Czy senat powinien być zarezerwowany tylko dla etnicznych Polaków? Jak powinien wyglądać możliwie idealny ustrój, zdolny do funkcjonowania w najróżniejszych warunkach? To pytanie często mogą sobie zadawać fascynaci historii. Czy lepiej sprawdza się demokracja, czy monarchia — i jaka demokracja, i jaka monarchia? Jakie te ustroje mają wady i zalety? Nad tymi pytaniami zastanawiałem się i ja za młodu, i efekty tych rozmyślań chciałbym tu opisać. W części pierwszej chciałbym omówić, jakie znaczenie ma pochodzenie etniczne wyborców, poddanych oraz rządzących.
Wstęp
U zarania dziejów różnie podchodzono do kwestii pochodzenia mieszkańców danego kraju. W starożytnych Atenach, uważanych za źródło naszej demokracji, obywatelstwo posiadali tylko „czystej krwi” mieszkańcy Aten. Należało mieć zarówno ojca, jak i matkę z obywatelstwem, żeby samemu zostać pełnoprawnym obywatelem. Ponieważ miasto w czasach państwa-miasta dobrze się rozwijało, wkrótce zaludnili je w większości niewolnicy, imigranci i potomkowie imigrantów pozbawieni praw wyborczych. Mieli oni tylko pracować na mniejszość, która za nich decydowała i która zgarniała większość owoców gospodarki.
U dawnych Germanów należało być nie tylko swojskiej narodowości, ale jeszcze trzeba było być weteranem — czyli trzeba było wziąć wcześniej udział w wojnie danego plemienia.
U starożytnych Rzymian, jeśli nie było się obywatelem z urodzenia, można było zdobyć obywatelstwo za pieniądze lub za dokonania.
W niedemokratycznych monarchiach natomiast zwykle dla takiego władcy sztuka poddanego była sztuka, bez większej różnicy co do pochodzenia, chociaż zdarzały się częste wyjątki.
Obecnie uważa się, że każdy obywatel powinien mieć takie same prawa i być równy wobec państwa, bez różnicy pochodzenia. Zdarzają się jednak wyjątki.
Wyjątki
Kiedy w 1991 roku rozpadał się Związek Radziecki, w powstających po jego podziale państwach pojawił się problem licznej mniejszości rosyjskiej, która mogłaby przez swoje naturalne sympatie do Rosji stać się nośnikiem rosyjskich wpływów w tych państwach.
Dlaczego nośnikiem? Przecież wszyscy obywatele są tacy sami? Najwyraźniej akurat Rosjan ta zasada wyjątkowo nie obowiązuje.
Rozwiązanie tego problemu znaleziono na Łotwie proste – wprowadzono egzamin językowy z łotewskiego dla wszystkich obywateli chcących uzyskać prawa wyborcze. W ten sposób odcięto od możliwości kandydowania i głosowania całe 20% obywateli, którzy akurat byli pochodzenia rosyjskiego, oraz całą resztę ludzi, którzy w czasach Związku Radosnego sprowadzili się za pracą na Łotwę z Ukrainy, Białorusi i pozostałych dawnych republik związkowych, a także Polaków pozostających na południowo-wschodniej Łotwie jeszcze od czasów Wielkiej Polski.
Gdyby Łotysze nie zrobili czegoś takiego, powstałaby silna partia prorosyjska, która ciągnęłaby państwo w stronę zależności od Rosji, podważałaby od środka bezpieczeństwo państwowe Łotwy oraz zablokowała by przyjęcie Łotwy do NATO.
Czy ktoś miał o to pretensje do Łotwy poza Rosjanami? Czy ktoś nazywał to szowinizmem, faszyzmem czy podobnymi epitetami? Nie.
Ale w Estonii postąpiono inaczej. Dano wszystkim obywatelom prawa wyborcze — po prostu odmówiono obywatelstwa wszystkim mieszkańcom, którzy nie zdali egzaminu językowego. Jest równość prawna obywateli? Jest. A kto nie dał rady — sam sobie winien.
W ten sposób 30-procentowa mniejszość rosyjska została bezpaństwowcami (plus ci wszyscy imigranci zarobkowi z pozostałych dawnych republik związkowych). Jeszcze gdy Estonia wstępowała do Unii Europejskiej, część ludności nie miała obywatelstwa estońskiego, ale wraz z akcesem państwa otrzymała obywatelstwo unijne. Każdemu to pasowało? Pasowało każdemu, poza Rosjanami oczywiście.
Ale gdyby te sposoby nie pasowały, w Kazachstanie postąpiono inaczej. Tam, w momencie uzyskania niepodległości, Rosjan było 40% plus inni Słowianie i ludzie innych narodowości wywożeni tam lub przyjeżdżający tam za pracą w czasach radzieckich. W sumie większość ludności mówiła wtedy po rosyjsku. Tam nie zrobiono żadnej różnicy: każdy ma takie samo, równe prawo głosu niezależnie od narodowości. Tyle że tam, jak i w Związku Radzieckim, to władza decyduje, kto ma startować i kto się dostanie, a obywatel ma tylko potwierdzić że udaje że w te wybory wierzy.
Dodatkowo urzędnikami państwowymi mogą zostać tylko Kazachowie — co w warunkach powszechnej korupcji i lekkiej dyskryminacji niemuzułmanów wykluczyło nie-Kazachów również z biznesu większego niż stragan. Władza pilnie dba o to, by nie było żadnej opozycji i by każdy udawał, że to mu pasuje. Czy to wyczerpuje definicję faszyzmu? Oczywiście. Czy ktoś nazywa władze Kazachstanu faszystami? Oczywiście, że nie. Bo ci „faszyści” to pożądani faszyści — dyskryminują akurat tych, których zdaniem zachodu trzeba dyskryminować. Trzeba obiektywnie przyznać, że gdyby była tam równość praw, a w szczególności demokracja, niepodległość tego państwa by nie przetrwała i szybko Kazachstan powróciłby w granice Rosji.
Czy jest ogólnie uznany inny wyjątek od zasady równości wszystkich narodów? Tak — RPA.
Kiedy powstawało to państwo, pochodzący z Europy twórcy — biali Afrykanerzy — wprowadzili prawo dyskryminujące i rozdzielające ludność tego kraju pod względem rasowym. Biali Afrykanerzy trzymali w nim władzę i dominację w każdej dziedzinie.
Państwo się szybko bogaciło i Murzyni, mimo dyskryminacji, masowo emigrowali do tego kraju z całej Afryki na południe od równika, tworząc potężną społeczność czarnych Afrykanerów. W efekcie czarni Afrykanerzy, łącznie z ludami murzyńskimi które osiadły tam od XVI wieku (czyli od tedy co i biali Afrykanerzy), stworzyli potężną większość czarną pozbawioną pełni praw.
