czwartek, 24 kwietnia 2025

 

Syndrom dwumianu


https://www.youtube.com/watch?v=-_sYqAa698U&ab_channel=TimesOfIndia
https://www.youtube.com/watch?v=SxYng1ry4TU&ab_channel=Firstpost

Reakcje na silny wstrząs anafilaktyczny napawają wypowiedzi pionierskich montażystów Unii Europejskiej, którzy dzisiaj ze szczytów byłego mentorstwa nie szczędzą przenikliwej krytyki skutków osobistego udziału w sabotażu ekonomiczno-politycznym.

„Izrael jest odrażający w prowadzeniu swojej polityki wobec Palestyńczyków. Mówię to jako amerykański Żyd” – oświadczył Jeffrey Sachs, podając, że zasadniczym powodem jest sprzeciw Izraela wobec rozwiązań pokojowych. Sięgając głębiej w historię, profesor Sachs wypomina Izraelowi przyjęte od początku jego istnienia założenie, że każdy podbity obszar staje się jego własnością. Na oczach świata ta idea wdrażana jest od roku 1967. Jej szczególnym zwolennikiem jest partia Likud. Z chwilą utworzenia państwa Izrael w 1948 roku, 16 milionów mieszkańców nowego państwa w połowie stanowili Palestyńczycy. Dzisiaj żydowska połowa rządzi Palestyńczykami. Postanowieniem Benjamina Netanjahu z 1996 roku obszar Izraela ma zostać „uwolniony od Palestyńczyków co do jednego, a ktokolwiek spróbuje nas powstrzymać, nasz wielki obrońca rozwali go”. Powołując się na dalsze wypowiedzi premiera Izraela, Jeffrey Sachs potwierdza: „Każdy rząd, który będzie próbował przeszkodzić w realizacji naszej polityki, popierając Palestyńczyków, ten będzie musiał liczyć się z obaleniem”.

Z praktycznych obserwacji układanki partyjnej w USA Sachs dostrzega, że od 2001 roku nazywający się neokonserwatystami (w rzeczywistości zajadłymi syjonistami) stworzyli dokument, na mocy którego Amerykanie dostali zadanie rozprawić się raz na zawsze z wrogami interesów izraelskich. Doprowadzane wcześniej do ruiny gospodarczej, podzielone, okupowane przez obce oddziały wojskowe wojny bliskowschodnie są efektem sojuszu izraelsko-amerykańskiego. Zleceniodawcą tej umowy jest Izrael, a wykonawcą – Ameryka.

Sudan, jako jeden z wytypowanych obszarów, został podzielony, a w każdym trwa wojna domowa. W swoich rozważaniach J. Sachs ujawnia, że zna osobiście i rozmawiał z wieloma urzędnikami państw Bliskiego Wschodu, dowiadując się od nich, że świat arabski pragnie pokoju. Izrael pokazuje na to środkowy palec, bo cały ten obszar ma być pod zarządem Izraela. Strategia ta, jako samobójcza i nielegalna, jest ponadto prowadzona ze szczególnym okrucieństwem. Jej spodziewanym skutkiem po 50 latach były wydarzenia z 7 października 2023 roku. Kwalifikuje to Netanjahu jako najbardziej brutalnego i oszalałego polityka współczesnej historii. Netanjahu nigdy nie zaproponował żadnej alternatywy poza wojną, skwapliwie unikając rozmowy o przyczynach. Człowiek, który całe życie poświęcił na likwidację państwa Palestyny, sam zasługuje na odejście – zdaniem tego ekonomisty.

Powodem odmowy przyjęcia Palestyńczyków z Gazy przez Egipt i Jordanię miało być uniknięcie przez te państwa dalszej z nimi rozgrywki na ich własnym terenie.

53 lata temu powstały pierwsze nielegalne osiedla na Zachodnim Brzegu. Amerykanom wyjaśniano wtedy: „Stawiamy pierwsze kroki na gruncie”. Dzisiaj cały ten teren doświadcza krwawej łaźni. Reszta świata poddana jest ogromnej destabilizacji przy braku wyraźnej strategii. Po USA nie można spodziewać się zmiany prowojennego stanowiska, które wspiera ludobójstwo, niwecząc wysiłki pokojowe. Trump nie powstrzyma izraelskiego chaosu, co rozczarowuje bardzo wielu wyborców. W podsumowaniu swojego wystąpienia J. Sachs stwierdza, że do wysoce kwestionowanych zasług aktualnego prezydenta USA należy „jednoczenie się świata” w rezultacie polityki celnej, zawirowania notowań giełdowych świadczących o braku jego wiedzy o związkach polityki z ekonomią.

