środa, 27 grudnia 2023

 

Czy eurokraci zlikwidują Polskę?


Eurokraci postawili kolejny krok na drodze do stworzenia Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, jednak – jak to się potocznie mówi – wciąż mogą „spaść z rowerka”. Kiedy? To właśnie chciałbym wyjaśnić.

Jak doskonale wiemy, pod koniec października Komisja Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego przyjęła sprawozdanie z projektem rezolucji ws. zmiany unijnych traktatów. Ta decyzja niczym kostka domina zapoczątkowała pewien długofalowy i – nie łudźmy się – katastrofalny w skutkach proces.

W kolejnym etapie projekt musiał przejść głosowanie podczas sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego, która odbyła się w dniach 20–23 listopada 2023 roku. Niestety propozycje zmian w traktatach zostały zaakceptowane przez europosłów – 291 polityków zagłosowało „za”, 274 „przeciwko”, a 44 wstrzymało się od głosu. Unijną rewolucję próbowali zatrzymać przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości, Suwerennej Polski, Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, aczkolwiek dziewięciu polskich europosłów i tak opowiedziało się za centralizacją Unii Europejskiej.

Głównie byli to przedstawiciele Lewicy: Marek Balt, Marek Belka, Robert Biedroń, Włodzimierz Cimoszewicz, Łukasz Kohut, Bogusław Liberadzki i Leszek Miller, a ponadto Róża Thun z Polski 2050 oraz niezrzeszona Sylwia Spurek, która weszła do PE z listy Lewicy.

Główne zmiany zawarte w dokumencie obejmują rezygnację z zasady jednomyślności w 65 obszarach głosowań w Radzie UE oraz przeniesienie kompetencji z poziomu państw członkowskich na poziom Unii. Dotyczy to m.in. ustanowienia dwóch nowych obszarów wyłącznych UE – ochrony środowiska i bioróżnorodności – oraz znacznego rozszerzenia kompetencji współdzielonych. Te ostatnie obejmują siedem nowych obszarów, takich jak: polityka zagraniczna i bezpieczeństwa, ochrona granic, zdrowie publiczne, obrona cywilna, przemysł i edukacja. Niestety omawiane propozycje nie dotyczą tylko praktycznych aspektów życia polityczno-gospodarczego, ale także wprowadzają elementy ideologiczne. Na przykład w projekcie zmian traktatowych terminy „kobieta” i „mężczyzna” zostały zastąpione pojęciem „płci społeczno-kulturowej” (ang. gender). Oznacza to, że mamy tu dodatkowo do czynienia z ideologią gender oraz tzw. prawami reprodukcyjnymi i seksualnymi, a więc całym wachlarzem „postępowych” postulatów.

Projekt uchwalony przez Parlament Europejski musi przejść jeszcze przez kilka etapów. Kolejnym krokiem jest zatwierdzenie przez Radę Unii Europejskiej, składającą się z ministrów spraw zagranicznych wszystkich państw UE. Następnie decyzję podejmuje Rada Europejska (inny organ!), zrzeszająca przywódców UE oraz szefów państw lub rządów krajów należących do UE. Wymieniona instytucja może także zadecydować o zorganizowaniu konwentu, w którym będą uczestniczyć przedstawiciele parlamentów narodowych, Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej, a także głowy państw i szefowie rządów. Zadaniem konwentu jest rozpatrzenie proponowanych reform i przyjęcie zaleceń, które zostaną przedstawione na konferencji z udziałem przedstawicieli rządów państw członkowskich. Ostatecznym krokiem jest ratyfikacja przez państwa członkowskie, ale – co ważne – każde z nich musi wyrazić na to zgodę. W przypadku Polski zatwierdzenie zmian w traktatach wymagałoby zastosowania art. 90 Konstytucji, który reguluje przekazanie kompetencji organów władzy państwowej organizacji międzynarodowej na mocy umowy międzynarodowej. Ten artykuł miał już zastosowanie przy ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który ostatecznie wszedł w życie w 2009 roku.

