środa, 23 lutego 2022

Koniec z gangsterskimi metodami windykatorów


PiS przedstawił projekt, który cywilizuje działalność firm, zajmujących się windykacją długów. Dłużnicy będą mogli nieco odetchnąć.


Według danych z zeszłego roku niemal połowa Polaków jest zadłużona. Dochód przeciętnego zadłużonego nie przekracza 5 tysięcy złotych brutto. Oznacza to, że najmniejsze zakłócenia w działalności zawodowej lub osobistej natychmiast powodują osunięcie się kredyto- lub pożyczkobiorcę w spiralę długów nie do spłacenia. Wtedy do akcji wkraczają windykatorzy. Do tej pory najczęściej byli to ludzie, którzy zajmowali się w praktyce nękaniem i wymuszaniem długu. Doprowadzali dłużników do depresji i prób samobójczych. Firmę windykatorską może obecnie założyć praktycznie każdy i kontrola nad jej działalnością jest umowna. Teraz z resortu Zbigniewa Ziobry wyszedł projekt, który ma temu położyć kres.

Windykatorzy, według projektu, będą musieli mieć licencję, a firmy mieć zgodę ministerstwa ds. gospodarki na działalność.


Powstanie Centralny Rejestr Firm Windykacyjnych i Windykatorów. Dzięki temu rozwiązaniu zwiększy się możliwość kontroli działalności takich firm i ułatwi ewentualne odbieranie przyznanych wcześniej licencji. Za ściąganie długów bez licencji grozić będzie kara do trzech lat więzienia.


Firma, która chce działać w dziedzinie ściągania długów będzie musiał mieć formę spółki akcyjnej i legitymować się kapitałem zakładowym w wysokości co najmniej 20 milionów złotych.

Skończy się nękanie dłużników przez całą dobę. Jeżeli dłużnik nie życzy sobie kontaktu z windykatorem, ten kieruje sprawę do sądu, który przekazuje sprawę egzekucji długu komornikowi.


Ci zaś którzy wyrażą zgodę na kontakt z firma windykatorską, mogą być przez nią niepokojeni jedynie w dni powszednie od 9.00 do 17.00, a i to nie częściej niż trzy razy w tygodniu. Windykator może zjawić się w domu dłużnika, ale jedynie za jego zgodą i po wcześniejszym uzgodnieniu terminu wizyty, a także musi być poinformowany, że roszczenia się przedawniły.


„Godność ludzka musi być zawsze na pierwszym planie. Dziś zaś mamy do czynienia z sytuacją, w której komornik ponosi o wiele większą odpowiedzialność za swoje działania niż windykator” – cytuje wiceministra Warchoła portal Money.pl.


Projekt PiS zostanie przyjęty z wdzięcznością przez ludzi niezasobnych finansowo, którzy często nie ze swojej winy wpadli w pętlę zadłużenia. Podziękować mogą partii PiS w jedyny możliwy sposób – przez głosowanie na nich.


Autorstwo: Maciej Wiśniowski

Źródło: Strajk.eu


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Maseczka matrymonialna


Będąc młodą lekarką, w czasie psychopandemii, zamknęłam swój gabinet na Ratuszowej i zajęłam się poradami przez Internet.

Słonecznego poranka zwrócił się do mnie raz pacjent na „Zoomie” z pytaniem: „Pani doktór, czy nosić maseczki na twarzy, bo ile razy spojrzę na swoją żonę, to chciałbym, by były one obowiązkowe”.

Pacjent się niecierpliwił, a ja szukawszy w zakamarkach swoich medycznych zasobów właściwej odpowiedzi uznałam, że pytanie winien skierować do tekstylantów, a nie do lekarza. Wszak to nie my, medyczni decydenci musimy na takie pytania odpowiadać, więc zapytałam, żeby nie zniechęcić pacjenta: „A czemuż pacjent tak się upiera z tymi maseczkami, wszak one szpecą osobę ludzką i z daleka można się przestraszyć każdego, kto ukrywa oralny instrument?”.

Pacjent nieco skonfundowany, poprawiwszy na wizji krawat i przełknąwszy łyk herbaty, zmuszony do odpowiedzi przez medyczny autorytet stwierdził: „Pani doktór, ja tak uważam, bo mojej żonie pod nosem rosną wąsy, a jak tu się z chłopem całować?”.

