośrednictwem organizacji pozarządowych, quangos [organizacja pozarządowa częściowo kontrolowana przez rząd] i Whitehall [rząd Wielkiej Brytanii]”.

Oprócz wyżej wymienionych anglosaskich mediów, także m.in. „The American Spectator”, brytyjski „The Times” czy też „European Conservative”, którego redaktorem naczelnym jest były pracownik Banku Światowego, a publicystami ludzie m.in. związani z administracją Donald Trumpa, krytykują nowy reżim warszawski, trzymając czasami wyraźnie a czasami nieco bardziej skrycie stronę PiSu.

Widać więc, że pomimo jakby mogło się powierzchownie wydawać utrzymania linii polityki zagranicznej PO i jego przybudówek, zorientowanej na zachód i m.in. na wspieranie Ukrainy, widać wyraźnie, że media amerykańskie bądź wspierane przez kapitał amerykański, nawet te finansowane przez Sorosa, nie podzielają polityki nowej władzy, przynajmniej w pewnych aspektach. Rozprawa z pisowskimi mediami państwowymi w mojej opinii jest w dużej mierze jedynie pretekstem do uderzenia we władzę Tuska, gdyż niemieckiego interesu, który, jak się wydaje, reprezentuje część nowego obozu władzy, nie da się ostatecznie pogodzić z interesem amerykańskim czy też szerzej patrząc anglosaskim. Polska, przyklejając się do polityki Berlina i szerszego obozu Unii Europejskiej, będzie ograniczona w swoich ruchach względem różnych sił na świecie, które akurat będzie chciała zwalczać administracja amerykańska, Brytyjczycy czy też Izraelczycy. Zwłaszcza lobby tego ostatniego kraju może czuć się niezadowolone, gdyż Polska w bliskiej kooperacji z Niemcami będzie mniej chętna do ewentualnej potyczki z Teheranem gdyby neokoni z przyszłej administracji amerykańskiej, jeżeli taka zaistnieje, chcieli iść z IRI na otwartą konfrontację militarną.

Partia wojn,y będąc w odwrocie, jednak stara się, nawet tracąc władzę i wpływy, przepychać do świadomości społecznej swoje prowojenne postulaty. Wspominany już przeze mnie przy okazji innego tekstu działacz Suwerennej Polski Robert Bąkiewicz lobbuje za łamaniem polskiej konstytucji i niszczeniem ustroju demokratycznego poprzez zakneblowanie ust środowiskom antywojennym, tj. „wprowadzenie ustawodawstwa eliminującego szerzenie postaw pacyfistycznych”. Bąkiewicz propozycję tą zawarł w swoim wpisie w serwisie X z 8 stycznia 2023 roku.

Jednocześnie ten sam Bąkiewicz w swoich poprzednich wpisach narzekał, że obecna władza wprowadza dyktaturę oraz cenzurę.

No cóż, cytując polskiego noblistę „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy.”

Nie ulega więc żadnym wątpliwościom, że porażka partii wojny w ostatnich wyborach parlamentarnych była dla naszego kraju czymś dobrym. Odsunięcie czy też chociażby zmniejszenie zagrożenia udziału naszego kraju w chaosie generowanym przez świat anglosaski być może uratuje życie tysiącom Polaków. Nie możemy być jednak ślepi na negatywy, które czekają nas za rządów nowej koalicji. Lewicowe i skrajnie lewicowe postulaty, jakie ci ludzie będą wprowadzać, są radykalnie sprzeczne z interesem narodu polskiego. Ponadto Polska pod rządami Tuska i jego sojuszników dalej będzie konfrontować się z Rosją. Owszem, będzie się to dziać dużo bardziej skrycie niż za rządów PiSu a nasz kraj na wypadek zmian nastrojów w elitach USA i Europy Zachodniej może bardzo łatwo dostosować się do nowej mądrości etapu, tj. zmniejszenia wrogości wobec Moskwy, co moim zdaniem za rządów partii wojny byłoby mało prawdopodobne.

Zwrot rządu warszawskiego w kierunku Berlina, który jest żywotnie zainteresowany powrotem do w miarę normalnych relacji z Rosjanami, może do pewnego stopnia łagodzić radykalne postulaty kierowane względem Rosji przez Amerykanów i Brytyjczyków, zwłaszcza tych drugich. Co prawda w ministerstwie spraw zagranicznych RP na wysokich stanowiskach jest obecnie wielu byłych lub obecnych obywateli Albionu. Jednak jednoczesna obecność sił proniemieckich będzie równoważyć w pewnym stopniu działania liberalnego skrzydła partii wojny, mniej radykalnego wobec Moskwy od obozu, który 15 października przegrał wybory w naszym kraju.

Dla kraju naszego najlepiej byłoby, aby istniała alternatywa wobec dwóch obozów politycznych, które podpinają się pod interesy zewnętrzne. Tym bardziej że Berlin ostatecznie też będzie konfrontować się z Rosją, jednocześnie sygnalizując, rzecz jasna, potrzebę deeskalacji, aby zostawić sobie furtkę do przyszłej współpracy. Jednak wobec kształtowania polskiego systemu politycznego na wzór anglosaski, gdzie istnieją dwa obozy, które wchłaniają bądź też niszczą rosnące w siłę opcje konkurencyjne, mieniące się czasami antysystemowymi, nie należy w najbliższej przyszłości oczekiwać, aby Polska polityka względem naszych sąsiadów takich jak Rosja czy Białoruś była pochodną naszego interesu, a nie wpływowych kół politycznych czy wojskowych świata zachodniego.

Autorstwo: Terminator 2019
Zdjęcia: Piotr Drabik (CC BY 2.0), zrzuty ekranu autora
Źródło: WolneMedia.net

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...