piątek, 17 października 2025

 

Podręcznik propagandy i władzy dla wielkich koncernów rolnych



Dominacja ideologiczna i kreowanie zgody

Antonio Gramsci uważał propagandę za centralny mechanizm nowoczesnej władzy. Dla niego stanowiła ona rdzeń hegemonii kulturowej – dominacji społecznej, w której światopogląd klasy rządzącej jest tak głęboko zinternalizowany, że uznaje się go za oczywistość.

Transnarodowe korporacje rolnicze – w skrócie Big Ag – zdołały zapewnić sobie dominację w globalnym systemie żywnościowym nie tylko dzięki władzy ekonomicznej i politycznej, lecz także kontroli ideologicznej. W tym kontekście kluczowymi analizami stają się teoria hegemonii kulturowej Gramsciego, koncepcja „inżynierii zgody” Edwarda Bernaysa oraz „model propagandy” Noama Chomsky’ego i Edwarda Hermana.

Gramsci opisał, jak dominacja powstaje nie tylko poprzez przymus, ale również poprzez tworzenie narracji społecznych. Szkoły, media i nauka kształtują światopogląd, który sprawia, że istniejące relacje władzy wydają się naturalne i niepodważalne. Bernays poszedł dalej – współczesna propaganda odwołuje się do irracjonalnych emocji i nieświadomych potrzeb, aby wykreować zgodę na niesprawiedliwe struktury. Chomsky i Herman zaadaptowali to myślenie do świata mediów: zgoda jest generowana poprzez wybiórcze relacjonowanie, podporządkowanie się ekspertom, korporacyjną kontrolę nad kanałami informacyjnymi i filtrowanie głosów krytycznych.

Sieć propagandowa przemysłu rolnego

Niewiele sektorów ucieleśnia te mechanizmy lepiej niż rolnictwo i agrotechnologie. Aby zapewnić sobie hegemonię, Big Ag stworzyło rozległą sieć PR – obejmującą agencje takie jak Ketchum i FTI Consulting oraz organizacje fasadowe, m.in. Genetic Literacy Project, American Council on Science and Health, Cornell Alliance for Science i International Life Sciences Institute.

Ci aktorzy przenikają media, dominują w wynikach wyszukiwania, wpływają na treści edukacyjne i organizują pozornie oddolne inicjatywy („astroturfing”). Celem jest przedstawienie rolnictwa przemysłowego jako jedynej alternatywy i zaszufladkowanie ekologicznych, lokalnych lub organicznych modeli jako zacofanych lub niebezpiecznych.

Stosowane techniki obejmują ghostwriting, manipulację wyszukiwarkami, rozpowszechnianie gotowych argumentów za pośrednictwem „niezależnych” naukowców (szczególnie na uniwersytetach na Florydzie i w Saskatchewan) oraz przekierowywanie debat publicznych. Wiele z tych głosów reprezentuje ostatecznie interesy firm biotechnologicznych i fundacji, takich jak Fundacja Billa i Melindy Gatesów.

Kontrola poprzez zastraszanie i oszczerstwa

Zgodnie z modelem Chomsky’ego przemysł aktywnie sprzeciwia się odmiennym poglądom. Strategie PR mają na celu zdyskredytowanie krytyków, takich jak US Right to Know, GMWatch, dziennikarzy i niezależnych naukowców.

W ramach programu „Let Nothing Go” („Niech Nic Nie Odchodzi”) Monsanto koordynowało ataki na krytyczne komentarze w internecie. Dzięki kontaktom z mediami niewygodne głosy były eliminowane z przestrzeni publicznej lub celowo niszczono ich reputację. Krytycy trafiali na „listy wrogów” i byli zniesławiani jako „mordercy”, „antynaukowcy” lub „zamożni ideologowie”, zamiast być uznani za orędowników ekologicznej i zdrowotnej odpowiedzialności.

Kampanie te przesuwają granice tego, co można powiedzieć, i wywołują strach przed publicznym ostracyzmem – podstawowym narzędziem kontroli hegemonicznej.

