czwartek, 30 listopada 2023

 

Chory system opieki zdrowotnej w Polsce


Niemal każdy z nas prędzej czy później korzysta lub będzie korzystał z pomocy zdrowotnej i dla każdego z nas bardzo często jest to walka o najcenniejszą rzecz, tzn. nasze jedyne, niepowtarzalne zdrowie, a często również życie. Jeśli sami nie zadbamy o własne zdrowie i życie, to nikt za nas tego nie zrobi, chociaż wsparcie najbliższych jest również bezcenne. Oczywiście kiedy jesteśmy starsi, to chociażby statystycznie ta pomoc będzie niezbędna częściej, a zakres leczenia dużo bardziej złożony, aniżeli w przypadku osób młodszych.

W przypadku zaistnienia choroby, czy innych „drobnych” zdarzeń wypadkowych, szukamy najpierw pomocy u lekarza rodzinnego, który aplikuje nam stosowne lekarstwa lub w przypadku bardziej złożonych chorób, kieruje nas do lekarza specjalisty w ramach NFZ.

W tym momencie pacjent jest pozostawiony sam sobie i we własnym zakresie jest zmuszony do poszukiwań specjalisty, szukając jak najszybszego terminu. W realnych warunkach naszego kraju, w zależności od specjalności lekarskiej i regionu, w którym mieszkamy, czas oczekiwania na wizytę określany jest od kilku miesięcy do nawet kilku lat. Wyobraźmy sobie sytuację mieszkańca małej wsi w Bieszczadach, który nie ma dostępu do publicznych środków komunikacji, a najbliższa placówka medyczna znajduje się często 30-100 km od miejsca zamieszkania. Niektórzy lekarze są zdegustowani rezerwowaniem terminów wizyt przez pacjentów u specjalistów w kilku przychodniach, ale to nie pacjenci ustalali ten chory system. Sądzę, że bardzo łatwo można to uporządkować, np. podobnie jak w przypadku recept, i dlatego uważam, że zachowania tych zdesperowanych osób są w pełni usprawiedliwione. Jeśli chory pacjent dożyje terminu wizyty, to kulminacja jego szczęścia następuje kiedy wyzdrowieje, jednak bywa bardzo często, że sama wizyta u specjalisty nie wystarczy do skutecznego wyleczenia, stąd kolejne badania, analizy i poszukiwanie kolejnych lekarzy, którzy często podważają diagnozę leczenia poprzednika, serwując nową „ścieżkę zdrowia”.

Poważnym problemem dla większości pacjentów, jest również dostęp do wysokospecjalistycznych badań, zabiegów ambulatoryjnych i diagnostyki. Na dzień dzisiejszy jest to niewątpliwie luksus dla wybrańców lub „widzimisię” konkretnych lekarzy. Inna droga postępowania chorego pacjenta, to leczenie się w prywatnych placówkach służby zdrowia, co wiąże się z dużymi wydatkami i dlatego nie każdego stać na ten luksus. Koszt wizyty konsultacyjnej u lekarza specjalisty wynosi od 200 do 600 zł, lub więcej, w zależności od miejscowości i doświadczenia konkretnych lekarzy. Wizyta z założenia nie powinna przekroczyć 15 minut, tak więc przez 8 godzin specjalista przyjmuje ok.30 pacjentów, co daje przychód ok.10 000 zł DZIENNIE!!! Nie powinniśmy być zawistni i zazdrośni wobec tych, którzy ciężko pracują i mają bardzo odpowiedzialną pracę, ale w naszych polskich warunkach płacowych np. w porównaniu z nauczycielami, pielęgniarkami czy pracownikami budżetówki te dysproporcje płacowe są moim zdaniem zbyt duże i znacząca liczba lekarzy po prostu za dużo zarabia. Wcale się nie dziwię, że brakuje lekarzy w publicznej służbie zdrowia, ponieważ wystarczy porównać potencjalne dochody w obydwu systemach, a wnioski nasuną się same.

Według oceny premiera Morawieckiego, koszt wykształcenia lekarza w Polsce wynosi ok.1 miliona złotych, a w ostatnich latach wyjechało z naszego kraju prawie 30000 wykształconych lekarzy, co kosztowało budżet państwa i wszystkich podatników ponad 30 miliardów złotych, co jest zwykłym marnotrawstwem i pogłębianiem zapaści w tej jakże istotnej sferze funkcjonowania państwa.

A może w dobie tragicznej sytuacji kadrowej, należałoby wprowadzić zapis zobowiązujący kandydatów na medyków, że po ukończeniu studiów np. przez 12 lat będą pracować w naszej publicznej służbie zdrowia? Jest to niewątpliwie niepopularna propozycja, szczególnie dla środowiska medycznego, a także ograniczanie prawa do wolnego rynku pracy w Europie, ale sytuacja w naszym kraju jest również nadzwyczajna i jeśli wszyscy płacimy za edukację przyszłego lekarza, to mamy również prawo do np. czasowego ograniczenia tych praw.

Oczywiście leczenie najczęściej nie kończy się na pierwszej wizycie, stąd kolejne opłaty, a w przypadku konieczności dokonania zabiegów czy operacji, koszty rosną do niewyobrażalnych rozmiarów. W 2017 r. Ministerstwo Zdrowia za ponad 292 miliony złotych wprowadziło ich zdaniem nowoczesny elektroniczny system tzw. Indywidualne Konto Pacjenta, który z założenia miał, tu cytat: „zrewolucjonizować system ochrony zdrowia, ułatwić pacjentom wygodne korzystanie z usług cyfrowych i uporządkować rozproszone dotąd informacje medyczne o naszym stanie zdrowia”.

Takie były założenia, a jaka jest rzeczywistość? Żeby założyć IKP, trzeba przejść skomplikowaną ścieżkę tzw. autoryzacji np. przez bank. Jeśli małżeństwo posiada wspólne konto, to autoryzować może tylko jedna osoba. Autoryzacja następuje przez ePUAP albo z użyciem e-dowodu. Wydawać by się mogło, że nareszcie odrzucimy dotychczasowe Książeczki Zdrowia i w systemie elektronicznym znajdziemy wszystkie informacje medyczne dot. naszego zdrowia?. Otóż nic bardziej mylnego. W tym „nowoczesnym”systemie IKP nie znajdziemy bardzo ważnych dla nas informacji o historii chorób, jakie przeszliśmy, o diagnozie i zaleceniach kolejnych lekarzy, czy z porad, których korzystaliśmy. Powyższe niedoróbki wynikają najczęściej z nieprecyzyjnych zasad systemu oraz ignorancji samych lekarzy, którzy nie przekazują tych informacji do IKP, albo informacje są bardzo szczątkowe, chociaż wystarczy przekazać zapis dokonywany przez lekarza w Karcie Wizyty Pacjenta.

Bardzo poważnym problemem w aktualnej sytuacji służby zdrowia w Polsce, jest tzw. klauzula sumienia, na którą powołuje się część lekarzy, co powoduje, że odmawia się kobietom w ciąży przeprowadzenia badań prenatalnych czy usunięcia ciąży w przypadkach, które nader często kończą się śmiercią kobiety. Jak należy interpretować „klauzulę sumienia”, w kontekście złożonej przez każdego lekarza „przysięgi Hipokratesa”, nie mogą dzisiaj rozstrzygnąć najtęższe umysły medyczne i filozoficzne, a Kościół katolicki i politycy prawicowi usiłują zbijać kapitał na tej niewątpliwej tragedii kobiet.

Kolejne rządy w naszym kraju prześcigają się w obietnicach wzmocnienia „systemu zdrowia” potężnymi kwotami pieniędzy, a kolejki do lekarzy i czas oczekiwania na wizytę u specjalisty ciągle wydłużają się, zaś szpitale nadal zadłużają się na niebagatelne kwoty. Tym samy wszyscy narzekają na brak lekarzy i pielęgniarek. Inną niespełnioną obietnicą rządu pisowskiego, są szumnie zapowiadane w kampanii przedwyborczej m.in. przez Jarosława Kaczyńskiego darmowe leki dla seniorów po 65 roku życia oraz dla dzieci. W rzeczywistości ustalono zestaw wybranych (sic!) leków, które jednakże nie zaspokajają rzeczywistych potrzeb chorych osób i w większości nadal jesteśmy zmuszeni do opłacania za niezbędne lekarstwa.

Nawoływanie potencjalnych pacjentów do systematycznego przeprowadzania badań profilaktycznych brzmi w aktualnej sytuacji służby zdrowia jak swoista groteska. Pompowanie miliardów złotych do „chorego” systemu zdrowia w Polsce, czy zwiększanie ilości uczelni kształcących lekarzy (np. na KUL-u, czy u Rydzyka) nie ma najmniejszego sensu bez przeprowadzenia radykalnej reformy, w tym likwidacji wielu instytucji oraz urzędów, które dziwnie rozmnożyły się w ostatnich latach m.in. po to, żeby „urządzić” na intratnych stanowiskach pisowskich działaczy partyjnych.

Nowy rząd Donalda Tuska czeka nie lada wyzwanie, żeby sprostać wciąż niezaspokojonym potrzebom biurokratów medycznych, a z drugiej strony zreorganizować w taki sposób system opieki zdrowotnej w Polsce, żeby zadowolić pacjentów i to zarówno tych, którzy mają zasobne portfele jak i tych, których nie stać na „prywatne leczenie”.

