środa, 9 lutego 2022

 

Kolejne zapalenie mięśnia sercowego u młodego piłkarza


Monachijski pomocnik Keanu Staude, lat 25, „w pełni zaszczepiony”, doznał nagiego zapalenia mięśnia sercowego. 25-letni Niemiec urodzony w Bielefeld narzekał, że źle się czuje po meczu jego drużyny z Viktorią Koln, który odbył się 30 stycznia.

Staude odegrał kluczową rolę w wygranym (wynik 1:0) meczu z Viktorią Koln. Jednak zawodnik Arminii Bielefeld skarżył się, że po meczu nie czuje się dobrze i został dokładnie zbadany.

Podczas badań wystąpiły nieprawidłowości w wartościach krwi. Dalsze badania doprowadziły w końcu do postawienia diagnozy. Okazało się, że miał zapalenie mięśnia sercowego.

„Aby nie podejmować dalszego ryzyka, Keanu Staude nie będzie mógł uprawiać sportów wyczynowych przez co najmniej cztery tygodnie i dlatego nie będzie dostępny dla zespołu” – oświadczył klub piłkarski.

„Keanu nie będzie już dłużej trenował i dołączy do zespołu dopiero po zatwierdzeniu przez nasz zespól medyczny” – skomentował trener Gorenzel.

Na podstawie: EventiAvversiNews.it
Źródło: LegaArtis.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

                                                            Tak było!


W dzisiejszym felietonie chcę opowiedzieć o panu Józefa Boreckim moim szefie, któremu zawdzięczamy m.in. to, że dom kultury w Sokołowie nie został przekształcony na super market MHD. Jego talent organizacyjny, zaangażowanie i nieprzeciętne poczucie humoru pozwoliło dokończyć wstrzymaną z braku funduszy inwestycję, która od 1964 roku dba o kulturę sokołowiaków.


Na jednej z narad poświęconych pracy zintegrowanego z domem kultury kina, pełniący obowiązki głównego kinooperatora pan Janusz Godlewski wnioskował by zawiesić projekcje filmów na które nie ma widzów. „Dla kilku osób nie opłaci się grać, bo nie zarobimy nawet na elektrody zużywane w lampach łukowych aparatów projekcyjnych” – przekonywał nie bez racji.


Ale jak można było w tamtych czasach nie wyświetlać filmu radzieckiego tym bardziej, że do kina na radzieckie filmy wojenne przychodził systematycznie sam wiceprzewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, późniejszy Poseł Stronnictwa Demokratycznego, pan Józef Borecki. Zależało nam bardzo na wynikach ekonomicznych by przekonać, że wdrażany w Sokołowie nowoczesny model zintegrowanej instytucji kultury powiedzie się,ale też nie mogliśmy zawiesić projekcji filmu który przyszedł oglądać nasz szef.


W końcu zdobyłem się na odwagę i zaoferowałem panu Boreckiemu rozwiązanie kłopotliwej sytuacji, jeśli na film przyjdzie chociaż 5% widzów, to jest około 20 osób, poślę na ZOR-y pod pana mieszkanie Nyskę i Gienio Burchard pana przywiezie do kina, ale chciałbym wyjaśnić personelowi kina skąd u pana takie zainteresowanie filmami radzieckimi, na które tak trudno zorganizować widownie.


Odpowiedź jaką uzyskałem zrobiła wrażenie, że zapamiętałem ją na całe życie. Z powagą, spokojnym rzeczowym tonem pan Józef wyjaśnił: „W 1939 roku zdałem małą maturę i ojciec podarował mi przedmiot moich marzeń – zegarek na rękę m-ki Omega. Zaraz jednak do Buczacza gdzie mieszkaliśmy wkroczyła Armia Czerwona i oficer tej armii zabrał mi zegarek. Odtąd przychodzę na filmy radzieckie z nadzieją, że może uda mi się rozpoznać tego drania i odebrać moją omegę”.


Zbaraniałem! słuchając tej opowieści i nie wiem dla czego, tłumaczyłem przewodniczącemu że to przecież filmy fabularne, nie żaden dokument a rolę oficerów grają w tych filmach aktorzy. „Taaak?”, z niedowierzaniem stwierdził pan Borecki. „To szkoda mojego czasu na te filmy”.


I druga z życia wzięta anegdotka z udziałem naszego Posła.


Do Wydziału Kultury i Sztuki PPRN w Sokołowie przyszedł pan Bartel upomnieć się o kolejną dotację z budżetu kultury na wznoszony czynami społecznym okazały dom ludowy w Grzymkach nad Bugiem w gminie Ceranów. Po jego wyjściu zobaczyłem worek pozostawiony pod kaflowym piecem, a w nim jakieś mięso.


