czwartek, 26 października 2023

 

Rewolta przeciwko apartheidowi


Rozmowa z Ramzym Baroudem, palestyńskim politologiem, dziennikarzem i pisarzem mieszkającym w Stanach Zjednoczonych, który w 2015 roku uzyskał doktorat z nauk politycznych (problematyka palestyńska) na Uniwersytecie Exeter. Od 1999 roku jest redaktorem i wydawcą portalu PalestineChronicle.com. Wcześniej był m.in. redaktorem brytyjskiego portalu „Middle East Eye”, redaktorem naczelnym gazety „The Brunei Times”, a także zastępcą redaktora naczelnego wydania internetowego kanału Al-Jazeera. Publicysta, autor tekstów m.in. na łamach „The Washington Post”, „International Herald Tribune”, „Asia Times”. Jest autorem kilkunastu publikacji książkowych na temat Palestyny, a także kilkuset artykułów naukowych. Wykłada na uniwersytetach m.in. w Stanach Zjednoczonych, Turcji, Wielkiej Brytanii i Australii.

– Pierwsze z moich pytań dotyczy faktycznej sytuacji w Strefie Gazy. Zacznijmy od tego, jaki był prawdziwy powód rozpoczęcia operacji Hamasu właśnie teraz. Jak Pan sądzi – jaki był cel tej operacji?

– Ma to długą historię i kontekst, bardzo istotne dla tych wydarzeń. Istnieje również nowszy kontekst. Tłem występującym od dawna jest to, że Palestyna jest terenem okupowanym. Gaza jest miejscem zamieszkania uchodźców, którzy trafili tam w wyniku czystek etnicznych z 1948 roku. Zachodni Brzeg znajduje się pod izraelską okupacją wojskową. W Izraelu funkcjonuje system, który określić można bez wątpienia mianem apartheidu. I nie jest to tylko mój pogląd jako Palestyńczyka, choć oczywiście mam do tego określony stosunek. Można się jednak powołać na izraelskie organizacje obrony praw człowieka, jak B’tselem, czołowe międzynarodowe organizacje obrony praw człowieka, jak Amnesty International czy Human Rights Watch, cieszące się wysoką wiarygodnością, które analizowały sytuację na przestrzeni lat i uznały, że Izrael jest państwem apartheidu. Mamy zatem takie tło historyczne i związane z nim fakty. Ale mamy również niedawne wydarzenia, które miały miejsce w Izraelu. Nie tylko te, które zaczęły się po utworzeniu rządu Netanjahu w grudniu 2022 roku, lecz – powiedziałbym – od 2018, a nawet od 2017 roku. Administracja Trumpa zaczęła wówczas popierać normalizację stosunków między krajami arabskimi a Izraelem, całkowicie ignorując sprawę palestyńską, jak gdyby nie była ona już w ogóle istotna w debacie politycznej na Bliskim Wschodzie. Palestyńczycy przyglądali się temu wszystkiemu. Widzieli, że Jerozolima została oficjalnie uznana przez Stany Zjednoczone za stolicę Izraela, wbrew prawu międzynarodowemu. Widzieli, że kraje arabskie gotowe są ich przehandlować, a oni stają się coraz bardziej izolowani i osamotnieni. Istnieje też kontekst międzynarodowy: przeniesienie uwagi na wojnę na Ukrainie, na sytuację w Syrii, w Libii, w Jemenie. To wszystko całkowicie odwróciło uwagę od Palestyny. Tymczasem Izrael zaczynał coraz bardziej agresywnie zmierzać w kierunku aneksji Zachodniego Brzegu. Wprowadzał przepisy odmawiające wszelkich praw Palestyńczykom, językowi arabskiemu, kulturze palestyńskiej, negujące prawo do terytorium i do własności. Zaatakowane zostały również ich religie – chrześcijaństwo i islam. Powtarzały się ataki na prawo do praktyk wyznaniowych, na własność wspólnot religijnych, którą konfiskowano. Wszystko to działo się pod nadzorem armii izraelskiej. Na czele tych działań stanęli ekstremistyczni ministrowie z rządu Netanjahu, tacy jak minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben-Gewir, czy minister finansów Becalel Smotricz i inni. Gdy to wszystko się działo, Palestyńczycy głośno wołali, błagali o międzynarodowe zainteresowanie. Nic to nie dało. Kiedy Hamas zrobił to, co zrobił, rano 7 października, Palestyńczycy mogli być jedynie zaskoczeni zastosowaną strategią, śmiałością, tym, jak daleko zamierzał się posunąć. Żaden Palestyńczyk, niezależnie od różnic ideologicznych czy miejsca swego zamieszkania, nie odniósł wrażenia, że te działania są jakoś nieuzasadnione czy nieproporcjonalne. Uznano to za odpowiedź i reakcję na to, co działo w Izraelu w ciągu ostatnich kilku lat.

– Rozumiem. Jednak czy była to reakcja bardziej emocjonalna, czy stanowiąca część jakiejś strategii, planu? Oczywiście, za wcześnie jeszcze na szacowanie ostatecznych wyników tego konfliktu, ale widzimy już przecież tragedię związaną z bombardowaniami Gazy. Pewnie są już tysiące ofiar cywilnych, choć trudno jest oszacować rzeczywistą ich liczbę. Czy zatem w działaniach Hamasu była jakaś strategia, czy wynikały one tylko z emocji?

