środa, 16 lutego 2022

 

Niech pan rzecznik nie straszy medyków prawną fikcją!


O Miejskim Szpitalu w Siemianowicach Śląskich już pisaliśmy. W sprawie obrony praw i godności człowieka na tym terenie prężnie działa Prezydent Siemianowic Śląskich Rafał Piech. Prezydent Piecha kolejny raz złożył do dyrekcji szpitala wniosek o udostępnienie informacji publicznej. Tak samo jak poprzednio wniosek dotyczył udostępnienia informacji w zakresie zgonów na COVID-19 z podział na zaszczepionych i niezaszczepionych. Z uzyskanej odpowiedzi, jaką Rafał Piecha opublikował na „Twitterze” wynika, że na 13 zgonów 6 to osoby zaszczepione. Wszystko to wskazuje na to, że MZ i reżimowe media kłamią w sprawie skuteczności cud preparatu, jaki podany jest ludziom.

Poseł Anna Maria Siarkowska jest znana z odmiennego od wodza Jarosława i Naczelnika Niedzielskiego zdania w sprawie obostrzeń i cud preparatów. Pani Poseł w mocnych słowach skomentowała zapowiedź rzecznika resortu zdrowia ws. obowiązku szczepień medyków. „Niech Pan Rzecznik Ministerstwa Zdrowia nie straszy personelu medycznego, bo rozporządzenie jest zwyczajnie bezprawne. Brak mu podstawy ustawowej. Pracownicy medyczni wygrają ten spór w sądzie. Ta kuriozalna decyzja MZ nie tylko godzi w prawa obywatelskie, ale też urąga powadze państwa” – napisała na „Twitterze” należąca do klubu PiS parlamentarzystka.

Wg partaczy prawa istnieje obowiązek szczepień dla pracowników medycznych i pracowników okołomedycznych oraz studentów medycyny. 7 grudnia ubiegłego roku szef Ministerstwa Zdrowia Adam Niedzielski zapowiedział, że jego resort od 1 marca 2022 roku będzie chciał wprowadzić obowiązek szczepienia przeciwko COVID-19 dla medyków, nauczycieli i służb mundurowych. Jednak już 23 grudnia w Dzienniku Ustaw opublikowano rozporządzenie, zgodnie z którym tylko osoby wykonujące zawód medyczny, farmaceuci i studenci medycyny muszą zaszczepić się w pełni preparatem przeciw COVID-19. „Do 1 marca każdy medyk musi się zaszczepić dwoma dawkami. W przeciwnym razie będzie kara finansowa. Takie osoby nie powinny być też dopuszczone do opieki nad pacjentami” – oznajmił we wtorek na konferencji prasowej rzecznik resortu zdrowia Wojciech Andrusiewicz. To właśnie te słowa wywołały oburzenie Anny Marii Siarkowskiej.

W tym miejscu warto zanegować wypowiedziane słowa przez rzecznika Ministerstwa Pandemii, ponieważ pochodzący z rozporządzenia „obowiązek” to prawna fikcja.

Źródło: LegaArtis.pl [1] [2]
Kompilacja 2 wiadomości: WolneMedia.net

 

Ostatni podryg Niedzielskiego?!


 

Pfizer wycofuje się z Indii, by uniknąć zbadania preparatu


Firma Pfizer Inc. poinformowała w piątek, że wycofała w Indiach wniosek o zezwolenie na użycie jej preparatu terapii genowej, zwanej „szczepionką przeciwko COVID-19”, po tym, jak nie spełniła żądania regulatora leków w zakresie lokalnego badania bezpieczeństwa i immunogenności.

Decyzja oznacza, że ​​w najbliższej przyszłości preparat nie będzie dostępny w sprzedaży w dwóch najludniejszych krajach świata, Indiach i Chinach. „Na podstawie rozważań na spotkaniu i naszego zrozumienia dodatkowych informacji, których regulator może potrzebować, firma zdecydowała się w tym momencie wycofać swój wniosek” – powiedział przedstawiciel firmy w oświadczeniu dla Reutersa.

W przeciwieństwie do innych firm prowadzących badania w Indiach nad preparatami opracowanymi za granicą, firma Pfizer chciała się od nich wymigać, powołując się na akceptacje, które otrzymała gdzie indziej, np. na podstawie prób przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych i Niemcach.

Indyjscy urzędnicy ds. zdrowia twierdzą, że generalnie proszą o tak zwane próby pomostowe w celu ustalenia, czy preparat jest bezpieczny i czy wywoła odpowiedź immunologiczną u obywateli. W indyjskich przepisach istnieją jednak możliwości dotyczące odstąpienia od tych badań pod pewnymi warunkami.

Organ regulujący leki napisał na swojej stronie internetowej, że jego eksperci nie zalecali „szczepionki” ze względu na skutki uboczne zgłoszone za granicą, które nadal są badane. Powiedział również, że Pfizer nie zaproponował żadnego planu generowania danych dotyczących bezpieczeństwa i immunogenności w Indiach.

