czwartek, 6 lipca 2023

 

Nie wszędzie kochają Amerykę


Obciążeni genetycznie kompleksem antyrosyjskim Polacy nie są w stanie pojąć żadną miarą rozumu, że na świecie równie silnie wpisany jest w ludzką świadomość antyamerykanizm.

Płynące z polskiego zaścianka głosy krytyki pod adresem papieża Franciszka, że w ocenie wojny na Ukrainie powiela „antyamerykańskie klisze”, bo pochodzi z Argentyny, świadczą o opisywanych już nieraz rodzimych aberracjach poznawczych i prymitywnym oglądzie świata.

To prawda, że sami Amerykanie, zwłaszcza ich elity polityczne i intelektualne, nie są w stanie pojąć, dlaczego ktoś miałby ich „nie lubić”. Przecież Ameryka jest wzorem godnym naśladowania, tak pod względem liberalnej ideologii, jak i imponujących osiągnięć materialnych. „Amerykańskie marzenie” zaczadziło miliony ludzi na świecie, a słynna soft power („miękka siła”) tak zamieszała w ludzkich głowach, że amerykańskiej atrakcyjności i sile przyciągania trudno jest cokolwiek przeciwstawić .

Od samego niemal odkrycia Ameryka, a później Stany Zjednoczone od ogłoszenia niepodległości w 1776 roku, wywoływały fascynacje i zauroczenie, spowodowane egzotyką przyrody i rodowitych mieszkańców, odmiennością stylu życia, a także rosnącym wpływem na świat. Amerykański idealizm sprzyjał kreowaniu mitu o szczęśliwym społeczeństwie i roztropnym państwie, który jednak niewiele miał wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy wspomnieć trwającą do dzisiaj dyskryminację rasową jako skutek epoki niewolnictwa i eksterminacji rdzennej ludności.

W XIX wieku traktowano Amerykę z góry, jak parweniusza i państwo na dorobku. Arystokratyczne elity Europy były jednak zaintrygowane krajem, który dynamicznie się rozwijał i budował swoistą alternatywę ustrojową wobec „starych porządków”. (Tu warto wspomnieć choćby fascynacje amerykańską demokracją Alexisa de Tocquevilla). Z czasem to zaintrygowanie przekształciło się w obawę, że Stary Kontynent zostanie zdystansowany pod względem rozwojowym i cywilizacyjnym. Zwycięski udział Ameryki w obu wojnach światowych przesądził o osiągnięciu przez nią prymatu pod względem potęgi i ról przywódczych. Obecnie jakiekolwiek przejawy krytyki czy pogardy dla amerykańskiego protektoratu nad Europą są co najwyżej przejawem kompleksów i złości, spowodowanych bezsilnością wobec atlantyckiej hegemonii.

Pierwszy poważny przejaw nastrojów antyamerykańskich w świecie zanotowano w drugiej połowie lat 1960. w związku z wojną wietnamską. Silne ruchy pokojowe i antywojenne pobudziły rozmaite resentymenty w Europie i połączyły się z podobnymi nastawieniami w Ameryce Łacińskiej i w Azji. Kolejna fala antyamerykanizmu miała miejsce w latach 1980. w okresie dozbrajania państw Europy Zachodniej w amerykańskie rakiety krótkiego i średniego zasięgu. Wreszcie ostatnia fala odrzucenia Ameryki związana była z „wojną z terroryzmem” za prezydentury George’a W. Busha.

Psychologiczny efekt ataku terrorystycznego z 11 września 2001 roku przywrócił sympatię do USA na świecie. Szybko jednak okazało się, że niewspółmierne do niego i sprokurowane przez służby specjalne uderzenie „prewencyjne” na Irak wywołało wzrost niechęci i powszechne zażenowanie. Nie udowodniono bowiem związków Saddama Husajna z Al-Kaidą, ani nie znaleziono broni masowego rażenia. Mocarstwo zwycięskie w „zimnej wojnie” stało się promotorem bezprawia (wcześniej była Jugosławia, potem Afganistan, Irak, Syria, Libia). Obecnie wielu obserwatorów uważa, że tocząca się wojna na Ukrainie także nie miałaby miejsca, gdyby nie ekspansjonizm amerykański, zwłaszcza „parcie NATO na wschód” pod przywództwem USA.

Amerykanie są podzieleni co do oceny źródeł opozycji wobec nich w świecie. Demokraci (lewica) są bardziej skłonni doszukiwać się przyczyn antyamerykanizmu w obawach przed skutkami błędnej polityki i źle rozumianego przywództwa Ameryki. Natomiast prawica (republikanie) uznaje, że imponująca potęga USA i wyznawany przez nie system wartości same w sobie budzą w świecie niechęć, obawy i sprzeciw. Wydaje się, że nikt nie ma dobrej recepty na to, jak radzić sobie z negatywnymi skutkami oporu wobec Ameryki, który przeradza się w trwałe nastawienia i uprzedzenia, od Europy, przez Bliski i Środkowy Wschód, po Chiny i Amerykę Łacińską.

Przede wszystkim negatywne reakcje wywołuje hegemoniczna i imperialistyczna polityka USA narzucania innym własnych porządków, w tym osławione „interwencje humanitarne” i krucjata na rzecz ochrony praw człowieka. Wszędzie chodzi o ten sam bezpardonowy wpływ na los suwerennych państw. Nadużycia w tej dziedzinie, czego symbolem stało się więzienie Abu Ghraib oraz baza Guantánamo, odsłoniły hipokryzję Ameryki i zniechęciły do niej liczne zbiorowości, od wyznawców islamu poczynając, przez wspólnoty prawosławne, na przywódcy Kościoła katolickiego kończąc.

Antyamerykanizm oznacza w sferze psychologicznej i ideowej pewną predyspozycję, skłonność czy usposobienie do wrogości, wyrażające się w odrzucaniu amerykańskich pretensji do dominacji i podporządkowania, narzucania wzorów ustrojowych i zaszczepiania obcej kultury, nieliczącej się z tożsamością i odrębnością innych. Przejawia się w różnych formach i na różnych poziomach.

