Globaliści nadają nowy wygląd swojej agendzie
Osoby uważnie śledzące działania globalistycznych instytucji mogły po wyborach z 2024 roku dostrzec niepokojącą ciszę.
Pod koniec 2021 roku znaczna część świata znajdowała się pod szaloną technokratyczną kontrolą, a globaliści wydawali się przekonani, że mają cywilizację zachodnią w garści. Elity były nieustannie obecne w mediach i otwarcie promowały swoje plany — od bezterminowych lockdownów pandemicznych, przez paszporty szczepionkowe, lockdowny klimatyczne, CBDC (bezgotówkowe systemy cyfrowej waluty, w których zanika wszelka wolność gospodarcza), aż po „gospodarkę współdzielenia”, w której zniesione zostaje prawo własności prywatnej, „czwartą rewolucję przemysłową”, gdzie wszystkim zarządza sztuczna inteligencja, aż wreszcie po „Wielki Reset” — mający całkowicie podważyć system wolnego rynku i zaprowadzić socjalistyczną dystopię.

W ciągu moich 20 lat jako ekonomista, autor i analityk w ruchu wolnościowym nigdy nie widziałem, by globaliści tak otwarcie odsłonili swoje prawdziwe intencje. Pandemia otworzyła oczy niezwykle wielu ludziom na rzeczywistość tzw. „Nowego Porządku Świata” i w tym trzyletnim okresie nastąpiło gwałtowne przebudzenie. Liczba patriotów, którzy zbudzili się w czasie pandemii COVID-19, była bezprecedensowa.
Ludzie zrozumieli, że nie chodziło o jakąś „teorię spiskową”. Wydarzenia na świecie nie były przypadkowym efektem chaosu. Istniał naprawdę zadymiony, przeklęty pokój, pełen nikczemnych, intryganckich pasożytów. Marsz w kierunku globalnego rządu był realny — i dziś wie o tym każdy, poza najbardziej naiwnymi. Rządzący byli tak pewni sukcesu, że w samym środku pandemii de facto ogłosili istnienie globalnego rządu biurokracji i korporacji. Nazwali go „Radą na rzecz Inkluzywnego Kapitalizmu” i współpracowali przy tym z Watykanem.
Pytanie, które dziś musimy sobie zadać, brzmi: gdzie to wszystko się podziało? Globaliści byli tak pewni siebie i zuchwali — a teraz nagle stali się powściągliwi. Czy się poddali? A może po raz kolejny przemalowują swoją agendę?
Dla przykładu: w 2020 roku niemal nikt nie wiedział, czym jest ESG. Do 2023 roku każdy już rozumiał, że ten z pozoru niewinny akronim oznaczający „Environmental, Social, Governance” (Środowisko, Społeczna odpowiedzialność, Ład korporacyjny) stanowił w rzeczywistości perfidną przykrywkę dla agendy „Woke Capitalism”.
„Woke Capitalism”, znany również jako „inkluzywny kapitalizm”, to program centralizacji, który jednoczy rządy, biurokrację, NGO-sy, międzynarodowe banki i korporacje pod jednym ideologicznym parasolem (globalizm, multikulturalizm, DEI, zmiany klimatu itd.). Ten potężny kartel wykorzystuje bodźce finansowe i szantaż, aby zmuszać firmy i jednostki do podporządkowania się „woke’owemu” modelowi socjalistycznemu.
Przez ostatnią dekadę te grupy finansowały ogromną kampanię propagandową, by narzucić masom ideologię „woke”. Globaliści jednak nie przewidzieli, jak silny opór wywołają. W swojej arogancji osiągnęli efekt odwrotny do zamierzonego. I dlatego takie hasła jak ESG czy DEI są dziś porzucane. Nawet Lynn Forester de Rothschild, przewodnicząca Rady ds. Inkluzywnego Kapitalizmu, musiała przyznać, że ESG umarło i musi zostać zdefiniowane na nowo.
Zgodnie z metodologią, którą można nazwać wręcz okultystyczną, naturalnym ruchem jest przyjęcie nowych nazw i struktur przy zachowaniu tych samych celów. Zauważyłem, że globaliści robią to regularnie. W pewnym momencie większość ich planowania odbywała się w ramach Council on Foreign Relations i Grupy Bilderberg. Potem pojawił się Klub Rzymski i ONZ. Następnie MFW. Potem ciężar przesunął się na Davos i Światowe Forum Ekonomiczne.

