niedziela, 13 lutego 2022

 

Policjanci chcieli nałożyć mandat za brak maseczki. Sąd sprawę umorzył




Limanowa. Minister Zdrowia Adam Niedzielski przekazał: koniec maseczek, mniej obostrzeń. Kilka dni temu Sąd Rejonowy w Limanowej II Wydział Kamy rozpoznał sprawę, gdzie Komenda Powiatowa Policji w Limanowej złożyła wniosek o ukaranie osoby, która 21 grudnia 2021 roku w Limanowej przebywając na terenie stacji paliw wbrew nakazowi, nie miała zakrytych ust i nosa przy pomocy maseczki. Zdaniem Policji ten czyn był zakwalifikowany jako wykroczenie z art. 116 § 1a kw. 
3 lutego 2022 r. sąd w Limanowej postanowił odmówić wszczęcia postępowania wobec obwinionego Limanowianina, stwierdzając, że czyn zarzucony nie zawiera znamion wykroczenia.

W związku z oświadczeniem Ministra Zdrowia i wygaszaniem zagrożenia związanego z pandemią COVID-19 warto spojrzeć na uzasadnienie, jakie sporządził sąd w Limanowej. W ocenie sądu jest jednoznaczne stwierdzenie, że brak maseczki na twarzy nie zawiera znamion wykroczenia. 

„Przepis art. 116 § 1a kw przewiduje odpowiedzialność za nieprzestrzeganie zakazów, nakazów, ograniczeń lub obowiązków określonych w przepisach o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Jest to zatem przepis o charakterze blankietowym zupełnym, ponieważ nie zawiera on znamion zachowania zabronionego, ale odsyła do innych przepisów mających zawierać w tej mierze szczegółowe unormowania, czyli mających wypełniać normę sankcjonującą” – czytamy w uzasadnieniu sądu.

W dalszej części sąd analizuje podstawę prawną, na którą powołała się Policja, kierując wniosek o ukaranie obywatela Limanowej, za to, że nie miał zasłoniętych ust i nosa maseczką: „Oskarżyciel publiczny powiązał zastosowany w kwalifikacji prawnej przepis o charakterze blankietowym z art. 46a i art. 46b ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu chorób zakaźnych z dnia 05 grudnia 2008 roku, jednak i wówczas obwinionemu nie można przypisać popełnienia wykroczenia. Co prawda w dniu 28 listopada 2020 roku nastąpiła nowelizacja Ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu chorób zakaźnych z dnia 05 grudnia 2008 roku i ustawodawca w art. 46b ust. 13 wprowadził zapis o «obowiązku» zasłaniania ust i nosa w czasie stanu epidemii, jednak realizację tego nakazu scedował do rozporządzenia, co powoduje, iż zapis ten staje się sprzeczny z art. 31 ust 3 Konstytucji RP, który mówi, że ograniczenie wolności obywateli może być ustanowione wyłącznie za pomocą ustawy, a nie aktu niższej rangi, tzw. podstawowego. Ponadto jak wynika z art. 46 i 46a Ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu chorób zakaźnych u ludzi Rada Ministrów posiada jedynie uprawnienie do wprowadzenia ograniczeń, o jakich mowa w art. 46b ww. ustawy na określonym obszarze (strefie), a nie na trenie całej RP, czyli jako obowiązek powszechny”.

Dodatkowo sąd w Limanowej powołuje się na wyrok Sądu Najwyższego z dnia 26 kwietnia 2021 r sygn. II KK 67/21, w którym stwierdzono: „Nakładanie - obowiązujących erga omnes - ograniczeń w zakresie podstawowych wolności i praw człowieka i obywatela musi odbywać się na podstawie prawidłowo stanowionego prawa, w szczególności zgodnie z podstawowymi zasadami wyrażonymi w Konstytucji, a zatem wprowadzenie powszechnych nakazów i zakazów dotyczących podstawowych praw i wolności obywatelskich może nastąpić tylko w przypadku wprowadzenia jednego z trzech stanów nadzwyczajnych, co dotychczas nie miało miejsca. Zgodnie bowiem z art. 228 ust, 1 Konstytucji R.P., w sytuacjach szczególnych zagrożeń, jeżeli zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające, może zostać wprowadzony odpowiedni stan nadzwyczajny: stan wojenny, stan wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej, przy czym biorąc również pod uwagę ust. 3 powoływanego art. 228 Konstytucji RP - zasady działania organów władzy publicznej oraz zakres, w jakim mogą zostać ograniczone wolności i prawa człowieka i obywatela w czasie poszczególnych stanów nadzwyczajnych - powinna określać ustawa. Skoro pomimo zaistnienia przesłanek do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, władza wykonawcza nie zdecydowała się na wprowadzenie tego stanu, wprowadzając jedynie stan epidemii, a wcześniej stan zagrożenia epidemiologicznego, przy czym żaden z tych stanów nie może być uznany za stan nadzwyczajny w rozumieniu art. 228 Konstytucji, zatem ograniczenia wynikające z wprowadzenia takiego stanu nie mogą naruszać podstawowych praw i wolności”.

W uzasadnieniu sąd w Limanowej dodaje „Skoro przepis art. 116 §1a kw ma charakter przepisu blankietowego, to norma prawna uzupełniająca ów blankiet musi spełniać standardy konstytucyjne z punktu widzenia konstytucyjnej hierarchii aktów prawnych, a więc zgodności rozporządzenia - podstawowego aktu prawnego - z ustawą, a nadto z Konstytucją. Nie wdając się w przytaczanie treści wyroków SN, można wskazać, iż stanowisko o tym, że kolejne rozporządzenia Rady Ministrów w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii w zakresie, w jakim ograniczały wolności konstytucyjne, nie mogły tworzyć podstawy prawnej do wypełnienia blankietu normy sankcjonowanej, np. z art. 54 k.w., a obecnie także z art. 116§1a kw i prowadzić do ukarania na podstawie takich przepisów, zostało jasno wyrażone w wyrokach o sygn.: II KK 40/21, II KK 64, II KK 74/21, II KK 106/21, II KK 111/21, II KK 126/21, II KK 244/21”.

Odnosząc powyższe orzeczenia i poglądy prawne Trybunału Konstytucyjnego oraz Sądu Najwyższego do ustaleń faktycznych w niniejszej sprawie sąd zważył, co następuje: „Powołane Rozporządzenia Rady Ministrów zostały wydane na podstawie art. 46a i art. 46b pkt 1- 6 i 8- 13 Ustawy z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Art. 46a tej ustawy stanowi, że w przypadku wystąpienia stanu epidemii lub stanu zagrożenia epidemicznego o charakterze i w rozmiarach przekraczających możliwości działania właściwych organów administracji rządowej i organów jednostek samorządu terytorialnego, Rada Ministrów może określić, w drodze rozporządzenia, na podstawie danych przekazanych przez ministra właściwego do spraw zdrowia, ministra właściwego do spraw wewnętrznych, ministra właściwego do spraw administracji publicznej, Głównego Inspektora Sanitarnego oraz wojewodów m.in. rodzaj stosowanych rozwiązań - w zakresie określonym w art. 46b. Z perspektywy art. 92 ust. 1 Konstytucji RP zasadnicze znaczenie ma to, że zawierające upoważnienie ustawowe dla Rady Ministrów do wydania rozporządzenia przepisy art. 46b pkt 2-13 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi nie zawierają żadnych wytycznych. Z art. 92 ust. 1 zdanie drugie Konstytucji RP wynika, że upoważnienie powinno określać organ właściwy do wydania rozporządzenia i zakres spraw przekazanych do uregulowania oraz wytyczne dotyczące treści aktu. Przez «wytyczne» należy rozumieć merytoryczne wskazówki dotyczące treści norm prawnych, które mają znaleźć się w rozporządzeniu. Jeśli natomiast ustawodawca decyduje się, na przekazanie do uregulowania w rozporządzeniu szeregu zagadnień, to równocześnie powinien określić odrębnie wytyczne dla każdego z tych zagadnień (por. wyroki Trybunału Konstytucyjnego z dnia 26 października 1999 r., sygn. akt K 12/99 i z dnia 3 kwietnia 2012 r., sygn. akt K 12/11)”.

