poniedziałek, 18 września 2023

 

Na „YouTube” skasowano kanał „Sprawa dla Jarosława”


16 września kanał Jarosława Augustyniaka „Sprawa dla Jarosława”, na którym Jarosław Augustyniak publikował sondy uliczne, pytając zwykłych ludzi o różne sprawy (np. co sądzą np. o polityce PiS-u, Ukraińcach itp.), jeszcze działał.

Dzisiaj zamiast strony kanału pojawia się komunikat o treści: „Ta strona jest niedostępna. Przepraszamy. Spróbuj poszukać czegoś innego”. Pod adresami wideo opublikowanych wpisów komunikat brzmi: „Film niedostępny. Ten film jest już niedostępny, ponieważ powiązane z nim konto YouTube zostało usunięte”.

Wygląda na to, że komuś się nie spodobała się wolność słowa i uliczne opinie zwykłych obywateli, w tym niepoprawne politycznie, które mogły działać na nerwy partii rządzącej.

Nie wiadomo, co wydarzyło się wczoraj, ale data 17 września nasuwa pewne podejrzenia, o co dziennikarz mógł pytać.

Na chwilę obecną, działa kanał Jarosława Augustyniaka na „TikToku”, z krótkimi filmikami, oraz konto na „Facebooku”. Dziennikarz nie opublikował jeszcze komunikatu, co się stało.

Autorstwo: Maurycy Hawranek
Źródło: WolneMedia.net

 

„X” poprosi o okazanie dowodu tożsamości


Sieć społecznościowa „X” oferowała płatnym subskrybentom możliwość weryfikacji konta za pomocą dokumentów wydawanych przez rząd. Jest to rozwiązanie, które pozwoli użytkownikom zabezpieczyć się przed fałszywymi kontami, których posiadacze podszywają się pod inną osobę, a także „zachować reputację platformy”.

Administracja sieci społecznościowej „w razie potrzeby” zastrzega sobie prawo do zażądania od użytkownika rządowego dokumentu identyfikacyjnego, głosi zaktualizowana „Polityka weryfikacji” platformy „X”. Firma bada również dodatkowe środki w celu ochrony użytkowników przed spamem i potencjalnie niebezpiecznymi kontami i treściami nieodpowiednimi dla wieku.

W ramach zaktualizowanego programu weryfikacji X skorzystał ze wsparcia izraelskiej firmy AU10TIX. X otrzymał prawo do przechowywania przez okres do 30 dni wszystkich informacji weryfikacyjnych użytkownika, w tym zdjęć jego dokumentów i „wyekstrahowanych danych biometrycznych”. Ten ostatni wyjaśnia, dlaczego pod koniec sierpnia X zaktualizowało swoją politykę prywatności, dodając odniesienie do danych biometrycznych.

Użytkownikom „X”, którzy zapisali się na płatną subskrypcję i dostarczyli dokumenty rządowe, administracja portalu społecznościowego obiecała szereg korzyści, w tym priorytetowe wsparcie, uproszczoną procedurę weryfikacji i większą elastyczność we wprowadzaniu zmian w profilu. Część z nich jest jednak wciąż w rozwoju. Fakt posiadania dokumentu potwierdzającego tożsamość odnotowany jest również w profilu.

W niektórych przypadkach administracja sieci społecznościowej przewiduje wielokrotną weryfikację za pomocą dokumentów, na przykład przy zmianie nazwy konta, jego celu, przy zmianie właściciela, a także „ze względów bezpieczeństwa”, chociaż nie jest określone, które to. Obywatele „wielu krajów” mogą przedstawić paszport, chociaż nie podano pełnej listy. Wiadomo jednak, że nie dotyczy to mieszkańców Unii Europejskiej, Europejskiego Obszaru Gospodarczego i Wielkiej Brytanii, bo tam obowiązują rygorystyczne przepisy dotyczące ochrony danych osobowych. W przyszłości X rozszerzy zakres tego programu.

Autorstwo: tallinn
Źródło: ZmianyNaZiemi.pl

 

„Instagram” usunął konto Menztenowi 30 dni przed wyborami


Meta właśnie usunęła konto Sławomirowi Mentzenowi na „Instagramie”. Na niecałe 30 dni przed wyborami, w samym środku kampanii wyborczej. O sprawie poinformował w mediach społecznościowych Sławomir Mentzen.

