sobota, 5 sierpnia 2023

 

Model wywołania planowanej wojny w Europie

Wojnę można potraktować nie tylko jako krwawy biznes, na którym zarabiają potężne koncerny i banki, ale także jako proces „hodowany” przez rządzących i mający w tym swój interes „odpowiedni kapitał”. Można użyć określenia, że tworzony jest „społeczny popyt na wojnę” lub „społeczny popyt na militaryzację kraju”. Społeczeństwu można sprzedawać nie tylko jabłka, komputery czy samochody, ale także odpowiednie idee, które będą nieustannie lansowane przez długi okres czasu przez media głównego nurtu. Sprzedaż idei, takich jak wojna czy militaryzacja państwa nie jest w historii niczym nowym, bo wystarczy spojrzeć na Niemcy lat trzydziestych. Gdy posiada się główne media, kapitał oraz odpowiednich „akwizytorów wojny” to można budować morderczą historię w oparciu o morderczy plan.

Istnieje zasadniczo kilka metod wywołania wojny między narodami i bazują one na bardzo podobnych niemal uniwersalnych zasadach stosowanych przez dziesięciolecia do niszczenia i podbijania innych krajów. Po zakończeniu wojny za pomocą procesów ekonomicznych zadłuża się i przejmuje majątek wyniszczonych szaleńczą wojną krajów. Umieszcza się w tych krajach podległe wybrane i zaakceptowane już wcześniej władze, a następnie ustanawia się takie prawa, jakie będą najbardziej odpowiadały „inwestorom odpowiednich grup i krajów”.

Model wywołania wojny w Europie reprezentują Niemcy z lat trzydziestych. Pierwsza wojna światowa została przegrana przez Niemcy mimo braku wyraźnej porażki na polach bitew. Niemcy zostały obłożone potężnymi kontrybucjami, które miały spłacać Francji i Wielkiej Brytanii. Natomiast kraje takie jak Wielka Brytania i Francja musiały spłacać Stanom Zjednoczonym olbrzymie pożyczki, jakie otrzymały na prowadzenie wojny. W Niemczech doszło do ogromnej inflacji i biedy, co doprowadziło do radykalizacji nastrojów społecznych. Skrajne ideologie w trudnych czasach zyskują poparcie szczególnie gdy towarzyszy im niełatwa historia i trudna sytuacja gospodarcza. Aby mógł odrodzić się przemysł niemiecki, obłożony potężnymi ograniczeniami i kontrybucjami, potrzebny jest kapitał. Taki kapitał trafiał do Niemiec zza oceanu i to właśnie on spowodował odbudowę gospodarki niemieckiej i potężne zbrojenia. W Niemczech panowała ogromna propaganda i chęć rewanżu za pierwszą wojnę. Na takich nastrojach odnoszących się do trudnej historii między narodami było bardzo łatwo zmobilizować społeczeństwo do wojny. W prezentowanym przykładzie wyraźnie widać, że kapitał trafiał zza oceanu zarówno od Francji i Wielkiej Brytanii, w wyniku spłacania pożyczek wojennych, jak i z Niemiec jako udziały i procenty od zainwestowanego kapitału. Tak Europa zmierzała szybkimi krokami do kolejnej wojny mającej wyniszczyć gospodarki europejskie oraz spowodować ich olbrzymie zadłużenie na dziesięciolecia. Europa jak każdy bankrut wojenny została po wojnie przejęta i wykupiona za niewielkie pieniądze, a dodatkowo przestała na wiele, wiele lat stanowić jakąkolwiek światową konkurencję dla pewnych mocarstw, które ustanowił swoje władze „ekonomiczne” i polityczne.

Model wywołania wojny w Europie w powyższym przypadku wyglądał następująco. Potrzebna jest niełatwa historia między narodami, którą można wykorzystać używając sterowanych usłużnych mediów do „prania mózgów” społeczeństwu w imię fałszywej wojennej sprawiedliwości. Wmawia się nieustannie w sposób dosłowny lub zakamuflowany, że potrzebna jest kolejna wojna, która doprowadzi do „dobrego”. Kreuje się przez media nieprzerwanie stan zagrożenia i tworzy się „historycznego” wroga. Wmawia się nieprzerwanie ludziom, jaki to „wróg” jest okrutny, zły i nieludzki. Wmawia się, że tylko wojna może sprawić, że „świat będzie” sprawiedliwy i „demokratyczny”. Jest to pierwszy niezbędny czynnik polegający na tym, by za pomocą propagandy zmanipulować społeczeństwo do wojenno-militarystycznych celów. Potrzebni są oddani, tani rekruci, którzy będą mordować innych ludzi w przekonaniu, że czynią dobrze, bo „w końcu rasa panów”, bo „w końcu element klasowy”, bo „w końcu zagrożenie terroryzmem” czy bo, „w końcu zagrożona demokracja”. To te „powody” wymagają, by mordować innych ludzi. Gdyby zastosować pojęcia biznesowe, to jest właśnie zbrodnicza „reklama przyszłej wojny” i przyszłego konfliktu. Pozostaje tylko sprawdzić, czy „społeczeństwo to kupi”, czy „zostawi ten niebezpieczny towar” i będzie realizowała własne pokojowe cele. Bez zbrodniczej ideologii wojennej piorącej ludzkie umysły latami nie jest możliwa wojna, bo w przypadku braku poparcia społeczeństwa taki plan nie tylko nie przyniesie zamierzonych skutków, ale może wywołać efekt odwrotny.

Gdy rządzący ocenią, że jest odpowiedni poziom „wyprania mózgów” społeczeństwa i „reklama planowanej przyszłej wojny” działa rozpoczynają się procesy zmian w prawie. W zależności od skuteczności propagandy militarystyczno-wojennej i ogólnych nastrojów społecznych są one mniej lub bardziej jawne i przebiegają szybciej lub wolniej. Nie informuje się o zmianach w prawie społeczeństwa, by jak najdłużej było w błogiej nieświadomości. Usłużne władze, które dobrze wiedzą, że zmierza się do wojny, potrzebują jak najmniej problemów przed osiągnięciem odpowiedniego stanu „wyprania umysłów”, bo bunt społeczny w początkowym stadium procesu mógłby wszystko „przewrócić” i proces trzeba byłoby rozpoczynać od nowa. Taka krwawa inwestycja mogłaby się nie zwrócić lub opóźnić o wiele lat, a to przy różnych czynnikach geopolitycznych stanowi bardzo duży problem. Istnieje też możliwość, że „proces wojenny” mógłby zostać zatrzymany na wiele długich lat, podczas których mogą zajść znaczące zmiany.

Kolejnym niezbędnym czynnikiem są zbrojenia przeprowadzane na masową skalę, bo wojna ma być długa i wyczerpująca, co będzie potęgować zyski. Tutaj pojawia się pewien podział. Jeżeli kraj posiada zasoby ludzkie i produkcyjne, takie jak Niemcy, wtedy można łatwo przestawić produkcję przy wsparciu kapitału, zaledwie w ciągu kilku lat, na produkcję wojenną, by wyposażyć społeczeństwo w broń do przyszłej wojny. W przypadku Polski, która nie posiada większego przemysłu ciężkiego, przygotowanie jej do wojny wymaga ogromnych kredytów i ogromnych zakupów uzbrojenia. Podobnie jak w przypadku Niemiec konieczny jest kapitał „inwestujący” w przyszłą planowaną wojnę. Kapitał ten dba, „by zainwestowane pieniądze” wróciły do miejsca skąd je „pożyczono”. Polska nie kupuje broni z Niemiec, Francji czy Szwecji, ale z „wiadomych” względów wszystko nabywa w Korei i Stanach Zjednoczonych. Dzieje się tak dlatego, bo broń z Korei jest względnie tania i niższej jakości, a nabywane ilości tej broni mają znacznie, dla militaryzacji mas społeczeństwa, które muszą być zmobilizowane do przyszłej zaplanowanej wojny. Znacznie lepsza broń niemiecka czy francuska nie będzie nabywana, bo kapitał ma płynąć do wybranych krajów, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, jako element planowanego morderczego biznesu.

Gdy czynnik propagandy będzie „wysoki”, prawa będą „przygotowane” i proces „nasycenia bronią społeczeństwa będzie odpowiedni”, nastąpi kolejny etap polegający na łapaniu „mięsa armatniego”, jakim są ludzie. Będzie się to odbywała w początkowej fazie za pomocą nieustannej propagandy, a potem na wprowadzeniu bez żadnego sprzeciwu przy usłużnej opozycji zmian w prawie. Tak zwane elity oczywiście wyłączą siebie i ustawią się ponad „demokratycznym” społeczeństwem, tworząc dla siebie prawa i przygotowując się do „ewakuacji ze strefy wojny”. Szlachetne zasady o tym, że „kapitan statku schodzi ostatni” dawno stały się już tylko bajkami dla społeczeństwa.

Gdy spełnione są powyższe warunki, potrzebna jest iskra, by „wysadzić beczkę prochu”, czyli rozpocząć planowaną wojnę. Jest potrzebny propagandowy pretekst dla kraju i świata. W każdym razie społeczeństwu będzie wmawiane niezależnie od faktycznego stanu, że zostało zaatakowane i konieczna jest wojna. Nikt już nie będzie dostrzegał procesu przygotowania i planowania wojny w ciągu kilku poprzedzających jej wybuch lat. Fałszywa flaga ma wywołać efekt szoku i odwetu. Może być to atak na radiostację w Gliwicach, może być to rakieta zabijająca rolników, może być to atak na statek pasażerki lub inny akt „terrorystyczny”. Społeczeństwo ma „myśleć”, że zostało zaatakowane. Potem machina wojny wejdzie na pełne obroty i może nie być możliwości jej zatrzymania. Kolejny cel procesu wojny zostanie wtedy zrealizowany.

To jednak nie koniec procesów planowanej wojny. Są one w tym momencie w kulminacyjnym punkcie. Wojna trwa a usłużne władze decydują z odległych zakątków świata o jej kalkulowanym przebiegu. Dostarczana jest broń, amunicja, bandaże, ropa i wiele innych rzeczy koniecznych do kontynuowania wojny. Państwo zamyka granice „bo dostarcza mięsa armatniego”, do czego pewnie się zobowiązało w tajnych układach. W zależności od efektów wojny rozważna jest jej eskalacja lub zakończenie pokojowe, tak by nie przekroczyć być może wcześniej „ustalonej czerwonej linii zagłady”.

