poniedziałek, 1 stycznia 2024

 

Wystawiony


Mechanik z Siedlec ma trafić do więzienia za pobicie policjanta. Jednak w jego sprawie nic się nie zgadza, a po latach świadkowie przyznają, że kłamali.

2 lata więzienia – taki wyrok przed Sądem Okręgowym w Siedlcach – usłyszał Michał Wyrzykowski – młody mechanik samochodowy. Prokuratura oskarżyła go o „napad na policjanta z użyciem niebezpiecznego narzędzia w postaci samochodu”. Sąd przyznał jej rację i wyjątkowo wobec młodego człowieka, wcześniej niekaranego, wydał wyrok pozbawienia wolności bez warunkowego zawieszenia. Problem tylko w tym, że w tej sprawie nic się nie zgadza, uzasadnienie wyroku sądu jest nielogiczne, a po latach nawet policjanci przyznają, że kłamali w sprawie.

NIESZCZĘŚLIWE ZAKUPY

Był 26 dzień września 2019 roku. W miejscowości Łosice niedaleko Siedlec pod sklepem popularnej marki zaparkował drogi Ford Fusion. Dwaj młodzi mężczyźni wyszli z niego i poszli do sklepu, aby zrobić zakupy. Minęło kilkanaście minut. Obaj przynieśli siatkę z zakupami i wsiedli z powrotem do samochodu. W tym momencie doskoczyło do nich pięciu zakapturzonych mężczyzn, ubranych na czarno. Jeden z młodych ludzi krzyknął: „oni mają broń”. Michał Wyrzykowski, który już zdążył wsiąść za kierownicę, spanikował. Zauważył wycelowaną w siebie broń. Wrzucił więc wsteczny bieg, nacisnął na pedał gazu i dynamicznie ruszył do tyłu. Samochód potrącił jednego z napastników. Ten ze złamaną nogą trafił do szpitala.

Pozostali napastnicy zaczęli strzelać w stronę kierowcy. Dwie kule rozbiły szybę i przeleciały obok Wyrzykowskiego (jedna utkwiła w zagłówku kierowcy), dwie inne wbiły się w silnik samochodu i koło. Chwilę później młodzi mężczyźni porzucili samochód w lesie i z zakupami poszli do domu piechotą. Przy leśnej drodze dopadli ich policjanci. Skuci kajdankami, pobici i skopani, młodzi mężczyźni trafili najpierw na policyjny „dołek”, a potem, podejrzani o napaść na policjantów, do sądu z prokuratorskim wnioskiem o areszt tymczasowy. Sąd przychylił się do wniosku i Wyrzykowski trafił na trzy miesiące za kratki. Wszystko przez to, że napastnikami, którzy napadli na niego i kolegę przed supermarketem w Łosicach, okazali się policjanci.

Michał Wyrzykowski wiedzie normalne życie. Jest mężem i ojcem dwójki dzieci, na życie zarabia jako wzięty mechanik samochodowy – pasjonat. W Siedlcach ma opinię człowieka, który usunie każdą usterkę z każdego modelu samochodu. Nigdy wcześniej nie miał żadnego konfliktu z prawem. Skąd więc taka agresja ze strony policji przeciwko niemu? Być może chodziło o „przeczołganie” jego kolegi, który raz popadł w konflikt z prawem. Od tamtego momentu lokalni policjanci uprzykrzają mu życie. Młody człowiek sam więc nie prowadzi samochodu, prosi kolegów, aby go wozili. Feralnego dnia jego Fordem Fusion na zakupy pojechał właśnie Michał Wyrzykowski z kolegą.

TRZY RĘCE POLICJANTA

Wyrzykowski bronił się, że przestraszył się, iż został napadnięty i dlatego uciekał z miejsca zdarzenia. W tamtym czasie mówiło się wiele w Łosicach o lokalnej mafii zajmującej się handlem narkotykami i strzelającej do przeciwników w półświatku (pisaliśmy o tym w Tygodniku „Angora”). I tutaj zaczyna się sedno problemu. Policjanci zeznawali, że w tamtym dniu mieli na sobie mundury, a zatrzymywanym mężczyznom pokazali legitymacje. „Szarpałem za klamkę, drugą ręką trzymałem broń, pokazałem legitymację” – zeznał M. – policjant prowadzący interwencję. Z jego zeznań wynika, że ma aż trzy ręce, bowiem w jednej trzymał odbezpieczony pistolet, drugą szarpał za klamkę, a legitymację musiał mieć w trzeciej ręce.

Po latach w rozmowie z nami policjant M. przyznał, że w prokuraturze kłamał i to aż w dwóch przypadkach. Po pierwsze nie pokazywał legitymacji i nie krzyknął, że jest policjantem prowadzącym interwencję. Po drugie zeznał, że nie strzelał do kierowcy i jego kolegi. „No tam się te zeznania trochę różniły od stanu faktycznego, bo było ciśnienie na »tamtego«” – mówi po latach M. „Ciśnienie” to w języku policyjnym odgórna presja na zatrzymanie kogoś. Z kolei „tamten” to znajomy Wyrzykowskiego, właściciel Forda Fusion, którego policjanci chcieli „przeczołgać”.

NIEWYGODNE DOWODY

Tymczasem biegli ustalili, że przednia szyba została przestrzelona, kula utkwiła w zagłówku za fotelem kierowcy, druga przestrzeliła drzwi i utkwiła w słupku bocznym między drzwiami. Jednak dokumenty to potwierdzające nie trafiły do akt śledztwa, a samych badających nie przesłuchano. Całość przebiegu zdarzenia mógłby wyjaśnić zapis kamery z monitoringu obejmującego sklep popularnej sieci i przylegający do niego parking. Niestety prokurator zdecydował się wysłać policjantów po zapis kamery z monitoringu dopiero po miesiącu.

W aktach sprawy znajduje się notatka urzędowa policyjna z 26 września 2019. Wynika z niej, że tego dnia do Wydziału Kryminalnego Komendy Policji w Łosicach wpłynęła informacja mówiąca o tym, że kierowca feralnego Forda Fusion będzie przewoził w jego wnętrzu narkotyki. To właśnie ta notatka miała stać się powodem rozpoczęcia policyjnej zasadzki. Policjanci zeznawali, że postanowili obserwować samochód, a potem podjąć czynności wobec jego kierowcy. System informatyczny policji pokazuje, że notatkę tę zarejestrowano w godzinach wieczornych – już po strzelaninie. Inaczej mówiąc, jest to dokument spreparowany, stworzony post factum w celu uzasadnienia powodu do interwencji, który był inny niż faktyczny. Inaczej mówiąc: łosiccy policjanci, gdy już zdali sobie sprawę, że sfuszerowali robotę i napadli na niewinnego kierowcę, sporządzili notatkę (i wprowadzili do systemu) mówiącą o tym, że uzyskali informację, iż kierowcą Forda będzie mężczyzna o imieniu Adam i będzie przewoził narkotyki. Tymczasem żadnych narkotyków nie było, a kierowcą był Wyrzykowski. Wygląda to więc na dowód stworzony z opóźnieniem po to, aby potwierdzić wersję policjantów.