„Na podstawie dyskusji i naszego zrozumienia wymogu dodatkowych informacji, których regulator może potrzebować, firma zdecydowała się wycofać swój wniosek” – poinformowała firma Pfizer w oświadczeniu.

Wysoki rangą urzędnik państwowy powiedział, że każdy producent „szczepionek”, w tym Pfizer, musi przeprowadzić dodatkowe badanie lokalne, aby uwzględniono krajowy program szczepień.

Lokalne media doniosły, że firma Pfizer próbowała importować i dystrybuować swoją „szczepionkę” w Indiach bez przeprowadzania lokalnych prób. Jak wynika z protokołu obrad, na początku grudnia była to pierwsza firma, która starała się o pozwolenie na użycie preparatu w sytuacjach awaryjnych, ale nie uczestniczyła w kolejnych spotkaniach zwołanych przez indyjską Centralną Organizację ds. Standardów Leków.

Źródło: LegaArtis.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Liczba zgonów u potrójnie zaszczepionych wzrosła o 495%


Niedawny raport z Wielkiej Brytanii dowodzi, że rząd wie, że szczepionki na COVID-19 uszkadzają układ odpornościowy.

Agencja Bezpieczeństwa Zdrowia, brytyjska agencja rządowa utworzona w odpowiedzi na pandemię COVID-19, publikuje cotygodniowe raporty dotyczące sytuacji zdrowia publicznego w kraju. Według raportu UKHSA opublikowanego 3 lutego, który zawiera dane na temat przypadków COVID-19 w Anglii od 3 do 30 stycznia i klasyfikuje przypadki według statusu szczepień, większość przypadków w tym miesiącu dotyczyła osób, które otrzymały trzy dawki „szczepionki” na COVID-19.


UKHSA odnotowała w tym okresie ponad 1,9 miliona infekcji COVID-19 w Wielkiej Brytanii. Spośród nich 1,018 mln jest w pełni „zaszczepionych” i otrzymało dawki przypominające „szczepionki” COVID-19. Prawie 600 000 przypadków jest w pełni „zaszczepionych” i nie otrzymało jeszcze dawek przypominających, 75 802 jest „zaszczepionych” częściowo, a 228 750 nie jest „zaszczepionych”.

Oznacza to, że prawie 88 procent wszystkich przypadków COVID-19 w Wielkiej Brytanii w styczniu to osoby, które otrzymały „szczepionkę”, a ponad 53 procent przypadków pochodzi od osób, które zostały w pełni „zaszczepione” i otrzymały dawki przypominające. Zaszczepienie się naraża więc Brytyjczyków na większe ryzyko zarażenia się i śmierci z powodu COVID-19.

Te dane pokazują, że wskaźniki zachorowań na COVID-19 stają się wyższe, im bardziej układ odpornościowy danej osoby jest narażony na „szczepionki” przeciw COVID-19. Udowadnia to również, że w pełni „zaszczepione” osoby dorosłe w Wielkiej Brytanii częściej zarażają się COVID-19, niż „nieszczepione” osoby dorosłe.

Co ważniejsze, dane pokazują, jak nieskuteczne są „szczepionki” przeciw COVID-19. Autorzy niezależnych brytyjskich mediów „Daily Expose” przeanalizowali dane i odkryli, że w pełni „zaszczepieni” dorośli w Wielkiej Brytanii mają o 65% niższą odpowiedź immunologiczną niż „nieszczepieni”. „Dlatego przeciętna w pełni zaszczepiona osoba w Anglii ma ostatnie 35 procent swojego układu odpornościowego do walki z niektórymi klasami wirusów i niektórymi nowotworami” – napisało Daily Expose. „Więc teraz wiemy na pewno od rządu Wielkiej Brytanii, że zastrzyki na COVID-19 uszkadzają wrodzony układ odpornościowy do tego stopnia, że układ odpornościowy osoby nieszczepionej jest znacznie lepszy w zapobieganiu infekcji”.

Również dane UKHSA potwierdzają wniosek „Daily Expose”. Dla prawie każdej grupy wiekowej rzeczywista skuteczność „szczepionek” przeciwko COVID-19 jest ujemna. W przypadku grup wiekowych od 30 do 39 i od 50 do 59 lat skuteczność „szczepionek” wynosi od 7 do 18 procent, przy czym wskaźniki skuteczności drastycznie spadają w starszych grupach wiekowych. Nawet wśród dwóch grup wiekowych, w których rzeczywista skuteczność „szczepionki” przeciw COVID-19 nie jest ujemna – grupy wiekowe od 18 do 29 i od 40 do 49 – domniemana skuteczność „szczepionek” jest nadal znacznie niższa od tego, co twierdzą ich producenci. W grupie wiekowej od 40 do 49 lat skuteczność w świecie rzeczywistym wynosi tylko 18%, a w grupie wiekowej od 18 do 29 lat wynosi 40 procent. Należy jednak zauważyć, że te stosunkowo wysokie liczby prawdopodobnie oznaczają, że układ odpornościowy osób w tych grupach wiekowych utrzymuje się nieco dłużej i nie należy tego traktować jako znaku, że „szczepionki” przeciw COVID-19 rzeczywiście działają.