„Jak wynika z wszystkiego powyższego ustanowienie generalnego nakazu noszenia maseczek obowiązującego w całym kraju, a nie na określonych obszarach, jest przekroczeniem delegacji ustawowej. Zgodnie z przepisem art. 46b ustawy z 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, w rozporządzeniu, o którym mowa w art. 46a, można ustanowić nakaz zakrywania ust i nosa tylko w określonych okolicznościach, miejscach i obiektach oraz na określonych obszarach, (podkreślenie sądu) wraz ze sposobem realizacji tego nakazu”.

„Stwierdzić należy zatem, że przepisy art. 46a i art. 46b ustawy z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, nie zawierają samodzielnej normy zakazującej lub nakazującej określone zachowanie, na podstawie której możliwe byłoby zrekonstruowanie normy wypełniającej przepis blankietowy art. 116 § 1a kw. Przepisy te zawierają jedynie odesłanie wskazujące na możliwość sformułowania w rozporządzeniu określonych nakazów i zakazów. Nie budzi przy tym wątpliwości, że dotyczą one praw i wolności obywateli, w tym wolności osobistej, której przejaw ogranicza obowiązek zasłaniania nosa i ust. W omawianych przepisach brak jest jednocześnie jednoznacznej normy, która nakazywałby lub zakazywałaby określonego zachowania” – czytamy w uzasadnieniu sądu w Limanowej.

Reasumując, zdaniem sądu czyn zarzucony obywatelowi Limanowej nie wyczerpał znamion wykroczenia z art. 116 § 1a kw i dlatego sąd stosownie do art. 5 § 1 pkt 2 kpw odmówił wszczęcia postępowania, zaś kosztami obciążył Skarb Państwa. W zakończeniu stwierdził: „Niezależnie od powyższego należy stwierdzić, że dodatkowo nie było podstaw do ukarania obwinionego również z uwagi na to, że zarzucony mu czyn nie był choćby minimalnie społecznie szkodliwy. Należy przypomnieć, że zgodnie z art. 1 kw odpowiedzialności za wykroczenie podlega tylko ten, kto popełnia czyn społecznie szkodliwy. Tymczasem z akt sprawy w żaden sposób nie wynika, na czym miałaby polegać społeczna szkodliwość czynu obwinionego, czyli krótkotrwałego przebywania bez zakrytych ust i nosa w budynku stacji paliw, skoro nie ustalono, aby obwiniony był chory zakaźnie lub choćby mógł mieć kontakt z osobą zakażoną, co jasno wykazuje, że w żaden sposób nie stwarzał on zagrożenia epidemicznego dla osób, które poza nim znajdowały się w budynku stacji paliw, czyli jego zachowanie nie było społecznie szkodliwe”.


Skopiowano z LIMANOWA !N

 

13-latek zmarł trzy dni po szczepieniu na COVID-19


Trzy dni po zaszczepieniu preparatem reklamowanym jako „szczepionka przeciwko COVID-19”, 13-letni chłopiec zmarł w domu podczas snu. Zaraz po zaszczepieniu skarżył się na zmęczenie, ból brzucha, miał gorączkę. Po „wnikliwym dochodzeniu” władze medyczne wydały oświadczenie, że kondycja zdrowotna i w konsekwencji śmierć chłopca „nie ma związku ze szczepionką”.

Jacob Clynick, dotychczas zdrowy 13-latek, przyjął drugą dawkę preparatu firmy Pfizer, po którym bezpośrednio wystąpiło nagłe pogorszenie się stanu zdrowia i w konsekwencji nastąpiła śmierć. Przyczyny zgonu były badane początkowo przez lokalne władze medyczne powiatu Saginaw w stanie Michigan, a potem dochodzenie przejęła federalna agencja CDC. Po przeprowadzeniu „kompletnej autopsji patologicznej i medycznej”, CDC wraz ze stanowymi biegłymi przyznali, że „nie ma dowodu na powiązanie pomiędzy zaaplikowaną szczepionką a śmiercią”. Niestety, nie podano żadnych innych przyczyn śmierci. Becky Naessens, dyrektor domu pogrzebowego powiedział, że w akcie zgonu nie została wpisana przyczyna śmierci, co najwyraźniej nie zmieniło się po ukończeniu „szczegółowego dochodzenia”. Oficjalnie więc, federalna agencja „autorytatywnie ustaliła”, że 13-latek, który w trzy dni po zaszczepieniu zmarł śpiąc w swoim łóżku, zmarł z niewyjaśnionych powodów.

Relacjonując 3 lutego 2022 r. oświadczenie władz federalnych i stanowych, lokalna stacja telewizyjna WJRT podała, że rodzina „jest sceptyczna co do wyników dochodzenia”, a dziadek chłopca, Don Clynick sądzi wprost, że szczepionka przeciwko COVID-19 była powodem zgonu. Rodzina ujawniła, że sekcja zwłok wykazała podczas zgonu „powiększone serce i występowanie płynów wokół organu”.

Dziwnym zbiegiem okoliczności, w trzy dni po pogrzebie, 26 czerwca 2021 roku, CDC w końcu przyznało, że istnieje „możliwa korelacja” pomiędzy wystąpieniem ryzyka problemów z sercem – jak zapalenie mięśnia sercowego (myocarditis) oraz zapalenie osierdzia (pericarditis) – głównie u młodych mężczyzn i chłopców. Dotychczas, pomimo lawiny zgłaszanych przypadków poszczepiennych, CDC milczało, a usłużne media i „eksperci medyczni” wręcz zaprzeczali takiemu związkowi. Po dziś dzień w zastraszonym środowisku lekarskim obowiązuje mantra, że „szczepionki są skuteczne i bezpieczne”. Jak już wielokrotnie wyjaśnialiśmy, w tym krótkim stwierdzeniu mieszczą się aż 3 kłamstwa: preparaty te nie są szczepionkami w klasycznym znaczeniu tego słowa, nie są skuteczne (i nigdy nie były skuteczne przeciwko tzw. COVID-19) i nie są bezpieczne (są niezwykle groźne). Ich prawdziwa skuteczność polega na wielkich profitach firm farmaceutycznych oraz wielkich liczbach ofiar.

Według oficjalnych danych, w rejestrze VAERS, gromadzącym skutki uboczne „szczepionek przeciwko COVID-19”, a prowadzonym przez CDC i FDA, potwierdzono na dzień 4 lutego 2022 roku 23615 zgonów, 127855 hospitalizacji, 118076 wizyt na pogotowiu, 171408 wizyt lekarskich, 9119 przypadków wstrząsu anafilaktycznego, 13784 przypadków Objawów Bella, 3991 poronień, 12069 zawałów serca, 32436 zapaleń mięśnia/osierdzia sercowego, itd., itp.

Problem z danymi zawartymi w systemie VAERS polega na tym, że są one bardzo zaniżone. Badania porównawcze wskazują, że zaniżenie to (Underreport Factor – URF) sięga, od minimum 20, do około 50, z kilkoma obliczeniami umiejscawiającymi URF na poziomie 41. Oznacza to, że wyniki, np. ofiar śmiertelnych należy pomnożyć przez 41, co daje około 960 tysięcy zmarłych, albo lepiej: zabitych poprzez zastosowanie „szczepionek przeciwko COVID-19”.