W 1994 roku, w wyniku nacisków zewnętrznych i wewnętrznych, biali Afrykanerzy wprowadzili równość wobec prawa i zrezygnowali z apartheidu (rozdzielenia) oraz zorganizowali powszechne, równe wybory. Oczywiście czarni Afrykanerzy te wybory wygrali i kiedy przejęli władzę, od razu zaczęli organizować dyskryminację białych.
Wprowadzono prawo zmuszające do zwalniania białych pracowników i zastępowania ich czarnymi, w efekcie czego białych wykształconych specjalistów masowo wymieniano na czarnych niewykształconych; w konsekwencji ucierpiała infrastruktura i gospodarka.
Dodatkowo regularnie wygraża się białym Afrykanerom, że ich się wymorduje, i patrzy się przez palce na mordy na białych farmerach.
Czy ktoś wprowadził analogiczne naciski na tę dyskryminację? Ależ nie, bo to ma być „dobra” dyskryminacja — będąca odpowiedzią na wcześniejsze krzywdy. Czy to jedyny wyjątek? Ależ nie.
Gdy sto lat temu Izraelczycy zaczęli masowo przesiedlać się do Palestyny, Palestyńczycy myśleli, że to nic strasznego. Teraz Izraelczycy zapędzili część Palestyńczyków do Gazy, gdzie regularnie bombardują wszystko, co wystaje ponad ziemię, i strzelają, ze szczególnym uwzględnieniem zabijania dziennikarzy i działaczy humanitarnych; a drugą część, która jeszcze została w Palestynie zapędzili do małych, ciasnych gett, które gnębią na wszystkie sposoby. Czy świat się na to oburza? – Różnie. Nawet u nas nasz minister spraw zagranicznych, pan Radek, uważa, że Izraelczycy robią słusznie — no bo co robią, to przecież robią Żydzi, więc musi to być słuszne. Logika prosta. A większość świata woli się w tej sprawie nie wypowiadać.
Dlaczego więc Rosjanie, biali Afrykanerzy i Palestyńczycy są tymi jedynymi wyjątkowymi narodowościami, które należy dyskryminować, a nawet czasem zabijać? Co w sobie mają wyjątkowego ci Rosjanie, że przy okazji ich można, a nawet należy, dyskryminować i inne nacje, w tym także Polaków, jeśli się przy okazji napatoczą? I czy nie można znaleźć innych takich wyjątków? Przykład własny Gdy Byłem trochę już większym dzieckiem mój ojciec postanowił rozbudować nasz dom. Zrobił to w najlepszym momencie, bo zaraz po tym gdy kupił materiały na budowę wybuchła hiperinflacja Balcerowicza. Do budowy zatrudniła się ekipa czterech braci z Górnego Śląska. W trakcie rozbudowy mogliśmy przy okazji poznać ich poglądy. Bracia mówili że nie są Polakami, że są z narodowości Ślązakami. Że do władzy powinien wrócić nazizm „bo na szychcie najlepiej było za Adolfa”, że Śląsk powinien być niepodległy, albo powinien należeć do Niemiec, że jeszcze Niemcy nam pokarzą kto tu powinien rządzić i że jeszcze Niemcy wrócą tutaj do władzy. Pamiętam te mistrzostwa świata w piłce nożnej w 1990 roku jak kibicowali i ten finał tamtych mistrzostw kiedy Włoch Roberto Baggio (Badźjo) nie strzelił karnego – to był triumf. To była radość tych Ślązaków bo niemiecka drużyna została mistrzami świata. I ja mam stąd pytanie czy taki Ślązak, który uważa że do władzy powinien wrócić nazizm „bo najlepiej na szychcie było za Adolfa” powinien mieć takie same prawa wyborcze jak my? Czy taki działacz ślązakowski, który krzyczał z tłumu na wiecu wyborczym pana Mentzena że „Tu jest Ślōnsk, a nie Polska”, powinien mieć takie same prawa wyborcze jak my? Czy taka pani wysoka urzędniczka-Żydówka, która mówi, że zabijanie Polaków i Palestyńczyków to nic takiego, „bo Polacy i Palestyńczycy nie mają duszy, a Żydzi mają”, powinna mieć takie same prawa wyborcze jak my? Czy taki banderowiec, mający Polaków za frajerów za to, że tyle wieków rządziliśmy Ukrainą i ich w tym czasie nie mordowaliśmy i za to, że teraz pomagamy Ukrainie, powinien mieć takie same prawa wyborcze jak my? Czy ludzie, którzy źle życzą naszemu państwu i narodowi, powinni mieć takie same prawa wyborcze jak zwykły Polak — choćby i nawet nie patriota? Przykład Polski Ale nie pokazujmy tylko ekstremalnych przypadków. W 1989 roku powracająca do udziału we władzy była żydokomuna, stanowiąca trzon drugiego zarządu Solidarności, postanowiła utrwalić swój udział we władzy, dogadując się nie tylko z innymi dawnymi komunistami i ich donosicielami.
Dogadujący się w Magdalence panowie, którzy ustalali, że prawdziwa prawica i prawdziwi patrioci mają nigdy nie dojść do władzy w Polsce, to nie tylko byli przedstawiciele Solidarności i komuny. To byli również pół-Żyd, Żyd (obaj z byłej żydokomuny) oraz jeden Łemek.
I oto nastąpił cud — nagle nasze media zaczęły przejawiać wielką miłość do Niemiec, pomimo że wciąż żyło wielu ludzi, którzy tylko kombinacja szczęścia i bystrości uratowali się przed śmiercią z rąk Niemców.
Zaczęto tłumaczyć, że musimy się godzić na banderyzację Ukrainy, twierdząc, że tak trzeba, bo niby „nie mają innych bohaterów”.
No i przy tym oczywiście zaczęto opłacać masę organizacji żydowskich i dbać o wyłącznie dobre mówienie o nich.
Nasza była żydokomuna wolała się dogadać z narodami, które dopiero niedawno ich mordowały — z Niemcami, Ukraińcami — i pod amerykańską kuratelą, zamiast z polskimi patriotami. Woleli się dogadać z byłymi nazistami i aktualnymi banderowcami, niż z nami, polskimi patriotami. Co więcej — woleli się z nimi dogadać przeciwko polskim patriotom, bo pamięć o holokauście pamięcią, ale aktualny interes ważniejszy.
Do rozkradzenia pozostały po komunizmie państwowe przedsiębiorstwa, banki, zdolni ludzie i rynek zbytu. Rozkradano przedsiębiorstwa i banki, sprzedawano zagranicy za bezcen lub za kredyt od nich samych, jednostronnie wpuszczano na nasz rynek zagraniczne towary.
