czwartek, 3 sierpnia 2023

 

Nie wychodź z domu, bo jest… lato

Globalny kompleks medialno-indoktrynacyjny bez zażenowania zaczyna już sugerować, że nowym „kryzysowym zagrożeniem” porównywalnym do gwiazdorskiego drobnoustroju, a tym samym wymagającym „odpowiedzialnego” umieszczenia samego siebie w areszcie domowym, jest… upał.

A jako że, w przeciwieństwie do broni biologicznych uwalnianych z tajnych laboratoriów, upał jest zjawiskiem cokolwiek częstym i regularnie powtarzalnym, globalny kartel propagandowy obwieszcza niniejszym otwarcie, że z fazy katastroficznego niebezpieczeństwa zdarzającego się raz na sto lat przeszliśmy płynnie do fazy katastroficznego niebezpieczeństwa zdarzającego się – póki co – co najmniej raz na pół roku.

Można oczywiście z miejsca machnąć na to ręką, konkludując, że jeśli ów kartel chce dalej brnąć w autodestrukcyjną, coraz bardziej ośmieszającą go histerię, należy pozwolić mu dopełnić swego przeznaczenia, nie poświęcając kwestii dodatkowej uwagi. Mając jednak na względzie, jak sowicie finansowana i natarczywie potęgowana jest owa kampania permanentnej kryzysowej histerii, można dojść do wniosku, że jej organizatorzy liczą na to, iż nawet jeśli na poziomie świadomym będzie ona w większej mierze ignorowana bądź wykpiwana, to na poziomie podświadomym zdoła ona mimo wszystko zainfekować wiele umysłów i zatruć wiele sumień.

Innymi słowy, jeśli komuś niby to spontanicznie przychodzi czasem do głowy myśl, że może lepiej ograniczyć wychodzenie z domu, bo na zewnątrz czai się złowrogie lato, wówczas taki ktoś powinien zastanowić się nad tym, czy przypadkiem nie dał się w jakiejś mierze zaprogramować domorosłym „władcom świata” – i to mimo swego świadomego oporu. Doszedłszy bowiem do wniosku, że mogło się to stać, taki ktoś będzie od tej pory wiedział, że chronić swą umysłową i moralną niezależność należy również w sferze podświadomej, czyli tej najbardziej narażonej na propagandowe wpływy. To zaś da mu kolejny powód, by docenić kruchość ludzkiej wolności, a tym samym konieczność jak najgorliwszego dbania o jej stan.

Autorstwo: Jakub Bożydar Wiśniewski
Źródło: ProKapitalizm.pl

 

Pandemia fatamorgana

Czy pandemia COVID-19 istniała naprawdę?

Telewizor kazał maski włożyć – Polacy włożyli. Telewizor kazał maski zdjąć – Polacy zdjęli. Chociaż nie. Gdy telewizor kazał maski włożyć – Polacy nie dość, że je włożyli, to jeszcze dodali coś od siebie, od serca. Zaczęli terroryzować tych Polaków, którym zabrakło miejsca w domu na telewizor i biedni nie mieli skąd wiedzieć, co aktualnie w masowej modzie zapiszczało. Przy czym telewizora nie należy mylić z telewizją. Telewizja to forma przekazu, jak telefonia, czy internet. Zaś telewizor to gadające pudło, taki ołtarzyk w domu każdego, prawdziwego Polaka. Bóg z plazmy i plastiku (dawniej z lamp i kineskopu), ze stałym abonamentem (bez umowy), w odróżnieniu od opłaty „co łaska”.

Można iść dalej. Gdy telewizor kazał nie świętować dnia 11 lipca – apogeum jednego ludobójstwa – Polacy nie świętowali. Gdy telewizor kazał świętować dzień 1 sierpnia – początek drugiego ludobójstwa – Polacy świętowali i śpiewali hymn, stojąc na baczność przed telewizorem, podobnie jak w niedzielę klękają przed nim podczas transmisji mszy świętej. Jednak o pandemii mowa.

Kogo miała pobić policja za brak maski – pobiła, komu miała gazem po oczach prysnąć – prysnęła, kto miał nakręcić przy okazji świetny filmik – nakręcił, kto miał wskutek obrażeń skończyć na wózku inwalidzkim lub umrzeć – ten tak skończył. Był, ale go nie ma, więc nie ma tematu.

Kto stracił swój biznes albo etat, kto się załamał, kto się powiesił – ten stracił źródło utrzymania, zdrowie, czy życie. Miał, był, ale nie ma – koniec końców nie ma jego. Więc i tu nie ma tematu.

Na którym respiratorze omsknęła się ręka eskulapa, któremu sanitariuszowi patyk do głowy za głęboko wepchnął, albo któremu innemu dobroczyńcy wymsknęła się strzykawka – cóż począć, raczej nie dziecko, bo w martwym stanie to niestety niewykonalne.

Właściwie można by mnożyć w nieskończoność, aż do ćwierci miliona nadmiarowych Polaków ekologicznie odesłanych gdzieś w rejon firmamentu. Tylko po co, jeżeli po pierwsze, nikt po nich nie płacze. Byli, nie ma ich, nie oni pierwsi i nie ostatni, taka dola. Po drugie, ten ubytek – przez garstkę pieniaczy wciąż określany pandemiczną zbrodnią na narodzie polskim – natychmiast został wynagrodzony i to z jaką nawiązką! Za każdego jednego wysiedlonego czterdziestu osiedlonych! Może nieco innych bogów czczących, może nieco innych bohaterów narodowych mających, lecz takiż to problem, przemianować kościoły i pomniki?