Pan Jeffrey Sachs we własnym przekonaniu i promującego go środowiska uchodzi za ekonomistę. Z powyższego wystąpienia wynika, że bliżej mu do polityki niż do ekonomii. Lubi on przypisywać sobie szerokie znajomości wśród głów wielu państw. Jest mistrzem autopromocji. Zapewne nie podejrzewa, że w programie telewizji hinduskiej mogą oglądać go Europejczycy. Prowadząca program, gwiazda – Palki Sharma, zapowiada gościa wieczoru jako eksperta ekonomii, dzięki któremu przyszłość gwarantuje dobrobyt całemu spragnionemu światu. Zapytany przez prowadzącą program o receptę na sukces państwa, po dawnemu, choć nowi odbiorcy słyszą o recepcie będącej mapą drogową. Dla nas to rozbudza wspomnienie reformy niby Balcerowicza. Dalej padają wyświechtane komunały gościa o zrównoważonym rozwoju, istocie otwarcia się na obcy kapitał, by pokonać biedę i rozwiązać kryzys klimatyczny. Kluczowe dla polskiego odbiorcy będą zdania, kiedy chlubiąc się własnymi osiągnięciami, gość wieczoru bez najmniejszego skrępowania wylicza, jak skutecznie pomocne były jego zalecenia zrównoważonego rozwoju i Porozumienie Paryskie, skoro przyjęte zostały w ONZ w 2015 roku przez 193 państwa. USA, ku zmartwieniu fachowca ekonomii politycznej, wyłamało się z tych postanowień, zwłaszcza z przyjęcia obchodów Dnia Globalnego Pokoju. Traktując zrównoważony rozwój jako sprzeczny z interesem państwa, USA także nie akceptują profesorskich propozycji. Zatem Amerykanie są w ocenie profesora na etapie przygody, alienując się wobec większości ludności świata ratowanego przez zwolenników Agendy 2050. Krytykując amerykańskie podejście „robienia co, kiedy i gdzie chcą”, Sachs zaleca, by pamiętać znane zdanie Kissingera, że bycie sojusznikiem USA wymaga wielkiej ostrożności, by nie popaść w poważne tarapaty. Dodaje ostrzegawczo, że Amerykanie w najlepszym razie wykorzystają Indie w wojnie przeciwko Chinom. Jak każde imperium, USA dzielą, by rządzić, co przypisuje się dziedzictwu imperium brytyjskiego.

Wyliczając własne zasługi w zakresie doradztwa rządom, Sachs przyznaje, że poznał mentalność Rosjan, ponieważ pełnił rolę doradcy w zespole ekonomicznym pracującym dla Michaiła Gorbaczowa, a 36 lat temu pełnił rolę doradcy prezydenta Borysa Jelcyna. Doradzał prezydentowi Ukrainy Leonidowi Kuczmie. Nie wspomina, że Rosja po jego reformach doznała zapaści. Jugosławia, stosując się do jego „ekonomii klinicznej”, przestała istnieć. Był również doradcą Watykanu. Doskonałą klamrą zamykają się dzisiejsze uwagi Amerykanów mówiących po śmierci papieża Franciszka: „Może wreszcie nastanie papież katolik”.

Za czasów skutecznego doradztwa Sachsa Rosjanie powtarzali swoje obiekcje wobec rozlokowania baz amerykańskich, ale Amerykanie nie zamierzali brać tego pod uwagę. Dzisiejszy konflikt na Ukrainie miał taki właśnie początek.

Gdzie pojawiał się doradca – ni to ekonomii, bardziej polityki – przez chwilę ludziom wydawało się, że w pogoni za pieniędzmi i pracą mogą dowolnie rozwijać własne przedsiębiorstwa i państwo. Tymczasem poza ich udziałem i świadomością legislacja oraz plany militarne jak znieczulenie zamknęły im wszelkie pole manewru ku samodzielności i dobrobytowi. Rolę pozorów procesu rozwoju ekonomicznego odegrał czołowy globalista – Jeffrey Sachs, który nie potrafi być Amerykaninem, co podkreśla, podając się za amerykańskiego Żyda. Skoro Amerykanie nie chcą jego pokojowego doradztwa w budowaniu globalnego imperium rzekomo pokojowego i bez nędzy, pozostaje mu niechlubny jednomian.

Opracowanie: Jola
Na podstawie: YouTube.com [1] [2]
Źródło: WolneMedia.net

 

Duda odmówił podpisania ustawy o „mowie nienawiści”

Prezydent Andrzej Duda podjął długo wyczekiwaną decyzję o skierowaniu do Trybunału Konstytucyjnego kontrowersyjnej ustawy o tak zwanej „mowie nienawiści”. Ruch prezydenta z 17 kwietnia 2025 roku może okazać się kluczowy dla zachowania fundamentalnej wartości, jaką jest wolność słowa w Polsce, która jest coraz bardziej zagrożona przez ideologiczne zapędy rządzących.

