sobota, 23 grudnia 2023

 

Czas rozliczeń


Nie tylko wybory kopertowe i skandaliczne działania wokół pandemii Covid-19. Rządy PiS przyniosły setki mniejszych afer, o których mówiono mało lub wcale. Teraz afery te zaczną wychodzić na światło dzienne, ujawniając dziesiątki ludzkich dramatów.

„Nie będzie żadnej zemsty. Będzie natomiast uczciwe rozliczanie, aby każdy, kto popełnił przestępstwo, odpowiedział za nie według procedur prawnych” – mówił w programie Jana Pińskiego na YouTube Stanisław Gawłowski – były minister środowiska i sekretarz generalny Platformy Obywatelskiej.

Gawłowski sam może stać się męczennikiem rządów PiS. W areszcie śledczym w 2018 roku spędził trzy miesiące pod zarzutami korupcyjnymi, a związane z ówczesnym obozem rządzącym media przedstawiały całą sprawę jako jedną z największych afer korupcyjnych czasów PO. Cała sprawa im dłużej się ciągnie, tym bardziej wygląda na kompromitację. Wynika z niej bowiem, że prokuratura naginała dowody i zmuszała świadków (metodami bezprawnymi) do określonych zeznań.

Proces Gawłowskiego ciągnie się latami i nie może się zakończyć, a sam senator wrócił już do czynnej polityki. Jednak niepokojące metody śledcze, które wychodzą na jaw, być może staną się podstawą do „rozliczenia” organów ścigania z czasów PiS właśnie za postępowanie przy tej sprawie.

REKIET PAŃSTWOWY

O co naprawdę chodziło w sprawie Gawłowskiego? Zatrzymany wówczas polityk (w najbliższej kadencji będzie senatorem Platformy Obywatelskiej) wskazywał na to, że faktyczną przyczyną jego problemów prawnych w 2018 roku mogło być to, że jako wiceminister środowiska podjął decyzje odbierające finansowanie dla projektu geotermii ojca Tadeusza Rydzyka. Ojciec Rydzyk jest właścicielem i dyrektorem katolickiego Radia Maryja, które popierało PiS i jego koalicjanta – Suwerenną Polskę Zbigniewa Ziobry. W czasach rządów PO koncern medialny ojca Rydzyka był jednym z filarów jednoczących elektorat PiS. Czy więc Gawłowski padł ofiarą zakulisowych intryg będących zemstą za odcięcie duchownego od państwowych dotacji? Jeśli ta teza by się potwierdziła, mielibyśmy do czynienia z gigantycznym skandalem.

Na to, że tak mogło być, wskazują co najmniej dwie inne, potężne afery. Pierwsza to propozycja korupcyjna, którą właścicielowi GetinBanku Leszkowi Czarneckiemu złożył szef Komisji Nadzoru Finansowego Marek Chrzanowski. Urzędnik wskazał kancelarię prawną, która miałaby obsługiwać bank za gigantyczną kwotę. W zamian biznes Czarneckiego cieszyłby się nieformalną opieką i spokojem. Gdy sprawa wyszła na jaw, Chrzanowski trafił do aresztu, ale wyszedł stamtąd po dwóch miesiącach, po tym gdy zwrócił się o to szef NBP Adam Glapiński. To ostatnie samo w sobie jest precedensem. O uchyleniu aresztu decyduje bowiem albo prokurator (jeśli uznaje, że dalsze stosowanie tego środka jest bezprzedmiotowe), albo sąd (na wniosek obrony). Wypuszczenie z aresztu podejrzanego po publicznej wypowiedzi prezesa NBP nie zdarzyło się ani wcześniej, ani później.

Druga sprawa to proceder wymuszania łapówek od zamożnych biznesmenów. Śląski przedsiębiorca Przemysław K. w głośnym wywiadzie dla portalu Onet.pl ujawnił, że osoby związane z establishmentem PiS-u szantażowały go, żądając wielomilionowej łapówki i grożąc, że w przypadku niespełnienia ich żądań, K. usłyszy zarzuty i trafi do aresztu. Tak się też stało. Przemysław K. odmówił zapłacenia kilkumilionowej łapówki i istotnie trafił za kratki (spędził w izolacji ponad rok). Gdy sprawa wyszła na jaw, dziennikarz Jan Piński ujawnił, iż zna inny przypadek biznesmena, któremu zaoferowano 5 milionów złotych za „święty spokój”. Ten jednak z oferty skorzystał, zapłacił i uniknął aresztu. Ile jeszcze było takich historii? Być może na to pytanie odpowiedzą niezależni prokuratorzy.