Dla otrzymania pomocy w utrzymaniu się u władzy zupełnie otworzono nasz kraj na działanie obcych agentur i szerokim strumieniem popłynęły i nadal płyną obce pieniądze do Polski. W ten sposób wszyscy dawni komunistyczni propagandziści i donosiciele zaczęli teraz wykonywać polecenia agentur niemieckich, izraelskich, amerykańskich i banderowsko-ukraińskich oraz wielkiej zachodniej finansjery. Naszą politykę, media i instytucje kultury zaludnili wyznawcy idei zadanych nam z zachodu, Izraela i nawet i Zachodniej Ukrainy. Dawni komunistyczni donosiciele i propagandziści oraz ich następcy zaczęli wyrzucać z polityki, mediów i instytucji kultury prawdziwych polskich patriotów. I chociaż byłej żydokomunie nie wszystko wyszło — bo skuteczniejsi w zdobywaniu społecznego poparcia okazali się nasi rodzimy, mniej lub bardziej słudzy narodów obcych: panowie trzej Kaczorowie — bliźniacy i Donald, a wcześniej panowie Lech, Leszek, Józek i Aleksander — to sojusz agentur i dyplomacji niemieckiej, izraelskiej, amerykańskiej i ukraińsko-banderowskiej u nas pozostał.
I nie tylko oni na nas zyskiwali i dalej zyskują. Interesy na nas robili i robią Francuzi, Brytyjczycy, Włosi, Chińczycy, a nawet Holendrzy, Duńczycy i Portugalczycy — i każdy inny, kto przyszedł z pieniędzmi. Czy ktoś jeszcze pamięta, że w 1989 roku mieliśmy równomierny bilans handlowy z Chinami? Nie tolerowane są tylko wpływy rosyjskie, które w 1989 roku były największym problemem — i dobrze, choć szkoda, że się je ściga nie ze względu na dobro kraju, lecz po to, by nie robiły konkurencji innym. W efekcie większość Polaków pracuje dla zagranicznych właścicieli. Rolnik zarabia mało, a towary rolne są w sklepach drogie. Dużych marek we własnych rękach prawie nie mamy, a i niezależność kraju od 2005 roku (od śmierci papieża-Polaka) jest powolutku likwidowana.
W 2020 roku, kiedy robiono z Polski przygraniczną marchię Euroniemiec, dla przykrycia tematu napuszczono nawet kobiety na kościoły awanturą o aborcję i patrioci musieli pilnować kościołów zamiast protestować przeciw częściowej likwidacji państwowości. W ambasadzie niemieckiej i siedzibie niemieckiego wywiadu musieli wtedy pękać ze śmiechu z Polek.
Nasze władze pozwoliły Litwinom zlikwidować rodzącą się autonomię Polaków wileńskich, bo naszym rządzicielom na tym nie zależało; od początku niepodległości Ukrainy popierana jest banderyzacja tego kraju, popierane jest najgorsze szkalowanie naszego kraju.
Jeśli wkrótce dojdzie do wojny z Rosją, to najrealniejszym zagrożeniem nie będzie pełnoskalowa inwazja, lecz uległość naszych władz wobec tych, których wezmą za sojuszników. Jeśli nasi politycy bez żadnego przymusu i zagrożenia oddają żywotne elementy państwowości, to co będą gotowi oddać, kiedy wpakują nas w rzeczywiste kłopoty wojenne — aż strach pomyśleć.
Policja ściga za zdejmowanie flagi ukraińskiej bardziej niż za zdejmowanie polskiej. Do tego amerykańscy żołnierze i funkcjonariusze otrzymali u nas bezkarność, a niemieccy policjanci i pogranicznicy traktują nasze pogranicze jak swoje.
W zasadzie dla Amerykanów, do których tak się kleją PiS-owcy, inwestowanie w sojusz z Polską stało się nielogiczne — no bo i tak się powoli likwidujemy. Z tego powodu logiczne jest dla Amerykanów przenieść swoje wysiłki sojusznicze na Ukrainę, a z polskich „frajerów” wyssać ile się da — i tak właśnie robią.
Szczucie na patriotów
Ale ignorowanie patriotów lub przebieranie się za nich nie wystarczyłoby do doprowadzenia do tego. Potrzebne jest jeszcze szczucie na patriotów.
Zohydzanie patriotyzmu danego kraju nie tylko ma bezpośrednio wpływać na dany naród, lecz przede wszystkim na jego mniejszości. I tak zrzucaniem winy za holokaust na Polaków otrzymuje się napuszczanie na nas mniejszości żydowskiej, która ma nieproporcjonalnie dużą rolę w biznesie, polityce, kulturze, mediach, sądach, służbach wywiadowczych, urzędach, a także w dyplomacji.
Wspierając banderyzm i bagatelizując Rzeź Wołyńską, napuszcza się na nas Ukraińców.
Promując skrajnie proniemiecki Ruch Autonomii Śląska, szczuje się Ślązaków na resztę Polaków.
Tak samo napuszcza się na nas obywateli innej narodowości, a nawet o innych preferencjach płciowych — czyli po prostu „małych zboczków” i „dużych zboczeńców”.
Każdego z nas spotkały w życiu od innych ludzi jakieś nieprzyjemności, ale jeśli ktoś należy do mniejszości, można mu łatwo wmówić, że to przez nietolerancję wobec jego inności, nawet jeśli „unieprzyjemniacz” nie wiedział o niej.
Zarówno koalicja PiS-owska, jak i PO-owska wymyśliły, że każdy, kto mówi „na Ukrainie”, a nie „w Ukrainie”, ten jest nieprzyjacielem Ukrainy — i tak Ukraińcom wmawiają, że tylko oni ich obronią przed zwykłymi Polakami. Nawet Tatarom Polskim wmówiono, że nie są Polakami i organizuje się im kursy języka tatarskiego (niestety nie wiem, którego tatarskiego, bo są różne języki tatarskie).
Muzułmanom przybywającym do Polski, dobrowolnie oraz zesłanym przymusowo, koalicja Tuska wmówiła, że Polacy ich nienawidzą i prześladują. I tak buduje się elektorat, bo po kilku latach stałego przebywania w Polsce można się już ubiegać o obywatelstwo.
Elektorat ten na zasadzie kuli śniegowej przyciąga kolejnych, tym razem już rdzennie polskich, niezorientowanych politycznie — bo w sondażach rośnie, więc i inni dołączają.
Nasze władze przymykają nawet oko na szerzenie banderyzmu wśród Ukraińców wewnątrz naszego kraju, bo nastawia ich przeciw Polakom.
Efekt widać w rejonach wyborczych zamieszkałych w większej liczbie przez ludność etnicznie niepolską — jak ja to mówię: innonarodną — gdzie wyraźnie większy jest odsetek głosów oddanych na koalicję Tuska.
Cel tych sił jest prosty — im mniejszy procent etnicznych Polaków w elektoracie, tym śmielej można sprzedawać Polskę i tym łatwiej likwidować polską niepodległość.