Ustawa, przeforsowana przez większość sejmową 6 marca 2025 roku, wprowadzała niebezpieczne zmiany w polskim prawie karnym. Przewidywała ona surowe kary – od grzywny po nawet dwa lata więzienia – za mglisto zdefiniowane „publiczne znieważanie” osób lub grup ze względu na cechy takie jak wiek, płeć czy orientacja seksualna. Problem w tym, że nigdzie w ustawie nie określono precyzyjnie, czym właściwie jest owo „znieważenie” ani kto miałby o tym decydować.

Prezydent Duda w swoim uzasadnieniu słusznie wskazał na poważne wątpliwości konstytucyjne, szczególnie w kontekście zasady określoności prawa i ochrony wolności słowa, która jest zagwarantowana w artykule 54 Konstytucji RP. Niejasne przepisy stworzyłyby pole do nadużyć i arbitralnych interpretacji, co mogłoby prowadzić do karania obywateli za wyrażanie niepopularnych poglądów lub nawet zwykłą krytykę.

Szczególnie niepokojący jest fakt, że mimo decyzji prezydenta i skierowania ustawy do TK, minister sprawiedliwości Adam Bodnar nie zamierza rezygnować ze swoich planów. Według doniesień medialnych minister przygotował już tzw. „wytyczne dla prokuratorów”, które mają ukierunkowywać działania prokuratury w sprawach dotyczących rzekomej mowy nienawiści. To nic innego jak próba wprowadzenia cenzury tylnymi drzwiami, z pominięciem drogi legislacyjnej i konstytucyjnych zabezpieczeń.

Warto przypomnieć, że w polskim systemie prawnym istnieją już mechanizmy ochrony dobrego imienia — każdy, kto czuje się obrażony czy zniesławiony, może skorzystać z drogi cywilnoprawnej. Poszkodowani mogą dochodzić sprawiedliwości poprzez procesy o zniesławienie czy naruszenie dóbr osobistych, co jest rozwiązaniem znacznie bardziej proporcjonalnym niż angażowanie aparatu karnego państwa.

Zwolennicy ustawy, głównie z lewej strony sceny politycznej, twierdzą, że chodzi im wyłącznie o ochronę osób narażonych na dyskryminację. W rzeczywistości jednak proponowane przepisy swoją nieostrością i surowością kar przypominają narzędzia cenzury znane z czasów komunistycznych. Efekt mrożący, jaki wywołałyby takie regulacje, sprawiłby, że wielu obywateli z obawy przed konsekwencjami prawnymi wolałoby w ogóle nie zabierać głosu w debacie publicznej.

„To jest klasyczny przykład próby wprowadzenia cenzury pod pozorem szczytnych celów” – komentuje Sławomir Mentzen z Konfederacji, który od początku ostrzegał przed konsekwencjami tej ustawy.

Politycy PiS również poparli decyzję prezydenta, wskazując, że ustawa w obecnym kształcie stanowi zagrożenie dla swobody debaty publicznej. „Nie możemy pozwolić, aby pod płaszczykiem walki z dyskryminacją wprowadzano narzędzia do tłumienia niewygodnych opinii” – argumentują przedstawiciele tej partii.

Szczególnie niebezpieczne jest to, że o tym, co stanowi „mowę nienawiści”, miałyby decydować osoby i instytucje o wyraźnym ideologicznym nachyleniu. W praktyce mogłoby to prowadzić do sytuacji, w której zwykła krytyka pewnych zjawisk społecznych czy nawet cytowanie danych statystycznych byłyby uznawane za przestępstwo.

Historia uczy, że podobne przepisy zawsze były wykorzystywane przez władze do uciszania opozycji i niepoprawnych politycznie głosów. Od sowieckich łagrów po współczesne autorytarne reżimy – wszędzie tam „ochrona przed mową nienawiści” służyła jako pretekst do eliminowania przeciwników politycznych.

Paradoksalnie, ustawa, która rzekomo ma chronić przed dyskryminacją, sama stałaby się narzędziem dyskryminacji – tym razem wymierzonej w osoby o konserwatywnych lub tradycyjnych poglądach. Każda krytyka ideologii gender, sprzeciw wobec pewnych postulatów aktywistów LGBT czy nawet głoszenie tradycyjnych wartości mogłyby zostać zakwalifikowane jako „mowa nienawiści” i podlegać karze.

Decyzja prezydenta Dudy o skierowaniu ustawy do Trybunału Konstytucyjnego jest krokiem w dobrym kierunku, ale nie wystarczy to do pełnej ochrony wolności słowa w Polsce. Dopóki minister Bodnar i jego resortowi współpracownicy będą dążyć do wprowadzenia cenzury okrężną drogą, poprzez wytyczne dla prokuratorów, zagrożenie pozostanie realne.

