niedziela, 14 stycznia 2024

 

Polityka mieszkaniowa nowego rządu


Kwestie mieszkalnictwa i budownictwa w nowym rządzie Donalda Tuska przypisane zostały do Ministerstwa Rozwoju i Technologii (MRiT) na czele którego stanął Krzysztof Hetman z PSL.

Wiceministrami w jego resorcie zostali Waldemar Sługowski z Koalicji Obywatelskiej, Jacek Tomczak i Ignacy Niemczycki z Polski 2050 oraz Krzysztof Kukucki z Lewicy.

Krzysztof Hetman jest wiceprezesem PSL, posłem od 2023 roku. W latach 2007-2010 był wiceministrem rozwoju regionalnego w pierwszym rządzie D. Tuska. Do 2014 r. pełnił urząd marszałka województwa lubelskiego a od 2014 r. był posłem do Parlamentu Europejskiego, gdzie m.in. był wiceprzewodniczącym Komisji Rozwoju Regionalnego i Komisji Rynku Wewnętrznego. Ocenia się, że nowy minister rozwoju i technologii posiada w macierzystej partii dobre relacje zarówno z jej reprezentującym młodsze pokolenie działaczy prezesem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, jak i ze starszymi działaczami, będąc w PSL postacią znaczącą i wpływową. Ocenia się też, że w swojej partii reprezentuje skrzydło liberalne gospodarczo, jako swoje priorytety wskazując deregulację i wsparcie dla biznesu. Tymczasem dla powstrzymania niekorzystnych trendów demograficznych w Polsce, kluczowe będzie zwiększenie podaży mieszkań, w tym przez rozwój mieszkalnictwa społecznego. Odpowiadać za to będą m.in. takie instytucje jak podlegający MRiT Główny Urząd Nadzoru Budowlanego.

KLĘSKA PROGRAMÓW KAPITALISTYCZNYCH

Dotychczasowe rządowe programy mieszkaniowe, skupiające się na zwiększeniu zdolności nabywczej ludności, zakończyły się zupełnym niepowodzeniem. Realizowany w latach 2007-2013 program „Rodzina na Swoim” rozdzielał kwotę 8 mld złotych na 181,5 tys. preferencyjnych kredytów, z których jednak 55% dotyczyło rynku wtórnego, nie wpływając w żaden sposób na budowę nowych mieszkań. Realizowany w latach 2014-2018 program „Mieszkanie dla Młodych” zakładał z kolei procentowe dopłaty do kredytów w zależności od liczby dzieci, wspierając de facto głównie akcję kredytową banków.

W wielu przypadkach z preferencji korzystali beneficjenci posiadający zdolność kredytową bez pomocy rządowej. Ponad 70% pomocy trafiło też do osób bezdzietnych (!). Obydwa programy kosztowały przy tym w sumie 11 mld zł. Z kolei w ramach PiS-owskiego programu „Mieszkanie Plus” zakładano budowę 100 tys. nowych mieszkań do 2020 roku, podczas gdy do 2023 r. oddano ich do użytku jedynie nieco ponad 19 tysięcy, z czego Państwowy Fundusz Nieruchomości (PFR) wybudował zaledwie 3,5 tys. mieszkań. Wedle rozmaitych szacunków, deficyt mieszkań ma tymczasem wynosić nadal od 600 tys. do 4 mln a 36,9% ludności mieszka w przeludnionych mieszkaniach.

ODGRZEWANIE LIBERALNYCH KOTLETÓW

W umowie koalicyjnej KO, Trzeciej Drogi i Lewicy z 10 listopada 2023 r. znalazł się zapis o stworzeniu warunków dla istotnego zwiększenia tempa oddawania nowych mieszkań. Państwo ma wspierać samorządy w remoncie pustostanów, co zakłada sięgnięcie do zasobu już istniejącego. Poza tym, propozycje nowego rządu wydają się wychodzić naprzeciw głównie oczekiwaniom lobby deweloperskiego: na cele mieszkaniowe mają być przekazywane tereny spółek Skarbu Państwa, tereny pobiurowe, tereny poprzemysłowe oraz 835 ha będące zasobem Krajowego Zasobu Nieruchomości na potrzeby programu „Mieszkanie Plus”. Te wywodzące się głównie z programu KO projekty z zadowoleniem przyjmuje Polski Związek Firm Deweloperskich. Koncepcje lęgnące się na zapleczu eksperckim obecnego rządu mają charakter neoliberalny i wręcz są przeszczepami z USA. Proponuje się tu bowiem m.in. wprowadzenie regulacji umożliwiających tworzenie Spółek Rynku Wynajmu Nieruchomości (SRWN) działających na giełdzie jako fundusze inwestycyjne, mające ściągać do inwestycji budowlanych kapitał korporacyjny. Instrument ten najbardziej rozpowszechniony jest w USA, gdzie nazywany jest Real Estate Investment Trust (REIT).

Pozostałe pomysły ekipy D. Tuska mają charakter typowo doraźny. Rynek mieszkań nowy rząd chce na przykład odciążyć o około 150 tys. mieszkań wynajmowanych obecnie przez około 450 tys. studentów, poprzez rozwój sieci akademików w dużych miastach („akademik za złotówkę” obiecywała w kampanii Trzecia Droga), co kosztować by miało 70-85 mld zł. Pojawiły się też niesprecyzowane dotychczas zapowiedzi zmian w przepisach o najmie, mających chronić równocześnie najemców i wynajmujących, co wydaje się wewnętrznie sprzeczne.

PROGRAMOWE ODRZUCENIE ZMIAN

Tymczasem utrzymanie obecnego programu PiS kredytu oprocentowanego na 2% wymaga uchwalenia przepisów zwiększających jego budżet, bowiem ten na lata 2023-2024 jest na wyczerpaniu. KO obiecywała przy tym w kampanii zmniejszyć oprocentowanie kredytu do 0%. Zwolennikiem niskooprocentowanych kredytów jest też PSL. Umowa koalicyjna nie odnosi się do tej kwestii. Najrozsądniejsze wydaje się stanowisko Lewicy, argumentującej że dopłaty podnoszą ceny mieszkań, a korzystają na nich głównie sektory bankowy i deweloperski. Również kolejnego postulatu programowego Lewicy – budowy do 2029 roku 300 tys. mieszkań na tani wynajem i przeznaczenie na budownictwo mieszkaniowe 1% PKB – nie udało się przeforsować w rozmowach koalicyjnych, w związku z czym Partia Razem zdecydowała się nie wchodzić do rządu D. Tuska. Rządowi pozostaje więc określenie finansowania od 2024 r. społecznego budownictwa mieszkań w formule Towarzystw Budownictwa Społecznego/Społecznych Inicjatyw Mieszkaniowych, gdzie chętnych do udziału jest więcej niż środków do podziału.