NiePolaków mniej obchodzi, czy kraj jest okradany, czy dzieją się afery, czy nawet czy nasz kraj przetrwa. Dlatego rządzący obecnie bardziej dbają o to, aby osiedlali się u nas niePolacy, niż żeby rodacy w kraju zostali.
Czy jest przypadkiem, że ci sami ludzie, którzy protestowali przeciw powrotowi do kraju polskich zesłańców i ich potomków z Azji Środkowej i Syberii — albo przynajmniej maksymalnie to utrudniali — jednocześnie sprowadzają do nas masy muzułmanów i Ukraińców? Dlatego też wystarczy być Żydem i mieć przodka mieszkającego w byłych lub obecnych granicach Polski, żeby dostać nasze obywatelstwo — i to pomimo tego, a może właśnie dlatego, że w Izraelu panuje skrajnie antypolska, szowinistyczna propaganda. Ale nasi rządzący nic sobie z tego nie robią. Izraelskie władze na nas szczują, a nasze ich kochają.
Szczególnie teraz, gdy wokoło Izraela kroi się wielka wojna, obywatele izraelscy masowo zdobywają nasze obywatelstwo.
I dla wszystkich tych nowych obywateli nasi „słudzy narodów obcych” mają ofertę — polscy patrioci tylko na nich niby czyhają, a oni ich przed nimi obronią, jeśli tylko po dostaniu obywatelstwa nowi, innonarodni obywatele oddadzą na nich głos. Dlatego też pozwolono na przejęcie władzy w polskich organizacjach muzułmańskich przez imigrantów przynoszących tu swój radykalny islam.
Dlatego Ukrainiec dostaje polskie zasiłki i emeryturę już po miesiącu pracy, no chyba że od razu zarejestruje się jako bezrobotny — wtedy i tak dostanie zasiłek nawet bez pracy.
Dlatego też Ukraińcy dostali u nas pierwszeństwo w dostępie do służby zdrowia. Dlatego cudzoziemcy są ostatnio łagodniej traktowani przez sądy i policję.
Murzyn, który chciał zabić Polaka na siłowni, czy Ukrainiec, który kopnął małe polskie dziecko w głowę, zostali od razu zwolnieni z aresztu.
Partia niby Prawo i Sprawiedliwość tak się zapędziła w dogadzaniu Ukraińcom, że już chciała zamykać do więzienia i konfiskować majątki protestującym przeciw dyskryminacji przez Ukraińców i przez nasze władze polskich rolników, zawodowych kierowców, a także wspierających ich działaczy. Przeszkodziło PiS-owi w tym tylko uzyskanie trochę zbyt małej liczby głosów w wyborach w 2023 roku. Ostatnio aktualna władza przedstawiła nawet pomysł mianowania na sędziów cudzoziemców.
To już byłoby uczynienie z nas kraju jedynie marionetkowego. Zdrada ojczyzny ze strony naszych polityków i dziennikarzy okrągłostołowych jest jak wiedza Hitlera o holokauście — zobowiązań na piśmie nie ma, a efekty są.
Oczywiście dla niegodzących się z tym są i odpowiednie hucpy i ich zadowalające. Gdyby na granicy białoruskiej nachodźców potraktować jak na nielegalne wtargnięcia przystałoby, nie musieliby nasi policjanci, pogranicznicy i żołnierze stać i robić za żywe cele i nie trzeba by budować żadnego muru czy płotu. Ale przedstawienie dla gawiedzi musi być.
A za granicą? A jak to wygląda za granicą? Stamtąd przecież przyszły wzory.
To właśnie w Europie Zachodniej i Południowej lewica odkryła, że szczucie imigrantów na miejscowych patriotów daje efekty wyborcze. Masowo sprowadzanym tam od lat 1960.
muzułmanom wmawia się, że wszędzie czyhają na nich miejscowi patrioci, którzy chcą im zrobić krzywdę, na przykład odbierając im zasiłki. Wmawia się im, jak to ich goszczące państwa ich skrzywdziły i co im się niby należy. Lewica zaczęła tam dbać o jak największą liczbę osób narodowości przyjezdnych – i trzeba przyznać, że jest to skuteczne.
Imigranci i ich rodziny tranzakcyjnie głosują na dawców zasiłków, a widząc poparcie – efektem kuli śniegowej – głosują na lewicę także niezorientowani tubylcy. Pozwala się, aby meczety dla tych muzułmanów zakładali Saudowie, Katarczycy i Emiratczycy, którzy tłoczą im ekstremalny muzułmański radykalizm. Radykalizm napędza wrogość do miejscowych, a wrogość do miejscowych napędza głosy na dawców zasiłków (chociaż się nimi gardzi).
Logika prosta.
Jednocześnie pozwala się na rozwój gangów muzułmańskich i pospolitej przestępczości muzułmańskiej, gdyż tych przestępców traktuje się również jako część elektoratu. U nas prawie wszyscy przestępcy w więzieniach głosują na PO. Na niezadowolenie policji znaleziono metodę prostą – nasyca się muzułmanami policję, szczególnie w Wielkiej Brytanii i Francji, gdzie niezadowolenie mundurowych było największe. Mundurowi islamscy lepiej traktują swoich i w ten sposób problem w statystykach jest dużo mniejszy. U nas też już są takie plany brania do policji oraz urzędów Ukraińców. We Francji fałszuje się nawet liczbę muzułmanów. W latach 1990. podawano w mediach, że było tam 6,5 miliona muzułmanów, z czego 6 milionów to Arabowie, a dodatkowo co roku 50 tysięcy nowych ludzi przyjmowało islam. W latach nastych obecnego wieku podawano już, że jest 6 milionów muzułmanów, a ostatnio zaczęto mówić, że jest ich 5,5 miliona.
To gdzie się podział ten brakujący milion? Coś tu się matematycznie nie zgadza. Przez komin ich nie puszczają. A jednocześnie muzułmanie mają dużo większą dzietność, i przez te lata zmieniła się struktura rasowa tej grupy. Dziś na obrzeżach Paryża i w wielu dzielnicach innych francuskich miast pełno jest muzułmańskich Murzynów. To ilu jest tam muzułmanów rzeczywiście? Lecz tamtejsze elity się z tego cieszą. Najróżniejsi masoni, lewacy i zwolennicy dawnego New Age’u mają nadzieję, że dzięki muzułmanom zniszczą w Europie chrześcijaństwo, a z muzułmanami już sobie poradzą.