W sferze medialnej widać to na co dzień, kiedy przy pomocy rozmaitych symboli (komunikatów) rozpowszechnia się specyficzne informacje o niskim poziomie intelektu Amerykanów, marnej kondycji przywódcy czy obsesji na tle Chin i Rosji. Przekaz ma często charakter ironiczny i prześmiewczy, o negatywnym zabarwieniu emocjonalnym. Do tego dochodzi kontrastowo wyniosła metaforyka w języku oficjalnym, często o charakterze normatywnym – od „przywódcy wolnego świata”, poprzez „lidera Zachodu”, po „niezawodnego sojusznika”. Warto zauważyć, że retoryka polityczna oddaje nie tylko stopień szacunku dla USA, ale także oznacza dystans albo stopień zniechęcenia. Francja jest tego dobrym przykładem, gdzie od dekad, by nie rzec od stuleci utrzymuje się silny amerykański resentyment.

Antyamerykanizm jest z pewnością antytezą amerykanizmu i amerykanizacji. Te ostatnie oznaczają świadome i nieświadome, żywiołowe i przemyślane przyjmowanie symboli, wartości i wzorów zachowań rodem z USA w różnych zakątkach globu. Jednym z najważniejszych czynników sprawczych amerykanizacji był udział armii USA w wyzwalaniu ogromnych przestrzeni spod okupacji niemieckiej czy japońskiej w obu wojnach światowych. Obecnie zafascynowanie Ameryką jest wynikiem nie tyle zauroczenia armią amerykańską (Polska stanowi pod tym względem wyjątek), lecz wielowymiarowością przywództwa globalnego, ciągłą żywotnością tego niezwykłego „imaginarium”, które nie pozostawia nikogo obojętnym wobec Stanów Zjednoczonych.

W okresie zimnowojennego podziału blokowego Ameryka stanowiła ważne ogniwo konsolidacji systemu zachodniego oraz źródło wsparcia dla wszystkich stronników, którzy bronili się przed wpływami komunizmu w różnych częściach świata. Tak w świecie muzułmańskim, jak i wśród Latynosów. Przypadki obalenia Sukarno w Indonezji, czy Salvadora Allende w Chile były tego jaskrawym przykładem. Po zakończeniu „zimnej wojny” USA zachłysnęły się swoim zwycięstwem nad komunizmem, pomijając zasługi dawnych popleczników. Istotny wpływ na narastanie sceptycyzmu, z czasem wrogości wobec Jankesów, miało też ich poparcie dla Izraela w konflikcie z Arabami oraz skonfliktowanie z Iranem.

Przykład rewolucji irańskiej i obalenia reżimu szacha pokazał, że westernizacja i modernizacja odgórna nie gwarantują trwałości przemian ustrojowych. Powrót do islamskiej ortodoksji i rozkwit fundamentalizmu religijnego w świecie islamu dowodzi, że żaden amerykański projekt uszczęśliwiania na modłę zachodnią nie ma szans realizacji bez zgody zainteresowanych społeczeństw i ich rządów.

Jeszcze bardziej drastyczny był przykład wcześniejszej rewolucji kubańskiej, jeśli chodzi o wzrost wrogości do USA po latach zależności i upokorzeń. Reżim w Hawanie uczynił z antyamerykanizmu trwałą doktrynę identyfikacyjną i uzasadnienie racji istnienia. Taka sytuacja utrzymuje się najdłużej na świecie, gdyż kubański antyamerykanizm dyktuje zarówno trwałe nastawienia społeczne, jak i oficjalne stosunki międzypaństwowe.

Odniesieniem do ocen postaw antyamerykańskich są rozmaite wyniki sondaży opinii publicznej (np. Pew Research Center), z których wynika, że obecność wojsk amerykańskich nie wszędzie przyczynia się do stabilizacji i demokratycznej transformacji. Pod przykrywką różnych form pomocy USA uprawiają politykę wspierania przychylnych sobie reżimów politycznych, pomoc często przybiera postać wyzysku, a interwencje w imię ochrony praw człowieka w rzeczywistości służą likwidacji przeciwników politycznych.

W odbiorze zewnętrznym Ameryki jej wizerunki są wszak złożone i pełne ambiwalencji. W różnych miejscach na świecie nie brakuje bowiem postaw krytycznych wobec USA jako hegemonicznego mocarstwa, ale pozytywnych w ocenach amerykańskiej technologii, osiągnięć kulturalnych, nauki i edukacji. Paradoks dotyczy także rozróżnienia między Stanami Zjednoczonymi jako „abstrakcyjnym” mocarstwem a miejscem pożądanym do osiedlenia się, w którym łatwiej się żyje.

Antyamerykanizm przejawia się zarówno w środowiskach bliskim Stanom Zjednoczonym, jak i wśród przeciwników. Ma inspiracje ideologiczne i fundamentalistyczne, nacjonalistyczne i emocjonalne. Wynika także z oporu, jaki w wielu państwach rodzi się na tle ogromnej koncentracji amerykańskiej potęgi, a zatem i władzy nad innymi. Ta ostatnia wyraża się w rozmaitych formach uzależniania i podporządkowywania słabszych uczestników stosunków międzynarodowych.

Niebagatelną rolę w utrzymywaniu się poglądów i postaw skierowanych przeciw Stanom Zjednoczonym odegrała globalizacja, traktowana nieraz jako drapieżna ekspansja amerykańskiego kapitalizmu, prowadząca do „kreatywnej destrukcji” gospodarek narodowych i deregulacji rynków. Inne negatywne impulsy tkwiły z imperializmie kulturowym, wyrażającym się w uniformizacji wzorów zachowań (mcdonaldyzacja, hollywoodyzacja, efekt CNN). Pozbawianie ludzi ich tradycyjnych wartości, przywiązania do lokalności kulturowej i tożsamości wspólnotowej generuje w różnych miejscach globu opór przeciw otwieraniu się na świat i stanowi wyraz antyamerykanizmu.

Paradoks Stanów Zjednoczonych polega na tym, że w sensie kulturowym są one mozaiką rozmaitych zjawisk i procesów – religijności i sekularyzacji, tradycjonalizmu i innowacyjności, konserwatyzmu i radykalizmu, prowincjonalizmu i kosmopolityzmu. Wielu Amerykanów nie widzi w tym sprzeczności, przeciwnie, jest to dowód ogromnej tolerancji i wolności. Tymczasem na zewnątrz, zwłaszcza w społecznościach tradycyjnych, USA uosabiają rozwiązłość obyczajową, permisywizm społeczny czy komercjalizację życia („wszystko na sprzedaż”). Pewne zagrożenia kulturowe niesie też eksportowana z USA „poprawność polityczna”, dyskredytująca miejscowe obyczaje, rytuały i nawyki. Mimo tych krytycznych uwag trzeba mieć świadomość amerykańskiego fenomenu. Te bowiem nigdzie niespotykane wielowartościowe zjawiska, zdawałoby się nie do utrzymania na dłuższą metę, w sposób naturalny budzą postawy zarówno przyjazne, jak i wrogie wobec Ameryki.