Wyzwaniem dla nowego rządu będzie też rozszerzenie z dniem 1 stycznia 2027 r. systemu handlu emisjami CO2 na mieszkalnictwo (ETS2), co wprowadzi podatek klimatyczny wysokości 45 euro za tonę CO2 dla domów i mieszkań ogrzewanych kotłami na węgiel, gaz lub drewno. W największym stopniu problem dotyczyć ma 1,7 mln budynków jednorodzinnych, koszt poprawy efektywności energetycznej których ma sięgnąć setek miliardów złotych. Jak dotychczas rząd D. Tuska nie przedstawił żadnych zapowiedzi, jak z tym wyzwaniem zamierza sobie poradzić.

Tymczasem zgodnie z dyrektywą w sprawie charakterystyki energetycznej budynków (ang. Energy Performance of Buidings Directive, EPBD) będącą elementem pakietu „Fit for 55” w ramach przyjętego przez Komisję Europejską w grudniu 2019 r. Europejskiego Zielonego Ładu, od 2028 r. wszystkie nowe budynki mają być budowane jako bezemisyjne a od 2030 r. mają się rozpocząć obowiązkowe remonty klimatyczne 15% budynków. Do 2035 r. (lub za zgodą Komisji Europejskiej do 2040 r.) wycofane mają być wszystkie kotły na paliwa kopalne. Do 2050 r. wszystkie budynki mają stać się bezemisyjne, co ma być elementem osiągnięcia do tego czasu przez Unię Europejską neutralności klimatycznej.

BUDOWNICTWO NIEKAPITALISTYCZNE

Szanse na wypracowanie skutecznej polityki mieszkaniowej przez rząd centrolewu są w zasadzie zerowe. Poza porozumieniem na poziomie minimum, to znaczy kontynuacji finansowania TBS/SIM, tak jak robił to rząd PiS, oraz kosmetycznych korekt na rynku wtórnym (wycofanie z rynku studentów, poprawki praw najmu), pomysły KO i Trzeciej Drogi nie wychodzą poza logikę kapitalizmu, zakładając zwiększenie zdolności nabywczej w stosunku do mieszkań tworzonych przez biznes działający na zasadach rynkowych. Dotychczasowe doświadczenia polityki mieszkaniowej dowodzą jednak, że na stosowaniu takich recept korzysta głównie sam biznes i kredytujące popyt banki.

Dużo rozsądniejsze byłoby postulowane przez Lewicę, a w jej ramach szczególnie przez Razem, budownictwo tanich mieszkań na wynajem. Rozwiązania takie z powodzeniem stosowano w PRL, radząc sobie z kolejnymi falami powojennych wyżów demograficznych („baby boom”) i równie wzmożoną, szczególnie od lat 1960., migracją do miast. Podobnych sukcesów nie przyniosły po 1989 roku programy neoliberalne, zmierzające do zaangażowania sektora prywatnego.

UPODMIOTOWIENIE PROWINCJI

Innym aspektem problemu jest upodmiotowienie prowincji i powstrzymanie cywilizacyjnej centralizacji w wielkich metropoliach. Szczególnie w warunkach gospodarki informacyjno-usługowo-handlowej i rozwoju technologii komunikacyjnych możliwe jest forsowanie cywilizacyjnej decentralizacji i rozwoju wsi oraz małych i średnich miast, w miejsce koncentracji, centralizacji i kartelizacji do jakiej w empirycznie stwierdzalnym stopniu doprowadził pozostawiony sam sobie kapitalizm. Jednym z bardziej oczywistych aspektów tego wyzwania jest choćby decentralizacja edukacyjna w postaci odchudzenia koncentrującego się w wielkich miastach szkolnictwa wyższego, produkującego rzesze nieprzygotowanych do pracy ignorantów, na rzecz mającego oparcie w ośrodkach lokalnych i odpowiadającego specyfice lokalnych struktur gospodarczych szkolnictwa zawodowego.

Przynajmniej w odniesieniu do pierwszego z wymienionych, należy przy tym mieć świadomość, że rozwiązania etatystyczne, tak więc stosowane z pominięciem logiki rynkowej, doraźnie przynosić będą straty finansowe, czyli będą rynkowo nieopłacalne. Rynek rządzi się jednak logiką krótkoterminową (logiką doraźnych zysków), gdy tymczasem strategia państwowa operuje w perspektywie dziesięcioleci. Długoterminowy charakter mają także procesy demograficzne.

Dla zaradzenia wyzwaniu demograficznemu konieczne jest więc stosowanie długoterminowej strategii. Bez zwiększenia podaży mieszkań i powstrzymania cywilizacyjnej i populacyjnej centralizacji Polski w pięciu największych miastach (Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań), nie uda się odwrócić negatywnej tendencji demograficznej. Państwo wydające rekordowe w Europie kwoty na zbrojenia i finansujące wojnę Ukrainy z Rosją, mogłoby jednak pozwolić sobie nawet na kosztowną i przynoszącą doraźne straty finansowe politykę mieszkaniową. Oczywiste jest, że takie cywilizacyjne „przestawienie zwrotnicy” znajduje się poza horyzontem politycznym i intelektualno-ideowym nie tylko obecnej koalicji rządzącej ale też reżymowej pseudoopozycji w postaci PiS i Konfederacji. Polska potrzebuje tymczasem dogłębnej zmiany, tak więc politycznej rewolucji – Antyliberalnego Przełomu.

Autorstwo: Ronald Lasecki
Źródło: MyslPolska.info

 

Chochoły tańczące nad przepaścią


„Jeśli mamy wygrać, to musimy zmienić tę władzę. I to tak zmienić, żeby już nie mogła wrócić. Bo to nie jest polska władza” – powiedział przedwczoraj na partyjnej demonstracji Jarosław Kaczyński.

Mamy taką sytuację obecnie, że oba główne obozy boją się, że ci drudzy władzy nie oddadzą. I Kaczyński w zasadzie to zapowiedział. Skoro obecnie rządząca ekipa to w zasadzie nie-Polacy, tylko jakaś niemiecko-francuska agentura, która dąży do likwidacji Polski, to jaka inna konkluzja mogła z tego wynikać niż to, że jak PiS dojdzie do władzy, to nie pozwoli już jej sobie odebrać, bo Polska to oni.

Z drugiej strony Tusk słucha tych przemówień i także wyciąga podobny wniosek. Skoro Kaczyński zapowiada, że następnym razem władzy już nie odda, to jaka może być tego konkluzja? Że żadnej innej władzy niż obecna być już nie może. Teraz może powoływać się na słowa Kaczyńskiego, żeby nadać tej koncepcji wiarygodności.

I tak oto w tym wzajemnym nakręcaniu się tych dwóch prawicowych konglomeratów dochodzimy powoli do punktu kulminacyjnego. Do tego doprowadziło nas 30 lat prawicowej fantazji o Polsce. Dwie „postsolidarnościowe” frakcje tak się zakotłowały między sobą, że doprowadzi to w końcu do jakiegoś przesilenia.

A, będę to powtarzał, wyzwania są potężne przed nami, pisałem o nich wcześniej, wszyscy wiecie, co tu się szykuje. Trwający obecnie jednak konflikt nie prowadzi do ich rozwiązania. Obawiam się, że ani jedna, ani druga strona nie jest w stanie z tego konfliktu wyjść, bo żyje mentalnie w innej epoce i toczy swoje wojny sprzed dziesiątków lat.