Nieco bardziej pragmatyczne podejście mają do tego w Wielkiej Brytanii. Tam państwo już się islamizuje. Do sądów wprowadza się specjalistów od szariatu, a w przyszłości nie zdziwiłbym się, gdyby tamtejszy król ogłosił się kalifem Brytanii (z błogosławieństwem tamtejszego kościoła anglikańskiego). W końcu już król Henryk VIII przeszedł na anglikanizm (zabijając przy tym pół miliona Anglików), za królowej Elżbiety II Wielka Brytania przeszła na gender-anglikanizm, więc nowa wiara byłaby tylko kolejną. I może król myśli, że tacy nienawidzący demokracji muzułmańscy poddani byliby dla niego lepsi jako kalifa niż teraz miejscowi – dla niego jako tylko malowanego króla? W USA z kolei rolę niby bronionej i naszczuwanej ludności odgrywają także miejscowi Murzyni. Tak samo w Europie i Amerykach naszczuwa się na miejscowych również LGBT.
Oczywiście dla niezadowolonych od czasu do czasu robi się hucpę udającą robienie porządku z imigrantami i nachodźcami. (Wprawdzie w Ameryce mamy teraz odbicie Trumpa od tej polityki, ale to dzięki temu, że poglądy zwykłych obywateli, a nie tylko elit, doszły akurat do głosu).
Nasi politycy nie wymyślili tu nic sami. Po prostu lecą po zagranicznej matrycy, a wszystko, co się z nią nie zgadza, nazywają populizmem.
Przykłady muzułmańskie
Lecz muzułmanie nie dadzą się tak łatwo przerobić tym wszystkim masonom, niuejdżom i eLGieBeTom.
Przerobić ich już próbowali komuniści w Kosowie. W czasie swoich rządów specjalnie sprowadzali muzułmanów albańskich do tego regionu, aby wyrugować tamtejsze serbskie chrześcijaństwo. Mieli przy tym nadzieję, że w zamian zyskają sobie wiernych komunistów.
Muzułmanie po cichu wykorzystywali tę naiwność komunistów – tak jak wcześniej wykorzystywali naiwność wobec nich nazistów – a gdy stali się już większością, zaczęli napadać na swoich serbskich sąsiadów, bić ich w szkołach i powoli zmuszać do wyjazdu.
Kiedy władza zorientowała się, co się stało, było już za późno. W sprawę wmieszały się obce kraje i w efekcie chrześcijańscy Serbowie zostali stamtąd wygnani lub zabici, a cerkwie i klasztory zburzone.
Dokładnie tak samo działają muzułmanie w reszcie Europy. Może inaczej by Europejczycy do tego podeszli, gdyby spojrzeli na siebie na mapie w porównaniu do wszystkich krajów arabskich razem. Gdyby Arabowie się zjednoczyli, byliby od razu supermocarstwem, a zdobyte dzisiaj kraje europejskie ich kolonią. Ale przecież nie tylko muzułmanie tak potrafią działać.
Można by tu przytoczyć przykład Europejczyków przybyłych do Ameryki, do Południowej Afryki, Australię, czy na Nową Zelandię. Ale podajmy tu przykład Hawajów.
Hawaje i inne raje
W drugiej połowie XVIII wieku i na początku XIX, kiedy w Polsce trwały zabory i epoka napoleońska, na Hawajach żył król Kamehameha I, który zjednoczył wyspy i rozpoczął epokę dynamicznego rozwoju gospodarczego tego kraju. Wraz z boomem gospodarczym zaczęli tam sprowadzać się imigranci, głównie europejscy Amerykanie.
Pod koniec XIX wieku stanowili już połowę mieszkańców Hawajów. Brali czynny udział w polityce, byli członkami rządu. I wtedy uznali, że znaczą już tak dużo, iż nie są im potrzebni Hawajczycy u władzy. W roku 1893 przeprowadzili zamach stanu, obalili królową Lydię Liliʻuokalanię. Rok później ogłosili republikę Hawajów, a w 1898 roku przyłączyli wyspy do Stanów Zjednoczonych. Po stu latach Hawajczyków na Hawajach było już tylko 2%. Dziś jest ich jeszcze mniej.
Można tu też dać przykład Rumunii. Przecież w VI wieku była zamieszkana przez Słowian, a teraz jest już Rumunią. Ale po co szukać daleko – popatrzmy na Białoruś.
Białoruś
Jak już pisałem, w 1991 roku rozpadł się Związek Radziecki i niektóre z tworzących go krajów stanęły przed problemem dużej mniejszości rosyjskiej. Na Białorusi na 10,5 miliona mieszkańców (dziś mniej, przez spadek naturalny) półtora miliona to byli etniczni Rosjanie.
Dodatkowo większość narodu białoruskiego nie była pewna swojej świadomości narodowej – tak, że nawet większość ludzi posyłała tam dzieci do szkół z językiem rosyjskim, który uważano za bardziej prestiżowy.
Efekt był taki, że już po trzech latach wybory prezydenckie wygrał zwolennik integracji z Rosją Aleksander Łukaszenko (lub Łukaszenka, bo taka wersja tego nazwiska jest teraz podawana).
Łukaszenko, jak wiadomo, przejął rządy dyktatorskie i obecnie kombinuje, jak tę integrację spowolnić, ale sami Białorusini mu w tym nie pomagają. Ostatnio do szkół z językiem białoruskim poszło zaledwie 8% dzieci. To jest dramat języka – a raczej jego ciche wymieranie z obojętności.
I teraz, kiedy Zachód chce przywrócić białoruską demokrację i w tym celu popiera tamtejszą opozycję, pojawia się pytanie – czy ta opozycja, kiedy przejmie władzę, nie przyłączy Białorusi do Rosji na prawach republiki związkowej? Czy nasze dążenie do przywrócenia tam demokracji nie spowoduje likwidacji tego państwa, skoro większość Białorusinów uważa się po prostu za lepszą odmianę Rosjan (bardziej uporządkowaną, praworządną, spokojną i trochę mniej pijącą)? A można było wprowadzić egzamin językowy jako warunek praw wyborczych – tak jak na Łotwie i w Estonii. Taki sam problem miałyby Łużyce, gdyby pewnego razu otrzymały niepodległość. Jak ją utrzymać, skoro większość ludności to już Niemcy? Ukraina Przed podobnym problemem stanęła po uzyskaniu niepodległości w 1991 roku Ukraina.
Jak ochronić się przed rosyjskimi wpływami, skoro 8,5 miliona obywateli to byli etniczni Rosjanie, a do tego kolejne miliony mówiły po rosyjsku albo w języku mieszanym? W zasadzie czystym ukraińskim mówili tylko mieszkańcy Rusi Czerwonej oraz wsi na Wołyniu.
(Zakarpacia w to nie wliczam bo to osobny temat) Widząc to rosyjskie zagrożenie, Ukraińcy zwrócili się do suto finansowanych z Ameryki i Niemiec banderowców – i efekt jest jaki jest. Szowinizm banderowski musiał rozwalić, i rozwalił prorosyjską wschodnią Ukrainę, walnie przyczyniając się do obecnie trwającej wojny z Rosją.