NIEWYGODNY SĄD

Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego w Siedlcach (sygn. akt II K 375/20). Prowadząca ją młoda sędzia postanowiła naprawić błędy prokuratury. Zwróciła się więc do mechaników o opinię na temat uszkodzeń samochodu. Zwróciła się również o zapis z kamery monitoringu z miejsca zdarzenia. Wówczas prokuratura złożyła wniosek, żeby młodą sędzię wyłączyć od sprawy. Tak się też stało. Pod kierownictwem nowego sędziego proces ruszył od początku. Sędzia oddalił wszystkie wnioski obrony, przeanalizował materiał prokuratury i wydał wyrok. Wyrzykowski został uznany za winnego tego, że próbował przejechać policjanta. Usłyszał wyrok dwóch lat więzienia. Decyzję podtrzymał sąd II instancji. Teraz sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. Adwokaci Wyrzykowskiego chcą uchylenia wyroku, przekazania sprawy do ponownego rozpoznania i zabezpieczenie całego materiału dowodowego. W tej sprawie szokuje nie tylko brutalne potraktowanie młodego człowieka, wcześniej niekaranego, uznanie nielogicznych zeznań policjantów, lecz to, że po latach przyznają dziennikarzowi, że kłamali w swoich zeznaniach. I nic.

Autorstwo: Leszek Szymowski
Źródło: NCzas.info

 

Najważniejsze wydarzenia w Polsce w 2023 roku


Poniżej przedstawiamy subiektywny ranking najważniejszych wydarzeń w skali krajowej, które śledziliśmy w ubiegłym roku.

1. UTRATA WŁADZY PRZEZ PIS

To bezdyskusyjnie najważniejsze wydarzenie w Polsce. Prawo i Sprawiedliwość po 8 latach rządów traci władzę w Polsce w wyniku wyborów z dnia 15 października 2023 r. PiS wygrało te wybory, ale koalicja opozycyjnych partii uzyskała w sumie więcej mandatów niż rządząca partia, zdobywając ich bezwzględną większość. W obecnych wyborach PiS stracił ponad 8 proc. wyborców w stosunku do wyborów w 2019 r. Wtedy nad drugą Koalicją Obywatelską (Platforma Obywatelska z przystawkami) otrzymał ponad 16 proc. więcej głosów. Teraz jego przewaga wyniosła nawet niecałe 5 proc. Szczególnie dotkliwą porażkę odniósł w grupie najmłodszych wyborców (18-29 lat), otrzymując najmniej głosów ze wszystkich komitetów wyborczych, które uzyskały mandaty do Sejmu.

Wynik wyborów, jak już obecnie wiemy, rozstrzygnął się w zasadzie co najmniej kilkanaście miesięcy wcześniej, kiedy od PiS-u odwrócili się liberalni wyborcy z powodu zaostrzenia tzw. prawa aborcyjnego oraz grupy elektoratu wiejskiego na skutek tzw. Piątki dla zwierząt. PiS stracił wtedy elektorat szacowany ogółem na ca.10 proc., którego nie udało się odzyskać. Przegrana PiS to również wynik złej polityki polegającej na stałym odpychaniu potencjalnych koalicjantów i wyborze fatalnej strategii skierowanej tylko do swojego twardego elektoratu. To wszystko robiło złe wrażenie, a przecież już wiek temu idol tej formacji Józef Piłsudski powiedział, że w Polsce, żeby rządzić, wystarczy robić dobre wrażenie. Należy również podkreślić, że przeciwko partii prezesa Jarosława Kaczyńskiego obiektywnie zadziałały zmiany cywilizacyjne, którym podlega polskie społeczeństwo, (konsumpcjonizm, laicyzacja, depatriotyzacja, wymieranie starszego, ale dość licznego elektoratu PiS, ogromna społeczna wiara w UE).

Utrata władzy przez PiS jest politycznym przewrotem kopernikańskim w Polsce. Oznacza ona nie tylko pożegnanie się z tysiącami stanowisk w różnych państwowych spółkach przez ludzi PiS, ich współpracowników, znajomych i rodziny, ale także utratę znacznej części narzędzi oddziaływania na społeczeństwo. Dla partii, która stoczy walkę o utrzymanie pozostałej części wpływów, a w skrajnie niepomyślnej, choć mało prawdopodobnej sytuacji nawet walkę o przetrwanie, jest to wysoce niekorzystne.

2. DONALD TUSK PREMIEREM

Znane motto filmów z Jamesem Bondem oraz tytuł jednego z jego filmów „Nigdy nie mów nigdy”, jak najbardziej pasuje do świata polityki i doskonale sprawdziło się w Polsce w przypadku Donalda Tuska. Dawny przywódca Platformy Obywatelskiej oraz premier rządu polskiego w latach 2007-2014, ponownie został premierem w grudniu 2023 r., mimo że nic nie wskazywało jeszcze rok temu, że tak się stanie. W wyborach Tusk, mimo że jego formacja nie zdobyła pierwszego miejsca, to on sam personalnie zanotował znakomity wynik. W jego okręgu wyborczym w Warszawie zagłosowało na niego 538 634 wyborców. Jest to więcej niż w rekordowych dla niego wyborach w 2007 r. Dla wyborczej arytmetyki nie ma znaczenia, że część wyborców zagłosowała na Tuska tylko dlatego, że zdecydowanie nie akceptują Kaczyńskiego.

Powrót Tuska do krajowej polityki, wbrew jego wewnętrznemu przekonaniu, „to jest tak upiorna myśl, że ja będę tam z powrotem siedział, na tej Wiejskiej” – powiedział w chwili szczerości, jest zapewne zadaniem, jakie mu wyznaczyła Bruksela. Eurobiurokracja miała już dość kolejnych porażek antypisowskiej opozycji i uznała, że tylko Tusk może odwrócić ten trend i tak się stało, mimo że u większości społeczeństwa Tusk ma negatywną opinię. Od 2005 r. zaczął być uważany przez część społeczeństwa za proniemieckiego polityka, a od czasów jego premierostwa za człowieka Berlina, jeśli nie gorzej. Jego image nie uległ poprawie podczas pracy w międzynarodowych instytucjach. Wtedy był obwiniany o zajmowanie stanowiska sprzecznego z interesami Polski. Nieufność do Tuska potwierdza ostatni przed wyborami ranking zaufania do polityków. Nieufność do niego deklarowało 52 proc. ankietowanych. Gorzej oceniony został tylko Jarosław Kaczyński. Warto dodać, że w poprzednim takim rankingu z września 2023 r. Tusk był liderem braku zaufania (57 proc.).

Złe notowania Tuska potwierdza grudniowy sondaż IBRIS „Jakim premierem będzie Tusk?”. Dobrym lub znakomitym odpowiedziało 31 proc. ankietowanych, a więc tyle, ile w wyborach uzyskała KO. Więcej, 41 proc. oświadczyło, że będzie złym (11 proc.) lub fatalnym (30 proc.) Warto podkreślić, że więcej fatalnych ocen dali wyborcy Konfederacji (aż 93 proc.) niż PiS-u (57 proc.). Warto dodać, że według tego sondażu, aż 5 proc. wyborców KO uznało, że Tusk będzie fatalnym premierem!