Natychmiast pobiegłem do mojego szefa i zameldowałem o znalezisku. Pan Józef, jak zawsze zareagował spokojnie i rzeczowo. Pójdzie pan do pani Jazurkowej kierowniczki Wydziału Handlu i Przemysłu i ustali cenę mięsa na rynku a u woźnego pana Małychy zważycie zawartość worka. Z ważeniem nie było problemu, ale uzyskanie informacji od pani Zofii Jazurkowej przekraczało moje możliwości. Okazało się bowiem, że w worku było 12 kg cielęciny – towaru zakazanego i wyłączonego z obrotu. „Obowiązuje zakaz uboju cieląt, a kto cielęciną handluje podlega surowe karze”, surowo stwierdziła szefowa handlu.


Wróciłem do pana Boreckiego zdać sprawozdanie z wykonania poleceń i już dostałem nowe zadani: „Podzielicie z Małychą mięso na trzy równe części. Dla mnie, dla pana i dla pana Małychy. Cielęcina jest po 17,50 zł za kg. Masz tu pieniądze za moją część. Tyle samo weź od Małychy, dodaj swoje i jutro rano przynieś kwit wpłaty na Fundusz Odbudowy Stolicy i Kraju. Każdy grosz przyda się na ten fundusz, który daje nam pieniądze na dokończenie budowy domu kultury. A Bartelowi podziękuj i zapewnij, że przyjadę otworzyć dom ludowy w Grzymkach, tylko żeby była ryba na poczęstunek a nie zakazana cielęcina. I z wódką niech nie przesadzają bo zapowiedzieli się goście z Warszawy a oni nie gustują w miejscowych wyrobach”.


Takie były wówczas łapówki i takie obyczaje.


Autorstwo: Wacław Kruszewski

Źródło: Trybuna.info


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Minister wykluczenia


Wykluczenie transportowe jest tam, gdzie nie da się dojechać drogą ekspresową lub autostradą – uważa Ministerstwo Infrastruktury.

„Likwidujemy wykluczenie komunikacyjne” – powiedział minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, otwierając jesienią 2021 r. drogę ekspresową S19 na granicy Lubelszczyzny i Podkarpacia. „Każdy z Polaków mieszkający w każdym regionie naszego kraju ma prawo do tego, by korzystać z komfortowych dróg autostradowych, ekspresowych”.

KOLEJNY ODCINEK

Ministerstwo Infrastruktury coraz częściej przedstawia budowę dróg ekspresowych i autostrad jako element walki z wykluczeniem transportowym. Ostatnio zrobił to nawet wiceminister Andrzej Bittel, który w resorcie odpowiada za kolej, a przy tym jest pełnomocnikiem rządu ds. przeciwdziałania wykluczeniu komunikacyjnemu. Otwierając w grudniu 2021 r. drogę ekspresową w rejonie Mławy, oznajmił: „Udostępniamy kierowcom kolejny odcinek drogi S7 w województwie mazowieckim. To kolejny etap walki z wykluczeniem komunikacyjnym”.

Opracowany w resorcie infrastruktury „Rządowy program budowy dróg krajowych do 2030 r.” jako wykluczone komunikacyjnie definiuje te obszary kraju, do których nie da się dotrzeć autostradą lub drogą ekspresową.

Problem w tym, że drogi szybkiego ruchu nie eliminują wykluczenia transportowego. Pokazało to badanie „Ocena zagrożenia wykluczeniem społecznym związanym z transportem w powiatach Wielkopolski”, zrealizowane w 2015 r. pod kierunkiem dr. inż. Marcina Kicińskiego z Politechniki Poznańskiej. Jeden z największych odsetków gospodarstw domowych skarżących się na problemy transportowe, wynoszący aż 59%, odnotowano w powiecie nowotomyskim, choć przez jego środek biegnie autostrada A2 z węzłem Nowy Tomyśl. Autostrady i drogi ekspresowe przyspieszają tranzyt, ale tworzą bariery dla mobilności lokalnej.

ROZCINANIE

„Problemem lokalnym jest rozcinanie układów osadniczych przez drogi ekspresowe budowane po śladzie starych tras” – pisze prof. Tomasz Komornicki w raporcie „Polska sprawiedliwa komunikacyjnie”, przywołując badania z gmin, przez które poprowadzono drogi ekspresowe: „5-10% respondentów deklarowało, że czas dojazdu do takich miejsc jak szkoła podstawowa, ośrodek zdrowia czy urząd gminy nie tylko nie zmalał, ale nawet uległ wydłużeniu”.