Wojna w pewnym momencie się kończy być może nawet zaplanowanym skalkulowanym wynikiem. Odpowiednie kraje zostają zniszczone, ludność wymordowana lub wygnana z określonych terenów, by potem mógł się rozpocząć ponowny proces odbudowy i kredytowania. Zrujnowane społeczeństwa są gotowe do wielu ustępstw, by otrzymać odpowiednia pomoc. Mimo spłat pożyczek, jakie otrzymały od państw na prowadzenie wojny, czyli zniszczenie swojego społeczeństwa i gospodarki, muszę te państwa spłacać pożyczki, jakie otrzymają na odbudowę. To jest właśnie potęga zadłużania państw. Obywatele tych państw, zamiast pracować na rozwój swoich społeczeństw, są „dojeni” przez dziesięciolecia w formie podatków, danin, „prywatyzacji”, po to by mogli spłacać oprocentowany niekończący się dług. W ten sposób przejmuje się za pomocą długu państwa, gospodarkę i zasoby danego kraju, a z ludności czyni się „ukrytych niewolników”. Ustanawia się też przychylną dla swoich interesów geopolitycznych „elitę” władzy. Państwo takie ma pozorną demokrację i pozorną suwerenność, a w rzeczywistości w najważniejszych kwestiach jest ubezwłasnowolnione przez potężniejsze kraje.

Etapy modelu planowanej wojny. Mogą one występować razem lub w zmiennej kolejności, ale zawsze występują w takim procesie najważniejsze poniższe punkty „planowania”:

1. Propaganda medialna, wskazanie wroga, utrzymywanie stanu zagrożenia, wyolbrzymianie trudnej historii i traktowanie jej wybiórczo,

2. Zbrojenia – przestawienia przemysłu na produkcję zbrojeniową, a w przypadku jego braku ogromne zakupy pod pretekstem np. „odstraszania”, „wojny z terroryzmem”, „odzyskania utraconych terenów” itd.

3. Pozyskanie rekruta – przyszłego „mięsa armatniego” za pomocą pieniędzy, prestiżu, awansu, a po pewnym czasie stworzonego na te potrzeby prawa, w skrajnych przypadkach urządzane są nawet „łapanki” itp.

4. Monitorowanie nastrojów społecznych – sprawdzanie nasycenia państwa bronią, a umysłów nasycenia propagandą militarystyczno-wojenną,

5. Szukanie pretekstu do wojny – fałszywa flaga, sprowokowanie ataku, a nawet medialne „oszustwo” fabrykowane, wymyślenie zdarzenia, które nigdy nie zaistniały itp.

6. Wojna – proces w zależności od założeń i przebiegu mający spełnić niszczące zadania na danym obszarze, dla danych narodów – czasami wynik wojny jest nawet ustalony przed jej zakończeniem, gdy obie strony dogadają się ponad „podziałami” lub „ustalą strefy wpływów”,

7. Odbudowa – uzależnienie podbitych lub zniszczonych wojną krajów za pomocą ekonomii, gospodarki, polityki, zadłużenia – wykupienie i nadzór na przemysłem, bankami – „wybrani” są zawczasu odpowiedni politycy do sprawowania władzy itp.

8. Po latach pokoju następuje, w zależności od uwarunkowań geopolitycznych, powtórzenie procesu wojennego w innym kraju, innym regionie Europy lub świata – wyniki takiego procesu powinny być korzystne w miarę określonych morderczych i „ekonomicznych” celów.

Trwać to będzie do momentu, gdy społeczeństwa świata nie zrozumieją czym może być w czasach nowożytnych proces prowadzenia wojen w celu osiągnięcia określonych geopolitycznych wyników. Procesy te nie mają zbyt wiele wspólnego z „demokracją”, „wolnością” czy „bezpieczeństwem”.

We współczesnych czasach istnieją dwa potężne ryzyka odnoszące się do modelu i procesu tworzenia zaplanowanych wojen. Pierwszy to taki, że w przypadku wojny z mocarstwem atomowym występuje ogromne ryzyko użycia strategicznej lub taktycznej broni jądrowej. Drugi czynnik to taki, że propaganda serwowana ludziom nie będzie na nich tak oddziaływać jak w dawnych czasach, a to oznacza, że cały proces planowania wojny może się „zawalić”. Ludzie dzisiaj mają dostęp do mediów z Ameryki, Europy czy Azji, a to sprawia, że mogą inaczej postrzegać świat niż usłużne media w danym kraju. Ludzie coraz bardziej nie wierzą skompromitowanym politykom, którzy notorycznie okłamują społeczeństwa w wielu istotnych kwestiach. Ludzie coraz mniej kupują bajki o tym, że „Ukraina walczy za Polskę i Europę” czy to, że „Rosja pragnie zająć całą Europę”. Coraz bardziej widoczne są geopolityczne interesy mocarstwa, a Polska i Ukraina są tylko pionkami w tej grze. A skoro są pionkami w grze, to obywatele tych krajów w przypadku konfliktu staną się „mięsem armatnim” w rękach potężnych mocarstw. W takim przypadku oznacza to, że życie „pionków” dla mocarstw nie ma większego znaczenia.

Tylko zakończenie wojny na Ukrainie na drodze negocjacji daje szansę na niedopuszczenie do zniszczenia kolejnych państw europejskich w imię geopolitycznych interesów. Jest czymś tragicznym, gdy w erze największego rozwoju technologii, ludzie i społeczeństwa, nie potrafią się między sobą porozumieć, w dowolnych aspektach życia. Politycy i koncerny, gdyby nie czerpali z tego miliardowych korzyści, już dawno zakończyliby ten konflikt militarny na Ukrainie. Gdyby społeczeństwa Europy wyraziły swój jasny i zdecydowany sprzeciw przeciwko wojnie prawdopodobnie konflikt uległby powolnemu zakończeniu. Niestety nie ma żadnej poważnej organizacji na świcie, która nieustannie apelowałaby do wstrzymania walk i rozpoczęcia negocjacji pod kamerami wszystkich światowych mediów. Eksponowany jest proces odwrotny polegający na eskalacji konfliktu, militaryzacji wybranych państw, zbrojeniach, zubażaniu społeczeństw i potajemnym ich szykowaniu do przyszłego planowanego konfliktu zbrojnego, w imię geopolitycznych interesów.

Pokój jest wartością najcenniejszą dla świata i ludzkości. Jeżeli konflikt militarny na Ukrainie, nie zostanie zakończony na drodze rokowań pokojowych, trudno będzie patrzyć z optymizmem w przyszłość. Tylko pokój w drodze negocjacji i wzajemnych kompromisów może dać lepszą przyszłość Europie i całemu światu.

Autorstwo: Criswhite
Źródło: WolneMedia.net


  1. chaldejczyk 05.08.2023 08:55

    Wygląda prawdopodobnie, ale…
    Ci sami chamerykanie (jako kraj) pożyczają kasę od prywatnej angielskiej osoby (Rotschild) i płacą odsetki.
    ..
    Tak, tak nawet jak logicznie się ludziom wyłoży to stwierdzą, że to niemożliwe: problemem jest istnienie pieniądza. Popieram inicjatywę nowej waluty opartej na złocie, to już jakiś krok w dobrym kierunku.
    ..
    Można sprawdzić, że WSZYSTKIE (oprócz Chin) kraje są zapożyczone. Nadwyżka Chin jest małą częścią sumy tych kwot. To KTO jest pożyczkodawcą?

 

Czysto europejskie „samobójstwo”?

Poniższy artykuł wspomnieniowy o Andrzeju Lepperze został po raz pierwszy opublikowany 8 sierpnia 2011 roku na stronie białoruskiej agencji informacyjnej Belta.

Z Andrzejem Lepperem miałem okazję spotkać się tylko raz w czasie jednej z jego wizyt na Białorusi. Wywarł na mnie silne wrażenie. Pewny siebie, ściśle formułujący myśli, wiedzący czego chce. Czy można więc się dziwić, że zarówno w Polsce jak i poza jej granicami mało kto wierzy w oficjalną wersję o samobójstwie jednego z najpopularniejszych polityków kraju?

Wiadomość o tym, że 5 sierpnia Andrzej Lepper został znaleziony powieszony w biurze założonej przez siebie partii „Samoobrona”, błyskawicznie obiegła agencje informacyjne. W sprawie tej zwracało uwagę mnóstwo zagadkowych szczegółów. Człowiek, który zawsze miał sporo do powiedzenia, nie zostawił nawet listu pożegnalnego. Wiadomo, że syn Andrzeja Leppera był poważnie chory. Bliscy, przyjaciele rodziny twierdzą, że ojciec robił wszystko, aby chłopca wyleczyć. I nagle takie dziwne odejście? Postępowanie warszawskiej policji i prokuratury pozostawia wiele pytań. Przedstawiciele polskich organów ścigania niemal natychmiast stwierdzili samobójstwo, odrzucając inne wersje jako bezpodstawne (nie wspominając o karygodnym i celowym opóźnieniu wykonania sekcji zwłok Andrzeja Leppera pod idiotycznym pretekstem — przypis tłumacza). Przy czym motyw dobrowolnego odejścia z tego świata zdrowego, ambitnego, pełnego sił mężczyzny – problemy finansowe, wydaje się bardzo mętny. Lecz najdziwniejszy i wzbudzający podejrzenia jest moment popełnienia „samobójstwa” – niemalże w przeddzień wyborów parlamentarnych w Polsce (tuż przed złożeniem zeznań ws. afery gruntowej i po wyznaniu Tomaszowi Sakiewiczowi, że boi się o swoje życie — przypis WM). Zresztą w Unii Europejskiej podobne „dziwne śmierci” stały się już złą tradycją.

Jeśli twoja działalność, poglądy, ideologia są rozbieżne z „generalną linią” UE i do tego próbujesz zdobyć poparcie wyborców, to wzrasta prawdopodobieństwo tego, że przydarzy ci się coś bardzo złego. Oto bardzo niepełna kronika tylko najgłośniejszych zdarzeń z ostatnich lat.

