środa, 16 lipca 2025

 

Globalny pasożyt

Podstawą dobrobytu obecnych krajów bogatego Zachodu jest grabież, rabunek, handel niewolnikami i narkotykami. Pasożytowanie na całej planecie, na całej ludzkości.

Rabunki i grabieże

Fundamentem powstania zachodniej gospodarki, grabieżczego kapitalizmu – tzw. okresu pierwotnej akumulacji kapitału – stał się „specjalny sektor gospodarki”, którego rentowność przekraczała 100%.

Nieodłączną częścią procesu pierwotnego gromadzenia kapitału było piractwo i kaperstwo (czyli legalne piractwo, kiedy kapitanowie posiadali państwowe patenty-świadectwa). Piractwo, grabieże, rabunki, rzezie, przemyt i handel niewolnikami należały do najbardziej dochodowych przedsięwzięć przez ponad cztery stulecia.

Aby zrozumieć opłacalność piractwa i kaperstwa, przyjrzyjmy się jednej z operacji holenderskiego admirała Kompanii Zachodnioindyjskiej i Zjednoczonych Prowincji, bohatera rewolucji holenderskiej i znanego pirata Pieta Heina (1577–1629).

Jego życie było niezwykle burzliwe. Hein został marynarzem jeszcze jako nastolatek. Dwukrotnie trafił do niewoli Hiszpanów. Jako niewolnik spędził kilka lat w Europie i w basenie Morza Karaibskiego na galerach. Został wykupiony i wstąpił do służby w Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, która miała monopol na handel i kolonizację w Ameryce i Afryce Zachodniej.

Hein służył w rejonie Oceanu Indyjskiego, gdzie Holendrzy walczyli z innymi globalnymi drapieżnikami – Portugalczykami. Wykorzystując osłabienie portugalskiego imperium, Holendrzy „wyparli” z jego rąk północną część Brazylii, Surinam, szereg wysp na Morzu Karaibskim i obszary w Afryce. Hein powrócił do ojczyzny już w randze kapitana.

Pływał po Atlantyku i Morzu Śródziemnym, służył Wenecjanom. W 1621 roku opuścił flotę wenecką i wrócił do Holandii. Osiedlił się w Rotterdamie, a w 1622 roku został członkiem lokalnych władz miejskich. Wyposażył swój statek, który pływał po Atlantyku i Morzu Karaibskim. Zajmując się przemytem, szybko się wzbogacił.

Wkrótce Hein powrócił do Kompanii Wschodnioindyjskiej, otrzymał stopień kontradmirała i prawo do prowadzenia wojny korsarskiej przeciwko Hiszpanii i jej koloniom. Holendrzy zaczęli grabić Hiszpanów na Morzu Karaibskim oraz Portugalczyków. W 1624 r. Holendrzy rozgromili i splądrowali portugalską Brazylię. Zajęli wówczas miasto Bahia (obecnie Salvador) — stolicę kolonialnej Brazylii — i wywieźli łupy na 11 zdobytych portugalskich statkach.

Głównym celem Heina była tzw. Srebrna Flota Hiszpanii, na którą polował przez kilka lat. Była to flotylla transportowa Imperium Hiszpańskiego, przeznaczona do eksportu z Nowego Świata do Europy dóbr — głównie srebra z kopalń w Potosí (Boliwia), a także złota, kamieni szlachetnych, przypraw, tytoniu i jedwabiu.

W 1627 r. statki Heina ponownie zaatakowały miasto Bahia, przejmując i zatapiając 26 statków. W 1628 roku Hein otrzymał za swoje sukcesy tytuł admirała i generała kapitana floty. Jego eskadra składała się z 31 statków, uzbrojonych w około 800 armat, z łączną załogą liczącą 2300 marynarzy i żołnierzy.

U wybrzeży Kuby, w zatoce Matanzas, holenderski admirał-pirat zdołał niespodziewanie zaatakować część hiszpańskiej Srebrnej Floty i niemal bez walki zdobyć statki oraz ogromny łup. Zwycięstwo Heina stało się największą operacją korsarską w historii Karaibów.