Polski system prawny nie potrzebuje nowych przepisów karnych, które mogłyby służyć do tłumienia debaty publicznej. Zamiast tego potrzebujemy wzmocnienia istniejących mechanizmów cywilnoprawnych, które umożliwiają skuteczną ochronę dobrego imienia bez ryzyka powrotu do mrocznych czasów cenzury i zastraszania obywateli.

Walka o wolność słowa nigdy się nie kończy. Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, musimy być czujni wobec prób ograniczania tej fundamentalnej wartości, nawet jeśli przychodzą one pod pozorem szczytnych intencji i walki z dyskryminacją.

Źródło: ZmianyNaZiemi.pl

 

Jak odbywają się wybory we Francji



Za niecały miesiąc pójdziemy do urn wyborczych, a nasze głosy, jeśli będą uczciwie policzone, zadecydują o dalszej przyszłości Polski. Albo zatrzymamy jej powolny upadek – państwa narodowego – zaprogramowany przez Spinellego, albo, tak jak inne państwa, będziemy zjeżdżać coraz szybciej po równi pochyłej do beznarodowej magmy multikulti z opcją szariatu, zaplanowaną przez tajne gremia zarządzające finansami świata kosmopolitów.

Wybory odbywają się według porządku ustalonego przez ordynację wyborczą. Przestrzeganie jej ma być wymagane od odpowiednich władz państwowych – przecież wybory są podstawowym aktem i prawem demokracji, bez której „demokratyczna i praworządna” Unia Europejska byłaby jedną wielką fikcją i oszustwem.

Niektórzy twierdzą, że tak właśnie jest – jak inaczej wytłumaczyć pobłażliwość i poparcie unijnych bossów dla „demokracji kierowanej” (“demokracja to my”), “kooptowanie”, a nie wybieranie unijnych komisarzy, ingerencje w wyniki wyborów, tępienie „niewłaściwych” kandydatów przy pomocy wyroków sądowych i inne przekręty, które z takim upodobaniem są akceptowane przez unijne grona kierownicze?

Przyjrzyjmy się jednak technice wyborów u nas, w Polsce. Kolejne stronnictwa polityczne rządzące nami miały możliwość zdefiniowania jej tak, aby była prostą i przejrzystą, a wyniki wyborów trudne do sfałszowania. Niestety – technika wyborów jest przygotowana w sposób umożliwiający fałszowanie wyników na wiele sposobów. Być może to właśnie było celem, a najważniejsze stronnictwa liczyły, że im się to przyda.

Przy wyborach prezydenckich otrzymujemy z rąk komisji kartę z listą kandydatów i miejscami na postawienie jednego krzyżyka przy wybranym kandydacie. Karta musi być opatrzona dwoma okrągłymi pieczęciami – co wskazuje, że przygotowała ją jakaś władza. Jest dokumentem, drukiem ścisłego zarachowania, znaczonym znamieniem władzy. Głosujący, jeśli się pomyli, nie otrzyma drugiej karty, straci możliwość wyrażenia swojej woli – albo odda głos na innego kandydata, niż chciał.

Krzyżyk przy kandydacie, karta do urny. Urna podczas wyborów jest jakby drugorzędnym elementem dekoracyjnym. Często stoi w lokalu gdzieś na bocznym stole albo na podłodze. Oczy komisji wyborczej są utkwione w listy wyborców, identyfikację oraz wydawanie kart. Na upartego – wyborca mógłby wrzucić do urny coś innego, a liczący głosy mogliby głos unieważnić, wstawiając drugi krzyżyk albo zmieniając wcześniejszy. Ale są jeszcze inne niebezpieczeństwa, że głos wyborcy pójdzie na marne. Oto „Organ”, przygotowujący karty do głosowania, pominął w druku jednego z kandydatów. Wyborco, nie policzyłeś, ilu ich jest na liście, czy są wszyscy? Możliwe, że mogłeś zostać w domu, bo twój głos jest nieważny! Sprawdziłeś, czy na karcie są dwie okrągłe pieczęcie „Organów władzy”? Nie? Jeśli brakowało chociaż jednej – to nie twoja wina, ale twój głos jest zmarnowany. Nieważny. Przy dobrze zorganizowanej komisji takie karty można, wbrew zielonemu ładowi, puścić z dymem, a na ich miejsce włożyć inne, przygotowane wcześniej z krzyżykami na właściwych miejscach. To dość łatwe i proste. W swoim czasie w mediach pojawiła się informacja, że setki niedopalonych kart znaleziono na podwórku wysokiego funkcjonariusza policji.

Zobaczmy, jak to wygląda gdzie indziej, na przykład we Francji, słynącej z administracji i biurokracji.