– To absolutnie nie była reakcja emocjonalna. Teorię o działaniach emocjonalnych zastosować możemy, istotnie, do poprzednich konfliktów. Zazwyczaj wywoływał jej Izrael, a Palestyńczycy odpowiadali. Może Pan powiedzieć, że każdy przejaw oporu w warunkach okupacji wojskowej stanowi wyraz odwetu, i tak właśnie jest. Takim odwetem jest wystrzelenie setek rakiet przez Palestyńczyków w reakcji na kolejne działania Izraela przeciwko nim – zrzucanie na nich bomb, mordowanie ich itp. Tym razem to Palestyńczycy zaczęli. Nie samą agresję, lecz tą konkretną odsłonę konfliktu, bo uznali, że nadszedł właściwy czas. Uważam, że był to dobrze przygotowany atak, wspólnie z innymi organizacjami palestyńskimi i arabskimi, szczególnie z Hezbollahem w Libanie. Moment działania został bardzo ściśle skoordynowany i zaplanowany. Stąd wziął się element zaskoczenia. Wszystko, co się stało, stanowi najwyraźniej część szerszej strategii. Wygląda na to, że przeanalizowano wszystkie przewidywalne reakcje Izraela i zdecydowano się działać w sposób odwrotny. Zamiast przeprowadzania ostrzału nocą, zrobiono to w dzień. Zamiast ostrzału rakietowego, wtargnięto pieszo, samochodami, na motocyklach i na spadochronach, drogą morską do osiedli żydowskich. Zamiast używać tuneli, poruszano się po powierzchni. Izrael był przygotowany na coś zupełnie odwrotnego, a Palestyńczycy działali całkowicie inaczej. Mogę sobie wyobrazić, że coś takiego wymagało całych lat przygotowań. Dlatego, gdy Amerykanie i Izraelczycy twierdzą, że przyczyniły się do tego irańskie pieniądze, które odmroził Biden, to jest to po prostu niemożliwe. Z różnych przyczyn. Podobnie jak twierdzenia, że w Libanie odbyło się spotkanie Hamasu z irańskimi oficerami. Jeśli takie spotkanie rzeczywiście miało miejsce, doszło do niego trzy miesiące temu. Jak można zatem zakładać, że pieniądze, które jeszcze faktycznie nie zostały odmrożone, zostały już wykorzystane, przetransferowane, dostarczone na zakup broni i stworzenie infrastruktury, a wszystko to w ciągu kilku tygodni? Ta operacja wymagała lat działań i przygotowań. Wskazuje to na wiarygodność analiz, takich jak ta, którą opublikował Reuters, które mówią o tym, że Hamas kreował mylne wrażenie, iż nie zmierza w kierunku bezpośredniej konfrontacji z Izraelem. Te działania konfrontacyjne pozostawiono innej grupie palestyńskiej, Islamskiemu Dżihadowi, co wywołało falę krytyki wśród Palestyńczyków, nawet w mediach izraelskich, które pisały, że Hamas zajmuje się ruchem oporu z pięciogwiazdkowych hoteli. Według Reutersa, wszystko to była przykrywka. Wiedziały o tym Hamas, Islamski Dżihad i niewielka grupa osób. Izrael faktycznie się na to nabrał, sądząc, że Hamas zrezygnował z działań militarnych i pozostawił je innym. To ma sens, biorąc pod uwagę ogrom przygotowań i ilość zasobów niezbędnych do takiej operacji.

– A co z Iranem? Wspomniał Pan o Hezbollahu. Większość analityków twierdzi, że jest on w 90% kontrolowany przez Teheran. Czy Iran wiedział o tych przygotowaniach i mógł je jakoś wspierać, nawet niekoniecznie finansowo, lecz logistycznie i na inne sposoby?

– Nie byłbym zaskoczony, gdyby tak było, choć – oczywiście – Irańczycy strategicznie kluczą, mówią, że to była decyzja wyłącznie palestyńska. Ja również sądzę, że decyzję podjęli sami Palestyńczycy, ale to nie oznacza, że nie otrzymali wsparcia. Szczególnie w kontekście faktu, że Iran i Hezbollah znajdowały się w ostatnich latach pod ogromną presją amerykańską i izraelską. Bombardowano bazy należące do Hezbollahu i irańskie w Syrii. Działo się to regularnie i w efekcie zginęły setki bojowników, dowódców, dziennikarzy. Lecz oni nie decydowali się na działania odwetowe, na otwarcie kolejnego frontu. Musieli bowiem zajmować się wieloma sprawami regionalnymi i międzynarodowymi, które ich pochłaniały. Mieliśmy zatem wywieraną przez lata presję. Teraz jednak konflikt i wojna w Syrii nieco ucichły. Iran ma dogodniejszą sytuację finansową, militarną i strategiczną. Dzieje się tak z różnych przyczyn, w tym z powodu wojny rosyjsko-ukraińskiej. Produkują obecnie takie rodzaje broni, że przestali być zależni od jej dostaw z innych kierunków. Wygląda więc na to, że Irańczycy byli gotowi w tym samym czasie, co Hamas. A być może to Hamas z wykonaniem tego ruchu czekał na gotowość swoich pozostałych partnerów zdolnych do walki. Podam Panu dobry przykład pokazujący sposób myślenia i strategii obranej przez Hamas. Mówiłem od samego początku, że Hamas zdawał sobie sprawę, iż Izrael reaguje skrajnie i nieproporcjonalnie na pojedyncze zdarzenia, jak na przykład zabójstwo czy porwanie żołnierza. Nie zrobiliby zatem czegoś takiego, jak dosłownie inwazja na tereny przygraniczne i zajęcie ponad 25 osiedli, jeżeli nie byliby pewni, że działają w ramach bardzo konkretnego planu popieranego przez Iran. Nawiasem mówiąc, dowód na to nie pochodzi z Iranu, Libanu czy Syrii, lecz z Jemenu. Przywódca jemeńskiego Ruchu Huti, walczącego przeciwko krajom arabskim wspieranym przez Stany Zjednoczone, wydał oświadczenie, w którym – przewidując możliwość interwencji amerykańskiej – stwierdził, że operacja była decyzją Palestyńczyków, z którą nie mają nic wspólnego, ale jeżeli Amerykanie bezpośrednio zaatakują Palestyńczyków, to jego ruch odpali rakiety w kierunku Izraela. To reakcja, której nikt nawet nie przewidywał. Pokazuje, że żadne z podjętych kroków nie stanowiły działań spontanicznych i emocjonalnych.