Autorstwo: Ethan Huff
Na podstawie: DailyExpose.uk
Źródło oryginalne: NaturalNews.com
Źródło polskie: PrisonPlanet.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Które kraje chcą już traktować covid jak grypę?


Wraz z pojawieniem się wariantu Omikron, pandemia osłabła i coraz więcej państw europejskich powoli skłania się w stronę „powrotu do normalności”. Które dokładnie kraje zastanawiają się nad rozpoczęciem traktowania covidu jak grypy? Wcale nie jest ich tak mało – zobaczcie listę.

Władze w coraz większej liczbie państw europejskich stopniowo zaczynają obierać nieco inną strategię wobec covid-19. Niektórzy są przekonani, że rozprzestrzenianie się koronawirusa przechodzi z fazy epidemicznej do fazy endemicznej. Co to oznacza w praktyce?

Infekcja endemiczna to taka, która rozprzestrzenia się w sposób słaby lub umiarkowany i nie zachodzi poważne ryzyko gwałtownej zmiany tego stanu rzeczy. Do najbardziej znanych tego rodzaju infekcji wirusowych należy przede wszystkim grypa.

Coraz więcej państw rozważa więc radykalną zmianę podejścia do dotychczasowej pandemii. W praktyce miałoby to oznaczać, że covid będzie traktowany podobnie do grypy, czyli wycofane zostałyby takie ograniczenia, jak np. przymusowa izolacja w przypadku objawów, ograniczenia dotyczące maseczek, dystansu społecznego czy restrykcje dla podróżnych zagranicznych.

Które państwa planują przyjęcie takiej właśnie strategii? Portal „Tanie Loty” opublikował listę pięciu takich państw. Na szczycie listy znajdują się oczywiście takie kraje, jak Wielka Brytania, Hiszpania czy Dania, które jawnie przygotowują społeczeństwo do zmiany podejścia wobec covid-19. Ale w zestawieniu pojawiły się też kraje, które dopiero rozważają pójście tą samą drogą.

Cała lista wygląda następująco:

1. Wielka Brytania,

2. Dania,

3. Hiszpania,

4. Włochy,

5. Norwegia.

Eksperci ds. epidemiologii ostrzegają, że pandemia nadal jeszcze się nie skończyła i wciąż istnieje ryzyko, że rozprzestrzenianie się wirusa wymknie się znów spod kontroli. Jeśli jednak ten czarny scenariusz się nie zrealizuje, a pandemia nadal będzie słabła, można się spodziewać, że w nie tak odległej przyszłości coraz więcej krajów pójdzie śladami powyższych pięciu.

Źródło: PolishExpress.co.uk


Skopiowano z WOLNE MEDIA



  1. paullenburg 15.02.2022 18:00

    Cos podejrzana ta kowidowa ,,odwilz” troche. Moze za duzo mysle, nie wiem. Oby tak bylo,ze to poczatek konca ale mam nieodparte wrazenie,ze najgorsze moze dopiero byc przed nami…

  2. BANDZIORkaq 16.02.2022 00:42

    Po prostu wszystkich szczepanów już skatalogowali, i ustalili budżet na ten rok, doszli do wniosku że bez sensu to dalej ciągnąć, bo już więcej cowidiotów w danym kraju nie ma. I tak- kraj po kraju- odpuszczają. W przeciwnym razie narazili by się na ośmieszenie. Albo już wiedzą, że będzie dym wokół szczepień, że polecą głowy, więc zwijają interes póki mogą.

  3. robi1906 16.02.2022 06:38

    Przecież już Bill G. powiedział, że będzie gorzej a raczej wiadomo, że żadnych proroków nie ma, są tylko ci co kreują przyszłość.

  4. Admin WM 16.02.2022 07:46

    Zauważyłem w mainstreamie dwa trendy:
    1. mówią, że teraz trzeba walczyć z rakiem
    2. mówią, że zagraża nam nowa mutacja HIV (czyli epidemia AIDS)

    Wniosek:
    Preparaty zwane szczepionkami wywołują raka i chorobę podobną do AIDS. Winę za raka zwalą na pandemię covida, bo nie wykryto na czas nowotworu, by leczyć. Winę za AIDS zwalą na nową mutację HIV, czyli może to być fałszywa epidemia nr 2, która będzie faktycznie falą NOP-ów po preparatach covidowych. Nazwą to AIDS-2, aby ukryć faktyczną przyczynę (i uniknąć odpowiedzialności).

 

Polskie firmy uciekają za granicę przed Polskim Ładem


Do grupy zdecydowanych beneficjentów Polskiego Ładu od 1 stycznia należą kancelarie prawne specjalizujące się w udzielaniu pomocy przy relokacji działalności. Polskie firmy uciekają za granicę. Głównie do Czech, ale też do Niemiec, Francji, a nawet na Litwę i Słowację.

Ruch w kancelariach tak naprawdę zaczął się jeszcze przed tym zanim Polski Ład wszedł w życie. Przedsiębiorcy zaczęli myśleć o przeprowadzce już pod koniec 2021 roku, kiedy PiS ogłosił założenia swojego programu.

