wtorek, 15 sierpnia 2023

 

Tajemnica Pont-Saint-Espritu


W drugiej połowie XIII wieku we francuskiej miejscowości Saint-Saturnin-du-Port rozpoczęto budowę mostu, który jak miało się później okazać przyniesie osadzie niezwykłe bogactwo dzięki pobieraniu tam podatku octroi. Most ten jest najstarszym mostem na rzece Rodan, jednak w swej historii nie obył się bez zniszczeń wojennych.

15 sierpnia 1944 roku kiedy alianci szykowali się do lądowania na południu Francji w ramach operacji „Anvil” znanej też jako operacja „Dragoon”, most w Pont-Saint-Espricie, bo tak wówczas nazywała się i wciąż nazywa się ta miejscowość, musiał być poddany zniszczeniu. Strategia wojenna sprzymierzonych polegała na zniszczeniu wszystkich mostów w dolnym biegu rzeki Rodan. Toteż nie było powodu, dla którego akurat ten najstarszy, zabytkowy most miałby nie zostać poddany destrukcji z powietrza. W wyniku tej kampanii zniszczenia 19. Armia Wermachtu utknęła na zachodnim brzegu tej rzeki.

Ale wówczas w samym środku letniego miesiąca sierpnia 1944 roku w Pont-Saint-Esprit amerykańskie lotnictwo zniszczyło nie tylko średniowieczny most. Destrukcji uległa również cytadela oraz duża część centrum miasta. W nalotach zginęło kilka osób, a wiele innych zostało rannych. Jedna z mieszkanek miała nawet stwierdzić, że całe miasto zostało zniszczone, a most został zerwany.

Na pamiątkę amerykańskiej destrukcji i zakończenia działań wojennych dla mieszkańców tej miejscowości co roku 15 sierpnia obchodzone są uroczystości, w których udział biorą radni miejscy oraz mieszkańcy. Składają wówczas wieńce i czczą pamięć zabitych minutą ciszy. Uroczystości te odbywają się pod miejską cytadelą, gdzie w trakcie okupacji niemieckiej torturowano i zabijano Francuzów. Następnie obchody przenoszą się na most, gdzie odbywa się w ciszy kolejny etap ceremonii, która zostaje zwieńczona wrzuceniem do rzeki Rodan, gdzie wrzucano ciała pomordowanych przez okupanta, trójkolorowych, symbolizujących barwy Francji wieńców.

15 sierpnia 1951 roku ceremonia odbywała się jak co roku. Nie zanotowano żadnych ustępstw od normy mimo tego, że niedługi czas wcześniej, bo 23 lipca zmarł Philippe Petain, marszałek Francji, przywódca kolaboracyjnego państwa Vichy. Jednak dzień później, w czwartek 16 sierpnia zapoczątkowały się wydarzenia, które zostaną zapamiętane przez mieszkańców do końca życia. Dla niektórych ten koniec nadejdzie niestety bardzo szybko.

16 sierpnia rozpoczął się w Pont-Saint-Espricie jak każdy kolejny, zwyczajny dzień. Zmiana rutyny nastąpiła dopiero po południu kiedy to do jednego z lekarzy zaczęli przychodzić mieszkańcy znajdujący się już wówczas w stanie dalece odbiegającym od normy.

Doktor Jean Vieu przyjął wówczas niemal 80 pacjentów, którzy sprawiali wrażenie jakby mieli poważne zaburzenia psychiczne. Opowiadali oni niestworzone rzeczy i wyglądało na to, jakby mieli poważne halucynacje. Lokalny szpital został zapełniony do pełna pacjentami toteż pozostałych, dla których w ośrodku zdrowia brakło miejsc, ulokowano w stodole. Do Pont-Saint-Espritu wezwano także lekarzy z okolicznych miejscowości. Po dotarciu na miejsce byli zszokowani zastanym widokiem.

Zachowania pacjentów były różnorakie, jednak wszyscy, jak wiele na to wskazywało, mieli poważne zaburzenia postrzegania rzeczywistości.

Jeden ze starszych mężczyzn biegał i krzyczał, że ma w brzuchu pełno ślimaków. Wydawało mu się, że owe ślimaki chcą go zabić, a sam znajduje się wówczas w wodzie. Jedenastoletni chłopiec próbował udusić swoją matkę. Jeden z tamtejszych polityków rozebrał się do naga i tańczył w takim stanie na rynku miasta. Młody agresywny dwudziestoletni mężczyzna szarpał się i bił z sanitariuszami, dopóki nie został przymocowany do łóżka grubymi skórzanymi pasami. Następnie zaczął jeden z tych pasów gryźć, aż powylatywały mu zęby i krwawił z ust. Udało mu się wyrwać ze skrępowania, po czym zaczął krzyczeć, że atakują go potwory. Ponownie musiał zostać spacyfikowany.

Inny mężczyzna, w podobnym wieku do wyżej opisanego, biegał po mieście i bredził, że na cmentarzu martwi ludzie wyrastają w ziemi i mają zamiar wszystkich zjeść. Dziewczynka w wieku 5 lat twierdziła z kolei, że tygrysy chcą wszystkich pozjadać i porozrywać ludzi na strzępy. Patrzyła się na sufit i twierdziła, że kapie z niego krew. Żadna krew rzecz jasna z niego nie kapała. Inna dziewczyna, w wieku kilkunastu lat, paradowała w samej bieliźnie i naśladowała dźwięki różnych zwierząt.

Pewien mężczyzna chciał się utopić, twierdząc, że jego brzuch zjadają węże. Inny przedstawiciel płci męskiej twierdził, że jest samolotem, po czym wyskoczył z drugiego piętra. Połamał sobie obie nogi, co jednak nie przeszkodziło mu w bieganiu. Przebiegł 45 metrów, po czym został zatrzymany przez personel szpitala. Wiele osób słyszało w swoich głowach niebiańskie harmonie. Inni bredzili, że z ich ciał wyrastają czerwone kwiaty. Jeszcze inni twierdzili, że ich głowy zamieniły się w roztopiony ołów.

Jeden z mężczyzn chciał rozciąć sobie klatkę piersiową nożem rzeźnika, aby „uwolnić swoje serce”.

To masowe szaleństwo dotknęło także zwierzęta. Psy, koty i kury wpadły w amok i biegały bez ładu i składu po ulicach. Inne zwierzęta wypluwały pianę, po czym konały w konwulsjach. W sumie zatruło się 300 osób. 50 z nich przewieziono do zakładów psychiatrycznych. 7 osób niestety nie przeżyło. Były to głównie osoby starsze z pewnymi problemami zdrowotnymi, ale zmarł również dwudziestokilkuletni mężczyzna, który był wcześniej prawdziwym okazem zdrowia.

U wielu ofiar amoku doszło do trwałego uszkodzenia mózgu. Niektórzy do końca życia przebywali w zakładach dla psychicznie chorych, gdzie starano się ich wyleczyć elektrowstrząsami. Terapie tego typu trwały wiele lat.

Dwaj lekarze Jean Vieu i Albert Gabbai 19 sierpnia doszli do wniosku, że przyczyną masowego obłędu był chleb z lokalnej piekarni. Wszyscy pacjenci przesłuchiwani przez medyków kupili chleb w piekarni Briand. W jednej z rodzin wszyscy członkowie, którzy jedli chleb zachorowali, w sumie 4 osoby. Z kolei pozostałe 5 osób, które chleba tego nie spożywało, było zdrowe. W innej rodzinie na 7 osób, 5 chleb spożywało, 2 wolało suchary. Wszyscy, którzy jedli chleb, się rozchorowali. Następnego dnia powiadomiono prokuraturę i policję. Za winnego uznano piekarza Rocha Brianda. Następnie podejrzenia padły na młynarza Maurice’a Mailleta, z którego młyna pochodziła mąka ,z której wypiekano chleb.

