niedziela, 5 listopada 2023

 

Napastnik z Warszawy usłyszał zarzuty


Zatrzymany w piątek 37-latek, który zaatakował maczetą w Warszawie przypadkowych przechodniów, usłyszał zarzuty. Do sądu trafił wniosek o jego tymczasowe aresztowanie.

Z doniesień RMF FM wynika, że napastnik usłyszał zarzuty usiłowania zabójstwa i spowodowania lekkiego uszczerbku na zdrowiu oraz naruszenia nietykalności cielesnej. Co więcej, stołeczna prokuratura ustaliła, że ten sam mężczyzna odpowiada za trzy inne napaści z użyciem gazu pieprzowego, do których doszło we wrześniu tego roku. Mężczyźnie grozi nawet kara dożywotniego więzienia. Do Sądu Rejonowego dla Warszawy Żoliborza trafił wniosek o tymczasowe aresztowanie 37-latka.

W piątek 3 listopada w Warszawie doszło do trzech ataków. Pierwszy z nich miał miejsce ok. godz. 8.40 na stołecznych Bielanach na ul. Kochanowskiego. Zaatakowany ostrym narzędziem został mężczyzna. „Podjechał do niego mężczyzna na rowerze, po krótkiej wymianie zdań zaatakował ostrym narzędziem i odjechał” – przekazała oficer prasowa bielańskiej policji podinsp. Elwira Kozłowska. Mężczyzna odniósł niewielkie obrażenia. Kolejny atak nastąpił kilkadziesiąt minut później. Ten sam napastnik podjechał na rowerze do innego przechodnia i poprosił o papierosa. Następnie zadał ofierze cios w lewe ramię i odjechał. Trzeci atak miał zostać przeprowadzony na Woli, w okolicach Lasku na Kole. Napastnik tym razem użył gazu pieprzowego.

Sprawca ukrył się w namiocie rozbitym w Lasku na Kole. W środku policjanci znaleźli i zabezpieczyli m.in. maczetę, pałkę teleskopową oraz pojemnik z gazem.

Autorstwo: MM
Na podstawie: RMF FM
Źródło: NCzas.info

 

Francuska prawica chce zakazać krytyki syjonizmu


Grupa senatorów reprezentujących prawicowych Republikanów zgłosiła projekt ustawy, który uznaje krytykę syjonizmu za przestępstwo. Francja w trwającej wojnie palestyńskiego Hamasu z Izraelem opowiedziała się jednoznacznie po stronie Izraela, przede wszystkim pod pretekstem dbałości o bezpieczeństwo zakazując propalestyńskich demonstracji w swoich miastach.

Senator Stéphane’a Le Rudulier zebrał łącznie 16 podpisów pod projektem ustawy dotyczącej zakazania antysyjonizmu. Przedstawiciel gaullistów twierdzi, że to właśnie krytyka Izraela odpowiada za nasilenie się „antysemickich” incydentów nad Sekwaną.

Propozycja przewiduje do dwóch lat więzienia i 75 tys. euro grzywny za obrażanie państwa syjonistycznego. Nawoływanie do nienawiści lub przemocy wobec Izraela byłoby z kolei zagrożone karą do pięciu lat więzienia i 110 tys. euro grzywny.

Le Rudulier wezwał ponadto do rozwiązania skrajnie lewicowej partii „Francja Nieujarzmiona” i wszystkich innych organizacji, które w trwającym właśnie konflikcie nie poparły izraelskiego wojska.

Niemal od razu po wybuchu wojny Francja zakazała propalestyńskich demonstracji, odbywających się mimo decyzji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Rząd w Paryżu twierdzi, że w ciągu ostatnich trzech tygodni odnotował blisko 160 przypadków „antysemityzmu”.

Na podstawie: MiddleEastMonitor.com
Źródło: Autonom.pl


  1. MrMruczek 05.11.2023 12:31

    Skoro tak, to powinni też wprowadzić zakaz krytyki faszyzmu, bo to się zasadniczo niczym nie różni. Wystarczy popatrzeć na 70-letnią historię eksterminacji Palestyńczyków.

 

Jak ukradziono pojęcie „antysemityzm”?


W związku z trwającym ludobójstwem w Strefie Gazy, miliony ludzi na całym świecie solidaryzuje się z mordowanymi Palestyńczykami. Po przeciwnej stronie mamy rzesze bezdusznych hipokrytów, którzy utożsamiają się z brutalnym agresorem. Zdumiewające, ilu przy tej okazji wyłoniło się w Polsce ignorantów, z prezydentami JudeoPolonii i WarszAwiw na czele. Niedouczone towarzystwo najwyraźniej nie rozumie istotnej w tym konflikcie kwestii: kim są prawdziwi Semici, a kim osadnicy tzw. państwa Izrael.


Antysyjonistyczna i antyizraelska manifestacja ortodoksyjnych Żydów w Montrealu (Quebec, Kanada) solidaryzujących się z Palestyńczykami

Zwolennicy ludobójców wyrażają swoje oburzenie wobec osób solidaryzujących się z Palestyńczykami, nazywając ich często ‘antysemitami’. Tymczasem podstawowa encyklopedyczna definicja określająca ludy semickie, wyraźnie wskazuje, że zaliczają się do nich nie tylko Żydzi (jak myśli niedouczona większość), ale także Arabowie (których jest zdecydowanie najwięcej), Asyryjczycy, a nawet część Etiopczyków.

A zatem, Palestyńczycy będący Arabami, to najprawdziwsi SEMICI. Dlatego nie może być antysemitą ten, kto wyraża swoją solidarność z palestyńskim narodem atakowanym przez izraelski siły zbrojne. Co więcej, wielu osadników tzw. państwa Izrael, nie są nawet Semitami. To są przede wszystkim syjoniści, najczęściej z chazarskimi korzeniami, którzy przybyli do Palestyny i ukradli ziemie jej prawowitym mieszkańcom – Semitom. Jeśli więc ktoś krytykuje, a nawet pomstuje na izraelskie siły zbrojne mordujące Palestyńczyków, nie jest antysemitą, tylko jest antysyjonistą. A to robi wielką różnicę.

Tymczasem polskojęzyczny establishmentu zlinczował obywatelkę Norwegii, oskarżając ją o… antysemityzm. Chodzi o niesłuszną i perfidną nagonkę, jaka spadła na studentkę medycyny, która wzięła udział w warszawskiej manifestacji wyrażającej solidarność z Palestyńczykami. Kobieta niosła ze sobą transparent z napisem „keep the world clean” („utrzymaj świat w czystości”) oraz narysowanym koszem na śmieci z symboliczną flagą Izraela w środku.

Polskojęzyczne media, z „Gazetą Wyborczą” na czele, rozpętały istną burzę, atakując młodą Norweżkę ze wszystkich stron. Z kolei „Otwarta Rzeczpospolita – Stowarzyszenie Przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii” obwieściło szumnie na swojej stronie: „Petycja oburzonych za antysemicki transparent studentki z Norwegii. Jej uczelnia oraz prokuratura zapowiadają kroki po wiecu w Warszawie”.

Do sprawy odniósł się sam ambasador Izraela Yacov Livne, podkreślając, że władze Warszawy powinny zapobiegać przejawom „tak otwartego antysemityzmu”. Posłuszny prezydent stolicy Rafał Trzaskowski potępił więc takie zachowania i wskazał, że „każdy, kto się ich dopuszcza, powinien ponieść konsekwencje prawne”. Po czym dodał, że w Warszawie nie może być miejsca na antysemityzm.

Na wszelki wypadek oświadczenie w tej sprawie wydała też Kancelaria Prezydenta Andrzeja Dudy, obwieszczając: „nigdy nie możemy się zgodzić na jakiekolwiek przejawy antysemityzmu w żadnej formie i wszelkie jego oznaki budzą nasze głębokie oburzenie”.

Żeby uzmysłowić absurd całej sytuacji, odsyłam do nagrań i fotografii, dokumentujących antysyjonistyczne manifestacje ortodoksyjnych Żydów z różnych krajów, którzy nie uznają tzw. państwa Izrael. Oto bowiem, wielu pobożnych Żydów nie tylko solidaryzuje się z Palestyńczykami, organizując liczne protesty w ich obronie, ale wręcz potępiają oni izraelskie siły zbrojne i domagają się likwidacji izraelskiego tworu państwowego. Co więcej, za każdym razem mają transparenty z antyizraelskimi hasłami, a czasem nawet palą izraelskie flagi.