Czechy to naturalny kierunek dla polskich firm: blisko, system podatkowy podobny, w dodatku bez naliczania nieodliczalnej już składki zdrowotnej w wysokości 4,9 lub 9 proc. Kancelarie mówią Business Insiderowi, że codziennie dostają nawet 10 zapytań o relokację. Oczywiście, jak zaznaczają prawnicy, to nie jest opcja „dla każdego”. Wiele jednoosobowych przedsiębiorstw próbuje oszukać system i mieć fizyczne biura oraz punkty usługowe w Polsce, ale płacić zagraniczne podatki. To nie jest zgodne z prawem. Dlatego decyzja o przenosinach powinna być najpierw skonsultowana z kompetentnym doradcą, niesie bowiem ze sobą szereg konsekwencji. Urzędy patrzą przede wszystkim na miejsce zamieszkania i siedzibę firmy, tzw. centrum życia.

Przede wszystkim:

– Przeniesienie działalności prowadzonej jednoosobowo jest możliwe w przypadku rzeczywistego przeniesienia się za granicę (wiąże się to z kupnem lub wynajęciem mieszkania w wybranym kraju, ewentualnie wynajęciem wirtualnego biura. W Czechach jest to zgodne z prawem, jednak polskie urzędy krzywo na to patrzą); generalnie podatki płaci się w miejscu siedziby, nie rejestracji działalności. Dlatego w wielu przypadkach samo zarejestrowanie nic nie zmieni. Dlatego najczęściej firmy nie są przenoszone stricte do innego kraju, ale otwierają nową odnogę np. w Czechach (dla tamtejszego klienta) i czasem przenoszą tam majątek.

– Sytuacja VATowców zależy od rodzaju i formy prowadzenia działalności: „Jeżeli firma będzie prowadziła transakcje z innymi podmiotami w Europie, konieczne będzie uzyskanie europejskiego numeru VAT, a co za tym idzie, wynajęcie biura fizycznego na terytorium Czech. Wymóg posiadania biura fizycznego pojawia się także w sytuacji, gdy prowadzona działalność opiera się na wykonywaniu usług bezpośrednio na terytorium Czech lub też, gdy wymaga zatrudnienia pracowników” – powiedział Business Insiderowi Maciej Różycki z kancelarii Oniszczuk & Associates.

Potrzebne jest otwarte konto operacyjne (nie techniczne) oraz czeska „skrzynka publiczna” służąca do komunikacji z urzędami. Do tego dochodzą koszty licencji, otwarcia magazynów, księgowości itp.

„Rz” pisze również o innych kierunkach polskich gospodarczych „ucieczek”, takich jak Niemcy, Francja, Litwa.

Ta ostatnia jest atrakcyjna głównie dla firm działających na wschodzie Polski. Rodaków zachęcają tamtejsze niskie stawki CIT. Z kolei firmy transportowe kuszą Niemcy. Według „Deutsche Welle” polskie firmy spedycyjne masowo występują o licencje przewozowe w Niemczech – to sposób na to, by zabezpieczyć się przed wejściem w życie pakietu mobilności, który ograniczy ich usługi na przewóz towarów za granicą.

„Niektóre z przepisów wprowadzanych w ramach pakietu mobilności mocno uderzą w polskich przewoźników, ograniczając im liczbę zleceń w innych krajach wspólnoty; przede wszystkim w Niemczech, skąd pochodzi najwięcej klientów polskich firm spedycyjnych. Najbardziej sporna kwestia dotyczy tzw. kabotażu, czyli przewozu towarów przez zagranicznego przewoźnika w innym państwie członkowskim. Od 21 lutego po wykonaniu zaledwie trzech takich kursów ciężarówka będzie musiała odbyć czterodniowy przymusowy postój” – pisze gazeta.

Udział polskich firm spedycyjnych w przewozach na rynku europejskim wynosi ok. 25 procent.

Autorstwo: Tomasz Dudek
Na podstawie: BusinessInsider.com.plDW.com/pl
Źródło: pl.SputnikNews.com


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

UE będzie mogła wstrzymywać fundusze przez praworządność


Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej odrzucił skargi złożone przez Polskę i Węgry, dlatego Unia Europejska będzie mogła wstrzymać wypłatę swoich funduszy z powodu naruszenia zasad praworządności. Warto przypomnieć, że premier Mateusz Morawiecki zapewniał, iż udało mu się wynegocjować ograniczenie stosowania tego mechanizmu.

Dokładnie 16 grudnia 2020 r. UE przyjęła rozporządzenie o systemie warunkowości, który miał chronić unijny budżet przed przypadkami naruszeń zasad państwa prawa przez państwa członkowskie. Dzięki temu UE miała mieć możliwość przyjęcia odpowiednich środków, takich jak zawieszenie wypłaty funduszy, gdy dojdzie do łamania unijnego prawa.

Polska i Węgry praktycznie od razu zdecydowały się na wniesienie skargi na rozporządzenie do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Oba państwa twierdziły, że nie ma podstaw prawnych do wydania podobnego rozporządzenia. Poza tym miało ono być niezgodne z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej.