Można zadać pytanie, jak to się stało, że polityk z taką hipoteką społecznej nieufności został premierem? Po odpowiedź należałoby się udać na Nowogrodzką, gdzie zaplanowano strategię będącą de facto odepchnięciem potencjalnych sojuszników. W ten sposób premierem został polityk, który potrafił się dogadać z tymi, z którymi PiS nie chciał się dogadać.

3. ZBROJENIA POLSKIEJ ARMII

Trzecie miejsce zajmuje dozbrajanie i przezbrajanie Wojska Polskiego. Ten proces trwa od kilku lat, ale w tym roku nabrał tempa. Kupujemy 486 szt. wyrzutni rakietowych Himars oraz kilkanaście tysięcy rakiet do nich, zgodnie z podpisaną we wrześniu ramową umową z firmą Lockheed Martin. Następuje przezbrajanie naszej broni pancernej, niemal całkowite odnośnie czołgów. Wojna stała się niepowtarzalną okazją do pozbycia się przestarzałego sprzętu, który oddaliśmy Ukrainie. Zakontraktowaliśmy 250 szt. czołgów M1A2 Abrams i 116 szt. starszej wersji M1A1 oraz 180 szt. koreańskich czołgów K2 Czarna pantera. W planie jest budowa fabryki czołgów w Poznaniu, która ma produkować kilkaset czołgów na koreańskiej licencji.

W Korei zamówiliśmy 212 szt. haubic K9A1 Thunder oraz 48 szt. samolotów FA-50. Polski przemysł dostarczy 48 szt. haubic Krab i 36 wozów towarzyszących, a fabryka w Świdniku wchodząca w skład włoskiej grupy zbrojeniowej Leonardo wyprodukuje 32 szt. śmigłowców AW149. Zakupiono 24 szt. tureckich dronów Bayraktar. W 2026 r. otrzymamy pierwsze partie F-35A z 32 szt. tych myśliwców. Stocznia Marynarki Wojennej rozpoczęła budowę pierwszej z trzech wielozadaniowych fregat. Negocjowana jest umowa dostaw 96 szt. śmigłowców Apache.

W sumie Polska podejmuje ogromny wysiłek, przede wszystkim finansowy, żeby w sytuacji coraz mroźniejszej geopolitycznej zimy zmodernizować swoją armię.

4. ELEKTROWNIE JĄDROWE W POLSCE

Polskie Elektrownie Jądrowe podpisały umowę z amerykańskimi firmami Westinghouse i Bechtel dotyczącą zaprojektowania elektrowni jądrowej w Polsce. Elektrownia ma być zlokalizowana w Lubiatowie-Kopalinie na Pomorzu. Pierwszy blok tej elektrowni planowany jest do uruchomienia w 2033 r. Druga elektrownia tego typu ma powstać w Koninie, w Wielkopolsce. Inwestorami mają być: PGE, Grupa ZE PAK należąca do Zygmunta Żaka-Solorza oraz koreańska firma KHNP. Przewiduje się, że pierwszy blok tej elektrowni powstanie w 2035 r. Budowa atomówek w Polsce jest naszą odpowiedzią na zastosowanie bezemisyjnych źródeł energii tak bardzo propagowanych przez Komisję Europejską, chociaż akurat energia atomowa nie jest faworytem Brukseli/Berlina.

5. BARIERY PRZECIW NACHODŹCOM

1 maja zakończono budowę bariery elektronicznej na granicy z Białorusią mającą wspomagać zaporę fizyczną. Trwa budowa bariery elektronicznej na granicy z Rosją. Wymienione bariery mają nas chronić przed nielegalnym przekroczeniem granicy przez grupy różnego rodzaju nachodźców spoza Europy nasyłanych przede wszystkim przez reżim w Mińsku.

6. KONFLIKT Z UKRAINĄ

Bardzo dobre relacje z Ukrainą uległy załamaniu z powodu konfliktu o eksport ukraińskiego zboża, na które 15 września wygasło unijne embargo. Polscy rolnicy protestują, ponieważ zboże z Ukrainy jest nie tylko tańsze, ale też nie obowiązują go jakościowe wymogi, którymi obciążone jest polskie zboże. Konflikt rozszerzył się na przewoźników. Polscy transportowcy uważają, że przewozy ukraińskie są na poziomie dumpingu cenowego i żądają przywrócenia systemu wydawania zezwoleń transportowych dla firm ukraińskich z jednoczesnym ograniczeniem pozwoleń do poziomu 200 tys. rocznie, czyli tyle, ile było przed wojną. Ukraińcy z kolei uważają, że oni prowadzą wojnę, ponoszą straszne straty osobowe i materialne, są puklerzem dla Polski i z tego tytułu należy im się specjalne traktowanie.

7. BEATYFIKACJA RODZINY ULMÓW

10 września 2023 r. Józef i Wiktoria Ulmowie zostali beatyfikowani wraz z siódemką dzieci. Ulmowie podczas II Wojny Światowej ukrywali we wsi Markowa na Podkarpaciu 8 Żydów. Zostali zadenuncjowani. Niemieccy żandarmi w dniu 24 marca 1944 r. rozstrzelali oboje rodziców wraz z dziećmi. Wikoria Ulma była w zaawansowanej ciąży i zaczęła rodzić. Zabili też wszystkich Żydów. Niemcy dokonali potem rabunku domu, a następnie rozpoczęli libację. W Markowej otworzono Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów.

8. BEZPŁATNE AUTOSTRADY

Od 1 lipca wszystkie państwowe autostrady i drogi ekspresowe dla samochodów do 3,5 ton oraz dla motocykli są bezpłatne.

9. WIELKIE DEMONSTRACJE OPOZYCJI

4 czerwca opozycja zorganizowała wielką demonstrację w Warszawie. Demonstracja w rocznicę pierwszych wyborów (częściowo demokratycznych) z 1989 r. pokazała ogromne poparcie przede wszystkim dla KO, która zorganizowała ten marsz. Oblicza się, że udział mogło wziąć nawet ok. 300 tys. osób. Marsz rozpoczął się na placu na Rozdrożu i zakończył się na Starym Mieście. 1 października opozycja powtórzyła swój marsz, który zaczął się na rondzie Dmowskiego i zakończył się na rondzie Radosława. Pod względem liczebności uczestników był on jeszcze większy niż ten czerwcowy. Nazwany Marszem Miliona Serca, choć oczywiście nie było miliona uczestników, był wymownym znakiem, że PiS może stracić władzę, zwłaszcza że rządząca partia nic podobnego nie była w stanie zorganizować.