Tak naprawdę banderyzm nabiera dla Ukraińców racjonalności dopiero teraz, gdy masy Ukraińców zamieszkały w Polsce – dzięki tej ideologii można zachować spójność ukraińskiej społeczności w Polsce, werbować Ukraińców na działających w Polsce szpiegów, dywersantów, prowokatorów i zastraszaczy.
Konsoliduje ta ideologia w Polsce przeciw Polakom mafię ukraińską i ukraińskich przedsiębiorców, a w razie wojny mogłaby być ta społeczność piątą kolumną. Już w tym roku Ukraińcy grozili śmiercią dwóm kandydatom na naszego prezydenta, a nasi politycy i media okrągłostołowe nie dość, że nie zareagowały na to, to jeszcze część z nich pośrednio to poparła.
Kiedy skończy się ta wojna, Ukraińcy zaczną już na pełną skalę zastraszać naszych polityków, działaczy, dziennikarzy i przedsiębiorców, a nasi słudzy narodów obcych tym bardziej będą ich w tym popierać, żeby sami nie oberwali. Oby nie był to już gwóźdź do trumny naszego państwa.
W dodatku jedyną opcją, która mogłaby się temu przeciwstawić, gdyby to się rozkręciło, byłaby partia rzeczywistych sługusów Rosji. Ze wschodniej Ukrainy i z Białorusi przybyła przecież do nas ostatnio także liczna społeczność etnicznych Rosjan oraz rosyjskojęzycznych Ukraińców i Białorusinów. Ci wszyscy ludzie naprawdę źle patrzą na obecną u nas antyrosyjską propagandę i niedługo staną się bazą społeczną dla powstania prawdziwej partii prorosyjskiej.
Tak oto wszyscy, którzy lubią szkalować o „ruskich onucach”, tworzą rzeczywiste warunki społeczne dla powstania partii „ruskich onuc”. A gdy już powstanie, wywiad rosyjski będzie umiał ją obronić przed banderowskim politycznym bandytyzmem. Teoretycznie taki podział na politycznych bandytów wywiadów Ukrainy i Rosji (a jeszcze wtrąciliby się Amerykanie) mógłby przemienić nasz kraj w arenę wspomaganych z zagranicy okrutnych wojen domowych. A wszyscy razem tępiliby prawdziwych polskich patriotów.
Liberia
Są także i inne przykłady. Weźmy np. taką Liberię. Była niegdyś kolonia europejska. W XIX wieku kupili ją Amerykanie dla tej części wyzwolonych swoich murzynów, która nie chciała w Ameryce pozostać. Wyzwoleni byli niewolnicy murzyńscy kiedy przypłynęli do nowego kraju przypatrzyli się miejscowym plemionom i doszli do wniosku że niby tamci wyglądają tak samo, ale to jednak dzikusy. W rezultacie napływowi Murzyni z Ameryki zaczęli prześladować tych miejscowych i zrobili z nich ludność podrzędnej kategorii. I nikogo nie obchodziło że to ci miejscowi mają dziejowe prawo do tego kraju, a nie przyjezdni. Tak oto nazwa Liberia stała się farsą. Podobne problemy , choć nie aż w takiej skali, ma ludność rdzenna w całej Ameryce Łacińskiej.
Państwa totalitarne
Czy są więc przykłady udanych państw posiadających duże mniejszości – tak, ale są to zwykle państwa niedemokratyczne. ZSRR od razu kiedy tylko zaczęło się demokratyzować rozpadło się. Gdyby Rosja się ponownie zdemokratyzowała napotkała by zaraz problem rosnącej przez przyrost naturalny ludności muzułmańskiej i finalnie albo muzułmanie znacznie uszczuplili by Rosję, albo by ją przejęli. Podobnie inne dyktatury i autokracje posiadające liczne mniejszości miałyby jeszcze większe z nimi problemy gdyby przeszły na demokrację. Ktoś może wymieni przykład demokratycznych Indii, które mają bardzo liczne mniejszości, ale problemy etniczne i religijne są tam ogromne. Popatrzmy znowu na okolice Izraela. Kiedy w XX wieku Izrael wyrzucał Palestyńczyków z ich ziem przyjęły ich dwa kraje – Liban i Jordania. W Libanie Palestyńczycy stali się 1/3 ludności. W Jordanii 2/3 – ale to w Libanie zburzyli istniejący ład, a nie w Jordanii. Jak to się stało? – Jordania nie jest demokratyczna i dzięki temu zachowali tam władzę miejscowi – nadal jest król ten co był i jest ta co była ekipa króla. W Libanie natomiast, który jest demokratyczny, uchodźcy zaburzyli istniejącą strukturę społeczną co doprowadziło do wieloletniej wojny domowej, która zakończyła się dopiero koncesyjnym podziałem władzy oficjalnej między różne grupy religijne oraz podziałem władzy faktycznej między oficjalną władzę i wywodzący się z pośród palestyńskich uchodźców Hamas, oraz doprowadziło do kompletnego popadnięcia w nędze i głód tego kraju, który był niegdyś Szwajcarią Bliskiego Wschodu.
A na Bliskim Wschodzie nie brakuje przykładów jak sobie radzić z nową ludnością. W Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Katarze miejscowych mieszkańców w porównaniu z pracownikami zagranicznymi jest niewielu, ale nie spowodowało to żadnych zmian politycznych czy religijnych – po prostu obywatelstwo nadal mają miejscowi i oni nadal rządzą. Państwa te dbają o to by robotnicy zagraniczni nie zapuścili u tam korzeni i dzięki temu dla wszystkich obywateli bogactwa starczy. Nie ma problemów z protestami imigranckimi, Nie ma problemu że często mają inną religię, nie ma problemu żadnych zasiłków dla imigrantów ani imigranckiej przestępczości. Czy ktoś ma coś przeciwko temu? Ależ oczywiście że nie – bo zagraniczni pracownicy są zadowoleni że mogą zarabiać. Ale przykłady takich problemów mamy i z naszej historii.
Z naszej historii
Przykłady wielkich społeczności innych narodowości mamy i z naszej historii. W drugiej połowie XII wieku nasi władcy zaczęli masowo sprowadzać imigrantów ze znacznie lepiej zaludnionego zachodu. Było to zjawisko ogólnoeuropejskie dziejące się od upadku Cesarstwa Rzymskiego. Ludność z lepiej zaludnionych byłych ziem Rzymskich zaczęła się przenosić powoli na północ gdzie ziemi było znacznie więcej, miasta dopiero się zakładały i zaludnienie było znacznie mniejsze. Tak oto zaludniali Dzisiejsze Niemcy, Holandię, Rumunię, później stamtąd ludność zaczęła zaludniać Węgry, Czechy, Polskę, Prusy, a z Polski Białoruś i Ukrainę. Dlatego ludność tych krajów nie wygląda dokładnie tak jak przed nastoma wiekami. Do Polski sprowadzali się głównie Niemcy, mniej Holendrzy (którzy długo byli też jako Niemcy), Czesi i Żydzi, a w jeszcze mniejszej ilości także Fryzowie, Rumuni i z drugiej strony Ormianie, a czasem nawet Grecy, Włosi, Francuzi, Anglicy, Szkoci, Węgrzy, Słowacy i Irlandczycy.