W 1629 roku Hein triumfalnie powrócił do domu. Zdobyte przez niego skarby były oszałamiające: 177 329 funtów srebra, 135 funtów złota, tysiąc pereł, indygo, koszenila i inne towary. Łączna wartość łupów wyniosła 11 milionów 509 tysięcy złotych guldenów! Książę Orański jako generał-admirał floty holenderskiej otrzymał 1/10 zdobyczy; tyle samo przypadło załogom. Hein otrzymał swoją część — 7 tys. guldenów — a dodatkowo 1,5 tys. guldenów i złoty łańcuch jako nagrodę od kompanii.

Czysty zysk operacji wyniósł 7 mln guldenów, z czego 3,5 mln wypłacono udziałowcom Kompanii Zachodnioindyjskiej jako dywidendę. Później wypłacono im kolejne 2 mln, a do skarbca kompanii trafiło 1,5 mln guldenów. Rentowność operacji wyniosła 404,5%. Same dywidendy dla akcjonariuszy wyniosły 240%.

Piractwo i kaperstwo, mimo ryzyka i kosztów, przynosiły trzycyfrowe zyski. Dlatego też kwitły, dopóki piraci i kaperzy cieszyli się protekcją elit Holandii, Francji i Anglii. Kiedy piractwo przestało być potrzebne, stare drapieżniki – Hiszpania i Portugalia – utraciły dawną potęgę, a nowe mocarstwa brutalnie przejęły kontrolę.

Handel niewolnikami, herbatą i narkotykami

Podobne zyski przynosił elitom Zachodu handel ludźmi. W 1660 r. cena dorosłego niewolnika na rynkach Afryki wynosiła około 3 funty szterlingi, podczas gdy w Indiach Zachodnich można było za niego uzyskać 16–20 funtów. Średnia rentowność wynosiła 400–500%, a czasem dochodziła do 1000%.

Pod koniec XVIII wieku stosunek ten nieco się pogorszył: przy cenie zakupu 20–22 funtów, w Ameryce niewolnik osiągał cenę 75–80 funtów. Rentowność wciąż sięgała 300%.

Innym niezwykle dochodowym źródłem angielskiego kapitału była herbata sprowadzana z Chin. Dochody Wielkiej Brytanii tylko z ceł herbacianych przekraczały 3 mln funtów rocznie, co stanowiło połowę kosztów utrzymania całej floty.

Kompania Wschodnioindyjska sprzedawała herbatę w Europie 4–4,5 razy drożej niż kupowała, osiągając rentowność rzędu 300–350%.

Jeszcze większe zyski przynosił handel opium. Produkcja opium w Indiach, kontrolowana przez Brytyjczyków, była tania i masowa. Sprzedaż odbywała się często nielegalnie, z pominięciem podatków.

Uzależniona ludność kupowała coraz więcej. Gdy Chiny próbowały się temu przeciwstawić, Wielka Brytania i Francja siłą zbrojną stłumiły ich opór – wybuchły wojny opiumowe.

Zyski z handlu opium w Chinach wynosiły według różnych źródeł od 500 do 1000%. Doprowadziło to do masowego uzależnienia, degradacji społecznej i fizycznej, a w końcu do klęski państwa. Wojna domowa po przegranych wojnach z Zachodem pochłonęła dziesiątki milionów ofiar.

Imperium Qing chyliło się ku upadkowi aż do rewolucji Xinhai w 1911 roku. Kuomintang i komuniści przez dziesięciolecia prowadzili bezwzględną walkę z narkomanią.

Chiny stały się półkolonią Zachodu. Ich srebro i bogactwa – w tym bezcenne zabytki cywilizacji – wzbogaciły Anglię, która zainwestowała je w rozwój przemysłu. Imperium Brytyjskie zalała „szalona gotówka”, a jego potęgę militarną chroniła najpotężniejsza flota świata. Rozpoczęła się epoka wiktoriańska – czas potęgi i dobrobytu brytyjskich elit.

