wtorek, 9 stycznia 2024

 

Praworządność na rympał


Koalicja 13 grudnia, która tego dnia, kontynuując tradycję zapoczątkowaną przez generał Jaruzelskiego w roku 1981, objęła w Polsce władzę, pokazała, że nie tylko o datę tutaj chodzi, ale o wprowadzanie Polski w sytuację rewolucyjną. Jak pamiętamy, Lenin, który na rewolucji trochę się znał, twierdził, iż sytuacja rewolucyjna wymaga jednoczesnego spełnienia trzech warunków.

Po pierwsze – muszą być powody do masowego niezadowolenia. Z tym jest najłatwiej, bo gdzie tego nie ma? Może tylko w Korei Północnej, no ale tam, jak ktoś okazuje się niezadowolony, to za chwilę już go nie ma, więc zostają sami zadowoleni. W Polsce też tak bywało, o czym świadczy zapis stenograficzny ze spotkania Edwarda Gierka z górnikami. Wstał tam taki jeden i powiada: „jo jezdem górnik z kopalni Bytum i jo się was pytum…” – i tak dalej. Zaraz po tym pytaniu zarządzono przerwę, a po przerwie zabrał głos górnik, który odezwał się w te słowa: „Jo jezdem górnik z kopalni Makoszowy i jo się was pytum: gdzie jest ten górnik z kopalni Bytum?”.

Po drugie – to niezadowolenie musi się manifestować publicznie. Z tym jest trochę trudniej, ale od czego są prowokatorzy? Zawsze można takich posłać na ulicę i manifestacje niezadowolenia gotowe. Nie będę oczywiście wymieniał żadnych nazwisk, ani organizacji, co to reprezentują pełny spontan i odlot – bo trzy procesy na razie mi wystarczą.

Po trzecie – że musi być jakieś wpływowe państwo, zainteresowane w przeprowadzeniu przewrotu politycznego tam, gdzie ma się pojawić sytuacja rewolucyjna.

PRETEKST I RESETY

W Polsce wszystkie te trzy warunki ujawniły się już na początku roku 2016, kiedy to Komisja Europejska, na czele której stały dwa niemieckie owczarki: Jan Klaudiusz Juncker i Franciszek Timmermans, wszczęła wobec Polski procedurę badania stanu demokracji. A dlaczego wszczęła? A dlatego, że po szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku, gdzie ustanowione zostało strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, Polska przeszła spod kurateli amerykańskiej pod kuratelę niemiecką, a ponieważ Niemcy na tamtym etapie pozostawały w strategicznym partnerstwie z Rosją, to i Polska musiała się w tym wszystkim odnaleźć. Jak pamiętamy, kulminacyjnym momentem tego odnajdywania się, był przyjazd do Warszawy w sierpniu 2012 roku Partiarchy Moskwy i Wszechrusi Cyryla, który na Zamku Królewskim, wraz z arcybiskupem Józefem Michalikiem, ówczesnym przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, podpisał deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Ciekawe, czy nowa, powołana przez vaginet premiera Tuska, komisja do badania ruskich wpływów w polskiej – pożal się Boże! – polityce, nieubłaganym palcem wskaże na Episkopat jako ruską jaczejkę. Wszystko to być może, bo przecież feministry tylko na to czekają, by znaleźć jakiś pretekst do uderzenia w znienawidzony Kościół, który nie tylko nie pozwala kobietom się bzykać, ale w dodatku potem nie pozwala się skrobać. W ten sposób gwałci prawa kobiet, od czego one cierpią niewymowne katiusze – co nieubłaganym palcem właśnie wytknęli naszego mniej wartościowemu bantustanowi przebierańcy ze Strasburga.

Ale potem prezydent Obama, urażony niepowodzeniami przy przywracaniu demokracji w Syrii, zresetował swój poprzedni reset z 17 września 2009 roku, wysadzając w powietrze strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, a więc cały porządek lizboński – od czego rozpoczęła się awantura na Ukrainie, na którą Ameryka sypnęła na początek 5 mld dolarów, a po wydaniu dodatkowych 140 miliardów właśnie się z tej awantury wycofuje, co szalenie zasmuca prezydenta Zełenskiego, który może zostać z fiutem w garści.

Po tym zresetowaniu resetu Polska spod kurateli niemieckiej znowu przeszła pod kuratelę amerykańską, co pociągnęło za sobą konieczność dokonania podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu – i taka podmianka w roku 2015 się dokonała: Volksdeutsche Partei, będąca polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego, została strącona z podium, na które wdrapało się Prawo i Sprawiedliwość, będące polityczną ekspozyturą Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego. Niemcy, jako że mają wobec nas swoje plany, nie chciały się z tym pogodzić i robiły, co mogły, żeby podtrzymywać w naszym bantustanie sytuację rewolucyjną. Jak wspomniałem, najpierw rozpętały tutaj wojnę o demokrację – ale jak ciamajdan w grudniu 2016 roku się nie udał m.in. z powodu ostrzeżenia, jakie Rudolf Giuliani w imieniu prezydenta Trumpa przekazał 15 grudnia Naczelnikowi Państwa Jarosławowi Kaczyńskiemu, Nasza Złota Pani z Berlina po złożeniu gospodarskiej wizyty w Warszawie 7 lutego 2017 roku, kazała zmienić cel nieubłaganej walki: już nie o demokrację, tylko o praworządność. Okazało się to lepszym pomysłem, bo pozwalało wciągnąć w służbę rewolucji nie tylko przebierańców z Luksemburga, którzy realizowali pełzający program budowy IV Rzeszy drogą przerabiania zobowiązań traktatowych za pomocą swoich orzeczeń, dyskretnie podsuwanych im przez BND – ale również przebierańców tubylczych, którzy przebierańcom luksemburskim dostarczali i dostarczają stosownych pretekstów.

W tym celu przeprowadzona została selekcja przebierańców; jedni są „legalni”, a drudzy „nielegalni” – z czego m.in. skorzystał Kukuniek na sumę 30 tys. euro. Przebierańcy ze Strasburga po wysłuchaniu sygnału przebierańców tubylczych orzekli, że tubylczy sąd, który uznał Kukuńka za agenta SB, był „nienależycie obsadzony”, to znaczy że uczestniczył w nim przebieraniec „nielegalny”. Jest to schemat znany z czasów starożytnych, kiedy to na tle lustracyjnym narodziła się herezja donatyzmu. Zaczęło się, jak pamiętamy, od wyświęcenia na biskupa w Afryce Północnej niejakiego Cecyliana. Do niego nikt pretensji nie podnosił, ale okazało się, że w jego wyświęcaniu uczestniczył „tradytor”, to znaczy taki biskup, który za czasów prześladowań podczas panowania cesarza Dioklecjana, ze strachu czy na skutek tortur, wydał rzymskim bezpieczniakom egzemplarze Ewangelii, na które oni byli szczególnie zawzięci. Na tej tedy podstawie donatyści uznali, że ta konsekracja jest nieważna, to znaczy że się nie przyjęła – tak jak pierwszy chrzest, co nie przyjął się Andrzejowi Szczypiorskiemu, albo dwa nowicjaty u przewielebnych Ojców Dominikanów, które nie przyjęły się panu marszałkowi rotacyjnemu, Szymonowi Hołowni.

DZIAŁANIE NA RYMPAŁ

Precedens z Kukuńkiem okazał się znakomitym wytrychem do unieważniania nie tylko przez luksemburskich i strasburskich przebierańców, wydawanych w naszym bantustanie przy udziale „nielegalnych” przebierańców, wyroków sądowych, które nie podobają się Donaldu Tusku, czy Volksdeutsche Partei, no i oczywiście wszystkich ministrów i feminister nowego vaginetu. Nazywa się to „przywracaniem praworządności” – ale tak naprawdę chodzi o to, by – jak to podczas rewolucji – nie przejmować się żadnymi jurydycznymi dyrdymałami i dzielić włos na czworo, tylko działać – jak to mówią gitowcy – „na rympał”.