Imigranci ci przynieśli do nas cywilizację europejską i gospodarczy rozwój. Gdzieniegdzie zaczęła się robić ich jednak większość. W Sudetach już pod koniec XIII wieku większość ludności zaczęli stanowić Niemcy. Tak samo w wielu miastach na reszcie Śląska i na Pomorzu. A wiadomo – co za dużo – to nie zdrowo. Tam gdzie większość rad miejskich przejmowali Niemcy rady przechodziły na język niemiecki. Dlatego nasz król Kazimierz Wielki wprowadził język urzędowy polski. Do tego niemieccy rajcy zabiegali żeby i ich władcami zostawali władcy niemieckojęzyczni. Władysław Łokietek kilkakrotnie zmagał się z buntami mieszczan niemieckiego pochodzenia. Na Śląsku i Pomorzu natomiast władcy aby się dostosować do nowych poddanych sami przeszli na język niemiecki. Doszło do tego że rdzenni Pomorzanie ze względu na niemiecką dyskryminację zmuszeni zostali do opuszczenia Pomorza Zachodniego i przenoszenia się na dzisiejsze Kaszuby. Efekt był taki że na całym Zachodnim i Środkowym Pomorzu oraz na prawie całym Dolnym Śląsku pozostali sami Niemcy. Podobnie się skończyła ta migracja na pograniczu Czech i Węgier z krajami niemieckimi i pewnie dzisiejsze lewactwo powiedziało by że to jakaś teoria spiskowa, ale nie, to historia. W miastach gdzie dużą część ludności stanowili Żydzi zaczynała się dyskryminacja gospodarcza Polaków. Zresztą i Litwini oraz Białorusini mogli by podać przykład naszego dzisiaj Podlasia. Obecne problemy europejskie z imigracją to nic nowego. Zmieniło się tylko podejście. Nasze władze i media bardzo lubią tęsknić za wielonarodowościową pierwszej i drugiej Rzeczpospolitej, ale w pierwszej Rzeczpospolitej to polska i spolonizowana szlachta rządziły, a w drugiej te duże mniejszości nie myślały o przetrwaniu naszego państwa. Kiedy tylko mogły głosowały na listy wyborcze komunistów i innych polityków ciągnących nasz kraj do dołu, a kiedy nadarzyła się okazja podczas drugiej wojny światowej wszystkie one mniej lub bardziej rzuciły się nam do gardła. Największe mniejszości narodowe, które podczas tamtej wojny zachowały lojalną neutralność wobec Polaków to byli Cyganie, Czesi, oraz Ormianie, czyli statystycznie drobnica. Pytanie czy druga Rzeczpospolita przetrwała by 21 lat w sytuacji gdy 1/3 obywateli naszego kraju to były mniejszości gdyby nie przewrót Piłsudskiego? – No może przetrwała by – bo żył by jeszcze szef sztabu wojska Rozwadowski.
Europa Środkowa A czy była żydokomuna i rodzimi słudzy narodów obcych nasza to zjawisko tylko nasze? Ależ nie. Podobnie trochę działo się i w Czechach, Rumunii i Bułgarii i na Słowacji, ale najbardziej to zjawisko pojawiło się na Węgrzech. Tam w latach 1990., jak to mówi premier Orban, „Nie sprzedano jedynie powietrza”. Odpowiedzią było powstanie nacjonalistycznego Jobiku (dzisiaj Jobik to partia dawno przejęta przez ich rodzimych sługów narodów obcych, w związku z czym już zrobiła zwrot ideowy taki jak u nas Roman Giertych i łysy Michał Kamiński). Zakończyło tamtą sytuację dopiero przejęcie władzy przez tegoż Viktora Orbana. Problemem społecznym są tam Cyganie. Cyganie jak to Cyganie mają procentowo znacznie większy odsetek bezrobotnych i złodziei. W Rumunii powstał nawet ich specyficzny gatunek muzyczny – tamtejsze gangsterskie disko-polo, albo raczej gangsterskie disko-cygano-rumuno. Na Słowacji gdzie jest największa społeczność cygańska wpływa to już trochę na wynik wyborów. Gdyby nie otwarcie granic z Unią Europejską i emigracja tamtejszych Cyganów na zachód, mogli by z czasem dzięki znacznie większej dzietności przejmować Słowację, tak jak muzułmanie zabytą w bogactwie Europę i wkrótce Słowacja zaczęła by wyglądać tak jak to słynne osiedle na Słowacji zamieszkane przez Cyganów, które wygląda jak wynędzniały kraj trzeciego świata.