Globalny pasożyt

Co ciekawe, zachodnie służby specjalne – przede wszystkim brytyjskie i amerykańskie – nadal tworzyły i kontrolowały „fabryki narkotyków” w XX i XXI wieku. Powstał tzw. Złoty Trójkąt – obszar górzystych terenów Tajlandii, Mjanmy i Laosu (czasem wlicza się też Wietnam i południowe Chiny) – gdzie rozwinęła się ogromna sieć produkcji i handlu opium, z udziałem zorganizowanych syndykatów przestępczych powiązanych ze służbami specjalnymi.

Temat ten przedstawiono m.in. w filmie „Air America” (1990) z Melem Gibsonem i Robertem Downeyem Jr.

Dziś w Złotym Trójkącie produkuje się także syntetyczną metamfetaminę i inne narkotyki. Trafiają one do całej Azji Południowo-Wschodniej, Australii, Nowej Zelandii, USA, Kanady, Japonii, Korei Południowej i Europy.

Kolejnym obszarem produkcji jest tzw. Złoty Półksiężyc – pogranicze Afganistanu, Iranu i Pakistanu. Znajdują się tam ogromne plantacje maku i nielegalne laboratoria. Rozkwit produkcji przypadł na okres okupacji Afganistanu przez NATO, przy aktywnym udziale zachodnich służb.

Trzecim rejonem są kraje Ameryki Łacińskiej – Kolumbia, Wenezuela, Boliwia, Peru, Brazylia – gdzie produkuje się kokainę. Główne rynki zbytu to USA i Europa. I w tym przypadku nie brak udziału amerykańskich służb specjalnych.

Zyski są ogromne, a jednocześnie postępuje destrukcja moralna, duchowa i fizyczna społeczeństw – co jest korzystne dla mafijnych elit lokalnych i globalnych.

W ten sposób podstawą dobrobytu krajów bogatego Zachodu pozostają grabież, rabunek, handel niewolnikami i narkotykami. Pasożytnictwo na całej planecie, wobec całej ludzkości.

Autorstwo: Aleksander Samsonow
Tłumaczenie: MN
Źródło zagraniczne: TopWar.ru
Źródło polskie: WolneMedia.net

 

Żołnierze IDF zrzucają granaty z dronów na dzieci w Gazie



Izraelskie Siły Obronne (IDF) rutynowo zabijają cywilów w Strefie Gazy za pomocą komercyjnych dronów zmodyfikowanych tak, aby zrzucały na nich granaty — a ciała często pozostawiają psom, wynika z wywiadów z siedmioma żołnierzami i oficerami przeprowadzonych przez izraelskich dziennikarzy śledczych. Taka taktyka ma zniechęcać cywilów do wchodzenia na obszary ogłoszone przez IDF jako zakazane, nie zważając na fakt, że osoby te — w tym dzieci — nie stanowią zagrożenia. Dodatkowo żołnierze twierdzą, że strefy zakazu nie są oznakowane na terenie.



Według izraelskich magazynów „+972 Magazine” i „Local Call”, każdy Palestyńczyk zabity w ten sposób był oficjalnie przez IDF klasyfikowany jako „terrorysta”. Żołnierze twierdzą, że to całkowita nieprawda. Żołnierz podpisujący się jako „S.” mówi, że podczas 100 dni służby swojej jednostki w południowej części Gazy, w mieście Rafa, koordynował dziesiątki ataków dronów — i że zdecydowana większość ofiar to byli nieuzbrojeni cywile. Jedynymi wyjątkami były dwie sytuacje: pojedynczy rozstrzelany Palestyńczyk, który miał tylko nóż, oraz jedno autentyczne starcie z uzbrojonymi bojownikami.