Źródło: Bibula.com


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Zapach wolności w Kanadzie pachnie spalinami


W sobotę kanadyjska policja zaczęła udrażniać drogę do przejścia granicznego na moście Ambassador Bridge w Windsor. W usuwaniu blokady mostu policjantom z miasta pomagało m.in. OPP. Działania rozpoczęto o 8:30 rano. Funkcjonariusze ustawili się w linii na skrzyżowaniu u podnóża mostu i przesuwając się powoli zmuszali pojazdy i protestujących do ustąpienia miejsca. Jeden z oficerów przez megafon informował, że nastąpi odblokowanie skrzyżowana i ostrzegł, że osoby, które się nie podporządkują, mogą zostać aresztowane pod zarzutem utrudniania pracy policji. Wśród protestujących rozległy się okrzyki „Hańba!”, „Wolność!”, „Jesteście po niewłaściwej stronie!”, „To jeszcze nie koniec!” czy „My tu wrócimy!”.

Ciężarówki odjeżdżały przy dźwiękach klaksonów. Zwolennicy blokady ustawiali się jednak po innych stronach. Mniejsze pickupy odjechały tylko kawałek dalej. Ambassador Bridge nadal pozostał zamknięty. Zastępca szefa miejskiej policji Jason Bellaire powiedział, że nie doszło do aresztowań. Żaden pojazd nie został odholowany. Funkcjonariusze w dalszym ciągu w kontaktach z protestującymi stawiają na negocjacje i dyplomację.

Skrzyżowanie jest teraz wolne od pojazdów i protestujących, ale zwolennicy blokady nadal napływają spoza linii policji i tłum rośnie. Niektóre małe pickupy zostały zmuszone do zmiany lokalizacji, ale pozostały na miejscu. Tymczasem most Ambassador Bridge pozostaje zamknięty. Fabryki samochodów w USA spowalniają produkcję z powodu skutków blokady mostu.

W piątek policja rozdawała protestującym na ogół ignorowane ulotki pt. „Czy o tym wiesz” wyjaśniające zasady wprowadzonego w prowincji stanu wyjątkowego. Do kierowców dołącza wielu okolicznych mieszkańców, którzy przychodzą na blokadę całymi rodzinami.

Protest jest częścią narastającego Konwoju Wolności, który rozpoczął się w Ottawie dwa tygodnie temu i od tego czasu rozprzestrzenił się na inne miasta. Protestujący chcą, aby zniesiono nakazy związane z pandemią COVID-19. Protestujący często przychodzą na blokadę całymi rodzinami.

A co w stolicy Kanady? Ottawa Police Service stwierdziła, że w piątkowy wieczór „funkcjonariusze byli przytłoczeni agresywnym zachowaniem osób protestujących przeciwko restrykcjom” związanym z COVID-19. W oświadczeniu wydanym w sobotę rano policja stwierdziła, że wszyscy funkcjonariusze zostali wysłani w teren. Do tego oczekiwane są posiłki, by rozpocząć realizację planu zakończenia okupacji miasta przez Konwój Wolności. Do 10:30 rano w sobotę policja w Ottawie i straż miejska wystawiły ponad 2600 mandatów związanych z protestem. Dokonano 26 aresztowań, w tym dwóch w związku z odurzaniem się w miejscu publicznym. Policja nie podała, jakie zarzuty postawiono aresztowanym.

W piątkowy wieczór w Ottawie przy Wellington Street naprzeciwko Parliament Hill pojawiła się scena koncertowa, a dalej w stronę Zachodniego Bloku Izby Gmin ustawiono dwa duże namioty. Widziano też osoby korzystające na ulicy z jacuzzi i palące ogniska w śmietnikach. Grupa protestujących rozmontowała metalowe ogrodzenie wokół National War Memorial, które ustawiono dwa tygodni temu.

Miasto spodziewało się napływu demonstrantów w weekend. Szef policji Peter Sloly powiedział, że funkcjonariusze są zmęczeni, ale będą robić, co mogą i będą korzystać w przysługujących im uprawnień. Ottawa zamierza prosić sąd o wydanie nakazu zakończenia protestu. Wcześniej sąd wydał już zakaz używania klaksonów.

Rząd federalny jest bliski zniesienia wymogu obowiązkowych testów PCR dla zaszczepionych Kanadyjczyków podróżujących za granicę. Obecnie każda osoba wyjeżdżająca z kraju jest zobowiązana do przedstawienia negatywnego wyniku testu molekularnego w kierunku COVID-19 wykonanego nie później niż 72 godziny przed powrotem. Podróżni muszą sami płacić za test, który może kosztować powyżej 100 dolarów. Podczas piątkowej konferencji prasowej minister zdrowia Jean-Yves Duclos wspominał o możliwych zmianach. Powiedział, że rząd prowadzi przegląd procedur wprowadzonych na granicach. Zmian należy się spodziewać w nadchodzącym tygodniu.

Dzień wcześniej na lotnisku Pearsona odbyła się konferencja prasowa z udziałem dwóch lekarzy zajmujących się chorobami zakaźnymi – dra Dominika Mertza i dra Zaina Chagli – oraz przedstawicieli Tourism Industry Association of Canada. Lekarze podkreślali, że testowanie podróżnych stało się bezsensowne, ponieważ wariant omikron i tak już się szerzy w kraju. Mówili, że ryzyko zakażenia przeciętnego podróżnego jest takie same jak w przypadkowej osoby w centrum Toronto. Dlatego testy nic nie zmienią. Rząd przeznacza też miliony dolarów na wyrywkowe testowanie tysięcy zaszczepionych podróżnych po wylądowaniu/przyjeździe.

Kanadyjskie siły zbrojne weterynarzy zebrały się wczoraj rano przed parlamentem Kanady, aby wyrazić poparcie dla kierowców ciężarówek z Konwoju Wolności. Rzekomo wolnościowa platforma „BitChute” ocenzurowała wideo pod pretekstem „nawoływania do przemocy”.

Autorstwo: Katarzyna Nowosielska, Andrzej Kumor
Źródło: Goniec.net [1] [2] [3] [4]
Kompilacja 4 wiadomości i uzupełnienie (ostatni akapit): WolneMedia.net

 

Boris Johnson odpowie za imprezę w czasie lockdownu


Boris Johnson otrzymał od Metropolitan Police listę pytań w ramach dochodzenia w sprawie imprez, które miały odbywać się w czasie ścisłego lockdownu na Downing Street i w Whitehall. Czy brytyjski premier zostanie ukarany mandatem?

Biuro premiera potwierdziło, że policja skontaktowała się z Borisem Johnsonem w celu uzyskania wyjaśnień dotyczących imprez w budynkach rządowych w czasie, gdy spotkania towarzyskie były obwarowane ścisłymi restrykcjami.

Downing Street poinformowało, że premier „odpowie zgodnie z wymaganiami” na pytania policji. Jak podaje BBC, kwestionariusz w sprawie udziału w imprezach, które są obecnie przedmiotem dochodzenia, Met Police przesłała drogą elektroniczną nie tylko do premiera, ale także do ponad 50 osób, w jakiś sposób powiązanych z kontrowersyjnymi wydarzeniami.

Co znajduje się w policyjnych kwestionariuszach? Przede wszystkim pytania mają dotyczyć szczegółowych okoliczności lockdownowych imprez na Downing Street w Whitehall, a także tego, jaki był udział osoby składającej zeznania.
Czy Boris Johnson dostanie mandat za złamanie zasad lockdownu?

Policja podkreśliła, że na pytania „należy odpowiedzieć zgodnie z prawdą”, a swoje wyjaśnienia trzeba przekazać organom śledczym w ciągu siedmiu dni. Kwestionariusz elektroniczny ma taki sam status, jak normalne zeznania przed policją.