I wreszcie wnioski
Wiele razy radzono sobie z problemem innych narodowości poprzez mordy, wygnania, wywózki, brutalne wynaradawianie. Na Ukrainie dzisiaj czystki etniczne pokazuje się jako wzór bohaterstwa. Ale gdybyśmy się tak wszyscy mordowali nie wiadomo kto pozostał by na końcu. Dawna żydokomuna, która częściowo przejęła nam kierowanie przechodzeniem od komunizmu do demokracji, nie miała wyłącznie złych intencji, a nawet w większości miała dobre. Nieuczciwy był by ten kto nie doceniał by plusów trzeciej RP. Przecież i wymienieni blisko początku tego długiego artykułu Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki mieli swoje duże zasługi. Tadeusz Mazowiecki (pół-polak-pół-żyd) obawiał się nawet wzrostu znaczenia Niemiec wbrew swemu środowisku. I wszystkie te wady naszego państwa nie dokonały by się i bez naszych rodzimych sługów narodów obcych. Więcej, to oni nasi rodzimi słudzy narodów obcych dawno już przejęli pełnię kierowania pełzającą likwidacją naszego kraju. Osoby innych narodowości potrafią wnieść duży wkład w swoje kraje. Problem polega tylko na statystyce. Prawda jest taka że jeśli nasz kraj upadnie to będzie to tragedia dla naszego narodu, a nie dla zamieszkujących nasz kraj mniejszości i imigrantów. Dlatego to my mamy szczególną odpowiedzialność za przetrwanie i rozwój naszego państwa oraz narodu. Tak samo wyjeżdżający na zachód Polacy nie zamieszkują tam aby w razie czego krew przelewać za tamte kraje, ale żeby polepszyć swój osobisty los. Jeśli na miejscowych ludach ciąży szczególna odpowiedzialność to niesprawiedliwością jest to że mają takie same prawa jak ludzie, którzy tej odpowiedzialności nie mają. Ale odebranie całkowitych praw też jest niesprawiedliwością. Rozwaliło potęgę pierwszej Rzeczpospolitej przecież to że szlachta nie chciała przyznać praw kozakom. Gdzie znaleźć zatem złoty środek? I tu pojawia się senat. Po co on w ogóle jest? Kiedyś zarezerwowany był dla najważniejszych urzędników w państwie, a teraz? Niby mają sprawdzać ustawy izby poselskiej, ale w praktyce podpisują jak leci. Właśnie senat jest tym zgromadzeniem, które spełniało by swoją właściwą rolę jeśli go zarezerwujemy tylko dla miejscowego ludu (czyli u nas dla Polaków) i trochę poszerzymy mu prawa. Wyobraźmy sobie że do senatu będą głosować tylko etniczni Polacy i tylko na etnicznych Polaków (+jeszcze Kaszubi). Podzielimy więc prawa wyborcze na narodne i innonarodne. Prawa wyborcze narodne innonarodni obywatele mogli by otrzymywać tylko za wybitne osiągnięcia sportowe, za najwyższe odznaczenia wojskowe i za osiągnięcie najwyższych stanowisk państwowych. Taki senat uczestniczył by w powoływaniu i odwoływaniu premiera oraz ministrów. Oznaczało by to że elektorat w wyborach sejmowych trochę już by się przesunął w stronę patriotyzmu i wiedzy o funkcjonowaniu państwa. To już samo zmusiło by polityków do trochę większej merytoryki i trochę większej dbałości o państwo i naród. To z kolei trochę bardziej przyciągało by do partii sejmowych trochę bardziej patriotycznych i trochę bardziej kompetentnych kandydatów do kariery partyjnej. Blokowało by to też pomysły polityczne wymierzone w miejscowy naród. Wyobraźmy sobie że plemiona indiańskie, na których ziemiach założono kolonie angielskie w Ameryce zarezerwowałyby sobie senat w tych koloniach dla siebie. Ich potomkowie może nie byli by już czystej krwi, ale do dzisiaj byli by w USA tuzami polityki, a czasem i finansjery. W dodatku pierwszym prezydentem USA był by wódz Pontiak. To jest różnica między bogactwem a wymarciem.
W Europie Zachodniej w takich warunkach nie było by dzielnic bezprawia i imigranckich gett. W Palestynie przy takim podziale senatu między Żydów i Palestyńczyków (+1 Samarytanin) i dodaniu do systemu chrześcijańskiego konstytucyjnego króla (lub jak ja postuluję honorowego gospodarza) Palestyńczycy z Żydami by żyli razem i ich wzajemne niesnaski nie angażowały by reszty świata. No ale cóż, nasi politycy myślą że są rasowo i cywilizacyjnie lepsi i ich nie spodka taki los jak inne ludy w takiej sytuacji. Najtrudniej przebić się przez czyjeś poczucie wyższości.
Dlatego żadne państwo nie powinno być naiwne i udawać, że wszyscy jego mieszkańcy będą działać zawsze lojalnie wobec wspólnego dobra. Historia pokazuje, że lojalność bardzo często kieruje się nie ku państwu, lecz ku narodowi, religii lub idei, z którą dana osoba się utożsamia.
To właśnie dlatego każde poważne państwo, które chce przetrwać, musi umieć rozróżniać między tymi, którzy działają w jego interesie, a tymi, którzy mogą mu zagrażać – nawet jeśli formalnie są jego obywatelami.
Nie chodzi tu o to, by kogoś z góry potępiać, ale by mieć świadomość, że w warunkach zagrożenia czy kryzysu narodowego lojalność części obywateli może się zwrócić ku obcym siłom, które uznają za swoje.
I tu wracamy do pytania postawionego na początku: czy senat – lub jakakolwiek izba wyższa – powinien być zarezerwowany tylko dla etnicznych Polaków? Skoro widzimy, że w państwach demokratycznych na całym świecie równość prawa wyborczego jest zasadą piękną, ale źle działającą, to może warto się zastanowić, czy w Polsce nie powinniśmy tej kwestii przemyśleć głębiej.
Nie chodzi o to, by kogokolwiek pozbawiać podstawowych praw obywatelskich. Ale czy nie byłoby rozsądne, by w najważniejszych organach państwa – takich, które decydują o jego kierunku, bezpieczeństwie i przyszłości – zasiadali ludzie, co do których nie ma wątpliwości, że są lojalni wobec Polski i tylko Polski? Senat w tradycji wielu krajów miał być izbą bardziej konserwatywną, rozważną, strzegącą tożsamości i ciągłości państwa. W takim razie naturalne jest pytanie: kto ma tę tożsamość najlepiej chronić? Czy mają to robić ludzie, którzy czują się przede wszystkim Polakami, czy ci, którzy czują się bardziej przedstawicielami innych narodowości lub kultur, albo jakiś międzynarodowych bytów, nawet jeśli mają polskie paszporty? Jeżeli chcemy, by Polska przetrwała jako naród i państwo, musimy mieć świadomość, że demokracja nie może oznaczać samobójstwa narodowego. Demokracja to nie otwarcie bram dla każdego, kto chce głosować w imię cudzych interesów.
Dlatego można się zastanowić nad tym, by senat był izbą narodową – złożoną wyłącznie z przedstawicieli etnicznych Polaków. Tak jak w niektórych krajach istnieją izby reprezentujące ziemie, regiony lub stany, tak w Polsce Senat mógłby reprezentować naród w sensie etnicznym i kulturowym, a nie tylko obywatelskim.
Izba niższa, czyli sejm, mogłaby pozostać przedstawicielstwem wszystkich obywateli – niezależnie od pochodzenia. Ale Senat byłby tym ciałem, które ma prawo weta wobec decyzji mogących zagrozić istnieniu i tożsamości narodu polskiego.
Taki układ zapewniałby równowagę: z jednej strony pełną demokrację obywatelską, z drugiej – gwarancję, że fundamenty polskości nie zostaną rozmyte ani sprzedane w imię cudzych interesów. .W starożytności obywatelstwo było przywilejem, nie automatycznym prawem. W nowożytności wiele państw broniło swojej elity narodowej w strukturach władzy, aby nie dopuścić do rozkładu tożsamości.
Dziś, gdy globalizacja i obce wpływy coraz mocniej wkraczają w nasze życie, taki mechanizm mógłby być dla Polski nie tyle przejawem nacjonalizmu, co zdrowego instynktu samozachowawczego.
Bo jeśli państwo nie będzie strzec własnej tożsamości – nikt inny tego za nas nie zrobi.
No to pozostała jeszcze sprawa Honorowego Gospodarza, na którą zapraszam do drugiej części wszystkich, którzy wreszcie dotrwali do końca.
Autorstwo: Hubert Cyngot
Źródło: WolneMedia.net