– Jeżeli Stany Zjednoczone zaangażowałyby się jakoś bezpośrednio w konflikt, moglibyśmy zatem mówić o co najmniej regionalnej wojnie, z udziałem szeregu podmiotów z Bliskiego Wschodu. A co z Turcją? Werbalnie Erdoğan wyraził może nie poparcie, lecz zrozumienie dla Palestyńczyków. Czy Turcja mogłaby również podjąć jakieś próby, działania na rzecz Palestyny?

– Powinniśmy to sobie szczerze powiedzieć. Myślę, że Turcja – podobnie jak Saudyjczycy, Emiratyczycy, Jordańczycy, Egipcjanie i inni – wychodzi z założenia, że wprawdzie ma określone emocje wobec Palestyny, jednak emocje te nie mają znaczenia z geopolitycznego punktu widzenia. W szerszym kontekście Palestyna nie ma dla nich naprawdę znaczenia, zarówno w skali regionalnej, jak i międzynarodowej. Do takiego wniosku dochodzą. We wrześniu Erdoğan spotkał się z Benjaminem Netanjahu podczas konferencji i spotkań Zgromadzenia Ogólnego ONZ. To spotkanie miało bardzo przyjazny charakter. Nie mówił zbyt wiele o Palestynie i zaprosił Netanjahu do złożenia wizyty w Turcji, deklarując, że po tej wizycie sam przyjedzie do Izraela. Było to dla Palestyńczyków, którzy zdawali sobie sprawę z geostrategicznego, emocjonalnego i politycznego znaczenia, jakie ma dla nich Turcja, wielkie rozczarowanie,. Czy zobaczymy teraz rezygnację Turcji z tego miękkiego stanowiska i powrót do mocniejszych, solidaryzujących się z Palestyną, publicznych deklaracji władz, społeczeństwa, mediów? Sądzę, że prędzej czy później to nastąpi. Myślę, że w tej chwili już kraje arabskie dążące wcześniej do normalizacji stosunków z Izraelem, zaczęły być wyjątkowo ostrożne. Spostrzegły, że mają niewielkie znaczenie polityczne. Izrael zagroził, że ostrzela każdy egipski konwój z pomocą humanitarną zmierzający do Gazy. A przecież to Egipt, najbliższy sojusznik Izraela w regionie, który codziennie realizuje wymianę informacji wywiadowczych przeciwko terroryzmowi i w innych sprawach. I padają pod jego adresem groźby ze strony Izraela, jeśli spróbuje pomagać Palestyńczykom. Na Egipt wywierana jest ogromna presja. Widzieliśmy to przy okazji ataku egipskiego żołnierza na izraelskiego turystę w Aleksandrii. Jeśli jednak popatrzymy na narrację i dyskurs mediów egipskich, mam na myśli media prorządowe, okazuje się, że odkrywają one Palestynę na nowo. Znaczenie Palestyny, braterstwo pomiędzy narodami itd. Bo zapanował strach, że za wszystko to przyjdzie zapłacić cenę. Izrael przegrywa i dzieje się to coraz szybciej. Tym samym wrogowie Palestyny staną się wrogami Arabów. Przyjaciele Palestyńczyków będą przyjaciółmi dla wszystkich Arabów. To wszystko każe się zastanowić, jak udało się w ciągu jednej doby, kilku godzin, kilkudziesięciu minut, stać się ważnym elementem gry geopolitycznej na Bliskim Wschodzie. Jak to osiągnąć, znajdując się przy tym w warunkach oblężenia? To naprawdę wymaga pogłębionej analizy i refleksji. W sumie uważam, że mamy wśród analityków kryzys, jeśli chodzi o umiejętność oszacowania tego, co dzieje się teraz w Palestynie.

– Jeszcze jedno pytanie, jeśli Pan pozwoli. Obserwuje Pan to wszystko ze Stanów Zjednoczonych. Co Pan sądzi o przebiegu konfrontacji informacyjnej między różnymi obrazami i narracjami na temat tego konfliktu? W Europie mamy właściwie całkowitą dominację narracji izraelskiej, przynajmniej na razie. A jak to wygląda w Stanach Zjednoczonych z Pana perspektywy?

