czwartek, 28 grudnia 2023

 

PiS, czyli nieudana próba narodowej oligarchii


Koniec roku to czas podsumowań, ale koniec tego roku to także doskonała okazja by skonkludować osiem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości, które skończyły się dokładnie tak, jak… musiały się skończyć.

Aby jednak tego dokonać, należy podjąć się próby usystematyzowania wielowymiarowej wizji polskiej państwowości w myśli i praktyce działań Jarosława Kaczyńskiego i zastępu jego wiernych (choć także i miernych) akolitów. Była to wizja inna niż ta „głównonurtowa”, ale tylko częściowo, co zresztą stało u podłoża porażki polskiego neokonserwatyzmu (bo tak w istocie można określić kierunek obrany przez PiS).

KONCEPCJA POLSKI WG PIS

Rządzący w latach 2015-2023, wyróżniali się od mainstreamu między innymi krytyczną oceną przemian po 1989 roku, ale w sposób inny niż robiły to formacje narodowe (definiujące integrację euroatlantycką jako po prostu utratę niepodległości) czy socjalistyczne (traktujące przemiany jako kontrrewolucję i implementację na polskim gruncie szkodliwego systemu ekonomicznego). PiS oba te wątki obcinał ze „skrajności” i łączył. Popierał integrację z szeroko rozumianym Zachodem, ale retorycznie obstawał przy czynieniu tego z pozycji państwa suwerennego. PiS nie negował potrzeby restytucji systemu kapitalistycznego, ale jednocześnie – czerpiąc np. z Katolickiej Nauki Społecznej – optował za zorganizowaną redystrybucją wytwarzanych dóbr celem neutralizacji powstających nierówności społecznych.

Nie do końca jasne było stanowisko neokonserwatystów w kwestii majątku narodowego. Jeżeli prześledzimy narrację PiSu dotyczącą ewentualnego rozliczenia patologii narosłych po 1989 roku, to raczej dominują tam wątki osobiste i instytucjonalne nad ekonomicznymi. Ludzie Kaczyńskiego dążyli raczej do odwetu na osobach związanych z aparatem PRL (emerytury i uposażenia), czy rewizji niesprawiedliwego ich zdaniem podziału „tortu” pomiędzy siły dawnej opozycji antykomunistycznej (fundacje, media, kultura etc.), ale brak było sprzeciwu wobec samego zjawiska prywatyzacji. O ile w latach 2015-2023 dostrzeżemy pewne próby budowy polskiej własności w różnych obszarach, o tyle nadal było to tylko przesuwanie środków ciężkości w granicach globalnego kapitalizmu, a nie np. państwowa monopolizacja strategicznych sektorów polskiej gospodarki, o co aż się prosi, jeżeli chcemy mówić o jakiejkolwiek suwerenności.

No i wreszcie, być może najważniejsze, jeśli chodzi o sferę wartości niematerialnych – Prawo i Sprawiedliwość ustawiło się w pewnym momencie na gruncie obrony polskiej kultury, tradycji i zwyczajów, choć – no właśnie – przy jednoczesnym pozostawaniu pod wszechpotężnym wpływem machiny zachodnich środków masowego przekazu (traktując to pojęcie szerzej niż tylko poprzez tradycyjne media), interpretując szkodliwy, zdaniem PiS, wpływ jako chwilowy trend wynikający z siły konkurencyjnych ośrodków politycznych na samym Zachodzie, ale nie będący w stanie trwale zmienić kształtu czegoś, co funkcjonuje jako „chrześcijańskie dziedzictwo Europy”, a do czego polscy neokonserwatyści uwielbiali się odwoływać. Ich społeczny konserwatyzm był więc nawet nie tyle polski, co miał być wariantem europejskości, czasowo tylko niszczonej przez „lewactwo”.

POLSKA NA SALONACH?

Dlaczego się nie udało?

Nie udało się, bo nie mogło. Ile miliardów nie utopiłby w Płocku czy Toruniu polski rząd, to z uwagi na upośledzoną pozycję Polski w „wolnym świecie” nie do przebicia byłyby majątki globalistycznej elity i jej wpływy nad Wisłą. Polska klasa kompradorska najwyżej generowała trochę więcej kosztów, ale nie jest to skala, która miałaby przestraszyć możnych tego świata. Cóż z tego, że Orlen zakupił Polska Press, skoro pełną parą działał amerykański TVN. Skoro podprogowy przekaz sączył Netflix. Inna sprawa, że PiSowi naprawdę brakowało zasobów intelektualnych do wykorzystania stworzonych przez siebie narzędzi. Tępota TVP Info awansowała do roli internetowego mema, poczucie narodowej dumy ewoluowało w tym samym kierunku, gdy Jarosław Kaczyński sfotografował się w biało-czerwonym płaszczu przeciwdeszczowym, a wszelkie pomysły na „narodowe media społecznościowe” kończyły się zakładaniem przez trolli tysiąca prześmiewczych kont typu „Jan Paweł II”.