Krytycy hierarchii międzynarodowej opartej na superordynacji czyli nadrzędnej roli USA wskazują na dyskomfort psychologiczny, jaki rodzi poczucie, że największa potęga może narzucać swoje reguły gry innym, dyktować w sposób arogancki wzory zachowań, a nawet wkraczać w cudze sprawy wewnętrzne, uczestnicząc na przykład w obsadzie rządów (vide przykład Victorii Nuland w Kijowie po obaleniu w 2014 roku legalnego prezydenta Wiktora Janukowycza). Zapomniana doktryna „internacjonalizmu” opartego na „niesieniu bratniej pomocy” wcale nie znikła z instrumentarium mocarstwa hegemonicznego. Co najwyżej, występuje obecnie w bardziej finezyjnym przebraniu w porównaniu do wzorów radzieckich.

W Europie kontynentalnej, związanej rozmaitymi aliansami z Ameryką, stabilne demokracje bazują na liberalnych przekonaniach (o różnych wariantach parlamentaryzmu, rządach prawa i gospodarce rynkowej), domagając się od USA większej konsekwencji w obronie tych tzw. wartości Zachodu. Instytucjonalizacja więzi w sferze bezpieczeństwa w postaci Sojuszu Północnoatlantyckiego przesuwa jednak na dalsze miejsca takie interesy, jak utrzymanie suwerenności czy samodzielności. Ważniejsze dla wielu są gwarancje ochronne ze strony USA, niż wytykanie im jakichś wynaturzeń ustrojowych.

Liberalny antyamerykanizm wskazuje na rozchodzenie się programowego idealizmu z realiami. Państwo opowiadające się za promowaniem demokracji i prawem narodów do wewnętrznego stanowienia o sobie często popierało i popiera rozmaite systemy opresyjne. Najbardziej znanym było udzielane przez Waszyngton poparcie dla systemów latynoskich, opartych na dyktaturach wojskowych (caudillizm). Obecnie odnosi się to do wielu państw Bliskiego Wschodu.

Oponenci Ameryki czynią odwrotnie – uznają wartości liberalne za mniej istotne niż własną tożsamość, autonomię decyzyjną czy stan posiadania. Na tym tle szczególnie wrażliwe są państwa latynoamerykańskie. Spośród mocarstw Chiny i Rosja najgłośniej sięgają do argumentów nacjonalistycznych i suwerennościowych, dążąc nie tylko do przeciwważenia potęgi USA, ale także do oferowania innym, na przykład państwom afrykańskim, konkurencyjnych modeli rozwojowych. W przypadku obu tych państw, pretendujących do statusu wielkomocarstwowego, najważniejszym źródłem ich antyamerykanizmu jest jednak zagrożenie militarne. Z jednej strony jest to amerykańska gotowość do zbrojnej obrony Tajwanu przed inwazją ChRL, z drugiej – bezpośrednie zaangażowanie militarne USA w obronę Ukrainy.

„Wojna z terroryzmem” spowodowała wiele zamieszania w interpretowaniu i przestrzeganiu prawa międzynarodowego. Stany Zjednoczone, a raczej ich kolejne administracje poczuły się „zwolnione” z wielu zobowiązań międzynarodowych. Powszechną praktyką stało się stosowanie tzw. podwójnych standardów w ocenie zachowań własnych i stron uznawanych za przeciwników. Hipokryzja nie jest bynajmniej wynikiem moralnego upadku Ameryki, ale naturalnym środkiem do celu, jaki wynika z jej hegemonicznej pozycji i światowego władztwa.

W sferze gospodarczej USA oficjalnie opowiadają się za wolnością handlu. W praktyce jednak stosują szeroko środki protekcjonistyczne, chroniąc swoje rolnictwo, różne gałęzie przemysłu czy własność intelektualną przed obcą konkurencją. Promując transformację gospodarek narodowych w kierunku wolnorynkowym USA stawiają przede wszystkim na interesy wielkich korporacji. Dyplomacja gospodarcza, stosująca skuteczny lobbing na rzecz ekspansji rodzimych firm za granicą, działa wzorowo na rzecz polepszania amerykańskiej prosperity. Pod tym względem niejedno państwo mogłoby się wiele od amerykańskich ambasadorów nauczyć.

Antyamerykanizm ma też antywojenne oblicze. Ponieważ Stany Zjednoczone interweniowały po II wojnie światowej w wielu konfliktach zbrojnych, przypisuje się im moc sprawczą zarówno w wywoływaniu jak i „gaszeniu” rozmaitych wojen. Ich zaangażowanie w wojnę na Ukrainie może stać się nie tylko ważną przesłanką porażki rosyjskiej, ale także może spowodować przewartościowanie roli ich samych jako współwinnego wojennego dramatu. Już dzisiaj wielu młodych Ukraińców, którzy schronili się przed służbą wojenną w Polsce twierdzi, że nie zamierza „umierać za Amerykę”. Na tym tle można zaobserwować pewne rozejście się w ocenach i postawach polityków oraz różnych kręgów społecznych (tak na Ukrainie, jak w Polsce).

Warto też zauważyć, że amerykańskie zaangażowanie w wojnę na Ukrainie może wyraźnie kolidować z interesami strategicznymi USA, zwłaszcza w kontekście bezpieczeństwa jądrowego. To bowiem nie Ukraina, lecz Rosja jest największym źródłem zagrożeń międzynarodowych. Rządzący Ameryką ponoszą współodpowiedzialność za utrzymanie kontroli nad arsenałem jądrowym w tym mocarstwie. Destabilizacja Rosji może wywołać wzrost napięć globalnych, ale rykoszetem uderzyć także w establishment amerykański. Przy okazji oby nie okazało się, że „nieskazitelny” prezydent Ameryki był zamieszany w podejrzane machinacje o charakterze korupcyjnym na Ukrainie, za które grozi mu odpowiedzialność polityczna i prawna. Ameryka stanęłaby wtedy przed kolejnym zadaniem samooczyszczenia.

Autorstwo: prof. Stanisław Bieleń
Źródło: MyslPolska.info

 

Tyszka „uwiarygodniał” się medialnie „atakując rząd”


Wyciekły kolejne wiadomości ze skrzynki Michała Dworczyka. W korespondencji wspomniany był m.in. Stanisław Tyszka, obecnie poseł Konfederacji, wcześniej przedstawiciel Kukiz’15.