Legenda przemysłowego „zbawiciela ludzkości”

Jednocześnie przemysł przedstawia się jako wybawca od głodu i ubóstwa. Narracja brzmi: tylko przemysłowe monokultury, pestycydy i biotechnologia mogą wyżywić świat. Powtarzają ją liderzy korporacji, tacy jak prezes Syngenty Erik Fyrwald, politycy pokroju Owena Patersona oraz medialni „eksperci naukowi”, tacy jak Patrick Moore, znany z popisów z glifosatem.

Ta „retoryka zbawiciela” znajduje swój najsilniejszy wyraz w „zielonej rewolucji” – rzekomym dowodzie, że technologia i chemia uratowały miliony istnień ludzkich. Jednak według badaczy takich jak prof. Glenn Stone, ta narracja jest mitem. W Indiach „zielona rewolucja” zastąpiła bogate w składniki odżywcze, tradycyjne uprawy pszenicą – bez faktycznej poprawy bezpieczeństwa żywnościowego.

Indyjski rolnik i krytyk „zielonej rewolucji” Bhaskar Save nazwał projekt katastrofą ekologiczną, agronomiczną i humanitarną – krótkoterminowy wzrost plonów okupiono zniszczeniem gleby, utratą bioróżnorodności, zadłużeniem i zależnością od korporacji.

Mit „modernizacji”

Korporacje celowo zniekształcają termin „modernizacja rolnictwa”, aby przedstawić swoje produkty – inżynierię genetyczną, pestycydy, platformy rolnicze oparte na chmurze, zastrzeżone nasiona – jako niezbędne.

Na przykład Bayer określa tradycyjne rolnictwo indyjskie jako „zacofane” i wykorzystuje to ujęcie do legitymizowania swojej dominacji przemysłowej. Wiedza tubylcza, systemy rolnictwa na małą skalę i alternatywy agroekologiczne są przedstawiane jako przeszkody dla postępu.

Pod płaszczykiem humanitaryzmu stosuje się formę szantażu emocjonalnego: każdy, kto wyraża krytykę, zostaje nazwany „antynaukowym” lub „antybiednym”.

Wpływ polityczny i przywłaszczenie naukowe

Milionowe budżety lobbingowe zapewniają dostęp do decydentów, instytucji naukowych i organów regulacyjnych. Finansowana przez przemysł nauka oraz działania grup pozornych gwarantują, że prawa i standardy utrwalają przemysłowy status quo.

W ten sposób branża staje się własnym organem regulacyjnym, podczas gdy ruchy ekologiczne i biologiczne są piętnowane jako „nierealistyczne”. Rezultat to hermetyczny system, w którym konsensus, autorytet i narracje medialne są manipulowane do tego stopnia, że nawet krytycy często podświadomie wierzą w „naturalność” rządów korporacji.

Fasada się rozpada

Ale fasada zaczyna pękać. Coraz więcej dowodów naukowych na szkodliwość pestycydów, zubożenie gleby i zagrożenia dla zdrowia podważa oficjalną narrację. Dziennikarze i niezależni badacze ujawniają sieć ghostwritingu, astroturfingu i kampanii oszczerstw.

Ujawnienie tego kompleksu propagandowego jest kluczowym krokiem w odzyskaniu narracji publicznej. Jednocześnie nabierają znaczenia modele alternatywne: rolnictwo zakorzenione lokalnie, ekologiczne i sprawiedliwe społecznie, które nie opiera się na zależności, chemikaliach i zysku, lecz na odporności, różnorodności i prawdziwym bezpieczeństwie żywnościowym.

Wniosek

Wielkie rolnictwo dopracowało teorie Gramsciego, Bernaysa i Chomsky’ego – hegemonię kulturową, manipulację emocjonalną i systematyczną propagandę. Ale kreowanie zgody ma swoje granice, bo rzeczywistości nie da się cenzurować w nieskończoność.

Teraz pojawia się ruch przeciwny: naukowcy, rolnicy i obywatele obalają narrację o „przemysłowym zbawieniu” i pokazują, że prawdziwe bezpieczeństwo żywnościowe nie pochodzi z laboratorium, lecz z gleby.

Autorstwo: Colin Todhunter
Źródło zagraniczne: CounterCurrents.org
Źródło polskie: WolneMedia.net

 

Zielone światło dla cenzurowania internetu bez udziału sądu

Sejm dał zielone światło cenzurze. Urzędnik będzie mógł blokować strony bez zgody sądu i bez prawa dla pokrzywdzonych do administracyjnego odwołania się.