11 dni później prowadzący śledztwo komisarz Sigaud poinformował o aresztowaniu Mailleta oraz piekarza Guya Bruere’a. Postawiono im zarzuty nieumyślnego zabójstwa i nieumyślnego spowodowania obrażeń w wyniku zaniedbania. Obaj jednak wyszli po kilku miesiącach na wolność. Aresztowano następnie także pracownika młyna Mailleta Andre Bertranda oraz właścicieli piekarni, gdzie pracował Bruere – Clothaire i Denise Audidier. Tych ostatnich oskarżono o naruszenie prawa podatkowego oraz przepisów dotyczących pszenicy i mąki.

W brytyjskim periodyku medycznym doktor Gabbai opublikował artykuł, w którym dowodził, że za paranoję mieszkańców Pont-Saint-Espritu odpowiadał grzyb zboża – sporysz.

Teoria ze sporyszem nie wydawała się jednak trafiona. Od XVIII wieku we Francji nie odnotowano zatrucia tym grzybem. Pojawiały się także inne wyjaśnienia tej tragedii: mówiło się o fungicydach – środkach ochrony roślin, zanieczyszczeniu wody czy też mykotoksynach. Steven Kaplan, autor książki o tamtych wydarzeniach pt. „Przeklęty chleb: Spojrzenie wstecz na zapomniane lata we Francji 1945-1958” wysunął także teorię wybielania chleba. Jednak prawdziwie sensacyjne były ustalenia amerykańskiego dziennikarza Hanka Albarellego juniora. Według jego wieloletniego śledztwa za zatrucie mieszkańców Pont-Saint-Espritu i szaleństwo kilkuset z nich oraz śmierć siedmiu, odpowiadała Centralna Agencja Wywiadu Stanów Zjednoczonych oraz amerykański Departament Obrony a konkretnie jego tajny wydział ds. operacji specjalnych ulokowany w laboratorium Camp Detrick w stanie Maryland.

Rozpracowywanie wydarzeń z Pont-Saint-Espritu z roku 1951 Albarelli rozpoczyna od historii pewnego dziennikarza śledczego i pisarza nazwiskiem John G. Fuller.

Fuller swoje badania nad tą historią rozpoczął w latach 1960. Jednak usłyszał o tamtych wydarzeniach wiele lat wcześniej z publikacji New York Timesa, datowanej na 28 sierpnia 1951 roku. Artykuł ten Fuller wyciął z gazety i schował. Na wiele lat temat zniknął z obiektów jego zainteresowania. W 1957 roku temat ten jednak do niego powrócił. Jednak po przeczytaniu jeszcze raz tajemniczej historii z południa Francji dziennikarz po raz kolejny „zakopał” wycinek New York Times głęboko, na kolejne 9 lat. W 1966 roku po raz kolejny sobie o nim przypomniał. Tym razem zaczął temat drążyć, by dwa lata później opublikować o nim swoją książkę. W pracy tej w kontekście wydarzeń z Pont-Saint-Espritu pada nazwisko Alberta Hofmanna, pracownika szwajcarskiej firmy Sandoz, który wynalazł w 1948 roku LSD — dietyloamid kwasu lizergowego, który amerykańskie tajne służby pozyskiwały właśnie z firmy chemika.

Hofmann po wydarzeniach z Pont-Saint-Espritu udał się na ich miejsce, aby zbadać tamten przypadek, po czym ustalił, że objawy zatrutych ludzi odpowiadają objawom zatrucia sporyszem lub alkaloidem podobnym do LSD. Jednak po powrocie do szwajcarskiej Bazylei zmienił swoją opinię na ten temat.

Nie ulega wątpliwości, że Hofmann, a więc wynalazca LSD i zarazem pracownik firmy, która dostarczała „kwas” amerykańskim tajnym służbom oraz człowiek, który wyciszał możliwe powiązania LSD z wydarzeniami z Pont-Saint-Espritu, sam był związany z Centralną Agencją Wywiadu USA. Gordon Wasson, amerykański naukowiec i twórca etnomykologii, który sam był śledzony przez CIA, przyznał, że Hofmann „współpracował w pewien sposób z amerykańskim wywiadem”. A jego odkrycia były przekazywane przez firmę, w której pracował, a więc Sandoz właśnie amerykańskim służbom specjalnym. Urzędnicy CIA przyznali, że pracownicy szwajcarskiej firmy, w tym Hofmann, utrzymywali bliskie stosunki z agencją. Sama CIA z resztą umieszczała tam swoją agenturę, zarówno w laboratoriach Sandoza jak i w jego kadrze zarządzającej.

Ale z LSD korzystała nie tylko CIA. Korzystał z niego także Departament Obrony.

L. Wilson Greene, dyrektor naukowy wojskowych laboratoriów w Edgewood w stanie Maryland w 1948 roku został w tajemnicy powiadomiony przez Johna Claya, konsultanta wojskowego z wydziału chemicznego centrum dowodzenia armii amerykańskiej w Heidelbergu, że został niedawno odkryty silny środek halucynogenny. Dokonać tego mieli pracownicy pewnej szwajcarskiej firmy o nazwie Sandoz. Dodał przy tym, że eksperymenty z tą substancją są już w Szwajcarii prowadzone. Za króliki doświadczalne służyć mają ludzie niezbyt zdrowi umysłowo (Clay określił ich wprost jako nienormalnych).

Wiadomo, że Clay, który sam z wykształcenia był chemikiem, pozyskał te informacje od tajnego źródła w samej firmie. Wojskowy uznał, że nowo odkryty środek może być przydatny przy prowadzeniu wojny psychologicznej. Ponadto wojsko uważało, że LSD można wykorzystywać podczas przesłuchań do łamania osób, które nie chciały zbyt dużo mówić. Sądzono także, że „kwas” może być przydatny do stworzenia „humanitarnego” rodzaju broni, która będzie obezwładniać całe narody bez konieczności zasypywania ich bombami atomowymi.

Na początku lat 1950. Komitet Wolffa, grupa stworzono przez Pentagon i Korpus Chemiczny Armii Stanów Zjednoczonych do zebrania wszystkich materiałów z eksperymentami z LSD, a następnie dokonania ich przeglądu, wydał zalecenia, aby zarówno Pentagon jak i CIA za wszelką cenę poszukiwała środków halucynogennych takich jak LSD.

Grupa Wolffa wyrażała pewne zastrzeżenia co do testowania tych środków na ludziach. Jednak z pomocą przyszła Rada Doradcza Korpusu Chemicznego Armii USA, która zaleciła przekonfigurowanie zapisów kodeksu norymberskiego, który zakazywał eksperymentów medycznych na nieświadomych tego osobach. Zalecono wymianę artykułu pierwszego kodeksu, który mówił o konieczności zgody ochotnika wyrażonej na piśmie. Ponadto zmianie ulec miał artykuł piąty kodeksu norymberskiego oraz dodatkowa zasada, która mówiła o zakazie stosowania eksperymentów na jeńcach wojennych. Ostatecznie kodeks norymberski zmodyfikowano a dyrektywa, która to zalegalizowała, określona została mianem „Memorandum Wilsona”, od nazwiska sekretarza obrony USA Charlesa Wilsona. 30 czerwca 1953 roku personel armii amerykańskiej otrzymał pierwsze wytyczne odnośnie prowadzenia badań na ludziach. Były one zgodne z Memorandum Wilsona. Wymagały także zgody sekretarza armii na prowadzenia eksperymentów na ludziach.

Kolejne lata przyniosły wykorzystanie nowych „reguł gry”. W ramach zgody sekretarza armii na prowadzenie badań na ludziach faszerowano ich zarówno LSD jak i innymi środkami oddziaływającymi na układ nerwowy.