Działanie „na rympał” w sytuacji rewolucyjnej polega na preparowaniu pozorów legalności w postaci uchwał, wyroków i innych działań pozornych. Tak właśnie postępowali rewolucjoniści – nie tylko bolszewicy, ale również hitlerowcy. Jak pamiętamy, podstawą rozpętania dzikiego terroru w Generalnym Gubernatostwie były właśnie stworzone przez Generalnego Gubernatora Hansa Franka pozory legalności, na przykład w postaci dekretu o zwalczaniu zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy. Jestem pewien, że nasi, zwłaszcza „legalni” przebierańcy już nie mogą się doczekać, żeby pohulać sobie na całego, a jeszcze przed świętami wysłuchałem dwóch jegomościów, którzy przed naszą resortową „Stokrotką”, czyli panią red. Moniką, prześcigali się w pomysłach na wytrychy i rympały, przy pomocy których nie tylko się „przywróci”, ale twórczo rozwinie praworządność w Generalnym Gubernatorstwie. Chodzi między innymi o wzbogacenie kodeksu karnego o nowe przestępstwo w postaci „mowy nienawiści”, która będzie surowo karana.

A co to jest „mowa nienawiści”? To proste jak budowa cepa. To jest wszystko, co nie podoba się partii i rządowi. Warto przypomnieć, że za czasów bolszewickich w Sowietach posłużono się podobnym wytrychem w postaci „agitacji kontrrewolucyjnej” – co przybrało postać słynnego art. 58 kodeksu karnego RFSRR, który przyprawił o śmierć, utratę zdrowia, a w najlepszym razie o zmarnowanie życia – miliony ludzi. Jak już się władza rozbuja, to wiele nie trzeba. Aleksander Sołżenicyn wspomina o jegomościu, który od „trójki NKWD” dostał „ćwiarę”, czyli 25 lat łagru bez prawa korespondencji. Jakimści sposobem udało mu się dożyć do chruszczowowskiej „odwilży”, a kiedy wyszedł, a właściwie wypełzł z łagru, dotarł do akt swojej sprawy. Trudno to nazwać „aktami” czy w ogóle „sprawą” – bo w teczce znajdowała się tylko jedna kartka, a na niej zapisane było tylko jedno zdanie: „Zatrzymany podczas obchodu dworca” – bo został on aresztowany akurat na dworcu kolejowym.

UKROPOLIN

Jestem pewien, ze pan minister sprawiedliwości Adam Bodnar znakomicie sobie z tymi rympałami i wytrychami poradzi. Po to w końcu Donald Tusk, a może nawet ktoś starszy i mądrzejszy znalazł go w korcu maku. Właściwy człowiek na właściwym miejscu w tych rewolucyjnych czasach. Widać wyraźnie, że pragnienie działania w służbie praworządności wprost go rozsadza, chociaż ze względów taktycznych zachowuje jeszcze chwalebną powściągliwość i nie wywiesił na gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości, w którym za Generalnego Gubernatostwa mieściła się siedziba Kriminalpolizei, flagi ukraińskiej – chociaż tę błękitną z 12 złotymi gwiazdami, symbolizującymi 12 pokoleń Izraela, już wywiesił. Ale nie powinniśmy się niecierpliwić; jak walka o praworządność zacznie wkraczać w decydującą fazę, to pewnego dnia zobaczymy tam flagę czerwono-czarną, jaką posługują się banderowcy. Któż nas lepiej nauczy praworządności niż oni? No dobrze – ale co na to płomienni szermierze praworządności? Pani Łętowsko! Panie Rzepliński! Panie Zoll! Larum grają – a wy nie kicacie? Gdzie jest Babcia Kasia, notre dernière espérance?! „Gdzie tu Wylizuch, Felczak gdzie tu?!”.

Nawiasem mówiąc, niektórzy przewielebni księża tłumaczą, że te gwiazdy na błękitnej fladze to nawiązanie do wieńca na głowie Niewiasty z Apokalipsy św. Jana. Ale Unia Europejska z Matką Boską ma tylko tyle wspólnego, że będąc w awangardzie rewolucji komunistycznej, jak tylko może, zwalcza chrześcijaństwo. A poza tym powinniśmy pamiętać, że św. Jan, autor Apokalipsy, był Żydem, więc nic dziwnego, że wydawało mu się, iż jeśli Niewiastę ozdobi wieńcem z dwunastu gwiazd, symbolizujących 12 pokoleń Izraela, to Ją specjalnie udelektuje. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza po uroczystym, chanukowym nabożeństwie ekspiacyjnym w Sejmie, w którym na polecenie rabinów licznie reprezentowana była sejmowa zgraja, ale również pan prezydent Andrzej Duda. Czyż trzeba lepszej wskazówki, że Ukropolin – oczywiście praworządny, jakże by inaczej – w Generalnej Guberni mamy w zasięgu ręki?

Autorstwo: Stanisław Michalkiewicz
Źródło: NCzas.info


  1. Stanlley 09.01.2024 11:30

    Ooo to znowu on…. gawędziarz od tony książek z których nic nie wynikło. Kłamał na temat lekarza Huberta Czerniaka że ten będąc na studiach zapisał się do Zomo i pałował ludzi… Gdy mu pod filmem napisałem by nie kłamał to momentalnie dostałem bana na YT bez możliwości obrony… widać niektórym nie można zarzucać że kłamią…


 

Materialne skutki naszych nieszczęść


Począwszy od konfederacji w Barze, a skończywszy na powstaniu warszawskim, naród ponosił nie tylko polityczne konsekwencje tych tak – bez wyjątku – błędnie skalkulowanych decyzji, ale wszystkie one rujnowały substancję materialną, od wieków z takim mozołem gromadzoną.

Przez kilka lat oddziały konfederatów, poza walką i licznymi marszami, bez opamiętania łupiły majątki jej przeciwników, w tym tych, którzy służyli Stanisławowi Augustowi. Także odwrotnie: dobra zbuntowanych nie były oszczędzane. Armie rosyjskie przeorywały Polskę wzdłuż i wszerz, a Prusacy nieustannie najeżdżali przygraniczne zamożne tereny, porywając nawet niezamężne kobiety. Jako polityczna całość byliśmy bezbronni, a wszystkie wewnętrzne strony tej partyzanckiej wojny, aż roiły się od obcych agentur. Podobny przebieg miały dalsze konflikty, które ostatecznie doprowadziły do wymazania Rzeczypospolitej z map Europy.

Także zaangażowanie po stronie Napoleona – to nieustanne pasmo udręk i niespełnionych oraz zawiedzionych oczekiwań. Gdy zaszedł przypadek Królestwa Polskiego i jego gospodarczego rozkwitu, nasi mesjaniści nie znieśli tego zbyt długo, na zawsze pogrążając polski Piemont w cierpieniach (w tym i materialnych) beznadziejnej wojny. Skutkiem owej rewolty było ostateczne pogrzebanie szansy na pokierowanie naszymi sprawami w celu zbudowania silnych podstaw materialno – duchowych dla przyszłych rozsądnych starań o restytucję państwowości. Później, już było coraz gorzej. Kulminacyjnym momentem bezsensownej walki okazało się powstanie warszawskie, w wyniku którego wielkie połacie miasta legły w gruzach. I mimo upływu dziesięcioleci kto dobrze patrzy, widzi na ciele stolicy zadane jej rany. Poruszmy też sprawę odzyskania przez nas niepodległości w 1918 r. Piłsudczycy, chętnie nawiązując do całej powstańczej mitologii wartości tak zwanego czynu zbrojnego, podkreślają wagę i znaczenie swoich legionów. Powiedzmy sobie: dla naszej sprawy nie miały one większego znaczenia.

O tak zwanym wybiciu się na samodzielność zdecydowała powstała wówczas międzynarodowa koniunktura. Chwila. Natomiast owszem błędne kalkulacje obozu Piłsudskiego doprowadziły do utraty szans na lepsze granice, zwłaszcza te zachodnie. Reszta to zwykła megalomania. Tym sposobem dotarliśmy do PRL. Nad naszymi dziejami, przez cały ten okres, aż do 1989 r. wisiało widmo kolejnego zbrojnego czynu, który miałby odsunąć komunistów od władzy. Szczęśliwym zbiegom różnych okoliczności była to jedyna epoka, począwszy od rządów saskich, która dobrze się zakończyła. A dobrze to znaczy bez powstania.

Dlaczego? Przede wszystkim tak zwana baza społeczna legitymująca ich władzą, była o wiele większa niż się powszechnie sądzi. Wielkie rzeszy były bowiem beneficjentami ich modernizacyjnych sukcesów. Wśród ludzi lepiej sytuowanych i wykształconych zapanowała też moda na postawę, nazwijmy ją skrótowo pozytywistyczną. PZPR podlegało też, przez cały okres swoich rządów, wewnętrznym ideologicznym przemianom. Z partii kosmopolitycznej, stawała się w coraz większym stopniu stronnictwem narodowym. Wielkie zasługi miał również polski Kościół. Szczególnie prymas Wyszyński, który bardzo dbał o zachowanie narodowej substancji. Ale to wszystko widzieli i o tym wiedzieli najwięksi przegrani wewnętrznych porachunków: czyli Puławianie. Dla ratowania swoich wpływów dokonali głębokiego zwrotu w stronę Zachodu i tam znaleźli poparcie. W tych okolicznościach wzbudzono w Polsce kolejny mesjanistyczny ruch: Solidarność.

