czwartek, 28 września 2023

 

Samorządy na coraz większym minusie


Samorządy od czterech lat są zmuszone łatać coraz większe dziury w swoich budżetach. Spadek dochodów z tytułu podatku PIT, pandemia, wojna w Ukrainie i kryzys uchodźczy, inflacja i wysokie ceny energii, a na dodatek brak środków z KPO spowodowały, że obecnie trudno jest im planować jakiekolwiek większe wydatki. Sytuację pogarsza niestabilność regulacyjna i coraz większa liczba zadań przerzucanych na samorządy, co pociąga za sobą wzrost wydatków budżetowych. – Jednym z ważniejszych wyzwań w tym obszarze jest obecnie opieka społeczna – wskazuje prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak.

„Mieliśmy najpierw pandemię, potem wojnę Rosji z Ukrainą i kryzys migracyjny oraz wiele innych wyzwań dla samorządu, również tych kosztowych. Mamy też szereg zmian społecznych: z jednej strony najmniejszą liczbę urodzeń od II wojny światowej, z drugiej – największą liczbę wyroków sądowych, które obligują nas do znalezienia pieczy zastępczej dla dzieci. Do tego dochodzi jeszcze szereg zmian legislacyjnych, które zmieniają sytuację samorządów, pozbawiają nas pewnych dochodów” – wymienia w rozmowie z agencją Newseria Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania.

Niekorzystne dla samorządów zmiany zaczęły się już w 2019 roku, wraz z wprowadzeniem zmian podatkowych, które uszczupliły ich dochody z podatku PIT. To dla samorządów jedno z największych źródeł dochodów budżetowych. Sytuację dodatkowo pogorszyło uchwalenie Polskiego Ładu, który zaczął obowiązywać z początkiem ubiegłego roku. Wskutek wszystkich tych zmian podstawowa stawka podatku dochodowego spadła z 17 do 12 proc., a osoby do 26. roku życia nie płacą go w ogóle, kwota wolna od podatku wzrosła do 30 tys. zł, a drugi próg podatkowy przesunięto z 85 tys. do 120 tys. zł. Rząd pomimo apeli środowiska samorządowego nie zdecydował się zwiększyć udziału samorządów w PIT, oferując im tylko częściową rekompensatę. W efekcie – jak szacuje Związek Miast Polskich – tylko w 2023 roku samorządy stracą ok. 30 mld zł dochodów podatkowych PIT, a skumulowany ubytek od 2019 roku sięga 65 mld zł.

Sytuację finansową JST pogorszył jeszcze wybuch wojny w Ukrainie w lutym ub.r., który spowodował, że na samorządy spadł ciężar poradzenia sobie z kryzysem migracyjnym i zaadaptowania setek tysięcy uchodźców. Do tego doszła wysoka inflacja oraz skokowy wzrost kosztów energii i kosztów pracy, a na dodatek spłata zaciągniętych przez samorządy kredytów i obligacji jest dziś wielokrotnie droższa niż jeszcze dwa czy trzy lata temu. Kolejny element, który wpływa na ich sytuację finansową, to również niepewność związana ze środkami unijnymi, zwłaszcza Krajowym Planem Odbudowy, z którego do samorządów miało trafić 31 mld euro. Jednak na razie wciąż nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle tak się stanie.

Związek Miast Polskich zwraca również uwagę na szereg niekorzystnych dla samorządów zmian legislacyjnych, wprowadzanych w ostatnich latach przez rząd, które destabilizują już i tak mocno nadwątlone budżety JST, a także uznaniowy system przyznawania im środków finansowych. W tej sytuacji – jak podkreślają samorządowcy – trudno jest im cokolwiek planować. „To są największe wyzwania i problemy. Ale w tej sytuacji niepewności – częściowo od nikogo niezależnej, jak właśnie pandemia czy wojna w Ukrainie – potrzebne są twarde ramy i jasne reguły gry. Nie tylko na kolejny rok, ale na następnych kilka lat, bo tylko wtedy można sensownie planować” – mówi prezydent Poznania.