Rozbudowa drogi krajowej w drogę ekspresową wiąże się ze zmniejszeniem liczby miejsc, w których można wjechać na główną trasę z dróg lokalnych. Zgodnie z przepisami, węzły na drogach ekspresowych poza miastami powinny być lokalizowane nie częściej niż co 5 km, zaś na autostradach nie częściej niż co 15 km. Odległości te bywają jednak dużo większe. Przykładowo na drodze S6 węzły Kołobrzeg Zachód i Kiełpino dzieli 26 km. Na trasie S3 dystans między węzłami Myślibórz i Gorzów Wielkopolski Północ to 28 km – leżący na tym odcinku Nowogródek Pomorski, choć S3 biegnie skrajem tej wsi gminnej, ma do najbliższego wjazdu na trasę 9,5 km. Na autostradzie A4 nie ma węzłów nawet w miejscach jej przecięcia z drogami wojewódzkimi 987 Kolbuszowa – Sędziszów Małopolski i 414 Opole – Prudnik oraz drogą krajową 39 Brzeg – Strzelin.

EKSPRESOWE WYKLUCZENIE

Trasy szybkiego ruchu – choćby z uwagi na rzadkie rozmieszczenie węzłów oraz małą liczbę przystanków budowanych na drogach ekspresowych – w ograniczonym stopniu służą komunikacji autobusowej. Mimo to w programie budowy dróg Ministerstwo Infrastruktury zdecydowało się na zaklinanie rzeczywistości: „Poprawa czasu dojazdu do miejscowości, a także wysokiej jakości infrastruktura przystankowa wpływa bezpośrednio na opłacalność uruchomienia nowych linii autobusowych”. Ostatecznie po etapie konsultacji resort zapisał, że budowa nowych dróg „może wpłynąć na decyzję o uruchomieniu nowych linii autobusowych”.

W Małopolsce po otwarciu drogi S7 niemal wszystkie autobusy relacji Kraków – Zakopane przestały stawać w Chabówce. Na rozbudowanej Zakopiance nie powstał bowiem przystanek w tej miejscowości, a przewoźnicy uznali, że nie opłaca im się zjeżdżać z drogi ekspresowej.

Mieszkańcy Rabki-Zdroju obawiają się, że – po oddaniu do użytku w połowie 2022 r. kolejnego odcinka drogi ekspresowej S7 – oni będą następni. – „Otwarcie nowej drogi, która miała nam ułatwić kontakt ze światem, może doprowadzić do wykluczenia komunikacyjnego” – powiedział portalowi Podhale24.pl burmistrz Rabki-Zdroju Leszek Świder.

Wcześniej problem odczuli mieszkańcy gminy Lubień. Przewoźnicy działający na trasie Kraków – Zakopane, nie chcąc zbaczać z S7, zrezygnowali z postojów na jej terenie.

W województwie kujawsko-pomorskim na wylocie drogi S5 z Bydgoszczy autobusy podmiejskie kursują biegnącymi wzdłuż ekspresówki jezdniami lokalnymi. Na terenie gminy Białe Błoto autobusy zmierzające z Bydgoszczy jadą po jednej stronie drogi S5, a wracają po drugiej. Problem w tym, że przy części przystanków nie da się przejść przez drogę ekspresową. W miejscowościach, w których Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad „zapomniała” o zbudowaniu kładek, niektórzy mieszkańcy mogą autobusem do Bydgoszczy tylko pojechać, a niektórzy tylko z niej wrócić – w zależności od tego, po której stronie drogi S5 mieszkają.

NIEBEZPIECZNE DROGI

To, że trasy szybkiego ruchu zapewniają uatrakcyjnienie komunikacji autobusowej, nie jest jedynym mitem rozpowszechnianym przez resort infrastruktury. Kolejny dotyczy bezpieczeństwa. – „Każda oddana do użytku droga ekspresowa to większe bezpieczeństwo w ruchu drogowym” – oznajmił minister Andrzej Adamczyk, wizytując w listopadzie 2021 r. budowę drogi S7 koło Miechowa.

W grudniu 2021 r. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, którą kieruje Adamczyk, opublikowała „Narodowy program bezpieczeństwa ruchu drogowego 2021-2030”, alarmujący, że „polskie drogi wciąż należą do najniebezpieczniejszych w Europie”. Na podstawie danych za 2019 r. program informuje, że „największy wskaźnik ryzyka śmierci w wypadku odnotowano na drogach ekspresowych, gdzie wyniósł on 53 ofiary śmiertelne/1000 km”. Jak wskazuje dokument, drogi ekspresowe cechują się również najwyższym wskaźnikiem ciężkości wypadków – „wyniósł on 18 ofiar śmiertelnych/100 wypadków, co oznacza, że był dwukrotnie wyższy niż na drogach powiatowych i blisko czterokrotnie wyższy niż na drogach gminnych”.