PRZYGOTOWANIA

Komisja wyborcza składa się przeciętnie z 5-6 osób: przewodniczącego, jego zastępcy, sekretarza oraz trzech lub czterech asesorów. Każdą z tych funkcji po uprzednim przeszkoleniu może pełnić urzędnik administracji lub osoba z zewnątrz.

Komisja w dniu wyborów zbiera się w komplecie w lokalu wyborczym pół godziny przed jego otwarciem. Zastaje tam niezbędny sprzęt: stoły, krzesła, kabiny/izolatki, szary papier do przykrycia stołów, urnę do głosowania, listę głosujących w tym lokalu, zaklejone kartony z kartami do głosowania, karton z prefektury z kopertami do głosowania nieco większego formatu niż A-6, karton z niezbędnymi materiałami do pracy komisji: kodeksem wyborczym, telefonem służbowym oraz listą numerów niezbędnych w razie problemów, listą akceptowanych dokumentów tożsamości, nieodebranymi legitymacjami wyborców, formularzami i materiałami biurowymi, w tym kopertami formatu A-4, pieczątkami oraz dwoma kluczami do urny.

Po ustawieniu stołów dla urny wyborczej i komisji, układa się karty do głosowania z kartonów na stole w pobliżu wejścia do biura. Porządek wyłożenia kart jest ustalony w stosownym protokole dostarczonym komisji, zgodnym z kolejnością zarejestrowania poszczególnych formacji kandydujących w wyborach. Karty do głosowania układa się w jednakowej wysokości plikach. Format kart (A-5) i grafika są określone i zatwierdzone przez centralną komisję wyborczą.

Karta do głosowania, w zależności od rodzaju wyborów, zawiera:

– albo listę kandydatów z jednej partii z możliwością postawienia krzyżyka przy wybranym kandydacie (wyborca głosuje kartą wybranej partii);

– albo, jeśli to wybory jednego z wielu kandydatów różnych partii (np. prezydenckie), każdy kandydat ma indywidualne karty wyborcze tylko z jego nazwiskiem. Wyborca głosuje kartą z nazwiskiem wybranego kandydata. Format, wygląd, wielkość czcionki, kolory i układ graficzny jednakowe dla wszystkich kandydatów ustalane są wcześniej z Państwową Komisją Wyborczą i przez nią zatwierdzane. Druk i dostarczenie z odpowiednim wyprzedzeniem kart wyborczych do prefektur należy do kandydujących. Głosy oddane na kartach niezgodnych z formatem i wyglądem zatwierdzonymi są nieważne.

Obok plików kart do głosowania układa się pliki kopert z prefektury podlegającej ministrowi spraw wewnętrznych. Nad stołem z kartami wiesza się afisze informacyjne o zasięgu obwodu głosowania, godzinach otwarcia biura, listę akceptowanych dokumentów tożsamości oraz inne dostarczone przez prefekturę obwieszczenia i zarządzenia dotyczące wyborów.

Po wykonaniu wszystkich tych czynności przewodniczący komisji wyborczej przygotowuje urnę do głosowania.

Urna do głosowania składa się z dwóch części z przezroczystego plastiku: zbiornika na głosy i pokrywy. Otwór do wrzucania głosów znajduje się w pokrywie, jest zasłonięty uchylną klapką połączoną z dźwignią na wierzchu pokrywy oraz licznikiem na spodzie pokrywy. Naciśnięcie dźwigni powoduje odsłonięcie otworu wrzutowego przy równoczesnym przesunięciu wartości licznika o jednostkę. Na spodniej (wewnętrznej) części pokrywy znajduje się przycisk do zerowania licznika, niedostępny po zamknięciu pokrywy.

Przewodniczący komisji bierze pokrywę urny do głosowania, sprawdza dźwignią, czy działa licznik i klapka, a następnie zeruje licznik przyciskiem znajdującym się od strony wewnętrznej. Wiceprzewodniczący pokazuje wszystkim członkom otwarty jeszcze zbiornik na głosy, by stwierdzili naocznie, że jest pusty. Przewodniczący zakłada pokrywę na urnę, zakłada na skobelek kłódkę i zamyka ją na klucz. Jeden klucz zatrzymuje przy sobie bez prawa udostępnienia go komukolwiek, drugi przekazuje wiceprzewodniczącemu. Zamkniętą urnę stawia w centralnym punkcie stołu, przy którym będzie pracować komisja. Każdy z członków komisji podchodzi do stołu i naocznie sprawdza, że licznik urny wskazuje „0000”. Czynność ta zostaje zanotowana w specjalnym protokole, w którym podpisuje się każdy z członków komisji.

Od tej chwili urna pozostaje przez cały dzień wyborczy pod nieprzerwaną i wytężoną obserwacją dyżurujących trzech członków komisji.