Należy jednak pamiętać, że sam fakt wezwania do złożenia wyjaśnień w specjalnym kwestionariuszu nie oznacza jeszcze, że premier został uznany za winnego w kwestii łamania zasad lockdownu. Met Police podkreśla, że konsekwencją wezwania do udzielenia odpowiedzi na listę pytań nie musi być mandat. Mimo wszystko, na skutek wezwania policji do złożenia zeznań, część brytyjskich polityków zaczęła apelować, by premier podał się do dymisji, gdy tylko dostanie mandat.

Autorstwo: Jakub Mróz
Źródło: PolishExpress.co.uk


Skopiowano z WOLNE MEDIA


Co wolno wojewodzie to nie Tobie ..... (komentarz własny)

 

Ziobro, czyli Balcerowicz polskiego wymiaru sprawiedliwości


Miałem sen… Jednak nie był to piękny sen o czerwonych wzgórzach Georgii, tylko paskudny koszmar o żółto-czarnych gruzowiskach Piekła.

W krainie tej panował totalny nieład. Zarówno w organizacji przestrzennej, jak i społecznej. Pokraczne budynki wyrastały z połaci szarego kompozytu – niczym hałdy śmieci na zatęchłym wysypisku, zaś na twarzach żyjących tam istot malowały się wszelakie możliwe odcienie wkurzenia i znużenia. Zresztą, trudno się im dziwić, gdyż niemal wszyscy oni harowali ponad swe siły. Aczkolwiek nie wszyscy! Bo funkcjonowała tam również mała grupka uprzywilejowanych roszczeniowców, którzy żyli wyłącznie z posiadanego kapitału i do roboty nie chodzili, bo nie musieli. I choć zajmowali się głównie jojczeniem, jak to jest im ciężko i jak to bardzo są gnębieni – jednocześnie trwając w lenistwie, zbytku i luksusie – to właśnie ich uważano za najbardziej pracowitych, zaradnych i przedsiębiorczych. Natomiast tych, co w pocie czoła rzeczywiście zapieprzali do upadłego, nazywano „nierobami”, „patusami” czy też „pasożytami społecznymi”.

Ale to nie wszystko! Za największy autorytet moralny uważano tam do szpiku zdegenerowaną, obskurancką, obślizgłą, pedofilską, zorganizowaną grupę przestępczą, której najwyżsi decydenci stroili się w popieprzone fatałaszki. I to same chłopy (!) w sukienkach, kapelutkach, firankach! Co więcej, gospodarcze standardy krajów „trzeciego świata” uważano w owej krainie za najbardziej progresywne i postępowe, zaś standardy krajów wysokorozwiniętych określano „bolszewią” i złem wcielonym.

Owa przedziwna „wspólnota” wyznawała ideologię somalijskiego „państwa minimum” i dążyła do statusu neoliberalno-faszystowskiego obozu pracy. Za takim modelem państwa optowały nie tylko te leniwe, ciemne, prawackie elity, ale też większość wyzyskiwanych ofiar rzeczonego systemu. Niemal wszyscy się na to godzili. Dystopia par excellence!

Nie uwierzycie, ale na czele tej krainy od kilkunastu lat stał biały ptak w marynarskim stroju. Co gorsza, Ministerstwem Sprawiedliwości zarządzał Zbigniew Ziobro, który za swą działalność w Ministerstwie Sprawiedliwości cudem nie został postawiony przed Trybunałem Stanu, a za największy autorytet ekonomiczny/finansowy uchodził Leszek Balcerowicz, który za swą działalność w Ministerstwie Finansów cudem nie został postawiony przed Trybunałem Stanu.

A teraz słuchajcie najlepszego (de facto – najgorszego)! Ten sen wciąż trwa! I do dziś nie mogę się z niego wybudzić.

Zbigniew „Zero” Ziobro! Kim on w ogóle jest?! Ja Wam powiem… Koleś jest najczystszym produktem III RP. Trudno o bardziej reprezentatywny przykład decydenta prawackich elit, wymuskanego dziecka systemu zainstalowanego w Polsce po 1989 roku. Papieża kocha, wyzysk uskutecznia, kolegów ma tu i tam, przedsiębiorczy jest i zaradny. „Fundusz Sprawiedliwości” – mający w zamyśle służyć ofiarom przestępstw oraz wspomagać resocjalizację – uczynił skarbonką, z której rozdaje różnorakim prawilnym przedsiębiorcom milionowe, horrendalne kwoty. Bo im się należało! Tak działa wolny rynek! Teraz się okazuje, że przez ostatnie kilka lat używał nielegalnych systemów inwigilacji przeciwko opozycji, a także przeciw „swoim” (być może nawet przeciwko prezydentowi memów Rzeczpospolitej, Andrzejowi Dudzie). Oprogramowanie szpiegujące miało być wykorzystywane do inwigilacji (minimum) kilkuset osób rocznie. Komisja „do spraw podsłuchów” najprawdopodobniej nie ujrzy światła dziennego. Prawica ma zbyt wiele do stracenia (zarówno ta PiS-owska, jak i ta platformiana), choć chciałbym się mylić…

Ale warto pamiętać o jednym – Ziobro i jego ludzie czują się bezkarni, bo mają do tego prawo. Pan „Zero” był już w ministerstwie sprawiedliwości w latach 2005-2007 i robił wówczas dokładnie to samo, co dziś. Rozpierdalał system sądownictwa, konfliktował nas z Brukselą, degenerował prokuraturę, wolał niszczyć, a nie modernizować. W 2015 roku rząd PO-PSL w końcu uskutecznił wniosek o Trybunał Stanu dla pana Ziobry. I jak to się skończyło? Rekordowa nieobecność posłów Platformy i Polskiego Stronnictwa Ludowego podczas kluczowego głosowania. Zabrakło jedynie 5 głosów. PO nie chciało, żeby poszedł siedzieć. I po kilku miesiącach po „akcie łaski” ze stron PO pan Ziobro stał się głównym architektem rozpierdolu w – i tak już bardzo wadliwym – polskim sądownictwie.

„Plan Balcerowicza” doprowadził do de facto trzyletniej recesji, zubożenia wielkiej części polskiego społeczeństwa, fali bankructw, zniszczenia polskiego przemysłu, ogólnokrajowego bezrobocia na poziomie ok. 20 proc. i lokalnego (głównie na wschodzie) nawet ponad 50 proc. Takie są fakty.

Głosowanie nad Trybunałem Stanu dla Balcerowicza odbyło się w 1993 roku. By postawić go przed Trybunałem zabrakło niewiele, ok. 30 głosów. Niecałe cztery lata później „Balceron” znów został ministrem finansów podczas rządów UW-AWS. Jego rządy doprowadziły do zapaści gospodarczej, bezrobocia ok. 20 proc., wysokiej inflacji i dalszych procesów degeneracji gospodarki III RP. Co się stało później z Balcerowiczem? Czy odpowiedział za swe czyny? Ależ skąd! Został prezesem NBP, a dziś steruje skrajnie prawicowymi think tankami, które nadają rytm różnorakim partiom polskiej prawicy . Taka sama przyszłość czeka – moim zdaniem – pana Ziobrę, który sprawaczył do reszty system sądowniczy, w podobnym stopniu, jak pan Balcerowicz sprawaczył do reszty system gospodarczy III RP…

Tak że… Tak, panie Zbigniewie, Pan się nie boi. Trzy czwarte Sejmu za Panem stoi…

Autorstwo: D. Rałbowski
Źródło: Strajk.eu


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Wstrząśnięty nie zmieszany


A jednak będą mieszać. Nie sądziłam, że do tego dojdzie, ale widocznie w gronie ekspertów medycznych są sami abstynenci i używają innych środków, by tak gadać o jednym od roku, a przy tym propagować wśród pokornej części społeczeństwa atrakcyjną loterię, rosyjską ruletką zwaną.