Pierwszy raz w swojej medycznej praktyce spotkałam się z takim przypadkiem i już miałam przeglądać moją zasobną bibliotekę, by znaleźć rozwiązanie, gdy nagle w TV zobaczyłam reklamę golarek. Zrozumiawszy tę cenną informację i poukładawszy na nowo swoją wiedzę medyczną znalazłam odpowiedź. Wyraźnie i otwartym tekstem rzekłam do pacjenta: „Kup pan swoje żonie golarkę do twarzy, a jak się ogoli to będziesz pan ją całował bez końca”.

Pacjent nie mógł wyjść z podziwu, że ciało medyczne w tak krótkim czasie rozwiązało mu problem małżeński, z którym nie dawał już sobie rady, i jak przyznał miał zamiar zmienić płeć. Jako młoda lekarka wiele widziałam, ale teraz nigdy nie opuszczę żadnej reklamy w TV, ileż w nich mądrości.

Autorstwo: Młoda przemyska lekarka
Zdjęcie: voltamax (CC0)
Źródło: WolneMedia.net

 

Zajęcia w ośrodku kultury tylko dla dzieci „szczepionych”


Centra kultury w Ottawie (Kanada) wprowadzają wymogi dotyczące szczepień dzieci przeciwko COVID-19. Na programy prowadzone przez niektóre ośrodki mogą być zapisywane tylko dzieci, które zostały zaszczepione dwoma dawkami – dotyczy to dzieci powyżej 5 roku życia. Jeśli chodzi o dorosłych, to wymagana jest trzecia dawka.

W ośrodkach kultury Glebe and Ottawa South oraz Dovercourt Recreation Centre wymóg okazania dowodu szczepienia w przypadku dzieci urodzonych przed 2016 rokiem dotyczy zapisów do klubów zajęć pozaszkolnych, klubów śniadaniowych, zajęć ze sztuki, nauki tańca, a także obozów marcowych i letnich. Na stronie Old Ottawa South Community Association można przeczytać, że weryfikacja statusu szczepiennego nastąpi na pierwszych zajęciach. Trzeba będzie okazać dowód szczepienia dziecka w wieku od 5 do 17 lat wraz z dowodem tożsamości dziecka. Ottawa South Community Centre od 1 marca będzie wymagać też trzeciej dawki od wszystkich dorosłych.

Ośrodek Dovercourt informuje, że uwzględniane będą tylko zwolnienia ze szczepień z powodów medycznych. Osoby ze zwolnieniem lekarskim będą musiały jednak na własny koszt co dwa tygodnie wykonywać test w kierunku COVID-19.

Mimo że prowincja nie wymaga szczepień dzieci, Glebe Neighbourhood Activities Group, która prowadzi Glebe Community Centre, twierdzi, że „zdrowie i bezpieczeństwo dzieci, klientów, personelu i rodzin jest sprawą priorytetową. Jesteśmy małą organizacją z ograniczoną liczbą personelu i nie jesteśmy przygotowani na braki kadrowe i pojawienie się ogniska koronawirusa w naszym ośrodku”.

Wszystkie prowincje w Kanadzie wprowadziły system paszportów szczepiennych, ale żadna nie zdecydowała się na nałożenie obowiązku szczepień na dzieci w wieku 5–11 lat.

Autorstwo: Katarzyna Nowosielska
Źródło: Goniec.net


Skopiowano z WOLNE MEDIA


  1. andi170 22.02.2022 22:09

    Kanada to faszystowski,zamordystyczny,patogeniczny kraj w którym mieszkańcy traktowani są jak zwierzęta a ,,premier” to kolejny Hitler.

 

„YouTube” zaostrza cenzurę by „zwalczać dezinformacje”


YouTube planuje nowe środki zwalczania dezinformacji na swojej platformie. Według dyrektora produktu Neila Mohana, wśród rozważanych zmian są aktualizacje, które skutecznie „przerwą” funkcje udostępniania filmów z „treścią z pogranicza”. Zmiana byłaby poważną zmianą dla platformy, choć nie jest jasne, czy firma podjęłaby taki krok. Mohan szczegółowo opisał tę możliwość.