„Meta właśnie usunęła moje konto na Instagramie. Na niecałe 30 dni przed wyborami. W środku kampanii wyborczej. Miałem tam 340 tysięcy obserwujących, w zasadzie tyle samo co Donald Tusk i prezydent Andrzej Duda. Spośród polityków tylko Rafał Trzaskowski miał wyraźnie więcej obserwujących od nas. Za co straciłem konto? Oczywiście nie wiadomo, Meta nie podała nawet przyczyny, nie wskazała treści, która jej zdaniem jest niezgodna z regulaminem. Jedyny komunikat sugerował, że udostępniam niebezpieczne treści, takie jak popieranie przemocy (?), ataku terrorystycznego (??) czy wspieranie aktywności kryminalnej, takiej jak handel ludźmi (????!!!). Moje konto w ostatnich dniach było wielokrotnie zawieszane, ale po weryfikacji odzyskiwałem do niego dostęp. Po ostatnim zawieszeniu zdążyłem tylko umieścić film z pomnikiem Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina, którego przedstawiłem, jako szefa wszystkich szefów. Może właśnie to Meta uznała za wspieranie aktywności kryminalnej? Nie wiem” – napisał lider Nowej Nadziei i Konfederacji.

„Bardzo ciężko uznać, że usunięcie mi konta nie miało przyczyn politycznych. Kogoś bardzo bolało to, że moje treści generują tam duże zasięgi i trafiają do młodych ludzi. Im bliżej wyborów, tym walka systemu z nami staje się coraz brutalniejsza. W pierwszym półroczu 2023 TVP udostępniła politykom PiS 250 godzin czasu antenowego. Konfederacji 0 sekund. Teraz Meta dołączyła do TVP, troszcząc się o to, żeby wyborcy przypadkiem o Konfederacji zbyt wiele się nie dowiedzieli. W tej samej drużynie grają też spółki należące do samorządów, które odmawiają nam wynajęcia sal na spotkania z wyborcami, a jak już nawet podpiszą umowę, jak ostatnio w Poznaniu, to się z niej potem bezprawnie wycofują. A wszystko to oczywiście w duchu tolerancji, demokracji i wolności słowa. Nie może być przecież tak, żeby przedstawiciele trzeciej siły politycznej mogli swobodnie się wypowiadać, spotykać z wyborcami, udostępniać swoje treści. Byłoby to zagrożenie dla demokracji i wolności słowa, dla wolnych i uczciwych wyborów, w których wszystkie siły polityczne są równo traktowane” – żali się Mentzen.

„Co ciekawe, Meta toleruje to, że mój wizerunek w ostatnich tygodniach jest masowo wykorzystywany przez różnych oszustów w ich kampaniach reklamowych. Meta nie ma problemu z tym, że bierze pieniądze od oszustów, którzy za pomocą płatnych reklam, z grafikami, na których jestem aresztowany, generują ruch na swoich stronach. Równocześnie Meta ma problem z tym, że zgodnie z regulaminem prowadzę swoje konto na IG” – zauważył polityk.

„Jak zawsze w takiej sytuacji, pojawi się w komentarzach mnóstwo niezbyt rozgarniętych osób, które stwierdzą, że rynek zweryfikował, prywatna firma może robić sobie, co chce etc. No nie. Wolny rynek polega na tym, że podmioty mogą zawierać ze sobą umowy bez ingerencji państwa. Ale gdy któraś ze stron taką umowę łamie, to mogę z tym oczywiście iść do sądu. IG ma swój regulamin, do którego się stosowałem. Meta nie ma prawa łamać swojego regulaminu, który sama zaproponowała, i na który się zgodziłem. Niezależnie od kolejnych szykan, ataków, prób cenzury i utrudniania nam działalności, dalej będę uparcie twierdził, że wreszcie jest nadzieja na to, że uda nam się im ten stolik wywrócić, zakończyć ten sojusz rządu, państwowych spółek i wielkich międzynarodowych korporacji, zawiązany przeciwko zwyczajnym ludziom. Zostało niecałe 30 dni do wyborów. Wszystko w Waszych rękach!” – podsumował Sławomir Mentzen.

Autorstwo: marsz_admin
Źródło: MediaNarodowe.com

 

Jeszcze o CRW


Jeszcze o istocie problemu z Centralnym Rejestrem Wyborców, który – jak uważam – spowodował nadmierny, w porównaniu z poprzednimi wyborami, odsetek odrzucanych podpisów poparcia dla list kandydatów (tam, gdzie w oparciu o ww. Rejestr sprawdzano wszystkie podpisy), a w konsekwencji niezarejestrowanie pewnej liczby kandydatów, w tym przynajmniej kilku list Komitetu Wyborczego Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców, ale także np. kandydata Konfederacji do Senatu w jednym z okręgów warszawskich. Bo niektórzy uważają, że to jakaś teoria spiskowa.