Ostatecznie Trybunał oddalił dzisiaj obie skargi. Jego sędziowie twierdzą, że rozporządzenie zostało przyjęte zgodnie z unijnym prawem i nie ma mowy o jego naruszeniu. Już w grudniu ubiegłego roku rzecznik generalny TSUE wnioskował o odrzucenie wniosków złożonych przez rządy Polski i Węgier.

Mechanizm praworządności został ustanowiony w grudniu 2020 r. przy okazji wynegocjowania wieloletniego budżetu UE i ustanowienia funduszy odbudowy po pandemii koronawirusa. Morawiecki obwieścił jednak wówczas sukces. Twierdził bowiem, że Polska otrzyma blisko 770 mld zł, bo znacząco ograniczono możliwość zastosowania wspomnianego mechanizmu.

Szef polskiego rządu dodawał, że stawką ówczesnych unijnych negocjacji było „uczciwe wykonanie prawa w duchu suwerenności państw członkowskich Unii”. Morawiecki miał więc wywalczyć „prawo do tego, żebyśmy sami mogli decydować o tym jak ma wyglądać nasza ojczyzna”.

Polski premier nie odniósł się jeszcze do decyzji TSUE, bo chce wpierw zapoznać się z jego uzasadnieniem. Węgierska minister sprawiedliwości Judit Varga stwierdziła natomiast, że Trybunał podjął decyzję polityczną, której celem jest wywieranie presji na Węgry.

Na podstawie: wPolityce.pl, Interia.pl, Forsal.pl, Telex.hu
Źródło: Autonom.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Peter Sloly rezygnuje z funkcji szefa policji w Ottawie


Organizatorzy Konwoju Wolności w stolicy Kanady powiadomili policję że uzyskali informacje iż „nikczemne elementy” planują podkładanie broni podczas demonstracji w Ottawie, aby dać „pretekst do przymusowego usunięcia pokojowych demonstrantów”. W filmie opublikowanym w mediach społecznościowych 14 lutego Daniel Bulford, były funkcjonariusz RCMP, który pomaga organizatorom protestów w zapewnieniu bezpieczeństwa, powiedział, że otrzymał informacje ze źródeł, które uważa za „wiarygodne”, że broń może zostać podłożona.[G]

„Dzisiaj, 14 lutego, otrzymaliśmy informacje z wielu wiarygodnych źródeł, że broń palna może być podłożona w Ottawie, szczególnie wokół Freedom Convey, aby zdyskredytować protest i wykorzystać jako pretekst do przymusowego usunięcia pokojowych demonstrantów” – powiedział Bulford, który pracował w RCMP, jako snajper w ochronie premiera Trudeau. Opuścił policję, ponieważ nie chciał zaszczepić się na COVID-19. „Gdy tylko otrzymaliśmy te informacje, powiadomiliśmy odpowiednie władze, z którymi współpracujemy, w tym Służbę Policyjną Ottawy, Policję Prowincji Ontario, Królewską Kanadyjską Policję Konną oraz Służbę Ochrony Parlamentarnej”. Bulford wezwał demonstrantów do natychmiastowego poinformowania policji, jeśli będą świadkami jakichkolwiek podejrzanych działań. Poprosił także policję, aby nie „działała dyskryminująco” wobec demonstrantów. „Wyraźnie potwierdzamy zasadę, że zmiana może nastąpić tylko w ramach procesu demokratycznego. Nigdy nie zamierzamy i nigdy nie zamierzamy wyjść poza ten demokratyczny proces. Bezpieczeństwo publiczne i policyjne pozostaje naszą nadrzędną troską” – powiedział.[G]

Peter Sloly, szef policji w Ottawie, który wypowiadał się bardzo radykalnie na temat truckerów walczących o wolność, spotkał się z krytyką dotyczącą reakcji policji na protest i zrezygnował ze stanowiska. Policja ottawska nie reagowała tak radykalnie, jak to zapowiadał. Sloly był wcześniej współpracownikiem Deloitte globalnego koncernu doradczo audytorskiego odpowiedzialnego za kampanię szczepionkową w Kanadzie.[G]

Wielu współpracowników oskarżało szefa policji w Kanadzie o nieuzasadnione krzyki, zastraszanie, niestabilne emocjonalnie zachowanie i brak jasnych zasad co do sposobu walki z kanadyjskim Konwojem Wolności. Według źródeł, na które powołuje się CBC News, Sloly miał poniżać wysokiej rangi funkcjonariuszy policji w Ottawie w obecności innych policjantów, a także wszedł z konflikt z dowódcami innych jednostek, które miały wspierać policję w tłumieniu protestów. Od momentu, gdy Konwój Wolności opanował Ottawę, Sloly’emu przydzielono do współpracy co najmniej trzech dowódców reagowania. Jeden z nich niemal od razu zrezygnował, a jako powód podał, że szef policji wydaje rozkazy nie mające żadnego uzasadnienia. Pragnący zachować anonimowość rozmówca nie wskazał jednak, o które rozkazy chodzi.[LA]