Z jego relacji wynika, że batalion codziennie zabijał w ten sposób jednego cywila, mimo że było oczywiste, iż Palestyńczycy nie stanowią zagrożenia. „Wiadomo było, że próbują wrócić do swoich domów — to nie podlega dyskusji. Żaden z nich nie był uzbrojony, a przy ich ciałach nigdy niczego nie znaleziono. Nigdy nie oddaliśmy strzałów ostrzegawczych. Ani razu”.

Ciała — znajdujące się często ponad kilometr od ich zabójców — zazwyczaj zostawały pozostawione psom, mówi S., co dodaje kolejny wymiar okrucieństwa do piekła, jakie IDF urządziły w Strefie Gazy: „Widać to było na nagraniach z dronów. Nie mogłem patrzeć, jak pies je ciało, ale inni wokół mnie widzieli. Psy nauczyły się biegnąć do miejsc, w których słyszą strzały lub eksplozje — wiedzą, że tam prawdopodobnie jest ciało”.

Co gorsza, S. powiedział, że celowo celowano w dzieci: „Był chłopiec, który wszedł na [zakazany teren]. Nic nie robił”. [Inni żołnierze] „twierdzili, że widzieli go stojącego i rozmawiającego z ludźmi. I to wszystko — z drona zrzucili granat… W większości przypadków nie dało się tego w ogóle wytłumaczyć. Nie było sposobu, by dokończyć zdanie: »Zabiliśmy ich, bo…«”.

„Było wiele przypadków zrzucania granatów z dronów” — powiedział H., żołnierz służący w centrum Strefy Gazy. „Czy celowali w uzbrojonych bojowników? Zdecydowanie nie. Jeśli dowódca wyznaczy wymyśloną czerwoną linię, której nikt nie może przekroczyć, każdy, kto ją przekroczy, jest skazany na śmierć”, nawet jeśli po prostu „idzie ulicą”.

Nowe raporty potwierdzają wcześniejsze informacje, że IDF wyznaczają „strefy zabijania”, gdzie żołnierze strzelają do każdego, kto się w nich znajdzie, a potem chwalą się, że zabili kolejnego terrorystę. Wcześniej zdolność żołnierzy do eliminacji cywilów była ograniczona zasięgiem ich karabinów, teraz mogą zabijać z odległości kilku kilometrów za pomocą dronów.

„Wysyłasz drona na wysokość 200 metrów i widzisz [kamerą] w promieniu trzech do czterech kilometrów w każdym kierunku” – powiedział Y., inny żołnierz, który służył w Rafah. „Patrolujesz w ten sposób: widzisz kogoś zbliżającego się, pierwszy obrywa granatem, a potem wieść [o śmierci] się rozchodzi. Przylatuje kolejny [dron], jeden lub dwóch [Palestyńczyków] ginie. Reszta rozumie”.

Kiedy zabijanie nie było jeszcze automatyczne, kryteria uznania kogoś za podejrzanego były tak szerokie, że niemal każdy mógł zostać złapany. „[Ktoś, kto] idzie zbyt szybko, jest podejrzany, bo chce uciec. Ktoś, kto idzie zbyt wolno, jest też podejrzany, bo wie, że jest obserwowany, i dlatego stara się zachowywać normalnie” — powiedział S. Żołnierze mówią, że nawet samo schylenie się wystarczy, by na Palestyńczyka zrzucić granat.

Większość tych dronów z granatami to zmodyfikowane modele EVO, produkowane przez chińską firmę Autel do zastosowań fotograficznych, informuje „+972 Magazine”. Kosztują około 3000 dolarów, podczas gdy izraelskie wojskowe Elbit Hermes 450 kosztują około 2 milionów dolarów. IDF przerabia EVO, dodając militarne urządzenie pozwalające na przenoszenie granatu, który można zrzucić przez naciśnięcie przycisku na joysticku. H. opisał, jak drony zmieniły sposób zabijania ludzi: „Ta technika uczyniła zabijanie dużo bardziej sterylnym. To jak gra wideo. Na środku ekranu jest celownik, widzisz obraz wideo. Jesteś setki metrów, czasem nawet kilometr lub więcej dalej. Sterujesz joystickiem, widzisz cel i zrzucasz [granat]. I to jest nawet trochę fajne. Poza tym, że ta gra wideo zabija ludzi”.