6 maja 2002 roku, na tydzień przed wyborami powszechnymi w Niderlandach został zabity najpopularniejszy polityk kraju Pim Fortuyn. Kierowany przez niego ruch „Lista Pima Fortuyna” kilka miesięcy wcześniej odniósł sensacyjne zwycięstwo w wyborach do rady miejskiej Rotterdamu. Były wykładowca uniwersytecki, który żywiołowo wdarł się w kręgi holenderskiego establishmentu, otwarcie krytykował ideologię multikulturalizmu i wzywał do ograniczenia imigracji. Został zastrzelony na starcie swojej kariery politycznej. Zabójstwo to pozostawiło wiele pytań. Zabójcą okazał się aktywistą radykalnego ugrupowania ekologicznego. Gubił się w zeznaniach. Najpierw oświadczył, że zemścił się na Fortuynie za jego tolerancyjny stosunek do (naturalnych) futer, następnie twierdził, że walczył o prawa muzułmanów. Tak czy inaczej cel został osiągnięty: po śmierci przywódcy założony przez niego ruch się rozpadł. A „stare dobre” partie polityczne Niderlandów mogły kontynuować dzielenie się miejscami w parlamencie i ministerialnymi tekami. Co prawda w 2004 roku Holendrzy uznali Pima Fortuyna za największego rodaka wszystkich czasów, tyle że poza czcią i szacunkiem dla zmarłego nie pozostało nic…

Jeszcze jedna dziwna śmierć miała miejsce w Austrii 11 października 2008 roku. Tego dnia w wypadku samochodowym zginął gubernator landu Kärnten Jörg Haider. Z niezrozumiałych przyczyn jego służbowy samochód zjechał z trasy i się rozbił. Później śledczy twierdzili, że polityk był pijany i znacznie przekroczył dozwoloną prędkość. Jednak tragedia nastąpiła dokładnie dwa tygodnie po federalnych wyborach parlamentarnych, w których prawica (Austriacka Partia Wolności i Alians dla Przyszłości Austrii), której ideowym przywódcą był Jörg Haider, otrzymała ok. 1/3 głosów i uzyskała poważny wpływ na formowanie przyszłej rady ministrów i całą politykę republiki. Ta zagadkowa śmierć zakończyła długą walkę, którą prowadził Jörg Haider za prawo do wyrażania własnych poglądów, do otwartej krytyki polityki prowadzonej przez eurobiurokratów. Jemu samemu jego uczciwa i otwarta pozycja przyniosła lata wściekłej nagonki. Doszło do tego, że w 2000 roku rządy niektórych krajów UE nie uznały wyników wyborów, w których partia Haidera odniosła spektakularne zwycięstwo. Lecz najbardziej charyzmatycznego i popularnego polityka powojennej Austrii nie udało się usunąć z aktywnego życia politycznego. Dlatego właśnie musiał pożegnać się z życiem. Okazuje się, że bycie eurosceptykiem bywa śmiertelnie niebezpieczne.

Czy nie za wiele tych przypadków we współczesnej Europie, która szczyci się swoją stabilnością i przewidywalnością? A przecież można wspomnieć i dawniejsze, lecz nie mniej aktualne przykłady. W Szwecji do tej pory nie wyjaśniono zabójstwa premiera Olofa Palmego dokonanego w lutym 1986 roku. Co łączy te dziwne śmierci i ewidentne zabójstwa polityczne? Ich ofiarami byli ludzie nieprzeciętni, którzy nie pasowali do przyjętych norm europejskiej wysublimowanej poprawności politycznej, cieszący się jednocześnie kolosalną popularnością w społeczeństwie.

Taki był właśnie Andrzej Lepper. Niektórzy próbują teraz marginalizować jego osobę, przedstawiając go niemal jako politycznego nieudacznika. Był, jak mówią, populistą, zachowywał się wręcz prostacko, wprowadził do „szlachetnego” sejmu potoczną gwarę. Jednym słowem nie „comme il faut”. Ale o jakiej marginalności można mówić, jeśli w wyborach prezydenckich 2005 roku Lepper zajął trzecie miejsce? Jego poparcie dla Lecha Kaczyńskiego w drugiej turze odegrało wtedy kluczową rolę w zwycięstwie jednego z bliźniaków.

Tak, Lepper z racji urodzenia, wykształcenia, nawet sposobu myślenia był zwykłym polskim rolnikiem i bronił interesów prostych ludzi. Mówił to co myślał. I nawet nie tyle mówił, ile robił. Występował przeciwko polityce rolnej Brukseli, która rujnowała polskich rolników, dlatego blokował drogi, urządzał masowe akcje protestu. Czyż więc mogli mu to wybaczyć liczni urzędnicy, których spokój burzył „nieposkromiony wieśniak”, który stał się prawdziwym trybunem ludowym?

Andrzej Lepper nie mógł zrozumieć krucjaty przeciwko Białorusi, państwu europejskiemu, jej sztucznej izolacji. Apelował o rozwój dobrosąsiedzkich stosunków z naszym krajem. Niejednokrotnie tu (na Białorusi — przypis WM) bywał. Polityk publicznie mówił o konieczności inwestycji na Białorusi. I znów Lepper nie tylko mówił, ale i robił. Miał zamiar utworzyć spółkę mającą za zadanie rozwijanie wspólnych projektów biznesowych białoruskich i polskich przedsiębiorców. Oczywiście tak bliskie kontakty między ludźmi, dla których realny wynik był ważniejszy od pustosłowia polityków, w Warszawie nie mogły się podobać. I za to Leppera nienawidzili ci, dla których „kwestia białoruska” stała się wygodną odskocznią dla własnej kariery politycznej.

I znów (który to już raz?) otwartość, szczerość, prostolinijność doprowadziła polityka do wieloletnich nacisków ze strony władzy. Sprawy karne, skandale w prasie, „przypinanie łatek”… I tragiczny wynik długiej walki.

Czemu więc polityków przeciwstawiających się kierowniczej linii biurokratów ze sztabu UE dotyka taki smutny los? Do ilu jeszcze tragedii musi dojść? I najważniejsze pytanie: dlaczego w Europie nikogo to nie interesuje? Gdzie są obrońcy praw człowieka? Gdzie międzynarodowe komisje śledcze? Dlaczego milczał rzekomy bojownik o prawdę i sprawiedliwość Polak Jerzy Buzek – [ówczesny] przewodniczący PE?

Taka to już jest ta demokracja…

Autorstwo: Wadim Gigin (dyrektor Białoruskiej Biblioteki Narodowej)
Tłumaczenie: Aaron Schwarzkopf
Źródło zagraniczne: Belta.by
Źródło polskie: WolneMedia.net


  1. Marek Wójcik 05.08.2023 11:28

    Inne europejskie „samobójstwo” – John McAfee.

    https://www.world-scam.com/archive/10648/260-john-mcafee/

 

Czy to rzeczywiście WSI zabiły Andrzeja Leppera?

Czy prawdą jest, że WSI zabiło Andrzeja Leppera?

Każdy chyba wie kim był Andrzej Lepper. To jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiej polityki ostatniego ćwierćwiecza. Nazywali go różnie. Watażka, polityczny wariat, chłop na salonach. Wytykano mu brak wykształcenia, złe zachowanie i polityczne warcholstwo. Faktem jednak jest, że był to człowiek ze wszech miar inteligentny, życzliwy i ufny. Chyba właśnie ta ostatnia cecha go zgubiła.

Od 1991 gdy brał udział w protestach rolniczych w Darłowie, jako pokrzywdzony przez Balcerowicza, rolnik doszedł do tego, że był wicepremierem i ministrem rolnictwa. Takiej kariery nie zrobi nikt, kto jest kompletnym pustakiem. To chyba jasne dla wszystkich.

Ponieważ robił, co myślał i mówił, co wiedział, popadał w częste konflikty z politykami. Każdy do niego miał „coś” i było naprawdę wielu, którzy mu życzyli smutnego końca i których ucieszyło, że 5 sierpnia 2011 nominalnie popełnił samobójstwo.

Nad udowodnieniem tego, że żadnego samobójstwa nie było, nie ma co deliberować. Opisano to wiele razy i argumentów jest dość, by nawet najbardziej prawomyślnych przekonać, że ta teoria nie trzyma się kupy.

Trzeba się za to zastanowić nad tym, co w życiu Leppera mogło spowodować, że musiał umrzeć i kto się do tego przyczynił. Na wyjaśnienia od ministra Ziobry możemy nie czekać, bo Lepper zalazł mu za skórę, twierdząc, że Ziobro go poinformował o prowokacji w ministerstwie rolnictwa. Zbigniew Ziobro takich rzeczy nie wybacza.

Aby dojść do sedna sprawy, trzeba rozdzielić Andrzeja Leppera od Samoobrony, bo szybko się przekonamy, że wpadliśmy na fałszywy trop. To, że Samoobrona i Andrzej Lepper byli prawie od początku działalności rozgrywani przez służby, zostało już udowodnione i opisane wiele razy.

Pan Wojciech Sumliński zrobił z tego nawet motto swojej książki, udowadniając wszem i wobec, że to WSI było głównym winowajcom śmierci przewodniczącego Samoobrony. Cezary Bielakowski z redakcji „Wprostu” włożył zaś wiele pracy i talentu, by udowodnić, że tajna wiedza Leppera o fundacji Pro Civili go zabiła. Tak czy siak wszyscy sugerują, że WSI zabiła Leppera.

Jeśli chodzi o nas, to mamy awersję do gotowych i tanich dań. Gdy rozwiązania są zbyt proste, to zaczynamy wokół nich węszyć. Zajmijmy się więc może faktami?

Już od pierwszych ruchów Samoobrona była bacznie obserwowana przez służby. Nawet przydzielono im kontrolerów, którymi byli Roman Wycech i Paweł Skórski. Trochę to dziwne, że ruch zirytowanych rolników wzbudzał takie zainteresowanie. Sprawa zaczyna się wyjaśniać gdy zwrócimy uwagę na to, że w tylnym szeregu stali tacy ludzie, jak Edward Kowalczyk (jeden z bardzo prominentnych działaczy PZPR) i Stanisław Tymiński (guru wśród ówczesnych specjalistów od reklamy politycznej). Samoobrona i jej lider już na początku działalności zostali skazani na wypłynięcie na szerokie wody jako alternatywa dla Balcerowicza, który był figurantem duetu Soros–Sachs i niemieckiego ministra finansów Theo Weigela.

Tu występowała strefa konfliktu, bo Balcerowicz wraz ze swoimi promotorami dążył do jak najszybszej pulweryzacji polskiej gospodarki i w efekcie przejęcia jej przez amerykańskie i niemieckie firmy, zaś część polityków, służby i administracja nadal optowały za naszymi lokalnymi kombinatorami i oparciu się o relacje ze wschodem. Potrzebny był taran, a do tej roli Samoobrona i Andrzej Lepper świetnie się nadawali. Niewątpliwie Samoobrona napsuła dużo krwi premierowi Bieleckiemu w jego akcji wyprzedaży za grosze państwowego majątku. Pośrednio też przyłożyli rękę do powstania fortun takich ludzi WSI jak Kulczyk, Wejchert, Walter czy Zygmunt Solorz vel Zygmunt Krok vel Piotr Podgórski.

Samoobrona była nieświadomym narzędziem w większej rozgrywce o grube pieniądze. Kręcili się koło niej tacy ludzie, jak generał Zygmunt Poznański, Kazimierz Głowacki, Zdzisław Kazimierski i Marek Mackiewicz. Wszyscy ci ludzie służb dostarczali amunicji działaczom Samoobrony, jednocześnie walcząc o własne, partykularne interesy.

Wymieniona fundacja Pro Civili była jeszcze jedną firmą-krzakiem, którą otworzyło WSI w celu wyprowadzania pieniędzy z państwowych projektów. To, co było w niej specjalne, to nazwiska osób, które tę fundację wspierały: Stanisław Dobrzański, Janusz Onyszkiewicz i Bronisław Komorowski oraz szef WSI gen. Tadeusz Rusak.