We wtorek rano protestujący zaczęli opuszczać Coutts w Albercie. Blokada trwał dwa tygodnie. Na koniec protestujący serdecznie pożegnali się z policjantami i odśpiewali hymn Kanady. Funkcjonariusze policji powiedzieli, że we wczesnych godzinach poniedziałkowych przeszukali trzy przyczepy i skonfiskowali broń, w tym 13 broni długiej, pistolety, maczetę, wiele zestawów kamizelek kuloodpornych, dużą ilość amunicji i czasopisma. „RCMP Alberty chce podkreślić, że naszym głównym celem podczas tego wydarzenia było i pozostanie bezpieczeństwo społeczeństwa, a także naszych funkcjonariuszy”, powiedział, wzywając protestujących do zakończenia blokady Coutts.[G]

Premier kanadyjskiej prowincji Ontario Doug Ford powiedział, że zdecydowanie odradzał pomysł jakichkolwiek nowych ograniczeń przeciw COVID-19 lub zmiany systemu paszportów szczepiennych w przyszłym miesiącu, mówiąc, że opinia publiczna ma dość. Przemawiając we wtorek w Hamilton, Ford powiedział, że musimy iść dalej, gdy pytano go, co powinny zrobić firmy rozważające utrzymanie paszportów szczepionek po 1 marca, aby zwiększyć zaufanie konsumentów. „Skończyliśmy z tym” – powiedział Ford o ograniczeniach. „Po prostu zacznijmy ostrożnie iść dalej. Świat już z tym skończył, po prostu idźmy dalej”. „Musimy tylko uważać, myć ręce i iść do przodu” – dodał. Zasugerował, że kolejne dawki szczepień mają niewielką wartość. „Wiemy też, że nie ma znaczenia, czy masz jedną dawkę, czy 10 dawek, nadal możesz złapać COVID-19” – powiedział. Dodał, że kwestia szczepień zrujnowała relacje osobiste i podzieliła prowincję. „Nigdy nie widziałem tej prowincji i tego kraju tak podzielonego. Wpływa to na przyjaźnie, dotyczy współpracowników, dotyczy to rodzin”. Nawiązał nawet do podziałów we własnej rodzinie.[G]

Minister zdrowia Jean-Yves Duclos ogłosił we wtorek, że od 28 lutego zaszczepieni podróżni nie będą już potrzebować molekularnego testu na COVID-19, aby wjechać do Kanady, ponieważ sytuacja COVID-19 w Kanadzie uległa poprawie. Podróżni mogą zamiast tego zdecydować się na szybki test antygenowy zatwierdzony przez kraj, z którego pochodzą. Niezaszczepione dzieci podróżujące z zaszczepionymi dorosłymi, które przyjeżdżają do Kanady, nie będą już musiały izolować się od szkoły lub przedszkola na 14 dni. Niektórzy w pełni zaszczepieni podróżni mogą nadal być wybierani losowo do testu molekularnego na lotnisku, ale nie będą musieli poddać się kwarantannie w oczekiwaniu na wynik. Nieszczepieni Kanadyjczycy będą musieli zostać przebadani na lotnisku i izolować się po przylocie. Rząd planuje również znieść swoje zalecenia wzywające Kanadyjczyków do unikania wszelkich nieistotnych podróży poza kraj ze względu na ryzyko wariantu Omikron COVID-19.[G]

Źródła: Goniec.net [1] [2] [3] [4] [5] [G], LegaArtis.pl [LA]
Kompilacja 7 wiadomości: WolneMedia.net

 

Zamiast godnej podwyżki zarząd Solarisa proponuje ochłapy


Zakończyło się spotkanie związkowców z Solarisa z zarządem firmy. Propozycja, jaką usłyszeli pracownicy, nie zakończy strajku. Zamiast „ośmiu stów” Solaris zaproponował dodatkowe 50 zł.

Oficjalny komunikat firmy mówi o podwyżce w wysokości 8,5 proc. dla każdego pracownika. Jak miałoby to wyglądać w praktyce, zapytaliśmy Wojciecha Jasińskiego, przewodniczącego zakładowej organizacji Konfederacji Pracy. Okazuje się, że firma zasugerowała, że może dołożyć po 50 zł do podwyżek, które zapowiedziała na początku tego roku, jeszcze przed strajkiem. Tych samych, na które nie zgodziła się załoga, bo różnicowały pracowników w zależności od stanowiska, zamiast zapewnić podwyżkę wszystkim w równej wysokości.

Na czym polega nowa propozycja? Monterzy podzespołów, którym na początku roku obiecano 270 zł brutto podwyżki, mieliby dostać 320 zł. Elektrycy, lakiernicy czy spawacze, którym obiecano 320 zł, jak mówią związki, nie są nawet pewni, czy dodatkowe 50 zł w ogóle ich dotyczy. Ponadto nie ma żadnej gwarancji, że firma nie „odzyska” tych pieniędzy, odbierając załodze jeden z dodatków do pensji. „Widzieliśmy rzecznika prasowego w stołówce zakładowej” – opowiada Wojciech Jasiński. ”On dosłownie śmiał się pracownikom w twarz”.