Autorstwo: Witold Sawicki
Źródło: Lewica.pl

 

Agencje rządowe codziennie inwigilują programami spyware


Oprogramowanie szpiegowskie (spyware), zwykle kojarzone ze światem wywiadu, jest używane przez 13 departamentów i agencji federalnych Kanady — wynika z umów, do których uzyskano dostęp w ramach przepisów dotyczących dostępu do informacji podało Radio Canada.

Radio Canada dowiedziało się również, że wykorzystanie oprogramowania szpiegującego przez te departamenty nie zostało poddane ocenie wpływu na prywatność zgodnie z wymogami dyrektyw rządu federalnego. Narzędzia te pozwalają na uzyskanie i analizę danych znalezionych na komputerach, tabletach i telefonach komórkowych, w tym informacji zaszyfrowanych i chronionych hasłem. Może to obejmować wiadomości tekstowe, kontakty, zdjęcia i historię podróży. Oprogramowanie takie może być również wykorzystywane do uzyskiwania dostępu do danych użytkownika w chmurze, ujawniania jego historii wyszukiwania w Internecie, usuniętych treści i aktywności w mediach społecznościowych.

Radio Canada dowiedziało się, że inne wydziały otrzymały w przeszłości niektóre z tych narzędzi, ale twierdzą, że już z nich nie korzystają.

Evan Light, profesor nadzwyczajny ds. komunikacji na kampusie Glendon na Uniwersytecie York w Toronto oraz ekspert w dziedzinie technologii prywatności i nadzoru, jest zaszokowany powszechnym stosowaniem tego rodzaju oprogramowania szpiegującego przez rząd federalny. „To niepokojące i niebezpieczne” – stwierdził Light, który złożył pierwotny wniosek o dostęp do informacji, aby dowiedzieć się więcej o tym, w jaki sposób policja w Kanadzie korzysta z tej technologii. „Myślałem, że znajdę po prostu zwykłych podejrzanych korzystających z tych urządzeń, np. policję, czy to RCMP, czy CBSA [Kanadyjska Agencja Służb Granicznych]. Jednak używa ich także kilka innych wydziałów” – powiedział.

Zgodnie z dokumentami, które Light udostępnił Radiu Canada, Shared Services Canada zakupiło sprzęt i oprogramowanie dla użytkowników końcowych od dostawców Cellebrite, Magnet Forensics i Grayshift. (Dwie ostatnie firmy połączyły się na początku tego roku).

Jak podaje ich strona internetowa, firmy twierdzą, że opracowały rygorystyczne kontrole, aby zapewnić, że ich technologie są wykorzystywane zgodnie z prawem. Dyrektywa Sekretariatu Rady Skarbu Kanady (TBS) wymaga, aby wszystkie instytucje federalne przeprowadziły tak zwaną ocenę wpływu na prywatność (PIA) przed jakąkolwiek działalnością związaną z gromadzeniem danych osobowych lub przetwarzaniem ich w celu zidentyfikowania zagrożeń dla prywatności, oraz sposobów ich łagodzenia lub eliminowania. Fakt, że takich ocen nigdy nie przeprowadzono, „pokazuje, że zjawisko to po prostu się unormowało i że dostanie się do czyjegoś telefonu komórkowego nie jest wielkim problemem” – stwierdził Light. „Nastąpiła normalizacja tej naprawdę ekstremalnej możliwości inwigilacji”.

Niektóre departamenty stwierdziły, że PIA nie jest konieczna, ponieważ uzyskały już zezwolenia sądowe, takie jak nakazy przeszukania, które nakładają rygorystyczne warunki na konfiskatę urządzeń elektronicznych. Inni twierdzili, że wykorzystują te materiały wyłącznie na urządzeniach rządowych – na przykład w sprawach dotyczących pracowników podejrzanych o molestowanie. Jednakże według kanadyjskiego komisarza ds. ochrony prywatności Philippe’a Dufresne’a zezwolenie sądowe nie znosi wymogu przeprowadzenia PIA.

Light nazywa wykorzystywanie oprogramowania szpiegującego przez takie organizacje, jak Kanadyjska Komisja ds. Radia, Telewizji i Telekomunikacji (CRTC), „przesadą”. Niektóre działy twierdzą, że wykorzystują te narzędzia do prowadzenia wewnętrznych dochodzeń, na przykład w przypadku podejrzeń pracowników o oszustwo lub molestowanie w miejscu pracy. Twierdzą, że dane są pobierane wyłącznie z urządzeń wydanych przez rząd zgodnie z wewnętrznymi protokołami regulującymi gromadzenie i przechowywanie danych osobowych w celu zapewnienia ich ochrony.

Jednak TBS potwierdziło Radiu Canada, że ​​jego dyrektywa w sprawie PIA ma również zastosowanie w takich przypadkach, dodając, że rząd „poważnie podchodzi do praw Kanadyjczyków do prywatności, w tym swoich pracowników”. Kanadyjska Agencja Skarbowa stwierdziła, że ​​wykorzystuje te narzędzia „do analizy danych związanych z domniemanymi przestępstwami podatkowymi”, natomiast Kanadyjska Rada Bezpieczeństwa Transportu stwierdziła, że ​​wykorzystuje je „do gromadzenia i analizowania danych związanych z wypadkami”.

Opracowanie: Andrzej Kumor
Na podstawie: CBC
Źródło: Goniec.net

 

Izrael dalej ignoruje prawo międzynarodowe


Szef dyplomacji Unii Europejskiej Josep Borrell wyraził swoje oburzenie na wiadomość, że izraelski rząd wojenny przygotowuje się do głosowania nad planem budżetowym, który obejmuje finansowanie nielegalnych osiedli na okupowanym Zachodnim Brzegu. Sytuacja ta wywołuje szczególne kontrowersje w kontekście rosnącej przemocy izraelskich osadników wobec Palestyńczyków oraz trwającego ataku Izraela na Strefę Gazy.

Josep Borrell powiedział, że jest „przerażony”, gdy dowiedział się, że izraelski rząd podczas trwającej wojny przygotowuje się do głosowania nad planem budżetowym obejmującym dodatkowe pieniądze na nielegalne osiedla na okupowanym Zachodnim Brzegu, gdzie w ostatnich tygodniach nasila się przemoc izraelskich osadników wobec Palestyńczyków. „W środku wojny izraelski rząd jest gotowy przeznaczyć nowe fundusze na budowę większej liczby nielegalnych osiedli” – napisał w mediach społecznościowych wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Josep Borrell. „To nie jest samoobrona i nie sprawi, że Izrael będzie bezpieczniejszy. Osiedla te stanowią poważne naruszenie międzynarodowego prawa humanitarnego i stanowią największe zagrożenie dla bezpieczeństwa Izraela”.

Według Itaya Epshtaina z Norweskiej Rady ds. Uchodźców proponowany budżet przewiduje finansowanie budowy osiedli na Zachodnim Brzegu, a także zbrojenie „oddziałów straży cywilnej”. „To milicja złożona z izraelskich osadników, której zadaniem jest utrudnianie pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków, którzy stali się bezbronni w wyniku zakładania i rozbudowy tych właśnie osiedli” – dodał. W planie budżetowym znajdują się środki na zakup pojazdów terenowych, kamizelek kuloodpornych, dronów z kamerami oraz innego sprzętu do elektronicznego nadzoru.

Minister Finansów Izraela Bezalel Smotrich, bronił propozycji budżetowej, zaprzeczając, że jakiekolwiek środki zostaną przeznaczone na budowę nowych osiedli. Smotrich, znany ze swoich skrajnie prawicowych poglądów i poparcia dla ekspansji osiedli powiedział „The Times of Israel”, że raczej „Istnieją fundusze na potrzeby bezpieczeństwa na Zachodnim Brzegu” opisując przy tym Palestyńczyków na tym terytorium jako „nazistów”, cytując sondaż, który wykazał poparcie dla ataku Hamasu z 7 października. W Judei i Samarii jest 2 miliony nazistów, którzy nas nienawidzą dokładnie tak samo, jak naziści z Hamasu-ISIS w Gazie” – powiedział

Propozycja budżetu wywołała sprzeciw wewnątrz izraelskiego rządu. Jak podał Reuters, członek Knesetu i były lider opozycji Benny Gantz zażądał usunięcia wszystkich „politycznych wypłat” w tym finansowania osiedli. Dodatkowo, jak podaje „Middle East Eye”, wyciekłe szczegóły budżetu ujawniają zwiększenie finansowania jesziw o 133 miliony dolarów, a także przeznaczenie 107 milionów dolarów na Ministerstwo Misji Narodowych, kierowane przez skrajnie prawicową partię Smotricha.

Walka budżetowa toczy się w obliczu rosnącego niepokoju w związku ze śmiercionośną przemocą ze strony osadników na Zachodnim Brzegu. Od zeszłego miesiąca siły izraelskie i osadnicy zabili na Zachodnim Brzegu ponad 130 Palestyńczyków.