Kolejną porcję korespondencji opublikowała strona PoufnaRozmowa.top. „Mateusz, sprawa z Kukizem wygląda tak: projekt ustawy jest złożony, umówiłem się dziś na następujące terminy: pierwsze czytanie 2-3.04; drugie i trzecie 25.03. Poseł sprawozdawca – Rzymkowski. Kukizy zadowolone. Tyszka podkreślając, że muszą się uwiarygadniać i, że to nic osobistego, obiecał, że będzie się »uwiarygadniał« atakując rząd »in corpore«, a nie personalnie – zobaczymy” – czytamy.

„Zarówno Kukiz, jak i PJK zaakceptowali Piotrka Lussę, ale jest mały problem – on sam niezbyt się pali do kandydowania. On i jego środowisko są dla nas sporą szansą (po wyborach do sejmu), więc trzeba go docisnąć. Dlatego jeżeli pozwolisz, to jutro zamiast na posiedzenie RM pojadę do Białegostoku, aby zamknąć temat (jest b. mało czasu, trzeba układać listę i zbierać podpisy)” – napisał dalej autor.

„Na Mazowszu z kandydatami i środowiskiem gorzej – ale nie składamy broni. Kukizowi ponadto pomogę wydać w formie albumowej – dzieło życia jego taty – tzn. Madonny Kresowe (dotychczas było tylko wydanie papierowe słabej jakości). Z Kurą sprawa załatwiona, choć trzeba monitorować, natomiast Czabańskiego jutro załatwię – mam nadzieję, że skutecznie” – czytamy w e-mailu Michała Dworczyka.

Wiadomość jest datowana na 11 marca 2019 roku, czyli kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi, które odbyły się w październiku. Adresatem maila jest Mateusz Morawiecki.

Autorstwo: MMC
Na podstawie: PoufnaRozmowa.top
Źródło: NCzas.com

 

Na tropach UPA. Akcja toczy się bez wytchnienia


W 80. rocznicę krwawej niedzieli na Wołyniu i w 76. rocznicę Operacji Wisła przypominamy artykuł opublikowany w „Żołnierzu Polskim” w kwietniu 1947 roku.

Już od dwóch miesięcy oddziały specjalnej Grupy Operacyjnej wiodą żmudne walki na krańcach południowo-wschodnich województw. Wielka akcja dla zlikwidowania band UPA, rozpoczęta w początkach kwietnia, dobiega swego punktu kulminacyjnego.


Oskrzydlamy banderowców. Na stoku wzgórza usadowił się RKM, którego obsługa — strzelcy Zydlewicz i Krawiec — położyło trupem „Wija” – zastępcę dowódcy sotni UPA.

By móc w pełni zrozumieć wysiłki żołnierzy i dowództwa w walce z bandami faszystów ukraińskich, trzeba zapoznać się z warunkami, w których prowadzi się akcję. Nie ma tu mowy o jakimś froncie, o określonym nieprzyjacielu, w ogóle o regularnej wojnie.

Ma się tu do czynienia z pustką, w której tylko od czasu do czasu pojawi się jakiś bandycki oddział, by dokonać błyskawicznego napadu, morderstwa, podpalić wioskę. Warunki walki są więc stokroć trudniejsze, niż na froncie. W walce tej decyduje nie tylko odwaga, lecz przede wszystkim szybkość orientacji, spryt, wytrwałość i ta bezsprzeczna wyższość żołnierza, który wie, dlaczego walczy z bandytami.


Temu rozczochranemu banderowcowi wojsko przerwało sen. Strzelcy Horoś i Osajda wywlekli go za uszy z krzaków. Okazało się, młody obdartus był osobistym ordynansem watażki Hrynia.

Faszyści ukraińscy unikają oczywiście walki z silniejszym i lepiej wyszkolonym żołnierzem. Usiłują więc kryć się sprytnie w zamaskowanych trzech czotowych bunkrach i ziemiankach. Sądzą, że uda im się przeczekać największe nasilenie akcji, a potem rozpocząć od nowa swoją robotę.

Część band usiłuje przedrzeć się za granicę do Czechosłowacji, by tam, na przygotowanych zawczasu ługach i komyszach przetrwać najgorszy dla siebie czas. Silne grupy wojska, stacjonujące w terenie, uniemożliwiają ukrytym bandom zaopatrywanie się w żywność, nie dają im chwili wytchnienia, gonią po górach, naciskają ze wszystkich stron, niszczą i wysadzają bunkry, bazy żywnościowe i składy amunicyjne.


Łączność radiowa oddaje ogromne usługi w tych żmudnych działaniach.

Przechwycony raport watażki „Łemka” potwierdza to rozpaczliwe położenie ukraińskich bandytów: „W ciągu ostatnich dwóch tygodni straciłem ze swojej sotni trzech czotowych, dwóch rejowych i kilkunastu ludzi. Raz dziennie jemy kartofle, nastrój wśród striełków fatalny. Tylko surowymi rozkazami dają się utrzymać w karbach dyscypliny. Podobno banda Hrynia także ciężko walczy z wojskiem. W takich warunkach odpada nadzieja na przezimowanie”.

Palona i dewastowana przez ukraińskich faszystów polska ziemia, pali się teraz bandytom pod nogami. Tym bardziej że granice są teraz silnie obstawione, a oddziały czechosłowackie w porozumieniu z dowództwem Grupy Operacyjnej Wisła wyłapują bandytów i odstawiają do dyspozycji polskich sądów polowych. Doskonale zorganizowana łączność radiowa ułatwia w ogromnej mierze wspólne poczynania.


Pluton wyrusza na zadanie. Twarze uśmiechnięte, ręce gołe aż do łokci. Podwinąwszy rękawy, łatwiej jest młócić bandytów.

Uderzenie za uderzeniem dociera w głąb puszczy podkarpackiej, w mateczniki, dawne banderowskie zimowiska. Wojsko zastaje porzucone już przeważnie podziemne bandyckie bunkry. Wysadza się je metodycznie w powietrze, by nie dawały więcej oparcia „striełkom”. Samych bandytów trzeba szukać coraz głębiej, bo wycofują się pod naporem oddziałów wojska w najniedostępniejsze tereny. Pościg nie ustaje ani na chwilę, Czasem las rozbrzmiewa na krótko wrzaskiem i odgłosami bezpardonowej walki. Czasem wojsko trafia na wielkie ziemianki o rozmaitym przeznaczeniu. Na przykład przed kilku tygodniami drużyna zwiadowcza kaprala Florczaka zdobyła bunkier szpitalny pomysłowo ukryty w ziemi. Była tam nawet sala operacyjna, z kompletami nowoczesnych narzędzi chirurgicznych, którymi zawiadywał lekarz — Niemiec. Organizuje się zasadzki na drużyny banderowskich furażerów, których gnębione głodem oddziały bandyckie wysyłają po żywność. Czujki polskie zagarniają patrole aprowizacyjne tuż przed wsiami.