Wielu przedstawicieli środowiska samorządowego ocenia, że ostatnie dwa lata były dla JST najcięższym okresem od początku reform ustrojowych. Wszystkie niekorzystne wydarzenia i zmiany złożyły się na fakt, że w 2023 roku wiele z nich – nawet tych najbogatszych, jak np. Warszawa – ma ujemne saldo i zaplanowało swoje budżety z dużym deficytem. To zaś rodzi ryzyko wstrzymania wydatków na kluczowe inwestycje, które najłatwiej ścinać, ale pod znakiem zapytania stanęły też m.in. wydatki na kulturę, sport i oświatę, utrzymywanie zajęć pozalekcyjnych, niezbędne remonty czy masowe cięcia w komunikacji zbiorowej.

„Inwestycje trzeba niestety korygować. Co roku mamy sytuację, w której z uwagi m.in. na wzrosty cen, sytuację na rynku pracy i sytuację w branży budowlanej, która zmieniła się nagle po wybuchu wojny, musimy dokonywać pewnych korekt. W sytuacji, gdy ustawodawca – słusznie zresztą – wprowadził zmiany gwarantujące wykonawcom dodatkowe wynagrodzenia z uwagi na kwestie inflacyjne, musimy również brać pod uwagę wzrost kosztów, korygować czas trwania tych inwestycji i tłumaczyć to mieszkańcom” – mówi Jacek Jaśkowiak.

W ostatnich latach problemem jest również coraz większa liczba zadań przerzucanych na samorządy, związanych m.in. z oświatą, co pociąga za sobą wzrost wydatków budżetowych. Te wydatki rosną szybciej niż dochody, przez co dziura w budżetach JST od czterech lat się powiększa. Jak wskazuje prezydent Poznania, coraz większym wyzwaniem dla samorządów są również niekorzystne trendy demograficzne, przez które rośnie liczba negatywnych zjawisk społecznych. W tej sytuacji to na samorządy spada ciężar zapewniania opieki grupom takim jak dzieci czy osoby starsze, którymi nie ma się kto zająć. „W Poznaniu największym wyzwaniem jest w tej chwili reakcja na zachodzące zmiany społeczne, zwłaszcza zabezpieczenie dodatkowych miejsc w domach dziecka, czyli stworzenie warunków do rozwoju dzieci, którymi rodzice się nie zajmują. Nie ma co biadolić, że tak jest i że dochodzi do takich sytuacji, trzeba się tymi dziećmi zająć” – mówi Jacek Jaśkowiak.

Jak podkreśla, miasto w ostatnich latach wydało na ten cel ok. 30 mln zł, ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. „Zmiana funkcjonowania tej najważniejszej komórki społecznej, jaką jest rodzina, i fakt, że nie ma już tych więzi, rodzin wielopokoleniowych, a wiele osób wyjechało za granicę, powoduje również, że musimy stworzyć odpowiednie warunki w DPS-ach. Tutaj niewątpliwie konieczne jest wsparcie państwa, bo przy tych finansach, którymi dysponujemy, trudno nam to zrobić. Potrzebne są inwestycje w tego typu obiekty, trzeba też przygotować i sfinansować kadrę, która będzie się zajmować dziećmi i osobami starszymi” – wymienia prezydent Poznania.

Źródło: Newseria.pl

 

Starzenie się ludności poważnym problemem małych miast


Proces starzenia się mieszkańców i depopulacja — to najpoważniejsze problemy demograficzne małych miast w Polsce, które dotyczą zdecydowanej większości tych ośrodków — wskazuje prof. Jerzy Bański z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN.

Pod redakcją prof. Bańskiego wydano właśnie „Atlas małych miast”. Pierwsze tego typu opracowanie jest kompleksowym zbiorem danych na temat 722 małych miast w Polsce (dane na 2019 r.).

Na ogół przyjmuje się, że małe miasta to ośrodki liczące do 20 tys. mieszkańców, którym nadano prawa miejskie. Jak przypomniał geograf, na ponad 979 wszystkich miast w Polsce, aż 739 to małe miasta. W małych miastach Polski zamieszkuje niemal 5 mln osób, co stanowi ok. 13 proc. ogólnej liczby ludności kraju. „Warto też zauważyć, że miastem jest jednostka osadnicza, która posiada prawa miejskie. Stąd najmniejsze miasto Opatowiec miało w 2021 r. tylko 338 mieszkańców, zaś największa wieś Kozy – aż 12 744 mieszkańców” – podał badacz w rozmowie z serwisem Nauka w Polsce.