We wpisie zauważył, że tak zwane treści z pogranicza, tj. „filmy, które nie są całkowicie poza naszą polityką usuwania, ale których niekoniecznie chcemy polecać innym”, mogą być szczególnie trudne w obsłudze. Dzieje się tak, ponieważ celem „YouTube” jest trzymanie tych filmów poza rekomendacjami, ale nadal można je szeroko udostępniać, gdy są publikowane na innych platformach. „Jednym z możliwych sposobów rozwiązania tego problemu jest wyłączenie przycisku udostępniania lub przerwanie linku do filmów, które już ograniczamy w rekomendacjach” – napisał. „Oznacza to, że nie możesz osadzić ani umieścić linku do filmu w innej witrynie”.

Mohan dodał, że firma wciąż analizuje, czy powinna przyjąć bardziej agresywne podejście. „Zastanawiamy się, czy zapobieganie publikacji może za daleko ograniczać wolności widza”. Powiedział, że alternatywnym podejściem może być dodanie „reklamy pełnoekranowej, która pojawia się, zanim widz będzie mógł obejrzeć osadzony lub połączony film, informując go, że treść może zawierać nieprawdziwe informacje”.

Gdyby „YouTube” zakazał udostępniania niektórych filmów, byłby to duży krok dla platformy, która wielokrotnie cytowała statystyki, które mówią, że mniej niż 1 procent wyświetleń treści na pograniczu to rekomendacje. Krytycy podkreślają jednak, że nie rozwiązuje to całkowicie problemu, a weryfikatorzy faktów i badacze dezinformacji cytują „YouTube” jako główny wektor dezinformacji. Dyrektor naczelny „YouTube” zasugerował, że nadchodzą inne zmiany. Powiedział, że firma rozważa również dodanie „dodatkowych typów etykiet do wyników wyszukiwania”, ponieważ sytuacja ewoluuje i wiarygodne informacje mogą nie być dostępne.

Firma chce również zacieśnić współpracę z „ekspertami i organizacjami pozarządowymi na całym świecie” oraz zainwestować w technologię wykrywania „hiperlokalnych dezinformacji z możliwością obsługi lokalnych języków”.

Źródło: ZmianyNaZiemi.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA


Mam nadzieję że YT w końcu tak się ocenzuruje ze sam siebie u siebie nie udostępni. Korpobełkot by, po pierwsze, pozbawić ludzi prawdy, po drugie, kasa, kasa, kasa. YT, bagnisty teren z minami. Lepsze są mniej znane platformy ale pozbawione korpobełkotu i cenzury. (komentarz własny)

 

Zabijanie waleczności


Na filmie niżej reakcja dzieci z Las Vegas (10.02.2022 r.) na informację od nauczycielki, że nie muszą już nosić maseczek na zajęciach.

Im dłużej trwa stan zauroczenia troską wielu instytucji o bezpieczeństwo obywateli, tym więcej czasu trzeba poświęcać na zastanawianie się nad tym co można, a czego nie należy mówić. Dywagacje w tym zakresie prowadzą wiele osób do coraz większych kłopotów z odnalezieniem się i ustaleniem kim są i co myślą, jeśli jeszcze potrafią myśleć. Przeświadczenie, że zewsząd jesteśmy chronieni sprawia, że wzorem niemowlaka gotowi jesteśmy rzucić się w ramiona zawsze gotowego ratować nas opiekuna. Przestajemy zakładać ryzyko, że troszczący się o nasze bezpieczeństwo opuści ramiona, odwróci się tyłem i tylko spojrzy z politowaniem jak roztrzaskamy się z całą przemożną ufnością na posadzce. Ów mechanizm działa w sferze polityki i relacjach społecznych.