Kaczyński przez neoliberalną propagandę, bywał porównywany do tureckiego prezydenta, Recepa Tayyipa Edroğana czy węgierskiego premiera Viktora Orbána. Problem PiSu polegał jednak właśnie na tym, że daleko mu było do wzorców z Budapesztu czy Ankary. Węgry i Turcja bowiem tym się różniły od Polski doby rządów PiS, że – owszem – pozostawały w strukturach zachodnich, ale jednak przy każdej okazji starały się budować także sieci powiązań z instytucjami spoza „wolnego świata”. W przypadku pojawiających się sprzeczności z Zachodem, Erdoğan i Orbán potrafią powiedzieć „no więc się różnimy, ale musimy dbać o nasze narodowe interesy”, gdy Kaczyński mówi „my od Was wiemy lepiej, co tu na Zachodzie powinniśmy zrobić”. To wcale niesubtelna różnica. Węgry, Turcja, a ostatnio i Słowacja, nie skazują się na wyroki euroatlantyzmu, gdy chodzi o realizację swoich politycznych celów. Odwrotnie niż robiła to Zjednoczona Prawica.

Ta niekonsekwentna i bezcelowa postawa Prawa i Sprawiedliwości stała się w końcu obciążeniem dla Zachodu i to – żeby było śmieszniej – także dla tej „lepszej”, amerykańskiej jego części. Ostentacyjne pokazywanie się ambasadora USA Marka Brzezińskiego w towarzystwie neoliberalnej opozycji i stanowiska Departamentu Stanu grożącego palcem za „łamanie demokratycznych standardów” były pojawiającymi się wyraźnymi sygnałami, że ta pokazowa niezależność PiSu nie jest nikomu do niczego potrzebna. Oskarżany o polityczny geniusz, Jarosław Kaczyński, nawet tego nie potrafił odczytać. Odpowiedzią rządu pod kierownictwem Mateusza Morawieckiego było zwiększenie zamówień wojskowych i lizusowskie wobec Ameryki spoty w telewizji, ale nikt w Stanach Zjednoczonych tego nie docenił. Po co bowiem Zachodowi jakiś niesforny pośrednik w postaci podskakującego wyrostka, jeśli można niewielkim kosztem przywrócić do władzy bardziej ugodową i posłuszną formację kompradorską? Na to pytanie nikt z PiSu odpowiedzieć raczej nie potrafi.

Autorstwo: Tomasz Jankowski
Źródło: MyslPolska.info

 

Wiceminister pod proimigracyjną presją


Wiceminister ds. imigracji profesor Maciej Duszczyk ma ambitne plany jeżeli chodzi o politykę imigracyjną. Czy obroni je przed proimigracyjnym środowiskiem w koalicji i wokół niej?

Mianowany tuż przed świętami profesor Duszczyk przedstawiał przed wyborami i w trakcie ostatnich dyskusji rozsądne plany działania wobec kryzysu migracyjnego. Z rozmów z nim, prowadzonych między innymi przez „Układ Sił”, oraz wywiadów takich jak w „Krytyce Politycznej”, widać, że nie postrzega problemów migracyjnych przez pryzmat ideologii.

Nowy wiceminister chciałby mianowicie ucywilizowania sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, zaprzestania działań represyjnych wobec osób pomagających imigrantom na granicy, jednak – jak mówi w „Krytyce Politycznej” – pushbacki mogą być niestety tymczasową niechcianą koniecznością ze względu na to, że jest to imigracja sterowana przez Białoruś i Rosję.

Chociaż jest krytyczny wobec sposobu budowy płotu granicznego, uważa, że nie należy go rozbierać, lecz wzmocnić elektronicznym nadzorem, prowadzonym nawet kilka kilometrów w głąb kraju. Postuluje również działanie w krajach źródłowych imigracji niekontrolowanej, żeby zawczasu przeciwdziałać tym ruchom i je ograniczać.

W sprawie unijnego paktu migracyjnego profesor Duszczyk ma opinię zbliżoną do tej przedstawianej na naszym portalu, a więc postuluje, żeby wspierać kraje dotknięte kryzysem migracyjnym, ponosząc ewentualne koszty finansowe, ale widzi też zagrożenie ze strony innych zapisów paktu, których nie krytykował PiS. Chodzi między innymi o przyspieszoną procedurę zawracania imigrantów do kraju pierwszego wejścia, na przykład z Niemiec do Polski.