10. FALSTART OPOZYCJI. AFERA WIATRAKOWA

Jeszcze nie objęli władzy, a już zaczynają kręcić i oszukiwać. Tak przeciwnicy opozycji, która szykowała się do objęcia władzy i nieprzychylne jej media, skomentowali projekt ustawy o zamrożeniu cen energii autorstwa posłów KO i Polska-2050. W tym projekcie znalazły się sprzeczne z tematyką ustawy i z interesem obywateli artykuły dotyczące stawiania wiatraków. Sprawa dotyczyła zmniejszenia dystansu stawiania nowych wiatraków od mieszkaniowej zabudowy oraz to, co było szczególnie niebezpieczne dla interesów mieszkańców, haniebna możliwość dokonywania wywłaszczeń ludzi z ich nieruchomości ze względu na interes podmiotów stawiających wiatraki. Znaczny protest społeczny zmusił autorów projektu do usunięcia tych bardzo kontrowersyjnych i niekorzystnych dla Polaków artykułów. Autopoprawki nie zatarły złego wrażenia, zwłaszcza że tych kwestii wiatrakowych, jakie zaprezentowano w projekcie ustawy ani nie było w programie Koalicji Obywatelskiej „100 konkretów na 100 dni”, ani też nie eksponowano ich podczas kampanii wyborczej. Negatywny odbiór społeczny potwierdzają wyniki sondażu SW Research dla „Rzeczpospolitej”, w którym więcej niż mniej ankietowanych uznało, że pracująca nad tym projektem posłanka Paulina Hennig-Kloska nie powinna zostać ministrem środowiska.

Autorstwo: Wojciech Tomaszewski
Źródło: NCzas.info

 

Kolejna tajemnicza rakieta nawiedza Polskę


W Polsce kolejna, trzecia już, afera z rakietą, która nadlatując od strony Ukrainy, przez 3 minuty zabawiała nad przygranicznym terenem Lubelszczyzny i wróciła na Ukrainę nieniepokojona przez polską obronę przeciwrakietową.

Zachowanie nowych władz i prezydenta wykazuje oznaki nerwowości. Prezydent zwołuje posiedzenie BBN, minister obrony początkowo nie bardzo wie, o co chodzi, generałowie tłumaczą, że wszystko było pod kontrolą, ale nie ma procedur itd. Praktycznie nic nowego po doświadczeniach dwu poprzednich nawiedzeń terytorium Polski przez rakiety, co prawda produkcji rosyjskiej, jednak nadlatujące od strony przyjaznej Ukrainy. Ponieważ pamięć mam nienadzwyczajną, sięgam do felietonu „Wrak rakiety wywołujący histerię” opublikowanego na internetowej stronie „Myśli Polskiej” 13.05.2023 r., żeby wzmocnić pamięć.

Zadziwiający był stopień histerii, jaki ogarnął część obozu rządzącego w związku z odkryciem w dn. 27 kwietnia w lesie pod Bydgoszczą szczątków rakiety wyprodukowanej w Rosji a może nawet w Związku Sowieckim. Przypadkowy spacerowicz w lesie natknął się wówczas na szczątki rakiety wbite w ziemię. Rakieta była „ślepakiem” z głowicą wypełnioną betonem.

Znamiennym w tej sytuacji był fakt, że informacje o rakiecie nadlatującej nad terytorium Polski od strony wschodniej pierwsi przekazali ukraińscy wojskowi.

Tymczasem rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego Białego Domu John Kirby nieporadnie unikał przyznania do posiadania wiedzy na temat, kto wystrzelił rakietę produkcji rosyjskiej w kierunku Polski. W wywiadzie dla Polskiego Radia powiedział: „Znamy doniesienia na ten temat, jesteśmy w kontakcie z naszymi polskimi partnerami, staramy się ustalić nieco więcej”.

Tę wypowiedź ze strony przedstawiciela władz Stanów Zjednoczonych, których służby monitorują wszystko, co wiąże się z istotnymi interesami Stanów, nawet szeptane rozmowy gdzieś na uboczu przywódców sojuszniczych państw, nie mówiąc już o przywódcach państw nie sojuszniczych, oznacza, że odpowiedź wskazująca prawdziwe źródło wystrzelenia rakiety nie leżała w interesie Stanów Zjednoczonych.

Przypominam tamte wydarzenia dlatego, że rzecznik amerykańskiego Pentagonu John Kirby, także w przypadku trzyminutowej wizyty na terytorium Polski w dn. 29 grudnia rakiety, o pochodzeniu której w rzeczywistości niczego nie wiemy, także zachował powściągliwość w przekazaniu informacji kto wystrzelił tą rakietową turystkę. John Kirby, zapytany o incydent z rosyjską rakietą nad Polską w dn. 29.12 nie chciał komentować doniesień o pochodzeniu obiektu.

Warto pamiętać, że Ukraińcy zafundowali nam 15 listopada 2022 r. pierwszą wizytę na terytorium Polski uzbrojonej rakiety, która eksplodowała we wsi Przewodowo, zabijając dwóch mężczyzn. Ukraińcy pomimo przytłaczających dowodów nie przyznali się, chociażby, do przypadkowego sprawstwa rakietowego incydentu wynikającego z jakiegoś błędu, co pozwala wysnuwać wniosek, że nie było to sprawstwo przypadkowe.

W felietonie „Wrak rakiety wywołujący histerię” zadałem retoryczne pytanie: „Czyżby rozbicie, tym razem nieuzbrojonej rakiety CH-55 pod Bydgoszczą był kontynuacją nieudanej operacji obciążenia Rosji odpowiedzialnością za atak rakietą eksplodującą pod Przewodowem?”

Przejdźmy jednak do aktualnego incydentu ze wtargnięciem niezidentyfikowanego obiektu latającego na terytorium Polski. Wojskowi indagowani przez dziennikarzy o identyfikację sprawców zatoczenia łuku nad Lubelszczyzną przez rakietę manewrującą, zachowywali powściągliwość większą od polityków rządzącej koalicji, którym udzielił się panikarski nastrój porównywalny z histerią, jaka ogarnęła min. Błaszczaka na przełomie kwietnia i maja 2023, gdy uświadomił sobie, że przeterminował okazję do propagandowego obciążenia Rosji odpowiedzialnością za rakietę, o nadlatywaniu której sygnalizowali mu Ukraińcy 16 grudnia 2022. Takie zaniedbanie, panie ministrze Błaszczak, naprawdę mogło zirytować ukraińskich informatorów o rakiecie lecącej w kierunku Bydgoszczy, która powinna być wspaniałym przedświątecznym pretekstem do propagandowego obciążenia Rosji odpowiedzialnością, jako producenta rakiety.

Propagandową niedoróbkę min. Błaszczaka postanowili nadrobić z nawiązką bardzo proukraińsko nastawieni obecnie rządzący Polską. Prezydent Andrzej Duda zwołał naradę BBN, na którą zameldował się szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, dowództwo Sztabu Generalnego Wojska Polskiego z gen. Wiesławem Kukułą na czele, oraz Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ) z gen. Maciejem Kliszem. Szef Sztabu Generalnego po naradzie stwierdził bardzo dyplomatycznie: „wszystko wskazuje na to, że rosyjska rakieta wtargnęła w polską przestrzeń i ją opuściła”. Stwierdzenie, że wszystko wskazuje, nie oznacza 100% pewności, a to, że rakieta była rosyjska, nie oznacza, że wystrzelili ją Rosjanie. Uznanie generale Kukała za język dyplomatyczny, którym niestety nie potrafią posługiwać się dyplomaci z politycznej nominacji.