Muszą mieć jakiś wspomagacz. Słynny nasz ekonomista przeliczył, że jak doda jeden eliksir o skuteczności 55% z drugim o skuteczności 45% to wyjdzie mu 100%. Widziałam na własne oczy skutki jego wiedzy o arkuszu kalkulacyjnym ukazanej w kolorowo zabarwionym kółku na ekshibicjonistycznym gadulcu. Być może sumę tę pomnożył przez cosinus alfa pół. Cóż, w ministerstwie zdrowia też znają się na matematyce. Bo ja, pijąca w normie, mam odmienne zdanie w tej sprawie i liczę się, że wkrótce mogę dostać wezwanie od tej izby, co gani wszystkich medyków, którzy leczą i jeszcze się tym chwalą publicznie. Mam swoje doświadczenie w tej materii i mogę pokazać na to dowody. Kilka lat temu, nie tak daleko w sumie, bo młodą lekarką jestem, jak z koleżanką z sanepidu i z magistratu, pojechałyśmy do Hołubli. Muszę przyznać, że obracam się tylko w atrakcyjnym towarzystwie. W tym przysiółku znajduje się fajowy zajazd dla ekskluzywnych gości. I proszę jak was, nie uzgodniłyśmy co mamy ze sobą wziąć do picia. Ja to wolę mocne trunki, bo po piwie na przykład nie chce mi się tak często zdejmować stringów w toalecie. Niestety, jedna z koleżanek wzięła wino, czerwone, podobno smaczne, druga trzy zgrzewki piwa, a ja zwykłą wódkę czystą. Nie podam producenta trunku, bo moi pacjenci, którzy czytają moje wspomnienia, będą go znosić codziennie do przychodni, a szafę na podarunki mam już zapełnioną. Czekam na kuriera i paru tragarzy, by je wywieźli do domu.

Niestety regulamin postoju w Hołubli nie pozwala pić alkoholu, więc doszłyśmy do wniosku, że jak wymieszamy wszystkie trunki, to już nie będzie to alkohol. Tak zrobiłyśmy. Niestety, koleżanka, która lubi mieszać w aktach personalnych, zmieszała wszystko i powstał cocktail, po którym najpierw straciłam czucie w nogach, potem w rękach, a na końcu przyszedł jakiś gość z sąsiedztwa i prosił byśmy nie śpiewały więcej piosenki „Daj mi tę noc”, bo właśnie słucha ważnego przemówienia prezesa. Nieco to nas wzburzyło, bo noc była nasza i jeszcze się nie skończyła, i do tego koleżanka z sanepidu dorwała się do drewnianych organów i koniecznie chciała nam zagrać utwór jakiegoś Martyniuka, lecz gdy tylko dotknęła wałek drewna modnym chipsem na palcu, wyłożyła się na trawie i musiałyśmy ją usadzić na ławce. Kiedy zaczęła mieć kontakt z rzeczywistością zapytała nas, czy przechodziłyśmy covida i czy nie powinnyśmy być na kwarantannie, bo jakieś druki wzięła ze sobą i jest gotowa służyć ojczyźnie w potrzebie. Próbowała nawet wyjąć je z torebki, ale wypadł z niej tylko jakiś ogórek na baterie, a gdy nagle ukąsił ją komar w czubek nosa uznała, że kończy imprezę, bo może stracić węch, a nazajutrz ma kontrolować jakąś cudowną restaurację w Rynku, więc zamówiłyśmy taryfę i wróciłyśmy do domu. O szczegółach powrotu nie będę pisała, bo to mało podniecający wątek wypadu do Hołubli.

Jak pokazuje moje doświadczenie, nie wolno mieszać, ale wstrząsnąć już trzeba… tymi, którzy chcą nam niezdrowo namieszać w… głowach.

Autorstwo: Młoda przemyska lekarka
Zdjęcie: voltamax (CC0)
Źródło: WolneMedia.net

 

Brytyjczycy nie chcą głodować!


Przez cały weekend tysiące osób mają gromadzić się w Wielkie Brytanii, by zaprotestować przeciwko rosnącym cenom. Brytyjczykom ewidentnie też zaczynają się przejadać rządy konserwatystów.

Masowe protesty organizowane przez People’s Assembly Against Austerity przy wsparciu związków zawodowych mają ogarnąć ponad 30 brytyjskich miast, od Aberdeen po Stoke. W większości miast, takich jak Nottingam, protesty mają rozpocząć się koło godziny 13:00 i przyciągnąć setki osób. Największy jednak rozmach powinny mieć manifestacje w Londynie, w których organizacje zaangażowane są organizacje takie jak Socjalizm Rewolucyjny XXI wieku (rs21), Niepełnosprawni Przeciwko Cięciom (DPAC) czy Akcja Przeciwko Ubóstwu Paliwowemu (FPA). Ma pojawić się również założyciel brytyjskiej Partii Pracy Jeremy Corbyn. „Musimy wspólnie przeciwstawić się gwałtownie rosnącym kosztom życia i walczyć o podatki dla najbogatszych” – skomentował Corbyn.

„(Tories) chcą, żeby koszt całego kryzysu spadł na barki zwykłych ludzi i jednocześnie pozwolić na to, żeby brytyjscy bilionerzy bogacili się codziennie o 290 milionów funtów” – powiedział Richard Burgon, również członek Partii Pracy.

Brytyjczykom nie pozostaje nic innego, niż wyjście na ulicę. Siedmioprocentowa inflacja postępuje, a od 1 kwietnia pracownicy będą musieli wliczyć w koszta podwyżkę czynszów i ubezpieczenia zdrowotnego. Szacuje się, że skok cen energii aż o 693 funty odczuje około 22 milionów osób. Nic więc dziwnego, że coraz częściej zaczyna brakować pieniędzy na jedzenie.

Według Food Foundation w ciągu zeszłego miesiąca ponad milion Brytyjczyków spędziło co najmniej jeden dzień bez jedzenia, by sprostać domowym wydatkom. Nieustannie rośnie liczba Brytyjczyków korzystających z banków jedzenia.

Najjaskrawiej przepaści ekonomiczne i pogorszenie się sytuacji najuboższych widać w Londynie – szacuje się, że w ciągu ostatnich dwóch lat z londyńskich banków żywności skorzystało 421 tysięcy osób. Potrzeba tego typu wsparcia ze strony organizacji pozarządowych wzrasta zresztą, od kiedy u władzy są w UK konserwatyści – kiedy koalicja Tory-Libdem doszła do władzy, z banków jedzenia korzystało niewiele ponad 10 tysięcy osób mieszkających w Londynie.

Z powodu wzmożonej potrzeby korzystania z ich pomocy, same banki żywności zaczęły przechodzić kryzys. W czasie wydawania całe jedzenie przeznaczone dla potrzebujących znika w ciągu 30 minut, a równocześnie marnowane jest 3,6 milionów ton jedzenia rocznie. Kolejnym paradoksem jest, że uważana za piątą potęgę ekonomiczną na świecie Wielka Brytania jest czwartym krajem w Europie pod względem ubóstwa żywnościowego – za Bułgarią, Rumunią i Litwą.

W Polsce jest niewiele lepiej – wystarczy udać się w każdy poniedziałek o godzinie 19:00 pod warszawski Dworzec Centralny, by zobaczyć zawijające się kolejki do żywności rozdawanej przez stowarzyszenie Daj Herbatę. I łatwo zauważyć, że duża część osób, które ustawiają się po darmowe paczki z jedzeniem, to niekoniecznie osoby w kryzysie bezdomności. Jedzenie, jak i mieszkanie – dla wielu staje się towarem coraz bardziej luksusowym w wielu państwach europejskich. A rządy bardzo chętnie zrzucają odpowiedzialność za głodujących obywateli na organizacje non-profit.