Biuletyny wojskowe notują wiele czynów bohaterskich podobnych do czynów strzelców Horasia i Osajdy, którzy wzięli do niewoli banderowca Petro — ordynansa osławionego Hrynia. Listy zasłużonych w akcji powiększają się stale o długie szeregi nazwisk żołnierskich.


Oto plon jednej operacji. Kwiat „armii” banderowskiej podtrzymuje wstydliwym ruchem spodnie pozbawione przez zapobiegliwych żołnierzy guzików, pasków i szelek. Mowy nie ma o ucieczce. Czekają tedy na wyrok sądu polowego.

Bandy wypierane przez wojsko, otaczane i rażone bez wytchnienia giną jedna po drugiej. Tymczasem zaś, na ewakuowanych z niespokojnego elementu terenach, osiadają sprowadzeni z sąsiednich województw polscy osadnicy. Wyniszczone przez bandytów z UPA okolice zaczynają pod opieką wojska odżywać, dźwigać się z ruiny. Zaludniają się powoli wioski, a na pastwiskach pojawia się na powoli na powrót bydło.

Jednostki Grupy Operacyjnej „Wisła” prowadzą akcję przeciw bandom UPA bez wytchnienia. Ostatnia domena wojującego faszyzmu ulega likwidacji. Nasz bohaterski żołnierz wykonuje swe zadanie bez reszty.

Autorstwo tekstu i zdjęć: porucznik Łucki i chorąży Baczyński
Źródło: „Żołnierz Polski”, kwiecień 1947 r.

 

Oś destabilizacji, oś globalizacji


Po latach względnego pokoju na kontynencie europejskim, który to okres możemy datować od roku 1999 do roku 2014 (czy też do roku ubiegłego), kontynent nasz wchodzi w czas permanentnej destabilizacji. Nie możliwy do pogodzenia dla mocarstwa rewizjonistycznego – Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej – zglobalizowany świat, który przestał obługiwać interesy Waszyngtonu musi zostać poddany procesom destabilizacji, które trwać mogą nawet całe dekady.

Kiedy na początku lat 1990. co niektórzy politolodzy wieszczyli, że świat wchodzi w okres względnego pokoju, który określano końcem historii, tylko kompletny ignorant mógł uwierzyć, że taki właśnie świat zostanie zbudowany. Potężne grupy interesu w Stanach Zjednoczonych, takie jak lobby izraelskie czy też sektor wojskowo-przemysłowy, na takim ładzie globalnym traciłyby najwięcej.

Już w połowie lat 1990. widać było symptomy antyglobalistycznej kontrrewolucji. Jednak póki u władzy w Białym Domu zasiadał Bill Clinton, póty jeszcze interes wpływowych grup nacisku zainteresowanych obaleniem końca historii i powrotu do świata chaosu i zamętu, był trzymany na dystans od głównego nurtu polityki.

Clinton obniżał budżety zarówno dla Pentagonu jak i amerykańskich służb tajnych. W tym samym czasie odrzucał naciski lobby izraelskiego, które wywierało na niego presję, aby napadł zbrojnie na Irak rządzony przez Saddama Husseina, który stwarzał dość duże zagrożenie dla interesów państwa syjonistycznego na Bliskim Wschodzie. Jednak wraz z kolejnymi zamachami terrorystycznymi, dokonywanymi na celach amerykańskich przez niegdysiejszych agentów Centralnej Agencji Wywiadu takich jak Osama Bin Laden, stworzono warunki do przesuwania wajchy w stronę deglobalizacji i powrotu do polityki konfrontacji. Lecz tym razem nie z potężnymi mocarstwami, które stanowiły dla USA zagrożenie zdominowaniem ogromnych obszarów ziemi. Lecz z aktorami mniejszymi, które były pozostałościami po sowieckich wpływach i zagrażały interesom bytu syjonistycznego, którego lobby w przyszłości miało odgrywać niezwykle istotną rolę w modelowaniu polityki zagranicznej Waszyngtonu, zwłaszcza w administracji George’a Busha juniora.

Działania administracji Clintona wymierzone w interesy sektorów siłowych i deep state amerykańskiego musiało spotkać się z niezadowoleniem tegoż. Znaczne obniżenie budżetu Departamentu Obrony, co było logicznym skutkiem zniknięcia zagrożenia radzieckiego, wymusiło na prywatnym sektorze wojskowym skonsolidowanie swoich biznesów w większe struktury, aby utrzymać się na rynku, w czasie kiedy konkurencja wobec mniejszej ilości państwowych kontraktów musiała się zaostrzyć, zagrażając tym samym najsłabszym graczom w tej dziedzinie. O ile w końcowym akcie zimnej wojny o kontrakty Pentagonu rywalizowało około 50-60 przedsiębiorstw branży wojskowej, o tyle po „Ostatniej wieczerzy”, spotkaniu najwyższego przywództwa wojskowego USA z dyrektorami firm sektora obronnego liczba ta została zmniejszona de facto do największej piątki oraz kilku pomniejszych.

Również kompleks wywiadowczy nie był zadowolony brakiem konkurencji, z którą toczyć mógł rywalizację i dzięki popytowi na tajne operacje, otrzymywać z kieszeni amerykańskiego podatnika pokaźne sumy funduszy.

Wszystkie te bolączki sektora wojskowo-przemysłowego, kompleksu wywiadowczego oraz lobby izraelskiego zniknęły 11 września 2001 roku. Od tej pory było wiadomo, że nowa ofensywa deglobalizacji, nakierowana na destrukcję Bliskiego Wschodu, wkrótce ruszy. Nowe Pearl Harbor zalegitymizowało w oczach opinii publicznej potrzebę odrodzenia amerykańskiej potęgi.

Lata prowadzenia przez Stany Zjednoczone bezsensownych wojen w imię interesu Izraela oraz kompleksu wojskowo-przemysłowego odsunęło uwagę Amerykanów od potęgi Chin, która zaczęła rosnąć w niespotykanym nigdy wcześniej tempie i powoli oplatać swoimi handlowymi mackami kluczowe, z punktu widzenia dostaw surowców, obszary ziemi. Amerykanie jednak wciąż grzęźli na Bliskim Wschodzie i w Azji Środkowej, aby dokończyć rozwalanie wrogów Izraela i spełnić życzenia etnosu, który kontroluje ogromną część amerykańskiego państwa.

