środa, 27 września 2023

 

Kaczyński szykuje się na przegraną


Władza PiS zmieniła prawo tak, aby po przegranych wyborach móc przeszkadzać nowemu rządowi.

Chociaż według oficjalnie kolportowanych przez władzę PiS sondaży mają oni zachować władzę po wyborach, to Jarosław Kaczyński przygotowuje się na wariant oddania władzy. Sejm uchwalił dwie ustawy, które mają pozwolić PiS w opozycji blokować działania nowego rządu.

W sierpniu Sejm uchwalił ustawę o „reformie prokuratury”. Wzmocniła ona pozycję Prokuratora Krajowego, czyli zastępcę ministra sprawiedliwości. PiS wprowadził, że jego odwołanie będzie możliwe tylko za zgodą prezydenta. Oprócz tego, jego pozycja została gigantycznie wzmocniona.

Drugą ustawą, która pokazuje, że Kaczyński poważnie liczy się z utratą władzy, to prawo wymagające zgody prezydenta na odwołanie urzędników (np. komisarza polskiego w Unii Europejskiej) zagranicznych. Nie jest żadną tajemnicą, że Kaczyński Andrzeja Dudy nie lubi i nie szanuje. Dlatego tak duże wzmocnienie jego władzy jest podyktowane zabezpieczeniem partyjnego interesu.

STRACH PRZED WIĘZIENIEM

Nowe prawo ma pomóc uchronić polityków PiS przed wieloletnim więzieniem. Tylko za sprawy wymierzone w opozycję Kaczyńskiemu i szefom bezpieki PiS: Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi grożą wieloletnie wyroki bezwzględnego więzienia.

Chodzi o słynną aferę Pegasusa. PiS użył broni do zwalczania terrorystów, aby zdobyć kompromitujące materiały na opozycję. Inwigilowano tak w 2019 r. Krzysztofa Brejzę, wówczas szefa kampanii wyborczej Koalicji Obywatelskiej. Dzięki Pegasusowi PiS dokładnie wiedział, co planuje w kampanii Koalicja Obywatelska. Wiedzę tę wykorzystywano do skuteczniejszego prowadzenia kampanii. Atakowano także rodzinę (przy pomocy ukradzionych i sfałszowanych SMS) Krzysztofa Brejzy, aby doprowadzić do sytuacji, w której nie będzie on w stanie normalnie funkcjonować.

Podobnie pomagano Andrzejowi Dudzie w wyborach prezydenckich w 2020 r. Z telefonu Sławomira Nowaka, byłego ministra w rządzie Donalda Tuska, pozyskiwano informacje o planach w kampanii. Np. taką, że Rafał Trzaskowski nie wystąpi w debacie TVP w Końskich. Dzięki temu Duda nie musiał się do tej debaty przygotowywać, a na dodatek TVP miała gotową narrację, że Trzaskowski jest tchórzem, który boi się rozmawiać z urzędującym prezydentem.

Śledztwa w sprawie Pegausa są obecnie toczone w polskich prokuraturach na polecenia sądu. Zgodnie z nowelizacją to Prokurator Krajowy, a nie – jak do tej pory Prokurator Generalny – będzie decydował o obsadzie szefów prokuratur wszystkich szczebli. Trudno o bardziej czytelny dowód, iż Kaczyński nie wierzy w wygraną.

Również Prokurator Krajowy będzie podejmował decyzję o delegowaniu prokuratorów do pracy w innych jednostkach. A także będzie wskazywał, kto będzie rzecznikiem dyscyplinarnym, czyli osobą, która będzie podejmować decyzje o pociąganiu do odpowiedzialności prokuratorów.

Z kompetencji Prokuratora Generalnego zabrano również decyzje o stosowaniu wobec obywateli inwigilacji. Dzięki temu nowy minister sprawiedliwości będzie w zasadzie funkcją czysto dekoracyjną. Ludzie Zbigniewa Ziobro będą mieli pełną kontrolę nad tym, czy i kto prowadzi jakieś śledztwa i będą mogli – w razie potrzeby – przenosić je do innych jednostek. Po uchwaleniu tego prawa doszło do wielkiej imprezy wśród prokuratorów Ziobry. Cieszyli się, że mają przynajmniej 2,5 roku spokojnego życia, bo do końca prezydentury Andrzeja Dudy.