A co z resztą? Reszcie nawet się polepszyło. Kto miał zgarnąć wynagrodzenie za rozwiązanie protestu, ten zgarnął. Kto słuszny biznes kręcił, temu z tarcz ochronnych wpadło, a co sprytniejszy nawet trochę większą dotację przytulił. Dziennikarzom, kolejarzom, nauczycielom, policjantom, urzędnikom nawet jeśli nie w wynagrodzeniu, to w prestiżu społecznym dźwignięto. A strażakom-ochotnikom, za dzielne wygłaszanie komunikatów „zostań w domu!” i instruowanie ciemnego ludu po wsiach z prawidłowego noszenia maski, to dopiero.

Kto więc przeżył, dalej robi kariery, zarabia, awansuje, lata na Bali, czy choćby z nieskrywaną radością wypełnia wnioski o 800+, czemuż by nie. Podwyżka z 500+ na 800+ to dopiero antidotum na zapomnienie nawet najgorszej pandemii. Gdzieś jeszcze, poza kolumbariami, widać skutki tego bajeru? Dym z kominów już sto razy rozwiało.

Teoretycy spiskowi doszukują się resetów ludzkich umysłów aż po rok 1348. A tu raptem rok wolności, w szpitalach tak naprawdę miesiąc, właściwie nikt nic już nie pamięta. Spikerek z metalicznym głosem niczym puszki po oleju, kolorowych stref, przyłbic, zamkniętych lasów i cmentarzy, nominacji do pajacowania na YouTube (faktycznie – jak to się nazywało?). Rach-ciach telewizor zadał nowy temat, w sklepach pojawiły się kosze na dary, całkiem ładnie zakolorowały się maszty i ulice. Nie minie kolejny rok, telewizor zada do przetworzenia kolejnych tysiąc wiadomości-śmieci, niech wtedy kto kogo zapyta o jaką pandemię.

Bezczelni mogą pójść krok dalej, wspominając napotkanym Polakom (nie mylić z przypadkowymi przechodniami), że zginął Władysław Sikorski, że zginęła Iwona Wieczorek, czy choćby że przy innej okazji zginął personel pokładowy pewnego samolotu – piloci i stewardesy, też Polacy. Pół biedy, gdy spotkają się z reakcją „no i co z tego?”. Najpewniej jednak odpowiedź będzie brzmiała „cooo?”.

Ano to, że w tym stanie, stanie zapomnienia co można zrobić z narodem polskim – indywidualnie, czwórkami, całymi wsiami, szpitalami, piecami, tupolewami, liberatorami, milionami i jaką tam miarą jeszcze – nic tylko kontynuować to dzieło, odsyłać Polaków śladem Biełki i Striełki, których to dopiero nikt nie pamięta, a przecież jeszcze tak niedawno były naszymi odwiecznymi przyjaciółkami.

Lecz to było w czasach, gdy Polaków przybywało, nawet znacznie. A dziś ich ubywa i ubywa. Jeżeli zbyt wolno, wystarczy przypomnieć Polakom pandemię. Skoro ostatnia tak dobrze poszła. Kto jak kto, ale ten heroiczny naród, którego wyczynami ściany płaczu mało, by zapisać, pielęgnuje swoją historię, analizuje ją i formułuje trafne wnioski. Właściwie jeden: nie zawracać sobie głowy tym, co było kiedyś, iść do przodu, pilnie słuchając telewizora. Bo to on im przypomni, oby tylko następne ćwierć miliona poświęci…

Aby oddać krztę sprawiedliwości temu biednemu narodowi, obojętnemu na dziesiątkowanie przy każdej nadarzającej się okazji, trzeba uczciwie przyznać, że coś tam zachował w pamięci, a raczej na dnie szuflad. Uprane, uprasowane, wypachnione, niekiedy ze wzorkami tak ślicznymi, jak łowicka – nomen omen – koronka. A nuż telewizor znów każe założyć?

Autorstwo: Dobroca
Źródło: WolneMedia.net

 

Masz być „gołym i wesołym” niewolnikiem rządów i korporacji


„Popatrz na rząd, który potrafi czytać wszystkie e-maile, które kiedykolwiek napisałeś. GPS w każdej chwili pozna twoją lokalizację, lepiej niż ty sam ją znasz. Obserwują nas, gdziekolwiek jesteś w jakimkolwiek większym mieście. Zdobyte informacje wykorzystają przeciwko tobie, jeżeli zadecydują, że jesteś wrogiem państwa. To jest faszyzm, a Stany Zjednoczone od piętnastu lat żyją w tym obłędnym koszmarze” – Richard Dolan.

Globaliści nie odpuszczają. Aby zrobić z ludzi niewolników i odebrać wolność oraz godność, wystarczy dać człowiekowi pieniądze, których ten nie zarobił. Proces ten trochę trwa, a następnie mamy do czynienia z drugą fazą, czyli Politycy (na „sznurku” tych samych globalistów) mówią: „musicie obniżyć swoje oczekiwania”. Jeżeli nie, to niepokorni zostaną wyrzuceni na margines społeczeństwa, a bogaci staną się jeszcze bardziej bogaci.

Wszystko to w myśl idei „Nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy”. Jest to „plan działania” ogłoszony przez jednego z czołowych globalistów, czyli Klausa Schwaba. Jest to potężny człowiek, który może wiele, ale w gruncie rzeczy nadal pozostaje marionetką w rękach realnych władców tego porządku, czyli rodziny Rothschildów. Szwab sam z siebie byłby prawdopodobnie „nikim”, ale został przez nich „wypromowany” oraz „wychowany”.