Tysiące nieświadomych ludzi brało udział w grze na najwyższych szczeblach władzy. W Polsce podobno panowała już demokracja, a ludzi dalej traktowano jako pionki w rozgrywkach między wielkimi tego świata. Czy Andrzej Lepper był świadomy tego, że był rozgrywany? W pewnym stopniu tak. Z naszych rozmów z byłymi prominentami Samoobrony wynika jasno, że zdawał sobie sprawę z tego, z kim współpracuje, lecz z relacji bliskich mu ludzi wynika, że łudził się, że małe ustępstwa doprowadzą do dużych zmian na lepsze. Trzeba powiedzieć jasno, że tę walkę Lepper przegrał, bo nigdy nie miał w niej szans na zwycięstwo.

Tu istnieje jednak paradoks. Jeśli było tak jak twierdzi pan Wojciech Sumliński, że adwokat Leppera Ryszard Kuciński był współpracownikiem WSI, a zarazem trzymał tajne dokumenty Leppera, to dlaczego WSI nie zabrało tych dokumentów od niego, zamiast zabijać adwokata, zabijać Leppera i na koniec kraść groźne dokumenty?

Lepper, będąc ministrem rolnictwa, bardzo zabiegał o poprawę relacji handlowych Polski z Rosją i Ukrainą. Działając w szczytnej sprawie poprawy doli polskich rolników, wplątał się w rozgrywkę polskich, rosyjskich, ukraińskich i niemieckich służb.

Pamiętacie, jak Lepper zakomunikował, że na Mazurach przebywają talibowie? Ciekawe czy w tej chwili pan Kwaśniewski i Miller równie sarkastycznie odnieśliby się do jego słów? Czy pamiętacie, jak Lepper w Sejmie wymieniał zakłady, które zostały „sprywatyzowane” za grosze i kto to zrobił?

Układy w Polsce się zmieniły. Lepper odegrał swoją rolę i przestał być potrzebny. Wręcz chciano o nim zapomnieć. Na tym właściwie można by zakończyć historię Samoobrony i Leppera, jednak to niczego nie wyjaśnia. Może, zamiast egzaltować się wielkimi medialnymi faktami, należałoby popatrzeć troszkę na samego Andrzeja Leppera?

W 2006 roku Antoni Macierewicz w pokazowy sposób rozwiązał Wojskowe Służby Informacyjne. Według jego własnej opinii rozwiązał problem, ostatecznie odcinając nas od pępowiny łączącej nas z Rosją. Czy aby się nie przeliczył? Jeśli byłoby to prawdą, to Andrzej Lepper straciłby zupełnie wartość, a jego źródła informacji powinny były wyschnąć jak strumyk na pustyni. Tak nie było. Wręcz przeciwnie. Najwięcej ostrych wypowiedzi Leppera i to tych, które opierały się na faktach, przyszło już po rozwiązaniu WSI. Czyli grał ktoś jeszcze?

Zobaczmy życie Leppera. Miał on wiele procesów sądowych. Wszystko po nim ściekało. Był nienaruszalny. Mógł kandydować, być wybierany wypowiadał się publicznie ostrzej niż ktokolwiek inny. Kiedy rozpoczęły się prawdziwe kłopoty Andrzeja Leppera?

W marcu 2010 roku Andrzej Lepper wystartował w wyborach prezydenckich. Wynikało to z tego, że informacje o karalności Andrzeja Leppera wynikały z niewykreślenia z Krajowego Rejestru Karnego wyroku skazującego uchylonego przez Sąd Najwyższy. Czyli miał czyste konto.

W styczniu tego samego roku działacze Samoobrony założyli nową partię o nazwie „Nasz Dom Polska – Samoobrona Andrzeja Leppera”. W tym samym czasie pojawiają się informacje, że Lepper zdobył materiały, które mają oczyścić jego byłą formację i pomóc w promocji nowej inicjatywy. Przypomnijmy, że WSI nie istniało już od 4 lat i nikt z tej formacji nie miał interesu w promowaniu nowej inicjatywy zgranego polityka.

W tym samym czasie Andrzej Lepper zmienia kierunek swoich zagranicznych wojaży. Tym razem jest to Białoruś. Polityk podobno pogrążony w długach, o których nikt nic konkretnego nie wie, zaczyna robić tam interesy. Może dla Rosjan były wicepremier to nie jest żadna gratka. Za to Białoruś to obszar niewykorzystanych możliwości. Czy teczka zabezpieczająca Leppera była prezentem od przyjaciół z Białorusi?

Na pewno nie były to materiały ze złotych czasów wicepremiera. Gdyby tak było, to zagrożone osoby nie czekałyby przez cztery lata na rozbrojenie bomby, która mogła wysadzić ich w powietrze. Tak silnych nerwów nasi politycy nie mają.

Ponieważ nie mamy czasu ani ochoty spędzać długie dni na przesłuchaniach, więc metodą Andrzeja Leppera postawimy parę pytań, na które sami odpowiedzcie “tak” lub “nie”. To nie takie trudne.

Czy człowiek, który cały czas otoczony był ludźmi z WSI, otrzymałby informacje mogące zaszkodzić tej organizacji – szczególnie znając jego charakter, czy ktoś by zaryzykował?

Czy WSI, która była prorosyjska, mordowałaby kogoś, kto wspierał tę samą linię?

Kto w Polsce ma taką siłę sprawczą, by nakazać policji i prokuraturze ekspresowe śledztwo?

Czemu żadna ze służb nie zainteresowała się tą sprawą?

Kto był ministrem MSWiA w tym czasie?

Kto był szefem rządu?

Maj – umiera prawnik Leppera dr Ryszard Kuciński. Czerwiec – doradca Leppera, Wiesław Podgórski, popełnia „samobójstwo”. Lipiec – prawnik Leppera, Róża Żarska, umiera w Moskwie. Sierpień – Andrzej Lepper popełnia „samobójstwo”. Czy to tylko przypadek?

Autorstwo: M
Źródło: Anty-News.waw.pl
Pierwsza publikacja na portalu WolneMedia.net: 30.03.2017 r.


  1. beea 02.04.2017 15:39

    “Takiej kariery nie zrobi nikt kto jest kompletnym pustakiem” – czyżby? a ten, co Bolek na niego mówią to jaką ma “głębię”?

  2. beea 02.04.2017 15:55

    “Trochę to dziwne, że ruch zirytowanych rolników wzbudzał takie zainteresowanie. ” – wcale nie dziwne, już prawie nie mamy co jeść ( nie mylić z “się zapychać”), niedługo prócz trucizny nie będzie nic do kupienia!

 

Piskorski i Radzikowski o Andrzeju Lepperze

Wspomnieniowa rozmowa Michała Radzikowskiego z Mateuszem Piskorskim o Andrzeju Lepperze, przeprowadzona w sierpniu 2022 roku.

– W dniu 5 sierpnia br. mija kolejna rocznica tajemniczej śmierci Andrzeja Leppera. Pomimo, że okoliczności tego tragicznego zdarzenia przemawiają za tym, że przewodniczący Samoobrony RP został zamordowany – oficjalnie przyjęto, że było to samobójstwo. Od samego początku zdumiewająca była indolencja organów ścigania – na miejscu zdarzenia nie zabezpieczono wszystkich dowodów, jak również nie przeprowadzono czynności rutynowo wykonywanych w tego typu sytuacjach. Przykładowo sekcję zwłok przeprowadzono z opóźnieniem. Powstaje pytanie, czy działania te były celowe? Byłeś jedną z osób, które kontaktowały się z Andrzejem Lepperem na krótko przed jego śmiercią. Czy sprawiał wówczas wrażenie człowieka zdesperowanego, który zamierza pożegnać się z życiem?

– 4 sierpnia, w czwartek, w godzinach wieczornych rozmawiałem z nim po raz ostatni. Jechałem wtedy z Katowic, gdzie rozmawiałem na jego prośbę z górniczymi związkowcami na temat wspólnego startu w wyborach parlamentarnych. Przypomnijmy, że jesienią 2011 roku odbyły się wybory do Sejmu i Senatu. Andrzej Lepper i Samoobrona miały wówczas plan powrotu na poziom parlamentarny. Pomimo licznych problemów, istniały pewne twarde przesłanki, by móc zakładać, iż plan ten się powiedzie. Myśleliśmy o zawiązaniu dość szerokiej koalicji, poszerzeniu bazy poparcia o zupełnie nowe środowiska. Moja rozmowa z nim była dość krótka, trwała pewnie kilka minut. Zadzwoniłem, bo chciałem przekazać mu informacje o przebiegu i rezultatach rozmów. Informacje te były dość budujące. Ucieszył się i poprosił, żebym następnego dnia, 5 sierpnia 2011 roku, o godzinie 9:00, odwiedził go w warszawskim biurze Samoobrony przy alejach Jerozolimskich 30. Głos miał zmęczony i zmartwiony, ale na moje pytanie o to, czy coś się stało odpowiedział krótko: „Te problemy, co zawsze”. Najważniejszym z tych problemów był stan zdrowia jego syna, Tomasza, który był wówczas ciężko chory. Założyciel Samoobrony nie miał osobowości depresyjnej, a już na pewno nie samobójczej. To był człowiek o niezwykłej sile charakteru, twardej psychice, zahartowanej dodatkowo latami nagonek, represji i wściekłych ataków całego właściwie establishmentu politycznego III/IV RP. Zawsze mu tej wielkiej, wewnętrznej siły zazdrościłem. Wynikała ona nie tylko, jak niektórzy twierdzą, z jego „chłopskiego” pochodzenia, ale przede wszystkim z faktu, że on do końca wierzył, że w Polsce możliwe jest odsunięcie od władzy obozu szeroko rozumianych neoliberałów, przede wszystkim postsolidarności, do której podchodził z obrzydzeniem. Odpowiedź na Twoje pytanie może być zatem tylko jedna, i to bardzo jednoznaczna: nie, Andrzej Lepper nie sprawiał wrażenia kogoś, kto chciałby pożegnać się z nami i z tym światem. Byłem przesłuchiwany przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie jako jedna z osób, które 5 sierpnia 2011 roku przebywały w biurze Samoobrony wtedy, gdy za jego ścianą, w wydzielonej części mieszkalnej rozgrywał się dramat. Czytałem uzasadnienie prokuratury o umorzeniu śledztwa. Wskazuje ono jednoznacznie, że komuś zależało na ukróceniu tego tematu. Przyczyny mogły być przypuszczalnie dwie: polecenie polityczne lub pogardliwy stosunek do Leppera, jako człowieka, którego życie warte jest mniej od życia wielkomiejsko-urzędniczych elit. Skłaniam się ku tej pierwszej.