Człowiekiem, który powiązać miał wydarzenia z Pont-Saint-Espritu z wytwarzanym przez Sandoz LSD, które następnie trafiało do CIA, był konsultant tak amerykańskiego wywiadu jak i amerykańskiej armii o nazwisku Beecher. Henry Beecher stwierdzić miał, że „istnieją pewne powody, aby sądzić, że zboże, którego to dotyczyły, pochodziło przez pomyłkę z obszaru Francji, gdzie prowadzona jest produkcja sporyszu do celów eksperymentalnych”. W tym samym dokumencie Beecher opisuje efekty stosowania LSD jako niemal identyczne do tych, które miały miejsce w sierpniu 1951 roku we francuskiej miejscowości:

„[LSD] wywoła histerię. Podczas gdy nasze dotychczasowe badania zostały przeprowadzone na pojedynczych osobach, dobrze wiadomo, że histeria jest potęgowana, gdy kilka wrażliwych osób jest blisko siebie. LSD może wywołać tymczasowy stan poważnej nierównowagi, histerii i szaleństwa. Nie trzeba wiele wyobraźni, aby zdać sobie sprawę, jakie mogłyby być konsekwencje, gdyby załoga okrętu wojennego została w ten sposób zatruta”.

Beecher przebywał we Francji w czasie kiedy doszło do wydarzeń z Pont-Saint-Espritu.

Pod koniec lat 1970. jeden ze współpracowników Beechera miał ujawnić w wywiadzie, że testy z LSD na ludziach przeprowadzano na Haiti, gdzie naukowcy mogli korzystać z ludzi ze szpitali, z więźniów czy też ze zwyczajnych ludzi z ulicy. Jednak wśród rzeczy Beechera znalezionych po jego śmierci znajdował się wiersz, który sugerował, że eksperymenty z LSD być może prowadzono także we Francji.

Oto treść wiersza: „Nieśmiały mały ślimak z Tuluzy, który normalnie był odludkiem. Wyszedł na miasto i odgrywał klauna śpiewając »To wszystko przez LSD«. Ślimak został zmuszony do dzikiego machania, gdy w meskalinie się zanurzył. Jak ją połknął, dostał maniakalnej depresji. A lekarstwo posłało go do grobu”.

Dwa lata po wydarzeniach z Pont-Saint-Espritu w Nowym Jorku samobójstwo popełnił Frank Olson, biochemik pracujący w laboratorium broni biologicznej w Fort Detrick w stanie Maryland. Albarelli podczas badania tej sprawy odkrył dokumenty, w tym zapis rozmowy pomiędzy agentem CIA a pracownikiem firmy Sandoz, z której wynikało, że za zatrucie ludzi w Pont-Saint-Espricie i obłęd nim wywołany odpowiadało LSD. Przyznał to amerykański pracownik szwajcarskiej firmy, a jednocześnie informator CIA. Albarelli nawiązał również znajomość z byłymi funkcjonariuszami amerykańskiego wywiadu. Dwaj z nich, pseudonim „Neal” i „Albert”, ujawnili mu, że za paranoję we francuskiej miejscowości z lata 1951 roku odpowiada Centralna Agencja Wywiadu Stanów Zjednoczonych oraz Pentagon a konkretnie utworzony w ramach armii amerykańskiej Dywizjon Operacji Specjalnych, działający w Fort Detrick. Kiedy Albarelli zapytał się owych oficerów czy francuskie służby z Amerykanami przy tym współpracowały, odpowiedzi nie uzyskał.

„Neal” i „Albert” dokładnie wyjaśnili Albarellemu jak dokonano masowego zatrucia LSD mieszkańców Pont-Saint-Espritu. Narkotyk w pierwszym etapie operacji był rozpylany z powietrza. Kiedy to działanie okazało się totalną klęską, służby amerykańskie przeszły do etapu drugiego, a więc zatruwania żywności.

W 1975 roku Komisja Rockefellera, która zajmowała się w połowie lat 1970. przestępczą działalnością CIA i innych amerykańskich tajnych służb, ujawniła istnienie operacji „Bluebird”, „Artichoke”, „MKUltra” oraz innych, w ramach których testowano na ludziach narkotyki i starano się manipulować umysłem i modyfikować ludzką osobowość dla celów i korzyści amerykańskiej polityki zagranicznej. Jeden z dokumentów Białego Domu ujawniony wówczas łączy amerykański rząd z incydentem w Pont-Saint-Espricie. Pełnej dokumentacji nie uzyskano, gdyż została ona zniszczona na polecenie Richarda Helmsa, dyrektora CIA, aby świat nie dowiedział się, jak barbarzyńskimi praktykami zajmował się rząd amerykański. W filmie produkcji francuskiej z 2015 roku o wydarzeniach z Pont-Saint-Espritu skonkludowano nawet, że działania w sferze kontroli i manipulacji umysłu w USA były prowadzone na większą skalę niż w państwach bloku komunistycznego.

Pozostaje jeszcze wyjaśnienie kwestii, dlaczego akurat Pont-Saint-Esprit? Dlaczego amerykański rząd wybrał do swoich eksperymentów akurat to miasto?

Po pierwsze w mieście tym rządziła francuska Partia Socjalistyczna.

Logika zimnej wojny była taka, że z komunistami, socjalistami i innymi „uchybieniami” od normy można było robić, co się tylko żywnie podobało. W ramach eksperymentów prania mózgu amerykańskie służby specjalne w Niemczech Zachodnich testowały różne mechanizmy manipulacji umysłu i kontroli osobowości na imigrantach ze wschodu Europy, z bloku socjalistycznego, których określano „zbędnymi”. Kiedy już delikwent został wyeksploatowany, zwyczajnie w świecie go zabijano i pozbywano się ciała poprzez spalenie go. Tak samo zwyrodniałe eksperymenty prowadzono m.in. na Koreańczykach, których uznano za komunistów czy też na Chińczykach. W Azji ośrodki tego typu tortur znajdowały się w Japonii. Odpowiadali za nie niemieccy oraz japońscy lekarze, którzy w trakcie II wojny światowej pracowali dla niemieckiego reżimu nazistowskiego oraz japońskiego reżimu militarystycznego. W przypadku Japonii mowa o medykach z okrytej zła sławą Jednostki 731 armii cesarskiej.

Po drugie: bliskość amerykańskich baz wojskowych.

Dzięki temu, że instalacje armii amerykańskiej znajdowały się w pobliżu, funkcjonariusze CIA mogli tam przybyć samolotem, bez konieczności przechodzenia przez odprawę na granicy i pokazywania paszportu. W ten sposób mogli ukryć swoją obecność we Francji.

Po trzecie więc: bliskość firmy Sandoz.

Dzięki temu, że siedziba Sandoz znajdowała się tylko dzień drogi od Pont-Saint-Espritu, to właśnie eksperci tej firmy, szeroko związanej z CIA, mogli bardzo szybko udać się na miejsce i wydać korzystny dla agencji werdykt, który będzie wprowadzał w błąd opinię publiczną.

Autorstwo: Terminator 2019
Źródło: WolneMedia.net

ŹRÓDŁOGRAFIA

1. Albarelli jr. H., „A terrible mistake. The murder of Frank Olson and the CIA’s secret Cold War experiments”, Walterville 2009.