Autorstwo: Antoni Koniuszewski
Źródło: MyslPolska.info


  1. LichoNiespi 09.01.2024 13:03

    Panstwo Pruskie z paczatku mialo okolo 4000 wojska, po 1 rozbiorze wcielili do wojska Polakow i juz mieli 40 000 miesa/miensa armatniego, po dalszych rozbiorach armia ich liczyla okolo 100 000 rekruta z ziem…Polski, ktorzy gineli jako mieso/mienso armatnie.

 

Sądny rok 2024


Układ planet w horoskopie Polski w bieżącym, 2024 roku, jest identyczny z tym, jaki miał miejsce w 1939 i 1981 roku.

Przypominam, że 1 września 1939 roku rozpoczęła się wojna. Natomiast Dekretem Rady Państwa w Polsce w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku, został wprowadzony stan wojenny. Wspomniany układ planet zapowiada to, że w bieżącym 2024 roku, będą miały miejsce niezwykłe wydarzenia w naszym państwie. Już obecnie doświadczamy anarchizacji w Polsce. Chęci dokonania przewrotu.

POLSKA HYBRYDA

Wygenerowany w Polsce po upadku realnego socjalizmu kapitalizm, początkowo kasynowy, ewoluował w kapitalizm kompradorski. Polska przez ostatnich trzydzieści lat pod rządami okrągłych stolarzy przekształciła się w coś w rodzaju hybrydy, afrykańskiego bantustanu w stylu latynoamerykańskim, w sercu współczesnej Europy.

Ostatnich osiem lat sprawowanych rządów doprowadziło do niebywałych, negatywnych zmian w polskim prawie i systemie prawnym. Polska stała się niekończącym serialem przypominającym kadry z amerykańskich filmów, w których politycy świadomie uczestniczą w dziwnej grze.
Nielegalne podsłuchy

Słynna polityczna afera Watergate polegająca na nielegalnych działaniach administracji Richarda Nixona skierowanej przeciwko jego przeciwnikom politycznym, czyli nieudana próba zainstalowania podsłuchu w siedzibie sztabu wyborczego partii amerykańskich demokratów, doprowadziła do skandalu i w konsekwencji, ustąpienia prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Natomiast stosowanie wręcz na masową skalę nielegalnych podsłuchów w Polsce przy pomocy zakupionego w Izraelu oprogramowania szpiegowskiego Pegasus nie wpłynęło w żaden sposób na losy polityków odpowiedzialnych za tego typu przestępcze działania. Przypominam, że w zasadzie podsłuchiwano przeciwników politycznych w okresie ważnych wydarzeń, chociażby ostatnich wyborów prezydenckich.

DWAJ PRZESTĘPCY

Ba! Prawomocnie skazanych przestępców, odpowiedzialnych za prokurowanie – fałszowanie, dokumentów obciążających byłego premiera (ś.p. Andrzeja Leppera), enfant terrible polskiej polityki, który jeszcze nie wie, że nie jest królem Polski, z miedzianym czołem, z obfitości serca raczył nazwać przyszłymi „więźniami politycznymi”!

Wytrawni dziennikarze panowie Jan Piński i Tomasz Szwejgiert, zarówno w książce „Kamiński”, jak i w bardzo wielu wspólnych audycjach na „YouTube”, kompetentnie wyjaśniają obecny stan państwa polskiego pod rządami polityków PiS-u. Ze szczególnym uwzględnieniem pracy służb specjalnych pod rządami panów Kamińskiego i Wąsika…

Natomiast w znakomitej analizie autorstwa polskiego, niewidomego dziennikarza zamieszkałego we Francji, pana Zbigniewa Stefanika pt. „Kamiński i Wąsik, albo demokratyczne państwo prawne!! Nie może być zgody na spokój za wszelką cenę!!”, szanowny autor, wyjaśnia złożoność i istotę tego problemu. Wyjaśnia zagrożenia wynikające z procesu postępującej anarchizacji we współczesnej Polsce.

SCHYŁKOWY IMPERIALIZM

W mojej subiektywnej ocenie (w szerszej perspektywie) uwzględniającej zachodzące globalnie procesy we współczesnym świecie, obecnie w Polsce mamy do czynienia z ewidentnym kryzysem kompradorskiego kapitalizmu. Z gniciem – gangreną tego systemu. Polska nie jest „państwem teoretycznym”, „państwem z kartonu i kamieni kupy”, „państwem niepoważnym” itd., jak mawiają „klasycy” polskiej sceny politycznej. Jest w permanentnym kryzysie charakterystycznym dla schyłkowego okresu światowego imperializmu!

Jednym z dowodów na powyższe stwierdzenie, są ostatnie wypowiedzi pana premiera Donalda Tuska, w trakcie których wypowiada się na temat jego – premiera, planów dotyczących sytuacji na Ukrainie. Z wypowiedzi tych wynika, że Polska pod wyimaginowanym pretekstem (mitycznym zagrożeniem ze Wschodu) ma wesprzeć walkę o utrzymanie amerykańskiej hegemonii w Europie, przejmując na siebie ciężar i obowiązki tego światowego żandarma. Nie NATO! Lecz właśnie Polska wraz z akolitami, których pan premier zamierza pozyskać. Takimi jak państwa skandynawskie, bałtyckie itd.

ZDOLNOŚCI „OBRONNE”

Ba! Mało tego! Zamierza wszcząć kampanię na rzecz przystąpienia Europy do wyścigu zbrojeń. W świetle narastającego kryzysu w RFN, byłej lokomotywie gospodarczej UE, zapowiedź pana premiera Tuska brzmi groteskowo, ponieważ USA dość skutecznie osłabiły gospodarczo UE, w tym świadomie niszcząc niemiecki przemysł, niemiecką gospodarkę… Wielce szanowny panie premierze! Proszę przyjąć do wiadomości, że z próżnego to nawet Salomon nie naleje…

Natomiast co do „obronnych” zdolności Polski, to pan wyjaśnił jak się one (te zdolności obronne) mają, odpowiadając na pytanie dziennikarza odnośnie zakupu na kredyt nowoczesnych czołgów w Korei Południowej. Mówiąc, że Korea nie da na ich zakup kredytu. Szkoda, że nie zadano panu wówczas uzupełniającego pytania w sprawie wzmocnienia polskiej obronności w postaci planowanego zakupu dwóch łodzi podwodnych ze Szwecji, które Szwedzi przekazali do demobilu.. Czyli na przysłowiowe żyletki…

Zachęcam dociekliwych do zapoznania się z analizą dotyczącą militarnego uczestnictwa Polski w zmieniającej się jak w kalejdoskopie sytuacją za wschodnią granicą. Analizą z lipca ubiegłego roku i jej szczegółowym omówieniem (uwzględniającym obecny stan działań wojennych), z 6 stycznia 2024 roku: „Under the Radar: Major CIA Revelations Expose Secret Agreements and Boundaries in Ukraine”.

Autorstwo: Eugeniusz Zinkiewicz
Ilustracja: Vilkasss (CC0)
Źródło: MyslPolska.info


  1. LichoNiespi 09.01.2024 13:16

    Tak bylo z przed 1,2,3 rozbiorem….tak samo bylo i pozniej/puzniej…tak samo jest i obecnie….1939,1981..2024….to moze byc pokojowa rozruba domowa z interwencjom obcych sojusznikow z grupy NO TO CO a w szczegolnosci tzw polskich sojusznikow za Odry ktorzy bardzo chetnie/chentnie zaopiekujom sie Ziemiami Zachodnimi, zas nasi kochani bracia za Buga zaopiekujom sie ziemiami 24 powiatow.

 

Chcą dopisać „zmiany klimatyczne” do „stanu pandemii”


Kanada chce, by w definicji „pandemicznego stanu nadzwyczajnego” ujęto „zmiany klimatyczne”.

Podczas gdy kraje członkowskie Światowej Organizacji Zdrowia (do której należy 185 państw oraz Unia Europejska) przygotowują się do sfinalizowania w maju Globalnego Porozumienia Pandemicznego WHO, kanadyjski rząd lobbuje w WHO, aby w definicji stanu nadzwyczajnego, związanego z pandemią, uwzględniono zmiany klimatyczne – ostrzega konserwatywna posłanka Leslyn Lewis z Kanady.