W ocenie prof. Jerzego Bańskiego największymi problemami, z jakimi mierzą się współcześnie małe miasta w Polsce, są problemy demograficzne. „Współczesna badania wykazują, że ruch naturalny i migracyjny w małych miastach ma przede wszystkim kierunek negatywny, czego bezpośrednim rezultatem jest depopulacja i proces starzenia się ich mieszkańców. Wymienione problemy demograficzne dotyczą zdecydowanej większości tych ośrodków” – powiedział.

Wśród problemów wymienił także: kwestię planowania przestrzennego, nowych inwestycji, dostępności komunikacyjnej, usług wyższego rzędu i edukacji, przede wszystkim w miastach zlokalizowanych peryferyjnie.

Według prof. Bańskiego, przyjmując ideę rdzeń-peryferia, w Polsce małe miasta można podzielić na dwie zasadnicze grupy: te zlokalizowane wokół dużych ośrodków miejskich oraz te na obszarach odległych, czyli peryferyjnych.

„Małe miasta w sąsiedztwie dużych ośrodków miejskich są w lepszej sytuacji ekonomicznej i demograficznej, ponieważ często mieszkają w nich ludzie, którzy pracują w dużych miastach, dowożą tam dzieci do szkół i korzystają tam z oferty usługowej, handlowej, kulturalnej, itp. Sytuacja małych miast położonych na obszarach peryferyjnych, daleko od głównych centrów rozwoju, jest trudniejsza; jednak z drugiej strony te ośrodki miejskie stanowią ważne centra dla otaczających je terenów wiejskich” – wskazał geograf.

„Atlas małych miast” podejmuje następujące tematy: lokalizacja miast, mieszkańcy, administracja i finanse, przedsiębiorczość, przemysł, mieszkalnictwo i infrastruktura, komunikacja i łączność, usługi publiczne, struktura przestrzenna. Dane są prezentowane w postaci map i wykresów.

„Małe miasta cechuje specyfika społeczno-gospodarcza i funkcjonalna, która odróżnia je od średnich i dużych miast oraz od obszarów wiejskich. Są przy tym ważnym elementem przestrzeni wiejskiej i systemu miast. W skali lokalnej są motorami rozwoju ekonomicznego obszarów wiejskich. Stanowią też ogniwo w systemie powiązań pomiędzy dużymi ośrodkami miejskimi a obszarami wiejskimi. Relacje małych miast z wiejskim otoczeniem wpływają na kierunek i poziom rozwoju lokalnego i regionalnego. Dlatego też rozpoznanie stanu rozwoju małych miast jest ważnym i interesującym zagadnieniem badawczym z punktu widzenia poznawczego i aplikacyjnego” – podkreślił naukowiec we wstępie do atlasu.

Opracowanie powstało w ramach projektu pt. „Diagnoza współczesnej struktury społeczno-ekonomicznej i klasyfikacja funkcjonalna małych miast w Polsce – w poszukiwaniu rozwiązań modelowych”, finansowanego z NCN.

Atlas jest dostępny tutaj.

Autorstwo: Agnieszka Kliks-Pudlik (PAP)
Zdjęcie: PixaBay.com (CC0)
Źródło: NaukawPolsce.pl

 

Ukraina przegrywa wojnę – winna będzie Polska?


Nie jest dla nikogo już tajemnicą, że zapowiadana wiosną przez media zachodnie tzw. „wiosenna ukraińska ofensywa” na Krym zakończyła się druzgoczącą porażką. Armia ukraińska pomimo całej waleczności nie jest w stanie dorównać elitarnym rosyjskim oddziałom ani pod względem wojskowym, ani morale.