Niby niewiele znaczące maski narzucone dzieciom i dorosłym, w miarę drążenia wiedzy o ich szkodliwości, wzbudziły refleksję nad ich celowością. Kiedy okazało się, że nie tylko nie chronią przed wariantami modnej choroby, ale jako nienaturalna blokada utrudniająca oddychanie, stają się powodem depresji kończącej się samobójstwami, wielu rodziców rozpoczęło kampanię o zniesienie obowiązku zasłaniania twarzy w szkołach. Sytuacja obnażyła jak bardzo niewiedza ufnych w zapewnienia rządowe o stosowanie się do przepisów sanitarnych płynących z poczucia rzekomej odpowiedzialności za bezpieczeństwo, odebrała chęć zawalczenia o prawo decydowania o sposobach dbałości o zdrowie i odporność dzieci mających rodziców dociekliwych i nie ufających rządowi. Kto raz zaufał, ten nawet w obliczu oficjalnych opinii światowych, czy samozwańczych autorytetów jak CDC, WHO, że zasłanianie ust i nosa jest nieskuteczne, nie uzna własnej naiwności. Natomiast utwierdzeni w swoim racjonalnym podejściu rodzice, w celu przywrócenia normalności w szkołach na spotkaniach rad rodziców starają się wdrażać normalność zakładającą ryzyko zachorowania. Dzięki niemu dzieci zyskują naturalną odporność. Jak dalece opresyjnie wpłynęła pandemiczna dwuletnia tresura pokory na odblokowanie sił witalnych kilkulatków obrazuje moment gdy komunikat nauczycielki ogłoszony w klasie wyzwala wulkan radości: „Od jutra nie nosimy już masek”. Szkoda, że ilustracja wideo nie jest wynikiem działalności rodziców w Polsce.

Wielogodzinne, długotrwałe noszenie maski przez dzieci zdaniem lekarzy pediatrów przynosi zmiany psychiczne takie jak lęki, ustawiczny niepokój, a przy braku możliwości ruchu na świeżym powietrzu wpływa na utratę apetytu, zmianę sposobu zachowania. Oprócz nich odnotowane są takie zmiany w psychice jak chroniczny stress (PTSD), zaburzenia snu, koszmary senne wywołane poczuciem izolacji.

Waleczność rodziców w Polsce jest śladowa, ale też oni sami w głównej mierze akceptują „troskliwość” państwa, które wykorzystuje ich samych pobierając podatki na szkoły, pensje nauczycieli i dyrekcji nie wykonujących swych obowiązków. Ucieszeni lockdownem, czyli siedzeniem w domach i pozorowaniem pracy, z jednoczesnym pobieraniem wynagrodzenia, stali się wzorcem amoralności. Doszczętnie degustujące zachowanie związków zawodowych domagających się podwyżki wynagrodzeń jest gwoździem do trumny autorytetu tego zawodu i systemu. Nie oznacza to, że tak ma być zawsze. Odpowiedzialność za poziom i charakter edukacji na poziomie gminy i województwa powinna wyczerpywać strukturę edukacji. Wreszcie nauczyciel byłby odpowiedzialny za sposób, nauczane treści i koordynację poziomów. Wymaga to wysiłku, odwagi i konsekwencji działania. Po co?

Żeby przestać urządzać się byle jak w czarnej dziurze systemu, a dzieciom zapewnić samodzielność w kraju zamiast emigracji z gwarancją statusu marginesu społecznego.

Opracowanie: Jola
Źródło: WolneMedia.net

 

Opatentowanie genomu – DNA


W 2013 r. w sprawie sądowej Molecular Pathology v Myriad Genetics, Inc, w USA, Sąd Najwyższy orzekł, że ludzkie DNA nie może zostać opatentowane, ponieważ jest „produktem natury”. Ale pod koniec orzeczenia Sąd Najwyższy orzekł, że jeśli ludzki genom zostanie zmodyfikowany przez szczepionki mRNA (które są obecnie w użyciu), to genom może zostać opatentowany.

Oznacza to, że każdy, kto otrzymał „szczepionkę”, jest teraz technicznie „opatentowany”, a coś, co jest opatentowane, jest zastrzeżone i zostanie włączone do definicji „transludzi”.

Osoby prawnie zidentyfikowane jako „transludzie” nie są klasyfikowane jako w 100% biologiczne lub ludzkie. Dlatego technicznie każdy, kto otrzymał tę „szczepionkę” stał się opatentowanym „przedmiotem” należącym do producenta „terapii genowej”. Możliwe, że „zaszczepieni” stracili prawa człowieka do samodecydowania o swoim organizmie, ponieważ przestali być „właścicielami” swojego DNA.

Autorstwo: Sytriash
Źródło: WolneMedia.net


  1. rok2 22.02.2022 12:59

    Witam!