Autorstwo: Andrzej Kumor
Źródło: Goniec.net

UZUPEŁNIENIE „WOLNYCH MEDIÓW”

Przypomnijmy, że celem „Traktatu pandemicznego WHO” jest przekazanie władzy WHO nad ministerstwami zdrowia państw, które go podpiszą, czyli stworzenie światowego ministerstwa zdrowia, którego decyzje będą ważniejsze od decyzji lokalnych rządów i będą stały ponad prawami krajowymi. Teoretycy spiskowi uważają, że to pierwszy krok ku stworzeniu rządu światowego.

 

Bank of Canada zarejestruje cyfrowego dolara kanadyjskiego


Jak wynika z doniesień, Bank of Canada podjął pierwsze kroki w kierunku zarejestrowania znaku towarowego „cyfrowego dolara kanadyjskiego”. Posunięcie to następuje pomimo tego, że bank centralny oświadczył w zeszłym roku, że o jego przyszłych działaniach w zakresie cyfrowego dolara zadecydują wyborcy.

Bank of Canada (BoC) w grudniowym zgłoszeniu na podstawie ustawy o znakach towarowych zarezerwował sobie prawo własności do każdego „cyfrowego dolara” wprowadzonego na rynek w tym kraju. „Nie jest pewne, czy i kiedy cyfrowy dolar będzie potrzebny” – stwierdził Bank w oświadczeniu z 29 listopada. „Ostatecznie decyzja o wprowadzeniu cyfrowego dolara należy do Kanadyjczyków za pośrednictwem ich przedstawicieli w parlamencie”.

W dokumentach z 13 i 19 grudnia, które po raz pierwszy uzyskał „Blacklock’s Reporter”, BoC potwierdził własność terminów „cyfrowy dolar”, „cyfrowy dolar kanadyjski” i „cyfrowa waluta banku centralnego” w języku angielskim i francuskim w ramach ustawy o znakach towarowych. Bank nie wyjaśnił powodów złożenia wniosków. Roszczenia zostały złożone przez prawników BoC na podstawie art. 9 ustawy, który pozwala każdemu „organowi publicznemu” rościć sobie wyłączne, ciągłe prawa do wyrażeń potocznych „jako oficjalny znak towarowy towarów lub usług”.

BoC w raporcie z sierpnia ubiegłego roku utrzymywał, że cyfrowa waluta emitowana przez rząd nie jest konieczna. „Akceptacja i używanie cyfrowej waluty banku centralnego może stanowić wyzwanie, ponieważ większość Kanadyjczyków ma dostęp do kilku metod płatności” – czytamy w raporcie. „Pokonanie takich barier mogłoby wymagać znacznych i trwałych inwestycji ze strony banku centralnego”.

Z listopadowego raportu BoC opartego na konsultacjach społecznych z 89 423 Kanadyjczykami wynika, że ​​zdecydowana większość (85 procent) nie użyłaby cyfrowej waluty banku centralnego. Dwanaście procent stwierdziło, że „potencjalnie” z niego skorzysta, a 3 procent nie ma pewności.

Na pytanie, czy istnieją okoliczności, w których korzystanie z cyfrowego dolara kanadyjskiego byłoby lepsze od obecnych metod płatności, 92 procent odpowiedziało, że nie a 79 procent respondentów chciałoby wprowadzenia przepisów nakładających na sprzedawców obowiązek akceptowania płatności gotówką.

Bank centralny opisuje cyfrowego dolara kanadyjskiego jako cyfrową formę gotówki, której można używać do zakupu przedmiotów tak samo jak za pieniądze papierowe, ale byłaby to transakcja elektroniczna. BoC obiecał, że dolar cyfrowy nie zastąpi pieniądza papierowego, ale z raportu wynika, że ​​Kanadyjczycy przywiązują większą wagę do gotówki zabezpieczonej przez BoC i „chcą zachować dostęp do banknotów”.

W raporcie stwierdzono, że prywatność również stanowi poważny problem dla Kanadyjczyków, zauważając, że „wielu wyraziło obawy, że cyfrowy dolar może zagrozić temu prawu” – czytamy w raporcie. W raporcie stwierdzono, że Kanadyjczycy również wyrazili obawy dotyczące dostępności i stabilności finansowej waluty cyfrowej.

Autorstwo: Andrzej Kumor
Źródło: Goniec.net

 

Przegląd wydarzeń – 09.01.2024


Francja nie przyjmie obcych imamów. UK schronieniem dla terrorystów. Bliski Wschód w BRICS. Argentyna zatrzymała terrorystów. Hamas na listy Interpolu. Relokacja Palestyńczyków do Europy?

1. „Słuchajcie, śpijcie spokojnie. Nie martwcie się tym” – ten przekaz skierował wychodzący z australijskiego więzienia terrorysta Abdul Nacer Benbrika. Benbrika, obecnie w wieku 63, spędził 18 lat w więzieniu za planowanie zamachu na mistrzostwa krykieta odbywające się na stadionie w Melbourne, wypakowanym 100 tysiącami fanów. Sąd Najwyższy uznał, że dalsze nieokreślone przetrzymywanie w więzieniu niedoszłego zamachowca jest bezprawne. Odrzucono także wniosek o pozbawienie go obywatelstwa. Terrorysta, który przybył do Australii z Algierii, zapewnia, że przeszedł resocjalizację i nie stanowi zagrożenia. Sąd nałożył na niego 60 warunków przebywania na wolności, w tym noszenie elektroniki pozwalającej na ustalenie jego miejsca przebywania, zakaz korzystania z maili itd. Dwóch jego synów podejrzewa się o związki ze skazanymi terrorystami i światem podziemnym.

2. Francja nie będzie już przyjmować imamów szkolonych przez obce państwa, zapowiedział minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin. Ma to na celu zmniejszenie „obcego wpływu” na islam we Francji. Oznacza to, że do 1 kwietnia 2024 r. imamowie wysłani z innych krajów a nadal przebywający we Francji nie będą mogli zachować swojego obecnego statusu.

3. W imię praw człowieka Wielka Brytania stała się schronieniem dla radykałów i przestępców. Sudańczyk z ISIS, znany jako S3, zdaniem agencji MI5 stanowiący zagrożenie dla bezpieczeństwa i pozbawiony już w 2018 prawa do ochrony międzynarodowej, przedarł się ponownie nielegalnie do Wielkiej Brytanii, ale sędziowie nie zgodzili się na jego deportację. Saudyjski dysydent Mohammed al-Massari od lat 1990. angażuje się w rozwój islamizmu w Wielkiej Brytanii. Jego deportację także zablokowano. Wydalenie kaznodziei nienawiści Abu Qutady trwało dekady. Pochodzący z Albanii boss przestępczej organizacji Gjelosh Kolicaj też przekonał sąd, że jego prawa człowieka będą przez deportację naruszone, a jako brytyjski obywatel czuje związki z rodziną przebywającą w Wielkiej Brytanii.

4. Bliski Wschód wchodzi do BRICS. Spośród 5 nowych członków organizacji BRICS cztery kraje pochodzą z Bliskiego Wschodu. Są to Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Iran i Egipt. Wspólnota, w skład której wchodzą Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA uważana jest za przeciwwagę dla Zachodu.

5. Rząd Argentyny poinformował, że trzech obywateli Syrii i Libanu zostało aresztowanych pod zarzutem planowania „aktu terrorystycznego” w związku z organizacją w kraju ważnego żydowskiego wydarzenia sportowego. Minister bezpieczeństwa Patricia Bullrich powiedziała mediom, że władze były w stanie najwyższej gotowości, ponieważ Buenos Aires jest gospodarzem Panamerykańskich Igrzysk Maccabiah, w których bierze udział około 4000 sportowców. Bullrich powiedziała, że cała trójka czekała na przybycie czegoś, co jej ministerstwo określiło jako „międzynarodową przesyłkę 35-kilogramowej paczki pochodzącej z Republiki Jemenu”.

6. Centrum Szymona Wiesenthala w liście do Sekretarza Generalnego Interpolu Jürgena Stocka wzywa do umieszczenia przywódców i agentów organizacji terrorystycznej Hamas na liście osób poszukiwanych. Odnosząc się do masakry z 7 października, autorzy piszą, że „większość podżegaczy, przywódców, finansistów i organizatorów tego masowego morderstwa jest znana na całym świecie”. Brak reakcji daje im „złudzenie, że są chronieni przed wymiarem sprawiedliwości”.