– Po raz pierwszy od bardzo dawna w Ameryce mamy całkowitą jednomyślność wszystkich mediów, inteligencji, intelektualistów, polityków z obu stron. Owszem, Republikanie starają się sprawę wykorzystać politycznie, atakując Demokratów i zarzucając im, że oddali pieniądze Iranowi, że nie traktowali wystarczająco dobrze Izraela. Biorąca udział w prawyborach Partii Republikańskiej Nikki Haley wypowiedziała się w szokujący sposób na antenie Fox News i nikt tego nie zakwestionował. Zwróciła się do Netanjahu z tym przerażającym wyrazem twarzy, mówiąc: „wykończ ich!”, mając na myśli Palestyńczyków. Wzywała do ludobójstwa, a Amerykanie temu przyklasnęli. Obserwuję politykę amerykańską już od 25 lat. Jestem zaangażowany w debaty, zarówno w głównym nurcie, jak i w alternatywne. I powiem Panu, że jeszcze nigdy nie doświadczyliśmy czegoś takiego, jak teraz. Nawet w czasach, gdy nie mieliśmy w Ameryce zbyt wielkiej reprezentacji intelektualistów, dziennikarzy i mediów palestyńskich, nadal istniał jakiś margines, mogliśmy od czasu do czasu jakoś zabrać głos. Teraz całkowicie nas skasowano. Mamy przecież znaczących intelektualistów, uczonych, dziennikarzy, artystów, jedną z najlepiej wykształconych społeczności tutaj w Stanach Zjednoczonych, a jednak usunięto nas z mapy amerykańskich mediów. Prawo istnienia mają wyłącznie głosy proizraelskie i te, które wzywają wprost do ludobójstwa Palestyńczyków.

– Cóż, niestety sytuacja jest dość podobna do tej w Europie. Dziękuję za tą rozmowę. Mam nadzieję, że znajdzie Pan czas na komentowanie kolejnych wydarzeń, może bardziej pozytywnych od tych obecnych. Bardzo dziękujemy za Pana głos i spojrzenie eksperckie.

Z Ramzym Baroudem rozmawiał Mateusz Piskorski
Zdjęcia: hosnysalah (CC0)
Źródło: MyslPolska.info

 

Przemytnicy z azylem


Proceder przemycania uchodźców przez Polskę nie byłby możliwy, gdyby nie imigranci, którzy w ostatnich latach uzyskali prawo pobytu w Polsce.

5 lat więzienia – taką karę Sąd Okręgowy w Warszawie wymierzył rok temu Movlatowi C i Kurbanowi M. – obywatelom Rosji narodowości czeczeńskiej, którym Prokuratura Okręgowa w Warszawie zarzuciła, że stworzyli grupę przestępczą zajmującą się nielegalnym przewożeniem swoich rodaków z ośrodków dla uchodźców usytuowanych we wschodniej Polsce aż do Francji i Niemiec.

Według aktu oskarżenia grupa działała jak doskonale zorganizowane przedsiębiorstwo, przynosząc stałe zyski jego uczestnikom i szefom. Dwaj pomysłowi Czeczeni mogli na tym zarobić około pół miliona złotych. Zawiniły też sądy w Polsce i w Niemczech, które wcześniej uwierzyły obu Czeczenom, że już nigdy więcej nie będą zajmować się przemytem ludzi.

OPŁACALNY KURS

Wiosną 2016 roku Movlat C. używający pseudonimu „Czarny” nawiązał znajomość z kierowcą taksówki z Terespola. To małe miasto na polsko-białoruskiej granicy, położone przy drodze E30 – głównej arterii komunikacyjnej łączącej wschód i zachód Europy. W jego okolicy znajdują się ośrodki dla uchodźców, do których trafiają wszyscy starający się o azyl w Polsce. Tam też schronienia szukają wszyscy ci, którym nielegalnie uda się przekroczyć polsko-białoruską granicę. Czeczen zaproponował nowemu znajomemu możliwość zarobienia dużych pieniędzy: miał przewozić do niemieckiej granicy wskazanych przez niego uchodźców z ośrodka w Terespolu.

Zadanie było proste: kierowca miał tylko w określonym momencie przyjechać w wyznaczone miejsce w pobliżu ośrodka, zabrać grupę osób (najczęściej 4-osobową rodzinę) i zawieźć w pobliże niemieckiej granicy. „Czarny” pokrywał koszty paliwa, opłat autostradowych, a dodatkowo oferował do kilkuset euro za jeden kurs. Terespolski kierowca zgodził się. Zarobienie tej pokaźnej sumy pieniędzy wydawało mu się tym bardziej proste, że większą część drogi do granicy z Niemcami można już wygodnie pokonać nowoczesną autostradą A2 i jeśli się nie zwraca niczyjej uwagi, to prawdopodobieństwo zetknięcia się z policją nie jest wielkie. Kierowca z Terespola nie powiedział swojemu czeczeńskiemu znajomemu, że podobne usługi świadczy już dla innego Czeczena. Kurban M. krótko wcześniej poznał tego taksówkarza i zaproponował mu dokładnie to samo, a szofer również wyraził zgodę, skuszony możliwością zarobienia dodatkowych pieniędzy.