Wychwalany przez tzw. „kolektywny” Zachód amerykański i niemiecki sprzęt wojskowy na Donbasie zupełnie się nie sprawdził. Co gorsze, NATO pokazało, że w wielu dziedzinach wojskowej techniki jest mocno zapóźnione i potrzebuje wiele lat, aby nadrobić dzielący je dystans do liderów. Ponoszące główny wysiłek materiałowy USA i Europa – trapione recesją – nie są w stanie dalej finansować wojny na Donbasie w takim stopniu, jak obecnie. Jest to teraz – na jesieni 2023 – całkowicie oczywiste. Dlatego też od pewnego czasu czynione są różnego rodzaju wysiłki, aby konflikt zamrozić i przekonać władze ukraińskie do rozpoczęcia negocjacji z Rosją. Wiele gremiów zachodnich wprost twierdzi (np. były prezydent USA Donald Tramp), że ceną za zawarcie pokoju muszą być ukraińskie koncesje terytorialne na Krymie i w Donbasie.

Również rządząca w Kijowie junta wojskowa bierze pod uwagę konieczność wycofania się z agresywnej wojennej retoryki, bowiem jest zupełnie oczywiste, że upadła Ukraina bez zachodniej pomocy nie jest w stanie dłużej prowadzić wojny.

Jak jednak przedstawić tą porażkę opinii publicznej na Ukrainie, a jak na Zachodzie? Od półtora roku media zachodnie z wielką swadą przekonywały obywateli do ponoszenia olbrzymich wysiłków na rzecz Ukrainy i „demokracji”. Jak teraz powiedzieć oszukanym Europejczykom, że cały ich wysiłek był pozbawiony sensu? Jak przekonać Ukraińców, że pięćset tysięcy ich synów i mężów zginęło nadaremnie? Nie wszystko da się wytłumaczyć prostym nacjonalizmem i emocjami. Natychmiast pojawią się pytania, kto jest winny, kto nas oszukał, kto doprowadził do takiej sytuacji?

Wydaje się, że zarówno elity ukraińskie, jak i zachodnie znalazły już winnego wszystkich klęsk na Donbasie. Nie są to bynajmniej wojskowi, czy tez politycy z Niemiec, USA lub Ukrainy. O broń Boże! Wszystko wskazuje, że za nieszczęścia i klęski Zachodu i Ukrainy na Donbasie może zostać obarczona Polska i Polacy.

UKRAINA NIE CHCE POLSKIEJ PRZYJAŹNI

Wielu Polakom bardzo trudno zrozumieć asymetrię polsko-ukraińskich stosunków. Z jednej strony widzimy Polskę przekazującą za darmo, dosłownie wszystko Ukrainie- od broni, paliwa, amunicji, zapasów żywności po samochody, kamizelki i mnóstwo różnego sprzętu, z drugiej zaś strony brak jakiekolwiek reakcji przez stronę ukraińską na sprawy podnoszone przez Polskę. Są to przede wszystkim sprawy związane z problemami historycznymi – ekshumacją pomordowanych na Wołyniu, konserwacją polskich upamiętnień i zabytków sprzed 1945 r. Pomimo całej polskiej hojności i pomocy, władza kijowska nie uczyniła w stronę Polaków, żadnego nawet drobnego gestu. Polski prezydent w rocznicę zbrodni wołyńskiej składał kwiaty na pustym polu, premier zaś zbił ze znalezionych konarów krzyż i postawił gdzieś przy drodze.

Każdy, kto był na zachodniej Ukrainie widział i czuł powszechną niechęć do Polaków i polskiego języka. We Lwowie nie uświadczysz w restauracji polskiego menu, chociaż wszyscy rozumieją po polsku. W centrach tamtejszych miast królują upamiętnienia UPA i morderców Polaków: Bandery, Szuchewycza, Klaczkiwskiego. Młodzież, duchowieństwo i urzędnicy są dumni ze swoich rodziców i dziadków, którzy mordowali Polaków na Kresach. Jednocześnie nie pozwalają postawić żadnego upamiętnienia, czy nawet krzyża ofiarom tych zbrodni z napisem po polsku. Wielu, którzy próbowali działać gospodarczo na Ukrainie wie dobrze, że Polacy nigdy nie mogli prowadzić tam firm i byli natychmiast ograbiani z majątku, a ich firmy były przejmowane przez lokalne mafie.

Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że Ukraina nie chce polskiej przyjaźni, polskiego partnerstwa i polskiego biznesu. Wszystko to, co od ponad roku wmawiają nam media głównego nurtu jest fikcją. Nigdy nie było i nie będzie wspólnoty polsko-ukraińskich interesów, a Polska nigdy nie będzie uczestniczyć w tzw. „odbudowie Ukrainy”. Nie dlatego, że Polska nie chce, ale dlatego, że Ukraina sobie tego nie życzy. Klany oligarchiczne patrzą na nasz kraj przez pryzmat konkurenta gospodarczego i ideowego a podległe klanom elity mają za zadanie budować pomiędzy Polakami i Ukraińcami mur nieufności i nienawiści opierając się na resentymentach historycznych i banderyźmie, który celowo zaszczepiono Ukraińcom, jako najważniejszy budulec ich tożsamości.

To, że tzw. „przyjaźń” polsko-ukraińska jest czysto koniunkturalna przekonaliśmy się ostatnio w kwestii zbytu ukraińskiego zboże poprzez Polskę. Pamiętamy, jak Polska została podstępnie zalana w 2022 milionami ton taniego zboża z Ukrainy i kontynuowanie tego procederu w 2023 wzbudziło uzasadnione protesty społeczne. Dalszy brak reakcji przez polskie władze na ten problem spowodowałby upadek polskiego rolnictwa a partia rządząca dostałaby czerwona kartkę w wyborach. Embargo było także słusznie moralnie, bowiem polski rolnik z 10 ha nie może konkurować uczciwie z największymi latyfundiami oligarchicznymi na Ukrainie posiadającymi nawet ponad 500 000 ha ziemi uprawnej.

Wprowadzenie „uczciwego” embarga i jego przedłużenie od 15 września 2023 spowodowało gwałtowne reakcje Ukrainy. Rząd w Kijowie pokazał Polakom całą swoją obłudę i jakikolwiek brak zrozumienia dla polskich interesów. Premier Szymal złożył skargę do WTO a wiceminister gospodarki i handlu Taras Kaczka w rozmowie z „Rzeczpospolitą” zasygnalizował, że w ciągu kilku następnych dni Ukraina wprowadzi embargo na polską cebulę, pomidory, kapustę i jabłka. Prezydent Wołodymyr Zelenski groził Polakom: „Niektórzy nasi przyjaciele w Europie, odgrywają w teatrze politycznym solidarność, robiąc thriller ze zbożem. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale w rzeczywistości pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora”— mówił podczas szczytu w Nowym Jorku prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.

Następnie podczas wizyty w Kanadzie sugerował, że Polska mimowolnie popiera Rosję. „Albo popiera się Ukrainę, albo Rosję” – stwierdził prezydent Ukrainy pytany podczas konferencji prasowej w Kanadzie o wahania w poparciu dla Kijowa.

Zełenski tym samym zasugerował Polakom, że ich cała pomoc, która trafiła na Ukrainę jest zupełnie bez znaczenia dla drugiej strony. Liczą się tylko bieżące interesy ukraińskie. Ukraina nie poczuwa się do żadnej wdzięczności. Taką opinie już wcześniej wyraził doradca Zełenskiego – Michajło Podoljak, który powiedział, że „po wojnie Polska i Ukraina wrócą do obopólnej rywalizacji”.

Jednakże na wypowiedzi Zełeńskiego i otoczenia trzeba także patrzeć z jeszcze innej strony. Być może są celową prowokacją, która ma na celu obarczenie Polaków odpowiedzialnością za klęski armii ukraińskiej i są one skierowane do opinii publicznej na Ukrainie. Zobaczcie – sugeruje Zełeński – Polacy zablokowali nam możliwość współpracy handlowej ze światem. Przegrywamy nie dzięki słabości naszej armii, ale na skutek „ciosu w plecy”, który zadali nam Polacy. Zginęło tysiące naszych chłopców nie tylko na skutek rosyjskiej interwencji, ale także, dlatego, że „Polacy podstawili nam nogę”. To oczywiście trafi na wcześniej przygotowany – banderowski grunt nienawiści etnicznej do obcych. I tak w świadomości Ukraińców obok „orków” z Rosji, miejsce kolejnych wrogów narodu mogą zająć wkrótce Polacy. Być może taki właśnie jest plan elit z Kijowa na uniknięcie osobistej odpowiedzialności za zniszczenie państwa i populacji. Kozłami ofiarnymi mogą zostać Polacy. Zachód chętnie uzna „polską winę”.