7. Pojawiły się doniesienia, że Izrael wspierany przez byłego premiera Wielkiej Brytanii Tony’ego Blaira jako mediatora, planuje relokację Palestyńczyków ze Strefy Gazy do Europy. W źródłowym artykule w „Times of Israel” nie pada jednak informacja o Europie; jest mowa o rozmowach z umiarkowanymi krajami arabskimi. Tony Blair miał też zaprzeczyć swojemu udziałowi w takich negocjacjach.

Źródło: Euroislam.pl

PiS inwigilował służbami specjalnymi koalicjantów z Porozumienia

Opublikowano: 09.01.2024 | Kategorie: PolitykaPrawoWiadomości z kraju

Liczba wyświetleń: 356

Przesłuchania rozpoczyna komisja śledcza ds. wyborów kopertowych. Jako jeden z pierwszych stanie przed nią były wicepremier Jarosław Gowin. Zeznawać będzie także Michał Wypij, który zapowiada, że chce opowiedzieć o pewnym spotkaniu, podczas którego PiS „próbował za wszelką cenę wymusić zmianę naszej decyzji”.

Tzw. kopertowe wybory prezydenckie miały się odbyć w maju 2020 roku, w trakcie lockdownu wprowadzonego w imię „walki z koronawirusem”. Z wyborami pędzono na rympał, po drodze podjęto wiele decyzji, które budzą ogromne wątpliwości prawne. Na przykład Poczcie Polskiej przekazano dane wyborców albo wydrukowano karty, choć przeprowadzenie wyborów nie zostało „przyklepane”. Na całą operację zmarnowano ponad 70 milionów złotych.

Wybory kopertowe nie odbyły się, bo twarde weto postawił ówczesny koalicjant PiS, czyli Porozumienie. Gowin, który w ostatnich miesiącach zniknął z życia politycznego, ma być pierwszym świadkiem przed komisją śledczą. Wróbelki ćwierkają, że ma zdradzić kilka tajemnic strzeżonych przez PiS. „Jarosław Gowin jest w dobrej formie, jest pozytywnie nastawiony i przygotowany, by stanąć przed komisją śledczą. Nie wahał się, by zeznawać. Jest typem państwowca, uważa, że to jego obowiązek nie tylko jako polityka, który był w oku cyklonu, ale jako obywatela” – mówi „Onetowi” polityk z bliskiego otoczenia Gowina. „Widziałem, jak po tych wszystkich naradach z PiS-em, jak mocne emocje targały Gowinem. Szukał rozwiązań, jak wyjść z klinczu prawnego, a to na nim później skupiła się polityczna złość PiS-u” – dodaje.

Gowin ma stanąć przed komisją we wtorek (9 stycznia) od godziny 9:00. Tydzień później swoje zeznania złoży Michał Wypij, czyli były poseł Porozumienia. „Zależy mi, żeby Polacy dowiedzieli się, z jaką presją mieliśmy wówczas do czynienia, jaki był kontekst podejmowanych decyzji i w jakiej kondycji było wówczas nasze państwo. Wierzę, że dzięki ustaleniom komisji Polacy będą mieli świadomość, że byliśmy wówczas krok od tragedii, której – nie dopuszczając do wyborów kopertowych – na szczęście udało się uniknąć” – mówi Wypij.

Mówiąc o „tragedii” ma na myśli następstwa wyborów kopertowych, które zdaniem wielu tak przygotowane byłyby nielegalne, a to oznaczałoby, że wybrany prezydent nie byłby uznawany na arenie międzynarodowej.

Według Wypija PiS wykorzystywał służby specjalne do inwigilowania polityków Porozumienia, którzy nie zgadzali się na wybory kopertowe. Zapowiada, że przed komisją opowie o pewnym spotkaniu. „Decyzje zapadały w hermetycznym gronie najważniejszych polityków PiS. Próbowali za wszelką cenę wymusić zmianę naszej decyzji” – wspomina w „Onecie” Wypij.

Autorstwo: KM
Na podstawie: Onet.pl
Źródło: NCzas.info

 

Nowa koalicja musi przywrócić referendom dobre imię


Tegoroczne wybory przyniosły imponujący dowód patriotyzmu w postaci niemal 75-procentowej frekwencji. Ktoś – na przykład sprzeciwiający się chwaleniu Polaków za wysoką frekwencję Jan Rokita („Cynobrowe liny”, Teologia Polityczna, 17.10.2023 r.) – mógłby tu zaprotestować, mówiąc, że wysoka frekwencja nie jest dowodem patriotyzmu, lecz zwykłej polaryzacji. Nie zaprzeczam, że polaryzacja miała swój znaczący wpływ, lecz partykularyzm głosowania na konkretne stronnictwa (PiS bądź jedno z czterech stronnictw antyPiS) w tym przypadku nie unieważnia tego, że jest coś wzruszającego i obiektywnie patriotycznego w tym, że aż tylu obywateli poszło do lokali wyborczych. Każdy z nich oddał bowiem głos na taką wizję Polski, którą uważa za lepszą.
Wesprzyj nas

Jednocześnie drastyczna różnica między frekwencją w wyborach (74,38 proc., prawie 22 mln ważnych kart) a tą w referendum (40,91 proc., 12 mln ważnych kart) każe mówić, że 10 mln obywateli postąpiło antypatriotycznie, rezygnując z szansy na przedstawienie jakiegokolwiek swojego stanowiska w referendum – czy byłaby to odpowiedź „tak” lub „nie” na poszczególne cztery pytania, czy byłoby to oddanie głosu nieważnego. Oczywiście zarzut antypatriotyzmu nie dotyczy tych jednostek, których odmowa udziału w referendum wiąże się z pewnymi szczególnymi cechami charakteru lub poważnym przemyśleniem sprawy. W większości przypadków był to jednak wynik ulegnięcia przekazowi „nie daj sobie wcisnąć referendum”, bezwolnego pójścia za narracją, która nie pozwalała już na myśl, że można coś wyrazić, biorąc udział w głosowaniu, choć stosunkowo łatwo było właśnie o taką wolnościową i szlachetną intuicję. Ośmielam się więc wyrazić dość mocne stwierdzenie, że mamy w Polsce około 10 milionów obywateli, którzy są pół-patriotami, a pół-zdrajcami.

Można też ująć to w inny sposób i mówić o 10 milionach obywateli, którzy z jednej strony pokazali się jako samodzielnie myślący i czujący indywidualiści, a z drugiej strony – jako uczestnicy owczego pędu. Ochoczo głosując w wyborach do Sejmu i Senatu na konkretnych przedstawicieli, postąpili bowiem zgodnie ze sobą (choćby z odruchem pragnienia pożegnania partii rządzącej i normalizacji polskiej polityki); w drugim przypadku zaś – ulegając popularnym przekazom – antyindywidualistycznie uznali, że zdradą stanu (czy też po prostu kompromitacją) jest już samo wzięcie karty referendalnej, zamiast w duchu „ja też mam coś do powiedzenia!” uważać, że „propaństwowa” lub „antypaństwowa” (czy też „kompromitująca” bądź „zasługująca na szacunek”) będzie dopiero konkretna odpowiedź, jakiej udzielą jednostki. Być może cytowany w pejoratywny sposób przez Rokitę pomysł opisany w sztuce Arystofanesa, żeby obywateli migających się od głosowania (w tym przypadku – właśnie od bezpośredniego sprawowania suwerenności przez demos) oznaczać cynobrowym śladem na ubraniu, byłby zasłużoną symboliczną karą w przypadku tak niefrasobliwej rezygnacji z szansy dawanej przez kartę referendalną. Z szansy – powtórzmy to jeszcze raz – nie tylko na wsparcie PiS-u, ale też na coś przeciwnego: na stworzenie własnej konfiguracji odpowiedzi czy wyrażenie buntu w postaci głosu nieważnego.

Przed wyborami argumentowałam, że strona liberalna powinna była wzywać nie do bojkotu referendum, ale do głosowania na odpowiedzi antypisowskie (np. prouchodźcze) czy też właśnie do zamanifestowania sprzeciwu wobec sposobu sformułowania pytań przez wrzucenie pustej kartki. Taki sprzeciw – inaczej niż bojkot referendum – nie byłby bowiem wypisywaniem się ze wspólnoty. Byłby to bunt jednostek w ramach wspólnoty. Co więcej, obranie przez opozycję takiej strategii miałoby nie tylko wymiar wspólnotowo-idealistyczny, ale także pragmatyczny, ponieważ wtedy wynik referendum nie byłby – jak niestety się stało – zafałszowany na korzyść światopoglądu PiS.