    Tu link do sprawy sądowej,można się zapoznać,chociaż nie znalazłem nic o szczepionkach mRNA [co nie znaczy,że obecnie nie można ich wykorzystać do opatentowania zmodyfikowanego genomu] Wnioski proszę wyciągnąć samodzielnie – można wrzucić w tłumacza.

    https://en.wikipedia.org/wiki/Association_for_Molecular_Pathology_v._Myriad_Genetics,_Inc

 

Dziennikarka pozywa władze za niekontrolowaną inwigilację


„Mam prawo wiedzieć, czy byłam inwigilowana” – uważa Ewa Siedlecka, dziennikarka zaangażowana w obronę praw człowieka, i pozywa polskie władze o naruszenie dóbr osobistych. W pozwie podkreśla, że takie gwarancje wynikają z prawa Unii Europejskiej, ale polskie organy ich nie uznają.

Ewa Siedlecka, dziennikarka „Polityki”, a wcześniej – od samego jej początku – „Gazety Wyborczej”, od ponad dwudziestu lat podejmuje w swoich tekstach tematykę praw człowieka, mniejszości, wykluczenia, inwigilacji. To jej artykuł pt. Milion bilingów otwierał wydanie „Gazety Wyborczej” w 2013 r. – był to pierwszy materiał dziennikarski w ogólnopolskim dzienniku opisujący ogromną skalę inwigilacji prowadzonej przez polskie służby.

Kiedy PiS przejmował władzę w 2015 r., minister Mariusz Kamiński oświadczył w Sejmie, że polskie służby w latach 2007–2015 inwigilowały wielu dziennikarzy. Czy tak było? Dokładnie nie wiadomo: po 7 latach nieliczne postępowania zainicjowane w związku z przemówieniem ministra wciąż trwają. Większość osób nigdy się nie dowie o tym, że je inwigilowano.

Podobnie jest w przypadku Ewy Siedleckiej. Jednak poruszana przez nią tematyka (niekoniecznie wygodna dla władzy) oraz jej aktywność obywatelska czynią z niej prawdopodobny cel. Ewa Siedlecka, niepokojąc się o to, czy tajemnica tożsamości jej źródeł dziennikarskich nie była zagrożona, próbowała dowiedzieć się, czy została poddana inwigilacji – ale służby odrzuciły jej wnioski. Twierdziły, że nie mają podstaw, by udzielić takiej informacji. Niewiedza, czy doszło do inwigilacji, narusza prawa dziennikarki. Jak sama twierdzi: „nie czuję się bezpieczna i nikt nie może się tak czuć”, dlatego zdecydowała się na pozew przeciwko polskim władzom.

Co z tego wyniknie? Trudno powiedzieć. Sąd rozpatrzy sprawę, rozstrzygając, czy doszło do naruszenia praw Ewy Siedleckiej. Może też zadać pytanie prawne (prejudycjalne) do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, o co wnosi sama dziennikarka. Takie rozwiązanie popiera też Panoptykon i Rzecznik Praw Obywatelskich. TSUE już nieraz w swoich wyrokach wskazywał, że osoby inwigilowane powinny mieć prawo do informacji o fakcie pozyskiwania ich danych (np. billingów) – oczywiście dopiero od momentu, kiedy taka informacja nie narazi na szwank postępowań, w ramach których te dane zostały pozyskane. Polskie prawo nie przewiduje takiej możliwości i pod tym względem jest niezgodne z prawem Unii Europejskiej. Wyrok TSUE może wpłynąć na polskie władze, żeby to zmieniły.

Zmiana przepisów byłaby rewolucją, jeśli chodzi o ochronę dziennikarzy przed nadmiernym zainteresowaniem ze strony służb. Wreszcie mogliby zajmować się najtrudniejszymi tematami bez obawy, że zostaną poddani nieuzasadnionej i niezgodnej z prawem inwigilacji. Ich źródła zaś mogłyby liczyć na lepszą ochronę.

W 2012 r. rozpoczął się proces, który Bogdan Wróblewski, wówczas dziennikarz „Gazety Wyborczej”, wytoczył państwu za to, że CBA pobierało billingi należącego do niego numeru telefonu. Jak to możliwe, skoro dziennikarzy chroni tajemnica zawodowa? Wróblewski nie poprzestał na zdziwieniu i ze wsparciem HFPC wniósł sprawę do sądu (i wygrał – sprawę opisywała w „Gazecie Wyborczej” Ewa Siedlecka). Z kolei w 2014 r. zapadł przełomowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który nakazał ustawodawcy wzmocnienie kontroli nad Policją i służbami, m.in. nad pozyskiwaniem przez nie billingów i informacji o lokalizacji – w tym właśnie zagwarantowania, że jednostka na odpowiednim etapie będzie dowiadywała się o działaniach służb podjętych wobec niej.