I teraz mamy dwie opcje: referendalną oraz parlamentarną. Sejm może wybrać jedną z nich, przyjmując w tej sprawie uchwałę bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy posłów. W przypadku ścieżki parlamentarnej do ratyfikacji konieczna jest zgoda zarówno Sejmu, jak i Senatu (większością 2/3 głosów). W obu izbach musi być utrzymane kworum (co najmniej połowa ustawowej liczby posłów i senatorów). Natomiast ścieżka referendalna przewiduje ogólnokrajowe referendum, w którym naród wyraża zgodę na ratyfikację. Zgodnie z art. 125 Konstytucji wynik będzie wiążący, jeżeli w głosowaniu weźmie udział ponad połowa osób uprawnionych. Jak widać, ścieżka legislacyjna jest długa i kręta, a po drodze wiele może się zdarzyć. Od powołania konferencji do ratyfikacji wspomnianego wcześniej traktatu lizbońskiego przez ostatnie państwo, czyli Czechy, minęły 2 lata i 4 miesiące. Bynajmniej nie oznacza to, że mamy jeszcze dużo czasu, więc „spokojnie”. Nie, nie jest spokojnie. Można powiedzieć, że po traktacie lizbońskim, który przemycił część rozwiązań z odrzuconej w 2004 roku „Konstytucji dla Europy”, eurokraci chcą teraz domknąć swój wymarzony projekt – gra toczy się o najwyższą stawkę.

Badanie United Surveys z listopada 2023 r. przeprowadzone na próbie 1000 pełnoletnich Polaków skoncentrowało się na następującym pytaniu: „Czy polski rząd powinien przyjąć propozycję zmian traktatowych, w tym zrezygnować z zasady jednomyślności (czyli zrezygnować z prawa weta) w przypadkach takich, jak: sprawy zagraniczne, bezpieczeństwo i obrona, jednolity rynek, gospodarka i budżet, kwestia rozszerzenia UE o kolejne kraje?”. Wyniki ukazują, że ponad 52% respondentów nie popierałoby takich zmian. Na rezygnację z prawa weta zgodziłoby się natomiast 32% ankietowanych. 15,2% badanych nie ma w tej sprawie jednoznacznego zdania. Chociaż sondaż wydaje się optymistyczny, to warto pamiętać, że zwolennicy integracji europejskiej łatwo nie zrezygnują, nawet pomimo chwilowych porażek. Musimy mieć się na baczności!

Autorstwo: Jakub Zgierski
Źródło: NCzas.info

 

Straszne wizje w świątecznej nirwanie


W odróżnieniu od wielu innych krajów, gdzie Boże Narodzenie trwa zaledwie jeden dzień, w Polsce mamy dwa dni świąteczne, a z Wigilią, która w tym roku wypadła w niedzielę – nawet trzy. No, a potem Sylwester i Nowy Rok – znowu dwa dni świąteczne i tak aż do Trzech Króli – kiedy znowu przypadają dwa dni świąteczne. Nic więc dziwnego, że nasz nieszczęśliwy kraj w tym okresie pogrąża się w nirwanie, której nie przerywają nawet polityczne namiętności – bo Polska – wiadomo – poczeka, a tymczasem trzeba wypić i zakąsić. Toteż w telewizji nierządnej – kolędy, podobnie, jak w telewizji rządowej, teraz mozolnie przejmowanej przez szczerych demokratów. Z anteny zniknęły „Wiadomości”, a pojawiła się „19.30”. Różnice – nie można powiedzieć – są. O ile poprzednio z rządowej telewizji mogliśmy się dowiedzieć, jakim to łajdakiem jest Donald Tusk, to teraz o „19.30” dowiadujemy się, jakim to łajdakiem jest Jarosław Kaczyński i jego faszystowska klika. Pani red. Danuta Holecka wprawdzie wygląda teraz zupełnie inaczej, ale z telewizora, po staremu leje się „woda” – co zresztą zapowiadał faworyt demokratycznej kliki, pan red. Marek Czyż. Toteż demokratyczna klika, która przedtem rozdzierała szaty na widok 2 mld złotych przyznawanych na rządową telewizję, teraz chciała przyznać wodolejom 3 miliardy. Nic dziwnego – bo cóż wynagradzać z podatkowych pieniędzy w tych zepsutych czasach, jak nie sługusów demokracji?