2. Atkinson R., „Działa o zmierzchu. Tom 3 „Trylogii wyzwolenia”, Oświęcim 2021.

3. Kaplan S., „Le pain maudit. Retour sur la France des années oubliées, 1945-1958”, Paryż 2008.

4. Kinzer S., „Doktor Śmierć. Sidney Gottlieb i najmroczniejsze eksperymenty CIA”, Kraków 2020.

5. Kowalik T., Słowiński P., „Dragi i wojna. Narkotyki w działaniach wojennych”, Warszawa 2019.

6. https://en.wikipedia.org/wiki/United_States_President%27s_Commission_on_CIA_Activities_within_ the_United_States

7. https://en.wikipedia.org/wiki/Albert_Hofmann

8. https://en.wikipedia.org/wiki/Steven_Kaplan_(historian)

9. https://en.wikipedia.org/wiki/1951_Pont-Saint-Esprit_mass_poisoning

10. https://en.wikipedia.org/wiki/Pont-Saint-Esprit

11. https://abcnews.go.com/Health/International/book-claims-cia-lsd-experiment-made-french-town/ story?id=10171002

12. https://www.dailymail.co.uk/news/article-1258801/Was-idyllic-French-village-driven-crazy-LSD- secret-American-mind-experiment.html

13. https://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/europe/france/7415082/French-bread-spiked-with-LSD-in-CIA-experiment.html

14. https://www.france24.com/en/20100311-did-cia-poison-french-town-with-lsd

15. https://www.nouvelobs.com/rue89/rue89-nos-vies-connectees/20100308.RUE5429/en-1951-un-village-francais-a-t-il-ete-arrose-de-lsd-par-la-cia.html

16. https://www.haaretz.com/world-news/2019-03-09/ty-article-magazine/.premium/what-drove-an- entire-french-town-mad-on-a-summer-day-in-1951/0000017f-e249-d7b2-a77f-e34fe1690000

17. https://laviedesidees.fr/Quand-le-pain-empoisonne.html

18. https://www.lepoint.fr/culture/1951-trip-sous-acide-a-pont-saint-esprit-09-07-2012-1482979_3.php#11

19. http://www.tootlafrance.ie/features/the-idyllic-french-village-that-went-insane

 

Kiedy „bandyci” pogonią Polaków na wojnę?


Komuś może się zdawać, że bandytą jest tylko ten człowiek, który za pomocą broni rabuje lub morduje innych ludzi. W rzeczywistości istnieją decyzje polityków o znacznie poważniejszym znaczeniu niż bandycki napad zdeprawowanych ludzi. Politycy decydujący o lasach milionów ludzi, o losach wypracowanego przez ludzi majątku, a także o przyszłości młodego pokolenia w danym kraju powinni ponosić maksymalna odpowiedzialność za swoje decyzje. Ci „politycy” zachowują się po „bandycku”, nie licząc się z wymienionymi wcześniej kluczowymi rzeczami dla każdego narodu. Dodatkowo wiedzą, że nie poniosą żadnej większej odpowiedzialności, bo z reguły mają potężnych protektorów w postaci potężnych państw, które z reguły „dbają” o „swoich wiernych ludzi”. Przynajmniej tak długo jak są dla nich użyteczni, bo potem losy „użytecznych ludzi” mogą się bardzo różnie potoczyć. Tylko gdy społeczeństwa będą wystarczająco świadome, a nie ogłupione pustą propagandą serwowaną w mediach głównego nurtu, będą w stanie wskazać politykom to, czego oczekują dla siebie, a nie dla innych nacji i pokątnych grup interesów.

Bandyckie decyzje polityków dotyczącą bardzo często spraw związanych z wojną. Gdy bandyta zamorduje człowieka, zostaje złapany, osądzony i ukarany. Gdy politycy podejmują decyzje o losach miliardów dolarów wypracowanych przez obywateli danego kraju, to nie tylko nie muszą się z tego dogłębnie tłumaczyć, ale też nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, w przypadku nieprawidłowych decyzji. Łatwo jest im podać opinii publicznej wyświechtane stwierdzenia o potrzebie chwili, o sytuacji międzynarodowej czy bezpieczeństwie państwa. Gdy politycy zadłużają kraj, wprowadzają prawa niekorzystanie dla społeczeństwa, militaryzują naród, to nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoje działania. W takich przypadkach stawiają siebie bardzo często ponad społeczeństwem, przyjmując dla siebie prawa diametralnie różne od praw dla zwykłego Kowalskiego. Wtedy nie obowiązuje już wolność, równość i „demokracja”. Ci politycy nie pamiętają, że to społeczeństwo ich utrzymuje, nie pamiętają, że społeczeństwo ich wybrało i to temu społeczeństwu powinni służyć, a nie „obcym interesom”. Łatwo jest znaleźć szczególnie w polskiej polityce sformułowania jaskrawo ukazujące, że rządzący wcale nie służą interesom obywateli, którzy ich wybrali. Ich decyzje bardzo często wydają się być podejmowane w zupełnie innych „miejscach na świecie”. Coraz większa część społeczeństwa z ogromną nieufnością traktuje decyzje „marionetkowych rządzących”, co pokazała pandemia, planowana wojna na Ukrainie, a teraz militaryzacja wybranych europejskich społeczeństw przeznaczonych przez elity światowe do wojny z Rosją.

Gdy decyzje polityków skutkuję śmiercią tysięcy, setek tysięcy czy milionów ludzi to nikt ich nie osądzą. Żaden trybunał nie wydaje wyroków, żaden trybunał ich nie wzywa, a „usłużne” podległe media znajdują sobie inne nieważne tematy dla mas. Wystarczy rozejrzeć się po świecie, by znaleźć takich polityków też w krajach zachodnich, którzy zgodnie z zasadami demokracji i prawa międzynarodowego powinni być osądzeni za wywołanie wojen, bombardowania ludności czy wzniecanie „sponsorowanych” rewolucji w różnych regionach świata. W tych wszystkich zdarzeniach giną czasami setki tysięcy, a nawet miliony ludzi, co czyni niektórych prawdziwymi bandytami na skalę globalną. W Polsce też znajdują się podżegacze wojenni, którzy bez mrugnięcia okiem podejmowali, by „bandyckie decyzje” w imię obcych interesów, skazując własny naród na cierpienie, biedę i wojnę.

Scenariusz przygotowywania Polaków do wojny z Rosją nie jest skomplikowany. Proces ten prawdopodobnie rozpoczął się jeszcze przed wywołanym puczem na Ukrainie. Niełatwa historia sprawia, że „podpuścić” i „posterować” Polaków przeciw Rosjanom jest relatywnie łatwo. Schemat gnania Polaków na wojnę wygląda następująco.

1. Usłużne sterowane media głównego nurtu nieustannie przez długi czas ukazują jednowymiarowy obraz świata, wskazują wroga, szczują na niego, powtarzają czasami wyssane z palca wiadomości, mówią tylko o sukcesach w wojnie – wyolbrzymiają straty przeciwnika w wojnie, minimalizują straty własne w wojnie, wabią młodych naiwnych ludzi do służby w armii w celu pognania ich na wojnę, tworzenie stanu zagrożenia, a to grupą Wagnera, a to rzekomym balonem białoruskim, a to rakietą, której lotu nikt nie widział, pokazywanie nieustannie w mediach żołnierzy i pompowanie jednostronnej narracji historycznej itd.

2. Wprowadzanie zmian w prawie mających na celu zapewnienie odpowiedniej ilości „mięsa armatniego” w przyszłym konflikcie zbrojnym. Działania takie wprowadzane są powoli i niezauważalnie, a jeżeli jest jakiś opór społeczny, to bardzo szybko on mija, a „teoretyczna” opozycja w ważnych sprawach dba też „o właściwe interesy zagranicy”. W końcu ogromne zakupy sprzętu wojennego sprawiają, że ktoś musi tym jeździć, ktoś musi z tego strzelać i ktoś zostanie wysłany na zaplanowaną przyszłą wojnę z Rosją.

3. Ogromne zakupy uzbrojenia są realizowane w większości na kredyt. Ilość kupowanego sprzętu jest ogromna i nie po to, by kogoś „odstraszać”, ale po to, by szykować się do wojny. Gdyby wojna miała dotyczyć całego NATO, to każdy kraj zachodni wprowadzałby podobne zmiany w prawie jak Polska, a także zbroiłby się w odpowiedniej skali, tak by suma uzbrojenia wszystkich krajów stanowiła odpowiedni skoordynowany potencjał militarny. Nie dzieje się tak, bo wybrane kraje słowiańskie przeznaczane są „do wymordowania się”. Proces zbrojenia i propagandy militarystycznej trwa latami, za to moment wybuchu wojny trwa zaledwie chwilę. Namiastkę tego można było zauważyć podczas „kryzysu” z ukraińską rakietą w Przewodowie, która zabiła dwóch Polaków.