Od 4 sierpnia br. wszedł w życie przepis Kodeksu wyborczego zawierający definicję „adresu zamieszkania”. Wcześniej w Kodeksie wyborczym takiej definicji nie było i interpretowano to pojęcie jako adres faktycznego zamieszkiwania, związany z centrum interesów życiowych wyborcy. Co za tym idzie, sprawdzanie, czy adres figurujący obok podpisu wyborcy na karcie poparcia dla listy kandydatów jest (jak wymaga tego ustawa) jego adresem zamieszkania sprowadzało się to ustalania, czy on tam faktycznie zamieszkuje – w oparciu o różne urzędowe dokumenty, w tym (zgodnie z art. 217 Kodeksu wyborczego) urzędowe rejestry mieszkańców i rejestry wyborców (prowadzone przez gminy), a także wyjaśnienia wyborców. Kodeks nie wykluczał brania przy takim sprawdzaniu pod uwagę np. zameldowania na pobyt czasowy.

Teraz „adres zamieszkania” to „adres, pod którym dana osoba faktycznie stale zamieszkuje i pod tym adresem ujęta jest w Centralnym Rejestrze Wyborców w stałym obwodzie głosowania zgodnie z adresem zameldowania na pobyt stały albo adresem stałego zamieszkania”. Inaczej mówiąc, adres różniący się od adresu, pod którym wyborca ujęty jest w CRW nie jest traktowany jako jego „adres zamieszkania”, a wytyczne Państwowej Komisji Wyborczej nakazują uznawać w takim przypadku adres za wadliwy, choć art. 217 Kodeksu wyborczego nadal dopuszcza teoretycznie weryfikację w oparciu o „dostępne urzędowo dokumenty” i „wyjaśnienia wyborców”. Przy sprawdzaniu uznaje się w takim przypadku, że podpis złożony przez wyborcę ma „wadę eliminującą”.

Należy tu dodać, że zgodnie z art. 18a Kodeksu wyborczego w Centralnym Rejestrze Wyborców nie znajdują się dane dotyczące zameldowania na pobyt czasowy, za „adres zamieszkania” nie jest uznawany też adres przebywania wpisany do tego Rejestru w związku z wnioskiem o dopisanie do spisu wyborców (to można było robić zresztą dopiero od 1. września br.), a dane z dotychczasowych rejestrów wyborców miały zostać przekazane najpierw przez gminy do Państwowej Komisji Wyborczej (do 30 kwietnia br. – termin określony nie w ustawie, ale w komunikacie premiera), następnie przez Państwową Komisję Wyborczą do CRW (do 30 czerwca br. – termin również określony w komunikacie premiera), a następnie zweryfikowane w CRW przez gminy (do 29 lipca br. – termin tak samo określony w komunikacie premiera). Czy zostały poprawnie przekazane i zweryfikowane? Nie wiadomo.

Przypominam – przepisy wprowadzające do Kodeksu wyborczego definicję „adresu zamieszkania” oraz nakazujące przeprowadzać postępowanie sprawdzające w oparciu o dane z Centralnego Rejestru Wyborców weszły w życie 4 sierpnia br. – notabene również w terminie określonym w komunikacie Prezesa Rady Ministrów w sprawie określenia terminu uruchomienia Centralnego Rejestru Wyborców. Pomijając już konstytucyjność delegowania określenia terminu wejścia w życie przepisów ustawy do aktu, który nie jest konstytucyjnym źródłem prawa, ustalone orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego określa, że uchwalanie istotnych zmian w prawie wyborczym powinno następować co najmniej sześć miesięcy przed kolejnymi wyborami („konieczność zachowania co najmniej sześciomiesięcznego terminu od wejścia w życie istotnych zmian w prawie wyborczym do podjęcia pierwszej czynności wyborczej jest nienaruszalnym składnikiem art. 2 Konstytucji” – wyrok Trybunału Konstytucyjnego 28 października 2009 r., sygn. akt Kp 3/09). A tu mamy niewiele ponad dwa miesiące przed wyborami.

Oznacza to, że wprowadzono prawdopodobnie niekonstytucyjne zmiany w prawie wyborczym w istotny sposób wpływające na ocenę prawidłowości podpisów poparcia pod listami kandydatów. Stąd taka duża liczba zakwestionowanych podpisów w niektórych przypadkach. Dodajmy – w przypadkach, w których Okręgowe Komisje Wyborcze uznały, że należy sprawdzić wszystkie podpisy, a nie jedynie niektóre wyrywkowo.