Tu jednak trafiła kosa na kamień, bo pan prezydent, który w obliczu siłowych przejęć telewizji, radia i Polskiej Agencji Prasowej przez demokratów posługujących się jakimiś barczystymi cywilami, o których na mieści krążą rozmaite fałszywe pogłoski – a to, że to koledzy pana mecenasa Giertycha, a to, że to funkcjonariusze tajnego oddziału ABW, a to znowu – że to nie żadne ABW, tylko sprowadzona z Niemiec w sukurs naszym demokratom Antifa – więc pan prezydent, który w obliczu tych siłowych przejęć ograniczał się do ubolewania z powodu wkradającej się anarchii i słał jakieś, wzywające do opamiętania listy do pana sezonowego marszałka Hołowni, który oczywiście robił z nich odpowiedni użytek, tym razem zawetował „okołobudżetową” ustawę, w której ta 3-miliardowa kwota została preliminowana. Donald Tusk i jego demokraci strasznie się zmartwili, bo w Sejmie mają tylko 248 posłów, podczas gdy do obalenia prezydenckiego weta potrzeba ich aż 276. A tu jeszcze, niczym miecz Damoklesa, wisi nad „demokratami” decyzja Sądu Najwyższego, który 11 stycznia ma orzec, czy wybory 15 października były ważne, czy nie. Na wszelki wypadek BND rozkazała przebierańcom z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu uznać, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego w Polsce, która miałaby w tej sprawie orzekać, nie jest żadnym sądem. Tedy już wiadomo, z jakiego klucza będzie po 11 stycznia ćwierkał Donald Tusk i jego stronnictwa satelickie, nie mówiąc już o niezawisłych sędziach z partii Iniuria, co to nas rozkaz Naszej Złotej Pani z Berlina murem stoi za praworządnością, a przede wszystkim – Judenrat „Gazety Wyborczej”, który – zwłaszcza po tym, jak w Warszawie rendez-vous wyznaczyli sobie przedstawiciele amerykańskiej CIA i izraelskiego Mosadu, uwija się jak może w awangardzie walki o praworządność. Pan red. Michnik ogłosił nawet, że w grudniu wzeszło nad Polską słoneczko, które – jak tylko walka o praworządność zacznie wchodzić w decydującą fazę – zacznie nas grzać, aż miło!