Minister Obrony Narodowej w komunikacie na platformie „X” nazwał to coś, co nadleciało od strony Ukrainy „niezidentyfikowanym obiektem w polskiej przestrzeni powietrznej”. Specjalistami od UFO są Amerykanie, pamiętamy ich heroiczną walkę w lutym br. z chińskim balonem meteo i niezidentyfikowanymi obiektami latającymi za kilkaset dolarów zestrzeliwanych pociskami rakietowymi po pół mln dolarów, więc może oni mogliby pomóc rozwikłać zagadkę polskiego UFO. Rzecznik amerykańskiego Departamentu Stanu Matthew Miller zapytany o to, czy USA mogą potwierdzić rosyjskie pochodzenie rakiety, jednak odmówił komentarza, odsyłając po informacje na ten temat do polskich władz.

Ja nie mam wiedzy, czy rakieta była rosyjska, czy ukraińska. Warto nadmienić, że ukraińskie wojsko dysponuje rakietami manewrującymi, czego dowodem jest atak takim typem rakiety na rosyjski okręt „Nowoczerkask” w porcie na Krymie. Nie mam też wiedzy i nie odważyłbym się przesądzać, czy wystrzelili tę rakietę w kierunku Polski Rosjanie, czy Ukraińcy, natomiast poraża mnie łatwość, z jaką przypisują sprawczość tego Rosji reprezentanci polskich władz, nie dysponując niepodważalnymi dowodami.

Wiceminister spraw zagranicznych Władysław Teofil Bartoszewski tak bardzo chciał się wykazać czujnością na nowym stanowisku, że natychmiast wezwał chargé d’affaires Federacji Rosyjskiej Andrieja Ordasza domagając się wyjaśnienia incydentu z naruszeniem przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej przez pocisk samosterujący i natychmiastowego zaprzestania tego typu działań. Zawodowy dyplomata Ordasz ośmieszył polskiego wiceministra, gorliwego amatora w sferze relacji dyplomatycznych, zadając pytanie o dowody na naruszenie granicy przez rosyjski pocisk kierowany.

„Polska nie przedstawiła żadnego dowodu na naruszenie granicy, które według Warszawy zostało spowodowane przez rosyjski pocisk rakietowy […] Moja prośba o udokumentowanie tego, co było w notatce, została odrzucona” – powiedział rosyjski charge d’affaires w Warszawie Andriej Ordasz. Domaganie się od dyplomaty rosyjskiego wyjaśnienia incydentu z naruszeniem przestrzeni powietrznej Polski może mieć humorystyczne wyjaśnienie w desperacji wywołanej niechęcią do wyjaśnienia tego incydentu przez wszystkowiedzących sojuszników z NATO i USA.

Więc co w tej sytuacji miały robić polskie władze, nie mając własnej wiedzy, żeby odpowiedzieć na pytania o pochodzenie rakiety. Może więc Rosja pomoże? Zwrócili się więc o wyjaśnienie do strony rosyjskiej jednak w mało dyplomatycznej formie. Zastanawiam się, czy nie lepiej było zapytać któregoś z jasnowidzów, których mamy coraz więcej, pomimo tego, że nie tylko przyszłość, ale i przeszłość stają się coraz bardziej zagmatwane i nieprzewidywalne. Obserwując zjawiska z pozycji artystycznych, odnotowuję, że górą surrealizm. O tym jak większość postrzega świat, decyduje propagandowa narracja, a nie prosty realizm.

Autorstwo: Wasz Ko Mentator
Źródło: MyslPolska.info

 

Co z zużytymi bateriami samochodów elektrycznych?


Koszty środowiskowe akumulatorów pojazdów elektrycznych, o których politycy zwykle nie mówią, są olbrzymie.

W swoim najnowszym raporcie „New Energy Finance” Bloomberg News przewiduje, że do 2040 r. po drogach będzie około 730 milionów pojazdów elektrycznych. Rok wcześniej Bloomberg przewidywał, że do 2030 r. połowa pojazdów sprzedawanych w USA będzie napędzana akumulatorami.

Również w Kanadzie mówi się o dużym ożywieniu gospodarczym związanym z przejściem na pojazdy elektryczne – w tym o 250 000 miejsc pracy i 48 miliardach dolarów rocznie dodawanych do gospodarki kraju dzięki utworzeniu krajowego łańcucha dostaw.

Rządy zainwestowały już dziesiątki miliardów w południowo-zachodnim Ontario w dwie fabryki produkujące akumulatory do pojazdów elektrycznych. Jednakże stają one przed ekologicznym dylematem, co zrobić z milionami akumulatorów pojazdów elektrycznych, gdy ich żywotność dobiegnie końca. „Nie istnieją żadne regulacje” – twierdzi Mark Winfield, profesor na Uniwersytecie York w Toronto i współprzewodniczący Inicjatywy na rzecz Zrównoważonej Energii. „Nie ma nic na szczeblu federalnym, prowincjonalnym i stanowym.

Ministerstwo Środowiska, Ochrony i Parków Ontario nie odpowiedziało na prośbę CBC News o komentarz.

Winfield stwierdziła, że ​​niepokojący jest fakt, że nie ma polityki publicznej dotyczącej utylizacji akumulatorów pojazdów elektrycznych, ponieważ wiele chemikaliów i komponentów używanych do produkcji akumulatorów pojazdów elektrycznych, takich jak kadm, arsen i nikiel, jest wymienionych jako toksyczne w kanadyjskiej ustawie o ochronie środowiska (CEPA) i nie można ich tak po prostu wyrzucić na wysypisko śmieci.

Przewiduje się, że akumulatory do pojazdów elektrycznych będą produkowane w milionach sztuk w naszym regionie, a nowe fabryki powstaną w południowo-zachodnim Ontario. Ale co się stanie, gdy te baterie się wyczerpią i zostaną odpady, z którymi trzeba będzie się uporać? Mark Winfield, profesor na Uniwersytecie York, alarmuje, że obecnie nie ma jasnego planu.

Koszty środowiskowe bardziej ekologicznej przyszłości transportu nie kończą się na wyczerpaniu akumulatorów. Jeśli kraj zrealizuje swój plan budowy własnego łańcucha dostaw kluczowych minerałów potrzebnych do produkcji akumulatorów pojazdów elektrycznych, może to oznaczać uprzemysłowienie rozległego obszaru dziewiczej przyrody na północy Ontario.

Kanada będzie musiała zagospodarować tzw. Pierścień Ognia – złoże minerałów odkryte w 2007 r. na dalekiej północy Ontario – znajdujące się pośrodku ważnego pod względem środowiskowym obszaru zwanego Niziny Zatoki Hudsona. „Mówimy o ogromnym terenie podmokłym” – powiedziała Dayna Scott, profesor w szkole prawniczej w Osgoode na Uniwersytecie York i kierownik badań tej uczelni w zakresie prawa ochrony środowiska i sprawiedliwości w zielonej gospodarce. „To największy nienaruszony las borealny na świecie, a także ogromny magazyn CO2”. Jest to główny przystanek dla miliardów ptaków wędrownych siedlisko rosomaków, karibu i jesiotra jeziornego – wszystkie gatunki uznane przez rząd federalny za zagrożone.