4. Wyłączenie w sposób prawny kolektywnej odpowiedzi NATO tak, by „koalicja chętnych krajów” do własnej zagłady w żaden sposób nie spowodowała zagrożenia w postaci zniszczenia krajów zachodnich, Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych. Kraje te będą wspierać, dostarczając broń, bandaże, amunicję, a same wszystko skrupulatnie policzą w dolarach, funtach i euro. Będą szkoliły u siebie „mięso armatnie” i czerpały ogromne korzyści biznesowe z wojny. Będą też miały nadzieję, że nikt nie użyje taktycznej lub strategicznej broni jądrowej, bo taki atak błyskawicznie kończy wojnę. Niedawno w prasie amerykańskiej pojawił się artykuł o „koalicji chętnych” krajów mających walczyć w wojnie z Rosją. W ramach tej koalicji Amerykanie wymieniają takie kraje jak Polska, Litwa, Łotwa. Podobnie jakiś czas temu wypowiadał się doradca prezydenta Ukrainy Rasmussen. Zachód wie, że Ukraina ma ogromne problemy i szuka „kolejnego mięsa armatniego” dla swoich interesów. Traktat NATO wręcz przeszkadza w tym przypadku, by wepchnąć Polskę prosto do wojny z Rosją, choć nie ma prawnych aspektów, których politycy i prawnicy nie byli w stanie odpowiednio „przekształcić” w imię specyficznie pojmowanej „demokracji” i „wolności”.

5. Kolejnym etapem jest „fałszywa flaga” i argumentacja propagandowych mediów mająca uzasadnić przystąpienie Polski do wojny przeciw Rosji. Mało kto „kupuje” oczywiste kłamstwo, że Ukraińcy walczą za Polskę i Europę w wojnie z Rosją. Sami Ukraińcy coraz bardziej są świadomi, że jest inaczej. Będzie wiec konieczność wymyślenia innych nośnych kłamstw mających pognać Polaków na wojnę z Rosją. Nastąpi to najprawdopodobniej wtedy, gdy Ukraina nie będzie dalej w stanie dźwigać ciężaru wojny ze względu na ogromne straty gospodarcze, ludnościowe i militarne. Czynnikiem przyspieszającym taką decyzję mogą być też postępy Rosjan w przypadku, gdyby rzeczywiście planowali zająć kolejne tereny.

6. Wybuch wojny pozbawia obywateli danego kraju wszelkich praw, bo tak zostało to wcześniej przygotowane i zaplanowane. Następuje blokowania granic, mobilizacja ludności, militaryzacja obiektów, wywłaszczanie z majątków. Politycy i „grupa uprzywilejowana” wyjadą wcześniej by „gorącym słowem dopingować” mordujących się ludzi. Wielu będzie sobie zdawać sprawę, że „koalicja chętnych” krajów skazana jest na zagładę i depopulację, ale można założyć, że takie cele zostały wyznaczone „odgórnie” przez potężne państwa mające swoje geopolityczne interesy.

7. Przebieg wojny dla Polski w każdym możliwym scenariuszu jako „koalicji chętnych” bez pozostałych krajów NATO będzie katastrofą i kolejną tragedią narodową. W przypadku wojny razem z blokiem NATO Polska ryzykuje całkowitym zniszczeniem, bo nie jest pewne, jak może potoczyć się taki konflikt militarny i czy nie zostanie użyta bron masowego rażenia na terytorium Polski. Nawet gdyby używano tylko broni konwencjonalnej, to straty Polski byłby katastrofalne, bo doszłoby prawdopodobnie do prawdziwej pełnoskalowej wojny, w której niszczone są masowo wszystkie strategiczne cele, a ludnością cywilna podczas takiego konfliktu ma „drugorzędne znaczenie”. Podczas takiego konfliktu mobilizowane są wszystkie zasoby danego kraju w celu zniszczenia przeciwnika i wygrania wojny. To jest pełnoskalowa wojna, w której używa się całego potencjału militarnego państwa. Z pięknego kraju, jakim jest Polska, znowu zostaną gruzy i miliony pomordowanych, a ci, którzy być może przeżyją, będą mogli śpiewać piosenki i opowiadać o bohaterskich czynach ucząc kolejne pokolenia jak ginąć za obce interesy geopolityczne.

Obecnie realizowane są pierwsze trzy punkty planu, co można łatwo sprawdzić, włączając lub czytając polskie media głównego nurtu. Po wyborach w Polsce niezależnie jaka telewizyjna opcja polityczna będzie rządzić, przewidziane cele dla Polski „odgórnie” będą realizowane. Wszystkie telewizyjne partie polityczne, będą realizowały prowojenny program narzucony Polsce „odgórnie” przez potężne państwa zachodu. Proces będzie obejmował zmiany w prawie wywłaszczające Polaków z własności w razie określonych warunków, będą też daleko idące zmiany w zakresie wolności osobistej oraz inwigilacji. Będą tworzone dalsze prawa odbierające ludziom wolność i mogące ich zagnać na planowaną wojnę z Rosją.

Wydatki na armie będą tak duże, że utrzymywanie ich w dłuższym czasie będzie niemożliwe dla takiego kraju jak Polska bez potężnego przemysłu, silnych dziedzin gospodarki i znaczącego eksportu. Pojawią się problemy ze względu na wysokie ceny energii, wysokie ceny surowców, obciążenie wydatkami militarnymi społeczeństwa spowalniające rozwój gospodarczy i społeczny. Państwo będzie w jeszcze większym stopni drenowało kieszenie obywateli, by pokryć długi oraz militaryzować naród. Utrata kolejnych rynków światowych przez odgórnie narzucane normy w kontaktach gospodarczych i społecznych będzie skutkowało w dłuższym okresie czasu problemami gospodarczymi. Dlatego stan ogromnych wydatków na zbrojenia i militaryzację narodu nie może trwać zbyt długo. Proces wywołania wojny jest prawdopodobnie w toku, a decyzje ws. terminu, być może nawet już zapadły w oparciu o dane dostarczane do ośrodków decyzyjnych. Gdy proces propagandowo-militarystyczny będzie zakończony, Polacy zostaną pogonieni na nieswoją wojnę tak jak tysiące nieświadomych zmanipulowanych Ukraińców. Podobny proces przygotowywania do wojny, przez lata zachodził na Ukrainie i doprowadził on do ruiny tego kraju pod każdym możliwym względem. Ukraina stała się krajem wyludnionym, z potężną korupcją, z ogromnymi stratami gospodarczymi i militarnymi, z potężnymi zniszczeniami, niespełniającym żadnych norm krajów UE ani krajów NATO. Dobrze o tym wiedzą zarówno Ukraińcy jak i ich władze. Powtórzenie procesu wojennego odbywa się teraz w Polsce i jedyną możliwością, by do tego nie doszło, jest powszechny opór społeczny.

Polska ani polskie społeczeństwo nie ma najmniejszego powodu, by uczestniczyć w nie swojej wojnie na wschodzie, tym bardziej że jest to wojna nie tylko nie do wygrania, ale nawet nie do zremisowania. Ci, którzy chcą pognać Polaków, jako „koalicje chętnych” krajów podejmować będą bandyckie decyzje niszczące życie setek tysięcy Polaków, te bandyckie decyzje będą niszczyły kraj, naród, a także przyszłość młodych pokoleń Polaków.

Trzeba mieć nadzieję, że nakreślony obraz jest „mocno” przejaskrawiony, ale pewne „symptomy” mogących nastąpić przyszłych wydarzeń są już widoczne. Jeżeli społeczeństwa Europy znowu dadzą się „podpuścić na wojnę”, to mogą powtórzyć historię II wojny światowej, tylko ze znacznie poważniejszymi konsekwencjami dla kontynentu europejskiego.