Przewodniczący wyznacza dyżury przed i po południu oraz zwalnia dyżurnych popołudniowych.

Komisja zajmuje miejsca za stołem. Jeden z asesorów pobiera przygotowane dla celów statystyki frekwencji specjalne druki, w których będzie znaczył każdego głosującego w godzinnych przedziałach czasu. U góry druku wpisuje liczbę osób uprawnionych do głosowania w danym biurze wyborczym. Po zakończeniu każdej pełnej godziny asesor ten oblicza frekwencję głosowania w danej godzinie oraz frekwencję ogólną od otwarcia biura wyborczego. Pozwala to na podanie frekwencji wyborczej z dokładnością do jednego miejsca po przecinku w każdej chwili trwania wyborów.

Drugi członek komisji (sekretarz lub asesor po przeszkoleniu) otrzymuje od przewodniczącego księgę z nazwiskami uprawnionych do głosowania w danym biurze wyborczym, długopis ustalonego na tę turę kolor, długą linijkę w celu zapobiegania podpisowi w niewłaściwej „kratce”. Sprawdza pobieżnie, czy w księdze nie ma jakichś nieupoważnionych adnotacji.

Dyżurny przewodniczący (lub wice-) o określonej godzinie otwiera drzwi biura wyborczego i zajmuje miejsce za stołem przy urnie wyborczej.

GŁOSOWANIE

Wyborca wchodzi do biura wyborczego, pobiera ze stołu z kartami jedną kartę do głosowania z każdego pliku oraz jedną kopertę, po czym wchodzi do kabiny. Komisja dogląda z daleka stołu z kartami, ale jeśli wyborca weźmie więcej niż jedną kartę (2 czy 3) z każdego pliku lub nie weźmie z któregoś, to nie ma znaczenia. W kabinie dokonuje wyboru, składa wybraną kartę na pół i wkłada do koperty. Koperty nie zakleja. Niepotrzebne karty do głosowania może wrzucić do kosza stojącego w kabinie, pozostawić na pulpicie w kabinie lub zabrać ze sobą.

Z przygotowanym głosem w kopercie wyborca podchodzi do urny. Przewodniczący (lub wice-) prosi o okazanie dokumentu tożsamości; wyborca przekazuje mu żądany dokument. Przewodniczący patrzy na twarz podającego dokument w celu identyfikacji, odczytuje głośno nazwisko tak, aby sekretarz słyszał. Sekretarz znajduje nazwisko w księdze uprawnionych wyborców i odczytuje imię oraz adres głosującego, tak, aby przewodniczący słyszał, który sprawdza dane w dowodzie tożsamości. Po sprawdzeniu danych przewodniczący dźwignią uchyla klapkę w pokrywie urny (a licznik przeskakuje o jeden) i zaprasza wyborcę do głosowania: „Może pan/pani głosować”. Wyborca wsuwa kopertę z głosem w odsłoniętą szparę w wieku urny, widać, jak koperta wpada do urny, przewodniczący zwalnia dźwignię i mówi: „Zagłosował!”.

Istnieje jeszcze dokument osobisty każdego wyborcy o nazwie „Carte d’electeur” – legitymacja wyborcy. Nie jest ona dokumentem tożsamości, a tylko dokumentem pomocniczym, ważnym z dokumentem tożsamości, wskazującym, w którym biurze wyborca ma głosować oraz pod którym numerem jest wpisany w rejestrze wyborców. Carte d’electeur znacznie przyspiesza odnajdywanie wyborcy na liście, lecz posiadanie jej nie jest obowiązkowe.

Asesor „od statystyki” zaznacza w formularzu jednego głosującego. Przewodniczący przekazuje dowód tożsamości sekretarzowi, wyborca przechodzi do sekretarza, ten wskazuje mu miejsce, w którym ma podpisać listę wyborców, wyborca podpisuje, odbiera dowód tożsamości i wychodzi. W pierwszej turze wyborów do podpisywania stosowany jest przeważnie kolor niebieski, jednakowy dla wszystkich biur we Francji, w drugiej czerwony.

Od czasu do czasu, któryś z członków komisji sprawdza, czy pliki z kartami do głosowania na stole przy wejściu do lokalu mają tę samą wysokość – jeśli nie, uzupełnia brakujące. Wysokość pliku z kartami do głosowania nie może sugerować, że na tę czy inną listę wyborcy głosują częściej.

Zagląda również do kabin, zabiera do kosza pozostawione przez wyborców karty do głosowania oraz opróżnia kosze w kabinach z wyrzuconych kart. Wyrzucone i pozostawione karty wrzuca się do kartonu przeznaczonego na śmieci.

Asesor od statystyki od czasu do czasu sprawdza, czy stan w jego formularzach statystycznych odpowiada licznikowi w urnie.