– Jeżeli przyjmiemy wersję o zabójstwie – komu Twoim zdaniem mogło zależeć na wyeliminowaniu przewodniczącego Samoobrony? W 2011 roku Samoobrona RP była poza parlamentem, a Andrzej Lepper nie piastował żadnej funkcji publicznej. Co więcej – był w dalszym ciągu uwikłany w niezakończone sprawy sądowe. Czy nadal stanowił zagrożenie dla politycznego establishmentu? Czy prawdą jest, że zamierzał przejść do kontrofensywy i zabiegał o utworzenie alternatywnego bloku opozycyjnego zarówno wobec rządzącej wówczas Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości? Przewijał się również wątek posiadania dokumentów i materiałów obciążających ważnych polityków. A może właściwym tropem dla wyjaśnienia zagadki śmierci Andrzeja Leppera są działania obcych służb i wywiadów? Czy Twoim zdaniem istnieje jeszcze szansa na to, aby tajemnica śmierci Andrzeja Leppera została wyjaśniona?

– Andrzej Lepper miał wizję powołania patriotyczno-społecznego bloku sił opozycyjnych, zarówno wobec neoliberałów, jak i neokonserwatystów. Jednych i drugich uznawał za reprezentacje interesów niepolskich, ekspozytury wielkiego, transnarodowego kapitału działające wbrew interesom Polaków. Miał tego bardzo głęboką świadomość, opartą na różnych źródłach. Był świadkiem tragizmu pseudoreform lat 1990 i zarazem jedną z ofiar polityki symbolizowanej przez Leszka Balcerowicza (stąd jego słynne „Balcerowicz musi odejść”). Spotykał się z tysiącami ludzi poszkodowanych przez tzw. transformację, szok bez terapii, jak „terapię szokową” neoliberałów określił prof. Grzegorz Kołodko. Poza tym, odbywał rozmowy i czytał książki głównych krytyków prywatyzacji, znany był mu dorobek prof. Kazimierza Poznańskiego, dr. Ryszarda Ślązaka, prof. Jacka Tittenbruna, prof. Witolda Kieżuna i wielu, wielu innych, również tych znanych z łamów „Myśli Polskiej”. A czy był zagrożeniem dla postsolidaruchów? Sądzę, że potencjalnie tak, bo przecież był jedynym politykiem spoza ich środowiska i spoza neoliberalnej socjaldemokracji, który miał niemal stuprocentową rozpoznawalność wśród Polaków. Już samo to wystarczało, by uznawać, że ma kapitał polityczny mogący zaszkodzić interesom wielu wpływowych grup. Gdybym znał treść dokumentów zgromadzonych przez Andrzeja Leppera i mogących stanowić zagrożenie dla dużej części polskiej klasy politycznej, zapewne już bym – podobnie jak on – nie żył. Z jego relacji wynika, że takie dokumenty i informacje posiadał. Budził zaufanie. Jego informatorami byli również przedstawiciele służb specjalnych. Ja miałem do tego dość ambiwalentny stosunek. Z jednej strony wiedziałem, że choćby w dawnej Służbie Bezpieczeństwa czy w służbach wojskowych są osoby, które możemy określić mianem frakcji patriotycznej. Z drugiej, obawiałem się, że jednak te struktury mogą próbować instrumentalnie wykorzystywać kontrolowane przecieki, próbować użyć Andrzeja Leppera we własnych rozgrywkach. Pełnej wiedzy na ten temat nie mam. Mogę jednak postawić dość twardą hipotezę: najbardziej prawdopodobne jest wyeliminowanie lidera Samoobrony przez lub na zlecenie służb obcych. Z kilku powodów mogły być to służby amerykańskie. Po pierwsze, Lepper mógł potencjalnie stanąć na czele bloku politycznego o charakterze suwerenistycznym, opartego na niezgodzie na stacjonowanie w naszym kraju obcych wojsk i wykorzystywania nas do realizacji interesów anglosaskich. Po drugie, przypomnijmy, że w 2011 roku wciąż głośna była sprawa tajnych więzień CIA na terytorium Polski. W 2007 roku powstała komisja śledcza Parlamentu Europejskiego badająca tą sprawę. W 2010 na ekrany wszedł głośny i znakomity film Jerzego Skolimowskiego „Essential Killing”, który sprawił, że zaczęto o tym dyskutować publicznie. Toczyło się postępowanie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w sprawie skarg Abu Zubajda z Palestyny i Abda al-Rahima al-Nashirii z Arabii Saudyjskiej, którzy byli bestialsko torturowani przez Amerykanów na terenie Polski. W 2014 roku trybunał w Strasburgu potwierdził zasadność ich skarg. Andrzej Lepper jako pierwszy ujawnił publicznie łamanie prawa krajowego i międzynarodowego oraz praw człowieka przez Amerykanów w naszej części Europy. Miał na ten temat wiedzę i materiały. Gdy pytałem go o to, odpowiadał, że z uwagi na bezpieczeństwo moje i mojej rodziny nie może mi tych dokumentów pokazać. Dodam tylko, że jego sejf w warszawskim mieszkaniu przy alejach Jerozolimskich po jego śmierci był pusty. Najprawdopodobniej ktoś w pośpiechu zabrał z niego całą zawartość. Szansa na wyjaśnienie śmierci Andrzeja Leppera istnieje, choć jest dziś czysto teoretyczna. W praktyce, aby to stało się możliwe, trzeba by odsunąć od władzy klasę polityczną sprawującą w Polsce władzę po 1989 roku. Wydaje się to skrajnie mało prawdopodobne, lecz historia nie takie figle płatała. Ważne jest przypominanie o całej sprawie. Dlatego cieszy mnie inicjatywa powołania sejmowej komisji śledczej w tej sprawie zapowiedziana przez Konfederację. Mam nadzieję, że w przypadku jej powstania zasiądzie w niej ktoś z polityków poza wszelkimi podejrzeniami o konszachty z POPiS, na przykład Grzegorz Braun. Ważne jest też pisanie o całej sprawie. Planuję wydanie książki pod tytułem Kto zabił Andrzeja Leppera, w której ujawnię pewne fakty i pokażę niektóre wątki. Z drugiej strony, chciałbym przestrzec wszystkich przed hochsztaplerami w rodzaju Wojciecha Sumlińskiego, którzy w sposób totalnie dyletancki, realizując z góry założone tezy polityczne, próbują „wyjaśniać” śmierć Andrzeja Leppera. To zwykłe hieny, żerujące na tragedii ku uciesze jej rzeczywistych sprawców.

– Andrzej Lepper był liderem protestów społecznych w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i symbolem sprzeciwu wobec kursu politycznego przyjętego po 1989 roku. Był politykiem z olbrzymią determinacją i charyzmą. Publicznie podnosił problemy zwykłych, szarych ludzi – często lekceważonych i krzywdzonych przez elity polityczne III RP. Początkowo byli to rolnicy wpędzeni w pułapkę kredytową, a następnie również inne grupy zawodowe i społeczne – pracownicy likwidowanych zakładów pracy, kopalń, PGR-ów, a w zasadzie wszyscy ci, którzy ponieśli straty w wyniku transformacji ustrojowej po 1989 roku. Uderzające było to, że tak zwane „elity polityczne” zarówno z prawicy, jak i lewicy przez cały czas dążyły do ośmieszenia, skompromitowania i zmarginalizowania lidera Samoobrony. Andrzeja Leppera przedstawiano w mediach jako człowieka ograniczonego i nieobytego – chama, warchoła i politycznego watażkę. Taki był przekaz głównego nurtu. Byłeś jednym z najbliższych współpracowników Andrzeja Leppera – nakreśl Jego sylwetkę nie tylko jako polityka, ale również jako człowieka. Jaką osobą był poza salą konferencyjną i sejmową mównicą?

– W pierwszej kolejności był właśnie człowiekiem, a nie politykiem. Być może to go zresztą na polskiej scenie politycznej zgubiło. Etycznie przerastał o głowę wszystkich pozostałych jej czołowych aktorów. Miał w sobie wszystko to, czego oczekujesz od członka rodziny. Moja relacja z nim, z uwagi na różnicę wieku, była trochę taka ojcowska. Traktował mnie jak kogoś, komu można się zwierzyć, porozmawiać o swoich prawdziwych odczuciach, myślach. Z czasem nie było między nami żadnego dystansu, choć ja zawsze zwracałem się do niego „szefie”, a on do mnie na „ty”. O jego prywatnych wypowiedziach na temat niektórych spraw nie chcę publicznie mówić, bo przecież on chciał, by były prywatne, wypowiadał je do mnie podczas licznych podróży po Polsce i po świecie. Opowiem jedynie o dwóch przypadkach obrazujących charakter naszych relacji. W 2004 roku zostałem niewybrednie zaatakowany przez „Gazetę Wyborczą”. Zestaw zarzutów standardowy dla tego środowiska: „faszyzm”, „nacjonalizm” itp. Byłem wtedy w moim rodzinnym Szczecinie i zadzwonił do mnie ktoś, bym włączył telewizor, bo mówi o mnie Lepper. Co zrobiłby w takiej sytuacji każdy partyjny lider? Odciąłby się od atakowanego członka partii. Co zrobił Andrzej Lepper? Powiedział, że za rok będę kandydatem do Sejmu i – jeśli tak postanowią wyborcy – posłem. I tak się stało. Lepper nigdy nie zachowywał się wobec ludzi, którym ufał, w sposób nielojalny. Publicznie stawał w ich obronie przed kolejnymi nagonkami. I drugi przypadek, już po wypadnięciu Samoobrony z Sejmu. Poprosił mnie do swojego gabinetu i zapowiedział, że chciałby, żebym stanął na czele partii. Odmówiłem. Powiedziałem, że Samoobrona to on. Uśmiechnął się tylko i przyznał mi w sumie rację. Ale dodał, że za kilka lat i tak do tematu wróci.

– Na polskiej scenie politycznej po 1989 roku Samoobrona RP była w zasadzie jedynym liczącym się ugrupowaniem otwarcie kontestujacym zarówno przyjęty wówczas przez Polskę kierunek geopolityczny, czyli opcję euro-atlantycką, jak również neoliberalny model gospodarczy. Nie było tajemnicą, że Andrzej Lepper dążył do zbudowania przyjaznych relacji Polski z Rosją i Białorusią. Dla postsolidarnościowych ugrupowań (a także liberalnej części SLD) stanowisko takie było niemal herezją. Czy Twoim zdaniem gdyby Samoobrona uchroniła się od błędów i zdołała utrzymać się na scenie politycznej – istniała szansa na reorientację polskiej polityki w apekcie wewnętrznym i międzynarodowym?