Omar Shakir, dyrektor Human Rights Watch ds. Izraela i Palestyny, zauważył, że przemoc osadników w Zachodnim Brzegu osiągnęła najwyższy poziom od 2006 roku. W pierwszych ośmiu miesiącach 2023 roku odnotowano średnio trzy incydenty dziennie, co stanowi niemal podwojenie wskaźnika od października 2022 roku. Shakir wskazuje, że te nadużycia są częścią zbrodni apartheidu i prześladowania, włączając w to nielegalne zatrzymania, tortury i arbitralne zabójstwa udokumentowane przez Human Rights Watch, Amnesty International oraz inne organizacje praw człowieka.

Źródło: Trybuna.info

 

Książka, która wstrząsnęła żydowskim światem


Świat żydowski został wstrząśnięty, dokonała tego publikacja książki pt. „Wymyślenie żydowskiego narodu”, cenionego na całym świecie profesora historii z prestiżowego Uniwersytetu Telawiwskiego. Izraelski naukowiec, który de facto ma polskie korzenie, przez jednych został określony mianem wariata oraz, jak to w ostatnim czasie bywa bardzo często, nazwany został także antysemitą, który kala własne gniazdo. Są jednak i tacy, którzy uważają go za wielkiego wizjonera niebojącego się wystąpić przeciwko żydowskiemu kłamstwu i iluzji, niebojącego się przerwać zmowy milczenia.

CZY NARÓD ŻYDOWSKI WYMYŚLONO?

Profesor Shlomo Sand twierdzi jednoznacznie, że naród żydowski został wymyślony. W samym Izraelu naukowa rozprawa profesora o Polskich korzeniach spotkała się z niespotykanie dużym zainteresowaniem odbiorców i rzecz praktycznie bez precedensu, trafiła na listę bestsellerów, na której gościła nieprzerwanie dziewiętnaście tygodni. Z kolei we Francji książka: „Wymyślenie żydowskiego narodu” zdobyła prestiżową nagrodę Prix Aujourd’hui.

Zatem przejdźmy do sedna i odpowiedzmy sobie, kto według Sanda wymyślił naród żydowski? Otóż nie, kto inny jak historycy Żydowscy żyjący w Niemczech drugiej połowy XIX wieku. To był czas historii, w którym Europejczycy zaczęli myśleć kategoriami zintegrowanych wspólnot etnicznych. Żydowscy historycy w Niemczech wzorowali się na nacjonalistach państw europejskich, głównie Niemcach, tak właśnie powstał syjonizm, oraz naród żydowski.

O wypędzeniu żydów z Palestyny przez Rzymian napisano w deklaracji niepodległości Izraela z 1948 roku, a nawet na żydowskich banknotach, jednak profesor Shlomo Sand uważa, że to mit założycielski Państwa Izrael: „wyrzucili nas z naszej ziemi dwa tysiące lat temu, ale teraz wróciliśmy, aby ją odebrać”. Po czym dodaje: „nawet ja zawodowy historyk od kilkudziesięciu lat bezkrytycznie w to wierzyłem. Dopóki dziesięć lat temu nie postanowiłem zbadać tego problemu”.

Drodzy Czytelnicy nie oszukujmy się, obecna sytuacja w Palestynie jest dramatyczna i naznaczona holocaustem. Jednak holocaust przeprowadzany jest na Palestyńczykach przez właśnie Żydów, którzy bombardują Palestynę, mordując przy tym niewinne dzieci. Żydzi dosłownie wkroczyli do Palestyny i uchwałą ONZ zajęli część jej terytorium, to jednak nie wybrzmiewa w mediach głównego nurtu. Powróćmy teraz do profesora Shlomo Sanda i jego kolejnych słów…

FRAGMENT KSIĄŻKI SHLOMO SANDY

„Zacząłem od literatury przedmiotu. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że nie ma ani jednej książki naukowej na temat wypędzenia Żydów z Palestyny. Wyobrażacie to sobie? Jedno z najważniejszych wydarzeń w historii narodu, a nikt nie napisał na ten temat opracowania historycznego. Mamy zatem do czynienia z wielką mistyfikacją. Mit o wypędzeniu Żydów to wytwór propagandy z IV wieku a miała to być kara za zabicie Syna Bożego.

Właśnie do tego mitu nawiązali syjoniści w XIX wieku. Aby zbudować naród, trzeba było spreparować jego pamięć. Francuscy nacjonaliści odwoływali się do starożytnych Galów, włoscy do Juliusza Cezara, a niemieccy do Teutonów. Żydzi wzięli z nich przykład. Ogłosili, że Rzymianie wypędzili ich przodków z Palestyny, ci rozeszli się po całej ziemi, ale teraz muszą znowu połączyć się w jeden naród.

Mało tego, w sensie etnicznym, skupiska tak zwanych żydów w Europie, Afryce czy Azji wcale nie są skupiskami żydowskimi. To przedstawiciele rozmaitych innych ludów i narodów, których przodkowie przed wiekami nawrócili się na religię judaistyczną. Żydzi znaleźli się na całym świecie nie dzięki jakiejś mitycznej wędrówce ludów, tylko dzięki masowemu nawracaniu! Bycie Żydem w Europie czy Afryce nie miało nic wspólnego z narodowością. Żydami byli po prostu wyznawcy judaizmu.

Od II wieku przed narodzeniem Chrystusa aż do IV wieku naszej ery judaizm był najważniejszą monoteistyczną religią na świecie, której celem było pozyskanie jak najwięcej nowych wyznawców. Przekonanie pogan, że powinni wierzyć w jednego Boga, co robiono zresztą bardzo skutecznie. I stąd na świecie wzięło się tylu Żydów.

Na judaizm nie nawracali się tylko poszczególni ludzie, ale całe królestwa. Na przykład w Jemenie czy Afryce Północnej. Podobnie stało się z leżącym pomiędzy Morzem Kaspijskim a Morzem Czarnym królestwem Chazarów. W XII wieku ten nawrócony na judaizm turecki lud zaczął być jednak spychany przez Tatarów i Mongołów Dżyngis-chana na zachód. Zatrzymali się we wschodniej Polsce, stąd 75 procent polskich Żydów wygląda inaczej niż Polacy, gdyż jest pochodzenia chazarskiego.

Moja mama miała osiem sióstr. Pięć miało kruczoczarne włosy i semickie rysy – tak jak ja – ale trzy były blondynkami i miały niebieskie oczy. Do dziś wielu Żydów pochodzących z Polski ma europejski wygląd. Dlaczego? Otóż królestwo Chazarów podbiło ziemie zamieszkane przez Słowian. Mniej więcej w okolicach Kijowa, dlatego około 25 procent polskich Żydów to potomkowie tych Słowian, którzy przyjęli judaizm od swoich chazarskich władców.

Zapewne zadajecie sobie teraz pytanie: skoro nie było takiego wydarzenia jak wypędzenie Żydów z Palestyny, to gdzie się ci Żydzi podziali? Otóż Nigdzie. Nadal mieszkają na swojej ziemi w Palestynie. Potomkowie starożytnych Żydów to dzisiejsi Palestyńczycy. Ludzie ci zostali, bowiem zarabizowani po tym, gdy w VII wieku Palestyna została podbita przez Arabów. Nie ma się im zresztą, co dziwić. Arabowie ogłosili, że każdy, kto uzna Mahometa za proroka, zostanie zwolniony od podatków.

Palestyńczycy często pytają mnie: czyli to my jesteśmy prawdziwymi Żydami? Nie, odpowiadam, jesteście tylko ich potomkami. Żyjecie, bowiem w miejscu świata, przez które przechodziło wielu zdobywców i wszyscy zostawiali tu swoje geny. Podbój arabski był również podbojem biologicznym. Nie zmienia to jednak faktu, że członek Hamasu z Hebronu jest bliżej spokrewniony z antycznymi Żydami niż izraelski żołnierz, z którym walczy.

Jaka będzie przyszłość Izraela? Bardzo ponura. Obawiam się, że w dalekiej perspektywie nie ma żadnej szansy, żeby przetrwał na Bliskim Wschodzie jako państwo żydowskie. Należy zerwać z tym nonsensem i porozumieć się z Arabami. Przyjąć wreszcie do wiadomości rzecz oczywistą: że jesteśmy wielokulturowym, wieloetnicznym społeczeństwem, a nie żadnym plemiennym monolitem, który może się separować od Arabów.

Proszę się przespacerować ulicami Tel Awiwu. Jaki pluralizm! Ile ludzkich typów! Żydzi europejscy, Żydzi bliskowschodni, Polacy, Rosjanie, Etiopczycy! I ci wszyscy ludzie uparcie powtarzają, że w ich żyłach płynie jedna krew”.

PODSUMOWANIE

Książka „Wymyślenie żydowskiego narodu” zaszokowała świat i ujawniła spisek syjonistów, ukazując przy tym ogromny paradoks, a mianowicie to, że mieszkańcy Palestyny mają więcej wspólnego z prawdziwymi żydami, aniżeli rzekomi żydzi z Izraela. Wiele środowisk żydowskich na całym świecie bez podjęcia jakiejkolwiek polemiki odrzuciło zawartość wyżej wspomnianej publikacji, powstaje jednak pytanie, czy aby nie za szybko?