Jego decyzje są decyzjami Rothschildów. Jednakże Rothschildowie prowadzą działania z „tylnego siedzenia” poprzez swoje „marionetki”, które mają de facto tyle władzy, ile Rothschildowie im udzielą. Niesubordynacja zakończyłaby się dla Klausa bardzo szybką degradacją społeczną, albo w najgorszym wypadku śmiercią, zapewne przez samobójstwo to jest „powieszenie”. Tak tę kwestię skomentował przed laty zamordowany prezydent USA John F. Kennedy: „Na całym świecie działa przeciwko nam monolityczny i bezwzględny spisek, bazujący na ukrytych środkach, by rozszerzać swą strefę wpływów. Jest to system, który zgromadził ogromne ludzkie i materialne zasoby, dla zbudowania zjednoczonej i wysoce skutecznej maszyny, która łączy operacje militarne, dyplomatyczne, wywiadowcze, ekonomiczne, naukowe i polityczne. Jej przygotowania są ukrywane, a nie ogłaszane, jej pomyłki grzebane, a nie publikowane a jej przeciwnicy uciszani”

Pozbawianie ludzi gotówki, wprowadzenie uniwersalnej cyfrowej waluty, konto tylko w banku centralnym, inwigilacja prywatnych zakupów, preferencji i życia osobistego, czy tworzenie bazy wszelkich informacji o każdym człowieku – to kolejne zuchwałe kroki globalistów dążących do ograbienia i zniewolenia ludzkości. Czy to scenariusz niemieszczący się w głowie? Ależ skąd, to są realia nas otaczające.

W ostatnim czasie spotkałem się wielokrotnie z sytuacją, w której osoba stojąca przede mną w kolejce do kasy, nie miała gotówki, a że okazywało się, iż terminal nie działa, to po prostu osoba ta musiała odejść z kwitkiem. Nie masz gotówki, no cóż, jesteś zdany na łaskę banku i technologii. Jest to przykład dość popularny, ale wiele mówiący i jednoznacznie zapowiadający to, co niebawem może nadejść.

Człowiek ma być „goły i wesoły”. Ma stać się „niewolnikiem” zdanym na łaskę korporacji i służalczych rządów. Światowe Forum Ekonomiczne (WEF), jest współczesną wylęgarnią globalizmu, który wraz z „PLANdemią” COVID-19, teleportował naszą cywilizację do etapu wdrażania „Wielkiego Resetu”. Ci „szaleńcy” wraz ze swoimi pomysłami, zagrażają naszej cywilizacji i nam samym.

Prawdziwym zagrożeniem naszej cywilizacji jest „niewidzialny rząd”, który jak olbrzymia ośmiornica rozlewa swoje oślizgłe macki nad naszymi miastami, państwami i całym narodem. Jest to mała koteria potężnych międzynarodowych bankierów, którzy praktycznie rządzą rządem Stanów Zjednoczonych dla ich własnych egoistycznych celów, kontrolując obie strony oraz większość gazet i czasopism. Za pozornym rządem siedzi na tronie „niewidzialny rząd”, bez lojalności i nieuznający żadnej odpowiedzialności przed ludźmi.

Nowy Porządek Świata rodzi się przy wsparciu przekupnych polityków, neokomunistów, sprzedajnych ekonomistów, bankierów i wszelkiej maści aktywistów, wśród których prym wiodą ekoterroryści. Do nich dołączają agresywni propagatorzy weganizmu. Coraz większą karierę zyskuje idea ekonomii współdzielenia, która promuje ideę ograniczania własności prywatnej, tak abyśmy nie mieli nic swojego: domu, samochodu, pralki, odzieży etc. Poprawność polityczna ma zastąpić zdrowy rozsądek. Jeżeli się wyłamiemy – zniszczą nas na wiele sposobów.

Czas „finałowej bitwy” o naszą wolność jest już blisko. Osobiście polecałbym Polakom wracać do Ojczyzny, póki jeszcze jest na to czas i są takie możliwości. Mam wewnętrzne przekonanie, że w tym całym szaleństwie, Polska w miarę się obroni. Obroni się dzięki grupie ludzi świadomych i przebudzonych. A na koniec napiszę – „czasem niewielu, może uratować wielu. Brońmy naszej Ojczyzny!

Źródło: Eschatologia.pl


  1. Kazma 02.08.2023 13:20

    Z tym wracaniem do Ojczyzny to mam mieszane odczucia i myśli. Gdybym dysponował chociaż niedużym kapitałem, ale pozwalającym na zakup kawałka ziemi i pobudowanie skromnej chałupy, to rozważałbym może Amerykę Południową, może jakieś wyspy na którymś z Oceanów…

  2. niecowiedzacy 03.08.2023 02:58

    Zgadzam się z autorem iż to co opisał dzieje się. Jednak co do Polski a właściwie nazywając to: 3 RP, myślę iż ma zaszczytne drugie miejsce po tym całym tajemniczym zarządzie świata. Wystarczy porównać 3 RP z Turcją co się działo przez 30 lat. W 3 RP panuje marazm i trwa niewypowiedziana wojna przeciw własnemu społeczeństwu, niszczy się resztki przedsiębiorstw zbrojeniowych poprzez zakupy złomu który udaje uzbrojenie, które w konfrontacji z Rosją wypadnie gorzej niż w 1939 roku. Turcy mają co najmniej 4 własne satelity. Z uzbrojenia nie produkują zaś tylko samolotów załogowych. W produkcji 2 nowy helikopter bojowy i lotniskowiec. Dzieci też się rodzą bez problemów. My to wszystko wytwarzaliśmy ale Solidarna Polska to zniszczyła, więc ja się pytam autora jaką mamy przyszłość w 3 RP za 800+, to tyle co kot napłakał na wychowanie dzieci.