W piątek Sejm odrzucił wniosek o odrzucenie projektu nowelizacji ustawy dotyczącej blokowania treści w internecie. Oznacza to, że kontrowersyjny projekt autorstwa Ministerstwa Cyfryzacji trafi do dalszych prac w komisji sejmowej. Nowe przepisy przewidują, że urzędnik państwowy – bez wyroku sądu – będzie mógł arbitralnie nakazać zablokowanie strony internetowej, a od takiej decyzji nie będzie przysługiwało odwołanie administracyjne.

To bezprecedensowa zmiana w polskim prawie. Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE) lub przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (KRRiT) zyskają prawo do wydawania decyzji o usunięciu treści z sieci w ciągu zaledwie dwóch dni – nawet jeśli nie toczy się żadne postępowanie sądowe. Autor zablokowanej treści będzie mógł złożyć sprzeciw do sądu powszechnego, ale dopiero po fakcie. Spór może ciągnąć się miesiącami lub latami. Dobitnym przykładem jest sprawa naszego portalu – „Wolne Media” od 2022 roku toczą sądową batalię z ABW, która najprawdopodobniej zakończy się dopiero w przyszłym roku. To aż cztery lata sądowej batalii!

Rząd tłumaczy zmiany koniecznością wdrożenia unijnych przepisów zawartych w „Akcie o usługach cyfrowych” (DSA). Jednak nawet DSA nie wymaga, by decyzje zapadały poza sądem i bez odwołania. Przeciwnicy projektu ostrzegają przed pozasądową cenzurą, której skutki mogą być dramatyczne dla wolności słowa. Blokowanie treści będzie możliwe na wniosek m.in. Policji, prokuratury czy służb specjalnych. Projekt obejmuje poważne przestępstwa, jak nawoływanie do przemocy czy handel ludźmi, ale też szeroko definiowane pojęcia, takie jak „mowa nienawiści” czy „naruszenie praw autorskich”. To ostatnie budzi szczególny niepokój – bo przypomina rozwiązania forsowane w ramach ACTA, przeciwko którym w 2012 roku Polacy masowo protestowali na ulicach. Wówczas udało się zatrzymać cenzurę. Dziś – te same zapisy wracają tylnymi drzwiami, pod szyldem bezpieczeństwa.

Projekt nie przewiduje żadnej niezależnej kontroli nad decyzjami urzędników. To oznacza, że każdy obywatel, każda redakcja, każdy bloger może zostać z dnia na dzień uciszony – bez realnej możliwości szybkiej obrony. Co gorsza, nic nie stoi na przeszkodzie, by blokady były wykorzystywane do tłumienia treści niewygodnych politycznie, społecznie czy światopoglądowo. Niewykluczone, że będzie możliwe nawet blokowanie całych portali informacyjnych!

Jeśli ustawa przejdzie w obecnym kształcie, będzie to jedno z najbardziej inwazyjnych narzędzi ograniczania wolności słowa w polskim internecie – cenzura światopoglądowa w imię walki z nielegalnymi treściami.

Projekt budzi poważne wątpliwości prawne. Przede wszystkim może naruszać zakaz cenzury prewencyjnej, wyraźnie zapisany w „Konstytucji RP” (art. 54 ust. 2). Blokowanie treści przez urzędnika, bez decyzji sądu i bez możliwości skutecznego odwołania. Jest to klasyczny przykład cenzury prewencyjnej, ponieważ publikacja zostaje usunięta, zanim sąd oceni jej legalność.

Ustawa może być też sprzeczna z „Kartą praw podstawowych” Unii Europejskiej, która gwarantuje wolność słowa i prawo do przekazywania informacji bez ingerencji władz publicznych. Dopuszczalne ograniczenia muszą być proporcjonalne, konieczne i poddane niezależnej kontroli – tymczasem nowelizacja nie spełnia żadnego z tych warunków.