Żołnierz rozmawiający z „+972 Magazine” powiedział, że pamięta, jak podpisał listy dziękczynne dla Amerykanów, którzy przekazali drony jego jednostce.

Autel twierdzi, że nie sprzedawał swoich dronów do Izraela: „Uważamy za całkowicie nie do przyjęcia, aby nasze produkty były — nawet błędnie — kojarzone z przemocą wobec cywilów. Autel Robotics nigdy nie sprzedała dronów użytkownikom w regionie izraelskim, w tym izraelskiemu wojsku lub ministerstwu obrony”.

Rzecznik IDF początkowo odmawiał komentarza ws. dronów z granatami. Po publikacji artykułu przysłał ogólnikową, propagandową odpowiedź: „IDF kategorycznie odrzuca zarzuty, że celowo działa w celu wyrządzenia krzywdy osobom postronnym. Rozkazy armii wyraźnie zabraniają strzelania do osób postronnych. IDF przestrzega prawa międzynarodowego, a zarzuty dotyczące naruszenia prawa i rozkazów będą dokładnie badane przez upoważnione mechanizmy w Siłach Obronnych Izraela”.

Tymczasem udokumentowane rutynowe zabijanie cywilów w „strefach zabijania” i wymuszona ewakuacja całych terenów idą w parze z niedawnym ogłoszeniem izraelskiego ministra obrony, że IDF zbudują w Rafah, południowym mieście Strefy Gazy, obóz koncentracyjny. Plan zakłada zmuszenie wszystkich 2 milionów mieszkańców Gazy do zamieszkania w „miejscu humanitarnym”, otoczonym przez żołnierzy IDF, którzy nikomu nie pozwolą go opuścić.

W zeszłym miesiącu inna grupa żołnierzy IDF złożyła druzgocące zeznania o zachowaniu Sił Obronnych Izraela, potwierdzając rutynowe użycie śmiertelnej przemocy wobec nieuzbrojonych Palestyńczyków jako barbarzyńską formę kontroli tłumu przy punktach dystrybucji pomocy humanitarnej.

Izraelski premier wielokrotnie nazywa IDF „najmoralniejszą armią świata”. Mówi się, że jeśli kłamstwo jest powtarzane wystarczająco długo, staje się prawdą — ale trudno wyobrazić sobie, ile kłamstw potrzeba, by przebić rosnącą liczbę druzgocących relacji żołnierzy i oficerów IDF.

Na podstawie: 972mag.com
Źródło zagraniczne: UncutNews.ch
Źródło polskie: WolneMedia.net




 

Rabini spalili „na próbę” białą krowę zamiast czerwonej



W cieniu brutalnej wojny między Izraelem a Strefą Gazy ortodoksyjni rabini ponownie podejmują działania, które – w ich przekonaniu – mają przyspieszyć nadejście Mesjasza. Chodzi o rytuał z użyciem czerwonej krowy (red heifer), której popiół ma być kluczowym elementem oczyszczenia niezbędnego do odbudowy Trzeciej Świątyni na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie.


W ubiegłym tygodniu odbyła się „próbna” ceremonia spalania czerwonej krowy, zorganizowana przez organizację Boneh Israel we współpracy z Temple Institute. Zwierzę – niespełniające rygorystycznych wymogów rytualnych – spalono na drewnianym stosie na wzgórzu w Samarii (Sumarze), a więc nie na Górze Oliwnej ani na samym Wzgórzu Świątynnym, co podkreślają źródła. Celem była techniczna próba przeprowadzenia rytuału. Kapłan został przeszkolony, mimo że użyto krowy z białymi włosami, co według halachy ją dyskwalifikuje.