 

Dialog dziada z obrazem


Z okazji osiemdziesiątej rocznicy rzezi wołyńskiej, podczas której Ukraińcy z niespotykanym okrucieństwem, któremu dziwowali się nawet Niemcy, wymordowali co najmniej 100, a być może 150 lub nawet 200 tysięcy Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej – bo nie było przy tym księgowego, który by te ofiary policzył – odbyły się przedstawienia z udziałem JE abp. Stanisława Gądeckiego oraz pana premiera Mateusza Morawieckiego.

Przedstawienie z udziałem Ekscelencji odbywało się według formuły „przemawiał dziad do obrazu – a obraz do niego ani razu”. Ekscelencja zaprezentował bowiem swemu rozmówcy, greckokatolickiemu arcybiskupowi Światosławowi Szewczukowi, listę polskich oczekiwań w ramach „dążenia do prawdy” i „pojednania”. Tamten spokojnie wysłuchał tej tyrady, po czym udzielił przewielebnemu arcybiskupowi Gądeckiemu odpowiedzi wymijającej.

Wspomniał tam o „obustronnych ranach”, mając pewnie na myśli podobno autentyczny przypadek, kiedy to ukraiński rezun, zarzynając kolejnego Polaka, skaleczył się w rękę – a poza tym nietrudno sobie wyobrazić, jakie katusze musieli przeżywać biedni Ukraińcy, wyrzynając całe polskie wsie.

„Ulitujcie się nad nami, biednymi zbirami” – czytamy u Dostojewskiego. Jednym słowem: pełna symetria, w całkowitej zgodności z podstawową tezą ukraińskiej polityki historycznej, według której w 1943 roku na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej trwała „wojna domowa”. Jest to teza oczywiście fałszywa, bo żeby można było mówić o „wojnie” – wszystko jedno: domowej czy nie – muszą być przynajmniej dwie strony wojujące.

Tymczasem tam niczego takiego nie było. Była jedna strona mordująca i druga mordowana, a celem tego przedsięwzięcia było stworzenie narodowi ukraińskiemu odpowiedniej przestrzeni życiowej, z której – mówiąc nawiasem – korzysta do dnia dzisiejszego, zaświadczając przed światem, że zbrodnia jednak popłaca.

ANI KROKU WSTECZ

Krótko mówiąc: Ukrainiec nie cofnął się nawet o krok – bo jak inaczej ocenić sformułowanie, że pojednanie „wymaga wzniesienia się ponad zwykłą miarę sprawiedliwości, zwłaszcza ze strony tego, który w większym stopniu – często w sposób uzasadniony – czuje się ofiarą”. Najwyraźniej ukraiński hierarcha oczekuje, że Polacy, którzy „czują się ofiarami”, łaskawie dodając, że „często w sposób uzasadniony”, „wzniosą się ponad zwykłą miarę sprawiedliwości” – a skoro tak, to kto wie, czy nie będą musieli przyzwyczaić się do kultu Stefana Bandery? Jak pisze Stanisław Lem w „Głosie Pana” – „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”.

Pewne światło na tę sprawę rzuca spostrzeżenie abp. Światosława Szewczuka, który wspominał o „balsamie Ducha Świętego”, którym ma być „dialog i przebaczenie”. Tym razem wygląda na to, że dysponentem wspomnianego „balsamu” jest amerykański prezydent Józio Biden – bo nietrudno się domyślić, że przedstawienie w warszawskiej katedrze w ogólnych zarysach wyreżyserowali pierwszorzędni fachowcy z Departamentu Stanu – o czym świadczy deklaracja we wspólnym „orędziu”, że Ukraińcy tym razem walczą za wolność „naszą i waszą”. Ta podawana do wierzenia teza ukraińskiego Sztabu Generalnego stanowi znakomity pozór moralnego uzasadnienia dla prezentowanej przez Ukraińców wobec całego świata postawy roszczeniowej, a wobec Polski – nawet mocarstwowej, o czym przekonaliśmy się z wystąpień ambasadora Zwarycza i szefa ukraińskiego IPN pana Drobowycza.

Inna sprawa, że przecież nie można głośno mówić, iż Stany Zjednoczone w roku 2014 kupiły sobie Ukrainę za 5 miliardów dolarów, żeby wkręcić ją w maszynkę do mięsa i w ten sposób „osłabiać Rosję” – jak w niepojętym przypływie szczerości zeznał amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin. No a teraz pojawiły się skrzydlate wieści, że Amerykanie prowadzą dyskretne rozmowy z Rosją – prawdopodobnie o tym, jakby tu tę całą kłopotliwą Ukrainę jakoś korzystnie sprzedać. I co będzie, co Ekscelencje napiszą w kolejnym pojednawczym orędziu, gdy już sprzedadzą?

DUCH TCHNIE, KĘDY CHCE

Z kolei pan premier Morawiecki, jak przystało na polityka szykującego się do wyborów, pojechał na Ukrainę, gdzie odwiedził miejsca po dwóch wsiach wymordowanych i zrównanych z ziemią przez UPA: Ostrówki i Puźniki, gdzie zaćwierkał zgodnie z potrzebą chwili: „Nie możemy na to (to znaczy na wbijanie przez Putina klina między Ukraińców i Polaków – SM) pozwolić – szczególnie w tym czasie, kiedy ukraińscy żołnierze walczą o swoją wolność i niepodległość, ale także o nasze bezpieczeństwo i naszą przyszłość”. Brzmi to niepokojąco, bo skoro Ukraińcy tak się poświęcają dla naszego bezpieczeństwa i przyszłości, to jak już kurz opadnie, pewnie przedstawią nam rachunek.