To, że Kaczyński jest przekonany, iż traci władzę, potwierdza uchwalenie prawa, które zgłosił Andrzej Duda. W czerwcu zaproponował on (kompletnie niezgodne z Konstytucją, bo za politykę zagraniczną odpowiada rząd, nie prezydent) ustawę, z której wynika, iż rząd musi przedstawiać prezydentowi kandydatury na polskiego komisarza, sędziego Trybunału Sprawiedliwości i inne stanowiska w Unii Europejskiej. Początkowo Kaczyński i politycy PiS byli zaskoczeni i niechętni projektowi, który Duda ogłosił w czerwcu. Ale w lipcu zmienili zdanie i uchwalili tę ustawę.

WIELKI BŁĄD KACZYŃSKIEGO

Gdyby potraktować to prawo poważnie, to nowy rząd byłby bezsilny. Andrzej Duda sabotować będzie każdą jego decyzję. A jedna to prawo to błąd. Pomysł, aby palić za sobą mosty, jest stary jak świat. Jednym z pierwszych, którzy wprowadzili go życie był Hernan Corteza w 1519 r., gdy nakazał na oczach swoich żołnierzy spalić statki. Chciał im bowiem uświadomić, że przeżyć mogą tylko dzięki walce. Podobną taktykę stosował przez większość swoich rządów Kaczyński. Gdy ponad rok temu przyznał się do używania broni przeciwko terrorystom (słynnego programu Pegasus) do szpiegowania opozycji, to wszyscy byli w szoku. Pomimo informacji z kanadyjskiego laboratorium Citizen Lab, to urzędnicy i politycy PiS zaprzeczali lub kpili z informacji, iż szpiegują opozycję. Kaczyński wówczas jednak dał jasno do zrozumienia: tak, kupiliśmy ten program, tak, używaliśmy przeciwko opozycji. Wśród starych pracowników służb po tym wystąpieniu Kaczyński został ogłoszony „pierwszym sygnalistą”. W ten sposób Kaczyński – zdaniem naszych informatorów – chciał pokazać swoim ludziom, że „pali statki”. Jak stracimy władzę, to wszyscy idą siedzieć – do więzienia.

Co się zmieniło w ostatnim półtora roku? Przede wszystkim to, że Kaczyński ma świadomość, iż nie ma zgody sojuszników Polski (USA i kraje Unii Europejskiej) na próby zdławienia opozycji siłą. Ambasador Mark Brzeziński wprost zwrócił się do władz PiS, aby pokojowo przekazały władzę. Chyba bardziej czytelnie skomentować plotek o przygotowaniach do stanu wyjątkowego, gdyby sondaże wskazywały na porażkę PiS, to nie można było.

Kaczyński przekazał przed najważniejszą bitwą w swojej politycznej karierze jasny sygnał do swoich kolegów: uważam, że przegramy, ale jesteśmy w grze.

To błąd, który może Kaczyńskiego dużo kosztować. Te zmiany prawa są proste do obejścia. Nowy minister sprawiedliwości może po prostu zwolnić Prokuratora Krajowego, bez oglądania się na zapisy ustawy. Jak będzie on chciał protestować, to musi skierować sprawę do sądu pracy. To zaś potrwa wiele miesięcy. Co więcej, sąd ów – ma prawo i obowiązek – uznać tę ustawę za niezgodną z Konstytucją i dlatego zaakceptować odwołanie Prokuratora Krajowego. Wiara polityków PiS, że następcy z Koalicji Obywatelskiej będą z nimi walczyć w białych rękawiczkach, jest urocza. To samo spotka się z ustawą prezydencką. Po prostu rząd będzie „olewał” konsultacje z Dudą w sprawie zmian urzędników unijnych. Podobnie jak w wypadku Prokuratora Krajowego odwołanym pozostanie tylko droga sądowa.

Jak ustaliłem wśród otoczenia Donalda Tuska, jest jeszcze jeden pomysł na odblokowanie władzy. Nowy Sejm wybierze prawidłowo cały skład Trybunału Konstytucyjnego. To zaś pozwoli TK tak wyłonionemu ogłosić likwidację wszystkich pisowskich ustaw. Nowi sędziowie TK nie muszą być zaprzysiężeni przez Andrzeja Dudę, aby pełnić swoje obowiązki.