Zdjęcie: ורדה זנד (C)
Źródło: Eschatologia.pl


  1. rici 13.06.2019 21:41

    Prof.Sand ma duzo racji, ale chyba nie zbadal wszystkich watkow.
    W powstaniu zydowskim w 63 r.ne przeciwko Rrzymowi brali udzial glownie Nazirenczycy. Nazirenczycy to byla sekta zydowska , ktora pozniej przeksztalcila sie w w pierwszych chrzescian. Jezus tez byl Nazirenczykiem, jak wskazywalby napis na krzyzu “Jezus Nazirenczyk krol zydowski czyli INRI.
    Czesc powstancow wywiezli Rzymianie do Rzymu do odbudowy Coloseum , za cesarza Wespazjana. Powstancy i ich dzieci pozniej za czasow Nerona wzniecili powstanie przeciwko cesarzowi.
    Druga czesc Nazirenczykow w liczbie kilkadziesiat tysiecy uciekla na tereny dzisiejszej Syrii, i Arabi Saudyjskiej poza wplywy rzymskie. Nazywani byli Ebionitami, czyli ubogimi, wyznawali chrzescijanstwo lecz w przeciwienstwie do sekty sw. Pawla, nie uznawali Jezusa za boga tylko proroka, czyli nauczyciela, lub mesjasza. Z tego wzgledu nie byli uznawani przez pozniejszych katolikow za chrzescijan, jak rowniez nie byli uznawani przez zydow za zydow poniewaz uznawali Jezusa za mesjasza. Wymieszali sie z zamieszkujacymi te tereny Arabami, lecz zachowali swoja religie. To na podstawie tej religii Machomet stworzyl Islam, podobnie jak wczesniej na podstawie religi sekty sw.Pawla cesarz rzymski Konstantyn stworzyl Katolicyzm. Arabowie zyli w zgodzie z Zydami , Machomet twierdzil ze jest z pochodzenia Zydem, tak samo obecna dynastia Saudyjska ma pochodzenie zydowskie. Zydzi z Palestyna brali udzial w podbojach arabskich, od obecnego Iranu do Hiszpani.
    W IX wieku gdy kaganat chazarski przeszedl na judaizm, nagle z okolo 3 milionow Zydow zrobilo sie ich ponad 12.Przez okolo 300 do 400 lat Zydzi nie uznawali za Zydow nowo przechrzczonych na ich wiare, czyli Zydow Aszkenazyjskich. Do tej pory Zydzi Aszkenazyjscy i Zydzi Sefradyjscy zbytni sie nie toleroja. Najwiecej Zydow Sefradyjskich mieszka obecnie w Iranie, kdzie zajmuja np. w Teherenie kilkumilionowa dzielnice, zreszta byly prezydent Iranu Achmadzijew byl Zydem.

  2. Fenix 14.06.2019 09:50

    Brawo dla autora , to zdanie zasługuje na nagrodę Nobla . ” Potomkowie starożytnych Żydów to dzisiejsi Palestyńczycy.”

  3. kuralol 14.06.2019 16:34

    Wymyśliła ich żądna łatwego zysku gadzina Jahwe. Tak tak, proszę samemu sprawdzić w najlepszym izraelskim słowniku: Jhwh znaczy to samo co: gad gadzina jaszczurka.. Myślę że ten fakt leży u podstaw większości znanych spiskowych twierdzeń że: “wybrańcy są niewolnikami jaszczurki.”
    Przy tej okazji należy określić geograficzne pochodzenie jaszczurek: https://www.google.com/search?q=dragon+mountains+RPA&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwiinv2rl-niAhXQmIsKHduxB4YQ_AUIECgB&biw=1280&bih=869

  4. robi1906 15.06.2019 16:04

    żyd jak nazista, nikt nie wie kto zacz (oprócz USA i Izraela, bo tam nazista to Polak).

    Czy żyd to naród?, oczywiście że nie,
    piszę o tym od kilku lat i wcale nie musiałem do tego uwierzyć Szlomo cośtam,
    żyd nie może być narodem z powodów które tu wymieniałem, głównym powodem było: brak ojczystego języka.
    Z tym moim tropieniem fałszu narodu żydowskiego popełniłem jeden błąd, może nie popełniłem, tylko to zostało dobrze ukryte. Jak piszę to również od kilku lat: żyjemy w matriksie w sensie dosłownym, prawda jest skutecznie ukrywana.

    A tym faktem jest to, że żydzi na Cyprze wymordowali 200 tysięcy ludzi, 60 lat po Chrystusie!!.
    Skąd się tam wzięli w takiej ilości, by w czasach miecza i noża wymordować tyle tysięcy ludzi?.

    Odpowiedz wbrew pozorom jest bardzo prosta, na Cyprze od wieków były kolonie Fenickie, podobnie jak na wybrzeżu Egipskim i Libijskim (Aleksandria i Cyranejka) gdzie również żydzi wymordowali setki tysięcy ludzi.

    żydzi to w głównej mierze Fenicjanie, oraz neofici religijni.
    A religia żydowska to też zakłamanie. Objaw tego zdziczałego i nienawistnego innym ludziom tego religijnego popiepszeństwa poznajemy dopiero, dopiero, na sto lat przed przed naszą erą (według wiedzy którą na razie mam).

  5. Husar 17.06.2019 08:10

    Ale dajecie się w konia robić. Żydzi, Chazarzy, Judaeiczycy, Aszkenezi,Semici czy jak ich tam zwał to jedno drzewo genetyczne i haplogrupa J.
    Jak już was rozum oszukuje to uwierzcie oczom, jest szereg wytycznych i cech antropologicznych po których można odróżniać rasy np Słowiańską czy nacje zaliczające się do tzw grupy żydowskiej.
    Narody na ziemi mają różne Jestestwa tak samo jak zwierzęta są drapieżniki, pasożyty, roślinożercy itd.
    Żydzi to nacja pasożytnicza dlatego są wypędzani. Niemcy uważali, że wchodzą w inne narody i niszczą je od środka min poprzez mieszanie genetyczne – inżynieria genetyczna – pospólstwo ma zdegradować dany naród aby go osłabić genetycznie i kulturowo, a sama najwyższa hierarchia korzysta z odwrotności celu w jakim stosuje inżynierię genetyczną na danym narodzie i podnosi swoje geny poprzez kontrolowane płodzenie po linii przekazującej pulę genetyczną.
    Jeżeli już coś to Słowianie rozbili w pył Chazarów, a nie na odwrót.

  6. Wolfman 30.11.2023 10:40

    Ale poszło spiskowych teorii. Pewnie wszystko zaraz zamiota pod dywan

 

Permanentny konflikt


Jeżeli ktoś uważa, że zakończenie czy nawet zawieszenie walk na wschodzie i południu Ukrainy doprowadzi do ustabilizowania sytuacji w tej części naszego kontynentu, jest w błędzie. Wyodrębnienie narodu ukraińskiego z rosyjskiej strefy wpływów, gdzie żywioł ten podporządkowany był rosyjskiej racji stanu i rosyjskiemu interesowi, było otwarciem puszki Pandory. Powrót do czasów sprzed roku 2014 jest więc niezwykle mało prawdopodobny, żeby nie powiedzieć wprost: niemożliwy.

Ukraińcy nie są narodem, który posiadał historyczne tradycje państwowotwórcze. Kwestia ukraińska w przeszłości cynicznie rozgrywana była przeciwko dwóm głównym siłom – Polakom i Rosjanom – przez Austriaków, Niemców, a także Anglosasów jedynie w celu uzyskania korzyści doraźnych.

W XVII wieku Bohdan Chmielnicki, bohater narodowy dzisiejszej Ukrainy toczący powstańcze boje przeciwko Polsce był wspierany przez Oliviera Cromwella, głowę państwa angielskiego w latach 1653-1658. Cromwell, kierując się nienawiścią religijną do katolicyzmu oraz do ustroju Rzeczpospolitej, a także chęcią wymazania naszego państwa z mapy Europy, chciał zniszczyć je rękoma kozaków i Szwedów, z udziałem polskojęzycznych zdrajców i kolaborantów pokroju podkanclerza koronnego Radziejowskiego.

Sprawę ukraińską podnosili Austriacy w połowie XIX wieku, chcąc skierować ją przeciwko Polakom, aby nie dopuścić do wzmocnienia żywiołu polskiego. Ukraińska kultura i odrębność była forsowana, aby osłabić Polaków i nie dopuścić do żadnych wystąpień narodowowyzwoleńczych.

Ukraińcy używani byli także przez Niemców – w dwudziestoleciu międzywojennym niemieckie elity, związane z wojskowymi służbami tajnymi w ukryciu wspierały ukraiński ruch nacjonalistyczny, aby wpływać na sytuację w Polsce, w tym destabilizować ją, aby zmusić nas do podążania w zgodnym z niemieckim interesem kierunku. Warto wyartykułować tutaj rok 1934 – otóż wówczas ukraińscy nacjonaliści, odpowiedzialni za zbrodnie przeciwko Polakom, wywodzący się z ruchu wspieranego przez Abwehrę, zostali przez Niemców wydani państwu polskiemu. Jak widać więc, byli oni jedynie usłużnym narzędziem. Kiedy sprawa wymagała polsko-niemieckiego porozumienia bez mrugnięcia okiem swoją agenturę Berlin był gotów wydać i przekazać ją polskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

W okresie pomiędzy 1918 a 1939 rokiem Ukraińcy byli także używani przez Czechosłowaków, Litwinów, Austriaków oraz ponownie przez Anglików. Wielka Brytania chciała przerzucać ukraińskich agentów przez granicę fińsko-radziecką, aby pracowali oni na rzecz tamtejszych tajnych służb. System komunistyczny stanowił śmiertelne zagrożenie dla brytyjskiej oligarchii toteż posiadanie swoich ludzi tam na miejscu, w ZSRR, było dla Londynu niezbędne.