Autorstwo: Jacek Sierpiński
Źródło: Sierp.Libertarianizm.pl

 

Uwaga! Symetryści!


Można je obarczyć negatywnymi opiniami i krytyką za spłycanie debaty publicznej, oskarżać o to, że za ich przyczyną zanika dyskurs, a ludzie kierują się emocjami zamiast wiedzą i racjonalnym wyborem.

Mamy wiele dowodów na używanie ich do manipulacji na masową skalę – wybory w USA, brexit, wojna w Ukrainie. Ale każdy kij ma dwa końce, bo o ile łatwo steruje się dziennikarzami związanymi z konkretną redakcją (poprzez uzależnienie finansowe), to tzw. wolne elektrony buszują po sieci dość dowolnie – „Studio Opinii” jest tego przykładem, choć z racji zasięgu i linii redakcji trudno nazwać je opiniotwórczym. Jednak coraz więcej w przestrzeni medialnej pojawia się samodzielnych opiniotwórczych kanałów.

Dla coraz większej liczby osób telewizja przestaje być źródłem bieżącej informacji, tak jak rynek prasy kurczy się od lat, bo kogo interesuje to, co było wczoraj. Prasową rewolucję właściwie mamy już za sobą. Ale chyba stajemy w przededniu rewolucji rynku redakcyjnego, bo coraz bardziej powszechnie panuje przekonanie, że za tymi redakcjami stoi polityka z ich interesami, a nie interesami czytelników i prędzej czy później szczytne ideały założycieli zejdą na plan dalszy, gdy w tle jest kasa i być albo nie być twórców.

Nawet gdy początkowo twórcom przyświecają wyższe cele, to w obliczu problemów rynkowych niewielu stać na heroizm i walkę o utrzymanie dotychczasowej linii – patrz spór „Gazeta Wyborcza” ze spółką Agory – portal Gazeta.pl oraz stacja radiowa TokFM znacznie obniżyły loty pod naporem kierownictwa właściciela. A na właściciela można wpływać na wiele sposobów, jak nie pieniędzmi to kwitami, tu widać od lat przykład Polsatu Solorza.

Zarówno PiS, jak i lewica dobrze zdiagnozowali, że wpływ mediów na rząd dusz jest ogromny i nawet Kościół to rozumie. Tylko Tusk tego nie docenił i twierdził, że kto ma media, to przegrywa – zaobserwował skutki, ale niesłuszne było wnioskowanie o przyczynach tej koincydencji. W ekipie Tuska brakowało specjalistów od propagandy, choć przeciwnicy propagandowo im to przypisywali, stosując powszechną u nich rosyjską metodę odwróconej narracji. To, dlatego przed laty nie dał odporu wilczym oczom, winom Tuska, ale także nie doceniono wpływu tzw. religii smoleńskiej.

Również Lewica docenia rolę medialnego przekazu, choć robi to nieudolnie i dość obcesowo. Czarzasty interweniował u Lecha Kaczyńskiego, by nie weszła w życie reforma medialna przygotowana przez ekipę Tuska w 2009 r. Za to PiS radził sobie w tym temacie niemal wzorcowo.

Starszym polecam przypomnienie sobie, a młodszym zapoznanie się, jak zaczął się ten ruch medialny – wiosną 2006 r. na podpisanie umowy koalicyjnej PiS-LPR-SO zaproszono do środka tylko rydzykowe media, reszta jak pieski (kundelki) została za drzwiami i cały mainstream zawył – to już po nich, przecież media ich rozjadą! To była zapowiedź dobrze zdiagnozowanego przez PiS-owskie zaplecze problemu. Media też potrzebują kasy, by przeżyć.

To, co się działo potem było dla myślących jasnym pokazaniem, że za kotarą dziennikarskiego etosu jest pustka. A potem PiS kawałek po kawałku odkrawał porcje tortu – nawet TVN zauważył, że w czasach dwuletnich rządów PiSu oglądalność im rosła, kasa z reklam płynęła szeroką rzeką.

Gdy strumień zaczął wysychać, bo po 2008 r. rządzący ogłaszali politykę ciepłej wody w kranie, to sami zaczęli wyszukiwać punkty sporu i doszukiwać się afer – a to samolocikowa, a to krzesłowa, czy też czapeczka z Peru lub nawet zapalenie cygara urastało w przekazach do rangi newsa nie dnia, ale tygodnia, a nawet miesiąca.