Powyższe charakterystyki nie służą wyłącznie rozpamiętywaniu tego, co minęło. Przeciwnie, sądzę, że owa usilna – i, jak widać po różnicy między frekwencją wyborczą a referendalną – skuteczna promocja dezercji z referendum była krokiem nieprzemyślanym, który może rezonować w społeczeństwie jeszcze na długo po wyborach 2023 roku i destrukcyjnie wpływać na przyszłość polskiej polityki i rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Otóż atakowanie ludzi silnym przekazem „referendum to ściema” oraz prasowymi i tiktokowymi „poradnikami wyborczymi”, które okazywały się tak naprawdę instrukcjami, jak odmówić wzięcia karty referendalnej – a także okraszone w mediach społecznościowych serduszkami powyborcze komentarze typu „nie tylko odsunęliśmy PiS od władzy i osiągnęliśmy rekordową frekwencję, ale także uwaliliśmy referendum” – stworzyły dość silny przekaz, w którym, w przeciwieństwie do wyborów przedstawicieli, identyfikuje się referenda z czymś złym, podejrzanym, czego należy odmówić lub przynajmniej podchodzić do tego z wielką ostrożnością.

18-letnia dziś hipstersko ubrana kobieta z błyskawicą Strajku Kobiet na torbie, która niedawno zdobyła świadomość wyborczą i feministyczną, zapamięta, że głosując po raz pierwszy w roku 2023, wypowiedziała w lokalu władczym tonem polecenie: „bez karty referendalnej”. W jej umyśle stworzy się skojarzenie, że referendum jest czymś przeciwnym byciu po stronie demokratycznej i feministycznej. Podczas gdy to właśnie możliwość opowiedzenia się za czymś w referendum jest reprezentacją sprzeciwu wobec narzucających coś odgórnie patriarchalnych struktur, w tym – może być przypadkiem wykorzystania przeciw patriarchatowi jego własnej broni. Podobne skojarzenia powstaną u wyborców głosujących w jednej z komisji na warszawskim Bemowie, gdzie ludzie – w drodze efektu kuli śnieżnej – naśladowali tych, którzy stali przed nimi w kolejce, i powtarzali do członków komisji: „ja też bez karty referendalnej”. Postępowanie takie utrwalało pewną postawę wyższościową: „my tylko głosujemy na przedstawicieli, jesteśmy za mądrzy, żebyśmy brali udział w jakimś referendum”. Choć oczywiście jest to tak naprawdę postawa niższościowa: obywatel nie korzysta z przysługującego mu prawa do wypowiedzenia się w konkretnej kwestii, bo wmówiono mu, że zasługuje tylko na wybór przedstawicieli – na „wolność nowożytnych”, a nie na „wolność starożytnych”.

Jak można domniemywać po tych przykładach, efekty, jakie kampanie na rzecz bojkotu wywarły na psychice indywidualnej i zachowaniach społecznych, daleko wykraczają poza niechęć do „tego konkretnego referendum” i zaczynają przypominać raj liberalnych przeciwników demokracji bezpośredniej. Jak argumentowałam w tekście dla „Rzeczpospolitej”, to za mało, żeby sama niechęć do konkretnego występku PiS-u wzbudziła tak agresywne kampanie i hasła jak „nie daj sobie wcisnąć referendum”, „referendum to ściema”, „nie bierz karty”. Swój udział musiała tu mieć zakorzeniona w umysłach wielu sympatyków liberalizmu niechęć do demokracji bezpośredniej jako takiej.

Niezależnie od intencji, wzywanie do bojkotu głosowania, które to apele w masowym odbiorze były równoznaczne z obrzydzaniem referendów jako takich, stanowiło przejaw braku długoterminowego, strategicznego myślenia Koalicji Obywatelskiej i Lewicy na temat naprawy polskiej polityki oraz przywrócenia wspólnotowości i różnorodności zamiast polaryzacji. Wykreowanie „podprogowego” negatywnego i podejrzliwego skojarzenia z referendami – w jakimś sensie grającego też na identyfikacji referendów z prawicą i czymś w sam raz dla jej wyborców, czyli, według pewnej narracji, „motłochu” – może jeszcze bardziej zniechęcić ludzi do podpisywania się pod oddolnymi wnioskami o organizację referendów. A także sprawić, że gdy to nowa, lewicowo-liberalna koalicja rządząca (czy to z powodów idealistyczno-wspólnotowych, czy bardziej pragmatycznych i partykularnych, jak większa legitymizacja jej polityki, zyskanie na wizerunku czy zatarcie wewnętrznych napięć) będzie chciała przeprowadzić tego rodzaju głosowanie, spotka się z niezrozumieniem, brakiem zaufania i niską frekwencją. Obywatele poczują się zdezorientowani, bo przecież podczas poprzednich wyborów było to „coś złego” i niepotrzebnego, a skoro tak, to i tutaj nie należy brać udziału, bo na pewno to referendum jest kolejną „ściemą” czy „kompromitacją święta demokracji”.

Konsekwencją byłaby nie tylko wizerunkowa porażka nowej władzy, lecz przede wszystkim utrudnienie przenoszenia decyzyjności z poziomu arbitralnej władzy na poziom obywateli w ów specyficzny – łączący indywidualizm ze wspólnotowością, ale nie z kolektywizmem – sposób, jaki daje demokracja bezpośrednia. Nawet jeśli idea demokracji bezpośredniej nie należy do rdzenia światopoglądu nowej koalicji, jej przedstawiciele często przypominają, że ich misją jest zastąpienie PiS-owskich uzurpacji nie tylko spokojem i merytoryką, ale też prawdziwym wysłuchiwaniem obywateli. Nawiązanie do istotowo liberalnej, ale także związanej z demokracją bezpośrednią sprawczości jednostki-obywatela znajduje się choćby w specyficznym rozłożeniu akcentów w logo KO: „koalicJA OBYWATELska”, jak również na popularnym plakacie autorstwa Łukasza Rayskiego „konsTYtucJA”, gdzie „ty” jest białe, a „ja” czerwone (co było interpretowane przez prawicowych publicystów jako promocja narcyzmu; sądzę, że nie należy wykluczać założenia o ukrytym znaczeniu tego koloru, choć wolałabym tu mówić o słusznej dziś, stosunkowo dziś rzadkiej wśród liberałów, promocji indywidualnej dumy w kontekście innym niż LGBT).

Inteligentnemu politykowi czy publicyście, w tym liberalnemu, może też przyjść do głowy, że tak naprawdę referenda przyczyniają się do depolaryzacji społeczeństwa – po pierwsze dlatego, że likwidują bezsilność i frustrację związaną z tym, że to nie sami obywatele, lecz władza odgórnie ustaliła nowy porządek, a zatem podział na jego zwolenników i przeciwników, gdzie obie grupy – mimo ich aktywności m.in. na protestach – są skazane na relatywnie bierną rolę. Po drugie dlatego, że mimo iż odpowiedzi w referendum mają dychotomiczny charakter (tak/nie), to tego rodzaju pytanie zadawane jest w różnych konkretnych sprawach. Referendalne głosy odrywają się zatem od polaryzujących pakietów, w ramach których zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa (i jego plemion) osoba posiadająca jeden pogląd z danego pakietu powinna posiadać również resztę z tego samego pakietu.

Antyreferendalny przekaz wynikły z kampanii na rzecz bojkotu może się utrwalić, jeżeli po 2023 roku przez długi czas nie będzie w Polsce żadnego referendum ogólnokrajowego. Co innego, gdyby relatywnie niedługo – na fali ożywczego dla polskiej polityki fermentu zasianego przez zmianę rządu – po specyficznym referendum PiS-owskim odbyło się inne tego typu głosowanie. Wówczas również polska polaryzacja zadziałałaby na korzyść demokracji bezpośredniej – sprzyjające nowemu, lewicowo-liberalnemu rządowi w Polsce media uruchomiłyby narrację, że w referendum warto wziąć udział.

Elementem wysłuchiwania ludzi przez nowy rząd i potrzebnego po 15 października przypominania, że warto ufać demokracji bezpośredniej, mogłoby być poddanie pod referendum dwóch spraw, które PiS w sposób uzurpatorski rozstrzygnął w czasie swych rządów: jednej dotyczącej autonomii moralnej obywateli (chodzi o kształt prawa aborcyjnego), a drugiej dotyczącej codzienności i praw związanych z pracą i konsumpcją (zakaz handlu w niedzielę).