Co więcej, w trakcie debaty nad paktem prof. Duszczyk proponował uznanie Ukraińców jako uchodźców w Polsce i przedstawienie tego jako presji imigracyjnej właśnie po to, żeby nasz kraj był wyłączony z mechanizmu solidarnościowego w najbliższych latach.

Wreszcie w kwestii legalnej imigracji Duszczyk również nie uważa, że Polska musi koniecznie w przyszłości stać się krajem imigracyjnym. W debacie „Układu Sił”, którą prowadziłem, przedstawiał przykład Szwecji, kraju dużo mniej liczebnego i jednocześnie zamożniejszego niż Polska. Nie uważa, że to biznes powinien dyktować tempo imigracji. Chociaż obecny minister Duszczyk nie akcentuje tak bardzo jak nasz portal czynników kulturowych jako problemu integracyjnego, to jednocześnie widzi zalety stopniowej i powolnej imigracji, dającej szansę na integrowanie przybyszy.

Nowy minister zapowiedział, że po Nowym Roku przedstawi plan debaty wokół polityki imigracyjnej i integracyjnej kraju. To również postulowaliśmy. Czy jednak rzeczywistość, a przede wszystkim politycy i ich otoczenie, dadzą ministrowi czas na wykrystalizowanie odpowiedniej polityki? Na razie widać, że nikt nie zamierza na to czekać.

W przedświąteczne dni w Sejmie, na zaproszenie marszałka Szymona Hołowni, pojawiła się Fundacja Ocalenie wraz z osobami przedstawianymi jako uchodźcy. Jednak z informacji, jakie podano, można było wyczytać, że są to osoby, które kilkakrotnie nielegalnie próbowały przekroczyć granicę i prawdopodobnie dopiero złożyły wnioski o ochronę międzynarodową, ponieważ sam marszałek, zawsze dbający o komunikację, tak ich nie nazwał.

Problemem jest jednak brylowanie Fundacji Ocalenie w środowisku liderów koalicji rządzącej. Fundacja ta należy bowiem do grona europejskich organizacji stawiających sobie za cel całkowite rozbrojenie unijnych granic, łącznie z rozwiązaniem Frontexu i wycofaniem z granicy funkcjonariuszy służb.

Kolejnym elementem presji było wystąpienie w Senacie zespołu ds. polityki imigracyjnej, który domaga się zaprzestania pushbacków i przyjmowania wniosków od wszystkich chętnych. W jego skład wchodzą głównie politycy Lewicy i skrajnie proimigranckie skrzydło Koalicji Obywatelskiej, między innymi poseł Sterczewski czy posłanka Jachira. Do tego należałoby dodać wystąpienie Rzecznika Praw Obywatelskich, który domaga się od MSWiA zaprzestania procedury pushbacków, którą uważa za nielegalną. W tej sprawie występował też w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy, ale teraz widocznie liczy na spełnienie jego postulatów. Także publicysta Tomasz Terlikowski, który po bardzo konserwatywnym okresie wydaje się być bliskim poglądom Szymona Hołowni, przepowiada już za 30 lat Polskę kolorową, różnoetniczną, z dużą liczbą migrantów.

Jednocześnie tuż przed świętami białoruski opozycyjny portal „Nexta” poinformował o tworzeniu się nowego kanału przerzutowego z Turcji do Mińska. Tureckie linie lotnicze „Southwind” oferują przeloty na trasie Stambuł – Mińsk w cenie 200 euro. W przeciwieństwie do białoruskiej Belavii, która ma zakaz latania nad UE, mogą pokonywać trasę normalną, krótszą drogą. Według białoruskich dziennikarzy śledczych „Southwind” otrzymało samoloty i personel lotniczy od rosyjskiej spółki „Northwind”.
Zdjęcie

To wszystko stawia wiele pytań o politykę imigracyjną. Czy minister Duszczyk będzie miał czas przeprowadzić racjonalną debatę, zanim wszyscy utoniemy w ideologicznej wewnętrznej wojnie napędzanej kolejnym wzrostem strumienia migracyjnego? Czy środowisko, które wybrało go na tę funkcję, da mu zrealizować wizje polityki, którą przedstawiał w przeszłości? Czy debata będzie rzeczywiście uwzględniała stanowiska różnych stron, zgodnie z wagą i proporcją poglądów w polskim społeczeństwie, czy też zostanie zdominowana przez agresywne i dobrze finansowane fundacje proimigranckie?

Autorstwo: Jan Wójcik
Źródło: Euroislam.pl

 

Eko-wariactwo na pełnej


W dniu 7 grudnia bieżącego roku radni Rady Warszawy przegłosowali uchwałę dotyczącą utworzenia w Warszawie tak zwanej „Strefy Czystego Transportu”. Za tą kontrowersyjną uchwałą zagłosowali radni z koalicji rządzącej stolicą – przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej i Lewicy. Przeciw byli radni Prawa i Sprawiedliwości. Akcję protestacyjną związaną z tym aktem zorganizowali lokalni działacze Konfederacji.