To nie „Wprost” był największym sprawcą pompowania afery podsłuchowej, a tzw. media prodemokratyczne, bo „Wprost” ma za małe zasięgi. Ten niegdyś pozostawiony za drzwiami mainstream prześcigał się w pompowaniu każdego słowa z podsłuchów i najmniej było w tych newsach o Falencie czy sieci źródeł tych podsłuchów, a najwięcej o ośmiorniczkach. Faktyczni zleceniodawcy dobrze znali mechanizmy medialne i wszystko odbywało się zgodnie z rozpoznanymi schematami.

Niewielu ludzi wie, że zasięg stworzonych przez PiS własnych mediów jest niewielki, żyją jak pączki w maśle utrzymywane przez SSP. Przejęcie przez Obajtka mediów lokalnych jest do odwojowania niemal natychmiast po stracie władzy, a i one tracą na znaczeniu, bo czytelników coraz mniej, a w domach coraz częściej telewizory milczą i TVP Info, czy TVN24 nie grzeje się od rana do wieczora tak jak dawniej.

Już nie wystarczy mieć nazwisko, czy znaną twarz lub rozpoznawalną nazwę stacji by głos, lub wierszówka, się liczyły. Przez 8 lat można było symetryzować i być zapraszanym przez obie strony. Symetryzujący publicysta był też wygodną personą dla każdej stacji, bo zapewniał tzw. pluralizm i nikt stacji nie mógł zarzucić stronniczości, a na dodatek nie narażał stacji na oskarżenia i spory sądowe.

I nie jest ważne, z jakich powodów symetryzowali – czy to zwykły narcyzm, czy wygoda cynika, a może pożyteczna głupota – ważne, że byli niezwykle pożyteczni dla obecnie rządzących, gdyż niewielu odbiorców zauważa w tym niby pluralizmie pasztet zajęczo-wołowy. I to właśnie potrzeba było tej piątej władzy (czyli wolnych elektronów w sieci), która tej IV zaczyna patrzeć na ręce.

To wszystko, co się dzieje teraz, nie jest przypadkowe. To sprytnie zaplanowana polityka PR – obecnie rządzący musieli mieć naprawdę super fachowców, bo jechali na tym cały czas i odnosili sukcesy. W tym momencie potykają się jednak o piątą władzę, ale niech nikt nie śpi spokojnie, bo i na tę znajdą sposób, szczególnie gdyby im się udało utrzymać władzę. Te wybory to nie tylko walka o władzę, ale o rząd dusz.

Autorstwo: Danuta Adamczewska-Królikowska
Źródło: StudioOpinii.pl


  1. emigrant001 17.09.2023 17:44

    W Polsce nie jest ważny specjalista od propagandy, Jaki jest PR albo dziennikarski etos:) W Polsce większość ludzi żyje w bardzo prymitywny sposób i większości wystarczy piwo i kablówka. Póki one są jest dobrze. Jak sie skończą kablówka i piwo to wtedy może zaczną się “problemy” rządu:) Polacy mają taki rząd na jaki zasługują:)

  2. Drnisrozrabiaka 17.09.2023 22:30

    @emigrant001 “Polacy mają taki rząd na jaki zasługują:)” – no tak, ale ja nie chcę żeby mnie wciągano w te arcy mądre posunięcia dla dobra “sojusznika ” zza oceanu.
    Co, mam materacem przez Odrę przepływać w razie zamknięcia granicy, bo reszta sobie piwko strzela i jest im wszystko obojętne? Heeh

 

Blisko dziesięć lat temu dokonano „grabieży stulecia”


Blisko dziesięć lat temu doszło do jednej z najbardziej zuchwałych grabieży oszczędności polskich obywateli. Jednak ze względu na skalę zjawiska nie powinno być w tym przypadku żadnego przebaczenia, ani tym bardziej przedawnienia. Czy kolejny polski rząd powinien zwrócić zagrabione składki i wywiązać się z umowy społecznej? Czy też pozwolić, aby to co pozostało ze zgromadzonych pieniędzy, znowu załatało jakąś kolejną dziurę budżetową?

W ostatnich dniach ekspremier i ekswładca Europy Donald Tusk dość niespodziewanie „odkurzył” zapomnianą sprawę tak zwanych „Otwartych Funduszy Emerytalnych”. Zgodnie z logiką międzyplemiennej walki politycznej określił się jako człowiek, który „uratował OFE przed Jarosławem Kaczyńskim. Jako że upłynęła już blisko dekada, dziś niewiele osób pamięta szczegóły. Może w tym miejscu warto przypomnieć, jak się sprawy miały i dalej mają?