Nie bez znaczenia jest też prawo prasowe, które zakazuje tłumienia krytyki i nielegalnego ograniczania wolności mediów. Wprowadzenie mechanizmu, w którym urzędnik może arbitralnie usuwać materiały dziennikarskie lub publicystyczne, bez udziału sądu, stanowi zagrożenie dla wolności mediów, pluralizmu opinii i debaty publicznej.

Jeśli ustawa zostanie przyjęta w obecnym kształcie, będzie realnie niezgodna z porządkiem konstytucyjnym i europejskim – a jej stosowanie może prowadzić do nadużyć i arbitralnego wyciszania niewygodnych głosów. Będzie to jedno z najbardziej inwazyjnych narzędzi ograniczania wolności słowa w historii Polski.

Cenzura, której baliśmy się przy ACTA, powraca – tym razem w ciszy, bez protestów, w cieniu unijnych regulacji i z rozszerzonym wachlarzem cenzorskich pretekstów.

Autorstwo: Maurycy Hawranek
Źródło: WolneMedia.net

 Oszuści czy cudotwórcy? Historia Eda i Lorraine Warrenów, demonologów, bohaterów filmów grozy „Obecność”



 Oszuści czy cudotwórcy? Historia Eda i Lorraine Warrenów, demonologów, bohaterów filmów grozy „Obecność”

 Małżeństwo Warrenów swego czasu uchodziło za wybitnych specjalistów w zakresie demonologii, opętań czy nawiedzeń. I choć z ich doświadczenia czerpali między innymi przedstawiciele Kościoła Katolickiego, to zarówno metody, jak również autentyczność działań od lat prowokują pytania, za którymi w parze idą wątpliwości. Czy historyczna dokumentacja wystarczy, aby uwierzyć w to, co wykracza poza rozum?

 Upiorny kontekst – między sercem a rozumem

 Popularne i niezwykle kasowe serie filmów, setki artykułów, zyski liczone w milionach, a do tego wciąż żywe pytania związane zarówno ze sferą ducha, religii, jak i strategią medialną - bo trzeba zaznaczyć, że Warrenowie zapisali się w historii jako eksperci nie tylko od spraw paranormalnych, ale również autopromocji. Ich życie to historia kulturowych przemian, fascynacji tematami, które zbudowane są na kontrowersjach. Małżeństwo działające przede wszystkim w latach 70. XX wieku zajmowało się badaniem różnego rodzaju spraw nadprzyrodzonych. Co ciekawe, Ed Warren (1926-2006) był przez jakiś czas jedynym świeckim demonolog uznawanym przez Watykan, natomiast Lorraine (1927-2019) posiadała rzekomy dar jasnowidzenia, dzięki któremu sprawowała funkcję medium ze światem duchów. Podstawowe pytanie wiąże się z tym, w jaki sposób podchodzili do tych zjawisk.

 Szalona epoka – okultyzm i magia w historii USA

 Wzmożone zainteresowanie magią oraz okultyzmem, pojawienie się różnych sekt religijnych, takich jak na przykład apokaliptyczna Świątynia Ludu, wzmocniona fascynacja ruchami odnoszącymi się do filozofii New Age – oto rzeczywistość, w której swoją aktywność zaznaczyli Warrenowie. We wspomnieniach małżeństwa dowiemy się, że paranaukowe teksty, broszury, ale też symboliczne przedmioty związane z magią można było nabyć niemalże w każdej drogerii. Artefakty stały się częścią popkultury. Nic też dziwnego, że zbrodnie, które można było teoretycznie rozważać, a następnie rozwiązać na drodze rozumu, racjonalizmu, wkrótce stały się formą legend. Tak jak było to w przypadku spektaklu grozy w Amityville.

 Klątwa Amityville – makabryczna tragedia

 Pierwsza głośna sprawa Warrenów wiąże się ze zbrodnią popełnioną przez Butcha DeFeo, który w listopadzie 1974 roku z zimną krwią zastrzelił swoich rodziców i czwórkę młodszego rodzeństwa. Makabryczna tragedia odcisnęła się trwałym piętnem na psychice rodziny Lutzów, którzy postanowili się wprowadzić do domostwa. Miejsce przerażającego spektaklu zła stało się dziś poniekąd miejscem kultu dla wszystkich zafascynowanych grozą w wymiarze popkulturowym. Dość powiedzieć, że „The Amityville Horror” Jaya Ansona, w której zapisano wspomnienia Lutzów z niemal miesięcznego pobytu w nawiedzonej rezydencji, stała się bestsellerem. I to po publikacji książki sprawą na dobre zajęło się małżeństwo Warrenów.