Godzinę przed zamknięciem biura wyborczego cała komisja wyborcza jest znowu w komplecie, a sekretarz podlicza ilość podpisów na poszczególnych stronach rejestru i notuje ołówkiem sumy cząstkowe u dołu strony. Czynność ta znakomicie przyspiesza obliczenia po zamknięciu biura. Każdy wyborca, który podpisuje rejestr, po podliczeniu sum cząstkowych ołówkiem powoduje zmianę sumy cząstkowej na danej stronie, czego dokonuje sekretarz na bieżąco.

O określonej godzinie następuje koniec głosowania, drzwi biura zostają zamknięte.

OBLICZANIE GŁOSÓW

Sekretarz (lub asesor zajmujący się rejestrem) oblicza ilość podpisów na każdej stronie rejestru uprawnionych do głosowania na tych stronach, na których nie są jeszcze obliczone, i zapisuje je ołówkiem u dołu strony. Pozostali członkowie komisji przestawiają stoły na środek biura wyborczego, zestawiają je razem w jeden stół i przykrywają arkuszem szarego papieru, który zostaje przyklejony taśmą samoprzylepną na bokach stołu.

Sekretarz podaje sumy cząstkowe z rejestru wiceprzewodniczącemu, który sumuje je na kalkulatorze. Sprawdza uzyskany wynik z liczbą figurującą na liczniku urny, którą głośno podaje przewodniczący. Obydwa wyniki są identyczne, zostają zanotowane w protokole.

Przewodniczący otwiera kłódkę urny, a członkowie komisji oprócz sekretarza siedzą wokół „dużego” stołu. Sekretarz siedzi przy stole oddalonym o około dwóch metrów, gdzie na bieżąco będzie wykonywał odpowiednie adnotacje na kopertach głosów nieważnych lub pustych. Przewodniczący opróżnia urnę z kopert na stół. Członkowie komisji zliczają koperty po dziesięć i układają dziesiątkami na stole: członek komisji zlicza dziesiątkę i podaje sąsiadowi, który przelicza je jeszcze raz i dopiero kładzie dziesiątkę na stole.

Sekretarz zbliża się do stołu z dużymi szarymi kopertami A-4. Do każdej szarej koperty przewodniczący wkłada dziesięć dziesiątek kopert z głosami i zakleja szarą kopertę. Na zaklejonym skrzydełku składają parafy wszyscy członkowie komisji.

Na stole zostają koperty z głosami w ilości niepełnej setki. Zlicza się je, wkłada do dużej szarej koperty, zakleja, zapisuje ilość i podpisują się wszyscy członkowie komisji. Dodając do „resztki” ilość pełnych setek, uzyskuje się liczbę oddanych głosów. Musi ona być identyczna z liczbą odczytaną z licznika i z ilością podpisów w rejestrze.

Sekretarz wpisuje do protokołu ilość zliczonych kopert z głosami. Komisja może odetchnąć; od tej pory pozostaje już tylko liczenie głosów.

Dwóch asesorów zajmuje miejsca po przeciwnej stronie dużego stołu z długopisami i identycznymi protokołami, na których są wydrukowane nazwiska kandydatów.

Przewodniczący rozrywa szarą kopertę z niepełną setką kopert z głosami. Wysypuje je na stół. Bierze jedną kopertę, wyjmuje z niej kartę do głosowania i podaje członkowi komisji. Ten rozkłada złożoną kartę i odczytuje głośno nazwisko, na które został oddany głos. Asesorzy zapisują oddany głos przy odpowiednim nazwisku w protokołach. Członek komisji, który odczytał nazwisko, przekazuje kartę sąsiadowi, który układa ją nazwiskiem do góry na stosiku na stole, innym dla każdego kandydata. W ten sposób postępuje się do wyczerpania wszystkich kopert leżących na stole. Następnie obaj asesorzy odczytują na głos ilość głosów, jakie zanotowali dla poszczególnych kandydatów. W przypadku niezgodności sumy z ilością głosów opracowywanej koperty przystępuje się do przeliczenia głosów jeszcze raz. Po uzyskaniu zgodności przeliczone głosy wkłada się na powrót do tej koperty i odkłada do otwartej urny.

Następnie otwiera się pierwszą dużą kopertę z „pełnych setek” i postępuje się identycznie jak powyżej. Jeżeli w kopercie z głosem znajdują się dwie identyczne karty do głosowania, usuwa się jedną, a głos jest ważny.

Jeżeli w kopercie z głosem znajdują się różne karty do głosowania, członek komisji pokazuje je komisji i oznajmia: „różne głosy, głos nieważny”, wkładać na powrót te karty do koperty i przekazuje sekretarzowi, który czyni odpowiednią adnotację.