Wybuch II wojny światowej spowodował, że Anglicy porzucili ukraińskie narzędzie wpływu. Wojna z Niemcami spowodowała, że uwaga musiała zostać zwrócona na Berlin, którego Ukraińcy byli wierną agenturą. Toteż kontaktów zaniechano.

W trakcie wojny Niemcy wykorzystywali Ukraińców m.in. do przygotowywania z Abwehrą powstania na tyłach wojska polskiego, policyjnych akcji pacyfikacyjnych czy też jako mięso armatnie rzucane do walki z ZSRR w strukturach SS w celu odciążenia niemieckiego wysiłku wojennego. Hitler i jego ekipa nie byli jednak zainteresowani istnieniem niepodległego państwa ukraińskiego ani niezależnych od Rzeszy struktur militarnych, które mogłoby się w pewnym momencie zbuntować przeciwko Berlinowi.

W trakcie lądowania w Normandii Ukraińcy odegrali pewną rolę. Co prawda niewielu z nich desantowało się z wojskami alianckimi, jednak ich właściwym miejscem były niemieckie umocnienia wzdłuż oceanu – tzw. wał atlantycki. To tam, w niemieckich mundurach, Ukraińcy również służyli jako mięso armatnie imperializmu Berlina.

Wraz z porażką Niemiec pod Stalingradem banderowcy musieli zacząć orientować się na nową stronę. Za kontakty ze światem zachodu odpowiadał Mykoła Łebed, jeden z architektów zbrodni wołyńskiej, a następnie tajny agent amerykańskiego wywiadu, który został szefem dyplomacji ruchu banderowskiego. Ukraińcy bardzo szybko zaczęli przechodzić na stronę anglosaską.

Nowa powojenna sytuacja geopolityczna sprawiła, że stare aktywa nazistowskich Niemiec zostały przejęte przez obóz zachodni oraz rzecz jasna powojenną RFN. Niektórzy polscy dowódcy wojskowi w haniebny sposób przysłużyli się sprawie ukraińskiej czy też po prostu banderowskiej, rozdając polskie paszporty zbrodniarzom z SS-Galizien, którzy tak owych nie posiadali ze względu na pochodzenie z terenów ZSRR, co powodowało, że po wojnie na mocy umów z Moskwą mieli zostać repatriowani do kraju rad, gdzie groziła im śmierć łamane przez gułag.

SS-mani, eksportowani do Wielkiej Brytanii oraz pod fałszywymi tożsamościami do Kanady (w USA tamtejsze żydostwo protestowało przeciwko przyjmowaniu morderców swojej nacji), byli latami wykorzystywani w zależności od stosunków z Sowietami do operacji dywersyjnych, propagandowych czy też różnych działań politycznych.

Koniec zimnej wojny spowodował, że kwestia ukraińska odżyła jednak Amerykanie wówczas, na przełomie lat 1980. i 1990. niespecjalnie byli nią zainteresowani. Zależało im na oczyszczeniu ziem ukraińskich z broni jądrowej i jej śladów – nikt nie był na poważnie wówczas zainteresowany antyrosyjską dywersją na rubieżach państwa Jelcyna. W 1994 roku na Ukrainę przybyli jednak inżynierowie ekonomiczni od George’a Sorosa, który mieli zajmować się wdrażanie prorynkowych idei gospodarczych. Od tego momentu zaczęła się ekspansja Zachodu na Ukrainę, na razie jedynie ekonomiczna, aczkolwiek przystąpienie w tym samym 1994 roku do natowskiego Partnerstwa dla Pokoju oznaczało również chęć włączenia tego kraju do wojskowego bloku zachodniego. Widać więc było ewidentnie, że Zachód będzie czynił próby wyrwania tego kraju z bloku rosyjskiego.

Dla antyrosyjskiej dywersji istotnym czasem był rok 2004 kiedy to Zachód, w tym Polska, mocno wsparły kolorową rewolucję po tym, jak Wiktor Janukowycz wygrał wybory prezydenckie. Po protestach zostały one powtórzone i tym razem dały wynik, którego oczekiwał Zachód – zwycięzcą okazał się Wiktor Juszczenko, mąż obywatelki Stanów Zjednoczonych i urzędniczki Departamentu Stanu Kateryny Juszczenko.

Kwestia ukraińska po raz kolejny została więc użyta przeciwko Rosji. Jednak rykoszetem musiała dostać także Polska, wszak Ukraińcy uznają za swoich narodowych bohaterów ludzi, którzy pałali się terroryzmem i ludobójczymi działaniami w stosunku do Polaków. Fakt, że III RP wsparła pod naciskiem i z inspiracji Anglosasów niepodległą Ukrainę opartą o kult morderców i katów polskiej ludności cywilnej jest chyba największą hańbą w historii tego kraju po 1989 roku.

Po 2009 roku i nowym otwarciu Moskwa-Waszyngton sprawa ukraińska została wyciszona. Wybory w 2010 roku wygrał Janukowycz, a Rosja była instrumentalnie wykorzystywana do interesów Izraela na Bliskim i Środkowym Wschodzie oraz w Afryce Północnej, gdzie wsparła sankcje wobec Iranu oraz wstrzymała się od głosu w sprawie rezolucji o zamknięciu nieba nad Libią. Sielanka pomiędzy Rosją a Ameryką nie trwała jednak długo. Waszyngton grał o pełną pulę, tj. o rozbicie i zniszczenie Syrii jako historycznego wroga Syjonizmu toteż rosyjska ingerencja w obronę tego kraju musiała spotkać się z kontrą Waszyngtonu. Ponadto w 2013 roku nowy przywódca Chin Xi Jingping ogłosił projekt skomunikowania Eurazji portami lotniczymi, autostradami, kolejami, kablami podwodnymi czy też szlakami wodnymi. Tego już było za wiele. Stany Zjednoczone musiały zniszczyć w zarodku projekt, którego nadrzędnym celem wydaje się próba wyjścia spod kontroli USA, które nadzorują ruch morski i oceaniczny za pomocą swojej wojennej floty.

Zaledwie 11 tygodni po ogłoszeniu inicjatywy Pasa i Drogi Amerykanie uruchomili procesy destabilizacyjne na Ukrainie. Czy chodziło jedynie o wyrwanie tego kraju z objęć Moskwy, zyskanie nowych rynków zbytu, przejęcie ukraińskich złóż surowców naturalnych, żyznej gleby pod megagospodarstwa rolne? Czy też może kryła się za tym antychińska dywersja w głównym kraju Nowego Jedwabnego Szlaku? A może wszystko to naraz? Fakt faktem, że bardzo szybko Waszyngton zdecydował się wbić, celowo lub nieświadomie, klin pomiędzy części Eurazji, które Pekin chciał skomunikować sieciami infrastrukturalnymi.

Żywioł ukraiński po latach uśpienia został więc ponownie uruchomiony – tym razem najprawdopodobniej na wiele lat, żeby nie powiedzieć dekad. I ponownie nasz kraj stał w awangardzie wsparcia dla ruchu neobanderowskiego, szykując samemu sobie bat, którym będzie uderzał w nasz kraj przez kolejne lata.

Permanentny konflikt na wschodzie Europy trwa już dokładnie 10 lat i końca jego nie widać. Co prawda zginęło już wedle szacunków kilkaset tysięcy Ukraińców, jednak Kijów wcale nie ma zamiaru kończyć tej rzezi własnego narodu. Niesuwerenność tego kraju, która rzuca się w oczy niezwykle silnie, powoduje, że może on jeszcze służyć latami za rozsadnik porządku politycznego i gospodarczego w tej części Eurazji.

Na amerykańskich uczelniach wyższych mówi się, że nasz kraj może służyć latami za miejsce zrywania połączeń chińskiej inicjatywy Pasa i Drogi. Jak widzimy, wszystko podążać się wydaje zgodnie z planem. Transport koleją ze wschodniej Azji przez Rosję, Białoruś, Polskę do Europy Zachodniej wyraźnie został przez konflikt zdestabilizowany. Lądowe nitki przez Ukrainę zostały zablokowane na dekady. Droga lądowo-morska przez Kaukaz jest destabilizowana wojnami Armenii z Azerbejdżanem od 2020 roku. Ponadto jej odnoga prowadząca ku południowej Ukrainie również jest zaburzana konfliktem zbrojnym. W ten oto sposób Chińczycy są lądowo blokowani na wielu frontach, wszak także Pakistan, Birma oraz ostatnio Bliski Wschód, poddawane są procesom dekonstrukcji, a nie scalania.

Sytuacja w naszej części Europy wraz z końcem konfliktu ukraińsko-rosyjskiego bynajmniej wcale nie musi się ustabilizować. Osobiście uważam, że walki na wschodzie i południu Ukrainy mogą trwać jeszcze wiele lat. Jednak nawet ich zakończenie czy przerwanie zrodzi nowe potencjalne ognisko konfliktu, a mianowicie konflikt polsko-ukraiński.