Jako pewne ćwiczenie Polski w demokracji bezpośredniej lepsza wydaje się jednak kwestia niedzielnego handlu. Sprawa ta nie jest bowiem tak polaryzująca moralnie jak problem aborcji. Podczas gdy głosowanie w sprawie aborcji mogłoby raczej pełnić rolę wyjątkowego referendum, które wydarza się w liberalnych demokracjach raz na dłuższy czas (jak głosowanie nad przyjęciem konstytucji z 1997 r. czy akcesją do UE w 2003 r.), referendum w sprawie handlu w niedzielę, ze względu na to, że odnosi się do codzienności obywateli, mogłoby oswajać obywateli z „ateńskim” czy też raczej dzisiejszym „szwajcarskim” sposobem decydowania o życiu w państwie. Dodatkowym atutem kwestii handlu w niedzielę jest fakt, że nie stanowi ona zagadnienia czysto proceduralnego. Posiada pewne cenne dla pobudzenia polskiej debaty i dociekań myślowych (w tym całkiem oddolnych, „prywatnych” rozmów i solilokwiów) tło w postaci sporu o spuściznę chrześcijańską, etykę i rozumienie liberalizmu.

Podobnie jak kwestia referendum w sprawie aborcji, głosowanie w sprawie handlu w niedzielę popierane jest przez Trzecią Drogę – relatywnie ochoczą zwolenniczkę demokracji bezpośredniej na tle KO i Lewicy (miała ona także w swoim programie wyborczym nieco utopijny, acz interesujący projekt przekształcenia Senatu w instytucję złożoną ze stu wylosowanych obywateli). „Sprawa dotyczy wszystkich, dlaczego tylko politycy mają o tym decydować?” – stwierdził Michał Kobosko z Trzeciej Drogi, proponując pod koniec sierpnia dopisanie kwestii otwarcia sklepów w niedzielę do listy pytań referendalnych zadanych przez PiS. Podobnie jak Konfederacja, która zaproponowała własne pytania referendalne i uważała, że decyzję w referendum ich wyborcy powinni podjąć zgodnie z własnym sumieniem, Kobosko, w przeciwieństwie do swoich kolegów z KO i Lewicy, nie wykazał się programowym uprzedzeniem do demokracji bezpośredniej, lecz uznał referendum PiS za coś, co można wykorzystać w celach proobywatelskich. Zobaczymy, czy on i jego partyjni koledzy będą w sprawie niedzielnego handlu skutecznie apelować o zastąpienie niegdysiejszego arbitralnego werdyktu rządu PiS werdyktem obywatelskim.

Pozytywne nastawienie do referendów w środowisku lewicowo-liberalnym częściowo przywraca także niedawny postulat Lecha Wałęsy, aby odwołać w ten sposób prezydenta Andrzeja Dudę. Ponieważ kadencja prezydenta jest ustalona w konstytucji, liczni prawnicy uznali, że głosowanie takie byłoby niepraworządne. Jednak aplauz „zwykłych” obywateli, którzy są przeciwnikami Dudy i PiS-u, każe poważnie zastanowić się, czy nie wprowadzić w Polsce instytucji referendum odwoławczego na poziomie nie tylko samorządowym (art. 170 konstytucji), ale też centralnym – na wypadek gdyby obywatele uznali, że np. prezydent szczególnie sprzeniewierzył się swoim obowiązkom. Ewentualne nowe rozwiązania prawne w tej sprawie poparł w rozmowie z Polskim Radiem poseł Bartosz Romowicz z Trzeciej Drogi. Co ciekawe, prawnik prof. Marek Chmaj, inspirując się propozycją Wałęsy, zaproponował referendum nie tyle w sprawie skrócenia kadencji Dudy, ile w „ważnych kwestiach ustrojowych” (jak religia w szkołach, legalizacja marihuany czy eutanazja). Proponuje więc – i słusznie – coś bardzo podobnego do wyśmiewanego przez liberałów zaproponowanego przez Dudę w 2018 r. referendum konsultacyjnego.

Niewątpliwie referendum w ważnej dla wszystkich sprawie – takiej jak np. handel w niedziele – byłoby czymś sprawiedliwym z punktu widzenia urealniania polskiej demokracji, tworzenia poczucia wspólnoty oraz zaspokojenia indywidualnej potrzeby wypowiedzenia się wielu Polek i Polaków. Przywracałoby również demokracji bezpośredniej należny dobry (a przynajmniej neutralny) wizerunek po agresywnych wezwaniach do bojkotu referendum 15 października.

Autorstwo: Anna Czepiel
Źródło: NowyObywatel.pl

 

Czy PiS jest gotowy zaryzykować wojnę domową w Polsce?


Polska w ostatnich latach przyspieszyła i mam tutaj na myśli, przede wszystkim czas od rozpoczęcia się tej tak zwanej „pandemii”. I tak dla przykładu, przyspieszyła w kwestii zadłużania się, w kwestii wprowadzania praw, które de facto stanowią „krok po kroku” zamach na wolność obywatela. Jako naród przyspieszyliśmy również w podziale, we wzajemnym skłóceniu. I oczywiście powyższe procesy nie nastąpiły samoistnie, naturalnie, lecz zostały zainicjowane (w mojej opinii ogromne zasługi w tym podziale należą się: partii PiS czy telewizji TVP).

Ktoś może zadać pytanie: w jaki celu zostały zainicjowane? Otóż w celu utrzymania władzy przez pewne zagraniczne „wpływy”, które wyznają zasadę: „dziel i rządź”. To jednak nie wszystko. Osobiście uważam, że obecne wydarzenia na Ukrainie, czy też Bliskim Wschodzie, były zaplanowane już przed wieloma laty. W chwili obecnej przygotowany już plan jest systematycznie i skrupulatnie wdrażany.

I teraz ważna kwestia, otóż po pierwszej czy też drugiej wojnie światowej następowało „pokojowe” spotkanie mocarstw, na którym dogadywano nowe strefy wpływów, dzielono istniejące mniejsze państwa (bez zgody tych państw), innymi słowy „wielcy” załatwiali swoje biznesy „po trupach” i kosztem tych mniejszych (na przykład Jałta i Polska). Wówczas Polskie siły niepodległościowe jednoznacznie określały postanowienia jałtańskie jako zdradę Polski.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Otóż w mojej opinii w chwili obecnej trwa kolejna wojna światowa, tym razem (póki co) jeszcze ograniczana, jednakże wiele wskazuje, że w 2024 roku, te ograniczenia zostaną odrzucone i rozpocznie się „piekło”, przynajmniej na Bliskim Wschodzie. Tak więc analogicznie, sytuacja robi się podobna do sytuacji i „globalnych nastrojów” przed np. II wojną światową.

Musimy jako naród wyciągać wnioski z historii, po prostu musimy. Sprzedawca w sklepie, polityk, nauczyciel, sprzątaczka, osoba bezrobotna, i wszyscy inni, musimy wyciągać wnioski z historii. Jeżeli nie będziemy tego robić, wówczas tę historię jako naród powtórzymy. A obawiam się, że przy współczesnym poziomie kontroli nad wieloma krajami, powrót Polski na mapy Europy, jeżeli ponownie „ktoś” zapragnąłby nas z niej „wymazać”, byłby znacznie trudniejszy, być może nawet niemożliwy.

Tak więc „nastroje globalne” są już „podkręcone”, trzecia wojna światowa trwa, nasz naród został podzielony i wewnętrznie skłócony i teraz zmierzam do tego, że po obecnych zawirowaniach globalnych, które potrwają jeszcze kilka lat (dlatego nie można przewidzieć wielu skutków) wielcy tego świata ponownie zasiądą do stołu rokowań i będą realizować swoje biznesy „po trupach” tych najmniejszych. Czy Polska ponownie zostanie zdradzona? Raz już nas zdradzili, więc byłoby wielką naiwnością uważać, że to się więcej nie powtórzy.

Szanowni Państwo, naszkicowałem przed wami pewien obraz (bardzo skrótowy) obecnej sytuacji Polski w odniesieniu do szybko następujących przemian globalnych (wynikających z trwającej trzeciej wojny światowej). I teraz „rzucam wam” datę 11 stycznia roku 2024. Otóż na 11 stycznia został wyznaczony termin posiedzenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego w sprawie ważności wyborów parlamentarnych z 15 października z 2023 roku. I dziwnym „zbiegiem okoliczności” na ten sam dzień, PiS wyznaczył czas wielkiej manifestacji przed sejmem. Czy dostrzegacie, do czego zmierzam?