To zresztą nie jest tylko problem Polski. Podobne chochole tańce odbywają się np. w USA, gdzie jedna strona boi się drugiej strony i w zasadzie kraj tam stanął na krawędzi jakiejś formy wojny domowej. We Francji także potężne napięcia a radykalna prawica rośnie w siłę karmiona głupotą liberałów. To samo w Niemczech, gdzie dodatkowo rozkręca się kryzys gospodarczy, trwają strajki.

Ja się w tych konfliktach słabo odnajduję, bo nie chodzi w nich o rozwiązanie przyczyn palących problemów. Nawet jeśli część z nich ma podłoże gospodarcze i klasowe, to przecież prawica nie jest w stanie ich rozwiązać, a jedynie będzie próbować na nich płynąć.

W tej właśnie formie politycznej w najgorszy prawdopodobnie okres w historii ludzkości, w którym sama egzystencja gatunku, a na pewno ta forma cywilizacji zostaje poddana w wątpliwość. To nie jest tylko problem z naszego grajdołka i jak słusznie zauważa prof. Szymon Malinowski: „Mamy gigantyczny rozdźwięk między rzeczywistością polityczną, ekonomiczną a fizyczną. Przy czym ta ostatnia jest czymś, co i tak przeważy nad i polityką, i ekonomią”.

Dlatego odnalazłbym się w konflikcie, który wprost próbowałby obecny pasożytniczy system polityczno-gospodarczy podważyć, ale w obecnych przepychankach trudno znaleźć mi sens i cel. Uważam, że w tym tańcu zmierzamy prosto ku przepaści i jeśli ich wszystkich, te wszystkie duże dzieciaki udające dorosłych, zwyczajnie nie rozpędzimy na cztery wiatry, to będzie koniec historii faktycznie. Ale nie taki jaki sobie wyobrażał Fukuyama w latach 90. Będzie koniec historii „fizyczny”. Sama „fizyka planety” nas zredukuje.

I co wówczas będą znaczyły takie pojęcia jak „Polska”, „Niemcy”, „Rosja”? Nawet nie będzie nikogo, kto by mógł je zapamiętać, jako krótki, acz burzliwy epizod historii tego dziwnego gatunku.

Autorstwo: Xavier Woliński
Źródło: Trybuna.info

 

Przełom w polityce imigracyjnej?


Francuski parlament przyjął nową ustawę zaostrzającą przepisy dotyczące imigrantów. Stało się to głosami centrum i Partii Republikanie, przy wsparciu Zjednoczenia Narodowego. Wcześniej nowe prawo przyjął także Senat. Za przyjęciem ustawy w Zgromadzeniu Narodowym głosowało 349 posłów, a 186 było przeciw. Rząd od dłuższego czasu przygotowywał ustawę, która miała zaostrzyć przepisy w sprawie przyjmowania imigrantów we Francji i ułatwić ich deportacje w razie popełnienia przez nich przestępstwa, ale też zalegalizować pracę części cudzoziemców nieposiadających pozwolenia na pracę w branżach, gdzie brakuje rąk do pracy.

Wokół ustawy panowało spore zamieszanie i udało się przyjąć część zapisów, których nie popierał do końca obóz prezydencki. Ustawa np. opóźnia o kilka lat dostęp migrantów do świadczeń socjalnych, w tym zasiłków na dzieci i dodatków mieszkaniowych. Wprowadza się „kwoty migracyjne”, ogranicza dostęp „nielegalników” do bezpłatnego leczenia, utrudnia nabywanie francuskiego obywatelstwa dla dzieci urodzonych we Francji z tzw. prawa ziemi, a także przewiduje, że podwójni obywatele skazani za poważne przestępstwa przeciwko policji mogą stracić francuskie obywatelstwo.

Tekst ustawy został zaostrzony w Senacie, gdzie większość ma centroprawica. Trzeba zaznaczyć, że rząd był pod silnym naciskiem opinii społecznej (80 proc. ma dość imigracji!). Na ustawę alergicznie zareagowała lewica. „To tekst wstydu” – mówiła komunistka Elsa Faucillon. O „zwycięstwie idei Zjednoczenia Narodowego” mówiła z kolei deputowana tej partii Edwige Diaz. Uznała, że ustawa jest „prawdziwym punktem zwrotnym” i „po raz pierwszy od dłuższego czasu Francja uzyskuje środki na odzyskanie kontroli nad polityką migracyjną”.

NACISK SPOŁECZNY MA SENS!

Tłem ustawy jest imigracyjna rzeczywistość. Francja nigdy nie miała tylu imigrantów (osób urodzonych za granicą i mieszkających w tym kraju), jak obecnie. Stanowią oni 10,3 proc. populacji kraju (6,5 proc. w 1968 r. i 7,4 proc. w 1975 r., kiedy to dominowała jeszcze zwykła imigracja zarobkowa). Do tego trzeba doliczyć wciąż dość obce kulturowo dzieci migrantów – uważane już za Francuzów!

Co roku rzesza migrantów jest zasilana nowymi przybyszami. W 2019 r. wydano 277 000 zezwoleń na pobyt i liczba ta rośnie (w 2009 r. wydano ich tylko 194 000). Do tego dochodzi 3,5 mln wiz pobytowych (2 mln w 2009 r.!). Do tej legalnej imigracji należy dodać jeszcze rekordową liczbę wniosków o azyl. W 2022 r. rozpatrzono ponad 150 000 wniosków (o 16,5 proc. więcej niż w 2021 r.), z czego około 40 proc. zakończyło się przyznaniem wnioskodawcy ochrony i prawa pobytu. Pozostaje też nielegalna imigracja, którą trudno oszacować. Większość osób ubiegających się o azyl pozostaje na terytorium Francji, nawet jeśli ich wnioski zostają odrzucone. Warto dodać, że w porównaniu z wiekiem XX obecnie dominuje imigracja z krajów islamskich.

Nic dziwnego, że badania społeczne pokazują niechęć Francuzów wobec tego zjawiska. Instytut CSA przeprowadził ankietę na zlecenie TV CNews, z której wynika, że 80 proc. Francuzów uważa, że nie należy już przyjmować we Francji większej liczby migrantów. Chociaż obóz prezydencki chciał na użytek opinii publicznej pokazać, że po prostu coś w tej kwestii robi, ale tak, by się praktycznie zmieniło niezbyt dużo, legislacja przybrała nieoczekiwany kierunek także dla Macrona. Konsekwentnie przeciw omawianym zmianom była tylko francuska lewica, ale dla niej imigracja to kwestia ideologiczna. Chcą oni bowiem zmieniać społeczeństwo i przerobić je zgodnie z paradygmatem „wielokulturowości”.