A jeśli kurz nie będzie chciał opaść, to pewnie będziemy musieli dotrzymać im towarzystwa – zwłaszcza gdy na szczycie NATO w Wilnie nie dojdzie do wypracowania „jednolitej strategii wobec Ukrainy” – o czym wspominał wcześniej były sekretarz generalny NATO, a obecnie doradca prezydenta Zełenskiego, pan Anders Rasmussen. Pan premier Morawiecki oświadczył też, że „nie spocznie”, dopóki „ostatnia ofiara zbrodni wołyńskiej nie zostanie odszukana”. Gdybyśmy przywiązywali wagę do tego, co mówi pan premier Morawiecki, musielibyśmy obawiać się o jego zdrowie, a nawet życie – bo trudno sobie wyobrazić, żeby pan premier wytrzymał bez odpoczynku następne 80 lat.

Na szczęście nie musimy do takich deklaracji przywiązywać wagi, bo po wyborach wszystkie te zaklęcia zostaną zapomniane, podobnie jak została zapomniana deklaracja o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim, podpisana w sierpniu 2012 roku w Warszawie – z jednej strony przez JE abp. Józefa Michalika, a z drugiej przez patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla. Nawiasem mówiąc, również tamta deklaracja była rezultatem słynnego „resetu”, jakiego 17 września 2009 dokonał amerykański prezydent Barack Obama, który już wtedy musiał dysponować „balsamem Ducha Świętego” i posmarował nim gdzie i kogo było trzeba. Ale potem zmienił zdanie, posmarował pięcioma miliardami dolarów Ukrainę, dzięki czemu dzisiaj „balsam Ducha Świętego” smaruje Ukraińców, a kto wie, czy również nie JE abp. Stanisława Gądeckiego?

Autorstwo: Stanisław Michalkiewicz
Źródło: NCzas.com

 

Wołyński festiwal hańby


80. rocznica Krwawej Niedzieli wyraźnie pokazała, jaki jest stosunek władz warszawskich do ludobójstwa na Kresach. Organizowane ad hoc obchody oraz wiele skandalicznych słów, jakie padły ze strony przedstawicieli polskiego państwa, składają się na niezwykle smutny obraz. Zamiast przełomu dostaliśmy festiwal hańby w wykonaniu najwyższych władz RP.

Pod koniec czerwca prezydent Andrzej Duda udzielił wywiadu, w którym padły skandaliczne słowa pod adresem ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Duchowny ośmielił się skrytykować politykę głowy państwa w sprawie Rzezi Wołyńskiej, a Duda w odpowiedzi stwierdził, iż „wolałby”, żeby ks. Isakowicz-Zaleski „nie zajmował się polityką, tylko zajmował się tym, czym powinien zajmować się ksiądz”. Sęk w tym, że dążenie do godnego pochówku ofiar ukraińskich nacjonalistów, bezsprzecznie leży w gestii księdza.

Prezydent niestety stracił kolejną szansę, by milczeć. W dalszej części swojego wywodu oświadczył, że obecne władze prowadzą w kwestii Rzezi Wołyńskiej „spokojną politykę, nie politykę biegania z widłami”. Każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o bestialskich metodach stosowanych podczas mordów przez ukraińskich nacjonalistów, zdaje sobie sprawę, jak nie na miejscu były te słowa.

POJEDNANIE NA PAPIERZE

W piątek, 7 lipca, odbyło się Nabożeństwo „Przebaczenia i Pojednania” inaugurujące trzydniowe obchody kościelne zwieńczone pielgrzymką na Ukrainę. Była to kolejna odsłona teatru dla Polaków, który miał pokazać „braterstwo” z Ukraińcami. Udział w nim wzięli przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki oraz zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego abp Światosław Szewczuk. Uczestnictwa w tym „spektaklu” odmówił natomiast kapelan Rodzin Wołyńskich, ks. Isakowicz-Zaleski.

W wygłoszonym podczas uroczystości przemówieniu abp Gądecki mówił wprost o „ludobójstwie polskiej ludności na Wołyniu” oraz że jego sprawcami byli „członkowie OUN i UPA, a także ukraińskiej policji pomocniczej i ukraińskich pułków policyjnych SS”. Podkreślił, że władze Polski i Ukrainy powinny doprowadzić do „godnych pochówków wszystkich ofiar ludobójstwa, poprzedzonych ekshumacjami ciał zamordowanych”. Wyraził też „sprzeciw wobec gloryfikacji ukraińskich nacjonalistów członków OUN i UPA”.

Natomiast abp Szewczuk twierdził, że „zbrodnia wołyńska to doświadczenie, które jest tragedią obustronną”. Utrzymywał, że „swoje urazy, swoje rany powstałe w wyniku doznanego cierpienia” mają nie tylko Polacy, lecz także Ukraińcy. Nie trudno było przewidzieć, że to ukraińska wersja stanie się powszechnie obowiązującą. Potwierdza to wspólne orędzie, które obaj hierarchowie podpisali podczas nabożeństwa.

W dokumencie położono nacisk na toczącą się na Ukrainie wojnę i związane z nią cierpienie Ukraińców – nie zaś na to, co wciąż jest otwartą raną w historii polsko-ukraińskiej. Zabrakło nazwania po imieniu zbrodni sprzed 80 lat: ludobójstwem okrutnym – genocidum atrox. Pojawiło się także kuriozalne twierdzenie, że po odkryciu masowych grobów w Buczy, Irpieniu i Hostomlu „wszyscy rozumiemy, jak bardzo ważne jest jednoznaczne nazwanie sprawców, ekshumacja ofiar, uszanowanie ich prawa do godnego pochówku oraz ludzkiej pamięci”. Razi nie tylko fakt, że nie wymieniono z nazwy ani jednej miejscowości, w której doszło do aktów Rzezi Wołyńskiej, ale także to, że w obliczu wciąż utrzymywanego zakazu ekshumacji i pochówków Polaków na Ukrainie słowa te są zwyczajnie puste i nie znaczą nic. Stwierdzono również, że rzekome pojednanie „na papierze zostało już osiągnięte” oraz że zostało ono „przełożone na czyny”, gdy Polacy na ogromną skalę zaczęli pomagać uchodźcom z Ukrainy. Szkoda, że „pojednanie” jest tylko jednostronne i Polacy nie mogą obecnie liczyć na żaden przełom we wzajemnych stosunkach.