W Polsce nie ma ani jednej telewizyjnej partii politycznej, która miałby odmienne zdanie i pragnęła zakończenia konfliktu zbrojnego na Ukrainie przy negocjacyjnym stole. Taka zgodność w „demokracji” jest wprost niewiarygodna i sprawia wrażenie, że w „ważnych sprawach” politycy ci słuchają tych samych „poleceń” zza granicy. Wszystkie partie „jednomyślnie” wmawiają Polakom, że droga wojny i zbrojeń jest jedyną drogą, co jest oczywistym kłamstwem. Masowe zbrojenia nigdy nie prowadza do niczego dobrego, a są pierwszym symptomem planowanej wojny.

Tylko pokój, negocjacje i rokowania dają nadzieje na lepszą przyszłość dla Europy i Polski. Eskalacja konfliktu, wojna i zbrojenia nie doprowadzą do niczego pozytywnego dla społeczeństw europejskich. Inflacja, stopy procentowe, drożyzna, wysokie ceny energii i surowców, a także nowe obciążenia podatkowe dla obywateli Europy są tylko wstępem. Europa zmierza w kierunku stagnacji i problemów gospodarczych, a być może i wojennej katastrofy. Tylko pokojowe zakończenie wojny na Ukrainie daje szansę na pokój w Europie i lepszą przyszłość jej obywateli.

Autorstwo: Criswhite
Źródło: WolneMedia.net


  1. replikant3d 15.08.2023 10:21

    ,,Machina,, już ruszyła i nic jej nie zatrzyma. Zaś emitery psychotroniczne umieszczone na wieżach komórkowych, skutecznie tłumią instynkt samozachowawczy obywateli. Dlatego jest taka ,,niewytłumaczalna,, potulność i obojętność Polakow.

 

Czy jesteś antysemitą?


„Czy jesteś antysemitą?” – zapytał mnie podczas 40-lecia matury kolega ze szkolnej ławy, dzisiaj emerytowany pracownik ABW, słysząc opowieści o moich „przygodach”.

Poczułem się urażony, bo oskarżenie o antysemityzm czy jakąkolwiek inną fobię implikuje brak racjonalizmu; bycie niewolnikiem jakichś niezdrowych emocji. Jeśli ktoś rzeczywiście jest antysemitą, sam sobie szkodzi, ponieważ ma zaburzony obraz rzeczywistości i nie jest w stanie na zimno ocenić sytuacji. A ocena taka, jest jak najbardziej potrzebna, by móc rozpoznać, gdzie leży konflikt interesów, co można uzgadniać, a o co należy zawalczyć.

Tak, się składa, że nasz świat jest plątaniną – niektórzy mówią „grą” – interesów mniej lub bardziej wpływowych ludzi i środowisk. W tej grze – co jest chyba dla wszystkich oczywiste – od bardzo dawna uczestniczą różne środowiska żydowskie. O tym, że są one zróżnicowane, świadczą choćby niedawne protesty, jakich świadkami jesteśmy w Izraelu.

Powtórzę jeszcze, że antysemityzm w Polsce nie miał nigdy zabarwienia rasowego. Żyliśmy ze sobą wieleset lat i w przeciwieństwie do Niemców, którzy za Hitlera uważali Żydów za podludzi (Untermenschen), Polacy mieli z Żydami konflikty – podobnie jak z innymi narodowościami Rzeczpospolitej – za ich postawę wobec wrogów Polski, czy też w ramach różnych sporów społecznych, czy – używając marksowskiej terminologii – klasowych.

Konflikty te bywały zaostrzone przez czynniki zewnętrzne, jak choćby w przypadku Litwaków, którzy napłynęli masowo do Łodzi i Warszawy, w następstwie carskich ukazów. Główne ich fale emigracyjne odbyły się w latach 1891–1892 i 1905–1907 w ramach represji po zamachu na cara Aleksandra II Romanowa. Żydzi ci w większości przejęli kulturę rosyjską i na co dzień posługiwali się językiem rosyjskim, byli niechętnie przyjęci przez Polaków, którzy widzieli w nich narzędzie rusyfikacji, a także przez żydów ortodoksyjnych, którzy nazywali ich szajgecami (młodzieńcami). Zwalczali asymilację narodową i kulturową, co spowodowało jej czasowe ustanie. Pod koniec XIX wieku byli już dominującą siłą wśród Żydów w Polsce. Drugi wielki napływ tej ludności przypadł na lata 1905–1907 i był związany z wydarzeniami rewolucji 1905 roku.

Litwacy szybko zmonopolizowali niektóre rodzaje handlu, zakładając kantory, składy, domy komisowe i biura agentowe. Ich dzieci trafiały do rewolucyjnych, lewackich i lewicowych młodzieżówek.

Dzisiaj o tej historii w Polsce niewiele się pamięta, odwołując zazwyczaj do wspólnego pomieszkiwania Żydów i Polaków od czasów Kazimierza Wielkiego. Tymczasem na nasze wzajemnie relacje miało wpływ wiele wydarzeń i domniemanych lub rzeczywiście odmiennych postaw wobec nich – jak chociażby wobec wojny bolszewickiej czy brak lojalności wobec państwa polskiego w 1939 roku. (Niektórzy żydowscy historycy piszą, że Żydzi żadnej lojalności nie byli Polsce winni w świetle „antysemickiej polityki przedwojennej Polski”).

Jeśli wejdziemy głębiej w historię naszych relacji, to okaże się, że oskarżenia o antysemityzm są po prostu weaponizacją tego pojęcia i używaniem go do osiągania konkretnych celów politycznych, lub zamykania ust przeciwnikom i interlokutorom. W Polsce było to zjawisko widoczne już w latach 50. ubiegłego wieku, kiedy to pomna antyżydowskich rozliczeń w stalinowskiej Rosji, grupa żydowskich komunistów z PRL, bojąc się roli kozła ofiarnego przemian po śmierci Stalina, krzyknęła gromko „antysemityzm” na jakiekolwiek próby rozliczenia konkretnych sprawców mordów i tortur.