NIKT kto solidaryzuje się z doświadczonymi wojną Palestyńczykami czy też Syryjczykami, Irakijczykami i Etiopczykami, w myśl zdrowego rozsądku nie ma prawa być nazywany antysemitą, bo wszystkie wspomniane narody, to ludy semickie.

Tymczasem zaglądam na Wikipedię i czytam: „antysemityzm – postawa niechęci, wrogości wobec Żydów i osób pochodzenia żydowskiego wynikająca z różnego rodzaju uprzedzeń; prześladowania i dyskryminacja Żydów jako grupy wyznaniowej, etnicznej lub rasowej oraz poglądy uzasadniające takie działania. Zwana także żydożerstwem, jest przeciwieństwem filosemityzmu. […] Wbrew nazwie, która mogłaby wskazywać uprzedzenie do wszystkich ludów pochodzenia semickiego, antysemityzm używany jest wyłącznie jako określenie wrogości do Żydów”.

Czyż to nie oznacza, że pojęcie „antysemityzm” zostało ukradzione? A skoro „antysemityzm” jest przeciwieństwem „filosemityzmu”, to jak zatem określić osoby uprzedzone do Żydów, a jednocześnie miłujące Arabów? I odwrotnie, jak określić osoby kochające Żydów i nienawidzące Arabów?

To jeszcze nic. Zauważyłam bowiem większy paradoks. Wygląda na to, że pojęcie „antysemityzm” ukradziono już nawet niektórym Żydom, a konkretnie ortodoksom nieuznającym tzw. państwa Izrael. Bo teraz według establishmentu „antysemitą” zostaje ten, kto pogardza izraelską flagą.

Wyjaśniam zatem: biały prostokąt z dwoma poziomymi niebieskimi pasami i umieszczoną na środku niebieską gwiazdą Dawida, to flaga ruchu syjonistycznego przyjęta w 1891 roku, a od 1948 roku flaga tzw. państwa Izrael. Właśnie tę flagę depczą i palą na swoich manifestacjach ortodoksyjni Żydzi, którzy optują za tym, by obalić syjonistyczny Izrael, gdyż ich zdaniem państwo to jest nielegalne i zbrodnicze. Czy oni też są „antysemitami”?

Autorstwo: Agnieszka Piwar
Zdjęcie: Heri Rakotomalala (CC BY-NC-ND 2.0)
Źródło: Piwar.info

 

Nadchodzi koniec Zełenskiego


Międzynarodowe i wewnątrzkrajowe notowania ekipy zawiadującej Ukrainą pikują.

Wielu Polaków musiało być zaszokowanych relacją Szczepana Twardocha. „Wojsko nienawidzi Zełenskiego” – donosił znany pisarz z frontu. Dodał również, że Siły Zbrojne Ukrainy są świadome problemów z amunicją i bronią. Zdaniem eseisty, ukraińscy żołnierze nie wiedzą, jak przywrócić granice z 2014 roku. Dowództwu zarzucają, że nie szanuje ich życia.

Na Ukrainie niechęć do ekipy rządzącej wynika z połączenia dwóch punktów: początkowego (który jest osadzony w elekcji 2019 roku) i końcowego (klęsce ukraińskiej kontrofensywy i agresywnym przymusie w uzupełnianiu rezerw ludzkich armii).

Najważniejszymi obietnicami wyborczymi kandydata na prezydenta była realizacja „Porozumień mińskich”, czyli autonomia dla Donbasu i pokój. Drugą była rozprawa z mafijno-przestępczym układem biznesu, mediów i bankowości. Wierzono mu, choć bezczelnie kłamał. Nie miał zamiaru realizować jakichkolwiek planów rysowanych przed opinią publiczną na potrzeby elekcji. Ihor Kołomojski, który go wystawił w swojej telewizji i finansował, dążył za wszelką cenę do odzyskania Donbasu z rąk górników. Uważał – niczym jakiś pan feudalny – wschodnią część kraju za swoje dominium a aparat państwowy postrzegał jako powołany do ochrony jego interesów. Zaraz po przejęciu najwyższego urzędu w państwie przez protegowanego, oligarcha dopuścił się kilku spektakularnych przekrętów. Aktor-polityk nie był lepszy, co wydało się po ujawnieniu afery „Panama papers”.

Drugim elementem, który skłania Ukraińców do konkluzji, że „Zełenski nie jest naszym prezydentem”, jest wyniszczające armię i demografię postępowanie strategiczne Kijowa. Opowieści takie jak Olgi, która wróciła z Tarnopola, o miastach bez mężczyzn albo wypełnionych weteranami z amputowanymi kończynami, plastycznie oddają bilans przeprowadzony przez wybudzone z propagandowego amoku społeczeństwo. Przyzwolenie na swobody kulturowo-polityczne dla etnicznych Rosjan z Doniecka jest stosunkowo niskim kosztem w porównaniu do katastrofy zafundowanej przez militarystów. Prawie uwierzyliśmy, że ukraińskie ofiary są jedyne i nie ma na świecie innych, bardziej poszkodowanych narodów, Rosja jest absolutnym złem, wszystko na Ukrainie jest absolutne i czarno-białe jak zło i dobro, bez złożoności. Jeżeli ukraińskie ofiary są jedynymi, 2,5-milionową populację, a na Ukrainie 48-milionową. Jak – po Faludży, Afganistanie, Wietnamie – daliśmy sobie wmówić, że agresja rosyjska nie ma sobie równych w okrucieństwie i dziele eksterminacji cywilów?

Kiedy egzystencja narodu jest zagrożona, nacjonalistyczne opowiastki, które miały motywować do poświęceń, których beneficjentami byli wyłącznie miejscowi plutokraci, przestają działać. Zwłaszcza że sami nacjonaliści walczący na froncie coraz częściej darzą przeciwnika szacunkiem i doceniają – także przez własne doświadczenie falsyfikacji propagandowych bzdur kolportowanych przez 72 Centrum Walki Informacyjno Psychologicznej Sił Specjalnych Ukrainy – humanitaryzm rosyjski w sztuce prowadzenia wojny. Żołnierze ukraińscy widzą różnice w dowodzeniu, traktowaniu jeńców i procesie kapitulacji, czego najlepszym przykładem są okoliczności, w których realizuje się „zaciąg” do wojska. W Rosji mężczyźni honorowo zgłaszają się do punktów poboru. Na Ukrainie panicznie się ich boją. Filmiki z łapanek w ukraińskich miastach nie są niestety fikcją. Mobilizacja przebiega coraz gorzej, wręcz dramatycznie. Ludzie nie chcą umierać za Kołomojskiego zwłaszcza teraz, gdy Rosja stabilizuje swoją pozycję na linii kontaktu bojowego.

„Załużny twierdzi, że ukraińska ofensywa dobiega końca, że trzeba utrzymać to, co mamy i przygotować się do operacji w przyszłym roku. Ale prezydent Zełenski się z tym nie zgadza lub tego nie uznaje” – czytamy w relacjach ze sztabu AFU opublikowanych przez zachodnią prasę.

Ukraińskie kierownictwo zdaje sobie sprawę, że cierpliwość Zachodu jest na wyczerpaniu. „Zełenski pozostaje »odrealniony«” – pisze się już otwarcie. Jego wypowiedzi o zwrocie wszystkich terytoriów zaanektowanych przez Rosję po 2014 roku nie spotykają się ze zrozumieniem i traktowane są jak szkodliwa fantazja blokująca wypracowanie nowych strategii. Frustruje się więc i jest rozczarowany, że nie wykazał przed „sponsorami” większych postępów w „wielkiej” letniej ofensywie.

Amerykański analityk John Harwood twierdzi, że nieudana kontrofensywa Sił Zbrojnych Ukrainy irytuje zagranicznych partnerów Kijowa, ponieważ dostarczany sprzęt jest tracony w zawrotnym tempie a perspektywa opustoszenia ludzkich rezerw równa się zamrożeniu konfliktu. Według niego te kraje, które na początku konfliktu z Rosją wyraziły poparcie dla Kijowa, stopniowo zmieniają swoją retorykę, forsując trudne dla ukraińskiego rządu propozycje.