Ukraina w żadnym niemal aspekcie nie ma zbieżnych interesów z Polską. Od różnic podstawowych, tyczących się ideologicznego oparcia ukraińskiej państwowości, przez stosunki z Rosją, które Polska powinna mieć jak najlepsze, aby nie marnować potencjału ekonomicznego na zbrojenia, aż po kwestie gospodarcze. Te ostatnie zwłaszcza będą i już właściwie są rzeczą, która rodzi poważne niesnaski pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Kraj ze stolicą w Kijowie jest po prostu groźną konkurencją dla naszego kraju ze względu na brak konieczności przestrzegania surowych reguł unijnych, od przemysłu czy rolnictwa aż po kwestie transportu. Gdyby Ukraina była suwerennym od Rosji państwem, niedestabilizowanym wojną, to biorąc pod uwagę jej historyczne kontakty z Niemcami oraz potrzebę oparcia się na silnym ośrodku geopolitycznego wpływu stałaby się jawnym wrogiem Rzeczpospolitej, którą wspólnie z Berlinem wcisnęłaby w kleszcze, posiadając na miejscu aktywa demograficzne, mogące wywierać wybitnie niekorzystny dla nas wpływ. I wszystko w tym właśnie kierunku będzie zmierzać, jeżeli wojna zacznie być wygaszana.

Polscy politycy głównego nurtu udają, że konfliktu nie ma, z jednej strony pokazując swoją obojętność wobec polskiego interesu, co nie jest novum po 1989 roku, z drugiej pokazując strach o własne stołki. Wszak jedna afera taśmowa może każde sejmowe towarzystwo szybko zmieść z powierzchni ziemi, a podobno istniejące taśmy z Podkarpacia mogą zrobić z polskich polityków, w przypadku ich ujawnienia, zwyczajnych zwyrodnialców.

Tym sposobem wschodnia część naszego kontynentu może jeszcze „płonąć” wiele lat po zakończeniu wojny ukraińsko-rosyjskiej. Ukraińskie środowiska pokazują, że kompletnie nie stosują się do cywilizowanych reguł gry i, jak sugeruje jeden z polskich parlamentarzystów, wysyłają zbirów do zastraszania polskich samorządowców oraz ich rodzin a naszych polityków, którzy chociaż w pewien sposób walczą o interes narodowy, wpisują na jakieś parafaszystowskie listy proskrypcyjne. Tak właśnie dzieje się, gdy żywioł ukraiński znajduje wpływowego patrona, który będzie go osłaniał go i używał do własnych partykularnych celów, pozostawiając mu pole do nieskrępowanego działania w kwestiach gospodarczych, kulturowych czy też działalności służb tajnych i jakichś pozapaństwowych band mafijnych.

Pytanie: czy da się wyjść z pułapki, w którą wpędziły nas elity warszawskie oraz ich polityczni patroni z obcych ośrodków wpływu? No cóż, najlepszy dla polskiego interesu byłby powrót do okresu sprzed 2014 roku, kiedy to Amerykanie jeszcze trwali przy resecie z Moskwą. Biorąc pod uwagę, że Rosjanie w swoje dokumenty strategiczne już jawnie wpisali konkurencję z Zachodem i chęć tworzenia świata wielu biegunów geopolitycznych, wydaje się, że czekają nas lata jeżeli nie dekady niestabilności w Europie Wschodniej. Stan ten będzie sprzyjał interesowi rozbijania partnerstwa chińsko-rosyjskiego oraz blokowania lądowego dostępu Pekinu do rynków europejskich, oraz europejskiego do rynku chińskiego. Tym samym Waszyngton będzie dzięki temu stanowi krok po kroku podporządkowywał sobie stary kontynent militarnie, ekonomicznie i politycznie. Niesnaski polsko-ukraińskie, które trwać muszą, gdyż sprzeczność gospodarczych interesów wydaje się być nie do rozwiązania (chyba że któraś ze stron skapituluje, czego po Ukraińcach spodziewać się nie należy), powodować będą, że kraj nasz stanie się coraz bardziej niebezpieczny ze względu na rozzuchwalenie się ukraińskiego żywiołu, podsycanego przez zachodnie szkolenia wojskowe, które czynią z nich maszynki do zabijania, które w normalnych pokojowych okolicznościach trudno będzie dostosować do reguł cywilizacji. Dzisiaj są groźby, jutro będą zabijane psy i inne zwierzęta domowe, za rok albo dwa będzie… Końcówkę dopiszcie sobie państwo sami.

Autorstwo: Terminator 2019
Zdjęcie: Mstyslav Chernov – Unframe.com (CC BY-SA 3.0)
Źródło: WolneMedia.net


  1. emigrant001 30.11.2023 10:47

    Długa ale trafna alaliza “przyjaźni” polsko-ukraińskiej. Ale skoro w Polsce rządzą postacie jedynie polskojęzyczne, nie będzie żadnych zmian w polskiej polityce zagranicznej, bo tak samo jak ukraina jesteśmy BANTUSTANEM zachodnim. Bez żadnego wpływu na otoczenie. Płacicie podatki tylko po to, żeby mieć środki na zarządzenia z USA.

  2. pikpok 30.11.2023 11:42

    Czy globalne kabalistyczne pasożytdy szykują tam miejsce dla prawdziwych antysemitów, czyli ,,żydów” z Izraela?
    https://wolnemedia.net/wymyslenie-zydowskiego-narodu/

 

Parlament UE przyjął prawo o odbudowie przyrody


29 listopada komisja środowiska Parlamentu UE zagłosowała za przyjęciem przełomowego prawa o odbudowie zasobów przyrodniczych (Nature Restoration Law).

Nowe prawo wyznacza cel dla UE polegający na objęciu środkami odbudowy przyrody do 2030 r. co najmniej 20% obszaru lądowego i morskiego UE oraz wszystkich ekosystemów tego wymagających do 2050 r. Obecnie ponad 80% siedlisk jest w złym stanie, poprawa ich stanu według Komisji UE przyniesie szereg korzyści, w tym gospodarczych. O poparcie dla Nature Restoration Law apelowało ponad milion Europejczyków, szereg firm i przedsiębiorców, ekonomistów, naukowców oraz organizacji pozarządowych.

„Wynik 53:28 pokazuje, że europarlamentarzyści przekonali się do korzyści nowego prawa. Jeszcze latem tego roku, jeden głos zaważył o dalszym jego procedowaniu, bo deputowani nowe prawo chcieli wyrzucić do kosza. Na etapie negocjacji trójstronnych udało się wypracować porozumienie, z którego jesteśmy zadowoleni jako strona społeczna. Poparcie dla Nature Restoration Law pokazuje, że w Europie są politycy, którzy rozumieją, że nie ma zdrowych, produktywnych społeczeństw w zdegradowanym środowisku” – komentuje Augustyn Mikos z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.

Kraje członkowskie będą miały szeroki wachlarz środków odbudowy przyrody. Nowe rozporządzenie określiło wskaźniki poprawy stanu ekosystemów, w przypadku lasów chodzi o ilość martwego drewna (stojącego i leżącego) czy wielkość populacji pospolitych ptaków. Nowe prawo będzie miało kluczowe znaczenie zwłaszcza dla polskich lasów, ponieważ to ekosystemy lądowe, które zajmują największą powierzchnię w naszym kraju.

„Lepsza ochrona obszarów Natura 2000 nie wystarczy, przyroda jest zniszczona tak bardzo, że musimy odbudowywać wszystkie ekosystemy. Celem i sensem nowego prawa jest odwrócenie dramatycznego trendu utraty bioróżnorodności i powstrzymanie kryzysu klimatycznego. Czeka nas jeszcze głosowanie plenarne pod koniec lutego 2024 r. i oficjalne przyjęcie rozporządzenia przez Radę UE. Głosowanie w komisji środowiska to jednak dobry prognostyk. Rolą NGO będzie pilnowanie, by zapisy zostały wdrożone z korzyścią dla przyrody” – mówi Augustyn Mikos.

Przeciw nowemu prawo głosowały posłanki: Anna Zalewska (PiS), Joanna Kopcińska (PiS). Od głosu wstrzymali się Adam Jarubas (PSL) i Jarosław Kalinowski (PSL). Europosłanki Ewa Kopacz (PO) oraz Elżbieta Łukacijewska (PO) nie wzięły udziału w głosowaniu. Nie byli obecni także: Marek Balt (SLD) i Róża Thun (Polska 2050), którzy we wcześniejszych głosowaniach wyrazili swoje poparcie dla Nature Restoration Law.

„Przyglądaliśmy się głosowaniu w Brukseli, by sprawdzić, czy deklaracje partii tworzących obecną większość koalicyjną przełożą się na głosy za przyrodą w Europie. Choć umowa koalicyjna, nie mówiła nic o Nature Restoration Law, to nowe prawo jest w pełni zgodne z deklaracjami polskich polityków dotyczącymi lepszej ochrony polskich lasów i rzek. Wstrzymywanie się od głosu i nieobecność jest dla nas niezrozumiała” – podsumowuje Augustyn Mikos.