Fast-forward do roku 2022. Przepisy – owszem – zmieniły się, nawet nie raz i nie dwa. Jednak nie w kierunku, który wskazał Trybunał i którego (naiwnie?) oczekiwali obrońcy praw człowieka i dziennikarze, żywiący obawę, że niekontrolowana inwigilacja utrudnia im ochronę źródeł, jeśli wręcz jej nie uniemożliwia. Zamiast poddać lepszej kontroli sięganie po billingi przez służby, ułatwiono im dostęp do danych internetowych, dzięki czemu służby „na wyciągnięcie myszki” mają już nie tylko informacje, do kogo należy dany numer telefonu, z kim się łączy i gdzie przebywa, ale jeszcze – na jakie strony internetowe wchodzą użytkownicy i z jakiego adresu IP. Kontroli nad pozyskiwaniem takich danych jak nie było, tak nie ma. Sądy dwa razy do roku dostają zestawienie tego, jak służby sięgały po dane. Nawet jeśli w tysiącach pozycji dopatrzą się nieprawidłowości, to poza wskazaniem ich w swojej opinii niewiele są w stanie z tym zrobić. Taki stan rzeczy powoduje, że inwigilowany może być każdy i każda z nas – niezależnie od tego, czy jest zwykłym obywatelem lub obywatelką, czy też np. dziennikarzem lub dziennikarką zobowiązaną do ochrony swoich źródeł.

Cały czas służby mogą też zakładać podsłuchy, i często z tego korzystają. Sama Policja w 2020 r. prowadziła tzw. kontrolę operacyjną ponad 10 tys. razy. Wprawdzie potrzebna jest do tego zgoda sądu, ale to czysta formalność – w 99% przypadków ją otrzymują. Ktoś powie, że najwidoczniej tak dobrze uzasadniają swoje wnioski. Rzeczywistość jest mniej różowa: służby przedstawiają tylko te informacje, które uzasadniają założenie podsłuchu, a sędzia musi uzasadnić odmowę (w przeciwieństwie do zgody, która takiego uzasadnienia nie wymaga).

W międzyczasie pod pretekstem ochrony obywateli przez atakami terrorystycznymi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dostała możliwość podsłuchiwania cudzoziemców podejrzewanych o terroryzm bez zgody sądu. Skutek? Takie osoby i ich rozmówcy mogą być podsłuchiwani bez żadnej kontroli, nawet jeśli jedna z tych osób jest – przykładowo – dziennikarzem rozmawiającym ze swoim źródłem.

Organizacje i instytucje (m.in. Fundacja Panoptykon, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Rzecznik Praw Obywatelskich, Amnesty International), jak również zaangażowani obywatele i dziennikarze, tacy jak Ewa Siedlecka, walczą o zmianę przepisów od ponad dekady. Jednak dopiero ujawnienie inwigilacji osób z pierwszych stron gazet za pomocą oprogramowania Pegasus sprawiło, że problemem na dużą skalę zainteresowała się opinia publiczna i media. Konieczność wprowadzenia kontroli nad służbami i przyznania osobom inwigilowanym prawa do informacji, że zostały poddane kontroli, domagają się też byli pracownicy służb (m.in. w raporcie Osiodłać Pegaza).

Politycy nie mogą tego ignorować. Pozostaje pytanie, czy poprzestaną na wyjaśnieniu przypadków nielegalnego wykorzystania oprogramowania, które za grube miliony pozwala włamać się na urządzenia kilku osób, czy też poddadzą kontroli również wykorzystanie prostszych i tańszych narzędzi, pozwalających służbom prowadzić inwigilację w skali masowej. Mogą też wyjść naprzeciw oczekiwaniom opinii publicznej i zrealizować postulat, o który Ewa Siedlecka walczy przed sądem cywilnym: przyznać osobom inwigilowanym prawo do uzyskania informacji, że zostały poddane kontroli.

Sprawa z powództwa Ewy Siedleckiej toczy się przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Dziennikarkę reprezentuje pro bono mec. Maciej Dudek z kancelarii LSW Leśnodorski Ślusarek Wspólnicy. Fundacja Panoptykon przyłączyła się do sprawy na prawie strony (oznacza to, że będzie mogła np. złożyć apelację). Do sprawy przyłączył się również Rzecznik Praw Obywatelskich. Zarówno Panoptykon, jak i RPO popierają wniosek dziennikarki, by sąd skierował sprawę do TSUE.