Sondaż z 12 listopada 2023 r. pokazuje, że zdecydowana większość Francuzów (80 proc.) jest przeciwna przyjmowaniu nowych migrantów na terytorium kraju. Na pytanie, „czy powinniśmy przyjąć więcej migrantów do Francji?”, tylko 19 proc. odpowiedziało pozytywnie (1 proc. nie wyraziło opinii). Okazuje się przy tym, że młodzi ludzie są tu bardziej „otwarci” (31 proc.) na wspieranie imigracji, ale to nie tylko efekt pewnego idealizmu młodych, lecz swoistej „obróbki edukacyjnej” i tego, że w tym przedziale wiekowym zwiększa się znacznie odsetek samych potomków imigrantów. Jednak i tu 68 proc. ankietowanych jest przeciw. W przedziale wiekowym 50-64 lat przeciwnych dalszej imigracji jest 88 proc. osób, w kategorii powyżej 65 lat, odsetek ten maleje do 83 proc.

Imigracja ma najwięcej „przyjaciół” wśród zwolenników lewicy, ale i tu widać podziały. Wyborcy partii Zbuntowana Francja Jean-Luca Mélenchona chcą w większości (55 proc.) nadal przyjmować imigrantów, podobnie zwolennicy „Zielonych” Marine Tondelier (52 proc.). Jednak już u socjalistów odsetek ten spada do… 27 proc. Specjalnie nie dziwi, że przeciw dalszej imigracji jest 98 proc. wyborców Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen i prawie… 100 proc. wyborców Rekonkwisty Erica Zemmoura. Zwolennicy obozu prezydenckiego i Macrona byli przeciwni w 81 proc.

UCZMY SIĘ NA BŁĘDACH INNYCH

Prawicowy publicysta Jean Messiha podsumował niedawno celnie zjawisko niebezpieczeństwa imigracji: „Po pięćdziesięciu latach doświadczeń migracyjnych mamy głębokie przekonanie, że gdy wpuścimy sto osób z określonych regionów świata, w najlepszym przypadku i tak tylko mniejszość zintegruje się gospodarczo i cywilizacyjnie z naszym krajem (…) Na dłuższą metę taka sytuacja jest nie do utrzymania”. Przypomniał, że imigracja, zwłaszcza z pewnych obszarów świata, musi mieć „wyjątkowy charakter”, a Francuzi znaleźli się na etapie, na którym mają alternatywę – obejścia się bez imigracyjnych „talentów inżynierskich i lekarskich”, a w rzeczywistości przede wszystkim pomocników kuchennych, robotników, opiekunek do dzieci i chorych lub pogodzenia się z obecnością „legionów bandytów”, przestępców i islamistów. Francuzi do otrzeźwienia potrzebowali blisko pół wieku imigracji…

ZWOLENNICY IMIGRACJI KONTRATAKUJĄ

Nowe prawo imigracyjne jest w dużej mierze niewystarczające, aby powstrzymać inwazyjną imigrację, ale jakiś postęp jest. Stąd histeryczne zachowanie lewicy. Jej politycy, którzy mają podobnie jak w Polsce usta pełne frazesów o praworządności, zapowiadają, że nie będą stosować nowego prawa. Zbuntowały się m.in. 32 departamenty rządzone przez lewicę, merowie kilku miast, ale także ministrowie rządu Macrona. Minister Szkolnictwa Wyższego i Badań Naukowych Sylvie Retailleau złożyła rezygnację na znak protestu przeciw przyjęciu ustawy, ale Pałac Elizejski i Matignon jej nie przyjęli. Premier i prezydent dali jej gwarancje, że „środki ustawy o imigracji dotyczące studentów zostaną zrewidowane”. Odejściem z rządu grozili też inni ministrowie, m.in. Clément Beaune (transport) czy Roland Lescure (przemysł).

Z kolei mer Paryża socjalistka Anne Hidalgo zapowiada „walkę” i odwołanie do Rady Konstytucyjnej, a ma tu wsparcie merów „dużych miast rządzonych przez lewicę”. Miasta te zapowiadają odmowę stosowania prawa imigracyjnego. Hidalgo stanęła na czele buntu merów i wzywa do „przeciwstawienia się” tekstowi ustawy, którą uważa za „populistyczną”.

Mer Paryża zapowiedziała, że uczyni stolicę „siedzibą humanistycznego i demokratycznego oporu”. Wsparcia udzielił jej m.in. mer miasta Begles, polityk Zielonych (EELV) Clément Rossignol Puech, który na znak żałoby w swoim ratuszu okrył czarnym welonem popiersie Marianny (nieoficjalny symbol narodowy republiki).

Przeciw ustawie zbuntowały się władze trzydziestu dwóch departamentów. Sprzeciwiają się one ograniczaniu świadczeń socjalnych dla obcokrajowców. Na liście są m.in. Paryż, Lot czy imigrancki Seine-Saint-Denis, które mówią o „tarczy republikańskiej” przeciwko „preferencjom nacjonalistycznym”.

Partie lewicy wspierają tradycyjnie związki zawodowe. Sekretarz generalna CGT Sophie Binet wezwała już do „obywatelskiego nieposłuszeństwa”. Głos dał i „postępowy” Związek Sędziów, który określił ustawę jako… „absolutną hańbę”, a niektóre wydziały zapowiedziały odmowę stosowania prawa. Dla Unii Sędziów ustawa to „mieszanka nieludzkości, cynizmu i poniżenia”.

RADA KONSTYTUCYJNA MA GŁOS

Lewica liczy na „poprawki” ustawy przez Radę Konstytucyjną. Wniosek o rozpatrzenie tej ustawy wniósł bowiem także 26 grudnia sam prezydent Macron. Rada ma miesiąc na wydanie orzeczenia. Chociaż prezydent wsparł ostrzejszą wersję tekstu ustawy przeforsowaną przez Partię Republikanów (LR), to liczy, że Rada Konstytucyjna ocenzuruje najbardziej „radykalne zapisy”.

Najbardziej „kontrowersyjne” dla obozu prezydenckiego zapisy dotyczą limitu „kwot imigrantów”. Ustawa stanowi, że parlament ustala raz na trzy lata liczbę cudzoziemców uprawnionych do osiedlenia się we Francji w odniesieniu do każdej „kategorii pobytu”, z wyjątkiem osób ubiegających się o azyl. Sam MSW Gérald Darmanin, który wsparł ustawę, jednocześnie mówi, że „tekst zawiera środki w sposób oczywisty i wyraźnie sprzeczny z Konstytucją”. Podobną schizofrenię polityczną okazuje premier Élisabeth Borne, która mówiła, że ma „wątpliwości”, a „niektóre przepisy są niezgodne z naszą konstytucją”.

Prezydent i rząd mają wątpliwości co do uzależnienia świadczeń socjalnych od odpowiedniego czasu pobytu we Francji czy utworzenie zabezpieczającego powrót „depozytu” dla studentów zagranicznych podejmujących we Francji naukę. Od decyzji Rady nie ma możliwości złożenia odwołania. Jeśli Rada Konstytucyjna nie zatwierdzi ustawy, głosowanie w parlamencie będzie anulowane. „Mędrcy” mogą też tylko anulować niektóre artykuły ustawy i wówczas ustawa będzie przyjęta bez tych zapisów.