Pozostaje też kwestia, czy Duda w ogóle jest prezydentem. Protesty wyborcze odrzuciła bowiem uznana za nie istniejącą Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Ważność wyboru Dudy zaś potwierdziła specjalnie stworzona przez PiS izba w Sądzie Najwyższym. Czyli również niezgodna z Konstytucją i prawem.

Autorstwo: Jan Piński
Źródło: NCzas.com


  1. MajkelWlkp 27.09.2023 13:23

    Jan Piński i wszystko jasne… Kolejny krzykacz anty-PiS. Szczególnie lubi ujadać na Kaczyńskiego odwracając tym samym uwagę od Morawieckiego, który jest wybrankiem kapitalistów i ma wszelkie narzędzia wykonawcze jako premier. Takich ekspertów, autorytetów, intelektualistów, influencerów wysypało jak grzyby po deszczu, aby robić ludziom pranie mózgu.
    Tak jak ciężko dzisiaj komuś wytłumaczyć, że to Morawiecki, a nie Kaczor rządzi w Polsce podając logiczne argumenty, tak samo w sprawie Rosji. Nie Putin chce wojny i podbić kraje Europy, jego jakaś tam Polska nie interesuje w kontekście wyimaginowanych podbojów. Decyzje polskojęzycznego (bo nie polskiego) rządu i dyplomacja (a w zasadzie jej brak) eskalują działania wojenne i sprowadzają ryzyko wciągnięcia nas do niej, albo strategicznego ataku nuklearnego.

 

Trzecia Droga zatrzymała „pochód Konfederacji”?


Szymon Hołownia w Polkowicach chwalił się, że Trzecia Droga zatrzymała „pochód Konfederacji”. Faktem jest, że prawicowa koalicja traci w sondażach, ale trudno powiedzieć, czy stronnictwo Hołowni i Kosiniaka-Kamysza miało na to jakiś wpływ.

Jeszcze niedawno wydawało się, że Konfederacja może osiągnąć w wyborach wynik w okolicach 20 proc., a już na pewno ma w kieszeni wynik dwucyfrowy. Tymczasem ostatnie sondaże coraz częściej pokazują spadek poniżej 10 proc. Jaka jest tego przyczyna? Sympatycy każdego ze skrzydeł prawicowej koalicji stawiają własne diagnozy.

Ostatnio na temat spadków Konfederacji w sondażach wypowiedział się lider Polski 2050 – Szymon Hołownia. Polityk twierdzi, że to on i Trzecia Droga zatrzymali „pochód Konfederacji”. „Myśmy zatrzymali pochód Konfederacji, która przecież jeszcze chwilę temu, mówili: 17 proc. zrobią w wyborach. Dzisiaj mają 8, 9, 7 w dzisiejszym sondażu. Coś nie pykło. Coś nie działa. A jeszcze dwa miesiące temu wychodzili i mówili: Grzegorz Braun byłby świetnym ministrem edukacji” – powiedział Szymon Hołownia w Polkowicach.

Trudno powiedzieć, czy Hołownia i jego środowisko mieli jakiś wpływ na malejące poparcie Konfederacji, ale ostatnie wyniki prawicowej koalicji są dla Trzeciej Drogi prezentem.

Tymczasem do wyborów zostało tylko trochę ponad dwa tygodnie…

Autorstwo: SG
Źródło: NCzas.com


  1. Flibusta 27.09.2023 13:49

    Pomału…pomału. Sondaże to nie wybory.

 

To już jest koniec! Bąkiewicz przegrał na całej linii


Ta decyzja Sądu Okręgowego m.st. Warszawy ostatecznie zamyka sprawę batalii prawnej o Stowarzyszenia Marsz Niepodległości.

19 lutego br. Robert Bąkiewicz został odwołany z funkcji prezesa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości przez Walne Zgromadzenie Członków. Bąkiewicz zareagował na to na swój sposób. Zwołał zebranie Zarządu stowarzyszenia, pomimo że nie był już do tego uprawniony, ponieważ na mocy uchwały Walnego Zgromadzenia stracił nie tylko funkcję Prezesa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, ale również funkcję członka Zarządu.

22 lutego w „zebraniu zarządu”, oprócz Bąkiewicza, wzięło udział trzech innych członków Zarządu, m.in. Tomasz Kalinowski i Przemysław Czyżewski. Obaj do dzisiaj współpracują ściśle z Bąkiewiczem.