– Wiesz, to jest trochę uprawianie historii alternatywnej, które niezbyt mi odpowiada. Co do diagnozy programowej partii Andrzeja Leppera – masz rację. Główny koordynator prac nad kompleksowym programem Samoobrony, Stanisław Kowalczyk, znakomicie dostrzegał istnienie zespołu naczyń połączonych: atlantyzm w geopolityce – neoliberalizm w gospodarce. Dzisiaj wiele środowisk słusznie kontestuje neoliberalizm i podporządkowanie korporacjom, ale nie rozumie lub przemilcza fakt, że geopolitycznym zabezpieczeniem tego wszystkiego jest zakotwiczenie w relacji wasalnej w bloku anglosaskim. Kilka lat temu ówczesny minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski przekonywał, że amerykańskie bazy wojskowe w Polsce to zabezpieczenie inwestycji zza oceanu. Myśmy w Samoobronie mówili o tym wprost. Choć nie zdołałem przeforsować w jej programie wyjścia Polski z NATO, czego zawsze byłem konsekwentnym zwolennikiem. Celem mojego udziału w polityce było doprowadzenie do sytuacji, w której trwałym elementem polskiego systemu partyjnego stanie się ugrupowanie odrzucające atlantyzm i neoliberalizm. W warunkach demokratycznych byłoby to możliwe. Partia wpływałaby na dyskurs publiczny w tych sprawach, dawałaby kontrę jastrzębiom neoprometeizmu i neojagiellonizmu. Niestety, funkcjonujemy w warunkach autorytaryzmu. Gdyby Lepper nadal żył, pewnie próbowano by wsadzić go do więzienia, albo w inny sposób zneutralizować.

– Wielu uważa, że początkiem końca Samoobrony było wejście tej partii w koalicję z Prawem i Sprawiedliwością oraz Ligą Polskich Rodzin po wyborach w 2005 roku. Osobiście podzielam ten pogląd. Wchodząc do koalicji rządowej na ówczesnych warunkach, Samoobrona przestała być partia protestu i poniekąd straciła swoją tożsamość jako siły kontestującej przeobrażenia ustrojowe po 1989 roku. Nie muszę chyba dodawać, że program Samoobrony w wielu sprawach pozostawał w jaskrawej sprzeczności z programem Prawa i Sprawiedliwości – chociażby w kwestiach związanych z polityką zagraniczną, reprywatyzacją, lustracją, dekomunizacją, czy szerzej – spojrzeniem na okres Polski Ludowej. Również polityka gospodarcza ówczesnej koalicji rządowej, firmowana przez Zytę Gilowską nie miała nic wspólnego z programem Samoobrony. Co sprawiło, że Andrzej Lepper zdecydował się na porozumienie z PiS i wejście do rządu? Czy w Samoobronie były wówczas stanowiska odmienne?

– Całkowicie się z Tobą zgadzam. Ja zresztą wielokrotnie przekonywałem Andrzeja Leppera, że stały przed partią dwie drogi: mozolnego budowania pozycji i wielkości, albo mniej lub bardziej nagłego upadku. I przywoływałem dwa przykłady partii z naszego regionu Europy. Na Słowacji Robert Fico założył w 1999 roku Kierunek – Socjalną Demokrację (SMER). W kolejnych latach konsekwentnie odmawiał udziału w jakichkolwiek koalicjach rządowych w charakterze mniejszego partnera, choć propozycji miał mnóstwo. W 2006 roku sam sformował rząd, zapraszał mniejszych koalicjantów i został po raz pierwszy premierem. A przecież SMER też był partią protestu, tyle że konsekwentną. Na Węgrzech w 1998 roku Niezależna Partia Drobnych Rolników (FKgP) Józsefa Torgyána weszła do gabinetu koalicyjnego z Fideszem Viktora Orbána. Po czterech latach poparcie dla FKgP spadło z prawie 14% do niespełna 1%. To jest pewna prawidłowość, którą zresztą obszernie opisuję w moim, obronionym w 2011 roku na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu doktoracie. Samoobrona w 2004 roku miała sondażowe poparcie na poziomie ponad 20%. Mogła pójść drogą SMER. Poszła jednak drogą Torgyána. Dlaczego? Andrzej Lepper był poddany potwornym naciskom, i to z różnych stron. Osobiście nie wierzył w mit PiS jako siły, z którą mogłoby mu być pod drodze, choćby w sprawach gospodarczych. Wiedział, że za socjalno-niepodległościową maską kryje się klasyczny neoliberalizm, kontynuacja dewastacji Polski konsekwentnie prowadzonej przez postsolidaruchów. Ale mieliśmy nacisk ze strony hierarchii Kościoła, kilku ważnych biskupów, w tym Leszka Sławoja Głódzia, a także ciśnienie struktur terenowych. Lepper uważał, że z układu rządowego będzie mógł wyjść w odpowiednim momencie i powrócić do roli twardej opozycji. Ale później doszły metody autorytarne PiS, prowokacje służb i represje. Pamiętam taką rozmowę z Andrzejem Lepperem z 2007 roku. Przekonywałem, że warto poświęcić klub parlamentarny, który przeszedłby do Kaczyńskiego, dając mu większość, pozostać w kilku-kilkunastu i przejść do radykalnej opozycji antysystemowej. Janusz Maksymiuk powiedział nam wówczas, że jeden z dziennikarzy przekazał mu z kuluarów PiS wiadomość, że każdy z naszej trójki ma zostać aresztowany pod różnymi sfabrykowanymi zarzutami. Wniosek był jasny: w warunkach demokratycznych moglibyśmy jeszcze Samoobronę uratować, ale w realiach neosanacyjnego autorytaryzmu już nie.

– Wspominając Andrzeja Leppera i czasy świetności Samoobrony nie sposób nie dodać przysłowiowej łyżki dziegciu do garnca miodu. Podobnie jak Ty działałem w Samoobronie, jednak na znacznie niższym szczeblu, tj. na szczeblu lokalnym. Było to bardzo pouczające doświadczenie. Przede wszystkim uderzyło mnie, że wśród lokalnych działaczy były osoby totalnie bezideowe, przypadkowe, chcące „coś ugrać”, bądź „ubić jakiś interes”. Jedną z takich osób był niejaki Zbigniew Ł. – przewodniczący Samoobrony w Łodzi i późniejszy wicemarszałek Województwa Łódzkiego. Jest on obecnie oskarżony w procesie gangu zajmującego się fałszowaniem aktów notarialnych i usiłującego w ten sposób przejmować łódzkie kamienice. Pamiętam, że człowiek ten powierzył mi w 2003 roku zadanie przygotowania sygnalnego numeru lokalnej gazety Samoobrony. Gdy numer został już zredagowany, nagle okazało się, że Pan Zbyszek nie raczył opłacić drukarni, choć wcześniej zapewniał, że wszystkiego dopilnuje. Tak to niestety na poziomie lokalnym często wyglądało. Inną niezrozumiałą sytuacją było na przykład przyznanie „jedynki” na łódzkiej liście Samoobrony w wyborach w 2005 roku Piotrowi Misztalowi. Jak to się skończyło dobrze wiemy. Swoistym paradoksem był także fakt, że nie wykorzystano potencjału intelektualnego dr. Jacka Kardaszewskiego, który działał wówczas w łódzkiej Samoobronie. W ogóle miałem wrażenie, że niektórzy lokalni liderzy partyjni niechętnie patrzyli na osoby wykazujące się aktywnością i inwencją, gdyż traktowali je jako potencjalne zagrożenie dla swojej pozycji w partii. Czy Andrzej Lepper miał świadomość tych nieprawidłowości i czy w ogóle miał czas zajmować się sprawami na poziomie regionalnym? Czy nie było czasami tak, że Andrzej Lepper ponosił koszty błędnych decyzji niektórych swoich współpracowników i lokalnych baronów?

– Michale, mówisz o patologiach, które występują w każdej partii mającej jakiekolwiek znaczenie polityczne w Polsce. W Samoobronie nie było ich ani mniej, ani więcej niż w innych ugrupowaniach. Kiedyś przeprowadzono badanie motywacji przynależności do partii politycznych. Okazuje się, że zdecydowana większość ich członków jest w nich ze względów czysto koniunkturalnych: znalezienie pracy, poprawienie swojej sytuacji życiowej, załatwienie czegoś dla kogoś. To jest, oczywiście, problem, ale bardzo głęboki, wynikający pewnie jakoś z deformacji polskiego charakteru narodowego, całkowicie odwspólnotowionego. Motywacje ideowe przyświecają niewielkiej, śladowej mniejszości. W Samoobronie, jako partii protestu, dochodził jeszcze problem polegający na tym, że ludzie zapisywali się do niej, by po prostu wyrazić swój sprzeciw wobec systemu, ale wielu z nich nie miało skrystalizowanych poglądów politycznych na szereg spraw. Andrzej Lepper zwalczał niektóre patologie, ale – aby je wyeliminować – musiałby pewnie pozbyć się jakichś 75% działaczy. A to było niemożliwe. Poza tym, nie był w stanie kontrolować rosnących liczebnie struktur, a swoich zaufanych „komisarzy politycznych” miał zdecydowanie zbyt mało.

– W moim przekonaniu w chwili obecnej bardzo brakuje nam polityka formatu Andrzeja Leppera. Chodzi mi przede wszystkim zagrożenia wynikające z aktualnej sytuacji geopolitycznej. Jestem przekonany, że gdyby Andrzej Lepper żył, to czyniłby wszystko co jest możliwe, aby uchronić Polskę przed wojną. Co do aktualnie rządzących – uważam, że jest akurat odwrotnie. Należy zatem zadać zasadnicze pytanie – co zostało po Samoobronie? Czy Twoim zdaniem pozostał jeszcze potencjał by wypełnić testament polityczny Andrzeja Leppera? Czy jest to jeszcze możliwe?

– Trochę do niektórych wątków tego testamentu politycznego nawiązywała partia, którą obaj współtworzyliśmy, Zmiana. I reakcja systemu na jej pojawienie się była aż nazbyt alergiczna. Andrzej Lepper miał fenomenalną zdolność dokonywania transformacji dostosowujących go do zmieniających się realiów społecznych, technologicznych. Dziś miałby 68 lat, ale jestem pewien, że znakomicie wyrażałby nastroje dużej części Polaków. Ten człowiek miał absolutny słuch społeczny, który nie zawodził go, choć zewnętrzne podszepty wywoływały niekiedy zakłócenia i szumy. Andrzej Lepper był niepowtarzalny. Nie będzie drugiego Leppera, nie będzie nawet podróbek jakoś go przypominających. Próby naśladowania go wyglądają żałośnie, komicznie. Pozostało jednak dziedzictwo w postaci jego biografii współczesnego polskiego buntownika, człowieka walki, trochę może nazbyt romantyczne. Są też ludzie, którzy być może w pewnym momencie jakoś się zaktywizują. Poczekajmy na krach gospodarczy i bankructwo obecnej polityki społecznej, gospodarczej, zagranicznej, dekompozycję obozu autorytarnej władzy. I wtedy otworzy się okno możliwości, pojawi się szansa na przypomnienie dorobku i słów Andrzeja Leppera. Wtedy może komuś uda się zapalić polityczny znicz na jego grobie w zachodniopomorskiej, malowniczej wsi Krupy.

Z Mateuszem Piskorskim rozmawiał Michał Radzikowski
Zdjęcie: Adrian Grycuk (CC BY-SA 3.0)
Źródło: MyslPolska.info

 

Wolny nawet od siebie – wśród plakatów Janusza Golika

Nad drzwiami wejściowymi/wyjściowymi z Galerii van Golik na warszawskiej Saskiej Kępie wisi cytat z Henryka Tomaszewskiego, ojca polskiej szkoły plakatu, profesora i mistrza Janusza Golika, którego zawsze, po dziś dzień czuje się uczniem.