Z podejściem prezentowanym w orędziu nie zgadzają się Rodziny Wołyńskie, z ks. Isakowiczem-Zaleskim na czele. Domagają się one: nazwania Rzezi Wołyńskiej ludobójstwem, ekshumacji i pochówków ofiar oraz sprzeciwu wobec kultu banderowskich zbrodniarzy – nie zaś okrągłych słów, które mają przykryć fakt, że kości ich brutalnie zamordowanych bliskich nie można nawet złożyć w grobie. Rodziny wskazały, że użyta formuła „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” nie ma zastosowania w relacjach polsko-ukraińskich, ponieważ Ukraina i kościół Greckokatolicki wciąż czczą Banderę, Szuchewycza i innych zbrodniarzy z OUN-UPA. W czasie gdy odbywało się nabożeństwo, przed archikatedrą warszawską, zorganizowano pikietę.

Później, podczas konferencji prasowej przedstawicieli obu kościołów w Pałacu Arcybiskupów, ks. Isakowicz-Zaleski i mężczyzna, który jako niemowlę ocalał z ludobójczej rzezi, rozwinęli transparent z napisem: „Ukraino! Dlaczego nie pozwalasz pochować naszych matek i ojców zamordowanych przez OUN-UPA i SS Galizien? Rodziny Ofiar Ludobójstwa na Kresach Wschodnich”. Do Pałacu Arcybiskupów wezwano policję. Funkcjonariusze spisali obu mężczyzn, ponieważ rozwijając transparent, „jakby zakłócili ład i porządek”. Stanowi to smutną, acz dobitną ilustrację polityki w kwestii ukraińskiego ludobójstwa.

NA OSTATNIĄ CHWILĘ

Tezę o zamilczaniu i marginalizowaniu ukraińskiego ludobójstwa potwierdza także kalendarz obchodów „przygotowywany” przez przedstawicieli polskiego państwa. 7 lipca rzecznik PiS Rafał Bochenek oświadczył, że „czynione są przygotowania” do państwowych obchodów 80. rocznicy Krwawej Niedzieli, a komunikat w tej sprawie ukaże się „za kilkanaście godzin, kilka dni”. Podczas gdy środowiska kresowe od stycznia rozpoczynały organizowanie wydarzeń upamiętniających okrągłą rocznicę ukraińskiego ludobójstwa, rządzący na kilka dni przed nie byli jeszcze w stanie podać programu państwowych obchodów!

Takiego problemu nie było natomiast w związku z 80. rocznicą wybuchu powstania w getcie warszawskim, kiedy to na stronach rządowych, z dwumiesięcznym wyprzedzeniem pojawiły się zapowiedzi uroczystości organizowanych przez Kancelarię Prezydenta RP. Co więcej, w lutym Patriotyczny Związek Organizacji Kresowych i Kombatanckich zwrócił się do premiera z wnioskiem o udzielenie patronatu honorowego społecznym, cyklicznym uroczystościom upamiętniającym Rzeź Wołyńską zaplanowanym na 9 lipca – jednak bezskutecznie.

KRZYŻ Z PATYKÓW

W piątek Internet obiegły obrazy uwłaczające zarówno polskiemu państwu, jak i pamięci bestialsko pomordowanych na Kresach jego obywateli. Premier rządu warszawskiego Mateusz Morawiecki, odziany w dżinsy i bluzę z kapturem, wetknął krzyż z patyków w pole, gdzie kiedyś mieściła się wieś Ostrówki.

Morawiecki złożył także wieniec pod pomnikiem upamiętniającym „mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej, którzy zginęli 30 sierpnia 1943 roku”. Taki napis widnieje na pomniku z oderwanym polskim godłem. Nie wskazano ani okoliczności, ani sprawców. Premier obwieścił też, że już od kilku tygodni trwają prace poszukiwawcze szczątków Polaków w „miejscowości Puźniki w powiecie Buczackim”, a więc na Podolu. O tym, że poszukiwania będą tam prowadzone, mówiono już w listopadzie ubiegłego roku.

Niedawno prezes IPN dr Karol Nawrocki wskazywał, że prace odbywają się tylko w jednej miejscowości na Ukrainie i przygląda się im jeden pracownik Instytutu. Podkreślał, że wnioski IPN dotyczące prowadzenia prac poszukiwawczo-ekshumacyjnych od 2020 roku czekają na rozpatrzenie przez stronę ukraińską. Teraz szef rządu warszawskiego oświadczył zaś, że „nie spocznie, dopóki ostatnia ofiara tamtej strasznej zbrodni wołyńskiej, zbrodni w Galicji Wschodniej nie zostanie odszukana”. Rzeczywiście, strój premiera jak najbardziej do prowadzenia prac wykopaliskowych się nadawał. Sęk w tym, że Ukraina wciąż blokuje polskie ekshumacje i nic nie wskazuje na to, by zakaz ten miał zostać zniesiony. Jednocześnie, mimo eskalacji konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, prowadzone są na Ukrainie m.in. ekshumacje żołnierzy NKWD. Wojna nie jest więc żadną obiektywną przeszkodą.