W 2022 roku do Izraela sprowadzono pięć czerwonych krów z Teksasu – wyselekcjonowanych i genetycznie zmodyfikowanych tak, by spełniały biblijne kryteria (brak skazy, jednolite umaszczenie, nigdy nieciągnięte pod jarzmem). Temple Institute i Boneh Israel utrzymują, że spalenie rytualnie doskonałej krowy to warunek konieczny do oczyszczenia kapłanów i przygotowania miejsca pod odbudowę Świątyni.

Działania te wpisują się w szerszy kontekst trwającego sporu o Wzgórze Świątynne – jedno z najświętszych miejsc zarówno dla judaizmu, jak i islamu, gdzie dziś znajduje się meczet Al‑Aksa. Każda próba przejęcia kontroli nad wzgórzem czy odbudowy świątyni żydowskiej postrzegana jest przez Palestyńczyków i świat muzułmański jako prowokacja i naruszenie status quo.

Rytuał spalania czerwonej krowy to jeden z obrzędów judaizmu – zgodnie z tradycją pozwala oczyścić ludzi i miejsce z duchowej nieczystości. W przekonaniu wielu religijnych Żydów to konieczny krok w stronę ery mesjańskiej.


Po spaleniu czerwonej krowy żydowska tradycja wymaga jeszcze oczyszczenia kapłanów przy użyciu jej popiołów, uzyskania rytualnej czystości miejsca Wzgórza Świątynnego, a następnie fizycznego przejęcia kontroli nad tym terenem, co obecnie jest niemożliwe ze względu na obecność meczetu Al-Aksa oraz napięcia polityczne i religijne. Dopiero po spełnieniu tych warunków możliwe będzie rozpoczęcie odbudowy Trzeciej Świątyni, a ostateczne nadejście Mesjasza pozostaje ściśle powiązane z tymi wydarzeniami.

W sieci pojawiają się niepotwierdzone informacje o rzekomych rozmowach prowadzonych w Stanach Zjednoczonych na temat podziału Wzgórza Świątynnego – część miałaby zostać formalnie przekazana Żydom w zamian za uznanie państwa palestyńskiego. Brakuje jednak jakichkolwiek wiarygodnych źródeł potwierdzających takie negocjacje. Wszystko wskazuje na to, że są to spekulacje lub medialne dywagacje, niemające przełożenia na oficjalną politykę.

Otwarte działania rabinów i budowa rytualnych struktur niezbędnych do wprowadzenia rytuałów świątynnych mogą doprowadzić do eskalacji konfliktu religijnego – zarówno w regionie, jak i globalnie. W każdej chwili może dojść do gwałtownej reakcji środowisk muzułmańskich – nie tylko w Palestynie, ale także w innych częściach świata. Według komentatorów i teologów, zrealizowanie tych planów mogłoby zostać odczytane jako znak nadejścia „czasów ostatecznych” – zarówno w judaizmie, jak i w chrześcijaństwie oraz islamie. W konsekwencji możliwa byłaby eskalacja działań wojennych i napięć politycznych, które wykroczyłyby poza granice Bliskiego Wschodu.

Rabiniczna inicjatywa spalania czerwonej krowy to znacznie więcej niż rytuał religijny – to element duchowej polityki, który może zapoczątkować niebezpieczny ciąg zdarzeń. Działania te mają charakter prowokacyjny i mogą stać się punktem zapalnym globalnego konfliktu religijnego – rozciągniętego od Jerozolimy po inne rejony świata.

Autorstwo: Aurelia
Na podstawie: IsraelNationalNews.com
Źródło: WolneMedia.net





 "Ziemia nie ma klimatu, ma operatorów!

Szokująca prawda wyszła na jaw!

Kto i dlaczego chce nam zabrać Słońce?


Czujesz ten dziwny chłód w środku lata? Zastanawiasz się, dlaczego sezon grzewczy trwa już niemal cały rok, a media wmawiają Ci, że maj był rekordowo ciepły, podczas gdy Ty trząsłeś się z zimna? Masz wrażenie, że coś jest nie tak z pogodą, ze słońcem, z całym światem? Twoja intuicja Cię nie myli. To, co dzieje się za naszymi oknami, to nie są przypadkowe anomalie pogodowe. To starannie zaplanowana operacja, o której nikt nie mówi głośno. Prawda jest znacznie bardziej szokująca, niż mogłoby się wydawać, a my odkryjemy ją przed Tobą krok po kroku.