Według przyjętego projektu SCT obejmie obszar całego Śródmieścia i fragmenty dzielnic centralnych. Jej granica będzie przebiegać aleją Prymasa Tysiąclecia – od Alej Jerozolimskich do styku z linią kolejową nr 20 w rejonie ul. Czorsztyńskiej, liniami kolejowymi nr 20, 501, 9 i 7, ulicą Wiatraczną, aleją Stanów Zjednoczonych, Mostem Łazienkowskim, aleją Armii Ludowej, dalej ulicą Wawelską ulicą Kopińską od ulicy Wawelskiej do ulicy ppłk. M. Sokołowskiego „Grzymały” i wreszcie ulicą ppłk. M. Sokołowskiego „Grzymały”, Alejami Jerozolimskimi od ul. ppłk. M. Sokołowskiego „Grzymały” do alei Prymasa Tysiąclecia. Łącznie SCT obejmie obszar 37 km2, czyli 7 proc. całej powierzchni stolicy. & procent to wydaje się niewiele, ale chodzi o najbardziej centralny kwartał zamieszkania w stolicy. Ulice graniczne będą znajdowały się poza strefą czystego transportu. Warto dodać, że pierwotnie zaplanowana strefa miała granice znacznie bardziej rozległe, pod naciskiem gwałtowności protestów mieszkańców Warszawy ostatecznie zakres terytorialny SCT w Warszawie został znacząco ograniczony. Nie jest to pierwsza taka inicjatywa w Polsce. Podobne strefy powstaną m.in. we Wrocławiu i w Krakowie. To początek wielkiej eko-batalii, która ma na celu wyeliminowanie z miast prywatnego ruchu samochodowego.

W oficjalnym komunikacie opublikowanym na stronie stołecznego urzędu miejskiego czytamy: „Radni m.st. Warszawy zdecydowali, że od lipca 2024 r. Śródmieście i fragmenty centralnych dzielnic miasta objęte zostaną Strefą Czystego Transportu. Jej wprowadzenie pozwoli na ograniczenie emisji szkodliwych dla zdrowia tlenków azotu. Dlatego do centrum miasta nie będą mogły już wjechać samochody, szczególnie zanieczyszczające powietrze, przede wszystkim stare diesle. Do końca 2027 r. z zasad obowiązujących w SCT zwolnieni będą mieszkańcy strefy oraz opłacający podatek i zameldowani w stolicy”.

Decyzja warszawskich rajców wprawiła w euforię prezydenta miasta Rafała Trzaskowskiego. Od lat jest on znany jako rzecznik i przedstawiciel skrajnego nurtu eko-zamordyzmu. Trzaskowski nie był obecny w dniu głosowania uchwały, bo w tym czasie przebywał na światowym eko-spędzie w Dubaju. Niemniej jednak nie omieszkał wyrazić swojej radości jeszcze tego samego dnia. „Rada przyjęła dziś uchwałę o wprowadzeniu w stolicy Strefy Czystego Transportu. To rozwiązanie zastosowane w setkach miast w całej Europie. Jej celem jest poprawa jakości powietrza, a więc troska o zdrowie nas wszystkich. Pomiary jakości powietrza nie pozostawiają złudzeń. Dlatego musimy działać natychmiast, bo podusimy się w naszych miastach. SCT to stopniowe, rozpisane na lata (a więc dające czas mieszkańcom na dostosowanie się do nich) zmiany, które pomogą naszemu miastu odetchnąć. Ograniczyć zanieczyszczenie powietrza szkodliwymi substancjami, które skutkują całym szeregiem schorzeń. Czy prawo do kopcenia podstarzałymi dieslami jeszcze o kilka lat dłużej ma być ponad prawem do zdrowia, a nawet życia wszystkich mieszkańców 2-milionowej metropolii. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek przy zdrowych zmysłach odpowiedział na to pytanie twierdząco” – dodaje Rafał Trzaskowski.