Błędne kalkulacje ze strony ukraińskiego aktywu wojskowego doprowadziły do znacznego zmniejszenia potencjału ofensywnego Sił Zbrojnych. Ataki Ukraińców, w dużej mierze bezmyślne z taktycznego punktu widzenia, podważyły bazę surowcową armii. Zniszczeniu uległa ogromna ilość sprzętu. Wysokie są też straty w ludziach. W szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy szerzy się defetyzm, narkomania i demoralizacja — tysiące żołnierzy traci wiarę w dowództwo. Na terenie osiedli Sinkowka, Pietropawłowka i Berestowe ujawniono epizody bezprawnego opuszczenia bronionych terenów. Proces ten intensyfikuje się w porównaniu z poprzednimi tygodniami. Dezerterzy przebierają się w cywilne ubrania i z reguły próbują opuścić strefę walk pod osłoną nocy. Naczelny Dowódca Walerij Załużny został zmuszony do ściągania poborowych z prowincji, a zdolność do organizowania formacji gotowej do walki systematycznie maleje.

W Rosji mobilizacja odnosi sukcesy i udało się przesunąć personel wojskowy do obszarów priorytetowych. Zmobilizowani przechodzą sześciomiesięczne szkolenie, zanim zostaną wysłani na linię kontaktu bojowego. Kierują się patriotyzmem i są otoczeni opieką duchową. Wiedzą, za co umierają. Celem ich poświęcenia nie są brudne zyski wąskiego grona manipulatorów, ale bezpieczeństwo ojczyzny zagrożonej sąsiedztwem infrastruktury natowskiej. Rosjanie są podniesieni na duchu i dostrzegają wiele analogii z Wielką Wojną Ojczyźnianą. Do pełnego zwycięstwa nie trzeba więcej. Podobne warunki moralne w Ukrainie wydają się niewyobrażalne.

Aktywna obrona pozwoliła Moskwie przejąć inicjatywę. Odparto ataki i osłabiono znacznie potencjał wroga. Wzrost produkcji zbrojeniowej w Rosji i nieprzemyślane kroki ukraińskiego kierownictwa wojskowego pozwoliły Siłom Zbrojnym FR odnieść sukcesy na wielu odcinkach frontu.

Autorstwo: Maria Czerw
Źródło: WolneMedia.net


  1. emigrant001 05.11.2023 11:17

    ukraina w swoich granicach z 1991 roku będzie tylko żródłem problemów we wschodniej Europie, dlatego też nie może w takich granicach istnieć. To sztuczny twór, nawet nie narodowościowy, bo 70% ukraińców mówi po rosyjsku i na dobrą sprawę trzeba mieć niezłą wprawe, żeby odróżnić ukrów od ruskich. ukraina to nawet nie jest kraj, tylko związek oligarchów. A durni Polacy przekazali im 100 mld zł z pieniędzy podatników. W zasadzie trudno oczekiwać żeby podatnik zrozumiał co to znaczy dla niego ale najprościej wytłumaczyć mu tak – spotykasz pierwszego lepszego ukra, dajesz mu ze swojego potrfela 6250 zł i mówisz sława ukrainie:) bo jak nie to onuca albo ruskie czołgi w Portugalii:)

 

O tym, jak według Shlomo Sanda wymyślono „ziemię Izraela”


Pierre Stamboul jest ważnym członkiem Union Juive Française pour la Paix. Jako antysyjonistyczny Żyd, sekularysta i wolterianin, analizuje idee innego, znanego żydowskiego intelektualisty – Shlomo Sanda, autora książki „Wynalezienie narodu żydowskiego” (Fayard 2006). Tym razem, Stamboul rekonstruuje „wynalezienie ziemi żydowskiej”.

Jak wymyślono ziemię Izraela. „Istnieje jeden aspekt wojny izraelsko-palestyńskiej, którego nigdy nie należy lekceważyć. Syjonizm dokonał gigantycznej manipulacji żydowską historią, pamięcią i tożsamością. To właśnie ta manipulacja umożliwia większości Żydów (zarówno w Izraelu, jak i na całym świecie) wspieranie kolonialistycznego i militarystycznego projektu, który każdego dnia coraz bardziej niszczy Palestynę i szerzy apartheid”.

MORDERCZY MIT: „BÓG DAŁ TĘ ZIEMIĘ NARODOWI ŻYDOWSKIEMU”

W swojej poprzedniej książce („Comment le peuple juif fut inventé”, Fayard, 2008), Shlomo Sand zredukował dwa fundamentalne mity syjonizmu do minimum: wygnanie i powrót. Nie, nie było masowego exodusu Żydów, gdy wojska Tytusa zniszczyły Świątynię w 70 r. n.e. Dzisiejsi Żydzi nie są potomkami starożytnych Hebrajczyków. Są oni w większości potomkami konwertytów. Syjonistyczna idea, że po wiekach wygnania powrócili do ziemi swoich przodków, jest fikcją.

Tym razem Shlomo Sand rozprawia się z kolejnym morderczym mitem. Dla członków ruchu narodowo-religijnego „Bóg dał tę ziemię narodowi żydowskiemu”, a w imię tych fundamentalistycznych koncepcji Palestyńczycy są intruzami. Ale „świeccy” syjoniści podzielają ten sam pogląd. Przekształcili „Biblię” w księgę kolonialnego podboju, twierdząc, że Żydzi zawsze mieli niezachwiane przywiązanie do “ziemi Izraela”, co daje im wyłączne prawo własności. To właśnie ten mit ziemi jest przedmiotem rozważań autora, który posługuje się przyjemnym stylem i licznymi odniesieniami historycznymi i bibliograficznymi. Krótko mówiąc, jest to książka absolutnie niezbędna.

HISTORIE PRYWATNE

W Comment le peuple juif fut inventé Shlomo Sand opowiedział szereg osobistych anegdot. Jego wieloletnia przyjaźń z palestyńskim poetą Mahmoudem Darwishem, wygnanym z własnego kraju, któremu nie pozwolono nawet zostać pochowanym w rodzinnej wiosce (która już nie istnieje). Opowiada również historię swojego katalońskiego teścia, ocalałego z hiszpańskiej wojny domowej, który ostatecznie „wylądował” w Izraelu.

Tam Shlomo daje nam kilka wskazówek na temat swojego pochodzenia. Urodził się w jednym z obozów dla Żydów ocalałych z nazistowskiego ludobójstwa, dla których istniało tylko jedno możliwe miejsce przeznaczenia: Izrael. Za europejską zbrodnię zapłacili Palestyńczycy.

W roku 1967 Shlomo był żołnierzem armii, która dokonała krwawego podboju Wschodniej Jerozolimy. Opisuje nacjonalistyczną gorączkę młodych ludzi wokół niego, pewność „powrotu do ziemi przodków”. Opisuje również bezinteresowną zbrodnię wojenną: starszego Palestyńczyka torturowanego na śmierć przez armię, która twierdzi, że jest moralna. Jego pisarstwo jest przesycone wielkimi emocjami.

Shlomo Sand jest profesorem historii na Uniwersytecie w Tel Awiwie. Jego uniwersytet, położony na obrzeżach miasta, został zbudowany na miejscu jednej z wielu wiosek (kilkuset) wymazanych z mapy, gdy ludność palestyńska została wypędzona w 1948 roku. Mieszkańcy tej wioski nie walczyli i do końca mieli nadzieję, że nie zostaną wypędzeni. Państwo Izrael praktykuje całkowite zaprzeczanie prawdziwej historii tej ziemi, a w szczególności Palestyńczyków. Shlomo opowiada o pracy izraelskiego stowarzyszenia antykolonialnego Zochrot, które przywraca pamięć o tych wymazanych z mapy wioskach.

Shlomo był aktywny w skrajnie lewicowym antysyjonistycznym ruchu Matzpen w latach 1980. Nie określa się już jako antysyjonista. Jednak nawet bardziej niż jego poprzednia publikacja, jego książka z wielką skutecznością burzy syjonistyczne mity.

Opowiada się za dwoma państwami żyjącymi obok siebie w Palestynie, które byłyby państwami dla wszystkich swoich obywateli. Pisze jednak: „Na pierwszy rzut oka okupacja, trwająca już piątą dekadę, przygotowuje grunt pod utworzenie państwa dwunarodowego”.