W gremium wspomnianej instytucji zasiada wielu „nominatów” z nadania partii PiS. I teraz zastanawiam się, czy aby nie doszło do „przecieku” i Jarosław Kaczyński już dziś po prostu ma informację, że zapadnie decyzja o nieuznaniu ważności wyborów z października 2023 roku, gdyż uzna się, że były one na przykład przeprowadzone ze złamaniem prawa. Lub Jarosław Kaczyński ma informację, że taka właśnie linia będzie forsowana. To też posiadając takie informacje, postanawia zwołać wielką manifestację w tym dniu i przed sejmem.

Wyobraźcie sobie, że faktycznie dochodzi do takiej sytuacji (uznanie nieważności wyborów). Wówczas Donald Tusk i jego „ekipa” może podważyć werdykt sądu, uznając, że jest on stronniczy, ze względu na obsadę (osoby z nadania PiS). Domyślam się, że Unia Europejska szybko poprze Tuska. W takiej sytuacji na przykład Donald Tusk odmówi zorganizowania kolejnych wyborów. Wówczas PiS będzie grało na wyprowadzenie jak największej ilości obywateli na ulicę. Tak pokrótce może wyglądać scenariusz na wywołanie wojny domowej.

Radzę raz jeszcze sobie przeczytać powyższy akapit, gdyż piszę w nim o możliwym scenariuszu wywołania wielkich zamieszek w Polsce a dalej być może nawet wojny domowej. Jest to oczywiście tylko i wyłącznie moje osobiste przewidywanie, jednakże uważam, że jest ono bardzo realne i zaraz napiszę, dlaczego uważam, że jest bardzo realne. Mam tylko nadzieję, że się mylę, a jeżeli faktycznie taki „plan” istnieje w głowie Jarosława Kaczyńskiego, to dla dobra Polski, Kaczyński zrezygnuje z realizacji tak „samobójczego”, dla naszej Ojczyzny i Narodu, kroku.

Kochani, czas tej tak zwanej „pandemii”, a następnie tzw. „wojny” na Ukrainie, to czas w mojej opinii, bezprawia i łamania Konstytucji, przez PiS. Dodatkowo można zadać sobie pytanie: na co zgodził się PiS, nie informując o tym narodu? A w mojej opinii PiS zgodził się na wiele rzeczy, które gdyby zostały ujawnione, to „rozwścieczyłyby” naród i „zmiotły” tę partię ze sceny politycznej.

Donald Tusk zapowiada, że dowiemy się wielu rzeczy o PiS, a PiS ma tego świadomość i dlatego tak walczy o to, aby utrzymać się przy władzy. Zatem powstaje pytanie: czy PiS jest gotowy zaryzykować wojnę domową w Polsce, tylko po to, aby ich „oszustwa” nie wyszły na jaw, i aby w związku z tym, nie byli pociągnięci do odpowiedzialności? Są to pytania ważne i jestem pewien, że najbliższe dni oraz miesiące przyniosą nam liczne odpowiedzi.

A do tego czasu zachowajmy umiar, rozsądek i zimną krew. Nie dajmy się „wyprowadzić” na ulicę. Nasi „wrogowie ojczyzny” tylko czekają na tego typu „zamieszki” i wewnętrzne walki. Stawką w tym wszystkim jest przetrwanie Polski oraz naszego narodu. Nie wnikam w to, na ile politycy PiS są „pożytecznymi idiotami”, a na ile świadomie „grają” suwerennością Polski, wiem natomiast, że nie możemy dać się sprowokować, nie w obecnej sytuacji geopolitycznej.

Źródło: Eschatologia.pl


  1. Stanlley 08.01.2024 13:51

    Drogi autorze! Ten scenariusz jest dość mało prawdopodobny w porównaniu z pozostałymi. Przytoczę scenariusz bardziej prawdopodobny i bardziej niebezpieczny.

    Obecnie na UA nawet reżym zaczął sobie zdawać sprawę że przegrywają i szans na wygraną już nie ma. Wobec tego wyskalowano sprawę protestów przewoźników na granicy i w mediach dość powszechnie zaczęto obwiniać Polskę o niepowodzenia, że przez te protesty i pomoc humanitarna (która de facto była w znaczniej części rozkradana) i pomoc wojskowa nie dociera. Równocześnie poszło przyzwolenie na nakręcanie i rozpowszechnianie nagrań żołnierzy z frontu gdzie żalą się na braki w zaopatrzeniu. Mamy ogromną mniejszość, która np we Wrocławiu już zaczyna stanowić większość… Mamy rozgoryczenie po obu stronach. Na UA są łapanki już oficjalnie, na siłę porywają ludzi i wywożą na I linię na ubój. Zaczęto w mediach rozpowszechniać kolejną zachętę by wywabić ludzi w mundur – ci którzy są w wojsku mają większe szanse przeżycia w razie klęski gdyż łatwiej się przebiją przez granicę na zachód i poddadzą się internowaniu. A co jest na zachodzie? Ano Polska. Więc tak czy inaczej – będddzziemy mieli jeszcze większą ilość rozgoryczonych Ukraińców u siebie, część z nich zdąrzyła uwierzyć że ich przegranna do nasza wina. Kilkadziesiąt tysięcy, jak nie kilkaset – ma broń lub z tą bronią tu przybędzie….

 

Urząd Skarbowy skontroluje miliony Polaków


W ubiegłym roku zaczęła obowiązywać unijna dyrektywa DAC7, wprowadzając nowe obowiązki dla niektórych polskich przedsiębiorców, jednak nie wiązała się z dodatkowymi podatkami. Teraz sytuacja może ulec zmianie, ponieważ Urząd Skarbowy skupia się na przedsiębiorcach oferujących usługi lub towary przez internet.

DAC71 stanowi środek prawny mający na celu zwalczanie unikania lub uchylania się od opodatkowania. Dyrektywa Unii ma głównie służyć zapewnieniu organom podatkowym państw członkowskich odpowiednich instrumentów do pozyskiwania i wymiany informacji dotyczących transakcji dokonywanych za pośrednictwem platform cyfrowych (np. Booking, Allegro, Bolt).

Ministerstwo Finansów, we współpracy z Ministerstwem Rozwoju, Ministerstwem Cyfryzacji, Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, Urzędem Ochrony Danych Osobowych oraz Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów, wcześniej przygotowało opinię Polski dotyczącą potencjalnego wpływu projektu dyrektywy DAC7 na Jednolity Rynek Cyfrowy. Wówczas postulowano m.in. wyłączenie sprzedawców okazjonalnych, którzy nie prowadzą działalności gospodarczej na zawodowym poziomie.

Obecnie do systemu raportowania nie będą włączani TYLKO ci sprzedawcy, których liczba transakcji nie przekroczy 30, a wartość tych transakcji nie przekroczy 2 tysięcy euro w danym okresie sprawozdawczym. Pozostali zostaną opodatkowani, a wszyscy będą śledzeni przez fiskusa w 2024 roku.

Autorstwo: Maciej Sołdan
Na podstawie: SE.pl
Źródło: NCzas.info


  1. replikant3d 08.01.2024 19:44

    Sępom rządowym zaczyna brakować kasy…

  2. MasaKalambura 09.01.2024 01:00

    A teraz pomyślcie. Jutro założą wszystkim kagańce cyfrowe w postaci implantu.
    Pojutrze powiedzą, że jest to wasze stałe Wi Fi z komputerem centralnym Państwa, Imperium a w szczytowej formie cywilizacyjnej Planety.

    I nie będziesz mógł sprzedać ni kupić bez implantu będącym oznakowaną imieniem Super AI rozliczeniowej.

    …w rękę lub w mózg…

    A coin energetyczny od dzisiaj masz jak w filmie wyświetlony w hologramie kredytowym. Jak i inne aplikacje zapewnione przez Szczodrych Państwo.

    Tak oślepionych, że biedy własnej niemogących dostrzec i w iluzji domniemanego bogactwa pływający.

    Gdy gotówka zniknie kompletnie z początku będziecie się cieszyć, ale potem płaczu ich i waszego trudno będzie zatrzymać.

    Tyrania kontroli i strachu…

    Ja bym poważnie rozważał stworzenie systemu równoległego opartego na kruszcach i towarach utrzymujących wartość samą w sobie. Tak dla higieny umysłu od cyfryzacji w Analogu życia.

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...