Kilkadziesiąt lat temu, w latach 2000-2001 przez nasz kraj przetoczyła się jedna z największych kampanii promocyjno-reklamowych związanych z tym mechanizmem finansowym. Dziś już mało kto pamięta, co to właściwie było to OFE i czemu miało służyć? Dla przypomnienia więc, tak zwane otwarte fundusze emerytalne w zamierzeniu ich twórców miały stać się elementem tak zwanego „II filaru systemu emerytalnego”.

Dla osób, które urodziły się przed 1968 rokiem, reforma OFE była w sumie neutralna. Jak chciałeś, to się zapisałeś do OFE, jak nie chciałeś, to wszystkie Twoje składki pozostawały w ZUS i nic się nie zmieniało. Inaczej to wyglądało u osób młodszych – te osoby musiały się zapisać do OFE i nikt ich nie pytał o zgodę (za wyjątkiem przedstawicieli kilku uprzywilejowanych zawodów, np. rolników, sędziów itp.) – krótko mówiąc, pojawił się ustawowy przymus. Jeżeli nie zapisałeś się do OFE dobrowolnie, to i tak zostałeś zapisany poprzez losowanie, czyli zostałeś bez swojej woli przyporządkowany do któregoś z funduszy. Już to było moralnie wątpliwe i w zasadzie kwalifikowało się do wyrzucenia projektu do kosza historii.

CO DZIAŁO SIĘ DALEJ?

OFE otrzymywały składki z ZUS, inwestowały i nadal to robią. W założeniu środki z OFE – na 10 lat przed osiągnięciem przez osoby ubezpieczonej wieku emerytalnego – miały być stopniowo przenoszone do ZUS, który wypłaciłby emeryturę składającą się ze środków zgromadzonych w ramach pierwszego i drugiego filaru oraz innych programów mających wpływ na wysokość emerytury.

OFE były jednym ze sztandarowych projektów centro-prawicowego (przynajmniej z nazwy) rządu AWS-UW. Właśnie reforma systemu emerytalnego, obok reformy publicznej służby zdrowia (zresztą kompletnie nieudanej), miała być znakiem firmowym rządu Jerzego Buzka. I choć oba ugrupowania dziś już nie istnieją, to jednak OFE – choć zapomniane – działają i są aktywne do dziś. Oczywiście w innym kształcie niż to pierwotnie zakładano. Mimo wszystko OFE nadal inwestują miliardy złotych pochodzących z wpłat Polaków.

Wielu młodych Polaków w ogóle nie słyszało o OFE i nie bardzo wie, o co toczy się batalia. Ale jeszcze gorsze jest to, że również wielu Polaków, a zwłaszcza wyborców PO/KO i PSL nie bardzo chce pamiętać, jak wielu Polaków ich rząd zrobił w przysłowiowe jajo.

POTĘŻNE KWOTY

Według szacunków ZUS kilkanaście milionów obywateli ma odłożone w OFE łącznie prawie 168 mld zł. Ta kwota musi robić wrażenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jest ona blisko dziesięciokrotnie większa niż ta, która stanowi sumę zdeponowaną w tak zwanych Pracowniczych Planach Kapitałowych. I choć PPK jest wiodącym projektem obecnej ekipy rządzącej, to przy starym, dobrym OFE, wygląda jak karzełek przy olbrzymie. Wielkość zgromadzonych funduszy w OFE to przecież więcej niż mityczne KPO przeliczone z EURO na Złote.

Przypomnijmy, że projekt OFE został wyhamowany w 2014 roku przez rząd Donalda Tuska, tuż przed jego rejteradą do Brukseli. Jak czytamy na oficjalnej stronie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, w dniu 3 lutego 2014 r. otwarte fundusze emerytalne (OFE), wykonując przepisy art. 23 ustawy z dnia 6 grudnia 2013 r. o zmianie niektórych ustaw w związku z określeniem zasad wypłaty emerytur ze środków zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych, zwanej dalej „ustawą”, przekazały do ZUS, według wyceny dokonanej przez OFE na dzień 31.01.2014 r., 51,5 proc. posiadanych aktywów o łącznej wartości 153 151 mln zł, w skład których wchodziły:

– obligacje emitowane przez Skarb Państwa (134 084 mln zł),

– obligacje emitowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego na zasadach określonych w ustawie z dnia 27 października 1994 r. o autostradach płatnych oraz o Krajowym Funduszu Drogowym (Dz. U. z 2012 r. poz. 931, z późn. zm.), gwarantowane przez Skarb Państwa (16 944 mln zł),

– inne papiery wartościowe opiewające na świadczenia pieniężne gwarantowane lub poręczane przez Skarb Państwa (261 mln zł),

– środki pieniężne denominowane w walucie polskiej (1 862 mln zł).