Okres kiedy Amerykanie wynieśli się z Europy i przestali mieszać na starym kontynencie był okresem względnego pokoju. Kraje europejskie i elity biznesowo-finansowe państw naszego kontynentu nie były w żadnej mierze zainteresowane prowadzeniem wojny. Jedynie wasale Waszyngtonu i Tel Awiwu, pokroju Wielkiej Brytanii czy też Polski, dali się wepchnąć w bliskowschodnie rozróby. Polska nie otrzymała z racji tego żadnych wymiernych korzyści, poza poklepaniem po plecach i wzmiankach o „polskich obozach śmierci” w „The Washington Post”. Anglicy czy też Hiszpanii w „nagrodę” za zaangażowanie w destrukcję innych państw, z pogwałceniem wszelkich norm prawa międzynarodowego, dostali krwawe zamachy terrorystyczne.

Europa jednak nie ucierpiała militarnie od wojen Waszyngtonu. Największym tego negatywem, który odcisnął jednak swoje piętno, była masowa imigracja ludów arabskich ze zniszczonych przez Amerykanów państw, która destabilizuje nasz kontynent do dnia dzisiejszego. Toteż nie można powiedzieć, że wojny USA z autorytarnymi reżimami świata arabskiego były w jakikolwiek sposób dla nas korzystne. Nie były.

Ponieważ rozbudzona po 11 września machina wojskowa Waszyngtonu musiała być ciągłe dokarmiana kolejnymi krajami złożonymi jej w ofierze, można było się spodziewać, że po świecie arabskim i Afganistanie, który odgrywał rolę „narkotyzatora” Iranu, a więc największego z wrogów Syjonizmu, przyjdzie czas na inny region świata. Z pomocą sektorowi wojskowo-przemysłowemu i Pentagonowi przyszedł Xi Jingping, który we wrześniu 2013 roku ogłosił inicjatywę Pasa i Szlaku – potężnego, jednego z największych gospodarczych projektów w historii świata, którego celem miało być skomunikowanie kilku kontynentów, w tym superkontynentu eurazjatyckiego, aby ułatwić chińskim firmom i chińskiemu państwu ekspansję gospodarczą na zagraniczne rynki. Kiedy „nowy cesarz” Chin ogłaszał, że jego kraj zainwestuje potężne fundusze w przyspieszenie gospodarcze ChRL w Pentagonie, musiała się zapalić czerwona lampka. Nie powinno więc nikogo dziwić, że kilka tygodni później na trasie najważniejszej nitki tego projektu Waszyngton postanowił odpalić kolorową rewolucję. Nowy Jedwabny Szlak musiał zostać stłumiony, a wspierani miliardami dolarów z budżetu amerykańskiego państwa i amerykańskich fundacji Ukraińcy idealnie nadawali się na siewców chaosu w tej części świata.

Ukraina, kraj, na którego zachodnich obszarach w rolniczej części wciąż kultywuje się rzeźników ludności cywilnej — banderowców, była idealnym rozsadnikiem ładu euroazjatyckiego. Budowanie sobie agentury wpływu w tym obszarze byłego ZSRR przypada jeszcze na lata 1940. i dwóch tajnych operacji anglosaskich służb specjalnych — operację „Rollback” amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadu, i operację „Integral” brytyjskiej MI6. Obie te tajne machinacje miały na celu szkolenie i zrzucanie dywersantów ukraińskich na terytorium Związku Sowieckiego, aby utrzymywali oni zakonspirowane komórki ruchu oporu, które miały realizować na rzecz Anglosasów powierzone im zadania. Jednak cały ten projekt okazał się wielką porażką a jeden z jego pomysłodawców – amerykański dyplomata George Kennan – miał później gorzko żałować jego wdrożenia.

Przyczyna upadku projektu była dosyć nietypowa. O ile należy powątpiewać czy na Ukrainie istniały jakiekolwiek komórki ruchu oporu, o których służby anglosaskie informował Stepan Bandera, o tyle główną przyczyną porażki tych operacji była obecność sowieckich szpiegów wewnątrz aparatu wywiadowczego Wielkiej Brytanii, w tym w brytyjskiej ambasadzie w Waszyngtonie, gdzie Kim Philby, agent NKWD, członek siatki z Cambridge, intensywnie pracował nad rozbijaniem antysowieckiej dywersji.

Wraz z rezygnacją z projektu siania zamętu na zachodnich rubieżach Związku Radzieckiego przydatność banderowców w terenie spadła. Jednak byli oni potrzebni gdzie indziej — byli kultywowani tak w USA, w Wielkiej Brytanii, Kanadzie jak i w Niemczech. O ile wypieranie komunizmu za pomocą twardej siły zostało tymczasowo zakończone, o tyle równocześnie do działań w terenie CIA a wraz z nią Brytyjczycy, prowadzili działalność propagandową, polegającą na przemycie nacjonalistycznej literatury i innych form banderowskiej propagandy na terytorium ZSRR. Do tego dochodziły konferencji, zebrania i inne formy nacisku na rządy zachodu ze strony byłych ukraińskich sojuszników Hitlera, którzy znaleźli swoją przystań w krajach kapitalistycznych. Jeszcze inną formą wywierania pozytywnego wpływu na rzecz Ukrainy było dopuszczenie ukraińskiej propagandy nacjonalistycznej do periodyków takich jak paryska „Kultura”. Tymi działaniami Amerykanie zacierali wrogość Polaków wobec Ukraińców, uzasadnioną rzeźniami polskiej ludności cywilnej z okresu drugiej wojny światowej, aby realizować tym samym swoje imperialne interesy.

Banderowcy nawiązali także bliskie relacje z reżimem Kuomintangu na Tajwanie, gdzie w połowie lat 1950. banderowiec Jaroslav Stecko gościł z wizytą w Czang Kaj-szeka w celu podpisania dokumentów o współpracy z azjatyckimi antykomunistami.

Lata 1970. i 1980. przyniosły intensyfikację działań ukraińskich nacjonalistów na polu antysowietyzmu, tak na terytorium krajów anglosaskich, jak i na samej Ukrainie, gdzie trafiała propaganda mająca na celu wykroić z ZSRR niepodległe państwo ukraińskie, z silnym pierwiastkiem nacjonalistycznym.