Wydaje się, że niektóre zapisy upadną. Np. Rada Konstytucyjna chroni tzw. „łączenie rodzin”. Jeszcze w wyroku z 13 sierpnia 1993 r. Rada ustanowiła „prawo do prowadzenia normalnego życia rodzinnego” jako ogólną zasadę mającą wartość konstytucyjną, także dla imigrantów. Kolejny drażliwy punkt to zaostrzenie warunków dostępu cudzoziemców znajdujących się w nieuregulowanej sytuacji do zasiłków rodzinnych i indywidualnej pomocy mieszkaniowej (APL). Ustawa wymaga pięciu lat pobytu we Francji obcokrajowców niepracujących i trzech miesięcy dla pozostałych.

PRAWICA MA NOWE POSTULATY

Prawica uznaje przyjętą ustawę i tak za niewystarczającą. Dla realnego powstrzymania napływu imigracji postuluje m.in. zastąpienie „prawa do ziemi” w uzyskiwaniu obywatelstwa, jego prostym dziedziczeniem (prawo krwi) lub procesem naturalizacji. Pada postulat systematycznego wydalania nielegalnych imigrantów, zakazu regulowania pobytu dla tych, którzy przebywają nielegalnie, zakazu noszenia strojów islamskich w przestrzeni publicznej, określonych świadczeń socjalnych tylko dla Francuzów i obywateli krajów UE, ograniczenie prawa azylu dla naprawdę prześladowanych, a nie „całych narodów” doświadczanych wojnami. Na tej liście życzeń są też „powroty małoletnich cudzoziemców bez opieki do kraju pochodzenia, gdzie znajdą się pod opieką służb socjalnych”, a także sankcje dyplomatyczne, gospodarcze i finansowe wobec krajów odmawiających przyjmowania swoich obywateli. Są też postulaty zatrzymywania w ośrodkach retencyjnych do czasu ekspulsji nielegalnych imigrantów, którzy nie dopełnili obowiązku opuszczenia terytorium Francji.

Takie postulaty są uznawane za radykalne i potrzebna byłaby tu zmiana Konstytucji. Niektórzy postulują więc krajowe referendum, aby „wola Francuzów zwyciężyła nad ustawami i sędziami, którzy zamykają nas w logice inwazji i wielkiej podmiany społeczeństwa”. Zapewne na to potrzebne będzie do otrzeźwienia jednak kolejne pół wieku…

Autorstwo: Bogdan Dobosz
Źródło: NCzas.info

 

Gorący polski kartofel


Cały ten chaos, pokazujący jak na dłoni, że polskie państwo jest w głębokim kryzysie, nabiera teraz jeszcze charakteru międzynarodowego. Otóż jak donoszą media, prezydent Polski, Andrzej Duda, ma zamiar wystąpić do grupy międzynarodowych instytucji. W jakim celu? Otóż pan prezydent ma zamiar poinformować „o łamaniu prawa i konstytucji przez nową władzę w Polsce”, a informacje te „mają trafić m.in. do wszystkich przywódców państw Unii Europejskiej, a także do prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz największych instytucji międzynarodowych”.

Do tej pory komentowanie tego, co się w Polsce dzieje, dostarczało mi wiele uciechy. Bawiła mnie nie tylko niezaradność poszczególnych polityków strony rządowej lub opozycyjnej, deptanie własnych przyrzeczeń i obietnic, dziecięca naiwność w rozumieniu i interpretowaniu świata, ale i uchodzenie powietrza z nadętego do granic możliwości poczuciem wyższości balonika z napisem „Polska”. Teraz jednak mi już nie do śmiechu.

Mamy bowiem do czynienia z widocznym okiem gołym i nieuzbrojonym, procesem gnilnym polskiego aparatu państwowego. I słabym usprawiedliwieniem jest argument, że tak musi on wyglądać po ośmiu latach dewastowania go przez tych nieokrzesanych pisiorów. Owszem, został zdemolowany, ale powiedzieć trzeba, że do dzisiejszej katastrofy przyłożyły rękę wszystkie rządy po 1989 roku, tym samym dając dowód na porażkę swojego pomysłu na Polskę. A pomysł był, przypomnę, neoliberalny. Późniejsze próby zamazania jego istoty, ciągnące się do dzisiaj, to tylko didaskalia. Wciąganie Polski (między innymi) na ten obszar było realizowane przez cały tzw. kolektywny Zachód. Nie z miłości przecież, tylko z interesu. No i się udało. Do dzisiaj.

Dlatego skomlenie prezydenta Polski pod drzwiami u Zachodu, by coś zrobił z tym burdelem, jest tragikomiczne. Nie tylko dlatego, kiedy Duda skarży się na „łamanie prawa i konstytucji w Polsce”, podczas gdy sam wycierał buty w przepisy prawa różnych szczebli, ale przede wszystkim dlatego, że skarży się instytucjom, które mają w tyłku, na jakich zasadach to wasalne terytorium funkcjonuje. Ważne jest tylko to, by funkcjonowało bez zarzutu w sprawach dotyczących realizacji celów, wyznaczanych przez największych graczy tego świata. To wprawdzie świat, który właśnie się widowiskowo rozpada, ale oni tego nie zauważają i wciąż wydają rozkazy i polecenia. Byłoby to bez sensu, gdyby nie istniały państwa z ochotą polecenia owe wypełniające, takie jak np. Polska. Ale to inny temat.

Na co liczy Duda ze swoimi skargami? Że ktoś zajmie jego stronę? Wytarga za uszy Tuska i jego kolegów, albo ściągnie im gacie i wlepi po parę klapsów na gołe tyłki? Duda nie znaczy już nic w tej całej rozgrywce. Jeśli pan prezydent ma wątpliwości, niech popatrzy na wczorajszej spotkanie ambasadora USA w Polsce, Marka Brzezińskiego z ministrem sprawiedliwości Adamem „Szukamy Podstawy Prawnej” Bodnarem. I co? Jakieś ze strony Brzezińskiego połajanki za działanie na rympał w mediach i gdzie indziej? Skądże znowu! „Cieszę się, że Pan Ambasador Mark Brzeziński pozytywnie ocenia działania resortu prowadzące do przywrócenia w Polsce praworządności. Dobre stosunki polsko-amerykańskie to ważny element polityki zagranicznej obu państw”, rzekł zachwycony sobą i spotkaniem Adam Bodnar, choć nie jest jasne, czemu wypowiada się o polskiej polityce zagranicznej, która nie jest jego działką. W komunikacie ze spotkania mogliśmy też przeczytać, że „obie strony podkreśliły znaczenie silnego polsko-amerykańskiego sojuszu, zwłaszcza w kontekście obecnych zagrożeń dla demokratycznego świata, do których należy do nich m.in. napaść Federacji Rosyjskiej na Ukrainę”.

I jeszcze pan minister Bodnar zapowiedział, że stworzy programy, „w ramach których sędziowie i prokuratorzy z Polski będą mogli skorzystać z wiedzy i doświadczenia swoich odpowiedników w Stanach Zjednoczonych”, dając tym samym dowód, że nie ma pojęcia, na jakiego czele resortu stoi i jakie są różnice między amerykańskim a europejskim systemem prawnym i penitencjarnym. Ale nie o lokajskie zachowanie ministra Bodnara tutaj chodzi.