SPECJALNA PROCEDURA

Dwaj Czeczeni wykorzystali tzw. procedurę uchodźczą (reguluje ją Rozdział II Ustawy „o udzielaniu cudzoziemcom ochrony na terytorium RP”) stosowaną wobec swoich rodaków. Polega ona na tym, że objęte nią osoby mogą swobodnie poruszać się po Polsce, ale nie wolno im przekraczać granic.

Tej procedurze poddawani byli Czeczeni przyjeżdżający w ostatnich latach do Polski. – Ich dokumenty tożsamości były deponowane na czas rozpatrzenia wniosku, im zaś wydawano Tymczasowe Zaświadczenie Tożsamości Cudzoziemca, który to dokument nie uprawniał takiej osoby do przekroczenia granicy RP – tłumaczy Łukasz Łapczyński z Prokuratury Krajowej. – Na czas postępowania administracyjnego w przedmiocie rozpoznania wniosku kierowani byli do ośrodków otwartych. Ośrodek otwarty to taki, z którego można wyjść. To zaś pozwala na swobodną komunikację między mieszkańcami ośrodka a światem zewnętrznym. Movlat C. i Kurban M. – poprzez czeczeńską diasporę w Polsce – szybko nawiązali kontakty z uchodźcami. Zaproponowali, że mogą przetransportować do Europy Zachodniej – głównie do Niemiec i Francji – każdego, kto zapłaci 1000 euro.

TAKSÓWKARSKI BIZNES

Wiadomość szybko przedostała się do ośrodków dla uchodźców położonych przy wschodniej granicy Polski. Czeczeni – jeden po drugim – zaczęli kontaktować się z Movlatem C. lub Kurbanem M. i zgłaszać się na wyjazdy. Szefowie brali pieniądze, dzielili klientów na kilkuosobowe grupy i wskazywali miejsce, w którym należało czekać na kierowcę. Samochód rozpoznawano po numerach rejestracyjnych. Sam kierowca wcześniej dowiadywał się, gdzie ma podjechać i o której godzinie, aby zabrać do samochodu grupę Czeczenów, a następnie realizował to zamówienie.

Jak wynika z akt śledztwa, najczęściej jego punktem docelowym był motel w pobliżu granicy polsko-niemieckiej. Dotarcie tam zajmowało do 10 godzin. Stamtąd, za Odrę, grupę Czeczenów zabierał już inny taksówkarz. Według prokuratury obaj przemytnicy z Kaukazu zwerbowali aż 20 taksówkarzy z trzech województw: mazowieckiego, wielkopolskiego i podlaskiego. Wszyscy zgodzili się, licząc na łatwy zarobek.

SZKOLENIE Z PRZEMYTU

Aby zacząć przewozić nielegalnych imigrantów, każdy kierowca musiał przejść swoiste przeszkolenie. „Czarny” uczył, w jaki sposób prowadzić samochód, aby nie zwracać na siebie uwagi policjantów. Tłumaczył, że należy jechać w grupie aut, absolutnie nie łamać przepisów drogowych i przez cały czas starać się niczym nie wyróżniać. Najważniejsze były jednak instrukcje, jak się zachować w razie wpadki, czyli zatrzymania przez policję. Tutaj wytyczne były zawsze te same: kierowca miał mówić, że swoich pasażerów nie zna, przypadkowo na postoju poprosili go, żeby ich podwiózł i – przede wszystkim – miał nie wiedzieć, że przebywają w UE nielegalnie.

Tylko przy takich zeznaniach kierowca nie trafiał od razu do aresztu. Mimo tych środków bezpieczeństwa nie udało się utrzymać wszystkiego w tajemnicy. Jesienią 2017 roku funkcjonariusze straży granicznej zatrzymali do kontroli wspomnianego taksówkarza z Terespola, gdy przewoził trzech Czeczenów. Złożył on wyjaśnienia zgodne z instrukcjami Movlata C. Opowiedział, że swoich pasażerów poznał przypadkowo, gdy poprosili go o podwiezienie w stronę Warszawy. Zaręczał, że był przekonany, iż wszyscy są w Polsce legalnie i nie miał żadnych powodów, aby twierdzić, że zamierzają opuścić Polskę wbrew przepisom. Problem w tym, że jeden z Czeczenów ujawnił w trakcie przesłuchania prawdę. Niefortunny kierowca, aby nie trafić do aresztu, zgodził się na współpracę i ujawnił cały proceder przemytu ludzi, identyfikując jego organizatorów Movlata C. i Kurbana M. Wskazał również innych taksówkarzy, którzy w tym uczestniczyli oraz ich numery telefonów. Analiza połączeń między nimi stała się jednym z kluczowych dowodów w śledztwie. Co ciekawe: nazwisko Kurbana M. figurowało w międzynarodowej bazie osób poszukiwanych. Wszystko dlatego, że w 2011 roku został we Frankfurcie nad Odrą aresztowany za przemyt uchodźców w ramach grupy przestępczej. Sąd wówczas skazał go na karę 4 lat i 8 miesięcy więzienia. Podczas procesu pozwolono mu opuścić areszt, gdyż zadeklarował, że zaniecha działalności przestępczej.