To wezwanie do syntetycznej wypowiedzi graficznej, aby myśl znalazła swój jedyny możliwy ekwiwalent plastyczny.

Zresztą kiedykolwiek by się nie rozmawiało z Januszem Golikiem o sztuce, prędzej czy później musi pojawić się nazwisko mistrza – to bez wątpienia jeden z najważniejszych patronów jego twórczości. Obok Henry’ego Moore’a i Henri Matisse’a. Trzech Henryków, cóż za przypadek.

Tomaszewski powiedział kiedyś: „Chciałbym wziąć białą kartkę i wyczarować z niej spodziewane zjawisko formalne przy pomocy niemal niczego, tak, aby kartka dalej została biała, nieskalanie czysta”. Ale najbardziej zapamiętane zostało inne, soczyste powiedzenie mistrza: „Plakat musi być jak dziwka, idziesz ulicą i natychmiast rzuca się w oczy”.

Janusz Golik wciąż się zastanawia, jak sprostać wyzwaniom, przed jakimi postawił go jego profesor, jak znaleźć ten jedyny i właściwy znak. Jego prace cechuje niemal ascetyczna powściągliwość, choć zdarzają się od tej powściągliwości odstępstwa. Przegląda się w nich dążenie do syntetycznego wyrażenia jakiejś myśli czy idei, często niejednoznacznej, zaczepnej, zmuszającej odbiorcę do myślenia i współpracy. „Jego prace wyróżnia nie tylko doskonałość warsztatu – oceniał Zbigniew Pindor – i subtelność pomysłu, ale także zastosowanie oryginalnej, autorskiej techniki. Oszczędna, wyrafinowana kreska i mocny intensywny kolor stwarzają widzom okazję do obcowania z tajemnicą, jaka zawarta jest w prostym, graficznym znaku”. To bez wątpienia sposób kreacji bliski mistrzowi Tomaszewskiemu, którego „rajcowały”, jak zwykł mawiać, takie prace i takie właśnie podejście do kreacji.

Na nowej wystawie „Plakaty Janusza Golika”, towarzyszącej tegorocznemu Biennale Plakatu (wernisaż 27 czerwca 2023) artysta zgromadził zaledwie cząstkę swego bogatego dorobku. Ale dokonując ostrej selekcji, zadbał o reprezentację charakterystycznych nurtów swojej twórczości. Przy czym nie chodzi mi tylko o przedstawicielstwo plakatów o rozmaitych treściach; antywojennych, politycznych, społecznych, kulturalnych, a nawet religijnych czy nieco swawolnych. Chodzi mi o reprezentację wielu nurtów formalnych, rozmaitych kierunków poszukiwań rozwiązań plastycznych i myślowych, które znalazły wyraz w jego plakatach.

Mamy więc plakaty analityczne, będące rodzajem prac warsztatowych na zadane tematy (m.in. pracownik, katolik itp.). Na plakacie, który nazwałem skrótowo „pracownik”, pochodzącym z lat studenckich, z okresu warsztatowych zadań zlecanych przez Henryka Tomaszewskiego, Golik za pomocą dwóch zygzakowatych kresek, czarnej i czerwonej, przedstawia historię oportunisty: najpierw skrytego karierowicza i kłamcy, potem zdemaskowanego i pozbawionego czci. To historia opowiedziana w najprostszy sposób, a przecież przejmująca, charakterystyczna dla postaw wielu układnych pracowników, gotowych na wszelkie ustępstwa i niegodziwości, aby mościć sobie drogę do kariery. Podobny zabieg zastopuje Janusz Golik w projekcie „Katolicy”, w którym ukazuje dzieje zmagań dwóch mężczyzn, najwyraźniej przedstawicieli zwaśnionych stron, którzy okładają się w pojedynkach, aby na koniec spotkać się pod krzyżem, chyba na pogrzebie. Oto, do czego prowadzi fanatyzm, ostrzega artysta, walka w „jedynie słusznej sprawie” – wprost do jedynie słusznego zakończenia.

Są też obecne na tej wystawie plakaty odwołujące się do powszechnie znanych znaków kultury: oto Wenus z pogruchotanym przedramieniem i z opaską powstańczą na kikucie ręki, czy też przemeblowany plakat Manifestu PKWN, który nawołuje wyborców partii rządzącej do wzmożenia kradzieży, skoro zbliżają się wybory, a potem może już być za późno.

Są też nawiązania do obrazów ikonicznych jak Matka Boża z Dzieciątkiem zestawiona z pełnej urody fotosem gorylicy trzymającej w swoich ramionach gorylątko, jeden z najpiękniejszych plakatów o cudzie macierzyństwa. Albo nawiązania do charakterystycznej kreski Henryka Tomaszewskiego – na plakacie przedstawiającej łzę skapującą z oka, powstałym zaraz po śmierci wielkiego artysty i w hołdzie dla niego.

Wreszcie jest dość licznie reprezentowany nurt plakatów bliskich poezji konkretnej – grafika zbudowana tylko ze słów, komentująca rzeczywistość, jak np. Przekrój.

Wreszcie nurt ujęć symbolicznych, chętnie operujący wyrazistym kontrastem, dychotomią wedle cech kontradyktorycznych: czerń i biel, czerwień i czerń, zły i dobry. Kontrast rządzi dla przykładu plakatem wybranym na wystawę ostatniego Biennale Plakatu na zadany przez organizatorów temat: „Dom”. Wyrazisty kontrast panujący na tym plakacie (czerń-biel, góra, dół) odsłania różnorodność podejścia artysty do tematu, czym właściwie dom jest. Podobnie jest na plakacie nawiązującym do wojny na Ukrainie, na którym świecącemu słońcu na żółtym tle odpowiada ciemna strona słońca na niebieskim tle, czyli dwa oblicza słońca na tle barw ukraińskiej flagi narodowej. Albo na innym plakacie, na którym linoskoczek przechodzi po linie rozpiętej między krwistymi wargami opatrzonymi napisami – na jednej: „Kłamstwo”. A na drugiej: „Prawda”.

Są wreszcie plakaty filozoficzne o zagadkowym przesłaniu, jak choćby „Home sapiens”, na którym sylwetka człowieka wewnątrz domu-schematu wrysowanego w głowę człowieka zastanawia swoją straszliwą samotnością.

Na jednej ze ścian galerii Golika wiszą niewielkie grafiki okute w złotych, ozdobnych ramkach. To grafiki „słowne”, białe litery na szarym tle – aforyzmy artysty starającego się ironicznie, z dystansem komentować świat. Niektóre skrzą się humorem i pewną dwuznaczną jowialnością, jak ta myśl, w której autor proponuje stosować nową pisownię słowa „życie”, przez „rz”, bo „rzycie” wtedy jest dłuższe.

Oprawienie złotymi ramkami tych dowcipnych lub ironicznych aforyzmów samo w sobie wydaje się dowcipem i pewnym wyzwaniem, Okazało się jednak, że to czysty przypadek. Kiedy nadeszła Noc Muzeów, artysta, jak zawsze zagoniony, nie zdążył przygotować swoich rysunków, do których wyszykował złote ramki. Wisiały więc bez wnętrza, puste na pustej ścianie, a to z kolei zachęciło część zwiedzających do pytań szefa galerii, czy może produkuje ramki, czy można je nabyć albo zamówić. Ponieważ pytania się powtarzały, w akcie desperacji autor zakuł swoje złote myśli w przygotowane do innych celów ramy. Taki zbieg okoliczności. Tak jednak w sztuce (i nie tylko w sztuce) bywa – przypadki decydują o nieprzewidywalnej trafności. Złote myśli w kunsztownych, złotych ramach, nieco barokowych i pompierskich to przecież autokomentarz!

Tak, świat plakatu to dla Janusza Golika przestrzeń poszukiwań, przestrzeń wolności tak dalece posuniętej, jak to kiedyś wyraził jego mistrz Henryk Tomaszewski: „Chcę być wolny, usiłuję być wolny nawet od siebie”.

Janusz Golik, artysta grafik, absolwent Wydziału Grafiki warszawskiej ASP (1978), dyplom z wyróżnieniem w pracowni Henryka Tomaszewskiego. Zdobywał umiejętności warsztatowe pod okiem wybitnych profesorów: Leona Michalskiego, Eugeniusza Markowskiego, Teresy Pągowskiej, Macieja Urbańca i Henryka Tomaszewskiego. Ceni sobie profesjonalizm, rzetelność, niezależność, dokładność o każdej porze. Nie uznaje fałszu, głupoty i braku poczucia humoru. Specjalizuje się w opracowywaniu identyfikacji wizualnej firm, jak również w projektowaniu plakatów, prospektów, raportów, folderów, albumów. Znany jest z projektowania nietypowych kart okolicznościowych, kalendarzy, za które otrzymuje co roku liczne nagrody.

W roku 2007 założył na Saskiej Kępie w Warszawie Galerię van Golik, którą prowadzi do dzisiaj. Organizuje liczne wystawy i wernisaże, a w galerii usytuował także swoją pracownię projektową. Artysta projektował w ostatnich latach m.in. dyplomy i loga nagród polskiej sekcji AICT i Oddziału Warszawskiego SDRP.

Autorstwo tekstu i zdjęcia: Tomasz Miłkowski
Źródło: Trybuna.info


  1. Marek Wójcik 04.08.2023 17:13

 

Depresja Kaczyńskiego

Jarosław Kaczyński ma poważny problem. Sondaże, nawet najbardziej korzystne dla PiS, nie dają szansy tej formacji na utrzymanie władzy. Wytypowana zaś na koalicjanta Konfederacja ustami Sławomira Mentzena (jednego z dwóch przewodniczących partii, drugim jest Krzysztof Bosak) zapewnia, że nie będzie koalicji, lecz dogrywka (kolejne wybory).

Kaczyński w najlepszym wariancie będzie miał ok. 190 posłów zamiast 236, których wprowadził w 2019 r. To sprawia, że w partii jest już walka na noże o to, kto wyleci z biorących miejsc. Przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy noszą na siebie kwity do mediów. I tak taśma, na której syn posłanki PiS Iwony Arent znęca się nad byłą dziewczyną, wyciekła do „Super Expressu”, a zainteresowana straciła szansę na biorące miejsce na liście. A to dopiero początek. Kaczyński, według różnych doniesień, uspokaja swoich ludzi, że dogadał się z Konfederacją i PSL – i będzie po wyborach wspólny, koalicyjny rząd. Niezależnie od tego, co ustalił (i z kim), daleko mu do pewności, że utrzyma władzę.