OKRUCIEŃSTWA RZĄDU

Przyczyna takiego ruchu oczywiście była banalnie prosta. Jak wiemy i jak mawiał śp. Aleksy de Tocqueville: „nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”. Łagodny i liberalny rząd Donalda Tuska (choć on sam któregoś dnia doszedł do wniosku, że jest jednak socjaldemokratą, a nie liberałem) po prostu postanowił wdrożyć w czyn myśli francuskiego dziewiętnastowiecznego myśliciela. A jak wiemy, jeśli chodzi o ZUS, to pieniędzy brakuje zawsze. Tym prostym ruchem ekipa Tuska pozyskała dla budżetu Państwa około 150 miliardów złotych zgromadzonych na rachunkach OFE w ciągu kilkunastu lat na początku XXI wieku.

Prosty rachunek wskazuje jednak, że w myśl ustawy pozostało na kontach OFE 48,5 proc. wartości aktywów. Dodatkowo każdy oszczędzający w otwartych funduszach emerytalnych dostał czas na decyzję – dokładnie trzy miesiące – kiedy to miał zadecydować, czy chciałby nadal, by do OFE wpływała równowartość około 3 proc. jego miesięcznej pensji brutto. Oczywiście pomyślano chytrze i stworzono mechanizm, który przewidywał, że w przypadku braku pisemnego sprzeciwu cała jego składka automatycznie wędrowała do ZUS. No ale część obywateli być może bardziej z sentymentu do prawideł wolnego rynku postanowiła nie oddać wszystkich zgromadzonych środków państwowemu molochowi na pożarcie.

CO NA TO „DOBRA ZMIANA”?

Rząd PiS zapowiadał „całkowitą likwidację OFE” i wiosną 2020 roku uchwalił nawet w tej sprawie specjalną ustawę, ale jej postanowienia nie do końca weszły w życie i wygląda na to, że w najbliższym czasie nie wejdą. W tej sytuacji mamy dość dziwną sytuację, kiedy to wielomilionowa rzesza ludzi (dokładnie według stanu na koniec maja br. jest to 14 762 980 osób) nadal ma „zamrożone” swoje pieniądze (choć pewnie niektórzy wyrywni socjaliści powiedzą, że nie swoje tylko – no właśnie jakie? – „społeczne”?). Przykładowo w OFE Nationale Nederlanden zgromadzone są środki blisko 2,8 miliona Polaków o wartości blisko 45 miliardów. Jednak trzeba pamiętać, że większość Polaków wypisało się z OFE. Z blisko 15 mln oszczędzających w OFE, ZUS w tym roku przekazał do funduszy tylko 2,5 mln składek. Reszta zrezygnowała, mając – zapewne płonną – nadzieję, że ZUS lepiej zadba o ich przyszłe emerytury. Ostatecznie ponad dwa miliony Polaków nadal milcząco prosi swoich pracodawców o przekazywanie składek do OFE. Oczywiście nie jest tak, że mogą nimi dysponować, w praktyce i tak tych pieniędzy nie zobaczą przed emeryturą.

Mało kto wie jednak, że pieniądze nadal są inwestowane przez fundusze zarządzające i po kilkunastu latach średni wzrost aktywów wynosi kilka procent rocznie. Nie są to wyniki oszałamiające, ale bardzo przyzwoite (OFE szybko nadrabiają straty wynikłe z tzw. „Epidemii Strachu”, takim jakim był Covid 19) i nominalnie wartość aktywów rośnie. Informacje o zgromadzonych funduszach można uzyskać rokrocznie na podstawie obowiązkowych sprawozdań przekazywanych członkom funduszu. Urzędnicy pracują nad wdrożeniem systemu tzw. Centralnej Informacji Emerytalnej, gdzie teoretycznie w jednym miejscu będzie możliwy dostęp do informacji o stanie oszczędności emerytalnych i wysokości przyszłych świadczeń. Mają być tam gromadzone dane dotyczące aktywów zgromadzonych w ZUS, KRUS OFE, PPK czy IKE. Dziś oczywiście nikt nie wie, kiedy i w jakim kształcie ten system miałby być wdrożony.