Wśród czynników wpływających na niski poziom bezpieczeństwa na polskich drogach program wymienia „niewielki udział podróży publicznymi środkami transportu względem transportu indywidualnego”, dodając, że „wpływ na ten stan ma także poziom i dostępność rozwiązań w zakresie komunikacji zbiorowej, która w ostatnich latach – szczególnie na terenach pozamiejskich – znajduje się w recesji”.

IMPOSYBILIZM POLSKI RESORTOWEJ

Na problemy z transportem publicznym na obszarach wiejskich zwrócił uwagę rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek w piśmie skierowanym w październiku 2021 r. do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi: „Na podstawie liczby skarg wpływających do mojego biura nie mogę stwierdzić, że problem wykluczenia komunikacyjnego został rozwiązany”. Wiącek dodał, że należy zagwarantować obsługę komunikacyjną, określając jej minimalne standardy.

Pytany o tę kwestię rzecznik prasowy resortu infrastruktury Szymon Huptyś odparł: „Ministerstwo Infrastruktury nie komentuje wystąpienia Rzecznika Praw Obywatelskich do Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi”.

Wypowiedź Huptysia to przejaw Polski resortowej, w której ministerstwa unikają wspólnego rozwiązywania problemów wykraczających poza kompetencje jednego resortu (zjawisko to Mateusz Morawiecki w 2016 r. określił mianem „głównego hamulca zmian w Polsce”).

Rzecznik praw obywatelskich w końcu doczekał się stanowiska Ministerstwa Infrastruktury. Wiceminister Rafał Weber, wykazując się imposybilizmem, oświadczył: „Wprowadzenie jednolitych w całym kraju regulacji ustanawiających wymagane połączenia komunikacyjne nie znajduje obecnie uzasadnienia”.

Autorstwo: Karol Trammer
Zdjęcie: Remigiusz Okraska
Źródło: ZBS.net.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Sklepy stają czytelniami i dworcami


Czy zakaz handlu w niedzielę jest już fikcją, bo ustawa jest dziurawa? Finezja z jaką właściciele sieci handlowych obchodzą obowiązujące przepisy zdaje się pokazywać, że PiS i Solidarność stworzyły bubel dekady. A kapitaliści bezwzględnie to wykorzystują.

Sieci handlowe wykorzystują wyłączenie dotyczące czytelni czy bibliotek. Kluczowy jest podpunkt 10. w art. 6 ust. 1 ustawy, który wyłącza spod zakazu handlu w niedziele „placówki handlowe w zakładach prowadzących działalność w zakresie kultury, sportu, oświaty, turystyki i wypoczynku”.

Placówki sieci Intermarche reklamują akcje promowania czytelnictwa. Kampania została uruchomiona pod hasłem InterPoCzytelnia i ma nawet branżowego partnera – Wydawnictwo Aksjomat z Torunia. W placówkach sieci pojawiły się malutkie sofy, stoliki oraz regaliki z książkami. W ramach instalacji można wypożyczyć, kupić, albo po prostu poczytać książkę. Stoiska, rzecz jasna, świecą pustkami, bo czytanie książek w supermarkecie nie należy do szczególnych przyjemności. Zgodność z ustawą jednak jest zachowania – nie ma typowego marketu, jest czytelnio-market.

Na inny pomysł wpadli zarządcy Intermarche z Cieszyna. Tamtejszy sklep został przemianowany na dworzec autobusowy i poczekalnię. Dzięki temu, klienci zrobią w tym supermarkecie zakupy także w niedziele objęte zakazem handlu. A oficjalnie zaczekają na autobus miejski, bo budynek rzekomego „dworca” owszem pełnił kiedyś taką funkcję, ale teraz jest już tylko sklepem stojącym niedaleko przystanku cieszyńskiej komunikacji.

Ustawa wprowadzająca stopniowo zakaz handlu w niedziele weszła w życie 1 marca 2018 r. Przewidziano w niej katalog 32 wyłączeń. Zakaz nie obejmuje m.in. działalności pocztowej, a ponadto nie obowiązuje w: cukierniach, lodziarniach, na stacjach paliw płynnych, w kwiaciarniach, w sklepach z prasą ani w kawiarniach. Za ladą mogli też stać właściciele sklepów oraz członkowie ich rodzin, czy też, jak w przypadku Żabek – franczyzobiorcy. Od początku zapisy te są wykorzystywane przez kapitalistów. W niedziele w sklepach pracują ekipy pracowników, a coraz więcej placówek dorobiło się statusu mini-poczt, głównie przez świadczenie usług odbierania przesyłek.