POWRÓT DO PRZESTĘPSTWA

Również Movlat C. już wcześniej zarabiał krocie na przemycie swoich rodaków do Europy Zachodniej. W 2012 roku przekonał właściciela podwarszawskiej firmy transportowej, aby wskazał mu kilku kierowców mikrobusów zainteresowanych dodatkowymi dochodami. Wszystkim zaoferował możliwość zarobienia kilkuset euro za przewiezienie czeczeńskiego uchodźcy do Berlina lub Paryża. Sam zorganizował punkty kontaktowe, w których zatrzymywali się uchodźcy, czekając na kolejny transport lub na osoby, które zapewniały im nocleg. Ten proceder wyszedł na jaw jesienią 2014 roku. Jeden z kierowców został zatrzymany na granicy czesko-austriackiej, drugi przy wjeździe do Szwajcarii. Przesłuchiwani ujawnili szczegóły przemytniczego procederu i rolę Movlata C.

W grudniu 2014 „Czarny” trafił do aresztu, ale spędził tam tylko dwa miesiące. Jego adwokat przekonał sąd, że Czeczen może przebywać na wolności. Ostatecznie w 2015 roku prokurator oskarżył „Czarnego” i sześcioro Polaków o to, że działali w grupie przestępczej i ośmiokrotnie przemycili ludzi. Więcej nie zdołano im udowodnić, ale sprytny Movlat C. i z tej sytuacji znalazł rozwiązanie. Sam przyznał się do winy i dobrowolnie poddał się karze: rok więzienia za kierowanie grupą przestępczą, rok i dwa miesiące za ośmiokrotne zorganizowanie przemytu ludzi, łącznie 2 lata w zawieszeniu na 5 lat i 2 tysiące złotych grzywny. Taką karę uzgodnił z prokuraturą. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga (sygn. akt V K 99/15) pod przewodnictwem sędzi Barbary Piwnik przychylił się do tych wniosków. Oskarżeni kierowcy również przyznali się do winy, poddali się karze i usłyszeli krótkie wyroki w zawieszeniu i niskie grzywny. 9 czerwca 2017 roku sędzia Piwnik uniewinniła ich od zarzutu udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Dzięki temu rozwiązaniu prawnemu „Czarny” opuścił gmach stołecznego sądu nieniepokojony przez nikogo.

Autorstwo: Leszek Szymowski
Zdjęcie: Sonse (CC BY 2.0)
Źródło: NCzas.info

 

Ludzie wolą interakcje społeczne od cyfrowych


W świecie zdominowanym przez smartfony i technologie cyfrowe może zaskoczyć fakt, że ludzie nadal cenią sobie bezpośrednie interakcje. Niedawne badanie przeprowadzone przez naukowców z Franklin College of Arts and Sciences na Uniwersytecie Georgia wykazało, że uczestnicy na ogół bardziej lubili interakcję z nieznajomym niż przeglądanie telefonu lub siedzenie samotnie.

Główna autorka i doktorantka Christina Leckfor wyjaśniła motywację badania: „Kiedy ludzie znajdują się w prawdziwym świecie, mają do wyboru różne opcje. Chcieliśmy uzyskać wgląd w to, jak ludzie oceniają te opcje, zarówno pod względem tego, czego spodziewają się czuć, a także pod względem tego, jak faktycznie się czują po wykonaniu tych czynności”.

Aby zbadać te spostrzeżenia, naukowcy podzielili uczestników badania na cztery grupy. Dwie grupy przewidywały, jak będą się czuć w związku z różnymi czynnościami, natomiast dwie pozostałe grupy wykonywały przydzielone im zadania. Następnie wszystkie grupy poproszono o uszeregowanie opcji od najbardziej do najmniej przyjemnej. Dodatkowo w skali od 0 do 100 uczestnicy oceniali prawdopodobieństwo przeżycia pozytywnych lub negatywnych emocji podczas każdego zadania.

Wbrew oczekiwaniom uczestnicy dokładnie przewidzieli poziom przyjemności z każdej aktywności. Najwyżej oceniane pod względem pozytywnego znaczenia emocjonalnego są rozmowy z nieznajomymi, a następnie korzystanie ze smartfona i siedzenie samotnie. Jednak wprowadzając dodatkowe opcje, takie jak oglądanie filmów, przeglądanie mediów społecznościowych czy wysyłanie wiadomości tekstowych, uczestnicy przedkładali oglądanie filmów nad rozmowę.

Ciekawym wnioskiem z badania było to, że pomimo poprawy nastroju po rozmowie z nieznajomym, uczestnicy nadal przedkładali pisanie SMS-ów nad rozmowę. Sugeruje to, że ludzie nie zawsze dostrzegają potencjalne korzyści płynące z komunikacji twarzą w twarz i nie zawsze traktują te informacje priorytetowo. Podkreśla to również fakt, że samo postrzeganie czegoś jako przyjemnego nie zawsze prowadzi do chęci zaangażowania się w tę aktywność.

Zbadano także wpływ emocjonalny tych zadań. Rozmowy z nieznajomymi spowodowały znaczny wzrost pozytywnych emocji, średnio o 5 punktów w 100-punktowej skali. Oglądanie filmów spowodowało mniejszy wzrost – 2,4 punktu, a wysyłanie SMS-ów spowodowało spadek pozytywnych emocji.