Warto podkreślić, że Zarząd Stowarzyszenia Marsz Niepodległości w tamtym czasie liczył dziesięciu członków, a po usunięciu Bąkiewicza, dziewięciu. Nie było więc nawet odpowiedniego kworum, które mogłoby podjąć jakiekolwiek uchwały. Nie przeszkadzało to jednak Bąkiewiczowi, który szedł już na całość.

Na tym „zebraniu” 22 lutego 2023 r. Robert Bąkiewicz ze swoimi trzema kolegami podjął „uchwałę” o wkluczeniu pozostałych sześciu członków Zarządu z grona członków Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Czyli mniejszość postanowiła usunąć większość z Zarządu.

Było to działanie jawnie sprzeczne ze Statutem Stowarzyszenia i prawem o stowarzyszeniach. Ale Robert Bąkiewicz się tym nie przejmował. Na podstawie tej „uchwały” złożył wniosek o wykreślenie wspomnianych sześciu członków Zarządu z Krajowego Rejestru Sądowego. I o dziwo, tak się stało! Ale na krótko. Bowiem wkrótce nie tylko ci wykreśleni członkowie na nowo pojawili się w KRS, ale również sąd uznał uchwałę Walnego Zgromadzenia z 19 lutego i wykreślił Bąkiewicza z KRS.

Robert Bąkiewicz złożył apelację w sprawie nieuznania jego “zebrania” Zarządu. W międzyczasie zorganizował nawet swoje „walne zgromadzenie” z wyborem nowych „władz”, które jednak nigdy nie zostały wpisane do KRS. I nigdy nie zostaną wpisane, jakby chciał tego Bąkiewicz.

24 września Sąd Okręgowy dla m. st. Warszawy postanowił oddalić wspomnianą apelację złożoną przez Roberta Bąkiewicza i Tomasza Kalinowskiego.

To kończy kilkumiesięczną prawną batalię o Stowarzyszenie Marsz Niepodległości i ostatecznie zamyka sprawę, ponieważ nie ma już żadnych dróg odwoławczych od tej decyzji. Robert Bąkiewicz nie może już mówić, że jest w jakimś „sporze z kolegami ze stowarzyszenia”, jak to przedstawiał na spotkaniach z wyborcami PiS-u i Suwerennej Polski. Nie może udawać, że jest nadal Prezesem Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, jak to robi w opisach profilowych na swoich mediach społecznościowych.

Robert Bąkiewicz został ze Stowarzyszenia Marsz Niepodległości wykluczony nie dlatego, że wszedł w konflikt polityczny z innymi kolegami. Tak często sugeruje sam Bąkiewicz w różnych wywiadach czy na spotkaniach z wyborcami. Robert Bąkiewicz stracił funkcję prezesa SMN – i również członkostwo w stowarzyszeniu – w związku z licznymi nadużyciami, z łamaniem statutu i wyprowadzaniem środków finansowych ze stowarzyszenia w ramach tzw. karuzeli grantowej. Wynikiem tych działań było zadłużenie Stowarzyszenia na ponad 200 tys. złotych.

To są wszystko rzeczy dobrze udokumentowane, które znalazły się również w raporcie, który został zaprezentowany członkom SMN. To właśnie na podstawie tych informacji i danych z Raportu członkowie SMN podjęli ostateczną decyzję o usunięciu Roberta Bąkiewicza z funkcji prezesa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości.

Źródło: MediaNarodowe.com

 

Poroszenko Chciał ostrzec Kaczyńskiego przed skażonym zbożem


Były prezydent Ukrainy Petro Poroszenko miał chcieć spotkać się z Jarosławem Kaczyńskim, by ostrzec go przed aferą zbożową. Próby kontaktu ze strony kijowskiego polityka zostały zignorowane, a kwestia zboża w końcu podzieliła Polskę i Ukrainę.

„Poroszence miało zależeć na spotkaniu z samym Jarosławem Kaczyńskim. Nasze źródła twierdzą, że Poroszenko nie spotkał się z jednoznaczną odmową, ale z brakiem zainteresowania ze strony władz formacji rządzącej” – informuje portal „Wirtualna Polska”.

„Były prezydent Ukrainy bardzo chciał przyjechać do Warszawy. Nie było jednak reakcji ze strony Nowogrodzkiej, była cisza” – twierdzi anonimowy informator. Były prezydent Ukrainy chciał ostrzec Warszawę przed tym, co ostatecznie i tak się stało. Poroszenko chciał m.in. rozmawiać o wewnętrznej polityce państwa ukraińskiego.