Używali terminów takich jak „Nowy Porządek Świata”, potem „porządek multipolarny”, później „Wielki Reset”, a następnie „czwarta rewolucja przemysłowa”. To celowo utrudnia badaczom śledzenie bieżących mechanizmów spisku.
Zauważyłem, że w ostatnim roku „kapitalizm interesariuszy” stał się nowym kodem dla wielu ich zaktualizowanych działań. Termin nie jest nowy, ale elity coraz częściej się nim posługują, by wzbudzać mniejsze podejrzenia. Niektórzy mówią nawet o „kapitalizmie interesariuszy 3.0” lub „trzeciej fazie kapitalizmu interesariuszy”.
Pierwotna koncepcja zakłada, że firmy nie powinny już koncentrować się na maksymalizacji zysków. Zamiast tego mają zapewniać równość rezultatów (a nie tylko równość szans), by móc uczestniczyć w gospodarczej współzależności na poziomie międzynarodowym. Aby uzyskać dostęp do systemu, firmy muszą wspierać akceptowane narracje dotyczące klimatu i sprawiedliwości społecznej oraz współpracować z rządami i NGO-sami przy realizacji celów DEI.
Firmy, które się temu nie podporządkują, są naciskane przez przedstawicieli władz i nie są w stanie konkurować z tymi, które się dostosowały. Problem w tym, że oznacza to likwidację społeczeństwa opartego na zasługach oraz zmusza producentów do finansowania biorców na skalę globalną. Innymi słowy: kapitalizm interesariuszy to globalny komunizm, przebrany za humanitarną odpowiedzialność korporacyjną.
Światowe Forum Ekonomiczne, obecnie kierowane przez dyrektora generalnego megakorporacji inwestycyjnej BlackRock, Larry’ego Finka, mimo rosnącego sprzeciwu opinii publicznej, jeszcze mocniej stawia na ESG i kapitalizm interesariuszy. Jednocześnie BlackRock zaczęło usuwać z wielu swoich raportów terminologię ESG i DEI.
Niedawno natknąłem się na opublikowany pod koniec lipca artykuł Harvard Law School Forum on Corporate Governance, który opisuje raczej dyskretny rozwój ESG i DEI w roku 2025. Powtarza się w nim tezę, którą globaliści powtarzają od roku: ESG nie trzeba porzucać — wystarczy je przemianować.
W artykule argumentuje się, że stare hasła polityczne i listy kontrolne z ostatniej dekady należy (tymczasowo) odłożyć na bok, a kapitalizm interesariuszy należy przedstawiać jako rozwiązanie korzystne dla obu stron — zarówno dla firm, jak i dla społeczności. Innymi słowy, to próba przekonania konserwatystów do poparcia ESG.
Jednym z argumentów jest twierdzenie, że firmy stosujące polityki podobne do ESG „zarabiają więcej” i osiągają wyższe wyceny giełdowe. Jednak ta teza opiera się na ograniczonych danych — a warto przy tym zauważyć, że giełdy od czasu wyborów notują niepokojąco wysokie wzrosty.

Firmy, które nie stosują ESG, radzą sobie co najmniej tak samo dobrze, jak te, które się do niego stosują — przynajmniej w USA. Harvard zauważa, że w Ameryce obserwuje się masowy odpływ kapitału z funduszy ESG, podczas gdy w UE fundusze te zyskują na popularności. Podobne trendy widzę w Kanadzie i Australii — wszędzie tam, gdzie rządy współpracują z globalistami w narzucaniu standardów DEI firmom, fundusze ESG rzeczywiście wypadają lepiej.
Nie zapominajmy: to kartel, a politycy Zachodu są jego egzekutorami. USA to jedyne miejsce, w którym ESG się cofa. Może się to jednak wkrótce zmienić, bo coraz więcej Europejczyków buntuje się przeciwko multikulturowemu zamachowi stanu. Faktem pozostaje: „kapitalizm interesariuszy” nie przetrwa bez interwencji państwowej.
Nie znaczy to, że w walce z globalizmem nie osiągnięto żadnych sukcesów. Mam dość czarnowidztwa i ludzi twierdzących, że wszystko „idzie zgodnie z planem globalistów”. Gdyby tak było, forsowaliby dziś dumnie i publicznie Wielki Reset — zamiast znów chować się w cień.
Czujność jednak musi iść w parze z rozwagą. Za kulisami wiele firm wciąż wdraża polityki „woke” i kontynuuje globalistyczne przejmowanie Europy. Walka musi się skoncentrować na konkretnych firmach i ich partnerach z NGO — bo to nie korporacje (ani lewicowi politycy czy organizacje pozarządowe) powinny zajmować się inżynierią społeczną. Nie są do tego uprawnieni, bo nie są ludźmi godnymi zaufania. Kieruje nimi żądza władzy, nie moralność ani rozsądek.
Globaliści przegrali wojnę informacyjną, ale wciąż wracają — bo nie ponieśli jeszcze realnych konsekwencji swojej pychy. Jedynym sposobem, by ten koszmar zakończyć raz na zawsze, jest rozmontowanie struktur, które dają im wpływ — albo całkowite usunięcie ich z równania.
Autorstwo: Brandon Smith
Źródło zagraniczne: Alt-Market.us
Źródło polskie: WolneMedia.net