Druga zmiana pracująca w głównej fabryce Bolechowie, która najszybciej dowiedziała się o propozycji, jak się dowiadujemy spontanicznie oznajmiła, że będzie strajkować dalej. Słowa zarządu wywołały oburzenie. Oficjalny komunikat związków zostanie wydany jutro, kiedy związkowcy objadą pozostałe zakłady Solarisa (m.in. w Murowanej Goślinie i Swarzędzu), by poznać z pierwszej ręki zdanie tamtejszych pracowników.

To nie wszystkie epizody dzisiejszego spotkania, które oburzyły pracowników. Dodać należy, że w spotkaniu wzięła udział jedynie delegacja zakładowej „Solidarności”. Związkowcy z Konfederacji Pracy chcieli, by członkiem ich delegacji został Piotr Ikonowicz, Społeczny Rzecznik Praw Obywatelskich i wieloletni obrońca praw pracowniczych i lokatorskich. Wcześniej rozmawiali z Rafałem Dutkiewiczem, który podjął się „misji dobrej woli” – mediowania między pracownikami a zarządem, ustalając, że każda strona sporu sama zdecyduje o składzie swojej reprezentacji.

„W ostatniej chwili zarząd firmy oznajmił, że nie zgadza się na obecność Piotra Ikonowicza” – mówi Wojciech Jasiński. „Rzekomo dlatego, że nie chce upolitycznienia sprawy. Tylko że ta sprawa już była przedmiotem dyskusji w Sejmie, a list dotyczący Solarisa trafił na biurko premiera Hiszpanii. Jak można mówić o nieupolitycznianiu teraz?!”

Delegacja „Solidarności”, która zdążyła wejść do sali rozmów, zanim zarząd i Rafał Dutkiewicz ostatecznie nie zgodzili się na Ikonowicza, pozostała na spotkaniu. Konfederacja Pracy, nie godząc się na ingerencje w skład delegacji, wyszła. Spór zbiorowy nadal prowadzą jednak obydwa związki. Pracownicy zrzeszeni w „Solidarności” tak samo, jak ich koledzy z Konfederacji Pracy (oraz osoby niezrzeszone) chcą dostać godne, adekwatne do wykonywanej pracy i do zysków firmy podwyżki – „osiem stów”.

Zanim Piotr Ikonowicz, otoczony przez pracowników, opuścił teren firmy, przemówił do prezesa w jego ojczystym języku. Przez głośnik wygłosił kilka słów po hiszpańsku w kierunku biurowca, gdzie pracuje zarząd Solarisa. Niestety, Javier Calleja, który przed strajkiem tak chętnie opowiadał mediom o rekordowych zyskach firmy, nie uznał za stosowne zareagować.

Dziennikarze portalu „Strajk” byli w Bolechowie 14 lutego, w pierwszym dniu czwartego tygodnia strajku. Na własne oczy widzieli, jak stanowcze są nastroje pracowników. Załoga Solarisa wie, że to jej praca przynosi firmie zyski i to umiejętności pracowników pozwalają montować nowoczesne elektryczne i wodorowe autobusy. Ci ludzie będą walczyli dalej i łatwo się nie poddadzą.

Autorstwo: Małgorzata Kulbaczewska-Figat
Źródło: Strajk.eu


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Pracownicy PLL LOT żądają podwyżek o 60%


Informacja o bajońskich zarobkach prezesa Polskiego Linii Lotniczych LOT oburzyła szeregowych pracowników przewoźnika. Przez lata pensja Rafała Milczarskiego była spowita tajemnicą.

O ujawnienie zarobków Rafała Milczarskiego organizacje związkowe działające w LOT walczyły od roku 2018. Związkowców w tym boju wspierały organizacje zajmujące się prawami obywatelskimi i walczące o jawność w życiu publicznym. Jedna z nich – Sieć Obywatelska Watchdog Polska najpierw zwróciła się do samej spółki o ujawnienie skrzętnie ukrywanej wiedzy. Władze LOT zignorowały jednak pismo.

W atmosferze skandalu sprawa trafiła do sądu. Ostatecznie wszystkie instancje przyznały rację Watchdog Polska, ale LOT wciąż danych nie raczył podać. Stało się to dopiero po kilku sądowych nakazach i grzywnach. „1 wniosek, 3 pytania i… ponad 3 lata, by otrzymać odpowiedź. W tym czasie wymieniliśmy z LOT kilkadziesiąt pism, a sąd wydał 2 postanowienia o ukaraniu spółki grzywnami: 3000 i 1500 zł. Wyrok wykonany dopiero po 2 (!) wezwaniu i wniosku o ukaranie grzywną” – czytamy na profilu organizacji.

W końcu LOT przekazał informacje. Wynika z nich, że Milczarski w 2017 roku zainkasował 2,8 mln zł. 1,8 mln zł stanowiło w tym czasie „wynagrodzenie kontraktowe”, a nieco ponad 1 mln zł – „wynagrodzenie dodatkowe za 2016 r.”. W samym 2016 r. Milczarski miał zarobić 186 tys. zł. W 2018 roku – 800 tysięcy.