„Jak słyszymy, były prezydent i deputowany do Rady Najwyższej chciał też poruszyć temat embarga na zboże. Sprawa doprowadziła we wrześniu do poważnego kryzysu w relacjach polskich i ukraińskich władz. Poroszenko, jak słyszymy nieoficjalnie od źródeł związanych z obozem władzy, chciał ostrzec PiS, że zrobi się z tego poważny problem, który może doprowadzić do ostrego sporu między naszymi krajami” – podaje „WP”.

Autorstwo: SG
Na podstawie: WP.pl
Źródło: NCzas.com


  1. Kazma 27.09.2023 13:32

    Jeżeli jest w ogóle poruszana kwestia skażonego zboża to jest to robione mimochodem i tylko napomykane, a jest to przecież najważniejsza kwestia w całej tej aferze, ale oficjalnie w ogóle nie poruszana przez główne, nierządne media!

 

Nowe informacje o orgii na plebanii


Na plebanii kościoła NMP Anielskiej w Dąbrowie Górniczej zorganizowano orgię, w której udział wziął ksiądz i dwóch mężczyzn. Jeden z uczestników „zabaw” stracił przytomność i wymagał pomocy medycznej. Wiadomo już, kim była ta osoba.

Do szokujących wydarzeń doszło w nocy z 30 na 31 sierpnia. Ksiądz Tomasz Z. zaprosił do siebie na noc dwóch mężczyzn. Jeden z nich był męską prostytutką i jednocześnie znajomym kapłana, natomiast drugi był kochankiem żigolaka.

Mężczyźni zażywali viagrę, substancje psychotropowe i „bawili się” w trójkącie. Z doniesień medialnych wiadomo było, że jeden z nich stracił przytomność i wymagał pomocy medycznej. Teraz wiadomo, że zasłabł kochanek męskiej prostytutki.

Do mężczyzny ktoś wezwał karetkę. Najpewniej zadzwonił żigolak lub inny ksiądz, który słyszał „imprezę”. Na pewno nie zrobił tego ksiądz Tomasz Z., który wyrzucił męską prostytutkę z mieszkania, gdy dowiedział się, że ambulans jest w drodze.

„Do wezwania pogotowia doszło około 1:00. Uczestnicy byli pod wpływem substancji psychotropowych. To doprowadziło do utraty przytomności poszkodowanego. Zgłaszający został wyrzucony z mieszkania. Twierdził, że nie miał możliwości udzielenia pomocy poszkodowanemu z tego względu” – przekazał „Faktowi” informator.

Poszkodowany trafił do szpitala. Tymczasem prokuratura prowadzi śledztwo ws. nieudzielenia pomocy osobie poszkodowanej. Ksiądz Z. nie został jednak jeszcze przesłuchany.

Autorstwo: SG
Na podstawie: Fakt.pl, o2.pl
Źródło: NCzas.com

 

Ludzie nie boją się wychodzić po zmroku. Żyjemy normalnie


Relacja pana Jacka Słomy, rolnika z przygranicznej miejscowości, którego pole ciągnie się na długości 3,5 km wzdłuż granicy. Relacja warta przeczytania szczególnie teraz, w kontekście filmu Agnieszki Holland „Zielona granica”.

Pamiętam, jak w sierpniu 2021 na granicy pojawiło się wojsko. Kosiliśmy wówczas pszenicę na tym samym polu, na którym dziś sieję pszenżyto (zdjęcie). To było 8 bądź 9 sierpnia 2021 roku. Widziałem strażników granicznych, którzy musieli wybierać, które grupy migrantów zatrzymują, a które odpuszczają. Nie mieli wystarczającej ilości funkcjonariuszy do tego zadania. Pamiętajmy, że wówczas nie tylko nie było płotu na granicy, ale też żadnej innej choćby tymczasowej bariery.

Już wtedy widzieliśmy kilkunasto- a czasem kilkudziesięcioosobowe grupy migrantów, które przemierzały polne drogi, włamywali się do pustostanów, budynków gospodarczych (w tym kilkukrotnie do mojego garażu i domu po mojej babci), kilkudziesięcioosobowa grupa przeszła przez pobliską wieś, ciągając za klamki w drzwiach zaparkowanych pod domami aut. W sierpniu moja mama przestała chodzić po zmroku do ogrodu. Moja żona zabrała dzieci i pojechała na jakiś czas do Białegostoku. Podczas szturmu na granicę w Kuźnicy, rodzice zabierali dzieci ze szkoły, inni widzieli wszystko z okien własnych domów (kilkaset metrów od granicy).