Autorstwo: Antonina Steffen
Źródło: Strajk.eu


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Czeka nas fala upadłości producentów żywności


Wysokie ceny prądu i gazu, podwyżki cen surowców i obniżka VAT – te wyzwania spędzają sen z powiek wielu producentów żywności. Jeszcze przed tymi rynkowymi zawirowaniami wiele sektorów, np. branża mięsna, zmagało się z niską albo wręcz ujemną rentownością. Firmy alarmują, że nie będą w stanie pokryć bardzo gwałtownie rosnących kosztów wzrostem cen produktów. – Wtedy część producentów znajdzie się w bardzo poważnych tarapatach i być może czeka nas pewna fala upadłości zakładów przetwórczych – prognozuje Andrzej Gantner, dyrektor generalny i wiceprezes Polskiej Federacji Producentów Żywności.

„Kondycja sektora przetwórczego nie jest niestety dobra, ponieważ on nie operuje na marżach rzędu 100, 200, 300 proc. W niektórych kategoriach, chociażby mleko i jego przetwory, mięso i jego przetwory, owoce i warzywa, operuje on relatywnie na niewielkich marżach, rzędu 2, 3, 4 proc. A branża mięsna właściwie co jakiś czas zmaga się wręcz z ujemną rentownością. Jeżeli teraz nałożymy na to bardzo wysoki wzrost kosztów produkcji, surowca i pracy, to myślę, że możemy mieć bardzo poważny problem. Część przedsiębiorstw zacznie przynosić relatywnie trwałe straty” – ocenia w rozmowie z agencją Newseria Biznes Andrzej Gantner.

W wielu przypadkach jedynym wyjściem będzie przerzucenie wyższych kosztów produkcji na cenę produktu, co boleśnie odczują konsumenci w swoich portfelach. Już dane GUS za grudzień 2021 roku pokazują skalę podwyżek – ceny żywności były o 8,6 proc. wyższe niż przed rokiem. W kilku kategoriach produktów wzrosty są jednak znacząco wyższe. Za mięso drobiowe trzeba płacić o 30 proc. więcej, za wołowe – 19 proc. Cukier zdrożał o 22 proc., tłuszcze roślinne o 24,5 proc., a zwierzęce o 18,6 proc. Dwucyfrowo wzrosły także ceny innych podstawowych produktów, takich jak pieczywo (14,3 proc.), jaja (11,5) czy warzywa (11,6). Zdaniem eksperta w tych wzrostach nie widać jeszcze podwyżki producentów, tylko samego handlu.

„Podwyżki prądu i gazu, z jakimi mamy w tej chwili do czynienia, są tak wysokie, że żaden przedsiębiorca nie mógł ich zaplanować ani ująć w żadnym rozsądnym biznesplanie. W skrajnych przypadkach mogą powodować, że część przedsiębiorstw nie będzie w stanie podnieść aż tak wysoko cen swoich produktów, chociażby ze względu na skalę produkcji i konkurencję na rynku. To już sygnalizuje część mniejszych przedsiębiorców” – mówi dyrektor generalny PFPŻ.

Poza tym przed wzrostem cen żywności konsumentów mają chronić zmiany w podatku VAT, które wejdą w życie 1 lutego. Tarcza antyinflacyjna zakłada, że produkty opodatkowane dziś 5-proc. stawką od przyszłego miesiąca będą objęte stawką 0 proc. Wśród nich są mięso, ryby, produkty mleczarskie, wyroby piekarnicze, warzywa, owoce i produkty spożywcze dla niemowląt. Prezes Urzędu Ochrony i Konsumentów Tomasz Chróstny zapowiedział już monitorowanie cen po wprowadzeniu zmian. W czwartek spotkał się w tej sprawie z przedstawicielami sieci handlowych i organizacji handlu, w przyszłym tygodniu zamierza spotkać się z producentami i dostawcami. Inspekcje rozpoczną się także w przyszłym tygodniu. Za negatywne praktyki firmom grozi kara do 10 proc. obrotu.

Nawet jednak producenci, którzy będą mogli rekompensować wyższe koszty podwyżką cen, muszą uzbroić się w cierpliwość.

„W handlu nie jest tak, że przedsiębiorca produkujący żywność pstryknie i nagle ma wyższe ceny w handlu detalicznym. Trzeba mieć pieniądze, żeby takie wysokie wzrosty kosztów pokryć. Może się okazać, że część małych firm, szczególnie tych z mniejszą zasobnością portfela, z mniejszą poduszką finansową, lub firm, które dużo zainwestowały, mają duże kredyty, których koszt notabene też rośnie, może tego nie wytrzymać i możemy mieć do czynienia z całkiem sporą liczbą upadłości już w I kwartale” – podkreśla Andrzej Gantner. „Efektem tego mogą być niedobory niektórych produktów na rynku, a to również podbija inflację”.

PGNiG od ubiegłego tygodnia stosuje w cenniku biznesowym 25- proc. upust stawek. Ma on obowiązywać do końca lutego br. Rząd pracuje też nad rekompensatami za wyższe koszty dla branż energochłonnych.

„Trudno teraz wymagać, żeby państwo zaczęło nagle dotować wszystko i wszystkich, bo właściwie do tego musiałoby się to sprowadzić. Żeby koszt gazu w przedsiębiorstwie nie wzrósł o 800 proc., to ktoś musiałby za to zapłacić. W ekonomii nie ma darmowych lunchów, więc albo zapłacimy my jako konsumenci w cenie, albo zapłaci przedsiębiorca i poniesie stratę, bo nie uzyska pokrycia kosztu, albo zapłaci państwo. Ale pamiętajmy, że jeżeli zapłaci państwo, to tak naprawdę zapłacimy my jako konsumenci” – mówi wiceprezes PFPŻ.

Jak podkreśla, część obserwowanych podwyżek cen żywności to pokłosie sytuacji na światowych rynkach, np. przerwanych łańcuchów dostaw. Przykładowo w ciągu ostatniego roku ceny kawy na giełdach wzrosły o 91 proc., rzepaku – o 61 proc. Cukier kosztuje 16 proc. więcej, podobnie jak mleko i pszenica.

„W tej chwili trudno dać jakąś receptę na powstrzymanie wzrostu kosztów, ponieważ te błędy systemowe, które wiążą się z łańcuchem produkcji żywności, chociażby brakiem rolniczych giełd spółdzielczych, brakiem nowoczesnego handlu surowcami rolnymi, brakiem nowoczesnych linii energetycznych i wielu innych braków, to właściwie jest to recepta na spiralę inflacyjną. Tym bardziej jeśli nałożymy na to potężną biurokrację, która niszczy polskie przedsiębiorstwa i która powoduje potężne koszty, bardzo duży bałagan legislacyjny i niestabilność prawa, a także ciągle pojawiające się nowe podatki i opłaty. To nie jest recepta na zduszenie inflacji” – podsumowuje Andrzej Gantner.

Źródło: Biznes.Newseria.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Tarcze antyinflacyjne nie rozwiążą problemu wzrostu cen


1 lutego weszła w życie obniżka VAT na niektóre produkty, m.in. paliwa, żywność i napoje. To pakiet Tarczy Antyinflacyjnej 2.0., która ma ulżyć konsumentom. Jak podkreślają eksperci, tarcze spowodują obniżenie dynamiki wzrostu cen w krótkim terminie, ale sprawią, że dłużej będziemy się zmagać z inflacją. Wszystko zależy od tego, jak długo zostaną utrzymane narzędzia antyinflacyjne. Po ich ustaniu możemy doświadczyć nawet dwucyfrowego wzrostu cen. Zwłaszcza że projektodawcy nie uwzględnili mocno dającej się we znaki inflacji producenckiej.