Zapomnij o wszystkim, co wiedziałeś o kli.macie. Odrzuć na chwilę „ekspertów” z telewizji, którzy wymyślają nowe, absurdalne terminy, jak „monsun europejski”, byle tylko jakoś wytłumaczyć chaos panujący w atmosferze. To, co obserwujemy, to nie jest efekt glo.balnego ocie.plenia. To efekt świadomego działania potężnych sił, które przejęły kontrolę nad naszą planetą. Jesteś gotów, by poznać, kim są „operatorzy” i dlaczego prowadzą z nami tę cichą wojnę, której areną stało się nasze niebo? Czytaj dalej, a obraz, który się wyłoni, na zawsze zmieni Twoje spojrzenie na Słońce i padający deszcz.

Glob.alne ociep.lenie to tylko przykrywka? Prawdziwy cel jest znacznie mroczniejszy.

Wmawiają nam to od lat, a narracja jest tak absurdalnie prosta, że aż genialna. Gdy jest cieplej – to wina gl.obalnego o.cieplenia. Kiedy przychodzą rekordowe mrozy – to też wina gl.obalnego oci.eplenia. A gdy temperatura od lat stoi w miejscu? Oczywiście, to również przez glob.alne oci.eplenie! Ta wygodna wymówka pozwala usprawiedliwić każdą pogodową anomalię i zamknąć usta wszystkim, którzy ośmielają się zadawać pytania. To perfekcyjnie skonstruowana zasłona dymna, która ma odwrócić naszą uwagę od tego, co naprawdę dzieje się wysoko nad naszymi głowami.

Pamiętasz tegoroczny kwiecień i maj? Potężne o.pryski, które pokryły niebo białą, mleczną zawiesiną, a zaraz po nich nadeszły rekordowe chłody. Tymczasem w telewizji słyszeliśmy o historycznych upałach. To nie pomyłka. To celowa dezinformacja. Aby uwiarygodnić chaos, medialni „eksperci” sięgają po takie perełki jak „mon.sun europejski”. Termin, którego próżno szukać w starych podręcznikach do geografii, nagle stał się wygodnym wytłumaczeniem dla niekończących się, nawalnych deszczy. To wszystko jest częścią wielkiego teatru, który ma nas przekonać, że klimat wymknął się spod kontroli i tylko radykalne działania mogą nas „uratować”.

Prawdziwy cel tych działań wyszedł na jaw, gdy w mediach, takich jak brytyjski „Daily Telegraph”, zaczęto otwarcie mówić o eksperymentach z przysłan.ianiem Słońca. To nie jest teoria spis.kowa, a oficjalnie ogłoszony program! Operacja polega na rozp.ylaniu w strato.sferze toksycznego koktajlu związków siarki, glinu, baru i strontu. Tworzą one na niebie gigantyczną tarczę, która rozprasza światło słoneczne. Efekt? Słońce wydaje się nienaturalnie wielkie, otoczone mętną poświatą, a jego życiodajne promienie ledwo docierają na Ziemię. Mówią, że walczą w ten sposób z ociepleniem. Skutek jest taki, że musimy dogrzewać domy przez 10 miesięcy w roku.

Chem.trails i H.A.ARP: Jak „operatorzy” sterują pogodą na naszych oczach?

To, co wielu nazywa teori.ami spisko.wymi, jest w rzeczywistości zaawansowaną inży.nierią klima.tyczną, prowadzoną na masową skalę. Te charakterystyczne bi.ałe sm.ugi, które utrzymują się na niebie godzinami, tworząc mleczną zasłonę, to nie są zwykłe sm.ugi kond.ensacyjne. To aer.ozol stra.tosferyczny, czyli che.mtrails, naszpikowany metalami ciężkimi. Jego zadaniem jest jon.izacja atm.osfery, czyli zwiększenie jej przewodnictwa elektrycznego. Po co? Aby stała się podatna na dalsze manipulacje za pomocą fal elektromagnetycznych. Niebo staje się gigantyczną, programowalną tablicą.