Jak widzimy zarówno radni, jak i prezydent, z wyjątkową nachalnością szermują argumentem dotyczącym jakości powietrza i jakoby decydującym wpływem, jaki na to ma ruch samochodowy w Warszawie. Tymczasem teza ta jest po prostu fałszywa. Udowodnili to miejscy aktywiści, którzy działają w ramach Stowarzyszenia „Stop korkom”. Nie uwierzyli oni „baśniom” kolportowanym przez różnej maści ekologów i tak chętnie podejmowanym przez miejskich włodarzy. Społecznicy zadali sobie trud i opracowali specjalny raport, w którym przedstawili wyniki swoich badań. Żeby sprawdzić faktycznie, jak wielki jest udział samochodów prywatnych – czy też ściślej spalin przez nie emitowanych – w globalnym bilansie zanieczyszczeń powietrza w centralnych dzielnicach Warszawy – gdzie obowiązywać ma reżim SCT – porównali oni skład powietrza w latach 2020-2022. Trzeba pamiętać, że wiosną 2020 roku mieliśmy w Warszawie i całym kraju totalny lockdown związany z tzw. „pandemią COVID-19”, co skutkowało drastycznym ograniczeniem ruchu kołowego w stolicy, który szacowano nawet na 60-70 procent. W związku z tym można było oczekiwać, że poziom „śmiertelnych zanieczyszczeń” wyraźnie i odczuwalnie spadnie. Tymczasem, jak mówi Paweł Skwierawski z inicjatywy „Stopkorkom”, nic takiego nie nastąpiło. „Warszawska strefa czystego transportu została zaprojektowana skandalicznie, bo nic nie uzasadnia aż tak szerokich granic tej strefy. Tym bardziej, że obejmuje ona np. Wisłostradę, która jest drogą przelotową, ale także drogą, którą mieszkańcy poruszają się, by załatwić ważne sprawy, np. w centrum” – mówił w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej.

Wnioski, jakie płynęły z analizy danych zawartych w społecznym raporcie, były zaskakujące. „Okazało się, że poziom pyłów uniesionych był identyczny w okresie lockdownu, jak w dwóch latach poprzedzających. Również poziom tlenku węgla był na tym samym poziomie, zaobserwowano jedynie 8-procentowy spadek zanieczyszczenia dwutlenkiem azotu” – wyjaśnił szef Stowarzyszenia. Przekazał, że stowarzyszenie „Lubię miasto” przeprowadziło badania na podstawie danych GIOŚ dotyczących zanieczyszczenia oraz danych dotyczących mobilności przeprowadzonych przez firmy Google i Apple. Zaznaczył, że porozumienie Stopkorkom przeprowadziło w związku z tym swoje badania, opierając się na danych satelitarnych otrzymanych z agencji kosmicznej NASA. „Analizowaliśmy okres lockdownu, czyli rok 2020 i dwa kolejne lata” – wyjaśnił.

Skwierawski zaznaczył, że sam pomysł strefy czystego transportu niestety opiera się na manipulacji, która niestety jest rozpowszechniana zarówno przez media, jak i samorządowców. Chodzi o tzw. „auta-morderców”. „Funkcjonuje mit o trujących i zabijających samochodach” – wyjaśnił. „Okazało się, że w marcu 2020 roku, czyli na początku lockdownu mieliśmy większe stężenie dwutlenku azotu niż w 2022 roku. W kwietniu było niższe, a w maju znowu wyższe niż w 2021 i 2022 roku. Aby to wyjaśnić, sięgnęliśmy po dane temperaturowe z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Pokazały one, że zarówno w marcu, jak i maju 2020 oraz kwietniu, były rekordowo niskie temperatury w 30-letniej perspektywie obserwacji danych meteorologicznych” – powiedział przedstawiciel Stopkorkom. „Porównaliśmy jeszcze lipiec z październikiem i ewidentnie widać, że im chłodniej i bardziej deszczowo, tym jest większe stężenie dwutlenku azotu nad np. aglomeracją warszawską” – dodał. Jeśli zaś chodzi o całą Europę, to np. w lipcu nad całą Polską jest czysto, a na terenie Europy są tylko cztery plamy pokazujące zanieczyszczenia dwutlenkiem azotu w powietrzu. Miejsce, gdzie tworzą się te zagadkowe „plamy” też stanowią niespodziankę. „Największe stężenie jest nad rowerowym Amsterdamem, drugie w kolejności to Zagłębie Ruhry, trzecim jest Londyn, który już od kilku lat ma SCT i okolice Mediolanu” – mówił Skwierawski. „Dowodzi to, że zanieczyszczenia dwutlenkiem azotu nie mają nic wspólnego z ruchem samochodów, szczególnie osobowych. To ważne, bo aktywiści powołują się na badania GUS dotyczące transportu, ale nie zwracają uwagi na to, że dotyczą one całości transportu drogowego, a więc tirów, ciężarówek, ciągników. To są maszyny, które bardzo często nie spełniają norm, szczególnie, że w Polsce park maszynowy jest dosyć wiekowy” – ocenił.