Na mieście bowiem krąży fałszywa pogłoska w postaci teorii spiskowej, według której po wysadzeniu przez Amerykanów bałtyckich gazociągów, Niemcy musiały kupować gaz w USA i w ogóle – gdzie popadło, co podkopało ekonomiczne fundamenty stragtegicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego. Szczęśliwie jednak okazało się, że na wprost bezcennego Izraela, Morze Śródziemne kryje w sobie złoża gazu. Najbogatsze jednak leży w trójkącie, między ekonomiczną strefą izraelską a strefą egipską, zaś podstawą tego trójkąta jest Strefa Gazy. Toteż rada w radę uradzono, żeby bezcenny Izrael zrobił prowokację gliwicką, dzięki której powstanie pretekst nie tylko do uderzenia tamtejszych „sił obronnych” na znienawidzoną Strefę Gazy, ale również – do rozpoczęcia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – co właśnie się odbywa przy milczeniu miłujących pokój państw świata, zaś Amerykanie stoją na świecy, pilnując, by bezcennemu Izraelowi nikt w tym nie przeszkadzał. W tej sytuacji Niemcy, które w czasie II wojny światowej nie żałowały Żydom gazu, teraz będą go brały z Izraela specjalnym, bezpiecznym gazociągiem, w odróżnieniu od gazociągów bałtyckich, które nie okazały się bezpieczne. W tej sytuacji podtrzymywanie resztek strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego nie miało specjalnego sensu i Niemcy w marcu dały się przekonać prezydentowi Józiowi Bidenowi, by odstąpiły od strategicznego partnerstwa z Rosją na rzecz strategicznego partnerstwa z Izraelem. Za to, w nagrodę za dobre sprawowanie, prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, Toteż Niemcy się spieszą, żeby zdążyć ze znowelizowaniem traktatu lizbońskiego przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w USA – a jednym z elementów tego pośpiechu jest podmianka na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, gdzie pozycję lidera zajęła ekspozytura Stronnictwa Pruskiego z satelitami. W ten sposób rozpoczyna się proces przekształcania III Rzeczypospolitej w Generalne Gubernatorstwo, w którym nie będzie już miejsca na żadne polskie safandulstwo. Pierwszą jaskółką był wyrok, jaki niezwisły sąd w podskokach wydał na pana ministra Mariusza Kamińskiego i pana wiceministra Wąsika, skazując każdego na 2 lata więzienia z tytułu „afery gruntowej”. Ta sprawa ciągnęła się od roku 2007, ale niezawisły sąd najwyraźniej nie miał pewności, czy niepisana zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” , konstytuująca III Rzeczpospolitą nadal obowiązuje, czy już nie. Teraz, gdy na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu nastąpiła podmianka, niezawisły sąd powinność swej służby zrozumiał i nie tylko skazał, ale nawet kazał odbywać karę. Prawdzie pan Mariusz Kamiński na sali sejmowej na takie dictum pokazał gest Kozakiewicza, ale widać, że wspomniana zasada chyba już jest uchylona, bo w Generalnym Gubernatorstwie – jak pamiętamy – musi obowiązywać dyscyplina.

Jak widzimy, o naszym przeznaczeniu zadecydowano ponad naszymi głowami, podobnie jak to było w 1945 roku w Jałcie z tą różnicą, że wtedy zostaliśmy skazani na PRK, a teraz – na recydywę Generalnego Gubernatorstwa.

Autorstwo: Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Goniec.net

 

Rząd szykuje nam Polskę bez samochodów i samolotów


Ministerstwo Klimatu i Środowiska szykuje nam nową Polskę. Pomysły ograniczania wolności obywatelskich, które pojawiły się już w kwietniu tego roku (04.04.2023), z ochotą są kontynuowane przez rząd koalicji PO, o czym świadczy fakt, że do dziś nie usunięto zapytania ofertowego rządu koalicji PiS.

Przygotowanie analizy efektów wprowadzenia w Polsce środków określonych w dokumencie Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA) „A 10 – point plan to cut oil use”, czyli kolejne absurdalne przepisy unijne już niedługo zapewne pojawią się w Polsce.

Co na początek? Ograniczenie prędkości na autostradach, dni bez samochodów w miastach, ograniczenie podróży lotniczych.

Strefa czystego powietrza w Warszawie będzie już od przyszłego roku. Co dalej?

Na podstawie: Twitter.comBip.mos.gov.pl
Źródło: NCzas.info


  1. Szwęda 27.12.2023 10:53

    Jak się ludzie zgodzą nawet na niewielkie ograniczenia, to potem będą one stopniowo zwiększane i pewnie ludzie nadal będą się zgadzali. Za kilka, kilkanaście lat samochodami będą jeździli tylko bogacze, a zwykli ludzie ci których będzie na to stać hulajnogami i rowerami elektrycznymi i komunikacją miejską, a biedniejsi rowerami mięśniowymi i na piechotę.

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...