Pisał o tym, kilka lat później polski Żyd Witold Jedlicki w opublikowanym w paryskiej „Kulturze” tekście „Chamy i Żydy”, tak ujmując to zjawisko: „W kształtowaniu opinii publicznej Puławianom udaje się dokonać jeszcze jednej niebywale zręcznej wolty. Udaje im się mianowicie wykorzystać sprawę żydowską do likwidacji tak bardzo niewygodnego dla nich problemu odpowiedzialności osobistej za wyczyny z okresu stalinowskiego. Kto tę sprawę podnosi, zostaje natychmiast okrzyczany jako antysemita. Przykładem tego, jak manipulowano straszakiem antysemityzmu tam, gdzie czyjeś pochodzenie żydowskie nie miało najmniejszego znaczenia i gdzie naprawdę chodziło o coś całkiem innego, może być nieco późniejsza już sprawa Burgina. Juliusz Burgin był w czasach stalinowskich dyrektorem jednego z departamentów Ministerstwa Bezpieczeństwa. Z tej racji został po październiku przesłuchany przez specjalną komisję do badania działalności wspomnianego resortu. Coś istotnego musiało w trakcie tego przesłuchania wyjść na jaw, skoro natychmiast po przesłuchaniu Burgina odwołano ze stanowiska rządowego, które wówczas zajmował. Zanim wiadomość o jego odwołaniu mogła ukazać się w prasie, »Przegląd Kulturalny« zamieścił idiotyczny i histeryczny artykuł Burgina o tym, jak Żydzi uciekają z Polski do Izraela, nie mogąc znieść poniżeń i upokorzeń, które ich na każdym kroku w Polsce spotykają. Cel był jasny: stworzyć wrażenie, jakoby dymisja była represją za artykuł, odwrócić tym samym uwagę od ciemnej przeszłości i jednocześnie rzucić podejrzenie, że wszystko razem było rozgrywką na tle rasowym. Z artykułem Burgina podjęła najzupełniej słuszną polemikę trójka młodych redaktorów z »Po Prostu«, o których zaczęto natychmiast po kawiarniach szeptać: »to antysemici!«. Miałem w Warszawie znajomą, zwyczajną aferzystkę i złodziejkę, Żydówkę, która oskarżała o antysemityzm wszystkich, którzy wysuwali pod jej adresem pretensje finansowe. Dobra szkoła grupy Puławskiej odnosiła rezultaty. Doszło do tego, że ludzie naprawdę zaczęli wierzyć, że tylko antysemici żądają odpowiedzialności za zbrodnie stalinizmu i że po to, aby do antysemityzmu nie dopuścić, należy z żądań tych zrezygnować. Tenkto żądał ukarania ubeka-nieżyda, też był okrzykiwany antysemitą. Wielokrotnie powtarzany absurd był w końcu brany na serio. Do akcji zmobilizowano prasę. Zaapelowano do różnych ludzi cieszących się autorytetem, którzy zaczęli publikować artykuły na temat antysemityzmu. Najlepiej spełnił jednak swoje zadanie bodajże Jerzy Broszkiewicz, który podkreślił, że antysemityzm »dawno już przekroczył progi komitetów partyjnych«. O takie wskazywanie palcem przecież chodziło. Zainspirowano też na wielką skalę prasę zachodnią. Inspirowanie prasy zachodniej przez grupę Puławską zdarzało się już zresztą i dawniej; było to jednak raczej inspirowanie indywidualnych korespondentów czy poszczególnych artykułów. Tu po raz pierwszy zrobiono to na znacznie większą skalę. Charakterystyczny był podział ról pomiędzy prasą krajową i zagraniczną. O ile prasa krajowa biła przede wszystkim na alarm, że antysemityzm jest hańbą dla narodu polskiego, klasy robotniczej, partii komunistycznej itp., o tyle prasa zachodnia akcentowała przede wszystkim moskiewskie pochodzenie zarazy. Natomiast zarówno prasa krajowa jak i zachodnia zgodnie oceniały, że antysemityzm jest w Polsce czymś bardzo potocznym i występuje notorycznie. Chcę być dobrze rozumiany. W najmniejszym stopniu nie jest moją intencją bądź lekceważenie antysemityzmu, bądź tym bardziej jego usprawiedliwianie. Chcę tylko jasno powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, że w ocenie nastrojów antysemickich w Polsce w tym czasie znacznie przesadzono i to celowo przesadzono. […] Ale chciałbym wyraźnie powiedzieć jeszcze coś innego. To mianowicie, że ani Natolińczycy, ani w ogóle antysemici nie mają bynajmniej monopolu działania na szkodę ludności żydowskiej w Polsce. O ile nastroje antysemickie w Polsce w r. 1956 były już bardzo słabe, o tyle Puławianie swoją praktyką oskarżania o antysemityzm każdego, kto miał do nich o cokolwiek pretensję, zrobili wszystko, żeby nastroje te wzmocnić. Sytuację pogarszała jeszcze ta okoliczność, że w środowisku Puławian było mnóstwo pospolitych afer kryminalnych na wielką skalę”.

Pozwalam sobie na ten przydługi cytat, ponieważ historia lubi się powtarzać, a wzory raz skutecznie zastosowane, są później stosowane w kolejnych odsłonach. Dzisiaj za antysemitę uważa się każdego, kto krytykuje politykę Izraela, na tzw. terytoriach okupowanych, przeciwstawia lobbingowi organizacji żydowskich, czy też – jak w naszym polskim przypadku – sprzeciwia obarczaniu państwa polskiego współwiną za Holocaust.

Dlatego właśnie do tej pory nie rozliczono i nie skontrolowano w Polsce tzw. zwrotu majątku przedwojennych gmin żydowskich dzisiejszym gminom – czasem zakładanym dokładnie w tym celu przez malwersantów i spryciarzy z Żydami niemających nic wspólnego.

Podobnie krzyczy się „antysemici” wobec osób podważających dzisiaj zasadność wypłacenia przez Polskę odszkodowania dla konglomeratu żydowskich organizacji i firm prawnych za mienie bezdziedziczne, czy też bezspadkowe, które mieli na terenie państwa polskiego pozostawić obywatele polscy narodowości żydowskiej zamordowani bezpotomnie podczas Holocaustu przez Niemcy hitlerowskie. Straszak oskarżenia o antysemityzm pozwala wielu aferzystom unikać sprawiedliwości.

Metoda wypracowana w czasach, o których pisał Witold Jedlicki, jest skuteczna do dzisiaj.

Autorstwo: Andrzej Kumor
Źródło: Goniec.net

 

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska


„Przyjaźń” polsko-ukraińska kończy się tam, gdzie Warszawa zaczyna dbać o swoje interesy. Dobitnie pokazały to ostatnie tygodnie i napięcia w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.

Ledwo miesiąc minął od spektaklu pt. „pojednanie polsko-ukraińskie”, jaki odbywał się przy okazji 80. rocznicy apogeum Rzezi Wołyńskiej, a już z Ukrainy płyną donośne grzmienia, że „Polska wybiera konflikt” i winna jest pogorszeniu wzajemnych stosunków. A wszystko dlatego, że „sługa narodu ukraińskiego” porzucił, przynajmniej chwilowo, realizowanie interesów swojego pana.

Już pod koniec lipca prezydent Zełenski pogroził palcem premierowi Morawieckiemu, który oświadczył, że Polska nie otworzy swoich granic dla ukraińskich produktów rolnych po wygaśnięciu moratorium KE. Ukraiński przywódca wskazywał, że takie działanie „jest niedopuszczalne”. Wtórował mu kijowski premier Denys Szmyhal, twierdząc, że decyzja Morawieckiego jest „nieprzyjazna i populistyczna”. „Ostrzeżenia” te jednak nie nawróciły władz warszawskich na „właściwą” drogę. Ukraińcom podpadł bowiem także prezydencki minister i szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, który w TVP wygłosił niepopularną opinię, że „to, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Podkreślił też, że polskie zboże musi zostać „dystrybuowane po odpowiedniej, godnej cenie”.

Na domiar złego Przydacz przypomniał Ukrainie, że „naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski”. Słowa te rozjuszyły naszych wschodnich „przyjaciół” do tego stopnia, że swoje święte oburzenie wyraził zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Sibiga. Co więcej, ambasador Bartosz Cichocki został wezwany na dywanik do kijowskiego MSZ. Polski dyplomata usłyszał tam jasny komunikat, że podobne wypowiedzi są „niedopuszczalne”. Sibiga grzmiał natomiast, że słowa ministra Przydacza to „próby narzucenia polskiemu społeczeństwu […] bezpodstawnych twierdzeń, że Ukraina nie docenia pomocy z Polski”. Ocenił też, że „to oczywista gra, która służy do tego, by realizować własne interesy” – a kto, jak kto, ale Ukraińcy na tym świetnie się znają. I to akurat jest dobra wiadomość, bo właśnie realizowaniem polskich interesów powinny zajmować się polskie władze. Szkoda tylko, że jest to efekt uboczny kampanii wyborczej, a nie stała linia polityczna.

Ukrainiec szybko jednak dodał, że owa gra „nie ma nic wspólnego z rzeczywistością” i zarzucił Warszawie manipulację. Zakomunikował także – do wiadomości „sług narodu ukraińskiego” – jaka jest „prawda”. Otóż „jest nią przyjazny i otwarty dialog między prezydentami Ukrainy i Polski, którzy mają wysoki poziom wzajemnego zrozumienia i zaufania”. Szkoda tylko, że przyjaźń prezydenta Dudy z prezydentem Zełenskim nijak nie przekłada się na realizację polskich interesów. Nowe światło na tę kwestię rzucają słowa rzecznika ukraińskiego MSZ, który wyjaśnił, że „przyjaźń ukraińsko-polska jest o wiele głębsza niż celowość polityczna”. A skoro tak, to już wiadomo, że będziemy Ukraińcom pomagać za wszelką cenę. Co więcej, ostrzegł, że „żadne deklaracje nie przeszkodzą nam we wspólnym dążeniu do pokoju i budowaniu wspólnej europejskiej przyszłości”.