Podkreślił, że symptomatyczne jest to, że badania, na których opierał się m.in warszawski samorząd, „przygotowując uchwałę dotyczącą SCT, były sfinansowane przez jedną z zagadkowych organizacji społecznych”. „To jest organizacja, która lobbowała za tym, żeby wykreślić autogaz z ustawy, która reguluje m.in. wprowadzanie SCT. Choć w większości w krajach zachodnich autogaz jest uważany za czyste paliwo” – dodał. „To jak poprosić lisa, żeby ustalał relacje i prawa w kurniku” – skomentował. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że stowarzyszeniu finansującemu badania zawsze będzie zależeć na sprzedaży aut elektrycznych, napędzanych wodorem i gazem ziemnym, i dziwnym trafem tylko te paliwa znalazły się w ustawie jako te, którymi napędzane pojazdy mogą się poruszać po strefach czystego transportu bezterminowo i bezwarunkowo.

Społecznicy zachęcają mieszkańców do przeprowadzenia samodzielnych badań zanieczyszczenia powietrza. W tej chwili jest to dość proste dzięki ogólnodostępnym danym publikowanym w Internecie. „I cóż widzimy? Wystarczy, że rozpocznie się sezon grzewczy, a w centrum miasta – praktycznie ten teren, który zaproponowano do utworzenia SCT – jest zwykle znacznie czystszy niż dzielnice i gminy okalające Warszawę. Co znowu wskazuje na winowajcę zanieczyszczeń wszelkich – chodzi o piece, którymi ludzie się ogrzewają” – skomentował.

Działacz podkreślał, że w badaniach dotyczących wprowadzenia stref nie zbadano kosztów takich inicjatyw. „Nie dość, że ta strefa została zaprojektowana skandalicznie, bo nic nie uzasadnia aż tak szerokich granic tej strefy. Tym bardziej, że obejmuje ona np. Wisłostradę, która jest drogą przelotową, ale także drogą, którą mieszkańcy poruszają się, by załatwić ważne sprawy w centrum. Więc nawet jeżeli ktoś nie będzie mieszkał w SCT, to i tak nie będzie mógł przejechać przez swoje miasto inaczej niż obwodnicą” – ocenił. „Tak duży obszar zmusza też tych, co prowadzą jakąkolwiek działalność również na rzecz mieszkańców SCT do wydania potwornych pieniędzy na zakup samochodu, który będzie w stanie im służyć przez dłuższy czas, czyli z normą min. Euro 6. Mówimy i o dużych przedsiębiorcach – obsługujących budowy, dostarczających prefabrykaty, poprzez dostawców rzeczy większych typu lodówka, pralka, telewizor, dostawców do sklepów zwykłych produktów, z których korzystamy na co dzień, kończąc na paniach z kwiatami czy warzywami stojących na bazarze” – powiedział.

Skwierawski podał konkretny przykład starszej osoby, która napisała do działaczy. Sprawa dotyczy wprawdzie strefy płatnego parkowania, ale generalnie zasada jest taka sama. Pani mieszka w granicach SPPN i planowała remont w łazience. Okazało się, że ma problem ze znalezieniem glazurnika. Kilkadziesiąt osób odmówiło jej tego, tłumacząc to opłatami w strefie. „W SCT będzie tak samo. Drobni rzemieślnicy bardzo często przyjeżdżają samochodami starszej daty, chociażby dlatego, że wożą w nich materiały budowlane czy narzędzia i nie chcą niszczyć nowego auta. Gdy zostaną zmuszeni do kupna nowszego samochodu, będą chcieli sobie to zrekompensować albo będą te usługi wykonywać, np. w Ożarowie, który tej strefy nie wprowadzi” – ocenił. Argument, że jak ktoś nie jeździ samochodem, to problem go nie dotyczy, też jest nietrafny. Prędzej czy później będzie musiał zapłacić dużo więcej za korzystanie z podstawowych usług. „Kolejną sprawą są przeprowadzone konsultacje, którymi podpiera się ratusz. Owszem były przeprowadzone, ale była słaba informacja o nich. Przyszło na nie kilkadziesiąt osób. Natomiast podobno wysłano 3 tysiące uwag drogą mailową. Nie zostały one w żaden sposób zweryfikowane, czy np. rzeczywiście są to mieszkańcy Warszawy” – skomentował. „Ciekawostką jest to, że w ustawie, która dopuściła projektowanie stref jest zapis, że gminy mogą wprowadzić SCT, ale nie muszą. Komisja Europejska nie zanegowała tego przepisu, czyli nie jest to tak, że UE na nas wymusza wprowadzenie SCT” – podkreślił.

Czekamy na rozwój wypadków.