Jest przeciwny prawu powrotu dla palestyńskich uchodźców. Dla porównania wyjaśnia, że miliony Niemców z Europy Wschodniej, którzy są potomkami tych, którzy zostali wypędzeni w 1945 roku, nie powrócą. Jednak wyraźnie pokazuje, że wypędzenie Palestyńczyków z ich kraju w 1948 r. było przestępstwem i że Izrael uczynił to wypędzenie ostatecznym. Jego badanie wioski zniszczonej pod budowę uniwersytetu (i jej mieszkańców) jest precyzyjne i bezkompromisowe.

Przed rokiem 1967 miał nadzieję, że jego kraj będzie w stanie znormalizować sytuację i zawrzeć sprawiedliwy pokój. Z goryczą pisał: „Nie wiedziałem, że przez większość życia będę żył w cieniu reżimu apartheidu, podczas gdy »cywilizowany« świat, częściowo z powodu wyrzutów sumienia, będzie czuł się zobowiązany do kompromisu z nim, a nawet do wspierania go”. Słowo „apartheid” jest często używane w książce do opisania obecnej rzeczywistości.

ZIEMIA ZAMIESZKANA PRZEZ WIELE NARODÓW I RELIGIA Z ZAGRANICY

W książce Jak wynaleziono naród żydowski znajduje się rozdział poświęcony pojęciu „narodu”, który jest trudny do przeczytania dla niespecjalisty. Tym razem Shlomo analizuje pojęcia ojczyzny, granic, prawa ziemi i prawa krwi. To żmudny rozdział, ale jego konkluzja jest jasna. Roszczenie syjonistów do powrotu do ich „ojczyzny” w imię napisanej na nowo historii nie opiera się na żadnej z różnych konstrukcji ojczyzny, jakie zna historia.

Jak w historii nazywała się ziemia, która obecnie jest Izraelem/Palestyną? Jakie znaczenie ma Jerozolima?

„Biblia” mówi o Kanaanie i stwierdza, że Hebrajczycy przybyli z zagranicy. Mówi się, że dwie główne postacie, Abraham i Mojżesz, przybyły z Mezopotamii, a druga z Egiptu. Postacie te są legendarne. „Księga Jozuego” (która jest prawdziwą apologią czystek etnicznych i ludobójstwa) przywołuje ziemię zamieszkaną przez wiele ludów, które pozostały tam pomimo masakr. Innymi słowy, religia żydowska opisuje ludzi z zewnątrz, którzy żywią straszliwą nienawiść do tubylców.

Izraelscy archeolodzy oszacowali, że „Biblia” została zasadniczo napisana w królestwie Judei, na krótko przed zajęciem Jerozolimy przez Babilończyków (VII w. p.n.e.). Shlomo Sand idzie dalej. Uważa on, że tekst został napisany przez uczonych, którzy zostali upoważnieni przez perskiego cesarza Cyrusa do powrotu do Jerozolimy, a nawet później w okresie hellenistycznym. Uczeni ci byli otoczeni przez chłopów, z których większość nadal była poganami, co wyjaśnia wszystkie złe rzeczy, które „Biblia” mówi o tubylcach.

W księgach biblijnych obietnica ziemi dla narodu wybranego jest zawsze obwarowana warunkami. Wszystko jest uwarunkowane stopniem wiary w Boga. Kiedy dzisiejsi religijni osadnicy twierdzą, że „Bóg dał im tę ziemię”, oddalają się od tekstu założycielskiego. Region Izraela/Palestyny był nazywany Kanaanem, a region Jerozolimy Judeą. Region ten miał niejednorodną populację i mówiono tam różnymi językami. Dopiero w czasach Machabeuszy (II wiek p.n.e.) religia rozprzestrzeniła się na nowe regiony (Samaria, Galilea, Negew), a następnie dalej do Imperium Rzymskiego. Nie ma odniesienia do „ziemi obiecanej”. Żydowski filozof Filon z Aleksandrii żył w czasach Jezusa Chrystusa i jest mało prawdopodobne, aby pielgrzymował do pobliskiej Jerozolimy.

W przeciwieństwie do mitu nauczanego dziś w izraelskich szkołach (exodus kilku milionów Żydów, gdy wojska Tytusa zniszczyły Drugą Świątynię), w pierwszym i drugim wieku naszej ery miały miejsce trzy poważne bunty żydowskie, odzwierciedlające fundamentalny antagonizm między politeistami a monoteistami. Nie było jednak masowego exodusu, a tym bardziej w takiej liczbie. Po ostatnim żydowskim buncie (Bar Kokhba, 135 r. n.e.) region przyjął nazwę Palestyny, a ludność przeszła na chrześcijaństwo, a pięć wieków później na islam. Nie ma śladu terminu „Erec Israel” („ziemia Izraela”) w tamtym czasie.

RELIGIA ŻYDOWSKA I BRAK PRZYWIĄZANIA DO ZIEMI

Pierwsze przykazanie Talmudu „wyraźnie zabrania wiernym żydowskim organizowania się w celu emigracji do świętego domu przed nadejściem Mesjasza”. Jedynie odłam judaizmu, karaimi, głosił imigrację do Palestyny. Pomimo tego, że (podobnie jak Żydzi) byli szeroko rozproszeni po całym świecie, Karaimi byli obecni w Jerozolimie, gdy miasto zostało zajęte przez krzyżowców, a w Jerozolimie nadal znajduje się synagoga Karaimów.

Żydowscy uczeni, którzy odwiedzili ten region w średniowieczu, szukali głównie swoich współwyznawców. Jeden z nich zauważył, że w Damaszku było znacznie więcej Żydów niż w Jerozolimie.

U podstaw syjonizmu leży alija, czyli „przybycie” do Izraela. To manipulacja: alija to (w „Kabale”) „mistyczne wznoszenie się osoby, które jest skondensowane w formule: wznoszenie się duszy”. Od IV do XIX wieku kroniki odnotowały tylko 30 żydowskich pielgrzymek do Palestyny, podczas gdy odnotowały 3500 relacji z pielgrzymek chrześcijańskich. Trudno się temu dziwić. Pielgrzymowanie jest tradycją chrześcijańską, a następnie muzułmańską. Żydowska modlitwa „w przyszłym roku w Jerozolimie” przywołuje nadchodzące odkupienie, a nie emigrację. „Dla religijnego Żyda Święte Miasto jest wspomnieniem, które karmi głos, a nie atrakcyjnym miejscem geograficznym”.

A GDYBY SYJONIZM BYŁ WYNALAZKIEM CHRZEŚCIJAŃSKIM?

Chrześcijańskie ruchy syjonistyczne są dziś dobrze znane. Te ruchy ewangelizacyjne były bardzo potężne we wspieraniu kolonizacji Palestyny finansowo i politycznie. Nawiasem mówiąc, ci syjonistyczni chrześcijanie są przywiązani do „nierealnego Żyda”, a nie do prawdziwych Żydów. Dla nich Żydzi muszą wypędzić Armagedon (= zło = Arabów) z ziemi świętej, a następnie nawrócić się na „prawdziwą wiarę”, w przeciwnym razie znikną, ponieważ ten trend jest millenarystyczny (i antysemicki). Ci syjonistyczni chrześcijanie utożsamili kolonizację nowych terytoriów (Ameryka Północna, Afryka Południowa, Australia) z podbojem Kanaanu przez Jozuego.

Mohamed Taleb poszedł już dalej, twierdząc, że syjonizm ma chrześcijańskie korzenie. Chrześcijańscy syjoniści są „dysydentami” protestantyzmu (ewangelikami, purytanami).

Shlomo Sand mówi również o anglikanach i gromadzi fakty dotyczące historii Anglii. Od XVI wieku, wraz z reformacją, zaczęto tłumaczyć „Biblię”. Starożytny świat hebrajski, opisany w „Biblii”, stał się znajomy. „Nierealny Żyd” stał się sympatyczny. Po kilku wiekach zakazów, Cromwell (w 1656 r.) zezwolił na powrót Żydów do Anglii (czynniki ekonomiczne również odegrały pewną rolę). Żydzi wydaleni z Hiszpanii, którzy schronili się w Holandii, przyczynili się do dobrobytu tego konkurenta).

Wiele brytyjskich osób publicznych mówiło o „powrocie” Żydów do Palestyny (w XIX wieku Shaftsbury, Palmerston i oczywiście Disraeli, premier). Brytyjczycy wykazywali coraz większe zainteresowanie Palestyną, istotnym ogniwem na drodze do Indii.