„OFIARY WOŁYNIA”

9 lipca na Ukrainę zjechał prezydent Andrzej Duda. Przybył do Łucka, gdzie kończyła się pielgrzymka polskiego i ukraińskiego Episkopatu pod hasłem „Przebaczenie i Pojednanie”. Odbyło się tam nabożeństwo, podczas którego Duda i Zełeński „oddali hołd pomordowanym Polakom”. Na pustych gestach się jednak skończyło. Co więcej, sporo kontrowersji wzbudził wpis prezydenta, w którym stwierdził: „oddajemy hołd wszystkim niewinnym ofiarom Wołynia”. Na domiar złego dodał, że „pamięć nas łączy”. Przede wszystkim uwagę przykuwa pisanie o „niewinnych ofiarach” – tak jakby była jeszcze druga kategoria ofiar – „winni”. Jest to o tyle niepokojące, że według ukraińskiej narracji historycznej Polacy sobie na okrutny mord „zasłużyli” rzekomym wielowiekowym „uciskiem Ukraińców”. Komentatorzy wskazywali też, że nie wiadomo, kim był tajemniczy Wołyń z wpisu prezydenta. Zbrodni bowiem dokonali ukraińscy nacjonaliści, o czym jednak najwyraźniej nie dobra jest wspominać. Pamięć jest więc raczej tym, co nas dzieli. Ponadto prezydent nie robi nic, by prawdę o Rzezi Wołyńskiej przedstawiać w środowisku międzynarodowym. W niedzielę podczas wizyty w Łucku Duda zamieścił jeszcze jeden wpis, tym razem po angielsku. Język ten, jak wiemy, nie jest mocną stroną prezydenta, jednak trudno podejrzewać go o aż tak wielką pomyłkę. Duda oświadczył, że spotkał się z Zełeńskim, by „złożyć świadectwo przyjaźni w obliczu trudnej historii, ale także przeprowadzić końcowe konsultacje przed rozpoczynającym się za dwa dni szczytem NATO w Wilnie”. O Wołyniu ani słowa, choć przecież szczyt przypadł dokładnie na rocznicę Krwawej Niedzieli.

Na Litwę z prezydentem pojechał szef MSZ Zbigniew Rau. Z tego powodu kwiaty pod Pomnikiem Rzezi Wołyńskiej w Warszawie złożył w poniedziałek 10 lipca. Dopiero w tym samym dniu, zgodnie zresztą z zapowiedziami pana Bochenka oznajmiono, że nazajutrz odbędą się centralne obchody rocznicowe. Zorganizowały je Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych oraz IPN, a swym patronatem łaskawie objął prezydent Duda. Rau jednak szybko zatarł względnie dobre wrażenie, bowiem już od wtorku można mieć wątpliwości, czy w ogóle wiedział, komu składa hołd i co się wówczas wydarzyło. Popełnił wpis, mówiący o 80. rocznicy Rzezi Wołyńskiej i „wciąż bezimiennych ofiarach tamtych wydarzeń”. Był także łaskaw przypomnieć o „szacunku i modlitwie za wszystkie ofiary konfliktów zbrojnych”. Znów ani słowa o ludobójstwie ani jego sprawcach.

JEDNA JASKÓŁKA WIOSNY NIE CZYNI

Choć we wtorek z ust premiera rządu warszawskiego padły zaskakujące słowa, tj. słowa prawdy o „ludobójstwie straszliwym, okrutnym”, dokonanym przez „ukraińskich nacjonalistów” na ich polskich sąsiadach, to jedno przemówienie nie może zmyć hańby, jaką okryli się Morawiecki i pozostali przedstawiciele władz w kwestii Wołynia. Doskonałym podsumowaniem polityki historycznej, którą w ostatnich dniach uprawiały władze warszawskie, jest wpis ambasadora Ukrainy w Polsce Wasyla Zwarycza, w którym stwierdził, że „solidarnie z narodem polskim” oddaje „hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej”. Nie mógłby sobie na to pozwolić, gdyby Polska była krajem poważnym. Rządzący jednak przy okazji 80. rocznicy apogeum Rzezi Wołyńskiej zrobili niemal wszystko, by udowodnić, że tak nie jest. Słusznie zauważył ks. Isakowicz-Zaleski, że gdyby Zwarycz zdobył się na takie wynurzenia w Izraelu, natychmiast stałby się „persona non grata”. U nas zaś może liczyć na poklepanie po plecach.

Od tygodni Prezydent RP zapowiadał, że podczas szczytu NATO w Wilnie będzie walczył o interes ukraiński. Potwierdził to jeszcze raz na miejscu, mówiąc dziennikarzom, że Polska „nie załatwia nic dla siebie”, ale „dba (…) o interesy naszego sąsiada, Ukrainy”. Za tymi akurat słowami szły czyny, a najlepszą tego ilustracją jest fakt, że Zełeński na szczyt NATO – którego członkiem Ukraina nie jest – przybył polskim rządowym samolotem. No ale to już pan Jasina wyjaśnił, że jesteśmy „sługami narodu ukraińskiego”. I tej linii konsekwentnie trzymają się władze warszawskie.

Autorstwo: Marta Maciejewska
Źródło: NCzas.com

 

Pułapka proukraińskiej narracji


No i mamy twarde lądowanie, jeśli chodzi o polsko-ukraińskie relacje. Nie dość, że zaostrza się konflikt interesów w dziedzinie rolnictwa, nie dość, że iskrzy w sprawach historycznych, to doszły jeszcze spory na temat wdzięczności czy niewdzięczności Ukrainy wobec nas.