Autorstwo: Pracownia na rzecz Wszystkich Istot
Nadesłano do portalu WolneMedia.net


  1. Dandi1981 30.11.2023 09:33

    Najwazniejsza jest woda , normy do niej sa podbijane co roku zeby picie sciekow bylo legelne, widzicie ta czarna smrodke co plynie oczyszczalnia z niej czysci wam wode do picia , pelno podloczonych rur z kanalizacja z fabryk , scieki, grozne chemikalia a pozniej z tego robia pyszna wode w kranie.
    Gdyby zalezalo im na przyrodzie , byla by kara smierci za dodawanie nieczystosci do rzeki czy innego zrodla wody. Wtedy byla by woda pitna w rzekach ktora wplywwajac do morza by go nie zatrowala i nie doprowadzila do zabicia plaktonu ktory wytwarza 70% tlenu na ziemi.

  2. emigrant001 30.11.2023 10:22

    Cokolwiek nie wymyślą wariaci z Brukseli, nie jest po to żeby żyło nam się lepiej. Motywy ekoszaleńców są nie istotne. Będziemy mieli nowy kierunek dla “ratowania klimatu”, który wkrótce obrośnie setkami nakazów i zakazów ponad nasze siły. Błędem jest patrzenie na autorów tych pomysłów jak na wariatów. Ci ludzie są naprawdę niebezpieczni, bo mają wpływ na nasze życie.

 

Czym jest codzienny opór?


James C. Scott w rozmowie o tym, że nauki polityczne dostrzegają tylko wierzchołek góry lodowej oporu w historii.

W tradycyjnym wiejskim białym domku, otoczony biblioteką, przy biurku, wśród kur, dwóch krów i warzywnego ogródka żyje James C. Scott, profesor nauk politycznych i antropologii oraz dyrektor programu studiów agrarnych (Agrarian Studies Program) na Uniwersytecie Yale. Koncepcję „oporu codziennego” Scott wprowadził w swojej wydanej w 1985 r. „Weapons of the Weak”, by opisać różne formy oporu, zwłaszcza takie, które nie są tak dramatyczne, czy widowiskowe jak rebelie, bunty, demonstracje, rewolucje, wojny domowe czy inne zorganizowane, kolektywne lub nastawione na konfrontacje wyrazy niezgody na istniejące stosunki. Według Scotta, codzienny opór jest cichy, rozproszony, odbywa się w przebraniu lub w innych, niewidocznych dla elit, państwa, sfery publicznej formach – jest czymś, co nazwał on „infrapolityką”.

Na przestrzeni lat Scott pokazał przez swoje badania jak pewne wspólne zachowania w grupach podporządkowanych (jak ociąganie się, zbiegostwo, sarkazm, pasywność, lenistwo, powtarzane niezrozumienie poleceń, nielojalność, oszczerstwa, kradzieże) nie zawsze są tym, czym zdają się być. Zamiast ich potocznego rozumienia, możemy też na nie spojrzeć jako na formy oporu. Scott twierdzi, że tego typu aktywności są tak naprawdę taktykami, jakie wyzyskiwani stosują by przeżyć, by uzyskać małe materialne korzyści i jednocześnie, czasowo podważyć system dominacji. Zwłaszcza kiedy otwarta rebelia jest zbyt ryzykowna. Można więc je uznać za „broń podporządkowanych” (weapons of the weak). Według Scotta formy oporu zależą od form władzy. Opór zawsze musi adaptować się do kontekstu i sytuacji ludzi, którzy go stosują. Ci, którzy twierdzą, że „prawdziwy opór”, jak Scott pisał: „jest zorganizowany, oparty na zasadach i ma rewolucyjne implikacje (…) przeoczają całkowicie żywotną rolę relacji władzy w ograniczaniu form oporu”. Przeoczają fakt, że odnoszą się do formy oporu, która pasuje bardziej do ich liberalnego kontekstu, podczas gdy dla innych, żyjących w represyjnych systemach, może to być nieskuteczne, a nawet samobójcze. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, Scott sugeruje, że pierwotnie ruchy oporu w historii, przynajmniej wśród wyzyskiwanych „klas” (co uwzględnia wszystkie podporządkowane grupy, kobiety, niewolników, więźniów, migrantów), rozwijają się przede wszystkim przez codzienną mikropolitykę małych wojen klasowych. Przez lata Scott rozwijał swoją argumentację w kilku książkach, opisując kolejne przykłady i aspekty tych codziennych form oporu. W „Decoding Subaltern Politics: Ideology, Disguse, and Resistance in Agrarian Politics” podsumowuje swoje rozważania w bardziej zwięzły sposób.

W ciągu wielu lat swojej pracy nad codziennym oporem Scott fundamentalnie zmienił nasze rozumienie polityki. Sprawił, że zwyczajne życie grup podporządkowanych zaczęło być uważane za kwestię polityczną. Scott stał się także inspiracją dla subaltern studies jako osobnej szkoły myślenia, które przeformułowuje „oddolną historię” Indii. Poza tym zainicjował także wiele empirycznych badań nad codziennym oporem.

„Journal of Resistance Studies” (gdzie ukazuje się ta rozmowa i który jest redagowany przez Stellana Vinthagena) powstał z inspiracji pracą Scotta. Porozmawialiśmy z nim o jego pracy i kilku kwestiach, które z niej wynikają.

– Mógłbyś powiedzieć nam co jest twoją największą intelektualną inspiracją jeżeli chodzi o rozumienie oporu?

– Zacząłem uczyć na uniwersytecie jako specjalista do południowo-wschodniej Azji w trakcie wojny wietnamskiej. Byłem jednym z tych lewicowców zakochanych w walkach narodowo-wyzwoleńczych. To w tym klimacie, napisałem książkę The Moral Economy of the Peasant, by zrozumieć jak wyglądają chłopskie rewolucje. Chłopi robią rewolucję, bo pragną kawałka ziemi, chcą uwolnić się od długu, od konieczności opłat za dzierżawę itd. Ich aspiracje nie są zbyt ekspansywne. Będą walczyć jak szaleni i umierać za stosunkowo małe osiągnięcia, ale są one dla nich ważne, bo chłopi najczęściej żyją na granicy przetrwania. Uderzyło mnie to, że ludzie, którzy robią rewolucje, jak rzemieślnicy, tkacze, szewcy, kończą robiąc ją by osiągnąć cele, które my postrzegamy jako nie rewolucyjne. Są to jednak cele, które robią dla nich różnicę między życiem i umieraniem, komfortem czy godnością. W tym samym czasie zrozumiałem też, że tam, gdzie faktycznie zdarzają się rewolucje z Sékou Touré, Kwame Nkrumah, Ho Chi Minh, nie zapominając o Leninie, Trockim i Mao na czele, w ich rezultacie często powstają państwa silniejsze niż uprzednio, zdolne do większej kontroli nad ludźmi i zarządzające ich życiem brutalniej niż robiły to ancien régime. Zawsze na początku otwierał się potencjał reformy rolnej i inne możliwości, a kończyło się na silniejszym państwie. Trzeba przyznać, że dotyczy to szczególnie bloku socjalistycznego. Zrozumiałem, że moje nadzieje na rewolucje, jeżeli byłem wtedy ze sobą szczery, skończyły się, gdy dostrzegłem, że nie zwiększały one wolności i autonomii większości populacji. Jedyną rzeczą, której rewolucje komunistyczne faktycznie dokonały, było zwalczenie analfabetyzmu. Komuniści naprawdę wykonali dobrą pracę ucząc ludność swoich krajów czytać i pisać oraz, w niektórych przypadkach, umożliwiając jej dostęp do opieki zdrowotnej. Rozczarował mnie jednak sposób, w jaki rewolucje produkowały mocniejsze i bardziej opresyjne państwo od tego, które zastępowały. Później zaś znalazłem się w Malezji, na wsi, gdzie spędziłem dwa lata obserwując wszystkie rodzaje walki klas, ale to nie była sytuacja rewolucyjna. Układ sił we wsi nie był też demokratyczny; były co prawda wybory, ale udawane, fałszowane. Nikt nie wyobrażał sobie, że rządząca nacjonalistyczna partia United Malay może być czymś zastąpiona. Więc wszystkie walki, które obserwowałem polegały na codziennych dążeniach do zatrzymania mechanizacji zbiorów (dla utrzymania pracy), na próbach upokorzenia i zawstydzenia bogatych oraz na kombinowaniu by zapłacić jak najmniej islamskiej dziesięciny, zbieranej przez bogatych w stolicy. A jeżeli już płacono tę dziesięcinę, to zepsutym czy zanieczyszonym ryżem, zbożem zmieszanym z kamieniami i rzeczami w tym stylu. To doprowadziło mnie do wniosku, że przez większość historii ludzie funkcjonują w systemach niedemokratycznych, w których, biorąc pod uwagę ich lokalny horyzont, perspektywa wyobrażania sobie zmiany świata jest ekstremalnie mała. Czasami zdarza się sytuacja, kiedy kaskada różnych zdarzeń powoduje, że świat się zmienia, ale jest to sytuacja niemożliwa do wyobrażenia sobie do czasu, kiedy się ona wydarza. I wydaje mi się, że radykalnie nie doceniamy tego, jak nagromadzenie tych drobnych aktów oporu – czy to dezercji z armii, kłusownictwa czy nielegalnego zajmowania ziemi – jest walką o żywność, życie i własność. Wydaje mi się, że te walki zasługują na miano klasowych, choć toczą się one w ostrożny, codzienny sposób, który nie skutkuje tym, co moja gówniana dyscyplina politologia uważa za aktywność polityczną. W tej walce klasowej nie ma organizacji, banerów, petycji, marszy, publicznych demonstracji czy temu podobnych. Wszystko to dzieje się za sprawą niewidocznego porozumienia i zmowy ludzi będących w podobnej sytuacji, którzy sobie pomagają i z zasady nie donoszą na siebie. Zrozumiałem, że ta forma walki – która celowo jest ukryta – tworzy prawdopodobnie większość historycznej walki klas, podczas kiedy politolodzy i badacze społeczni koncentrują się na widzialnych skrawkach spektrum oporu. Dlatego to jest takie ważne.