Nasze pola nomen omen graniczą z granicą na odcinku 3,5 km. Widziałem wszystko od początku. Gdy powstał płot tymczasowy z drutu, nocami po drugiej stronie było widać ogniska migrantów. Ci nocami potrafili rzucać w naszych żołnierzy nie tylko kamieniami i butami (serio), ale także płonącymi badylami, od których zapalała się trawa a czasem uprawy z pól. Żołnierze gasili to łopatami i swoimi butami.

Każde auto potrzebuje serwisu, wymiany filtrów, olejów. Udostępniliśmy pro publico bono w deszczowe dni naszą halę w tym celu dla żołnierzy. Pamiętam rozmowę z kierowcą wojskowej karetki, który mówił mi o połamanych szczękach, nosach, obojczykach, pękniętych czaszkach naszych żołnierzy, których odwoził z granicy.

Pamiętam Usnarz i lament, który mu towarzyszył. Byłem tam, zanim pojawiła się telewizja. Takich Usnarzy było więcej, np. pod Minkowcami, Jurowlanami itd. Znikały po dwóch dniach gdy nie było zainteresowania mediów i aktywistów. Do dziś niektórzy nie wiedzą, że pobocznym efektem pojawienia się mediów, było pogorszenie sytuacji bytowej migrantów w Usnarzu.

Pamiętam w końcu spotkania z migrantami. To byli bardzo konkretni ludzie, którzy wiedzą, czego chcą. Jedni wzbudzali zaufanie inni nie. Zawsze jednak pierwszą rzeczą, o którą prosili, była podwózka do Niemiec lub jakiegoś większego miasta. Za tym szły oferowane sumy w dolarach. To było dla mnie zrozumiałe, po to się tu znaleźli. Od początku wiedzieli, w jaką grę przyszło im grać. Przyjmowali wodę i jedzenie, choć nie takiej pomocy ode mnie oczekiwali. Dla mnie pomocą było jedzenie i woda, koce termiczne itp. Dla nich podwózka do Berlina. Nigdy nie spotkałem człowieka głodnego, czy chorego (nie wykluczam, że takich nie ma).

To były trzy różne postawy migrantów, które zmieniały się względem tego, z kim przyszło im się spotkać. Inaczej zachowywali się wobec żołnierzy i strażników, inaczej wobec mediów i aktywistów. Myślę, że najbardziej szczerzy byli wobec nas – autochtonów. To żadna tajemnica, rozmawiałem o tym także ze znanymi aktywistami, też tak to widzą.

Anegdoty, przykłady i inne zdarzenia mogę przytaczać do jutra, jednak nie o to w tym chodzi. Od początku pisałem, że mamy do czynienia z kryzysem granicznym, zaś migracja jest jednym z jego elementów.

Dziś z perspektywy czasu wiemy jeszcze więcej. Dziś już nie relacjonuję wam sytuacji z granicy tak jak jeszcze rok temu. Z prostego powodu. Na moim odcinku jest bardzo spokojnie. Płot odciążył żołnierzy i Straż Graniczną. Daje tak potrzebny na reakcję czas. Migracja przeniosła się tam, gdzie tego płotu nie ma. Nikogo nie dziwi widok żołnierzy, nikt nie płacze, że żołnierz wszedł do sklepu z bronią. Moje dzieci bawią się spokojnie pod domem, w czasie gdy ja jestem w polu. Ludzie nie boją się wychodzić po zmroku. Żyjemy normalnie.

Autorstwo tekstu i zdjęcia: Jacek Słoma
Źródło: MediaNarodowe.com


  1. MasaKalambura 27.09.2023 12:20

    Przy granicy z Białorusią może jest lepiej, ale powróciły gangi wymuszające haracze. Pojawiają się bandyci u zwykłych ludzi znowu jak w latach 90-tych. Chcą kasy za “ochronę”. Policja musi sobie przypomnieć, jak rozbijać mafię.

  2. Tott24 27.09.2023 13:22

    MasaK… ty tak poważnie? Czytasz wywiad z mieszkańcem a i tak wiesz lepiej… podziel się skąd masz tą wiedze? Haracze za ochronę?

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...