Społeczności ludności rdzennej podlegają „Traktatowi z James Bay” lub „Traktatowi nr 9” i chociaż niektóre opowiadają się za rozwojem, inne są przeciwne. Ci, którzy chcą wydobywać kluczowe minerały na tym obszarze, argumentują, że doprowadziłoby to do redukcji emisji i uratowania planety, natomiast ci, którzy chcą pozostawić ten obszar w nienaruszonym stanie, twierdzą, że zniszczenie jednego z największych na świecie pochłaniaczy dwutlenku węgla poprzez jego zagospodarowanie doprowadziłoby jedynie do zniweczenia wszystkich tych redukcji emisji z akumulatorów EV.

Autorstwo: Andrzej Kumor
Na podstawie: CBC
Zdjęcie: andreas160578 (CC0)
Źródło: Goniec.net


  1. Baltazar Bombka 01.01.2024 12:31

    Jak to co? Sprzedać krajom 3 świata, w tym Polsce, jako super nowoczesne technologie przyszłości.

  2. Katarzyna TG 01.01.2024 13:12

    @Baltazar Bombka

    Będą mamili ludzi w takich neokolonialnych krajach jak Polska stacjami wymiany regenerowanych baterii do elektryków ka które nikogo stać nie będzie. A nasze “elyty” łykną ten pomysł jak szklane paciorki i kocyk w kratkę.

 

OPZZ wskazuje niedociągnięcia projektu emerytur stażowych


Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ) w swojej opinii na temat rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych oraz niektórych innych ustaw przedstawiło szereg krytycznych uwag i zastrzeżeń. Projekt ten opracowany przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej pod kierownictwem byłej już Minister Marleny Maląg zawiera propozycje, które zdaniem związkowców wymagają istotnej rewizji.

OPZZ stwierdziło, że „Projekt ustawy opracowany przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej jest zgodny z założeniami opracowanego przez nas projektu w sprawie emerytur stażowych i co do istoty zasługuje na poparcie. Popierając wprowadzenie emerytur stażowych do polskiego systemu ubezpieczeń społecznych, jednocześnie negatywnie oceniamy jednak zaproponowany warunek uzyskania prawa do emerytury stażowej dotyczący zbyt wysokiego, minimalnego stażu ubezpieczeniowego, zamiar uwzględniania wyłącznie okresów składkowych jako kryterium przyznania emerytury stażowej, a także założenie pomniejszenie kwoty emerytury powszechnej uzyskanej po osiągnięciu powszechnego wieku emerytalnego (60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn) o kwotę stanowiącą sumę kwot pobranych emerytur stażowych.”

Dalej związkowcy we wpisie na swojej stronie internetowej wyrazili zaniepokojenie dotyczące szczegółów projektu ustawy, podkreślając, że „Przedmiotowy projekt ustawy zakłada uzależnienie uzyskania prawa do emerytury stażowej od wykazania się okresem składkowym wynoszącym w przypadku kobiet co najmniej 38 lat oraz w przypadku mężczyzn co najmniej 43 lata. Oczywiste jest, że im wyższe kryterium stażu uprawniające do świadczenia, tym mniej osób skorzysta z uprawnienia i tym niższe będą skutki finansowe. W naszej ocenie zaproponowany minimalny staż ubezpieczeniowy jest zdecydowanie zbyt wysoki i spowoduje, że beneficjentami rozwiązania zostanie niewielka grupa pracowników. Mężczyźni, którzy podjęli pracę w wieku 20 lat i świadczyli ją przez 43 lata, uzyskają prawo do emerytury stażowej w wieku 63 lat, a więc zaledwie dwa lata przed osiągnięciem powszechnego wieku emerytalnego. Z kolei kobiety, które podjęły pracę w wieku 20 lat, uzyskają prawo do emerytury stażowej w wieku 58 lat, a więc również jedynie dwa lata przed możliwością przejścia na emeryturę na zasadach powszechnych”.

OPZZ zwraca również uwagę na problem związany z okresami nieskładkowymi: „Czas przebywania na zasiłku chorobowym, zasiłku opiekuńczym, czas pobierania wynagrodzenia chorobowego czy świadczenia rehabilitacyjnego nie zaliczają się do okresów składkowych, a więc w myśl założeń ustawy nie będą uwzględniane przy ubieganiu się o świadczenie. W konsekwencji dla osób, które nie pracowały przez pewien okres z przyczyn niezawinionych przez pracowników – tj. choroby, emerytura stażowa może być trudno dostępna”.

Związkowcy przedstawili również swoje stanowisko dotyczące rozwiązania problemu: „Stoimy na stanowisku, że uzyskanie prawo do emerytury stażowej powinno przysługiwać pod warunkiem wykazania się okresem składkowym i nieskładkowy wynoszącym 35 lat w przypadku kobiet oraz 40 lat w przypadku mężczyzn – identyczny minimalny staż ubezpieczeniowy został przewidziany w projektach ustaw złożonych w 2020 r. przez Koalicyjny Klub Parlamentarny Lewicy oraz Klub Parlamentarny PSL-Kukiz’15”.

Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych krytycznie odnosi się również do propozycji dotyczącej przeliczenia emerytury po osiągnięciu wieku emerytalnego, twierdząc, że „projekt przewiduje, że w momencie osiągnięcia powszechnego wieku emerytalnego (60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn) Zakład Ubezpieczeń Społecznych na nowo wyliczy świadczenie i kapitał pomniejszy o wypłacone już kwoty emerytur stażowych. W konsekwencji docelowa emerytura będzie przez to niższa. Rozwiązanie to z dużym prawdopodobieństwem istotnie przyczyni się do ograniczenia i tak niewielkiej grupy osób, które skorzystają z proponowanego rozwiązania i doprowadzi do zubożenia rzeszy przyszłych emerytów”.

Centrala związkowa podkreśla, że aktualny projekt ustawy wymaga istotnych modyfikacji, aby odpowiedzieć na potrzeby pracowników i zapewnić sprawiedliwe warunki emerytalne. Związek jest gotowy do dalszych negocjacji i współpracy w celu doskonalenia propozycji ustawy.

Źródło: Trybuna.info

 

Miliony pracowników może cieszyć się z podwyżek


Dzisiaj wchodzi w życie pierwsza z dwóch zaplanowanych na bieżący rok podwyżek płacy minimalnej. Wzrasta ona z 3600 zł do 4242 zł.

We wrześniu Rada Ministrów ustaliła wysokość minimalnego wynagrodzenia za pracę oraz minimalną stawkę godzinową dla umów cywilnoprawnych na 2024 rok. Ze względu na poziom inflacji przekraczający 5 procent, stawki te wzrosną dwukrotnie – pierwszy raz 1 stycznia, a kolejny 1 lipca.

Jednostronna decyzja rządu w sprawie płacy minimalnej została podjęta po fiasku negocjacji w sprawie wysokości płacy minimalnej na kolejny rok w Radzie Dialogu Społecznego. Związkowcy z OPZZ domagali się wyższych podwyżek niż te zaproponowane przez rząd, argumentując, że mimo trendu spadkowego inflacji, ta nadal utrzymuje się na wysokim poziomie, co prowadzi do rosnących kosztów życia i zmniejszającej się siły nabywczej płac prowadzącej do obniżenia standardów życia pracowników.