Jak przekazał rzecznik ukraińskiego MSZ Ołeh Nikołenko, polski ambasador w Kijowie został wezwany do siedziby resortu. Powodem mają być wypowiedzi szefa Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta RP Marcina Przydacza. Strona ukraińska żąda wyjaśnień. O co chodzi? Marcin Przydacz, szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej, w poniedziałek w TVP mówił: – Jeśli chodzi o Ukrainę, Ukraina naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski. Myślę, że warto by było, żeby zaczęła doceniać to, jaką rolę przez ostatnie miesiące i lata dla Ukrainy pełniła Polska. Stąd też takie, a nie inne decyzje, jeśli chodzi o ochronę granic. Była to wypowiedź odnosząca się do ewentualne przedłużenie zakazu importu czterech produktów rolnych z Ukrainy. – To, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika. Jesteśmy w okresie żniw. Polskie zboże musi zostać zebrane, musi zostać zmagazynowane i dystrybuowane po odpowiedniej, godnej cenie – mówił Przydacz.

Prezydenckiemu ministrowi odpowiedział Andrij Sybiga, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy: – Kategorycznie odrzucamy próby narzucenia polskiemu społeczeństwu przez polityków bezpodstawnej opinii, że Ukraina nie docenia pomocy ze strony Polski. Jest to oczywiście gra o własne koniunkturalne interesy, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Manipulacja… a rzeczywistość to przyjazny i otwarty dialog między prezydentami Ukrainy i Polski, między którymi panuje wysoki poziom wzajemnego zrozumienia i wzajemnego zaufania. Nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz.

– Polska broń w rękach ukraińskiego wojska skutecznie powstrzymuje rosyjskiego agresora – zaznaczył. – Wspieranie nas bronią to nie filantropia, ale inwestycja we własne bezpieczeństwo Polski. To Ukraińcy dziś stoją na straży wartości i bezpieczeństwa naszego regionu i robią to także w interesie Polski i całego wolnego świata – mówił Sybiga, dodając, że jest to „najwyższy stopień wdzięczności”. Podkreślił też, że kiedy Ukraina jest w stanie wojny, próba „wydobycia” z niej czegoś więcej jest równoznaczna ze zdradą, na którą w stosunkach z Polską nie powinno być miejsca.

W Polsce na wielu forach internetowych zawrzało. Z pozoru słusznie. Dlaczego z pozoru? Bo gdy przyjrzymy się na chłodno jaką narrację przyjęli polscy politycy po wybuchu wojny, to okaże się, że sami daliśmy Ukraińcom argumenty, żeby tak zareagowali. Najbardziej reprezentatywną wypowiedzią jest opinia Mateusza Morawieckiego z lutego tego roku: „Na Ukrainie umierają żołnierze także za naszą wolność. Chyba po raz pierwszy w ciągu ostatnich 300 lat za „{naszą i waszą Wolność” bije się ktoś inny niż Polacy”. Gdyby być bardziej dosadnym, to należałoby uściślić tok myślenia pana premiera – nie musimy poświęcać życia polskich żołnierzy, bo to oni, Ukraińcy, giną zamiast naszych. Tak to należy rozumieć. Jest to naturalne następstwo przyjęcia fałszywej tezy, że to wojna nie tylko w obronie suwerenności Ukrainy, ale także polskiej niepodległości, że jeśli padnie Kijów, to następna będzie Warszawa. Czyli jest to nasza wojna, z tą tylko poprawką, że zamiast naszych giną ukraińscy żołnierze.

Wiele razy pisałem i mówiłem, że jest to ocena absurdalna, nie mająca związku z rzeczywistością. Wojna na Ukrainie dotyczy tylko i wyłącznie relacji Rosji i Ukrainy, jest konfliktem na obszarze b. ZSRR, a jej bezpośrednią przyczyną nie jest żaden „rosyjski imperializm”, tylko walka o utrzymanie wpływów Moskwy na terenach, które uznaje za swoją strefę wpływów i bezpieczeństwa, a na których swoją nogę postawiły USA i NATO, dokonując w dodatku zamachu stanu i obalając legalnego prezydenta Ukrainy. Lansowanie propagandowej tezy, że Ukraina walczy o cały „wolny świat”, o Europę, a więc także o być albo nie być Polski – jest bardzo wygodna dla władz w Kijowie, bo napędza poparcie dla nich, pomoc wojskową, finansową i polityczną. Poza tym, stawia je w zasadzie poza jakąkolwiek krytyką, bo przecież Ukraina w zamian daje życie swoich obywateli, a życie ludzi nie ma ceny. Chcecie być dalej „wolni”, to nie krytykujcie nas, bo za tę waszą wolność płacimy życiem Ukraińców.

Warszawa przyjęła taką interpretację tej wojny z pełną aprobatą, a nawet jeszcze większą gorliwością i zacietrzewieniem niż Zachód, o czym świadczą niezliczone wypowiedzi prezydenta RP, premiera i całego tabunu polityków PiS i opozycji. Skoro tak, to Kijów może z czystym sumieniem mówić – czego jeszcze od nas chcecie? Targujecie o swoich rolników, chcecie potępienia UPA? Teraz, kiedy walczymy o wasze istnienie? Tak oto Polska padła ofiarą własnej propagandy i dogmatu, że to jest „nasza wojna”. Węgry przyjęły od samego początku zupełnie inną wykładnię: TO NIE JEST NASZA WOJNA, a naszym celem jest trzymanie się od niej z daleka, nie wysyłanie broni, dążenie do jej szybkiego zakończenia i obrona swoich interesów. I Węgry mają sytuację klarowaną, także wobec Kijowa. Polska nie, podkreślmy na koniec – na własne życzenie.

Autorstwo: Jan Engelgard
Źródło: MyslPolska.info


  1. Kazma 02.08.2023 14:21

    Państwo polskie ale i zwykli Polacy zaoferowali swoją pomoc w nieswojej wojnie i dla tzw. uchodźców, a oni w dowód wdzięczności chcą żebyśmy żarli ich zatrute zboże i jeszcze szybciej niż teraz umierali na raka i inne choróbska całymi milionami! Otwórz przed nimi swoje serce, to ci je wyrżną nożem!

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...