„Jestem dziennikarką głównie, jeśli nie wyłącznie dlatego, że mam szansę się przydać” – mówiła Ewa Siedlecka po otrzymaniu nagrody im. Dariusza Fikusa. To wciąż aktualne. Mamy nadzieję, że potrzeba bycia pożyteczną jeszcze długo będzie u redaktor Siedleckiej zwyciężała z obawą przed bezkarną inwigilacją ze strony polskich służb. W każdym razie na tyle długo, by prawo wreszcie zaczęło chronić ją i inne osoby w takiej samej sytuacji.

Sprawa przed sądem cywilnym to nie jedyny front, na którym trwa walka o kontrolę nad inwigilacją. Czekamy na wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w związku ze skargą, którą w 2019 r. złożyli Wojciech Klicki i Katarzyna Szymielewicz z Panoptykonu, Dominika Bychawska-Siniarska i Barbara Grabowska-Moroz z Fundacji Helsińskiej oraz adw. Mikołaj Pietrzak. Senat pracuje nad petycją, w której Panoptykon domaga się systemowych rozwiązań. Przygotowno też konkretne rekomendacje zmian we współpracy z ekspertami pracującymi przy Rzeczniku Praw Obywatelskich – zawarto je w raporcie „Osiodłać Pegaza”.

Autorstwo: Anna Obem
Współpraca: Wojciech Klicki
Źródło: Panoptykon.org

NOTA BIOGRAFICZNA

Ewa Siedlecka – dziennikarka „Polityki” (od 2017 r.), wcześniej „Gazety Wyborczej” (1989–2017). Pisała o zmianach w Trybunale Konstytucyjnym, które ostatecznie doprowadziły do uzależnienia tej instytucji od polityków. Za swoją pracę otrzymała m.in. nagrodę im. Dariusza Fikusa i Amnesty International.


Skopiowano z WOLNE MEDIA

Wstępne wyniki wskazują na skuteczność amantadyny


Wstępne wyniki badań dotyczące amantadyny w leczeniu COVID-19 wskazują na trend w kierunku skuteczności leku u pacjentów włączonych do badania w ciągu pięciu dni od potwierdzenia zakażenia przy braku istotnych działań niepożądanych – skomentował lider projektu badawczego dotyczącego amantadyny prof. dr hab. n. med. Konrad Rejdak, kierownik Kliniki Neurologii SPSK nr 4 w Lublinie.


Prof. Rejdak, prowadzący projekt badawczy “Zastosowanie amantadyny w zapobieganiu progresji i leczeniu objawów COVID-19 u pacjentów zarażonych wirusem SARS-COV-2″ zaprezentował wstępne wyniki prowadzonego badania klinicznego.


„Nasze wstępne wyniki badań wczesnej interwencji z zastosowaniem amantadyny są interesujące i wskazują na trend w kierunku skuteczności leku u pacjentów włączonych do badania w ciągu pięciu dni od potwierdzenia zakażenia przy braku istotnych działań niepożądanych. Cieszymy się, że mamy zgodę Agencji Badań Medycznych na kontynuację badania” – wyjaśnił prof. Rejdak na stronie szpitala klinicznego.


Równocześnie prof. Rejdak zaznaczył, że „wnioski nie są jednoznaczne z dotychczasowymi rezultatami badania leku przeprowadzonego na Śląsku”. O wynikach badania na Śląsku ponad tydzień temu, 11 lutego, poinformował prof. Adam Barczyk ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Przyznał on na konferencji prasowej, że „w populacji pacjentów z COVID-19 leczonych w szpitalu nie ma żadnych różnic między tymi, którzy stosowali placebo bądź tymi, którzy stosowali amantadynę”. Również Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec przekazał wtedy, że w świetle najnowszych informacji nie ma dowodów naukowych, które potwierdzałyby skuteczność leczenia amantadyną w przypadku pacjentów chorych na COVID-19.