Jeżeli koperta jest pusta, członek komisji pokazuje komisji, że koperta jest pusta, oznajmia: „głos pusty” i przekazuje sekretarzowi, który czyni odpowiednią adnotację.

Jeżeli koperta zawiera głos z dokonanym opisem, czy wpisem lub inną nieprzewidzianą przepisami wyborczymi zawartość, członek komisji nie odczytuje na głos adnotacji ani nie komentuje zawartości, lecz oznajmia: „głos nieważny” i przekazuje sekretarzowi, który czyni odpowiednią adnotację i składa głosy do koperty, na której złożą podpisy wszyscy członkowie komisji wyborczej po zakończeniu liczenia głosów.

Po wyczerpaniu wszystkich kopert składane są przeliczone głosy w kopertach „setkach” do większej koperty, zakleja się ją i podpisuje na tylnym skrzydełku przez wszystkich członków komisji, koperta ta zostaje w zamkniętej na kłódkę urnie. Sekretarz sporządza protokół z wyborów w trzech egzemplarzach: dla komisji wyższego szczebla, dla merostwa i dla prefektury, z podaniem liczby głosów oddanych, liczby głosów ważnych, liczby głosów uzyskanych przez poszczególnych kandydatów, liczby głosów pustych oraz liczby głosów nieważnych. Sporządza także obwieszczenia w trzech egzemplarzach o wyniku wyborów w danym biurze wyborczym z podaniem frekwencji, ilości głosów oddanych na każdego z kandydatów procentowo i liczbowo, oraz ilości głosów pustych i nieważnych. Członkowie komisji składają parafy na obu protokołach obliczenia głosów sporządzonych przez asesorów, oraz na protokole z wyborów sporządzonym przez sekretarza w trzech identycznych egzemplarzach. Sekretarz przybija pieczątkę na dwóch egzemplarzach obwieszczenia, jeden z nich wywiesza na drzwiach lokalu wyborczego, drugi na bramie budynku lub ogrodzenia budynku.

Przewodniczący i sekretarz komisji udają się do centralnego biura wyborczego danego okręgu, gdzie przekazują sporządzone protokoły z wynikami wyborów, kopertę z głosami nieważnymi oraz kluczyki od pozostawionej w biurze wyborczym zamkniętej i z niewyzerowanym licznikiem urny. Reszta komisji udaje się tam, gdzie chce.

W obwodach wyborczych we Francji, w których brałem udział w komisjach wyborczych, liczba uprawnionych do głosowania wpisanych na listę w danym biurze wyborczym wahała się między 1300 a 1800 osób; liczba głosujących wahała się od około 40% w wyborach do Parlamentu Europejskiego do ponad 80% w wyborach prezydenckich.

Czas od chwili zakończenia głosowania do chwili wywieszenia obwieszczenia o wyniku wyborów nigdy nie przekroczył w biurach, w których pracowałem, dwóch i pół godziny, a przeważnie było to około 1 godz. 30 min do 1 godz. 45 min.

Wyżej opisana procedura jest szybka i niezawodna, sposób liczenia głosów podlega cały czas kontroli i odpowiedzialności całej komisji wyborczej, a ogłoszenie ogólnych wyników wyborów w kraju przeważnie jest możliwe po około czterech godzinach od zakończenia głosowania, chyba że złożone zostaną z jakichś przyczyn protesty.

Karty wyborcze, za których druk odpowiadają poszczególne partie polityczne, nie mogą zostać sfałszowane na korzyść przeciwników w trakcie druku ani w czasie głosowania. Do urn wyborczych trafiają tylko karty wybrane przez wyborców, a nie tony makulatury w formie książeczek (wybory parlamentarne) czy płacht, które sprawiają, że obliczanie głosów jest katorgą dla komisji, a strata czasu na jałowe przeglądanie książeczek sięga kilkuset procent w stosunku do samego liczenia głosów.

Tajemnica głosowania jest zabezpieczona przez wkładanie głosów do kopert; koperty te po zakończeniu głosowania są przekazywane ponownie do prefektury i mogą być używane w następnym głosowaniu.

Głosy w urnie nie mogą ani cudownie się rozmnożyć (licznik na urnie = ilość podpisów w rejestrze = ilość kopert w urnie), ani też ulec przemianie w głosy na korzyść partii będącej u władzy ze względu na stałą obserwację oraz kolegialną kontrolę przy liczeniu.

Nie przypominam sobie, aby w czasie mojego pobytu we Francji opozycja podnosiła gdziekolwiek zarzuty sugerujące fałszowanie wyborów.

Autorstwo: Barnaba d’Aix
Źródło: WolneMedia.net

  Państwowa ochrona donosicielstwa Za młodu „skarżypyta”, jako dojrzały człowiek ma dzisiaj powody do radości, doczekawszy się pozycji chron...