„Tarcza Antyinflacyjna 2.0 nie rozwiązuje problemu inflacji, który narastał przez ostatnich kilka lat i którego nie da się rozwiązać jednorazowymi działaniami, które miałyby w tym momencie obniżyć podatek VAT czy też zmniejszyć go do 8 proc., jeśli chodzi o paliwo” – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny Konfederacji Lewiatan. „Te rozwiązania nie przyniosą tak naprawdę długofalowych, widocznych efektów w inflacji, spowodują jedynie odłożenie w czasie górki inflacyjnej, która czeka nas w tym albo w przyszłym roku. Jest to uzależnione od tego, jak długo rząd zdecyduje się przedłużać tę tarczę inflacyjną”.

We wtorek 1 lutego zaczęła działać Tarcza Antyinflacyjna 2.0, co oznacza m.in. spadek stawki podatku VAT, którym obłożone są paliwa. Zgodnie z założeniami VAT na żywność i napoje obniżono z 5 proc. do zera, w przypadku paliw stawka zmniejszyła się z 23 proc. do 8 proc., z 8 proc. do 5 proc. spadł VAT na systemowe ciepło, a nawozy oraz gaz zostały zwolnione z VAT. Obniżone lub wyzerowane stawki mają obowiązywać przynajmniej do końca lipca.

Rząd wprowadził czasowe obniżenie podatków, żeby złagodzić skutki wzrostu cen dla konsumentów. Jednak, jak podkreśla ekspert Konfederacji Lewiatan, po ustaniu działania tarcz będziemy musieli się zmierzyć z szybszym wzrostem cen. Wszystko dlatego, że inflacja była podwyższona już przed pandemią. W I kwartale 2020 roku w każdym miesiącu wyraźnie przewyższała dopuszczalne pasmo wahań celu inflacyjnego (górna granica to 3,5 proc., w styczniu 2020 roku inflacja sięgnęła 4,3 proc., w lutym 4,7 proc., w marcu 4,6 proc.; następnie tempo wzrostu cen spadło z powodu pandemii). Po powrocie gospodarek do standardowego funkcjonowania ceny znów wystrzeliły.

„W momencie, w którym tarcza wygaśnie, możemy się spodziewać wzrostu inflacji. Przewidujemy, że będzie to wzrost w jednym miesiącu, w zależności od tego, kiedy się tarcza skończy, około 10 proc. rok do roku, następnie prawdopodobnie nastąpi wypłaszczenie tej inflacji” – mówi Mariusz Zielonka. „Skutek działania obu tarcz antyinflacyjnych jest taki, że tak naprawdę mogliśmy jako obywatele doświadczać inflacji wyższej przez dłuższy czas, ale ostatecznie niższej, a w tej chwili będziemy doświadczali inflacji niższej w początkowym okresie działania tarczy, później wzrostu i nagłego spadku”.

Problemem jest fakt, że tarcze antyinflacyjne praktycznie pomijają przedsiębiorców. Jeśli chodzi o obniżki podatku VAT, to VAT dla przedsiębiorców jest obojętny, natomiast jeśli chodzi o VAT na żywność, to na pół roku przedsiębiorcy będą musieli całkowicie przestawić wszystkie kasy fiskalne, zmienić systemy do rozliczania i naliczania cen, a to jest wysiłek i koszt. Jak podkreśla ekspert, brak narzędzi chroniących firmy znajdzie odzwierciedlenie w tzw. inflacji producenckiej, czyli tzw. cen hurtowych. W listopadzie była ona na poziomie 13,2 proc., w grudniu sięgnęła 14,2 proc. rok do roku, najwyższego od 2006 roku, czyli odkąd Główny Urząd Statystyczny publikuje dane.

„Przekłada się to m.in. na to, jakie ceny widzimy w sklepach i ile płacimy za usługi. Dlatego tak istotne było, żeby tarcze antyinflacyjne, chociaż byłoby to mniej medialne, były skierowane do przedsiębiorców, bo to oni w jakiś sposób na wolnym rynku kreują ceny dla konsumentów” – podkreśla ekspert ekonomiczny Konfederacji Lewiatan. „To, co robi rząd, skutecznie obniży krótkoterminowo inflację. To, co powinno przynieść studzenie gospodarki, to mimo wszystko działania Narodowego Banku Polskiego, który prawdopodobnie podwyższy stopy procentowe jeszcze w 2022 roku do poziomu 3,25 proc. Oczywiście jest to wszystko zależne od tego, jak będzie się rozwijała sytuacja pandemiczna na świecie i jakie obostrzenia będą wprowadzane, bo prawdopodobnie może się stać tak, że gospodarka sama zacznie się studzić poprzez kolejne obostrzenia w Europie czy na świecie”.

Źródło: Biznes.Newseria.pl


Skopiowano z WOLNE MEDIA

 

Nie zjadasz – nie wyrzucaj


Mimo uchwalenia ustawy mającej zapobiegać marnowaniu żywności, rząd PiS nie stworzył systemu, który skutecznie redukowałby skalę tego marnotrawstwa.

Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) podaje, że na świecie co roku marnowanych jest 1 mld 300 mln ton żywności nadającej się do spożycia – czyli aż jedna trzecia już wyprodukowanej. To zarówno problem ekonomiczny, ekologiczny jak i etyczny. Z opublikowanego w 2021 r. raportu na temat stanu bezpieczeństwa żywnościowego i żywienia na świecie („State of Food Security and Nutrition in the World”) wynika, że w ubiegłym roku na świecie mogło głodować nawet 811 mln ludzi, podczas gdy w 2019 r. było ich 690 mln. Zdaniem autorów raportu i FAO, sytuację pogorszyły skutki pandemii COVID-19.

Najnowsze badania przeprowadzone w Polsce pokazują, że rocznie marnowanych jest w naszym kraju niemal 5 mln ton żywności, z tego ponad połowa trafia do śmieci nie z handlu i z gastronomii, ale z naszych domów. Takie ustalenia przyniósł „Program racjonalizacji strat i ograniczania marnotrawstwa żywności” (PROM). Wprawdzie jego autorzy nie analizowali wszystkich sektorów, a wyniki dotyczące transportu, handlu i gastronomii mogą być niepełne, ze względu na zbyt małą próbę badawczą i trudności z pozyskaniem wiarygodnych danych, są to jednak pierwsze tego rodzaju kompleksowe badania przeprowadzone w Polsce wskazujące także kierunki działań, jakie powinny zostać podjęte, by ograniczyć marnowanie żywności.

Produktów spożywczych pozbywamy się przede wszystkim dlatego, że się zepsuły albo przeoczyliśmy datę ich ważności. Z badań przeprowadzonych w ramach PROM wynika, że rocznie w handlu marnowanych jest w Polsce niemal 337 tys. ton żywności. Natomiast według informacji Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, w 2020 r. w ramach ustawy o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności, organizacje pozarządowe dostały od sprzedawców w sumie zaledwie nieco ponad 18,5 tys. ton produktów spożywczych, które niemal w całości przekazały potrzebującym. To oznacza, że organizacje te otrzymują tylko ok. 5,5 proc. żywności marnowanej w handlu i ok. 0,4 proc. całej żywności marnowanej w Polsce (z wspomnianych blisko 5 mln ton).