 Taśmy (nie)prawdy i kontrowersje w historii opętań

 Para demonologów zawsze podkreślała duchowy wymiar tragedii, natomiast w swoich dochodzeniach korzystali nie tylko z dewocjonaliów, ale również dobrodziejstw techniki. I tak też eksperyment mający udowodnić, że domostwo przy Ocean Avenue 112 jest rzeczywiście przeklęte, opierał się na przeprowadzeniu nocnej sesji spirytystycznej z użyciem przedmiotów przeznaczonych do praktyk religijnych, a całość była rejestrowana na magnetofonie i kamerach. Tyle tylko, że niewiele osób widziało taśmy z zarejestrowaną taśmą. Warrenowie tłumaczyli to tym, że wiele osób jest podatnych na działanie demonicznych sił, stąd też chcąc ograniczyć ryzyko opętań, nie upowszechniali materiałów. Oczywiście taka strategia skutkowała kontrowersjami, słynne małżeństwo miało swoich sympatyków, ale również zajadłych krytyków, którzy nazywali ich oszustami.

 Demoniczna dokumentacja – fałsz czy kronika cudów?

 Setki ustnych relacji, wspomnienia świadków, krewnych, wreszcie telewizyjne wywiady. Anegdoty. Ale w jaki sposób ocenić prawdziwość dowodów, które przez lata zbierała para demonologów? Warrenowie swoją pracę dokumentowali przy pomocy zdjęć w podczerwieni, mających świadczyć o ingerencji sił nadprzyrodzonych. Tyle tylko, że taka metoda naznaczona jest nie tylko ryzykiem błędu, co możliwą świadomą manipulacją. Bogata dokumentacja odnosząca się do rzekomej ingerencji nieboskich sił mogła być przedmiotem fałszerstwa, na co uwagę zwraca między innymi profesor Steven Novella z Akademii Medycznej w Yale. Naukowcy badający fenomen Warrenów zwracają uwagę, że wytłumaczeniem nocnych nawiedzeń bywają często są tak zwane omamy hipnagogiczne i hipnopompiczne. Kronika cudów może być tak naprawdę bogactwem fałszerzy.

 Życie niczym scenariusz na film – legenda w „Obecności”

 Znakomita część dowodów zebranych przez Warrenów, w tym między innymi demoniczna Anabelle, najbardziej upiorna lalka świata, czy tablica Ouija, którą wykorzystywano do wywoływania duchów, stanowią eksponaty w Muzeum Okultyzmu Warrenów. I to właśnie artefakty stały się inspiracją do stworzenia cyklu horrorów „Obecność” w reżyserii Jamesa Wana, a także filmu grozy „Zakonnica”. Widowiska bazują na prawdziwych sprawach, choć wiadomo, że popkultura rządzi się swoimi prawami nadając fikcji znamiona autentyzmu.

 Historia do rozszyfrowania - mitotwórcze dzieje demonologów

 Małżeństwo Warrenów swego czasu uchodziło za wybitnych specjalistów w zakresie demonologii, opętań czy nawiedzeń. Ustalenie prawdy w historii jest trudne, być może niemożliwe. Faktem pozostaje natomiast ich namacalny wpływ na kulturę popularną, która odnosi się do konkretnych zeznań, jak i ducha epoki naznaczonej fascynacją okultyzmem i magią. Bogata dokumentacja nie zawsze wystarczy, aby uwierzyć w to, co wykracza poza rozum. Nie jest to też miejsce, aby rozstrzygać spór na to, co mistyczne i racjonalne. Historia Warrenów żyje jednak w przekazach, a archiwum małżeństwa demonologów zawierać może jeszcze nie jeden sekret do rozszyfrowania.