W tym samym czasie pracownikom odmawiano prawa do podwyżek pensji, kadrę przenoszono na umowy śmieciowe, a podczas kryzysu – nawet pensje obniżano, a legalny strajk niszczono fake newsami w mediach i groźbami zwolnień.

Teraz związki zawodowe wyraziły swoje oburzenie drastyczną różnicą w podziale wartości w firmie. „Zrzeszony u nas Związek Zawodowy Personelu Pokładowego i Lotniczego zgłosił spór zbiorowy z pracodawcą. Związkowcy domagają się podwyższenia wynagrodzenia zasadniczego wszystkim pracownikom personelu pokładowego PLL LOT S.A. o 60%. W przypadku nieuwzględnienia ich żądań zastrzegają sobie prawo do przeprowadzenia akcji strajkowej” – czytamy w oświadczeniu Alternatywy Związkowej. „Jednocześnie jesteśmy zbulwersowani informacjami o poziomie wynagrodzeń zarządu PLL LOT. Okazuje się, że umiar i pokora, o których mówiła już Beata Szydło, dotyczą pracowników narodowego przewoźnika, ale nie obejmują władz spółki” – wskazują związkowcy.

Autorstwo: Piotr Nowak
Źródło: Strajk.eu


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

PIP kontroluje sklepy w niedziele


13 lutego Państwowa Inspekcja Pracy skontrolowała liczne sklepy w związku z wprowadzonym od lutego zakazem handlu pod przykrywką placówki pocztowej. Handlowcy już szukają nowych wymówek, by je otworzyć.

Jak informuje portal pulshr.pl, obowiązująca od 1 lutego nowelizacja przepisów dot. handlu w niedziele uszczelniła obowiązujące prawo. Po zmianach placówki handlowo-pocztowe mogą działać w dni wolne od pracy jedynie w przypadku, gdy działalność pocztowa stanowi co najmniej 40 proc. ich przychodu.

Państwowa Inspekcja Pracy informowała, że w niedzielę, 13 lutego przeprowadzi pilotażową kontrolę otwartych placówek handlowych. Decyzję w tej sprawie podjęto po doniesieniach medialnych, a także sygnałach ze strony związków zawodowych.

Media i Solidarność informowały, że tydzień wcześniej część sklepów, które powinny być zamknięte, obchodziła przepisy, otwierając się pod szyldami np. czytelni czy dworców autobusowych. Związkowcy złożyli też wniosek do PIP o przeprowadzenie kontroli w marketach sieci Intermarche, które w niedzielę 6 lutego mimo zakazu handlu były otwarte.

Główny Inspektor Pracy Katarzyna Łażewska-Hrycko przestrzegała przedsiębiorców, że w uzasadnionych przypadkach obchodzenie przepisów dotyczących zakazu handlu w niedziele może być również zakwalifikowane jako przestępstwo naruszające prawa pracownicze.

„Jeżeli stwierdzimy ponad wszelką wątpliwość, że ma miejsce celowe obchodzenie obowiązujących przepisów, będziemy zdecydowanie stosowali wszelkie dostępne nam środki prawne. Istnieje możliwość zakwalifikowania takiego działania jako wykroczenie, a wtedy kary finansowe wynoszą nawet 100 tysięcy złotych” – ostrzegała szefowa PIP.

Źródło: NowyObywatel.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA


Sieci handlowe usilnie chcą naginać przepisy w naszym kraju by otwierać własne sklepy w niedzielę. Udowadniają że mają nas i ten kraj w głębokim poważaniu. Zastanawia mnie jedno, dlaczego nie kombinują tak na terenach własnych państw tylko grzecznie Lidle, Aldiki, Auchany czy inne Intermarche są pozamykane w niedziele? Zrobiono z nas popychadła za miskę ryżu. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to że wielu rodaków imbecyli cieszy się i popiera ten wyzysk. (komentarz własny)

 

W XXI wieku bez toalety


Problem braku toalet dotyczy ponad 9 procent wszystkich mieszkań na warszawskiej Pradze-Północ.

Jak informuje Radio Plus na podstawie odpowiedzi na interpelacje radnych, problem dotyczy aż 1015 lokali mieszkalnych na Pradze-Północ, głównie komunalnych. To ponad 9 procent wszystkich w tej dzielnicy. Co gorsza, niemal 9 procent nie ma nawet zwykłej łazienki do umycia się. W obu przypadkach to więcej niż średnia krajowa dotycząca wszystkich budynków w miastach i na wsi w Polsce.

Mieszkańcy jednej z centralnych dzielnic stolicy muszą więc korzystać z wychodków na korytarzach, a nawet ze wspólnych szaletów znajdujących się na podwórzach.

Według danych GUS w 2020 roku w całym kraju toaletę posiadało 94 procent lokali, a łazienkę niecałe 92 procent mieszkań.

Zdjęcie: congerdesign (CC0)
Źródło: NowyObywatel.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...