Również na Zachodzie podnoszą się głosy postulujące, aby na kanwie polskiego embarga na zboże z Ukrainy obarczyć Polaków winą za niepowodzenie Zachodu w wojnie zastępczej z Rosją na Ukrainie. Minister rolnictwa i polityki żywnościowej Niemiec Cem Özdemir ocenił, że KE podjęła „słuszną decyzję” o zniesieniu zakazu ( embarga na ukraińskie zboże) i oskarżył kraje Europy Wschodniej, w tym Polskę, o „niepełną solidarność” z Ukrainą”. „Kiedy wam to pasuje, jesteście solidarni, a kiedy wam to nie pasuje, nie jesteście” – powiedział polityk cytowany przez „Financial Times.

Hiszpański minister rolnictwa, rybołówstwa i żywności Luis Pansa stwierdził, że działanie polskich władz może być niezgodne z przepisami UE. Także francuski minister Marc Fesneau wyraził ubolewanie z powodu działania Polski, Węgier i Słowacji. „To nie pierwszy raz i stawia to rynek wewnętrzny i cały rynek pod znakiem zapytania”. Po następnej wypowiedzi premiera Morawieckiego sugerującego zatrzymanie dostaw broni na Ukrainę posypała się jeszcze mocniejsza fala krytyki. Ekspert wojskowy Carlo Masala, profesor na Uniwersytecie Bundeswehry w Monachium, powiedział niemieckiemu portalowi BILD, że wypowiedź premiera Morawieckiego, szefa rządu jednego z najważniejszych państw wspierających Ukrainę, „może wzmocnić przekonanie Putina, że ​​jego strategia grania na czas w celu osłabienia poparcia Ukrainy w USA i Europie -działa”.

NARRACJE EUROPEJSKIE PODCHWYTUJĄ MEDIA W USA

„Europejskie wsparcie dla Ukrainy może zakończyć się decyzją Polski. Wcześniej kraj ogłosił, że nie będzie już dostarczał broni do Kijowa, co jest dobrą wiadomością dla prezydenta Rosji Władimira Putina” – podaje analityk Luke McGee z CNN. „Po decyzji Polski o nie dostarczaniu broni do Kijowa politycy zaczęli dyskutować, kiedy w końcu pęknie silna determinacja Europy w przeciwstawianiu się specjalnej operacji Rosji. Publiczne nieporozumienia między Zachodem ułatwiają argumentowanie, że Zachód jest podzielony, a podzielony Zachód z pewnością jest przydatny dla Kremla” – stwierdził Luke McGee z CNN.

Należy zauważyć, że media usilnie podkreślają, że „działania Polski wzbudziły wątpliwości, co do siły decyzji Europy o dostawach broni na Ukrainę”. Rzecznik Pentagonu generał brygady Patrick Ryder na odprawie dla dziennikarzy 21 września powiedział, że decyzja Polski w sprawie udzielenia Ukrainie pomocy wojskowej jest jej „suwerenną decyzją”. Jak przypomniał, Stany Zjednoczone „zawsze powtarzały, że suwerenną decyzją każdego kraju jest podjęcie decyzji, jakiego poziomu wsparcia udzieli Ukrainie.

Wydaje się, że tzw. kolektywny Zachód po cichu aprobuje polskie działania, które mogą pomóc rozwiązać podjęte wcześniej wobec Ukrainy zobowiązania militarne i finansowe. Oczywiście Zachód na pewno będzie próbował równocześnie przerzucić odpowiedzialność na Polskę i polskie władze za wszelkie niepowodzenia. W oczach opinii publicznej Polacy mogą pomóc zdjąć z decydentów zachodnich odium klęski wojennej na Ukrainie. Z drugiej zaś strony „wypuszczenie” decydentów z Warszawy na reżim kijowski sprawia, że to na nich spadnie większość złości i zawodu z kolejnej zdrady Zachodu. Będą zapewne mówić: Przecież Waszyngton i Londyn pomagał ile mógł, a to Polacy znowu zawiedli. Wygląda, że polscy decydenci mogą zostać obuci w taką lub podobne narracje. Ciekawe jak na to wszystko zareagują zwykli Ukraińcy?

Autorstwo: Piotr Panasiuk
Źródło: MyslPolska.info

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...