Autorstwo: Marek Skalski
Źródło: NCzas.info

 

Tusk uchyli immunitety posłom okupującym budynki TVP i PAP


Podjęliśmy decyzję po wecie prezydenta o przygotowaniu przez rząd nowej ustawy okołobudżetowej. W zawetowanej przez prezydenta ustawie okołobudżetowej znalazło się stwierdzenie, że minister finansów może, a nie musi, przeznaczyć z 3 mld zł część środków na media publiczne — powiedział na konferencji po posiedzeniu rządu Donald Tusk. „Pan prezydent zawetował tę ustawę z różnymi tego konsekwencjami” — stwierdził Tusk. „Przygotowaliśmy nowy projekt rządowy ustawy, gdzie już wprost te 3 mld zł z obligacji będzie do dyspozycji NFZ-u z przeznaczeniem na onkologię dziecięcą, psychiatrię dziecięcą, choroby rzadkie genetyczne” — wyjaśniał szef rządu.

Premier Donald Tusk na konferencji prasowej zapowiedział, że wszyscy posłowie PiS, którzy okupują budynki TVP i PAP będą mieli uchylone immunitety. I jeszcze, żeby nie było wątpliwości, podkreślił, że wszystko „to będzie zgodnie z prawem, tak jak my je rozumiemy”.

Donald Tusk potwierdził również, że powołano zespół międzyresortowy, który zajmie się likwidacją Funduszu Kościelnego i wdrożenia nowych rozwiązań dotyczących finansowania organizacji religijnych. Premier podkreślił, że rząd zobowiązał się rozwiązać sytuację do końca 2025 roku. Odpowiedzialność za utrzymanie Kościoła ma przejść na wiernych.

W zespole są wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, szef MSWiA Marcin Kierwiński, minister rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemanowicz-Bąk, minister finansów Andrzej Domański, szef Kancelarii Premiera i Rządowe Centrum Legislacji. „Ten międzyresortowy zespół przystępuje do pracy nad zmianą systemu finansowania Funduszu Kościelnego oraz innych form finansowania z publicznych pieniędzy Kościołów, w tym także zasad finansowania” – twierdzi Tusk. Zespół ma zakończyć prace i wdrożyć rozwiązania prawne do 2025 roku. Zdaniem Donalda Tuska taka decyzja „będzie również z korzyścią dla Kościoła”.

Autorstwo: Maciej Sołdan
Źródło: NCzas.info [1] [2] [3]
Kompilacja 3 wiadomości: WolneMedia.net

 

Za bardzo rozdmuchano bańki informacyjne i dezinformacje?


„Aż 96 proc. czasu spędzonego w internecie ludzie poświęcają na wszystko, tylko nie konsumowanie informacji. Za bardzo rozdmuchaliśmy informacje o bańkach informacyjnych i dezinformacji” – powiedziała PAP prof. Magdalena Wojcieszak z Uniwersytetu Kalifornijskiego.

Prof. Magdalena Wojcieszak z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis (USA) oraz Uniwersytetu Warszawskiego otrzymała w listopadzie prestiżowy grant ERC Consolidator w wysokości 2 mln euro. Przez pięć lat będzie badała konsumpcję mediów informacyjnych przez użytkowników „Instagrama”, „Tik Toka” i „You Tube” w USA, Polsce, Hiszpanii i Anglii. Chętni do wzięcia udziału w badaniu zainstalują w swoich aplikacjach narzędzie generujące częste wyświetlanie wiadomości społeczno-politycznych. Wojcieszak sprawdzi, jak z biegiem czasu wpłynie to na ich poglądy i aktywność w sieci internetowej.

Badaczka już wcześniej realizowała projekty dotyczące zachowania użytkowników internetu w USA, Holandii i Polsce. Wyniki prac były publikowane w tak prestiżowych czasopismach, jak „Science” i „Nature”. Z analizy Wojcieszak wynika, że 7300 użytkowników obserwowanych przez 9 miesięcy wygenerowało 106 milionów wejść na różne strony internetowe. Tylko nieco ponad 3 proc. to były wejścia na strony mediów informacyjnych, ale w większości nie szukali informacji o tematyce społeczno-politycznej. Dużo częściej chcieli się dowiedzieć, jaki był wynik meczu, jaka będzie pogoda, czy jak ugotować konkretną potrawę. Aż 96 proc. czasu spędzonego w internecie ludzie poświęcają na wszystko, tylko nie konsumowanie informacji społeczno-politycznych.

Problem niskiej konsumpcji informacji społeczno-politycznych widoczny jest też w mediach społecznościowych. Jest to po części związane z celowym działaniem właścicieli tych firm. Według raportu firmy Meta – właściciela „Facebooka”, przed 2018 r. udział treści pochodzących z mediów informacyjnych w tym serwisie sięgał 4,0 proc. rocznie. Po zmianie algorytmu ten udział spadł do 1,4 proc. w 2022 r.