Badanie to rzuca światło na to, że ludzie wolą interakcje społeczne od interakcji cyfrowych. Pomimo powszechnego stosowania smartfonów i pokusy korzystania z treści cyfrowych, komunikacja twarzą w twarz nadal wydaje się zajmować szczególne miejsce w sercach ludzi. Lecfort podsumował: „Byliśmy zaskoczeni, że chociaż uczestnicy badania zgłaszali poprawę nastroju po rozmowie z nieznajomym, to nadal przedkładali pisanie SMS-ów nad rozmowę z nieznajomym. Może to oznaczać, że ludzie nie zawsze są świadomi potencjalnych korzyści płynących z rozmowy lub nie dają pierwszeństwa do tej informacji”.

Źródło: ZmianyNaZiemi.pl

 

Unia Europejska zamierza jeszcze zwiększyć swoje kompetencje


Prymat prawa Unii Europejskiej nad prawem krajowym, likwidacja zasady jednomyślności w Radzie Unii Europejskiej, zwiększenie kompetencji Brukseli w zakresie polityki klimatycznej. To tylko część z rozwiązań zmierzających do federalizacji Europy, których wdrożenie w swoim najnowszym raporcie rekomendują deputowani do Parlamentu Europejskiego.

Komisja Spraw Zagranicznych i Komisja Prawna przyjęły raport dotyczący rewizji traktatów o Unii Europejskiej. Propozycje zawarte w dokumencie jednoznacznie wskazują na poparcie europosłów dla projektu dalszej federalizacji Europy.

W pierwszej kolejności eurodeputowani chcą uznania prymatu prawa unijnego nad prawem krajowym państw członkowskich. Ich zdaniem zasada ta powinna zostać wpisana do traktatów, aby obowiązywała we wszystkich krajach należących do UE.

Zmienić miałyby się także warunki głosowania w Radzie Unii Europejskiej, o czym od dłuższego czasu informują media. Członkowie wspomnianych komisji opowiedzieli się za podejmowaniem większej liczby decyzji większością kwalifikowaną, czyli likwidacją dotychczasowego prawa weta.

Bruksela zwiększyłaby swoje kompetencje w innych obszarach. Decydowałaby tym samym o kształcie polityki klimatycznej i o bioróżnorodności. Dodatkowo wspólne kompetencje zostałyby rozszerzone na sprawy zdrowia publicznego, ochrony ludności, przemysłu i edukacji.

Pod koniec listopada wnioski z raportu mają zostać poddane pod głosowanie w trakcie sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego.

Na podstawie: PAP.pl, Forsal.pl, Europarl.Europa.eu
Źródło: Autonom.pl

KOMENTARZ „WOLNYCH MEDIÓW”

Oczywiście, federacjoniści nawet nie rozważają przeprowadzenia referendów w państwach UE ws. przekształcenia unii w federację, bo UE od razu by się rozpadła, lub mocno skurczyła. Stosują podstępną politykę małych kroków, by ludzie nawet nie poczuli, kiedy Unia Europejska zmieni się w Stany Zjednoczone Europy.

 

Pracujemy nad usunięciem jej z uniwersytetu!


Marie Anderson studentka piątego roku wywołała oburzenie, gdy sfotografowano ją podczas sobotniej propalestyńskiej demonstracji w stolicy Polski, niosącą plakat przedstawiający izraelską flagę wyrzucaną do kosza obok słów „utrzymuj świat w czystości”. Warszawscy studenci medycyny zażądali wydalenia swojej koleżanki.

Kiedy została zapytana o znaczenie plakatu, Anderson, której mąż jest Jordańczykiem, zaprzeczyła, że ​​był on wymierzony w Żydów i stwierdziła, że ​​przesłanie było skierowane do izraelskiego rządu.

W rozmowie z Nextą TV kobieta powiedziała: „Nie chodzi o Żydów, oczywiście, że nie chodzi o Żydów. Wolność wyznania jest także prawem człowieka, które popieramy, ale nie popieramy izraelskiego rządu i ludobójstwa na tle etnicznym, którego dokonuje obecnie na narodzie palestyńskim”.

Zdjęcia kobiety trzymającej znak szybko obiegły internet, a ambasador Izraela w Polsce wezwał polskie władze, aby „wstrzymały ten rażący antysemityzm, zanim wymknie się spod kontroli”.

W odpowiedzi Prezydent RP Andrzej Duda powiedział: „My, Polacy, ze względu na pamięć o tych, którzy zostali zamordowani w czasie Holokaustu, nie możemy nigdy zgodzić się na jakiekolwiek przejawy antysemityzmu w jakiejkolwiek formie, a wszelkie jego przejawy budzą nasze głębokie oburzenie. W Polsce nie ma pozwolenia na wyrażanie nienawiści wobec kogokolwiek. Jest to całkowicie sprzeczne z wartościami, na których opiera się Rzeczpospolita Polska”.

Obecnie koledzy-studenci Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego rozpoczęli kampanię mającą na celu wydalenie Anderson i uniemożliwienie jej uzyskania licencji lekarza w Polsce i Norwegii. W e-mailach wysyłanych do uczelni, Polskiej Izby Lekarskiej i Norweskiej Izby Lekarskiej studenci wyrazili „głębokie zaniepokojenie i głębokie rozczarowanie” działaniami Andersen i poprosili „o jej wydalenie i rozważenie dalszych kroków prawnych” przeciwko niej. Pod petycją Samorządu Studentów uczelni podpisało się ponad 3 tysiące osób.