Po pogromach w 1881 r. miliony Żydów z Imperium Rosyjskiego wyjechały na Zachód. Udali się głównie do Stanów Zjednoczonych, ponieważ Wielka Brytania zamknęła swoje drzwi. W 1905 r. Lord Balfour, który został premierem w 1905 r., uchwalił bardzo restrykcyjne prawo przeciwko imigracji, głównie Żydów. Publicznie wygłaszał antysemickie komentarze. Ten sam Lord Balfour wysłał Rothschildowi słynną „Deklarację Balfoura” w 1917 roku. Nie ma w niej sprzeczności. Dla Balfoura Żydzi byli „nieasymilowalni”, jeśli przybyli do Europy, ale stali się kolonistami służącymi interesom Imperium Brytyjskiego, jeśli osiedlili się w Palestynie. Z wielu powodów, w tym przywiązania do znanej lektury „Biblii”, „Deklaracja Balfoura” zyskała konsensus czołowych brytyjskich polityków.

Na początku XX wieku trzy zjawiska polityczne połączyły się, aby projekt syjonistyczny stał się wykonalny: chrześcijańska wrażliwość świata protestanckiego połączona z brytyjską wizją kolonialną, zjadliwy antysemityzm w Europie Wschodniej i pojawienie się żydowskiego nacjonalizmu, który wymyślił wszystko: historię, ziemię i język.

SYJONIZM I RELIGIA ŻYDOWSKA

Wszyscy znamy zjadliwą krytykę syjonizmu ze strony żydowskich socjalistów, którzy byli hegemonami w europejskim świecie żydowskim aż do II wojny światowej. Bund, partia robotnicza opowiadająca się za “autonomią kulturową” dla Żydów bez określonego terytorium, była zaciekle antysyjonistyczna. Socjalistyczne i komunistyczne partie robotnicze, w których działało wielu Żydów, również były bardzo krytyczne.

Mniej znany jest radykalny sprzeciw religijnych Żydów wobec syjonizmu. Książka Yacova Rabkina „In the Name of the Torah, Jewish Opposition to Zionism” dostarcza wielu faktów. Często myślimy o obecnej postawie religijnych Żydów. Od 1967 r. większość z nich stała się kolonialistyczna, nacjonalistyczna i rasistowska, jak Ovadia Yossef, założyciel Shass, czy główny rabin miasta Safed, który zabrania wynajmowania mieszkań “Arabom”. Jednak nie zawsze tak było, a Shlomo Sand przypomina nam, że dla ludzi religijnych „ziemia święta” nigdy nie była ojczyzną Żydów. Judaizm reformowany był przeciwny syjonizmowi, ponieważ obawiał się (słusznie), że opóźni on marsz w kierunku równych praw. Ortodoksyjni Żydzi byli jeszcze bardziej surowi. Zacytujmy niektóre z ich komentarzy: „Przyjmijcie Torę na pustyni, bez kraju, bez własności ziemi”, „Syjoniści dążą tylko do zrzucenia jarzma »Biblii« i przykazań i zachowują tylko to, co narodowe, taki będzie ich judaizm”.

W syjonizmie ziemia zastępuje „Biblię”, a pokłony przed przyszłym państwem zajmują miejsce żarliwości wobec Boga.

Kiedy Teodor Herzl próbował przekonać rabinów do syjonizmu, zdecydowana większość z nich protestowała, a nawet organizowała opór wobec idei syjonistycznych. W 1900 r. kilku z nich opublikowało broszurę zatytułowaną „Pouczająca książka dla uczciwych ludzi przeciwko systemowi syjonistycznemu”.

Syjonizm nie tylko zaprzeczał podstawowym prawom (odrzucenie rasizmu, kolonializmu i nierówności), ale także zaprzeczał religii. Znacjonalizował żydowski język religijny i przekształcił „Biblię” w księgę kolonialnego podboju.

SYJONIZM I ARABOWIE

Kwestia obecności Arabów w Palestynie na początku ruchu syjonistycznego prawie nigdy nie była poruszana. Podobnie jak większość kolonizatorów, syjoniści nie widzieli (lub nie chcieli widzieć) rdzennej ludności.

A jednak, podczas gdy imigracja Żydów do Palestyny była dozwolona do 1922 r., kraj ten nadal był w 90% arabski. A Palestyńczycy stanowili 2/3 populacji, gdy wybuchła wojna w 1948 roku.

Wśród syjonistów byli humaniści, którzy wyobrażali sobie pokojowe współistnienie z Palestyńczykami. Należeli do nich Ahad Haam, a później Martin Buber. Wkrótce jednak zostali oni wyparci przez zwolenników „transferu”, czyli wypędzenia Palestyńczyków.

W swoim filmie La terre parle arabe francusko-palestyńska filmowiec Maryse Gargour pokazuje, że wszyscy przywódcy syjonistyczni byli zwolennikami „transferu” już w 1930 roku. Różnili się jedynie co do metody jego przeprowadzenia.

Od 1930 r. większość syjonistycznych badań nad przeszłością starała się zlokalizować i utrzymać Ziemię Izraela w centrum „żydowskiej istoty”. Doszli do szalonego wniosku, że “Arabowie zajęli Ziemię Izraela w 634 roku i od tego czasu pozostają tam jako obcy okupanci”. Niektórzy propagandyści posuwają się nawet do porównywania tego z arabską obecnością w Hiszpanii, która trwała ponad 7 wieków. W rzeczywistości, poza wszystkimi samousprawiedliwiającymi się tekstami, jedynym hamulcem syjonistycznej kolonizacji były ograniczenia równowagi sił. To dlatego obecny rząd Izraela, który jest wspierany na odległość przez Zachód, wydaje się być w stanie uciec od wszystkiego.

Shlomo Sand analizuje szereg mitów, które towarzyszyły syjonistycznemu podbojowi: mit pracy, mit kibucu, który poza egalitarnym ideałem był przede wszystkim narzędziem podboju ziemi zarezerwowanej tylko dla Żydów, oraz mit związku zawodowego Histadrut, również zarezerwowanego tylko dla Żydów. Kibuce były systematycznie tworzone na obszarach przygranicznych, aby zapobiec powrotowi „infiltratorów” (palestyńskich uchodźców). Obecnie ich liczba spada, ponieważ przeszliśmy do nowej formy kolonizacji.

OD ROKU 1967

Mit ziemi kierował polityką syjonistyczną. Od 1967 r. znajduje się w jej centrum.

Syjonistyczna kolonizacja odbywała się pod wyimaginowaną, dynamiczną i mobilizującą egidą „odkupienia ziemi”.

Shlomo Sand jest bardzo surowy dla „syjonistycznej lewicy”, która brała udział we wszystkich podbojach.

Istniał konsensus co do koncepcji „judaizacji ziemi”, co oczywiście oznaczało wypędzenie Palestyńczyków. Najbardziej zagorzali nacjonaliści wywodzili się z lewicy: Mosze Dayan, Yigal Allon.

Shlomo Sand uważa, że wojna z 1967 r. nie była zaplanowana przez żadną ze stron. Mam wątpliwości oparte na relacjach rodzinnych. Jeden z kuzynów mojego ojca, generał izraelskich sił powietrznych, powiedział mi już w lipcu 1967 r., że Izrael nie był zagrożony, że plany bombardowań były gotowe od lat i że kolonizacja miała się wkrótce rozpocząć.

Jak tylko wojna się skończyła, najwybitniejsi izraelscy intelektualiści podpisali „manifest na rzecz większego Izraela”, wstęp do kolonizacji. 20 lat później, pomimo Intifady, zasada państwa „etnodemokratycznego” odzyskała przewagę. Syjonizm jest piekielną maszyną, która nie zatrzyma się z własnej woli.

PODSUMOWUJĄC

Logicznie rzecz biorąc, Izrael jest dziś rządzony przez skrajnie prawicową koalicję. Konsensus, który do tego doprowadził, jest częściowo wynikiem całkowicie przerobionej historii. Podobnie jak w przypadku poprzedniej książki, Shlomo Sand z pewnością będzie szeroko czytany w Izraelu. Syjoniści będą go oczerniać. Wybitni specjaliści zostaną wysłani, aby obalić niezaprzeczalne fakty. Ta książka powinna pomóc nam obalić mordercze mity. W dniu, w którym stanie się możliwe „przełamanie frontu domowego” w Izraelu, ta książka, podobnie jak poprzednia, pomoże Izraelczykom pozbyć się zafałszowanej tożsamości, która nie tylko pomaga zniszczyć palestyńskie społeczeństwo, ale jest również ostatecznie samobójcza dla Izraelczyków.