Z kolei szpital kliniczny w Lublinie przypomniał, że uczestnikami prowadzonego przez nich badania są pacjenci zarażeni wirusem SARS-CoV-2 i obarczeni czynnikami ryzyka ciężkiego przebiegu COVID-19 (wiek i choroby współistniejące). Nie później niż w piątym dniu po potwierdzeniu badaniem laboratoryjnym infekcji wirusem SARS-COV-2 amantadyna lub placebo dodawana jest do standardowej opieki medycznej.


„Spośród około 500 pacjentów zakażonych wirusem SARS-CoV-2 i objętych wczesną opieką medyczną w 7 ośrodkach klinicznych (aktywna rekrutacja), do badania włączono i poddano randomizacji 110 pacjentów. Wstępną analizę oceny bezpieczeństwa i skuteczności terapeutycznej wykonano u 93 uczestników badania klinicznego w obu grupach (placebo vs amantadyna), którzy ukończyli okres obserwacji 15 dniowej (faza podwójnie zaślepiona). W dniu włączenia do badania (dzień 1) hospitalizacji wymagało 19,6 proc. pacjentów, którzy zostali zrandomizowani do przyjmowania amantadyny i 14,6 proc. pacjentów, którzy wylosowali przyjmowanie placebo, natomiast pozostali uczestnicy pozostawali w obserwacji ambulatoryjnej” – napisano.


Szpital w Lublinie zaznaczył, że u większości pacjentów w obu grupach zaobserwowano łagodny przebieg choroby.


„Stwierdzono trend w kierunku skuteczności amantadyny, wyrażający się w dniu 15 wyższym odsetkiem pacjentów bezobjawowych (62 proc. amantadyna vs. 52 proc. placebo) oraz ciężkich powikłań i zgonu (amantadyna 0 proc. vs. placebo 4,6 proc.). W analizie bezpieczeństwa odnotowano 41 zgłoszeń efektów niepożądanych (17 w grupie otrzymującej amantadynę i 24 w grupie otrzymującej placebo). 10 zgłoszeń określono jako umiarkowanie ciężkie (4 w grupie z amantadyną i 6 w grupie z placebo) oraz 1 jako ciężkie (0 w grupie z amantadyną i 1 jako zgon w grupie z placebo)” – podsumowała placówka. Ponadto zaznaczyła, że badanie jest kontynuowane, by ocenić wpływ amantadyny na występowanie opóźnionych powikłań COVID-19 (tzw. zespół post-COVID-19).


Szpital przekazał także, że wyniki badań wczesnej obserwacji uczestników badania klinicznego (15 dni) wykazały m.in. pozytywny profil korzyści do ryzyka (B/R) w leczeniu zakażenia wirusem SARS-CoV-2 dla uczestników badania klinicznego w grupie z amantadyną. Ponadto obserwowano łagodny przebieg u większości pacjentów i 0,93 proc. śmiertelność w całej populacji uczestniczącej w badaniu (2,4 proc. w grupie placebo i 0 proc. w grupie przyjmującej amantadynę).


„W związku z realizacją niniejszego badania klinicznego około 500 chorych uzyskało kwalifikowaną pomoc medyczną w związku z rozpoznaniem potwierdzonego laboratoryjnie zakażenia wirusem SARS-COV-2 w ramach wizyt preselekcyjnych” – dodał szpital w komunikacie na swojej stronie.


Poinformował również, że ABM będzie „kontynuowała badania kliniczne w oparciu o wstępne wyniki, z planowaną rekrutacją do 15 kwietnia 2022 roku w części podwójnie zaślepionej oraz przedłużenia obserwacji w części otwartej przez kolejne 6 miesięcy”.


Ośrodkami realizującymi badanie są: Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny Nr 4 w Lublinie, Uniwersytet Medyczny w Lublinie; Uniwersyteckie Centrum Kliniczne Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w Warszawie; Regionalny Szpital Specjalistyczny im. dr. Władysława Biegańskiego, Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej w Grudziądzu; Samodzielny Publiczny Zespół Zakładów Opieki Zdrowotnej w Wyszkowie; Kliniczny Szpital Wojewódzki Nr 2 im. Św. Jadwigi Królowej w Rzeszowie; Samodzielny Publiczny Szpital Wojewódzki im. Jana Bożego w Lublinie; SPZOZ Kalwaria Zebrzydowska; Centralny Szpital Kliniczny Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w Warszawie.(PAP)


Autorstwo: Klaudia Torchała

Źródło: NaukawPolsce.PAP.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...