 Horrory z uniwersum „Obecność” możecie zobaczyć na platformie HBO MaxPrime Video PLplayer.pl oraz Netflix. Polecamy również książki opowiadające o dziejach i historii małżeństwa Ed i Lorraine Warrenów, które w Polsce ukazują się nakładem Wydawnictwo Replika.


https://www.facebook.com/story.php?story_fbid=769803372550950&id=100085638829414&rdid=sdT5iAkX7SP9gDqR#

                                                            PRZESTĘPCY W SUTANNACH


86 lat mija od dnia, w którym hitlerowskie Niemcy uderzyły na Polskę. 1 września 1939 roku – symboliczna data, którą każde polskie dziecko ma wbite do głowy. Ale wbite w formie patriotycznej bajeczki: my, niewinne ofiary, napadnięci bez ostrzeżenia, bohatersko walczący, samotni wobec świata.
A teraz spróbujmy wziąć skalpel i rozciąć ten mit. Pod spodem znajdziemy bowiem brud, o którym szkolne podręczniki milczą, a telewizyjni historycy w eleganckich garniturach nawet nie pisną słowa.
Bo tego dnia nie tylko Niemcy uderzyli na Polskę. Była z nimi Słowacja – sterowana przez księdza katolickiego Jozefa Tiso. Tak, księdza-prezydenta. Człowieka, który spowiadał wiernych, a jednocześnie podpisywał rozkazy o inwazji. Z sutanny zrobił mundur, a z modlitwy rozkaz bojowy. Słowackie wojsko nacierało na Spisz i Orawę, a Tiso ogłaszał, że to „wola Boża”.
Dlaczego o tym się nie mówi? Bo ta historia rozpierdala serce polskiego mitu o „czystym cierpieniu” i „świętej ofierze”. Pokazuje, że obok Hitlera maszerowali także księża. Pokazuje, że religia i faszyzm w Europie szły ręka w rękę. A to dla polskich elit, tak mocno uwikłanych w romans z Kościołem Katolickim, jest nie do przełknięcia.
Zanim jednak zaczniemy się oburzać na Słowację, spójrzmy na nas samych w odbiciu lustra. Bo rok wcześniej, w październiku 1938, Polska zachowała się jak zwykły szabrownik. Gdy Hitler rozrywał Czechosłowację na kawałki, my – „bohaterski naród” – ruszyliśmy zająć Zaolzie. A przy okazji zagarnęliśmy Spisz i Orawę.
Polscy politycy stali w jednym szeregu z Hitlerem, licząc, że coś skapnie ze stołu. I skapnęło. Tyle że dziś o tym cisza. W oficjalnej narracji Polska jest tylko ofiarą, nigdy hieną.
Faszyzm i katolicyzm to bliźniacy poczęci z jednej matki.
Ale to nie Zaolzie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że faszyzm w Europie nie narodziłby się i nie umocnił bez Kościoła Katolickiego. To Kościół nadał faszyzmowi legitymację, to Kościół błogosławił dyktatorom, to Kościół podawał rękę oprawcom.
Mussolini i papież Pius XI podpisali konkordat w 1929 roku – i tak narodziło się państwo Watykan. Tak, państwo Kościoła Katolickiego istnieje dzięki faszystowskiemu dyktatorowi. To Mussolini, ten „boży człowiek”, dał papieżowi kawałek ziemi w Rzymie, by ten mógł udawać monarchę.
Potem był konkordat Hitlera z Watykanem, podpisany w 1933 roku. Dokument, który dał Trzeciej Rzeszy międzynarodowe uznanie, a Kościołowi gwarancję nietykalności. Krzyż i swastyka stanęły obok siebie na ołtarzu.
A później było jeszcze gorzej. Kościół w Chorwacji wspierał Ustaszy, którzy w obozie Jasenovac wymordowali setki tysięcy ludzi. Księża nie tylko spowiadali katów, ale też dowodzili oddziałami. Były też katolickie dyktatury w Portugalii Salazara, w Hiszpanii Franco, w Słowacji Tiso. Wszędzie ten sam schemat: krzyż, różańce, a obok stosy trupów.
Kiedy w Europie płonęły piece krematoriów, a wagony pełne Żydów sunęły do Auschwitz, papież Pius XII siedział w Watykanie i udawał, że nic nie widzi. Tak zwany „Ojciec święty” potrafił potępić komunizm, ale nie potrafił potępić Hitlera i ludobójstwa. Bo dla niego ważniejszy był układ sił – żeby Kościół zachował wpływy i majątek.