Jak przypomina Katarzyna Pietrzak z Wydziału Polityki Gospodarczej Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, „Na jej forum OPZZ postulowało o ustalenie płacy minimalnej na poziomie 4300 zł od stycznia a 4540 zł od lipca 2024”.

Z kolei organizacje pracodawców chciały podwyżek na poziomie minimalnym wynikającym z obowiązujących wskaźników, argumentując, że wysokie podwyżki dla pracowników dotkną drobnych przedsiębiorców zmagających się z rosnącymi kosztami paliw i energii.

Zgodnie z decyzją Rady Ministrów, minimalne wynagrodzenie za pracę od 1 stycznia 2024 roku wyniesie 4242 zł, natomiast 1 lipca 2024 roku osiągnie poziom 4300 zł. Zmiana ta oznacza wzrost minimalnej płacy o 700 zł w stosunku do kwoty z 1 lipca 2023 roku – 3600 zł, czyli o 19,4 proc. Przeciętna wysokość minimalnego wynagrodzenia za pracę w 2024 roku wyniesie 4271 zł. Wzrostowi ulegnie również dodatek za pracę w nocy, który jest skorelowany z płacą minimalną (Za każdą przepracowaną godzinę w nocy pracownik otrzymuje dodatek, który stanowi 20 proc. stawki godzinowej bazującej na płacy minimalnej.

Minimalna stawka godzinowa dla określonych umów cywilnoprawnych od 1 stycznia 2024 roku wyniesie 27,70 zł, natomiast od 1 lipca 2024 roku będzie wynosić 28,10. Oznacza to wzrost o 4,6 zł w stosunku do kwoty z 1 lipca 2023 roku, czyli o 19,5 proc.

Według analiz autorów rozporządzenia podwyższenie minimalnego wynagrodzenia za pracę sprawi, że całkowite wydatki państwa wzrosną o około 2,025 miliarda złotych rocznie. Ta znacząca zmiana budżetowa wynika z potrzeby finansowania różnorodnych wynagrodzeń, składek i świadczeń, które są bezpośrednio powiązane z wysokością płacy minimalnej. Wśród nich znajdują się składki na ubezpieczenia społeczne dla osób duchownych, składki na ubezpieczenie emerytalne dla osób sprawujących osobistą opiekę nad dzieckiem, składki na ubezpieczenie emerytalne i rentowe dla osób przebywających na urlopach wychowawczych, wynagrodzenia za pracę skazanych, składki na ubezpieczenie zdrowotne dla strażaków Państwowej Straży Pożarnej oraz funkcjonariuszy Służby Więziennej w służbie kandydackiej. Nie można pominąć również kosztów związanych ze składkami na ubezpieczenia emerytalne, rentowe i wypadkowe oraz na ubezpieczenie zdrowotne osób zatrudnionych na podstawie umowy uaktywniającej oraz świadczeń pielęgnacyjnych wraz z pokrywaniem związanych z nimi składek emerytalno-rentowych, zdrowotnych oraz kosztów obsługi.

Jednak państwo nie będzie stratne, bo oprócz wydatków państwa wzrosną również jego dochody. Podwyżki będą kosztować pracodawców 35 miliardów złotych, z czego około 20 miliardów trafi bezpośrednio do pracowników, a 15 mld zł (w formie składek i podatków) zasili dodatkowo budżet państwa.

Według szacunków rządu zmiana minimalnego wynagrodzenia za pracę dotyczy 3,6 mln osób.

Źródło: Trybuna.info


  1. Baltazar Bombka 01.01.2024 12:24

    Rząd walczy z inflacją podnosząc koszty pracy. Brawo POPiS! Teraz przedsiebiorcy będą podnosić ceny produktów zeby pokryć rosnące koszty.

 

Tak kłamie nowa TVP


W sobotnim wydaniu programu „i9:30”, który w nowej, uśmiechniętej telewizji reżimowej zastąpił „Wiadomości”, pojawił się temat tzw. listy „półkowników”. Okazuje się jednak, że dziennikarze TVP minęli się z prawdą.

W sobotnim wydaniu nowego programu informacyjnego TVP pojawił się materiał dotyczący tzw. listy „półkowników” (przez „ó” kreskowane, od słowa „półka” – przypis WM), czyli filmów, których rzekomo widzowie telewizji reżimowej nie mogli oglądać. „Półkowniki Prawa i Sprawiedliwości. W redakcji filmowej TVP funkcjonowała lista filmów zakazanych – powiedział, zapowiadając materiał, prowadzący Zbigniew Łuczyński. Łuczyński stwierdził, że „widzowie TVP nie mogli oglądać m.in. »Człowieka z marmuru«, »Obywatela Jones’a« oraz »Pokłosia«”.

Na liście pokazanych filmów znalazło się w sumie 17 tytułów. W materiale przygotowanym przez Blankę Dżugaj wypowiadali się m.in. Agnieszka Holland, Jerzy Zelnik oraz Maciej Stuhr. O wypowiedź poproszony został także publicysta Łukasz Warzecha, lecz odmówił. „Zadzwoniła do mnie nowa TVP, żebym się wypowiedział na temat listy filmów, które w dotychczasowej TVP miały zakaz emisji. W tym głównie filmy pani Holland. Odmówiłem. Wyjaśniam, dlaczego” – napisał w swych mediach społecznościowych. „Moje stanowisko wobec listy „półkowników” jest negatywne. Ale TVP wzięłaby ode mnie setkę i wstawiła do materiału, potępiającego starą TVP, wykorzystując to czysto instrumentalnie. I bez mojej kontroli nad materiałem. Więc nie” – wyjaśnił Warzecha.

Okazuje się jednak, że większość filmów rzekomo zakazanych w TVP była emitowana na kanałach telewizji reżimowej w ostatnich miesiącach. Portal „Onet” wyliczył dziesięć takich pozycji. Z kolei dziennikarz „Wirtualnej Polski” Patryk Słowik napisał, że w ostatnich latach na antenach TVP pokazano aż 13 ze wspomnianych filmów. „W »i9:30« nieprawdziwy materiał, że widzowie TVP nie mogli oglądać 17 filmów zakazanych, tzw. »półkowników«. Spośród tych 17 filmów 13 filmów było w ostatnich latach pokazywanych na antenach TVP. Cztery rzeczywiście nie. Po co tak kłamać, skoro weryfikacja tego zajmuje 3 minuty?” – napisał na portalu „X” Słowik.

Autorstwo: RP
Na podstawie: Onet.pl, X.com
Źródło: NCzas.info


  1. MasaKalambura 01.01.2024 13:01

    kłamstwo powtórzone 100 razy …

  2. Katarzyna TG 01.01.2024 13:02

    Jedną propagandę zastąpiono drugą propagandą, jednych funkcjonariuszy medialnych zastąpili inni.. pranie mózgów trwa i trwać będzie.

    Za pisu na stole leżała konstytucja a pod stołem bat, nowa groźna ekipa zamieniła je miejscami. I bierze się za nasze portfele.