Szef PiS nie ma pomysłu, czym omamić wyborców. Sondaże poparcia dla PiS na pewno są przeszacowane (ludzie pracujący w urzędach i spółkach skarbu państwa boją się mówić prawdę ankieterom). Słychać głosy, także w kuluarach PiS, że formacja ta straci władzę w wyniku wyborów. Pocieszają się tylko, że koalicyjny rząd opozycji będzie słaby i będzie blokowany przez weta Andrzeja Dudy. Ma to PiS pozwolić na szybki powrót do władzy.

POLAKOM ŻYJE SIĘ GORZEJ

Przyjrzyjmy się, jak wygląda sytuacja obozu władzy naprawdę. W 2019 r. Polacy mieli relatywnie dużo pieniędzy. Inflacja nie była odczuwalna. PiS zdobyło 43,59 proc., co przełożyło się na 236 mandatów. Obecnie sytuacja gospodarcza jest fatalna. Inflacja skumulowana za okres od stycznia 2020 r. do stycznia 2023 r. wyniosła 32 proc. Dla porównania: w strefie euro było to 13,9 proc. Oczywiście inflacja w krajach UE była również skutkiem polityki rządów. Po prostu rządy w krajach strefy euro postanowiły okraść obywateli przy pomocy inflacji na mniejsze kwoty niż rząd PiS. Jeżeli ktoś miał 100 tys. złotych w 2020 r. na koncie w banku (oprocentowanie było symboliczne), to wartość tych pieniędzy spadła do 68 tys. zł. To właśnie podatek inflacyjny.

W taki sposób PiS obniżył też zarobki Polakom. Najgorzej mają ci, którzy wykonują proste prace. Oni mają kłopot, aby dostać waloryzacje pensji o współczynnik inflacji (utraty wartości). Nie sprzyja im to, że PiS ściąga do Polski imigrantów, którzy pilnują, aby podaż pracowników była duża.

Rosną też drastycznie koszty utrzymania. Prąd od 2020 r. zdrożał o 63 proc. Benzyna podrożała o ok. 66 proc. Polacy od 2022 r. biednieją. Zarabiają co roku coraz mniej. Np. pensje urzędników zmalały w 2022 r. o około 5 proc. (średnio tyle mniejsza była waloryzacja niż koszt inflacji). Obecnie wzrost pensji planowany jest na 7,8 proc., czyli też znacznie poniżej oficjalnej inflacji. Propaganda sukcesu PiS nie zmienia faktu, że Polaków stać na coraz mniej. Argumenty polityków PiS, że to koszty epidemii koronawirusa (przecież to PiS zamknęło gospodarkę!) i wojny na Ukrainie nie przekonują.

Dziś w najlepszych sondażach dla obecnej władzy pojawia się 35,1 proc. poparcia. To sondaż IBRiS dla Radia Zet. Druga ma być Koalicja Obywatelska z wynikiem 27,4 proc. respondentów. A trzecia Konfederacja z wynikiem 15,7 proc. PSL i Szymon Hołownia (Polska 2050) ma wynik 10,8 proc. Nowa Lewica – 9,4 proc., zaś AgroUnia – 0 proc. Tylko 1,6 proc. respondentów nie wie jeszcze, na kogo odda swój głos. IBRiS to sondażownia Marcina Dumy, byłego polityka lewicy, który zasłynął 10 lat temu, gdy jego sondażownia (wówczas pod nazwą Homo Homini) dała Partii Republikańskiej Przemysława Wiplera 19 proc. Polityk ten później ujawnił, że kosztowało go to tylko 6800 plus VAT…

Nawet w tym przychylnym dla PiS sondażu nie ma mowy o utworzeniu przez Kaczyńskiego samodzielnie rządu. Na potrzeby swoich ludzi Kaczyński twierdzi, że dogadał się na koalicję z Konfederacją i PSL. W tym kontekście pojawiły się kolejne przecieki maili na słynnej Poufnej Rozmowie (nota bene to kolejny portal zablokowany przez służby – dop. Red.), czyli zapisy ze skrzynki byłego szefa kancelarii premiera, Michała Dworczyka. Wynika z nich, że w lipcu 2020 r. Robert Winnicki, wówczas prezes Ruchu Narodowego, prowadził z PiS rozmowy o „powyborczej współpracy”.

„Winnicki oddzwonił, mówi, że wszystko gra, tylko mają (jako narodowcy) duże ciśnienie od korwinistów oraz części frakcji narodowej, która twierdzi, że my świetnie rozgrywamy całą sytuację i oni tracą wyborców. Więc cisną na Winnickiego i Bosaka, aby nas atakowali, a oni i tak to tonują. Ogólnie rozmowa b. dobra, prosiłem, aby tonował ataki na nas – co obiecał czynić, umówiliśmy się na spotkanie i dłuższą rozmowę o kooperacji po wyborach” – relacjonował Dworczyk w mailu do premiera Mateusza Morawieckiego.

Pojawił się też mail, że Jarosław Kaczyński osobiście domagał się, aby szef TVP Jacek Kurski wpuścił Narodowców do TVP i ich promował.

W odpowiedzi Sławomir Mentzen złożył deklarację na Twitterze. „Po wyborach ktoś straci wiarygodność. Ja, jeżeli Konfederacja wejdzie w koalicję z PiS, lub ci wszyscy dziennikarze, politycy, komentatorzy oraz masa płatnych trolli i hejterów, jeżeli tego nie zrobimy. Jakoś jestem spokojny o rezultat”. Oby! Choć deklaracja może okazać się niewystarczająca, bo zdaniem moich informatorów, maili o niejawnej współpracy niektórych działaczy Konfederacji z PiS ma pojawić się więcej. Krążą też informacje (niepotwierdzone!), że zhakowana została skrzynka samego Mentzena.

Niezależnie od tego, czy coś – a jeśli tak, to co – uzgadniano (i kto to uzgodnił), Mentzen i Bosak idąc na współpracę z PiS, zabiliby partię błyskawicznie, bo wyborcy Konfederacji w znakomitej większości takiej współpracy sobie nie życzą. Partię czekają wybory w 2023 r. do Parlamentu Europejskiego i samorządowe, tak więc taktyka pójścia na współpracę z PiS byłaby potencjalnie samobójcza.

Wśród rzekomo negocjujących z PiS wymieniony został przez Poufną Rozmowę także Stanisław Tyszka, nowy nabytek Konfederacji. Miał rozmawiać z ludźmi Kaczyńskiego w 2019 r. Według ujawnionej przez wspomniany portal rozmowy ustawiał się on z PiS na ich delikatne atakowanie, „aby się uwiarygodnić”, jeszcze jako poseł Kukiz’15.

To wszystko sprawia, że Kaczyński ma gigantyczny problem. Bo nie może być pewien, że ustalenia, które zostały poczynione (o ile zostały!), będą honorowane. Dziś Kaczyński ma służby i prokuraturę, więc może czynić groźby realne, jednak po ogłoszeniu wyników wyborów jego rozmówcy będą mieć immunitet, a Kaczyński najpewniej nie będzie miał większości.

BRAK POMYSŁU NA KAMPANIĘ

Kaczyński ma ogromny problem związany z tym, co chce obiecać Polakom, czym ich przekonać do poparcia PiS. Zaczął od szczucia na Niemcy. Kaczyński, urodzony w 1949 r., przecenił jednak antyniemieckość Polaków. Potem była próba obrony czci Jana Pawła II. Również nie zadziałało. Rządzący próbowali więc uchwalić komisję ds. badania wpływów rosyjskich. Okazało się, że przedobrzyli, bo cały wolny świat ogłosił, że komisja, która ma prawo sądzić i karać, a nie jest sądem, jest jakimś koszmarnym potworkiem prawnym rodem z dyktatur. Andrzej Duda szybko złożył projekt nowelizacji tej ustawy i dziś wiadomo, że PiS niewiele zdąży tym ugrać.

Ruszono też sprawę imigrantów, a dokładniej ich rzekomej przymusowej relokacji. W tym wypadku Kaczyński popełnił jednak fatalny błąd, bo PiS dotknęło tematu, który jest dla tej władzy strasznie niebezpieczny. Bo to ona sprowadziła do Polski ogrom ludzi z Azji, w tym z krajów muzułmańskich, do pracy. Tylko w 2022 r. było to prawie 136 tys. pozwoleń na pracę! Po co więc ta hucpa z referendum w trakcie wyborów? To akurat ma jakiś sens. W kampanii dotyczącej referendum będą mogły brać udział (finansowo) różne stowarzyszenia i fundacje. W ten sposób PiS chce po prostu wydawać więcej pieniędzy na kampanię wyborczą.

Niemniej na trzy miesiące przed wyborami to wciąż wygląda na zbyt mało, aby zmienić nastrój Polaków. Tendencje są dla PiS fatalne. Jeżeli Mentzen dotrzyma słowa i nie poprze rządu PiS, to wygląda, iż Kaczyński musi się pakować.

Autorstwo: Jan Piński
Źródło: NCzas.com


  1. Irfy 04.08.2023 21:43

    Artykuł, delikatnie mówiąc, mija się z prawdą. 192 miejsca w przyszłym Sejmie jest dokładnie tym, co chce osiągnąć obecny dyktator. Choćby z powodu zachowania pozorów tzw. demokracji. Taka liczba posłów oznacza, że wprawdzie PiS rządził nie będzie (chyba że jednak poprze go Konfa), ale rządziła nie będzie również operetkowa “opozycja”. Gdyż taki rząd musiałby się składać z wszystkich partii poza Konfą i PiS-em, co byłoby konstelacją egzotyczną i absolutnie niedecyzyjną.

    Kogo my tu więc mamy? Ano starych, dobrych “aferałów” od pana Tuska. Czyli płytkich oportunistów, od PiS-u różniących się jedynie nieco mniejszą uległością wobec Kościoła i większą tendencją do odbierania wszelkich socjałów. Hołownia z PSL-em to mniej więcej ta sama parafia i nawet mniej więcej ci sami ludzie. Wsparcie przez tradycyjnie sprzedajny PSL. “Lewica” to z kolei osobliwy konglomerat dogorywających “starych” komunistów, jeszcze rodem z PZPR-u oraz lewackich oszołomów spod znaku Grety Thurnberg i ruchu Woke.

    Jeśli powyższe partie stworzą rząd, to będzie on słabiutki i nieustannie sabotowany przez prezydenta oraz Trybunał Konstytucyjny, bo obie te instytucje są z PiS-u. Jakby tego było mało, PiS trzyma też NBP, który może rządowi bruździć a to obniżając stopy procentowe i fundując mu zwiększoną inflację, a to je podwyższając, wywołując furię kredyciarzy. Najdalej po pół roku takiej szopki cały ten bajzel upadnie, a pacynka zwana prezydentem ochoczo ogłosi przedterminowe wybory. W których PiS wygra już w cuglach. I wszystko potoczy się zgodnie z planem. Do tego dyktator wyjdzie na kryształowego demokratę. Oddał władzę? Oddał. A że za pół roku lud stwierdził, że jednak chce powrotu dyktatury, to przecież nie jego wina 😛

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...