„Opublikowałam w »Nature« wyniki badań, z których wynika, że tylko 6 proc. treści, którą użytkownicy »Facebooka« widzą na swoim profilu, dotyczy wiadomości społeczno-politycznych (wliczając w to treść śmiesznych memów i rolek). I tylko połowa tej treści jest zgodna z ich przekonaniami. Łatwo więc zauważyć, że za bardzo rozdmuchaliśmy informacje o bańkach informacyjnych i dezinformacji” – twierdzi Wojcieszak. „Oczywiście” – dodaje – „nawet mała grupa użytkowników może mieć wpływ na życie społeczne. Przykładem może tu być wtargnięcie na Kapitol Stanów Zjednoczonych w styczniu 2021 r. Ale mnie najbardziej zastanawia ta przytłaczająca grupa użytkowników, która nie konsumuje treści społeczno-politycznych. Nie klikają w nie, bo są podane w mało atrakcyjny sposób? Czy dlatego, że nie wierzą, że ta wiedza ma wpływ na ich życie?”.

W badaniu prowadzonym na platformie „You Tube” Wojcieszak ustaliła, że użytkownicy w ogóle nie zwracają uwagi na regularnie pojawiające się banery z treścią: „czytanie wiadomości wpływa na Twoje decyzje finansowe” lub „czytanie wiadomości wpływa na jakość demokracji w Twoim kraju”. Kiedy natomiast specjalne narzędzie informatyczne podrzucało do „historii oglądanych materiałów” treści z mediów informacyjnych, automatycznie częściej pojawiały się w kolumnie z rekomendacjami do obejrzenia. Wtedy użytkownicy zaczęli je oglądać, i co ciekawe – nie wpłynęło to na zmniejszenie czasu ich aktywności w serwisie. „W 2018 r. Mark Zuckerberg zmienił algorytm »Facebooka«, by ograniczyć treści udostępniane przez media na rzecz treści od przyjaciół i rodziny. Chodziło o to, by ludzie mieli platformę, która cieszy. Wynikało to zapewne z faktu, że menadżerowie mediów społecznościowych boją się, że jeśli użytkownicy będą natrafiali zbyt często na treści społeczno-polityczne, spadnie czas ich aktywności w portalu, za czym pójdzie spadek wpływów od reklamodawców. Moje badanie na platformie »You Tube« wykazało, że to jest nieprawda” – mówi Wojcieszak.

Badaczka jest przekonana, że użytkowników mediów społecznościowych trzeba zachęcić do konsumowania informacji społeczno-politycznych. Ma ona nadzieję, że wyniki jej badań zostaną zauważone przez menadżerów mediów, „którzy w końcu przestaną do znudzenia powtarzać, że ludzie chcą czytać i oglądać treści lekkie, łatwe i przyjemne lub sensacyjne i polaryzujące”. „Tylko 3 na 10 konsumowanych materiałów społeczno-politycznych pochodzi ze stron internetowych wydawców mediów. Może menadżerowie mediów dopuszczą do siebie myśl, że być może znaczna część społeczeństwa nie reaguje na treści informacyjne, bo są podane w nieodpowiedni sposób. Może zainwestują w badanie mierzące jaki profil internautów nakręca cały ruch w ich mediach” – wyraziła nadzieję Wojcieszak.

Jak dodała, liczy na wsparcie proceduralne samej Unii Europejskiej. „Grant jest realizowany z funduszy Unii Europejskiej, która w dużo lepszym stopniu niż Stany Zjednoczone reguluje działalność mediów społecznościowych. Może uda mi się wywołać debatę na temat ewentualnego nacisku na szefów platform, by nawiązali ścisłą współpracę z mediami i obowiązkowo zamieszczali w serwisach więcej treści społeczno-politycznych z wiarygodnych źródeł” – podsumowuje Wojcieszak.

Prof. Magdalena Wojcieszak jest laureatką ERC Starting Grant zrealizowanego na Uniwersytecie Amsterdamskim, a także autorką ponad osiemdziesięciu publikacji w recenzowanych czasopismach. Pełni funkcję redaktorki czasopisma „Journal of Communication” i zasiada w radach redakcyjnych siedmiu recenzowanych periodyków. Prof. Wojcieszak otrzymała nagrodę Young Scholar Award od International Communication Association. Za swoje wybitne osiągnięcia naukowe w 2023 r. została Fellow International Communication Association.

Autorka: Urszula Kaczorowska (PAP)
Źródło: NaukawPolsce.pl


  1. Stanlley 28.12.2023 10:59

    No jak cenzurują co się da a promuję szurię i fejki to co się dziwią że ludziom coraz mniej się chce bawić w te ich gierki?

    Wiecie że jak się na FB daje link do artykułu WM to jest obniżana widzialność takiego posta – jest domyślny filtr “najtrafniejsze” no i jak jest nawet nieźle komentowany, wzbudzający emocje post na grupie ale zawiera link do WM – to nie będzie go w “najtrafniejszych” , to samo z postami na waszym wallu

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...