Źródło zagraniczne: Legrandsoir.info
Źródło polskie: BabylonianEmpire.wordpress.com

 

Nasze prawa


Zadzwonił do nas człowiek, któremu czyściciele wyjęli drzwi. Niedawno skończyła mu się umowa i szuka innego lokum. Nie zalega z czynszem. Mafia wstawiła słupa, który pilnuje lokatora. Karki o tępym wyrazie twarzy zmieniają się co 12 godzin i pilnują, lokatora, żeby znowu nie wstawił drzwi, które oni zdążyli już dwa razy wyłamać.

Wezwana policja zachowała się biernie. Oczywiście uprzedziła agresorów, ze nie mogą bez wyroku nikogo eksmitować, ale wyłamaniu drzwi nie zapobiegła, bo przyjechała za późno. Prawo mówi, że osoba, której posiadanie naruszono, ma prawo przywrócić sobie niezwłocznie bezprawnie naruszone posiadanie, ale wolno przy tym nawet tknąć naruszyciela i jego pomocników. Stąd te słupy pilnujące, żeby lokator nie przywrócił sobie posiadania. Ze zbójem dyżurującym w mieszkaniu i bez drzwi mało kto wytrzyma. Jest to więc skuteczna metoda na bezprawną eksmisję. Pod warunkiem że czyściciele nie odpowiedzą za naruszenie miru domowego i włamanie. Jest nadzieja, że odpowiedzą. Sprawa trafiła do prokuratury, która przekazała ja do sądu karnego.

Pani Kasia mieszka w namiocie z folii nad stawem na warszawskiej Woli. Od lata zeszłego roku. Na bruk wyeksmitował ją mąż. Wtedy miała już depresję i nie była nawet w sądzie, żeby się bronić. A wyroki eksmisji zapadające zaocznie zwykle są bez lokalu socjalnego. Przez 12 lat pracowała jako rzecznik prasowy w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego. Aż przyszedł nowy prezes i stosował taki mobbing, że doprowadził do jej zwolnienia. Dziś handluje czym popadnie pod Halą Mirowską. Mimo skrajnie trudnych warunków, mieszkanie w namiocie spowodowało zapalenie stawów, zachowuje postawę pełną godności. Mówi, że się podniesie. Dopóki nie podleczy stawów, nie może podjąć pracy fizycznej. Jak sama mówi: „Może stukać w klawiaturę, ale wyżąć mopa nie da rady”. Pani Kasia ma wyższe wykształcenie.

Była w urzędzie na Woli, ale jej odpowiedzieli, że jej nie pomogą wyjść z bezdomności, bo mieszka w namiocie a panie urzędniczki do namiotu na wizję lokalną chodzić nie będą. Trudno by tam zresztą było przepytać sąsiadów. Bo jedynym sąsiadem jest łabędź pływający w pobliskim, stawie. Podobną odpowiedź uzyskała w Ośrodku Pomocy Społecznej.

Jest to osoba bez nałogów, jeśli nie liczyć nałogowego czytania książek. Ostatnio zafascynowała ją literatura szwedzka i norweska. „Towar” do sprzedawania pod Halą dostarcza jej właścicielka ciuchlandu. Utargiem dzielą się po połowie. W centrum jednego z najbogatszych państwa świata kobieta w średnim wieku czeka na pomoc, odganiana przez warszawskie urzędy.

Właśnie wybraliśmy nowy Sejm, który być może uchwali jakieś nowe prawa, które bandyci będą bezkarnie łamać. Niedługo wybierzemy nowy samorząd, który być może tak jak poprzedni będzie miał w nosie obywateli.

Autorstwo: Piotr Ikonowicz
Źródło: Trybuna.info


  1. replikant3d 04.11.2023 20:17

    Zapomnij facet…Oni wszyscy chcą tylko pozycji, sukcesu,kasy i władzy. Nawet małej . Rządzi pieniądz i układy.

  2. kufel10 05.11.2023 05:20

    Znajomy czyściciel, to syn pani sę/dzi, ale płaci od ręki i zawsze się uśmiecha. Nawet go lubię.

 

Jedzenie robaków w imię klimatu


Unia Europejska wciska nam jedzenie robaków, a europosłowie PiS głosują „za”, chociaż są „przeciwko”. Po raz kolejny byliśmy świadkami takiego scenariusza.

Rezolucja o strategii białkowej UE była wielokrotnie krytykowana przez polityków tzw. Zjednoczonej Prawicy. Ci słusznie wskazywali, że UE chce zmusić Polaków do jedzenia robaków. Publikowali w mediach społecznościowych przeróżne grafiki, przedstawiali się jako obrońcy polskiej tradycji kulinarnej, uwypuklali irracjonalność UE.

Po czym, gdy pod koniec października br. przyszło do głosowania w Parlamencie Europejskim, europosłowie PiS zagłosowali „za”. I właściwie nikt nie jest zaskoczony. Ustępująca władza wielokrotnie pokazywała już, że w kwestii unijnej (i nie tylko zresztą…) mówi jedno, a robi coś innego.

Oczywiście teraz europosłowie PiS dorabiają do swojego głosowania odpowiednie teorie. Można z nich wyciągnąć wniosek, że zrobili to dla naszego „dobra”. W rozmowie z Interią jedni głosowanie za jedzeniem robaków tłumaczą, że to korzyść dla rolników, którzy mogą skorzystać z innych aspektów rezolucji, jak np. niezależność od importu białka. Inni twierdzą, że rezolucja dotyczy głównie wykorzystania białka z owadów w paszach dla zwierząt, a nie w żywności dla ludzi. A Patryk Jaki stwierdził, że się pomylił i swój głos wycofuje.

Unia Europejska dopuszcza, byśmy jedli owady i robaki, które będą dodawane do popularnych produktów goszczących codziennie na naszych stołach.

Mąka ze świerszczy ma być dodatkiem do produktów takich jak m.in. wieloziarniste chleby i bułki, batony zbożowe, ciasteczka i herbatniki czy przetwory mięsne oraz zupy. Dopuszczone do obrotu na rynku unijnym zostaną także larwy pleśniakowca lśniącego (Alphitobius diaperinus) w postaci mrożonej, pasty, suszonej i sproszkowanej. To tylko niektóre z przykładów.

Wszystko po to, by chronić nas przed „globalnym ociepleniem”. Ekofanatycy od dawna postulują zastąpienie dotychczas spożywanego mięsa robakami. Chodzi o to, że przy hodowli, ale i przez same zwierzęta wytwarzana jest duża ilość gazów cieplarnianych. Innymi słowy, bydło puszcza wiatry, a to podobno złe dla klimatu.

Jeśli wziąć pod uwagę to, że Unia coraz mocniej lansuje pomysł obłożenia mięsa drakońskimi podatkami, to może okazać się, że rzeczywiście „europejska biedota” zostanie zmuszona do jedzenia robaków. Mięso będzie towarem luksusowym dla zamożnych.

„Owadów będzie można używać do robienia aperitifów, przekąsek, w makaronach, czy hamburgerach” – zachwalał w rozmowie z „The Guardian” Christophe Derrien, szef International Platform of Insects for Food and Feed – organizacji lobbującej za przerabianiem owadów na żywność i paszę.

I właśnie to serwuje nam Unia Europejska. Przy wsparciu europosłów PiS.

Autorstwo: KM
Na podstawie: Twitter.com
Zdjęcie: ivabalk (CC0)
Źródło: NCzas.info


  1. Venom 04.11.2023 14:34

    CZYLI KOLEJNA TEORIA Spiskowa) STALA SIE Faktem.,BEDA NAS TERAZ TRULI NA POTEGE ,PRZYSZLO TYLKO?NAM WSZYSTKO SAMEMU ROBIC

  2. pikpok 04.11.2023 15:03

    Tylko kabała satanistyczna chowana w domach wariatów na psychopatów mogło wpaść na taki pomysł by zamiast roślin dać ludziom do jedzenia robaki.