W poniedziałek uczelnia wydała oświadczenie w mediach społecznościowych, w którym napisała: „Jedną z głównych wartości Uniwersytetu jest szacunek do każdego człowieka. Jednoznacznie potępiamy wszelkie przejawy nienawiści, także na tle narodowościowym i rasowym”. Według doniesień Anderson pojawiła się już przed władzami uczelni, aby wyjaśnić swoje zachowanie, ale jak dotąd nie podjęto żadnych dalszych kroków.

Jedna z oburzonych studentek powiedziała: „Pracujemy nad usunięciem jej z uniwersytetu!”. Inna dodała: „Jeśli uniwersytet nie podejmie odpowiednich działań, Norwegia nie powinna zapewnić jej licencji lekarskiej, podobnie jak inne kraje, które poważnie traktują nazizm”.

Opracowanie: Andrzej Kumor
Źródło: Goniec.net

KOMENTARZ „WOLNYCH MEDIÓW”

Ciekawe, jakiej narodowości są te studentki, że antysyjonistyczny banner wywołał w nich coś, co wygląda jak „furia nienawiści” i „żądza zemsty”? Pytanie merytoryczne.

 

Naukowcy apelują o dwa odrębne ministerstwa edukacyjne


O utworzenie dwóch odrębnych ministerstw: nauki i szkolnictwa wyższego oraz edukacji w miejsce istniejącego Ministerstwa Edukacji i Nauki zaapelowali w środę do polityków prezes Polskiej Akademii Nauk, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz przewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

„Z całą mocą apelujemy o utworzenie odrębnych ministerstw Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Edukacji Narodowej” – napisali w dokumencie przesłanym PAP prezes PAN prof. Marek Konarzewski, prezes FNP prof. Maciej Żylicz i prof. Marcin Pałys przewodniczący RGNiSW.

Jak wyjaśnił w rozmowie z PAP prof. Konarzewski, apel jest skierowany do polityków, którzy utworzą nowy rząd. „Utworzenie w 2021 roku jednego ministerstwa obejmującego naukę, szkolnictwo wyższe i oświatę doprowadziło do spadku znaczenia badań naukowych i obniżenia realnych nakładów przeznaczanych na ten cel. Pokazało również całkowitą odmienność mechanizmów finansowania i zarządzania edukacją szkolną względem edukacji akademickiej i nierozerwalnie z nią związanych badań naukowych” – napisali naukowcy.

Ich zdaniem połączenie resortów nie przyniosło przewidywanych korzyści. „Miało natomiast negatywny wpływ na dostosowywanie polskiego systemu szkolnictwa wyższego i nauki do dynamicznie zmieniających się stosunków społecznych w Polsce i w innych krajach europejskich oraz sprostania wyzwaniom, jakie stawia przed nauką współczesny świat” – czytamy w dokumencie.

Autorzy apelu zadeklarowali współpracę podczas procesu rozdzielania ministerstw. „Nauka i edukacja na poziomie wyższym stanowią fundament pomyślnego rozwoju Polski i powinny być objęte działaniem odrębnego ministerstwa. Deklarujemy jak najdalej idącą współpracę zmierzającą do utworzenia resortu nauki i szkolnictwa wyższego” – napisali profesorowie.

Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego formalnie przestały istnieć 1 stycznia 2021 r., w ich miejsce utworzono Ministerstwo Edukacji i Nauki. Na jego czele stanął minister Przemysław Czarnek.

Autorstwo: Urszula Kaczorowska
Źródło: NaukawPolsce.pl

 

Przedsiębiorcy domagają się przedłużenia 500+ dla imigrantów


„Dziennik Gazeta Prawna” informuje, że przedsiębiorcy domagają się przedłużenia prawa pobytu dla ukraińskich uchodźców. Wśród ich postulatów znajduje się także dalsza wypłata obcokrajowcom świadczeń socjalnych na czele z programem 500 plus. Polskie firmy obawiają się, iż w przeciwnym razie Ukraińcy jeszcze chętniej będą wyjeżdżali do państw zachodnich.

Unia Europejska miała już zdecydować o wydłużeniu do marca 2025 roku ochrony czasowej dla obywateli Ukrainy. W przypadku Polski oznacza to konieczność zmiany prawa, aby mogli oni dalej mieć dostęp do rynku pracy i benefitów socjalnych.

Organizacje przedsiębiorców cytowane przez „Dziennik Gazetę Prawną” mają być niepewne przyszłości, bo nie wiedzą jakie decyzje podejmie nowy rząd – przedłuży jedynie pobyt czasowy imigrantów, czy przyzna im także świadczenia społeczne?

Okazuje się, że w przypadku imigrantów aktywna polityka społeczna nie przeszkadza polskim firmom. Opowiadają się więc za dostępem Ukraińców na przykład do programu 500 plus, bo w przeciwnym razie będą oni wyjeżdżać do oferujących lepsze warunki państw Europy Zachodniej.

Według danych Eurostatu obecnie w Polsce przebywa około 960 tysięcy uchodźców z Ukrainy. Pod tym względem nasz kraj wyprzedzają jedynie Niemcy, u których mieszka ponad 1,2 miliona Ukraińców.

Na podstawie: Dziennik.pl, Money.pl
Źródło: Autonom.pl

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...