W tym systemie kluczową rolę odgrywają takie instalacje jak H.A.ARP i jej odpowiedniki na całym świecie. To potężne „grzejniki jonosferyczne”, które wysyłają w górne warstwy atmosfery skoncentrowaną energię. Mogą w ten sposób podgrzewać wybrane obszary jon.osfery, co prowadzi do zaburzenia prądów strumieniowych (jet streamów), które decydują o pogodzie na całych kontynentach. To właśnie w ten sposób można zepchnąć mroźne powietrze z Arktyki w samo serce Europy w środku maja lub zatrzymać na wiele dni wilgotny front nad jednym regionem, powodując katastrofalne powodzie. To nie jest pogoda – to precyzyjnie wyreżyserowany spektakl.

Aby cała operacja się udała, konieczne jest fałsz.owanie danych. Oficjalne pomiary temperatury pochodzą często ze stacji meteorologicznych umieszczonych na lotniskach czy w sercu betonowych miast, gdzie zawsze jest cieplej. To jednak nie wszystko. Surowe dane są następnie „homogenizowane” przez algorytmy, które korygują je tak, by pasowały do z góry założonego trendu ocie.plenia. Wartości, które nie pasują do narracji, są po prostu nadpisywane. W ten sposób na papierze tworzy się świat, który nie istnieje za naszymi oknami, a my, patrząc na termometry, zachodzimy w głowę, kto tu zwariował.

Wojna o nasze dusze: Co naprawdę oznacza „zab.rane ni.ebo”?

Jeśli myślisz, że chodzi tylko o kontrolę nad p.ogodą, jesteś w błędzie. To jedynie narzędzie do osiągnięcia znacznie większego celu: pełnoskalowej kontr.oli nad cywilizacją. Kontr.olując po.godę, można kontrolować rolnictwo, wywołując susze i powodzie, by uzależnić całe narody od żywności od globalnych korporacji. Można sterować rynkiem energii, wywołując nagłe fale chłodu, by legitymizować reglamentację prądu i wprowadzać nowe podatki węglowe. To jest wojna ekonomiczna i polityczna.

Jednak jest jeszcze głębszy, bardziej mroczny poziom tej operacji. To wojna o nasze emocje i naszą świadomość. Ciągłe zachmurzenie, brak słońca, szare, mleczne niebo – to wszystko ma bezpośredni wpływ na naszą psychikę. Prowadzi do apatii, stanów lękowych, depresji i poczucia odcięcia od naturalnego rytmu przyrody. Zabierając nam błękitne niebo, odcinają nas od źródła energii, które od tysięcy lat synchronizowało nasze ciała i umysły. To nie przypadek, że już jesienią odczujemy skutki w postaci masowych niedoborów witaminy D3 i problemów z pracą szyszynki.

Światło słoneczne to nie tylko ciepło i witaminy. To kod, informacja, która synchronizuje całe życie na Ziemi. Odcinając nas od tego naturalnego kodu, „operatorzy” próbują odciąć nas od naszej intuicji, od naszego wewnętrznego połączenia ze Źródłem. Zabrane niebo to zabrana antena, która pozwalała nam czuć i rozumieć świat na głębszym poziomie. To, co dzieje się nad naszymi głowami, to nie jest już klimatologia. To wojna duchowa prowadzona na niespotykaną dotąd skalę. Dlatego musimy zrozumieć jedno: Ziemia nie ma dziś kli.matu. Ma operatorów..."

https://www.facebook.com/photo?fbid=742506234807837&set=pb.100071454011056.-2207520000


  Eurointegracja a służby wywiadu Wraz z eurointegracją, czyli likwidacją naszego państwa na rzecz Unii Pseudoeuropejskiej warto zastanowi...