Panie Duda! Żadne listy do kogokolwiek wam nie pomogą. Już jest pozamiatane. Amerykanie zrobili coś, do czego zostali stworzeni – sprzedali was. I to w tym samym momencie, gdy stało się jasne, że przegraliście wybory. Bo oni trzymają tylko z wygranymi. Pod warunkiem oczywiście, że ci będą się ich słuchać. Ale to Tusk im zapewni. A wy teraz musicie wyjść z amerykańskiego tyłka, do którego tak ochotnie właziliście, myśląc, że to tak na zawsze. Jesteście gorącym kartoflem, którego nikt nie chce trzymać w ręku, ani w żadnym innym miejscu.

Autorstwo: Maciej Wiśniowski
Źródło: Strajk.eu

 

Złodzieje mają prawo oskarżyć swe ofiary o „zniesławienie”


Policja w kanadyjskiej prowincji Quebec ostrzegła obywateli, aby nie publikowali nagrań z kamer monitoringu przedstawiających kradzież ich paczek, ponieważ mogłoby to naruszyć „prywatność” domniemanych złodziei.

„Montreal West słynie z dużych werand, ale w okresie świątecznym werandy stają się częstym celem złodziei lub »piratów werandowych«” – relacjonowała w sobotę dziennikarka wideo CTV News z Montrealu, Olivia O’Malley.

„To coś, z czym mamy do czynienia na co dzień” – powiedziała Lauren Small-Pennefather, radna Montreal West odpowiedzialna za bezpieczeństwo publiczne. „Złodzieje śledzą pojazdy i kiedy widzą dostarczoną paczkę, idą ją zabrać, jeśli nikt nie podchodzi do drzwi, aby ją odebrać” – powiedział Small-Pennefather CTV.

Jednak policja prowincji Sûreté du Québec (SQ) ostrzegła lokalnych mieszkańców przed udostępnianiem materiałów filmowych przedstawiających osoby okradające ich z paczek. „Nie możesz sam publikować zdjęć, ponieważ musisz pamiętać, że w Kanadzie obowiązuje domniemanie niewinności, a opublikowanie tego zdjęcia może stanowić naruszenie życia prywatnego” – ostrzegł porucznik Benoit Richard, oficer ds. komunikacji SQ.

Policja podała, że ​​osobom rozpowszechniającym zdjęcia danej osoby bez zgody mogą grozić różne postępowania cywilne lub karne, w zależności od sytuacji. „Jeśli zdobędziesz dowód na to, że ktoś mógł coś ukraść, zadzwoń na policję i przekaż ten dowód policji” – powiedział „Przeprowadzimy dochodzenie, postawimy tę osobę przed wymiarem sprawiedliwości i postawimy zarzuty”.

Według CTV osobom, które publikują nagrania z monitoringu przedstawiające kradzież ich paczek, mogą zostać postawione potencjalne zarzuty o zniesławienie. Sûreté du Québec wysłał do „Fox News Digital” e-mail, w którym odniósł się do artykułów 35 i 36 kodeksu cywilnego Quebecu, które stanowią, że „każda osoba ma prawo do poszanowania swojej reputacji i prywatności”

Komentarze funkcjonariusza organów ścigania wywołały reakcję i niedowierzanie, że Kanadyjczycy mogą spotkać się z problemami prawnymi za opublikowanie materiału filmowego z monitoringu domowego przedstawiającego kradzież ich paczek. „Jest rok 2024, więc oczywiście policja bardziej troszczy się o przestępców niż ofiary przestępstw” – napisał kanadyjski dziennikarz Ezra Levant.

„Świat oszalał” – napisała Christina Hoff Sommers, autorka i prowadząca program „The Factual Feminist” na „YouTube”.

Autorstwo: Andrzej Kumor
Źródło: Goniec.net

 

Co czeka zaszczepionych na COVID-19?


Minęło kilkanaście miesięcy od czasu faktycznego zakończenia masowych akcji szczepień ludności przeciwko skutkom działania wirusa SARS-CoV-2. Nic dziwnego, że aktualne wydarzenia sprawiły, że większość Polaków traktuje te doświadczenia jako ponury epizod z naszego życia. Rozdział, który został definitywnie zamknięty. Jednak dla osób zaszczepionych – a zwłaszcza tych kilkukrotnie zaszczepionych – to nie jest zamknięty epizod. W przestrzeni publicznej pojawia się coraz więcej niepokojących sygnałów dotyczących niepożądanych skutków ubocznych szczepień przeciw COVID-19.

W ostatnich tygodniach rozpoczęła się dość niemrawa kampanii szczepień przeciwko kolejnemu wariantowi COVID-19. Według oficjalnych danych opublikowanych przez Ministerstwo Zdrowia nową szczepionkę przyjęło około 250 tysięcy osób. Prawo do tego preparatu mają wszyscy, którzy skończyli 12 lat. Szczepionka, która jest dedykowana przeciwko wariantowi wirusa o nazwie „Kraken”, jest dostępna w Polsce od 6 grudnia 2023 r. Te ćwierć miliona to nie jest oszałamiający wynik, bo pamiętajmy, że w szczycie kampanii informacyjnej szczepiło się nawet kilkanaście milionów ludzi. Można podejrzewać, że tak wyraźna rezerwa to częściowo efekt osłabienia odgórnej presji społecznej – szczególnie silnej w latach 2021-2022 – oraz coraz większej liczby doniesień o niepożądanych skutkach ubocznych działania preparatu i jego negatywnym wpływie na zdrowie, a nawet życie obywateli. To wszystko sprawia, że znaczny odsetek Polaków omija punkty szczepień bardzo szerokim łukiem.

W ciągu ostatnich kilku tygodni na łamach specjalistycznych pism naukowych pojawiło się co najmniej kilka publikacji, które przynoszą z pewnością niepokojące wnioski.

I tak na łamach specjalistycznego miesięcznika medycznego poświęconemu położnictwu i ginekologii „International Journal of Gynecology & Obstetrics” opublikowano bardzo obszerne omówienie wyników badań przeprowadzonych na amerykańskich kobietach w wieku 15-50 lat. Tematem badań był potencjalny wpływ szczepień na ich płodność. Próba była bardzo szeroka, gdyż badaniom poddano łącznie 246 259 osób. Wyniki opublikowane w amerykańskim periodyku wykazały, że dla kobiet, które poddały się szczepieniu, ryzyko poronienia jest blisko dwukrotnie wyższe. „W badaniu wzięło udział 246 259 kobiet w ciąży, z których 34 proc. otrzymało pierwszą szczepionkę przeciwko SARS-CoV-2. Poronienia występowały z częstością 3,6 na 10 000 osób i wśród kobiet zaszczepionych w przeszłości i 3,2 na 10 000 wśród kobiet zaszczepionych w krótkim czasie, w porównaniu z częstością 1,9 na 10 000 wśród nieszczepionych kobiet, z odpowiadającym aHR wynoszący 0,98 (95 proc. przedział ufności [CI] 0,91–1,07) i 1,00 (95 proc. CI 0,93–1,08)”.