  3. emigrant001 05.11.2023 10:59

    To, że coś robaczywego będzie w sklepie nie oznacza, że musisz to kupić.
    Problem będą mieli biedacy z Mopsu, którzy dostaną przeterminowane robaki jako społeczną pomoc, żeby ratować planetę:)
    Ale dla własnego dobra należy twórców tych ekoterrorystycznych pomysłów eliminować z życia społecznego. Każdy pomysł jest dobry:) Jednym z nich jest Christophe Derrien.
    Bo tragedią będzie jeśli biernie zaczekamy, aż mąka ze świerszczy ma być dodatkiem do produktów takich jak m.in. wieloziarniste chleby i bułki, batony zbożowe, ciasteczka i herbatniki czy przetwory mięsne oraz zupy. Dopuszczone do obrotu na rynku unijnym zostaną także larwy pleśniakowca lśniącego (Alphitobius diaperinus) w postaci mrożonej, pasty, suszonej i sproszkowanej.

  4. Admin WM 05.11.2023 11:49

    Myślę, że oni planują dodawać robaki do wszystkiego, gdzie się da. Wystarczy, że UE jakąś dyrektywę przegłosuje, że „dla naszego dobra lub klimatu” należy dodawać np. 10% mączki z robaków do każdego chleba. Już dzisiaj są problemy w sklepach, np. ws. czekolady. Kiedyś można było kupić ją bez lecytyny sojowej lub sztucznej (albo jedno i drugie naraz), a dzisiaj jest to prawie niemożliwe (prawie, bo można jeszcze czasami trafić cudem na lecytynę słonecznikową – choć nie wiadomo czy ze słonecznika organicznego, czy GMO).

 

Powszechna obowiązkowa służba wojskowa wchodzi do głównego nurtu


Przyjęło się w naszym kraju, że obóz polityczny, który, zwłaszcza przed wyborami, poruszać będzie głośno kwestię przywrócenia poboru do wojska, nie ma co liczyć na wyborcze zwycięstwo. I rzeczywiście poza nielicznymi, marginalnymi głosami trudno w gorączce przedwyborczej wyhaczyć znanego polityka czy też inną osobistość, związaną z jednym z 4 głównych obozów politycznych w naszym kraju, która rzuciła, by głośno hasło powrotu do czasów sprzed 2009 roku kiedy to pobór wstrzymano.

Brak zainteresowania ginięciem na bezsensownych wojnach, wszczynanych przed polityków oraz stojące za nimi interesy biznesowe, zwłaszcza sektora wojskowo-przemysłowego, nie jest stricte polską przypadłością. W Stanach Zjednoczonych temat powrotu do poboru, który zawieszono w trakcie wojny w Wietnamie, już powrócił do mainstreamu — na razie jednak słychać tam głośne zaprzeczenia ze strony Departamentu Obrony. Powrót do obowiązkowej służby w USA wiązany jest z koniecznością prowadzenia wojen hegemonicznych na kilku frontach oraz kryzysem w dobrowolnej rekrutacji – młodzież w Stanach Zjednoczonych już w latach 1970. wolała uciekać do Kanady, Meksyku, a nawet na Kubę, niż zostać zabitym lub okaleczonym w wietnamskiej dżungli. Dzisiaj sprzeciw wobec zaburzania komuś jego planów życiowych oraz skazywania na zranienie lub śmierć przez polityków, oraz prywatny sektor wojskowy ich finansujący, jest jeszcze większy.

W Rosji z kolei młodzież, która mogła zostać wysłana na rzeź na wojnie ukraińskiej, rozpełzła się po wszystkich postsowieckich republikach, zwłaszcza Gruzji i Kazachstanie, aby tylko nie zostać kanonen flajsze w starciu z Ukrainą.

W Europie sytuacja wygląda jeszcze gorzej. O ile w Polsce gotowość do obrony ojczyzny deklaruje około 57% osób w wieku 18-55 lat, tj. 11 mln, o tyle na zachodzie liczby te wyglądają znacznie gorzej. Widać wyraźnie, że świadomość oraz iloraz inteligencji młodych Europejczyków wcale nie jest na tak niskim poziomie, skoro zdają sobie oni sprawę, że nie warto poświęcać życia za zwiększone zyski dla Lockheed Martina, Boeinga, BAE Systems czy też Rheinmetall AG. Geopolityka jednak może sprawić, że bynajmniej wcale nie interesy koncernów mogą sprawić, że znajdą się służalcze wobec Waszyngtonu siły w Europie, które będą forsować większy przymus zakładania munduru przez młodych mieszkańców starego kontynentu.

O ile zimna wojna na kontynencie europejskim przebiegła dla amerykańsko-żydowskich dążeń hegemonicznych w miarę bezkrwawo, o tyle chęć rozszerzenia wpływów politycznych, wojskowych i gospodarczych zachodu pod same bramy Moskwy spowodowała zdecydowaną rosyjską reakcję, aczkolwiek i tak opóźnioną o wiele lat.

Co prawda w trakcie zimnej wojny Amerykanie w kilku krajach podsycali (lub też nawet rozpętywali, jak niektórzy sugerują) wojny domowe skrajnej prawicy ze skrajną lewicą (np. lata ołowiu we Włoszech), o tyle do wojny bloku wschodniego z blokiem zachodnim wówczas nie doszło. Okładanie się na neutralnym gruncie, gdzieś na polach ryżowych w Indochinach, górach Hindukuszu w Afganistanie czy też plantacjach bananów w Ameryce Środkowej było odpowiednikiem dzisiejszej wojny zastępczej USA-Rosja, która toczy się na Ukrainie. Amerykanie wówczas mieli o tyle łatwiej, iż po referacie Chruszczowa, rozliczającym i potępiającym stalinizm, więzi Moskwy i Pekinu, trzymającego się stalinowskiej ortodoksji, zaczęły się luzować. Dzisiaj, pomimo kolejnych prób rozbicia tego partnerstwa, wciąż trzyma się ono mocno.

Toteż nie należy oczekiwać, że Amerykanie zakończą politykę podkopywania rosyjskiej siły za pomocą lojalnego wobec siebie mięsa armatniego. Dzisiaj są to Ukraińcy, jutro mogą to być kraje Bałtyckie a jak Pentagonowi i tam braknie już młodzieży na ginięcie w wojnie zastępczej z Moskwą, to mogą sięgnąć nawet po kadry wojskowe z większych krajów NATO, w co jednak sam osobiście nieco wątpię, aczkolwiek wykluczać tego nie można, zwłaszcza jeżeli po przegranej przez Ukrainę wojnie z Rosją, Moskwa wciąż będzie wysuwać postulaty z grudnia 2021 roku o cofnięciu wojsk sojuszu za Odrę, a Waszyngton będzie chciał za wszelką cenę dowieźć wiarygodności i siły zdominowanego przez siebie paktu militarnego.

Nie powinno w takim wypadku nikogo dziwić, że lojalne wobec Waszyngtonu elity warszawskie gotowe będą poświęcić życie młodych Polaków, aby tylko utrzymać nasz kraj w obozie geopolitycznym, z którego oni sami czerpać będą prywatnie ogromne zyski.

Taka sytuacja, w połączeniu z potencjalnym dojściem armii rosyjskiej pod samą Medykę, stworzyć musi klimat powrotu obowiązkowej służby wojskowej w naszym kraju.

Już w 2021 roku związany z obozem pisowskim „działacz narodowy” Robert Bąkiewicz we wpisie w serwisie Facebook, w 101. rocznicę odepchnięcia Bolszewików spod Warszawy, pisał o konieczności powrotu do powszechnego, przymusowego poboru: „Powinno być przywrócone (tak jak to zrobiła ostatnio Szwecja) powszechne przeszkolenie wojskowe w postaci powszechnego poboru, jak też stworzenie innych form szkolenia wojskowego. Zasadniczym bowiem brakiem polskiej armii są jej rezerwy ludzkie. Przywrócenie poboru wojskowego przyczyniłoby się zarówno do poprawy poziomu rezerw wojskowych, jak i do podniesienia odpowiedzialności i morale społeczeństwa za obronę własnego bezpieczeństwa”.

Po raz kolejny odgrzał temat powrotu do czasów sprzed 2009 roku w kontekście poboru w sierpniu roku bieżącego, kiedy to w serwisie Twitter, również z okazji Święta Wojska Polskiego, w rocznicę Bitwy Warszawskiej, napisał: „1. Przywrócenie obowiązku służby wojskowej w Polsce to postulat konieczny. W dobie zmian w mapie bezpieczeństwa na świecie oraz wynikających z tego zagrożeń militarnych posiadanie silnej armii z dużymi rezerwami daje bezpieczeństwo, oraz zwiększa gwarancje pokoju dla Polski”.