To nie było milczenie z niewiedzy. To było świadome milczenie wspólnika.
I teraz spójrzmy na Polskę w roku 2025. 86 lat minęło, a Kościół Katolicki wciąż siedzi na karku tego narodu jak tłusty pasożyt. Nadal wyciąga ręce po pieniądze, nadal ustawia polityków w szeregu, nadal decyduje, co wolno, a czego nie wolno.
Wystarczy spojrzeć na konkordat z 1993 roku – współczesny odpowiednik tych dawnych układów z Mussolinim i Hitlerem. Państwo polskie znowu podpisało cyrograf: Kościół dostaje przywileje, ziemie, szkoły, miliardy z budżetu. W zamian politycy dostają błogosławieństwo na wiecach i msze za ojczyznę.
W każdej wsi i w każdym mieście stoi pomnik Jana Pawła II, tego samego, który krył pedofilów, a przy okazji wzmacniał polityczne wpływy Kościoła. W każdym parlamencie siedzą politycy, którzy na kolanach składają raport przed biskupem. A w każdym budżecie są miliardy złotych, które zamiast na szpitale idą na Rydzyka, na katechetów, na kolejne złote ornaty.
To jest ta sama logika, co u Tiso. Kościół zawsze staje po stronie władzy, zawsze przykleja swoją pieczęć na zbrodni, byle tylko zachować wpływy.
Dlaczego polskie media milczą o roli Kościoła w faszyzmie? Bo same żyją w jego cieniu. Bo każdy dziennikarz, zanim ruszy temat Kościoła, musi zważyć, czy nie straci pracy, czy nie wywoła „skandalu”. Bo Kościół w Polsce jest nietykalny, tak jak był nietykalny w czasach Hitlera.
Dlaczego szkoły milczą? Bo podręczniki są pisane przez tych samych ludzi, którzy chodzą na miesięcznice smoleńskie i na pielgrzymki do Częstochowy. Bo Kościół w Polsce pisze historię – a tam, gdzie Kościół pisze historię, prawda zawsze jest zakopana w niepoświęconym dole.
I tak oto, 86 lat po napaści Niemiec i Słowacji na Polskę, my wciąż jesteśmy okupowani. Może już nie przez Wehrmacht, ale przez kler. Nadal mamy pasożyta na plecach, który wysysa z nas pieniądze, energię i wolność. Nadal jesteśmy narodem zakładników sutanny.
Kościół Katolicki w Polsce nie różni się niczym od Kościoła w czasach Tiso, Mussoliniego czy Franco. Nadal błogosławi silniejszym, nadal udaje świętą instytucję, a w rzeczywistości jest zbrodniczą organizacją – wspólnikiem faszyzmu wczoraj i władzy dzisiaj.
Dlatego właśnie w rocznicę 1 września trzeba mówić głośno nie tylko o hitlerowskich zbrodniach, ale także o tych, którzy faszyzm karmili i błogosławili. Bo bez Kościoła Katolickiego nie byłoby triumfu Hitlera. Bez Kościoła Katolickiego nie byłoby Tiso, nie byłoby Ustaszy, nie byłoby milczenia Watykanu wobec Holocaustu.
A w Polsce – bez Kościoła Katolickiego nie byłoby dzisiejszego zacofania, nietolerancji, biedy i politycznej degrengolady.
Kościół Katolicki to nie ofiara historii, to jej wspólnik. Nie bohater, ale oprawca. Nie przewodnik moralny, ale pasożyt.
86 lat po wybuchu wojny wciąż tkwimy w tej samej sieci kłamstw. Wciąż pozwalamy, by ta pierdolona, zbrodnicza organizacja trzymała nas za mordy.
I dlatego – wbrew szkolnym podręcznikom i państwowym uroczystością– trzeba pamiętać nie tylko o Hitlerze i jego wojnie, ale także o Kościele Katolickim, który tę wojnę umożliwił i wspierał...


https://www.facebook.com/photo/?fbid=24168665446169420&set=a.549339198528710



  Eurointegracja a służby wywiadu Wraz z eurointegracją, czyli likwidacją naszego państwa na rzecz Unii Pseudoeuropejskiej warto zastanowi...