Z kolei na początku grudnia 2023 r. na łamach Medrxiv.org opublikowano wyniki badań wpływu szczepionek na dzieci. Duńscy badacze stwierdzili na podstawie metaanalizy badań RCT, że szczepionki z grupy m-RNA mogą zwiększać liczbę poważnych, ciężkich NOP (niepożądanych odczynów poszczepiennych) dla dzieci w wieku 5-17 lat. Warto przy tym pamiętać, że ryzyko zachorowań na COVID i dodatkowo jego ciężkiego przebiegu dla dzieci jest minimalne. Choroba ta jest zdecydowanie bardziej niebezpieczna dla osób starszych i tych z obniżoną odpornością. Tymczasem duńscy specjaliści argumentują, że szczepienie owszem może chronić przed łagodnymi infekcjami COVID, ale za to niepomiernie zwiększają ryzyko zachorowania na inne choroby układu oddechowego. Zdaniem naukowców konieczne jest prowadzenie szeroko zakrojonych badań nad wpływem szczepień preparatów mRNA na zdrowie dzieci: „Szczepionki mRNA nie zwiększały ryzyka SAE, ale wiązały się ze zwiększonym ryzykiem wystąpienia ciężkich AE u starszych dzieci i zwiększonym ryzykiem LRTI u młodych. Uzasadnione są dalsze badania nad ogólnym i nieswoistym wpływem szczepionek mRNA na zdrowie”.

Już choćby te analizy publikowane przez naukowców o niekwestionowanym dorobku i na łamach specjalistycznych periodyków powinny wywołać dreszcz niepokoju u wszystkich myślących zdroworozsądkowo obywateli. Nie jest to jednak koniec, gdyż dodatkowo na łamach renomowanego miesięcznika „Nature” w ostatnim czasie pojawiła się kolejna analiza długoterminowego działania szczepionek opartych na bazie zmodyfikowanego RNA. Podstawowa konkluzja jest taka, że szczepionki pobudzają organizm ludzki do produkowania tak zwanego białka kolca (spike protein), ale także zupełnie innego białka, którego działanie do tej pory nie jest w zasadzie rozpoznane i wyjaśnione. Badacze odkryli również zjawisko tzw. przesunięcia odczytu ramki rybosomów (ribosomal frameshifting). „Według naszej wiedzy jest to pierwszy raport mówiący, że modyfikacja mRNA wpływa na przesunięcie ramki odczytu rybosomów. Oprócz wpływu na odporność komórek T gospodarza, niepożądane skutki przesunięcia ramki odczytu rybosomów mogą obejmować zwiększone wytwarzanie nowych antygenów komórek B. Inne strategie modyfikacji rybonukleotydów, takie jak inkorporacja 5-metoksyU, znacząco zmniejszają wydajność translacji mRNA IVT, co może ograniczać translację kliniczną”.

Niemal równocześnie w brytyjskim czasopiśmie „The Lancet” pojawił się artykuł, w którym mowa jest o tym, że liczba ponad normatywnych zgonów w Wielkiej Brytanii nadal jest bardzo wysoka i nie spadła w 2023 roku, mimo że istotnie wpływ pandemii COVID był już w ubiegłym roku ograniczony. Autorzy artykułu nie wskazują przyczyn takiego stanu rzeczy, ale wykazują duże zaniepokojenie samym obiektywnym faktem utrzymywania się go w tak długim czasie. Osoby domyślne z łatwością mogą wiązać z tym faktem długoterminowe, utrzymujące się skutki podania preparatów mRNA. „W wielu krajach, w tym w Wielkiej Brytanii, w dalszym ciągu obserwuje się wyraźny nadmiar zgonów długo po szczytowych poziomach związanych z pandemią Covid-19 w latach 2020 i 2021. Szacowana liczba nadmiernych zgonów w tym okresie jest znaczna. Brytyjski Urząd Statystyczny (ONS) obliczył, że w 2022 r. w Wielkiej Brytanii zarejestrowano o 7,2 proc., czyli o 44 255 zgonów więcej, na podstawie porównania ze średnią z pięciu lat (z wyłączeniem roku 2020). Ten stan utrzymał się w 2023 r. i wyniósł 8,6 proc., czyli 28 024. więcej zgonów zarejestrowanych w pierwszych sześciu miesiącach roku niż oczekiwano. Ciągłe badanie śmiertelności (CMI) wykazało podobną nadwyżkę (28 500 zgonów) w tym samym okresie przy użyciu różnych metod. Do oszacowania nadmiernej liczby zgonów można zastosować kilka metod, każda z ograniczeniami, które należy wziąć pod uwagę przy interpretacji, jednak ogólne tendencje wydają się być spójne w przypadku różnych metod”.

Wszystkie wyżej wskazane publikacje pojawiły się na łamach czasopism naukowych tylko w grudniu 2023 r. Praktycznie każdy dzień przynosi kolejne doniesienia ze świata nauki dotyczące niepożądanych działań szczepionek o profilu mRNA. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że działanie tych preparatów jest praktycznie nieodwracalne, a negatywne dla zdrowia skutki mogą się ujawnić w bardzo długiej perspektywie nawet kilku czy kilkunastu lat.

Autorstwo: Marek Skalski
Źródło: NCzas.info

 

Tusk poparł akcję ABW przeciw antysystemowcom


Związany ze środowiskiem „Gazety Wyborczej” portal „Oko Press” donosi, że 11 stycznia służby weszły do mieszkań kilku osób „podejrzewanych o przygotowywanie zamachu stanu” w Polsce i „podżeganie do zabójstwa jednego z generałów”.[G]

Służby 11 stycznia 2024 miały wtargnąć do mieszkań sześciu lub nawet dziewięciu osób. Nie zostały one zatrzymane, a o szczegółach akcji informowały w mediach społecznościowych. Wniosek o przeszukania wydał Wydział ds. Wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie na podstawie materiałów zebranych przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i ABW.[G]

Większość osób, których dotyczył wniosek, jest związana ze Stowarzyszeniem „Bronimy Munduru dla Przyszłych Pokoleń”. Założył je Jakub K., były zawodowy żołnierz i oficer w stopniu porucznika. Na stronie stowarzyszenia można znaleźć m.in. treści antyszczepionkowe i kwestionujące pandemię COVID-19.[G] „Obiektem zainteresowania ABW są środowiska, które broniły gotówki i promowały działania uniezależniające obywateli od systemu, pomagały mundurowym przymuszanym do szczepień i sprzeciwiały segregacji sanitarnej, mówiły otwarcie o wciąganiu Polski w konflikty zbrojne” – podsumował akcję ABW Piotr Witczak na „X”.[WM]

Po przeszukaniu mieszkania K. napisał, że „tylko na państwo z dykty można robić zamach stanu przez legalnie założone stowarzyszenie”. Funkcjonariusze ABW przeszukali także mieszkania Aleksandra S., zawodowego żołnierza udzielającego się na jednym z antysystemowych portali oraz radczyni prawnej Katarzyny T. wspierającej ruch antyszczepionkowy.[G]