Wygląda jednak na to, że – przynajmniej przed zbliżającymi się wyborami – władzom warszawskim od tej „przyjaźni” polsko-ukraińska aż się ulewa. Nawet sam premier rządu warszawskiego wyraził opinię, że wezwanie polskiego ambasadora do MSZ w Kijowie było „błędem”, choć pewnie niedługo dowiemy się, że takie błędy przyjaciołom się wybacza. Zapewnił też, że „interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej”, co ze strony szefa rządu warszawskiego brzmi dość paradnie.

Widać, że zmiana wajchy nastąpiła także w polskim MSZ, który zdecydował się wezwać na dywanik ambasadora Ukrainy. Pech jednak chciał, że Wasyl Zwarycz nie przebywał wówczas w naszym kraju i ostatecznie na rozmowę udał się charge d’affaires ambasady Ukrainy. Nie przeszkodziło to stronie ukraińskiej, by po raz kolejny zrugać Polaków. Dyplomata stwierdził, że „nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz”. Przykład najwyraźniej idzie z góry, bowiem ukraiński ambasador już nam pokazał, że szczyt bezczelności leży w jego zasięgu. Nie dość przypomnieć, że w rocznicę Krwawej Niedzieli „oddawał hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej”. Wówczas Konfederacja domagała się, by Zwarycz został uznany w Polsce za persona non grata, lecz władze warszawskie udawały, że to tylko deszcz pada.

Mimo pojawiających się z rzadka symptomów otrzeźwienia, polska dyplomacja w relacjach z Ukrainą wciąż liczy, że wschodni „przyjaciel” łaskawym okiem spojrzy na nasze, wyrażane nieśmiało, oczekiwania. I choć po spotkaniu w polskim MSZ jego wiceszef Paweł Jabłoński przyznał, że wypowiedzi strony ukraińskiej „szkodzą dobrym relacjom”, to jednocześnie zapewnił, że Polska wciąż będzie wschodniego sąsiada wspierać. Jak się możemy domyślać, bezwarunkowo. W zamian „Polska oczekuje od Ukrainy gotowości do uwzględnienia naszego stanowiska m.in. w sprawie ochrony polskiego rolnictwa, ale też innych kwestii”. W przypływie szczerości Jabłoński ocenił, że wypowiedzi, jakie padały ze strony ukraińskiej, „miały niewłaściwy, niepotrzebny charakter”. Ujawnił także tajemnicę poliszynela, że „w niektórych sprawach trudniej nam osiągnąć porozumienie”. Wskazał tu na kwestię ukraińskiego zboża oraz nierozliczonego ludobójstwa i blokowanych ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej.

W reakcji na warszawskie próby zawalczenia o własny interes prezydent Zełenski oświadczył, że Ukraińcy „doceniają historyczne wsparcie Polski, która wraz z nimi stała się prawdziwą tarczą Europy”. Jednocześnie pospieszył z wyjaśnieniem, że na tej tarczy żadnego pęknięcia być nie może. Odnotował też „różne sygnały, że polityka czasami próbuje być ponad jednością, a emocje ponad fundamentalnymi interesami narodów” i zaordynował, co następuje. A mianowicie, że w stosunkach polsko-ukraińskich „emocje zdecydowanie powinny opaść”. O tym, że w ukraińskiej polityce liczy się pragmatyzm i zimna kalkulacja mówił też doradca Zełenskiego Mychajło Podolak. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja” – przyznał szczerze.

Z kolei ukraiński publicysta Jurij Panczenko walkę władz warszawskich o polski interes złożył na karb kampanii wyborczej i prorokował, że ten ponad dwumiesięczny okres będzie czasem „trudnych relacji”. Zauważył też, że „inwazja na pełną skalę zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach wobec Kijowa”. Trudno się z nim nie zgodzić, wszak od lutego 2022 roku słyszymy, że Ukraińcy walczą za „wolność waszą i naszą” i nie wolno teraz od nich niczego wymagać. Panczenko podkreślił, że Polska jest „jednym z liderów”, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Wskazał też na zjawisko, które dla władz warszawskich może wydawać się szokujące, że „każde wsparcie ma swoje granice”, więc „oczekiwano, że z czasem polska polityka wobec Ukrainy powinna stać się bardziej pragmatyczna”. Odnotował jednak, że do niedawna „tylko polityczne marginesy” w Polsce mogły sobie pozwolić na wygłaszanie takich tez. Ubolewał też, że Polska może w końcu zacząć zgłaszać „swoje roszczenia” i to jeszcze przed końcem wojny. Wysnuł więc wniosek, że to Warszawa „wybiera konflikt” artykułując swoje interesy. Widać zatem, że Ukraińcy w polityce nie kierują się jakąś mityczną „przyjaźnią”, ale twardą niemiecką Realpolitik.

Władze warszawskie zrobiły już wiele, by pokazać, kto tu jest sługą, a kto panem. Kijów natomiast regularnie uświadamia nam, że bratnia „przyjaźń” będzie trwała dopóty, dopóki Polska będzie Ukrainie potrzebna. Przy czym relacja ta polega przede wszystkim na oddawaniu Ukraińcom wszystkiego, czego tylko zapragną, zaś wszystkie próby wybicia się w tych stosunkach na niepodległość kończą się złowrogim pogrożeniem ukraińskim palcem.

Autorstwo: Marta Maciejewska
Źródło: NCzas.com


  1. pikpok 14.08.2023 15:16

    Zełenski (marionetka pasożytda Kołomojskiego) dba by jak najwięcej Ukraińców wysłać na pewną śmierć. https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/swiat/artykuly/9260403,zelenski-wszyscy-szefowie-obwodowych-komend-wojskowych-zostana-zdymis.html
    ,,Były oficer i analityk CIA o sytuacji na wukrainie i głupocie(?) polin.”
    https://twitter.com/i/status/1689169964106661888

  2. Drnisrozrabiaka 15.08.2023 00:26

    Należy się skoncentrować co nczas chciał osiągnąć wydając taki tekst. Twierdzi w nim, że jest jakiś konflikt pomiędzy władzą warszawską a Ukrainą jako całością. Może i pisze sensownie ale to mi wygląda na wybielanie PiS u i premierka jako walczących o interesy polski, które to mają głęboko w nosie, dalej coś tam o histori i 15 latki podnieciły się na maksa…

  3. Dandi1981 15.08.2023 10:31

    Ukraina potrzeboje pieniedzy na wojne uwaza ze polska blokujac wjazd tanich produktow rolnych z ukrainy dziala na ich niekorzysc i maja racje.
    Polska uwaza ze skoro im tyle pomogli to moga odpuscic zalewanie zbozem ue , ale nie rozumieja ze oni maja noz na gardle trasporty morskie sa zatapiane , trazyt przez ue nie ma takiej przepistowosci zeby wszystko sprzedac.
    Wiec ukraincy mowia jasno mimo pomocy od Polski my bedziemy z nia konkurowac gospodarczo Polska nie moze oczekiwac ze za udzielona pomoc ktora jest w interesie Polski bo ruskie juz wykreowaly Polske jako wroga nr1 bo bedzie nastepna po ukrainie , a amerykanie beda nam sprzet i kroplowke finasowa dostarczac niech sie slowianie zabijaja ich mniej ich tym lepiej.
    Wiec ukraina bedzie dbala o swoja gospodarke jak kazde panstwo np polska nie chce zalac rolnictwa tanimi produktami z ukrainy mimo ze wie ze jak ukraina padnie to oni nastepni z krajami baltyckimi , mimo to broni swojej gospodarki tak jak i ukraina , po to sa panstwa zeby dbac o interesy obywateli.

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...