W ostatnim czasie ustawodawcy wprowadzili korektę do ustawy, zakładającą, że co najmniej 40 proc. miesięcznego przychodu sklepu musiałoby być z działalności pocztowej, by móc nadal podawać się za pocztę i handlować w niedzielę. Z tego samego powodu nie wchodzi w grę wykorzystanie możliwości handlu pamiątkami i dewocjonaliami, prasą, biletami komunikacji, kuponami gier losowych, wyrobami tytoniowymi. Również z powodu ograniczenia 40 proc. nie przejdzie otwarcie piekarni, cukierni, czy lodziarni, albo działalności gastronomicznej na terenie marketu. Ale pozostałe furtki tego limitu nie przewidują.

Autorstwo: Piotr Nowak
Źródło: Strajk.eu


Skopiowano z WOLNE MEDIA


  1. Irfy 09.02.2022 14:19

    Trudno ten absurd komentować. U zarania „zakazu handlu w niedziele” stało założenie, które przyjęli sobie hierarchowie polskiego katolickiego Kościoła. Zgodnie z nim „galerie handlowe” i inne sklepy wielkopowierzchniowe były dla tej instytucji konkurencją do portfeli klientów. Innymi słowy, jeśli ktoś z „wiernych” miał do wyboru niedzielną wizytę w dużym sklepie albo niedzielną wizytę w kościele, często wybierał sklep. Podstawą tej ekstrawaganckiej teorii był zapewne wzrastający spadek osób uczestniczących w nabożeństwach a co za tym idzie, również nieopodatkowanych dochodów z datków. Te spadki trzeba było na coś zwalić a że nie wypadało szukać winnych w lustrze, znaleziono ich w dużych sklepach.

    Dalszym krokiem było poproszenie dyktatora o wprowadzenie stosownego zakazu. Dla dyktatora był to trudny orzech do zgryzienia. Z jednej strony jego żelaznym elektoratem są emeryci, którzy w niedziele do „galerii” aż tak nie chodzą, za to duża ich część jest jeszcze stale pod butem Kościoła. Z drugiej strony taki zakaz zirytowałby dużą część reszty społeczeństwa. Które w tygodniu tyra jak woły, w związku z czym niedziela jest często jednym z dwóch dni, w których można zrobić całotygodniowe zakupy. Albo na przykład odwiedzić market budowlany. Nieszczególnie szczęśliwi byli też pracownicy tych sklepów, którym Kościół chciał zapewnić „możliwość święcenia świętego dnia”. Raz, że za takie nieświęcenie i bezbożne pracowanie dostawali oni podwyższone pensje. Dwa, spora część tych ludzi jest ukraińskimi gastarbeiterami, którym tym bardziej zależy na pieniądzach.

    Dlatego dyktator zdecydował się na rozwiązanie salomonowe. Zakaz został wprowadzony, ale tak, żeby dało się go obejść. Oczywiście gdyby naprawdę chciano handlu w niedziele zabronić, to zamiast opasłej i dziurawej jak szwajcarski ser ustawy wprowadzono by inną. Taką, zgodnie z którą określone kategorie sklepów – i tutaj faktycznie trzeba by dobrze zdefiniować te duże galerie handlowe – muszą w niedziele płacić pracownikom wyjątkowe bonusy. Na przykład 1000% dniówki. Gwarantuję, że po czymś takim wszystkie sklepy wielkopowierzchniowe byłyby w niedziele pozamykane na cztery spusty, mimo tego, że oficjalne handel byłby „dozwolony”. Ale nie taka była intencja dyktatora. On chciał rzucić Kościołowi kość, żeby ten nadal kazał swoim wiernym emerytom głosować na jego partię. Efekt widzimy w postaci ośmieszania instytucji „państwa”. Która już bez tego jest ośmieszona, znienawidzona i obdarzona ujemnym zaufaniem obywateli. A wszystko to zupełnie bez sensu. Kościołowi pieniędzy nie przybędzie, dyktatorowi głosów też nie a jedynie zwiększy anarchię.

 

Patologia deweloperska w Gdańsku


Układ cały czas trwa. Sprawa najdroższej działki.


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Tyrania ekspertów. Świat cierpi na pychę rozumu


Świat ma problem z technokracją i brakiem bezstronnych arbitrów.


Skopiowano z WOLNE MEDIA

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...