Przez lata 1990. oraz początkowy okres XXI wieku, Ukraina nie była priorytetem Waszyngtonu. Kolorowa rewolucja z roku 2004 nie miała strategicznego znaczenia dla aktualnej wówczas doktryny wojny z terrorem, w ramach której pozbywano się poradzieckich wpływów z krajów arabskich oraz usuwano kolejne przeszkody dla bytu i bezpieczeństwa państwa żydowskiego. Wciągnięcie Ukrainy w orbitę wpływów Waszyngtonu wówczas mogło oznaczać jedynie problemy z Rosjanami w czasie kiedy Amerykanie grzęźli na Bliskim Wschodzie. Waszyngtonowi nie byłoby to wówczas potrzebne.

Jednak zwrócenie większej uwagi na zachodni Pacyfik oraz konieczność wysadzenia w powietrze Nowego Szlaku Jedwabnego nadało sprawie ukraińskiej priorytet. Tak jak już wcześniej wspomniałem żadna inna nacja na trasie tej inicjatywy, z bogatej Europy do chińskiej fabryki świata, nie ma w sobie takich pokładów nienawiści do swoich sąsiadów, aby można ją było wykorzystać do siania chaosu i destabilizacji w Eurazji. Toteż kilka tygodni po ogłoszeniu w Kazachstanie inicjatywy Pasa i Drogi przystąpiono do realizacji projektu neobanderowskiej Ukrainy.

O ile Barack Hussein Obama i jego administracja posiadała jeszcze jakieś hamulce w tworzeniu gniazda zamętu w Europie Wschodniej, a na sugestie agentury Pentagonu, jakoby Rosja użyła na wschodzie Ukrainy broni jądrowej, reagowała raczej powściągliwie, nie dając się oszukać osobistościom pokroju Phillipa Karbera, który odgrywał pierwszoplanową rolę w podkręcaniu chaosu na wschodzie Europy, o tyle Donald Trump przeniósł prowokacje wymierzone w Rosję na wyższym poziom, uruchamiając chociażby „rurociąg” z bronią ofensywną, którą zaczęto dostarczać Kijowowi. Co musiało się skończyć gniewem Kremla. Żadne mocarstwo nie tolerowałoby dobrze uzbrojonego gniazda radykalizmu wymierzonego we własny naród tuż przy własnej granicy państwowej. Rosjanie nie okazali się w tej materii wyjątkiem. Kiedy Waszyngton otrzymał już swój Afganistan 2.0, można było jednocześnie przystąpić do ostatecznej, aczkolwiek rozłożonej zapewne na wiele lat jeżeli nie dekad, rozgrywki imperialnej z Chińską Republiką Ludową.

Po ponad roku wojny rozszerzonej o nowe terytoria sytuacja geopolityczna w Europie wydaje się klarować. Kraje takie jak Szwecja, Wielka Brytania, Włochy, Czechy, Polska, Litwa oraz Ukraina stanowią obecnie trzon podtrzymujący destabilizację szlaku handlowego wschód-zachód, która jest nadrzędną potrzebą Amerykanów, wykorzystywaną do osłabienia potencjału handlowego Chin oraz jako pretekst do okładania Pekinu sankcjami i ograniczeniami, rzekomo z powodu jego niejednoznacznego stosunku do działań Rosji i braku potępienia wojny przez Moskwę prowadzonej.

Z kolei elity polityczne rządzące obecnie Francją, Niemcami, Białorusią oraz Rosją, aczkolwiek jest to duże uproszczenie, zainteresowane są przetrwaniem globalizującej się Eurazji.

Mówię o uproszczeniu, gdyż o ile np. Rosja odnosi wymierne korzyści z obsługi Nowego Jedwabnego Szlaku, o tyle w dłuższej perspektywie czasu może być on dla niej zabójczy ze względu na rozrost chińskiej potęgi i wchłanianie przez nią kolejnych rynków Azji Środkowej, co nieuchronnie musi zakończyć się gospodarczą dominacją Pekinu nad krajem Putina.

W Niemczech również elity, zwłaszcza przemysłowe, chcą podtrzymania współpracy gospodarczej z Pekinem, jednak z drugiej strony istnieje silne lobby antychińskie związane z interesami atlantyckimi, które będzie współpracę tą torpedować. Podobnie Francja nie jest jednoznacznie pozytywnie do Chin ustosunkowana, jednak zysk ze współpracy przewyższa obecnie nad robieniem za frajer polityki antychińskiej inspirowanej przez przywództwo bloku amerykańsko-europejskiego, a więc władze rezydujące w waszyngtońskim Białym Domu.

OŚ DESTABILIZACJI, OŚ GLOBALIZACJI

Mapka przeze mnie przedstawiona jest dosyć dużym uproszczeniem. Do osi globalizacji nie włączyłem na przykład innych krajów zachodniej Europy, które są żywotnie zainteresowane współpracą z Chinami czy też Rosją w ramach globalizującej się Eurazji. Podobnie w Europie Środkowej i Wschodniej pominąłem zakwalifikowanie do jednego z obozów krajów takich jak Turcja, Węgry czy też Finlandia. Przyczyną tego jest między innymi tak niezdecydowanie przywództwa, w którą stronę kraj ma zmierzać, prowadzenie polityki wielowektorowej jak i możliwe przystąpienie do zachodniego bloku militarnego.

Oś destabilizacji jest więc osią kilku najważniejszych z punktu widzenia strategii Waszyngtonu polegającej na rozsadzaniu Eurazji na dwa zwaśnione bloki polityczne (czy też nawet trzy, jak może wynikać z mapy) państw, z kolei oś globalizacji zawiera jedynie 4 ośrodki polityczne a więc Francję, Niemcy, Białoruś oraz Rosję.

Można zadać w tym miejscu pytanie: jaki miałem w ogóle cel pisząc ten artykuł?

Jak zapewne wszyscy dobrze wiemy, w roku obecnym odbędą się w naszym kraju wybory parlamentarne. Nie mam zamiaru wypowiadać się szczegółowo o konkretnych obozach politycznych ani tym bardziej agitować za żadnym z nich. Ale mam dla czytelników pewną propozycję: na mapce, która dołączyłem do artykułu przemalujcie państwo nasz kraj na kolor czerwony tak, aby wyłączyć go z osi destabilizacji i przyłączyć do osi globalizacji.