Aleksander S. udzielał się też w antysystemowym medium. W czwartek „od samego rana wkroczyło ABW w celu przeszukania mieszkań, pomieszczeń, piwnic, samochodów. Doszło do zabezpieczenia sprzętu. Dla mnie jest to sytuacja skandaliczna. […] Naszemu dziennikarzowi zabrano sprzęty, dokumentację, zabezpieczono również materiały objęte tajemnicą dziennikarską, przygotowywane dla »Rebel 24«” – napisała na „Facebooku” Jowita Kowszyn-Sumara z „Rebel 24”. „Nasze stowarzyszenie koncentrowało się tylko i wyłącznie na pomaganiu ludziom, chodziło o świadomość służb mundurowych. Nie planujemy żadnego przewrotu, nie podżegamy nikogo do niczego” – zapewnia Aleksander S.[WM]

Z kolei Katarzyna T. tak opisała sytuację na „Facebooku”: „Właśnie wyszło ode mnie ABW, wpadli o 6:02, zrobili gruntowne przeszukanie i zabrali mi wszystko: telefon, laptop, stare telefony i karty do aparatów fotograficznych ze zdjęciami moich dzieci… Od tej chwili, jeżeli pojawią się jakiekolwiek »wrażliwie« lub »nielegalne« dane na mój temat w internecie, to ich źródłem zapewne będzie Prokuratura Okręgowa w Warszawie… Jak tylko odzyskam »drożność informacyjną«, to będę Was informować”. [WM]

Nalotu na antyszczepionkowców dokonano pod pretekstem podejrzewania takich przestępstw, jak „przygotowywanie zamachu stanu” i „uczestniczenie w działalności obcego wywiadu przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej”.[WM]

Zarzucane czyny miały mieć miejsce w latach 2021 i 2022. Nie wiadomo, dlaczego przeszukań dokonano teraz. ABW nie wydała komunikatu w tej sprawie.[G]

W 2021 roku portal „Oko Press” szerzył propagandę, że środowiska antyszczepionkowe, antysystemowe i skrajne zostały rzekomo zinwigilowane przez działaczy prorosyjskich. „Oko Press” dodaje, że osoby, których mieszkania przeszukano, mają „liczne kontakty” z nowymi posłami Konfederacji.[G] Możliwe więc, że celem akcji ABW jest po prostu dobicie Konfederacji i przyklejenie jej mocniejszym klejem (od kleju PiS-u) łatki rosyjskiej agentury.[WM]

Do sprawy odniósł się na portalu „X” poseł Grzegorz Płaczek. „Korzystając z praw posła partii Konfederacja, staram się bliżej ustalić, o co chodzi w sprawie wczorajszego przeszukania mieszkań członków Stowarzyszenia »Bronimy Mundury dla Przyszłych Pokoleń« oraz współpracujących ze stowarzyszeniem aktywistów, radców prawnych i prawników” – napisał polityk.[G]

Nalot ABW na antysystemowców poparł premier Donald Tusk. „Mamy działania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego związane z aktywnością prorosyjskich grup radykalnej prawicy w Polsce. Rozpoczęły się działania przeciwko zorganizowanym grupom, które usiłowały infiltrować także policję i wojsko. Ich prorosyjski, polityczny charakter nie ulega wątpliwości” – powiedział w wywiadzie dla TVP, TVN i Polsatu.[WM]

Wygląda na to, że Donald Tusk kontynuuje zapoczątkowaną przez rząd Mateusza Morawieckiego walkę z antysystemową opozycją (anty-NWO, anty-WEF, anty-WHO). Mimo zmiany rządu, do dziś nie odblokowano wielu nielegalnie zablokowanych przez ABW stron internetowych, a aprobata dla nalotu ABW na niepoprawnych politycznie aktywistów sugeruje, że rząd PO gra do tej samej bramki co rząd PiS, tylko ostrzej, i również uważa, że każdy, kto ma poglądy odmienne od rządowych, musi znajdować się pod wpływem rosyjskiej agentury, bo przecież ludzie nie posiadają własnego rozumu i własnego zdania. Należy spodziewać się kolejnych akcji ABW wymierzonych w niezależnych lekarzy, prawników, polityków, dziennikarzy i media. Możliwe, że wkrótce zatęsknimy za rządami PiS-u.[WM]

Autorstwo: Andrzej Kumor [G]
Aktualizacja i uzupełnienia: Maurycy Hawranek [WM]
Na podstawie: Oko.Press
Źródła: Goniec.net [G], WolneMedia.net [WM]


  1. Katarzyna TG 14.01.2024 11:13

    To “Oko Press”, które nie, nie – w żadnym wypadku nie jest gazetą wybiórczą, tylko po prostu jego redaktorzy tam pracowali i byli sanitarystami.

    Pamiętam że usuwali komentarze z pytaniami o bezpieczeństwo preparatów albo je ukrywali tak by nikt poza autorem ich nie widział. Taki Ośrodek Kontroli Obywateli.

 

Tusk nie pozwoli nikomu w jego rządzie krytykować Ukrainy?


Premier RP w pierwszym wywiadzie telewizyjnym po nominacji na stanowisko odniósł się także do relacji polsko-ukraińskich.

„W życiu nie pozwolę, żeby ktokolwiek w moim rządzie chciał budować swoją pozycję na jakimś takim antyukraińskim sentymencie. Bo w kwestii wojny i naszego zaangażowania, i całego świata Zachodu, na rzecz Ukrainy w konfrontacji z Rosją, tu nie może być żadnych wątpliwości” – powiedział Donald Tusk, dodając, że każdy polski patriota musi uznawać te racje.

„Ukraina w wojnie z Rosją potrzebuje naszej i całego świata, wolnego świata, pomocy. To nie jest slogan. Bo tak naprawdę, póki Ukraina walczy z Rosją, my jesteśmy względnie bezpieczni” – stwierdził Tusk.

Polski premier podkreślił również, że w kwestiach polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa jest realizowana współpraca z prezydentem RP, a związane z tym obszarem sprawy są tematem rozmów Andrzejem Dudą. Spotkanie prezydenta i premiera dotyczące tych kwestii ma odbyć się w poniedziałek, 15 stycznia 2024. W najbliższych dniach szef polskiego rządu ma także odwiedzić Kijów.

„Europa jako całość, bo my sami finansowo nie podołamy – na zakupy broni, na zwiększenie możliwości obronnych Europy” – dodał Tusk. „Ja będę bardziej asertywny na pewno. Będę oczekiwał – i też będę o tym w Kijowie rozmawiał – od strony ukraińskiej, żeby pomogła nam wszystkie te patologiczne sytuacje na granicy wyleczyć. Żeby nasi nie musieli blokować, żeby nasi nie musieli strajkować” – stwierdził Donald Tusk, odnosząc się do kwestii blokady granicy.

Na podstawie: TVN24.pl
Źródło: PolUkr.net


  1. KubaD. 14.01.2024 09:41

    Kiedy do ludzi dotrze, że tam niema różnych ugrupowań. Są tylko przedstawienia teatralne dla gawiedzi…

  2. Aaron Schwarzkopf 14.01.2024 10:31

    Ok, niech sobie jedzie do tego Kijowa, może akurat jakiś kindżał nadleci…

    @KubaD: Moja odpowiedź – nigdy! I to jest nasza największa tragedia.

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...