Tak więc, mimo uchwalenia ustawy mającej zapobiegać marnowaniu żywności, nie udało się stworzyć kompleksowego systemu, który skutecznie redukuje w Polsce skalę tego marnotrawstwa. Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli, powodem jest to, że wprowadzona we wrześniu 2019 r. ustawa dotyczy głównie handlu, tymczasem najwięcej jedzenia trafia do śmieci prosto z naszych domów, bo aż 60 proc. Następne w kolejności są przetwórstwo i produkcja rolnicza (po ok. 16 proc.), a dopiero na czwartym miejscu sklepy, odpowiadające za 7 proc. marnowanej żywności. Poza regulacjami prawnymi, konieczne są więc także edukacja i kampanie społeczne na temat racjonalnego planowania zakupów czy właściwego przechowywania żywności.

Wspomniana ustawa dotyczy przekazywania organizacjom pozarządowym żywności, która może zostać wyrzucona ze względu na kończący się termin przydatności do spożycia, zbliżającą się datę minimalnej trwałości lub z powodu zastrzeżeń co do jej wyglądu i stanu opakowań. W ciągu pierwszych dwóch lat przepisy obejmowały tylko sklepy lub hurtownie o powierzchni powyżej 400 m2, teraz powyżej 250 m2.

Na podstawie zawartej umowy sklepy przekazują niesprzedane produkty spożywcze wybranej organizacji pozarządowej, spełniającej wymogi ustawy. W praktyce oznacza to, że żywność trafia tylko do określonych organizacji charytatywnych, nie można jej przekazać np. domom dziecka czy domom pomocy społecznej.

Jeśli sprzedawcy, mimo umowy wyrzucają żywność, są obciążani opłatami na rzecz organizacji, z którą umowę podpisali. Jeśli jej nie zawarli, opłaty przekazują właściwemu Wojewódzkiemu Funduszowi Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Informacje o wysokości opłat i ilości marnowanego jedzenia powinny trafiać do rocznego sprawozdania składanego w WFOŚiGW. Z kolei organizacje, które żywność dostają, są zobowiązane do poinformowania Głównego Inspektora Ochrony Środowiska o tym, w jaki sposób ją wykorzystały, a sprzedawców o tym, na co przeznaczyły otrzymane od nich opłaty za wyrzucone jedzenie.

Tyle teoria. W praktyce, jak pokazała kontrola NIK, przekazywane dane są niepełne i niejednolite, a do GIOŚ trafiają z opóźnieniem, co uniemożliwia ich rzetelną weryfikację. NIK objęła kontrolą Głównego Inspektora Ochrony Środowiska i 11 wojewódzkich inspektorów ochrony środowiska oraz Federację Polskich Banków Żywności w Warszawie i 10 należących do niej banków. Badano okres od stycznia 2019 r. do lipca 2021 r.

Ustawa z września 2019 r. była w opinii NIK pozytywnym, ale zaledwie pierwszym krokiem do wprowadzenia rozwiązań prawnych pozwalających na istotne zmniejszenie skali marnotrawstwa. Dane o marnowaniu jedzenia wyraźnie pokazują, że stosowne przepisy o przekazywaniu żywności, powinny objąć znacznie więcej beneficjentów, niż tylko ściśle określone w ustawie organizacje charytatywne. Powinny też dotyczyć szerszego kręgu sprzedawców żywności – bo dziś to wyłącznie sklepy wielkopowierzchniowe. Konieczna jest więc zmiana przepisów i wprowadzenie kolejnych uregulowań.

W obecnym kształcie przepisy odnoszą się wyłącznie do etapu dystrybucji żywności i regulują relacje między podmiotami prywatnymi, co nie sprzyja transparentności całego procesu i utrudnia jego weryfikację. Pomijane są choćby gminy, na których ciąży najwięcej obowiązków związanych z pomocą społeczną, takich jak na przykład dożywianie potrzebujących.

Autorstwo: AL
Źródło: Trybuna.info


Skopiowano z WOLNE MEDIA


Jeżeli Polskie prawo jest tak skonstruowane by karać, niszczyć każdego kto przekaże nadwyżkę jedzenia dla potrzebujących, to nie ma czemu się dziwić ze mamy to co mamy. Pracownicy wielu sieci (np. Biedronka) z wielką chęcią wystawili by takie jedzenie aby potrzebujący mógł wziąć ile chce, lub sami wzięli by dla siebie lecz niestety nie mogą. Za udostepnienie dla innych takiego jedzenia skarbówka dowali taką karę aż w pięty pójdzie, sami tez nie wezmą bo to będzie kradzież. Znaczy to tylko tyle ze dobre jedzenie pojedzie na wysypisko śmieci. (komentarz własny)

 

Brytyjski rząd utworzy rejestr dzieci nauczanych w domach


Rząd brytyjski zapowiedział, że utworzy rejestr, w którym będzie umieszczał nazwiska dzieci nieuczęszczających stacjonarnie do szkoły. Chodzi o to, by los dzieci uczących się całkowicie lub w dużej mierze w domu, nie „wymknął się spod kontroli”.

Ministerstwo edukacji (Department for Education, DfE) planuje utworzyć rejestr dzieci, które nie uczęszczają stacjonarnie do szkoły. Chodzi o to, by rząd miał większą kontrolę nad młodymi mieszkańcami Wysp niepobierającymi nauki w budynku szkolnym i żeby tym samym nie „wymknęli się oni spod kontroli”. Za ustalenie, gdzie każde dziecko się kształci, odpowiedzialne będą lokalne władze. Rodzicom, którzy uczą dzieci w domach, mają otrzymać od władz odpowiednie wsparcie. A przypomnijmy, że pandemia znacząco przyczyniła się do wzrostu liczby dzieci, które przestały uczęszczać do szkoły.

Dodajmy też, że rząd brytyjski zobowiązał się, w ramach prowadzonego programu „wyrównywania szans”, do wybudowania setek szkół w całym kraju.

Ministerstwo edukacji zaktualizowało również wytyczne dla dyrektorów szkół odnośnie oczekiwanego od uczniów zachowania. Chodzi tu między innymi o używanie przez dzieci telefonów komórkowych w klasach. „Edukacja jest jednym z głównych elementów programu wyrównywania szans przez ten rząd, ponieważ ma ona zapewnić każdemu dziecku możliwość odniesienia sukcesu bez względu na to, gdzie dorasta i jakie ma pochodzenie” – powiedział minister edukacji Nadhim Zahawi. I dodał: „Podczas gdy większość dzieci uczy się już w spokojnych, odpowiednich warunkach, a niektóre są nauczane w domu przez oddanych rodziców, to w całym kraju są regiony, gdzie nie są spełniane wysokie standardy. Dla mnie, jako ministra ds. edukacji, priorytetem jest upewnienie się, że każde dziecko ma odpowiedni start w życiu, na który zasługuje, dlatego ogłaszam jasne wytyczne, by każda szkoła mogła poprawić zachowanie [uczniów] i nową ustawę, w celu stworzenia pierwszego lokalnego rejestru dzieci, które nie uczęszczają do szkoły”.

Autorstwo: Marek Piotrowski
Źródło: PolishExpress.co.uk


Skopiowano z WOLNE MEDIA


Boją się ze dzieci zostaną wyedukowane prawidłowo, bez żadnych kłamstw, przekłamań, oszustw, niedopowiedzeń, i co najważniejsze, bez propagandy. Edukacja dzieci przeprowadzona w oparciu o historyczną prawdę, oparta na przedmiotach które rozwijają nie otępiają to dla nich nic innego jak wychowywanie myślących ludzi czyli wrogów systemu. Cała reszta nie jest dla nich ważna. (komentarz własny)

 

Przygotowania słuchaczy do kryzysu


Archiwalna audycja z 10.06.2011 r. nic nie straciła na ważności w 2022 roku.


Skopiowano z WOLNE MEDIA

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...