Wówczas cały porządek geopolityczny w Europie ulegnie rewolucyjnym zmianom. Wyłączenie Polski z bloku anglosaskiego na rzecz przyłączenia do bloku chińsko-francusko-niemieckiego spowoduje rozbicie całej struktury dywersyjnej Waszyngtonu, służącej do wbijania klina we francuską i niemiecką technologię i francuski oraz niemiecki rynek zbytu a rosyjską stację benzynową i chińską fabrykę świata. Wówczas Anglosasi znajdować się będą, że tak się wyrażę, w czarnej d***e. Niech więc nie zdziwi się nikt, że zrobią oni wszystko, aby status quo zachować.

Zdaje sobie sprawę, że PO, KO, Polska 2050, Petru etc., nie są bynajmniej żadnymi gwarantami tego, że Polska przeskoczy do konkurencyjnego obozu. Ale chodzi o samą ideologię. Ideologia lewicowo-liberalna może gorzej obsługiwać obecnie interesy Waszyngtonu i Londynu, niż słaba, pseudokonserwatywna ideologia pisowska. Sama paranoiczna narracja antyrosyjska obozu Zjednoczonej Prawicy może być kluczowa do napędzania konfliktu pomiędzy wysuniętą flanką obozu atlantyckiego a wysunięta flanką obozu eurazjatyckiego. Dlatego też uważam, że obojętnie jak układać się będzie kampania wyborcza, finalnym aktem tego przedstawienia będzie utrzymanie się obecnego obozu politycznego przy władzy. Ewentualne dokooptowanie do niego koncesjonowanego antysystemu uprzednio pozbawionego szkodliwych dla siania chaosu w Europie Wschodniej osobistości. Lub też ich maksymalnego zmarginalizowania.

GŁOS Z WŁOCH

Kiedy Giorgia Meloni mówi nam, że w interesie całej Europy jest zwycięstwo PiS-u, zadaje sobie pytanie: kim jest Giorgia Meloni?

Jest członkinią obozu politycznego finansowanego przez całe dekady przez amerykańską CIA. Ale to nie wszystko. Jest członkinią Aspen Institute. Aspen Institute na odcinku europejskim powstało w latach 1970. dzięki działaniom niejakiego Sheparda Stone’a, wieloletniego funkcjonariusza i współpracownika amerykańskiego wywiadu oraz członka komitetu sterującego Grupy Bilderberg.

Po co powstawały europejskie oddziały Instytutu Aspen? Celem tego było prowadzenie dialogu pomiędzy europejskimi i amerykańskimi politykami i intelektualistami w czasie kiedy w Europie rósł w siłę antyamerykanizm, którego źródłem była przede wszystkim Francja. Krótko mówiąc: celem jego istnienia było utrzymanie amerykańskich wpływów w Europie. Była to więc niejako kopia Grupy Bilderberg, z tym że Grupę Bilderberg stworzył wywiad brytyjski, aby utrzymać Amerykanów w Europie w celu ochrony Wielkiej Brytanii na wypadek sowieckiego rozbójnictwa. Natomiast inicjatywa powstania Instytutu Aspen wyszła już od amerykańskiego wywiadu.

Jeżeli więc Giorgia Meloni, członkini instytucji, której celem jest utrzymanie wpływów USA w Europie, czyli mówiąc nieco bardziej zrozumiale utrzymanie amerykańskiej hegemonii globalnej, mówi nam, że w interesie Europy jest wygrana PiSu to należy rozumieć to, że w interesie USA jest wygrana PiSu. Gdyż elita europejska, którą Meloni reprezentuje, jest to elita myśląca kategoriami nie autonomii i suwerenności Europy, lecz Europy podpiętej pod Waszyngton i robiącej politykę dla Amerykanów, aby mogli oni w tym czasie skupić się na innych obszarach Ziemi.

Oś destabilizacji, której jądrem jest Rzeczpospolita Polska, nie jest formą przelotną, która w niedługim czasie odejdzie w zapomnienie. Możemy oczywiście naiwnie wierzyć, że w Rosji dojdzie do przewrotu, a na miejsce Putina wejdzie ktoś pokroju Aleksieja Nawalnego. Sam uważałem i wciąż uważam, że jest to możliwe. Tylko problem z tą koncepcją polega na tym, że Nawalny, zbliżając Rosję do zachodu, zniszczyłby całą koncepcję osi destabilizacji, czym wprowadziłby Eurazję ponownie na drogę pokoju, stabilności i globalizacji. A na to Waszyngton pozwolić nie może. Jakkolwiek może wydawać się to dzisiaj absurdalne, w interesie amerykańskim jest utrzymanie Władimira Putina na Kremlu i przeciąganie wojny ukraińsko-rosyjskiej na kolejne lata, o ile nie dekady. W mojej opinii wojna ta może jeszcze potrwać nawet 8-10 lat (z momentami pokoju lub mniejszego natężenia walk).

Oczywiście anglosascy publicyści i eksperci piszą, że dopływ zasobów do prowadzenia wojny dla Ukrainy z Zachodu wkrótce się skończy. Jakkolwiek nie można wykluczać takiego scenariusza, w mojej opinii jest to jedynie mydlenie oczu, aby pokazać, że Zachód chce pokoju, tylko ta wstrętna Rosja ciągle miesza i wprowadza zamęt. Dlatego też nie traktuję poważnie żadnej oznaki dobrej woli Anglosasów i ich propagandy o konieczności zakończenia dewastacji Dzikich Pól.

Jeżeli jest tak, jak przewiduję, to polskie jądro osi destabilizacji w interesie władców świata musi przetrwać jesienne wybory na stanowisku nadzorców nadwiślańskiej kolonii. A po wyborach, kiedy Warszawa utrzyma rolę łącznika Rzymu, Londynu, Pragi, Sztokholmu czy też Wilna, z poligonem destabilizacji i zamętu nad rzeką Dniepr, zacznie się planowanie kolejnych czterech lat drenażu naszych portfeli, aby nakarmić głodny sektor wojskowo-przemysłowy Waszyngtonu kolejnymi kontraktami, dzięki którym przez kolejne co najmniej cztery lata Amerykanie będą mogli robić swoją politykę rękami narodu, który dał się porwać antyrosyjskiej paranoi grupki polityków, którzy zostali wyniesieni do władzy tylko po to, aby rozsadzać oś globalizacji, stworzoną dzięki polityce Waszyngtonu, która jednak przestała obsługiwać ich interesy a zaczęła budować potęgę chińskiej i rosyjskiej konkurencji.

Autorstwo: Terminator 2019
Źródło: WolneMedia.net

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...