– W twojej definicji codziennego oporu klasa jest pojęciem bardzo ważnym. Dlaczego jednak to klasa, a nie dominacja, czy władza jest kluczowa? Możemy także pomyśleć o innych istotnych czynnikach, jak płeć, rasa?

– W „Domination and the Art of Resistance” sporo czasu poświęciłem na dyskusję o niewolnictwie i oporze niewolników. Czyli jednocześnie o klasie i rasie, która jest podporządkowana, nie jest wolna. To nie jest więc tak, że ignoruję rasę czy etniczność. Zajmuję się nimi jednak w kontekście ludzi, którzy są poddawani opresji, z braku lepszego słowa. Jeżeli weźmiemy historycznie ideę, że „pariasi”, czy rdzenni Adivasis w Indiach nie są do końca ludźmi, że Żydzi nie są do końca ludźmi, że czarni nie są do końca ludźmi, to wtedy opresja klasowa łączy się z dehumanizacją, która umożliwia wyzysk. Jeżeli uważa się życie tych ludzi za niewiele warte, można dzięki temu wzmocnić władzę nad nimi. To połączenie rasy i klasy stworzyło więcej nieszczęścia niż sama klasa.

– Kiedy opisujesz codzienny opór w różnych tekstach jasne jest jak bardzo może on być kreatywny i innowacyjny, kiedy chodzi o znajdowanie sposobów na pójście na skróty oraz w podważaniu wyzysku i relacji władzy, kiedy to możliwe. Nie opisujesz jednak za bardzo jak codzienny opór stwarza możliwość do bardziej proaktywnego działania, tworzenia samorządnych autonomicznych instytucji, które mogą wzmocnić grupy podporządkowanych. Czy widzisz to jako część oporu codziennego, czy jest to dla ciebie coś zupełnie innego?

– Tak, uważam to za jego część, ale nie może się on tak jasno zdeklarować. Więc, dla przykładu, weźmy kłusownictwo. Skąd wiemy, że kłusownictwo nie jest tylko chęcią zrobienia sobie gulaszu z zająca, bo taki dobrze smakuje? Dlaczego powinniśmy to traktować jako kwestię klasy, a nie po prostu kradzież? Po pierwsze dlatego, że wtedy nie kradniesz. Okradanie ludzi tej samej klasy nie jest tolerowane, w takim przypadku zostałbyś pobity. Ale kiedy kłusujesz na ziemi szlachty, nikt z twoich sąsiadów ze wsi nie pójdzie do sądu i zaświadczy przeciw tobie. Generalnie wiemy z przysłów ludowych, że Bóg stworzył dobra wspólne dla wszystkich, że na wsi panuje atmosfera solidarności praktykowana w sytuacjach, w których władza nie będzie w stanie uzyskać zeznania jednego chłopa przeciw drugiemu. Masz tutaj dowody na współdziałanie oraz rodzaj taktycznej koordynacji i zgody, ona nigdy nie będzie miała formalnej postaci, ale chroni wszystkich. Wszyscy wiedzą, że jak ukradniesz szlachcie zająca, to nikt na ciebie nie doniesie. Takie współdziałanie może stworzyć pewien klimat dla obiegowej zasady, o której prawdopodobnie szepcze się w karczmie. Celebruje się tam też bohaterów, jak Robin Hood. To jest rodzaj kultury, rodzaj solidarności, ale nie jest w żaden sposób sformalizowany. Taki publiczny przejaw solidarności, stanowi tak naprawdę ten rzadki moment, gdy współdziałanie pojawia się na powierzchni, najczęściej w czasie jakiegoś kryzysu. Ale nie doszłoby do tego gdyby wcześniej nie istniała większa część tej „góry lodowej” tworzonej przez praktyczne akty solidarności. Jeżeli ktoś zaczyna strajk w fabryce, inni angażują się w ten strajk, ponieważ z ludźmi przy maszynie obok łączą ich więzi solidarności. Chodzą z nimi się napić, rozmawiają na przerwach jak bardzo nienawidzą jebanych szefów, jak niskie są wypłaty, jak fabryka jest brudna i niebezpieczna. Więc kiedy wybucha powstanie czy strajk, możesz zobaczyć jak to wszystko przebija się na powierzchnię. Jeżeli interesujesz się oporem, nie dostrzeżesz go bez rzeczy i spraw, które są wśród podporządkowanych niewypowiedziane.

– Mówisz, że w codziennym oporze tworzy się kultura samozarządzania, autonomii, która staje się zasobem?

– Ta kultura jest zasadnicza, bez niej opór by nie istniał. Opór codzienny, jak dezercje, zajmowanie ziemi, wymaga rodzaju współpracy i taktycznej kooperacji, która jest niewidoczna, ale która jest tkanką, jaka łączy tych ludzi razem.

– Czy to byłoby zbyt dużo, gdybyśmy powiedzieli, że ten rodzaj kooperacji i solidarności między podporządkowanymi jest bazą, która sprawia, że strajki, protesty i masowe mobilizacje są w ogóle możliwe? Zwykle badacze nie widzą, że te społeczne więzi, związane z codziennym oporem w ogóle umożliwiają jakiekolwiek strajki i mobilizacje. Zamiast tego koncentrują się wyłącznie na ich publicznych artykulacjach.

– Oczywiście, można tak powiedzieć. W każdym strajku to ty decydujesz, czy zostaniesz przy maszynach czy pójdziesz z innymi. Możesz zrobić jedno, albo drugie. Twoja decyzja zależy zasadniczo od tego jak twoje społeczne relacje wyglądają z tymi, którzy do strajku pójdą, w przeciwieństwie do szefa, czy brygadzisty. Być może jeżeli potrzebujesz pieniędzy i twoje dzieci głodują, nie przyłączysz się do strajku. Chodzi o to, że twoja decyzja o przyłączeniu się do strajku jest uzależniona od tych wszystkich innych rzeczy, od społecznych sieci i lojalności.

– Wydaje mi się, że nie znajdziemy jakiegoś wspólnego poziomu codziennego oporu w skali światowej, mam rację? W pewnych miejscach opór codzienny jest bardzo intensywny, jak przykładowo wśród Palestyńczyków, którzy swój opór codzienny nazywają sumūd. Jest tam cała kultura codziennego oporu, ludzie nawet wprost o nim mówią, podczas kiedy w innych miejscach ciężko go nawet dostrzec. Te różnice zależą tylko do stopnia podporządkowania? Od władzy?

Na poważnie nie myślałem o tym, ale… weźmy przypadek palestyński. Ci ludzie żyją w cieniu codziennego nadzoru, opresji i zagrożenia od 40 czy 50 lat. Musieli się nauczyć radzić sobie w tej sytuacji. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że konkretne kultury nie wpływają na to jak ludzie reagują na opresję. Nie wierzę, że buddyści są bardziej cierpliwi niż Tamilowie. Myślę, że jest to raczej kwestia praktyki i doświadczenia.

Z Jamesem C. Scottem rozmwiał 21.12.2021 r. Stellan Vinthagen
Tłumaczenie: Michał Rauszer
Źródło zagraniczne: WagingnonViolence.org
Źródło polskie: Monde-Diplomatique.pl

NOTA BIOGRAFICZNA

Stellan Vinthagen – Profesor Socjologii na Uniwersytecie Massachusetts w Amherest, gdzie założył Study of Nonviolent Direct Action and Civil Resistance. Jest także założycielem „Journal of Resistance Studies”. Opublikował m.in. „A Theory of Nonviolent Action – How Civil Resistance Works”. Jest także aktywistą społecznym.


  1. Stanlley 29.11.2023 23:43

    I dlatego jest potrzebna większa kontrola, CDBC, dlatego mają obsesję na czytaniu myśli… Ironią jest to że gdyby nie tacy jak Scott – to by na to nie wpadli… Odszukajcie sobie publikację na WM – “Mysi raj” , trzeba to przeczytać raz, potem się przespać, pomyśleć i kolejny raz. Gdy się zrozumie, kolejny artykuł z WM – “Anarchotyrania” i postąpić podobnie. Następnie trzeba poszukać informacji typu co się dzieje we Francji… Jakim przeobrażeniom uległa Szwecja… no… mam obawy że u nas też następują te przemiany… Mysi raj i teoria anarchotyrani to nie są tylko czcze teoryjki…

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...