Już po wygranych, lecz tak naprawdę przegranych przez obóz rządzący wyborach parlamentarnych roku bieżącego powtórzył on swój postulat, tym razem wciskając go w dłuższą formę wypowiedzi, przypominającą propagandowy nacisk na elity polityczne, mający przekonać czytających do konieczności wprowadzenia proponowanych przez niego postulatów.

Bąkiewicz, startujący w minionych wyborach parlamentarnych z listy PiS-u, 3 listopada 2023 roku napisał w serwisie „Twitter”: „Powszechna służba wojskowa, nie tylko przygotowuje konieczne rezerwy na wypadek wojny, których dziś praktycznie nie mamy, ale także wzmacnia moralną gotowość do obrony własnego kraju. Dlatego wszelkie pomysły wychodzące z kręgu obozu „zwycięzców” ostatnich wyborów, jak ta zgłoszona przez wybitnego i zasłużonego w likwidowaniu jednostek wojska polskiego, byłego ministra Siemoniaka o ograniczeni wojska do 150 tysięcy należy uznać za działalność szkodliwą i zagrażającą bezpieczeństwu narodowemu. Przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej jest pilnym zadaniem narodowym i sprawdzianem gotowości nowego rządu do wywiązania się z najbardziej podstawowego obowiązku władz państwowych do obrony własnej Ojczyzny”.

No cóż, trudno o większe bzdury. Przywrócenie powszechnego poboru do wojska w sytuacji geopolitycznej, w której znajduje się nasz kraj, służyć będzie przede wszystkim obronie zachodniej Europy oraz hegemonicznych interesów Stanów Zjednoczonych. Zachodnia Europa nie ma zamiaru zwiększać swojego wojskowego potencjału, a młodzież tamtejsza nie chce ginąć w jakichś sprokurowanych przez polityków i wielki biznes wojnach. Wobec takich nastrojów społecznych na zachód od Odry Amerykanie będą musieli polegać wyłącznie na krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Umówmy się, Litwa, Łotwa czy Estonia to państwa, z którymi wchłonięciem Rosja nie powinna mieć większego problemu. Pod warunkiem rzecz jasna, że rzucona do walki zostanie odpowiednia ilość wojsk, a nie tak jak miało to miejsce 24 lutego 2022 roku. Trudno rzecz jasna oczekiwać, żeby Rosja zdecydowała się zaatakować jakikolwiek kraj NATO. Jest to w mojej opinii bardzo mało prawdopodobne. Jednak scenariusze blok zachodni musi pisać różnorakie i dostosowywać do nich konkretne wojskowe strategie i plany.

W takim wypadku Polska staje się potencjalnie kluczowym hamulcem postępów wojskowych Moskwy w kierunku zachodnim. Dlatego też mięso armatnie w naszej części starego kontynentu będzie musiało być, w przypadku upadku Kijowa, w ciągłej gotowości do zginięcia za Paryż, Berlin, Londyn czy też Waszyngton. I oczywiście owego kanonen flajsze musi być odpowiednia ilość. A wobec mimo wszystko umiarkowanego poruszenia umysłów młodych Polaków rozpętywaną przez reżim warszawski prowojenną gorączką, aby zrealizować potrzeby Pentagonu w tej części świata, niewykluczone, że konieczne będzie sięgnięcie po przymus.

Wciąż oczywiście nie wiadomo kto będzie rządzić w naszym kraju kolejne 4 lata. Obóz rządzący, co wynika z balonów próbnych „narodowca” Bąkiewicza, gotowy jest rozwalić młodym Polakom ich życie i wysyłać ich pod przymusem na militarne szkolenia. Lewicowo-liberalny obóz polityczny, który może sięgnąć po władzę, wydaje się zmniejszać nacisk na militaryzm oraz ograniczać liczebność wojska, proponowaną przez rządzące ostatnie 8 lat Prawo i Sprawiedliwość oraz jej przybudówki. Nie wiemy jednak, jak zachowa się potencjalna lewicowo-liberalna władza w razie upadku Kijowa i nacisków z Waszyngtonu, aby pogonić młodych Polaków w kamasze tak, aby Moskwa miała większe obawy co do dalszego dekonstruowania porządku postzimnowojennego w Europie. Osobiście głęboko wątpię, aby miała takie plany. Wykluczyć ich jednak nie można.

Jeżeli zwycięskiemu-przegranemu obozowi pseudoprawicy udałoby się stworzyć nowy rząd, załóżmy z dokooptowanym PSL-em oraz wyczyszczoną z elementów nieodpowiednich Konfederacją, to można spodziewać się dalszych balonów próbnych oraz coraz to głośniejszych postulatów powrotu do przymusowego poboru, nawet jeżeli reżim w Kijowie będzie utrzymywał się na powierzchni. W przypadku zmontowania władzy przez obóz liberalno-lewicowy w mojej opinii głośno o poborze zrobi się dopiero wtedy kiedy Moskwa posuwać się na zachód zacznie zdecydowanie w większym tempie.

Tak czy inaczej, nasz kraj w koncepcji wysuniętej fortecy żydowsko-amerykańskiej czy też szerzej żydowsko-amerykańsko-europejskiej dominacji na świecie, w ciągu najbliższych lat nie czekają żadne pozytywne zjawiska jeżeli chodzi o geopolitykę naszego obszaru. Wroga Polsce Ukraina, która wydrenowała dzięki usłużnym wobec Waszyngtonu politykom warszawskim budżet naszego kraju z dziesiątek miliardów złotych, chyli się ku upadkowi, a Zachód coraz mniej jest chętny obsługiwać interesy ukraińskich oligarchów i ich politycznych marionetek w Kijowie. Powolna agonia tworu, który spokojnie możemy nazywać neobanderowską Ukrainą, wydaje się nieunikniona.

Gdyby Polska była rządzona przez suwerenne elity narodowe, złożone z Polaków, a nie polityków pochodzenia żydowskiego i ukraińskiego, którzy zajmują kluczowe pozycje w naszym kraju od 1989 roku, to można byłoby się spodziewać nieco większego stopnia bezpieczeństwa naszego kraju, gdyż neutralność w awanturze nad Dnieprem wytrąciłaby Moskwie atut w postaci ataków na nasz kraj za wysyłanie broni, amunicji i najemników do zabijania rosyjskich żołnierzy. Jednak fakt, że wspieramy militarnie jedną ze stron konfliktu, sprawia, że gorące głowy rosyjskich generałów mogą chcieć w przyszłości zrewanżować się nam za nasz haniebny udział w nie naszym konflikcie.

Na Węgrzech oraz ostatnio na Słowacji władzę polityczną sprawują ludzie, którzy dużo bardziej interesują się losem narodu niż interesów Stanów Zjednoczonych, Ihora Kołomojskiego, korporacji Monsanto, funduszu BlackRock czy też bezpieczeństwa Berlina i Paryża. Toteż Słowacy i Węgrzy będą z pewnością przez najbliższe lata spać dużo spokojnie od nas (chyba że „nowa Operacja Gladio” zawita do tych krajów). I nie będą musieli wydawać tak dużych funduszy na zakup amerykańskiego sprzętu militarnego, co pozytywnie wpływać będzie na ich gospodarki i pojemność portfeli ich mieszkańców.

Nie należy rzecz jasna wykluczyć pewnego zakopania rowów pomiędzy Rosją a zachodem. Jednak rozbudzona nienawiść pomiędzy wschodem a krajami NATO w mojej opinii będzie trudna do przezwyciężenia w najbliższym czasie a Amerykanie, dopóki Rosja będzie w ścisłych relacjach z głównym konkurentem Waszyngtonu do hegemonii, a więc Chinami, dopóty mogą chcieć osłabiać Moskwę rękoma swoich usłużnych wasali. Być może również Polaków.

Autorstwo: Terminator 2019
Zdjęcie: Ministerstwo Obrony Narodowej
Źródło: WolneMedia.net


  1. kufel10 05.11.2023 05:11

    I zadrżały rurki w makdolaldach, po otłuszczonych karkach poleciał pot. I napisał brajan Kowalski do denisa Nowaka – trzeba się będzie wylogować …

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...