CO POWINIEN ZROBIĆ PRZYSZŁY RZĄD W KWESTII OFE?

Obecnie wszyscy ludzie, dla których hasło „Wolność – Własność – Sprawiedliwość” nie jest tylko pustym frazesem, powinni wywierać nacisk na rządzących, by sprawa funduszy powierzonych OFE przez obywateli nie została zamieciona pod dywan. Może w końcu uda się przełamać zmowę milczenia w tej sprawie i dać ludziom wybór, co mogą zrobić z własnymi składkami?

Może teraz spróbujemy uratować zebrane składki przed kolejnym grabieżcą, który za pomocą okrągłych słów wmówi wszystkim, którzy posiadają jeszcze OFE, że dla ich dobra po prostu po raz kolejny ich okradnie z resztek własności.

Najprostszym i najbardziej sprawiedliwym rozwiązaniem byłoby po prostu rozwiązanie OFE, bo utrzymywanie ich w formie protezy nie ma przecież sensu. Środki zgromadzone na kontach funduszu powinny zostać po prostu wypłacone członkom. Osoby te nie zgodziły się na mechaniczne przekazanie ich oszczędności do ZUS i każdy uczciwy rząd powinien tę wolę obywateli uszanować. W roku 2014 i później doszło do drastycznego złamania umowy społecznej i de facto upaństwowienia oszczędności kilkunastu milionów Polaków.

Można to zrobić tak, aby z jednej strony nie zwiększać inflacji, nie spowodować załamania giełdy i tak wpompować pieniądze z OFE w gospodarkę, aby pomóc gospodarce i powiększyć polskie PKB. W praktyce można na przykład Pozwolić na wpłatę na indywidualne konto bankowe (nie emerytalne) każdego roku kwoty do wysokości 30 000 zł (to obowiązująca w 2023 roku górna granica kwoty wolnej od podatku). Oznaczałoby to, że wszystkie inne dochody podatnika będą już opodatkowane (co oczywiście powinno zwiększyć z drugiej strony wpływy do budżetu). Miałoby to dodatni wpływ na poziom na konsumpcji i prywatnych inwestycji.

Dodatkowo należałoby pozwolić na redystrybucje tych składek (bez dodatkowych podatków, obciążeń) do innych form oszczędzania na emerytury, ale również można przekazać na lokaty, depozyty, obligacje skarbowe itp. Jeśli ktoś wierzy jeszcze w to, że Zakład Utylizacji Składek (pospolicie zwany ZUS-em, z pewnością nie są to Czytelnicy NCz!) nie zbankrutuje i kiedyś wypłaci mu emeryturę, to niech dobrowolnie wszystko przekaże do ZUS, KRUS. Oczywiście można sobie wyobrazić emisje przez rząd specjalnych instrumentów finansowych po to, aby chociażby zamienić składki z OFE na akcje konkretnych przedsiębiorstw, spółek itp. (ale takich, jaki chce członek OFE, a nie takich, jakie narzuci mu regulator). Last but not least uczestnik OFE powinien mieć możność przekazania swoich składek dzieciom lub innym bliskim osobom, na przykład w formie wymaganego wkładu na mieszkanie lub dom do kredytu hipotecznego.

Oczywiście mogą być również dziesiątki innych propozycji. W jakiś sprawiedliwy sposób należy zakończyć ten spektakl niemożności i uczciwie wywiązać się z raz danej obietnicy ponad połowie Polaków. Pozwoliłoby to choć w minimalnym stopniu odbudować zaufanie do rządzących elit w naszym kraju.

Autorstwo: Marek Skalski
Źródło: NCzas.com


  1. rzbogdan 17.09.2023 18:46

    Uważam że powstanie OFE było początkiem tej grabieży, to był największy przekręt w którym “musieliśmy” brać udział.

  2. replikant3d 17.09.2023 19:18

    Autor naiwny jak mało kto. Rząd NIE ZAMIERZA oddać tej kasy obywatelom! Tylko naiwniacy sądzą że ta kasa jeszcze jest w Polsce…,,Myckowi,, już się nią dawno ,,zaopiekowali,, ZUS nie ma żadnych pieniędzy! mamy sytem ,,Argentyński,, czyli pokoleniowy! A nie kapitałowy! Obecne pokolenie płaci na emerytury obecnych seniorów( w czasie rzeczywistym). NIC nie odkłada się na żadnych kontach! Ludzie obudźcie się! Dymają nas równo, a łgają jeszcze więcej! Bomba zegarowa ZUS tyka coraz głośniej…

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...