 

Polskie firmy z obawami wchodzą w 2024 rok


Aż 67 proc. polskich firm wskazuje, że wysokie koszty pracownicze stanowią dla nich obecnie największą barierę działalności. Nie przekłada się to jednak na decyzje o zwolnieniach – blisko 80 proc. przedsiębiorstw zamierza utrzymać dotychczasowy poziom zatrudnienia, a ponad połowa skarży się na niedobór pracowników – wynika z grudniowego badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego i Banku Gospodarstwa Krajowego. – Brak rąk do pracy będzie w Polsce głównym wyzwaniem także w nadchodzących latach – ocenia Wojciech Ratajczyk, prezes Trenkwalder Polska. Jak wskazuje, rodzime firmy w 2024 rok wchodzą z wieloma obawami dotyczącymi m.in. otoczenia gospodarczego.

„Rok 2023 na rynku pracy można scharakteryzować czterema zjawiskami. To po pierwsze niskie bezrobocie, które teraz wynosi 5 proc. i jest nawet odrobinę niższe niż w zeszłym roku. Drugie zjawisko to znaczący brak kandydatów do pracy. W tej chwili w Polsce jest zarejestrowanych 110 tys. wakatów i to jest znaczna liczba. Kolejna rzecz to oczywiście presja płacowa związana z inflacją i podwyżką płacy minimalnej. I ostatnia jest niepewność ekonomiczna, związana po pierwsze z sytuacją ekonomiczną w ogóle, czyli lekkim spowolnieniem w ostatnich dwóch kwartałach, ale też z niepewnością fiskalną” – wymienia w rozmowie z agencją Newseria Wojciech Ratajczyk.

Według Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej pod koniec listopada br. stopa bezrobocia rejestrowanego w Polsce wyniosła 5 proc. Ten wskaźnik utrzymuje się na niezmienionym poziomie już od kilku miesięcy, a rok do roku obniżył się o 0,1 pkt proc. Natomiast w porównaniu do stanu z końca lutego 2020 roku, czyli tuż przed wybuchem pandemii COVID-19, stopa bezrobocia rejestrowanego obniżyła się o 0,5 pkt proc., liczba bezrobotnych spadła o 145,1 tys. osób. Co istotne, bezrobocie w Polsce jest obecnie na jednym z najniższych poziomów w UE. Liczona metodologią Eurostatu stopa bezrobocia w październiku br. wyniosła w Polsce 2,8 proc. wobec 6 proc. w całej Unii Europejskiej i 6,5 proc. w strefie euro. To drugi najlepszy wynik za Maltą.

Utrzymujące się od dawna rekordowo niskie bezrobocie nie cieszy jednak pracodawców, którzy zmagają się z brakiem rąk do pracy i niedoborem wykwalifikowanych kadr. Według ostatniego raportu „Niedobór talentów” Manpower Group” w Polsce 72 proc. firm ma w tej chwili trudności w obsadzaniu stanowisk pracy nowymi pracownikami o pożądanych kompetencjach (o 2 pkt proc. więcej niż rok wcześniej). Z kolei w grudniowym badaniu Miesięczny Indeks Koniunktury, publikowanym cyklicznie przez PIE i BGK, na problemy związane z niedostępnością pracowników wskazało 51 proc. przedsiębiorstw (wzrost o 4 proc. w stosunku do września br.), wymieniając je wśród głównych barier utrudniających obecnie prowadzenie działalności gospodarczej – obok rosnących kosztów pracowniczych, na które wskazało 67 proc. firm. „Główne zmiany, które czekają nas w 2024 roku, to przede wszystkim kolejne podwyżki płacy minimalnej, w dwóch etapach, w styczniu i w lipcu. Razem to będzie około 20-proc. wzrost” – mówi prezes Trenkwalder Polska.

Wysokie koszty pracownicze na razie nie przekładają się jednak na decyzje o zwolnieniach – w badaniu PIE i BGK blisko 80 proc. firm zadeklarowało, że zamierza utrzymać dotychczasowy poziom zatrudnienia. Pomimo dużej przewagi negatywnych nastrojów przedsiębiorstwa wciąż chcą też zatrudniać i zgłaszają potrzeby rekrutacyjne.

„Najważniejsze czynniki mające wpływ na zatrudnianie nowych pracowników to przede wszystkim popyt, czyli sytuacja gospodarcza, to wydajność pracy, planowane inwestycje i dostępność kandydatów. One wszystkie się łączą w jedną całość, bo trudno planować inwestycje, kiedy się nie ma kandydatów lub nie ma popytu. Popyt, według prognoz ekonomistów, będzie co najmniej na poziomie tego roku lub nieznacznie wyższy. Jeśli chodzi o inwestycje, trudno jest mi dzisiaj powiedzieć, dlatego że nie wiemy, jakie decyzje będą podejmowane przez nowy rząd, jaka będzie sytuacja ekonomiczna, czy, kiedy i jakie środki unijne będą uruchomione. Ogólnie rzecz ujmując, przewidujemy, że poziom zatrudnienia nowych pracowników pozostanie na obecnym poziomie” – mówi Wojciech Ratajczyk. „Brak kandydatów i rąk do pracy będzie w Polsce głównym wyzwaniem w nadchodzących latach. Dlatego tutaj priorytetem powinno być zdefiniowanie polityki migracji zarobkowej do Polski”.

Jak wskazuje, priorytetem nowego rządu powinno być również większe wsparcie dla szkolnictwa zawodowego i wypełnienie tzw. luki kompetencyjnej, która powoduje, że obecnie umiejętności potencjalnych pracowników nie odpowiadają potrzebom biznesu i rynku pracy. „Kompetencje młodzieży opuszczającej szkoły branżowe, a nawet wyższe uczelnie, nie są dokładnie tymi kompetencjami, których potrzebuje biznes czy przemysł. Dlatego będzie trzeba wrócić do tego, aby szkolnictwo branżowe – na podstawie istniejącej już, niezłej ustawy – zaczęło rzeczywiście szkolić w kooperacji z biznesem takie kadry, które będą odpowiadały potrzebom rynku pracy” – podkreśla ekspert.

Z badań PIE wynika, że polscy przedsiębiorcy wchodzą w 2024 rok z obawami dotyczącymi także podwyżek cen energii – aż 80 proc. firm uważa, że ceny nośników energii w przyszłym roku wzrosną. Nieco mniejsze obawy dotyczą inflacji, chociaż 57 proc. przedsiębiorców przewiduje w nadchodzącym roku jej wzrost. Prawie 40 proc. ankietowanych spodziewa się też, że stopy procentowe będą rosły, co w tym momencie wydaje się jednak mało prawdopodobne. Obawy polskich przedsiębiorców budzi jednak również ogólna niepewność gospodarcza i sytuacja geopolityczna – ponad połowa firm uważa, że w 2024 roku nie skończy się wojna na Ukrainie. „Przed 2024 rokiem możemy zaobserwować lekki optymizm, co jest związane m.in. z powołaniem nowego rządu, szansami na odblokowanie funduszy unijnych i tym, że prognozowany jest niewielki co prawda, ale jednak wzrost PKB. Z drugiej strony jest też niepewność związana z nie najlepszymi informacjami chociażby z gospodarki niemieckiej, bo Niemcy są naszym największym partnerem gospodarczym” – wskazuje Wojciech Ratajczyk.

Źródło: Newseria.pl

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...