FUNDUSZE ZŁODZIEJSTWA

Wiadomo dziś, że ogromną aferą stało się gospodarowanie pieniędzmi publicznymi poprzez rozmaite fundusze. Chodzi o co najmniej dwa: covidowy i sprawiedliwości. Wiedzę o nieprawidłowościach w obu przypadkach zawdzięczamy prezesowi Najwyższej Izby Kontroli. Marian Banaś zdecydował o przeprowadzeniu kontroli wydatków związanych z pandemią Covid – 19 realizowanych przez specjalny rachunek w Banku Gospodarstwa Krajowego i w Funduszu Sprawiedliwości. Co wykazały kontrole? Jeśli chodzi o BGK to całości sprawy jeszcze nie znamy – kontrolerzy NIK nie zakończyli jeszcze raportu (procedura rozpoczęła się w marcu). Jednak ze szczątkowych informacji wynika, że ogromne kwoty (chodziło łącznie o około 200 miliardów złotych) były wydawane na cele często niezwiązane ze zwalczaniem pandemii, a procedury wydawania pieniędzy były niejawne i odbywały się z pominięciem kontroli parlamentarnej. Z nieoficjalnych informacji dochodzących z NIK wynika, że fundusz covidowy stał się sposobem na pozabudżetową obsługę długu publicznego.

Z kolei fundusz sprawiedliwości miał dysponować środkami przeznaczonymi na pomoc ofiarom przestępstw. I tu jednak okazało się, że rzeczywistość nie pasowała do założeń. Media ujawniły, że część pieniędzy z funduszu trafiła do prywatnej fundacji założonej przez asystenta społecznego Kornela Morawieckiego (ojca premiera), a jej prezes swojej mamie wysyłał na konto pieniądze przeznaczone teoretycznie na pomoc ofiarom przestępstw. Smaczku sprawie dodaje fakt, że założyciel i prezes fundacji był osobą wielokrotnie karaną sądownie za oszustwa (w więzieniach spędził łącznie ponad dwa i pół roku). Sama Fundacja ogłosiła, że otrzymała z Ministerstwa Sprawiedliwości dotację w wysokości ponad 3 milionów złotych. Ja, bazując na informacjach z NIK, oszacowałem te dotacje na ponad 30 milionów złotych. Ciekawostką jest to, że warszawska prokuratura zawiesiła śledztwo w sprawie powoływania się na wpływy przez prezesa fundacji po tym, gdy nie stawił się na przesłuchanie, po którym miał usłyszeć zarzuty.

WIELKIE MARNOTRAWSTWO

Ostatni okres rządów PiS stał się czasem bezprecedensowego złodziejstwa i marnotrawstwa. W minionym tygodniu spotkałem się ze znanym politykiem PiS (otoczenie Jarosława Kaczyńskiego), który powiedział mi, że Kaczyński po przegranych wyborach nakazał pozostawienie bez rozwiązania wiele palących problemów (np. strajku kierowców na polsko-ukraińskiej granicy), aby pozostawić Polskę w jak najgorszym stanie dla nowego rządu. Jeśli jest to prawda (a wszystko na to wskazuje), to oznacza to, że mamy do czynienia z bardzo poważnym przestępstwem działania przeciwko Polsce i polskiemu interesowi.

Tymczasem sam PiS, czując przegraną, zaczynał tworzyć swoją oligarchię pasioną na państwowych pieniądzach. Kluczowym do zrozumienia tego procederu jest następujący mechanizm: instytucja państwowa (np. podlegająca ministerstwu) przekazywała nieruchomość (np. willę) ze swojego stanu na rzecz nowo powołanego podmiotu. Takim podmiotem była fundacja założona dopiero co przez działacza PiS na bardzo szlachetne cele. Warta wiele milionów złotych willa zmieniała więc właściciela na działacza PiS-u.

Sprawy wyprowadzania majątku państwowego do ludzi PiS poprzez podejrzane fundacje założone dni wcześniej, wybuchła jesienią 2022 roku, gdy rząd PiS zaczął tracić popularność. Choć afera była bulwersująca (ordynarne złodziejstwo szczególnie gniewało Polaków pracujących za średnią krajową), szybko zamieciono ją pod dywan i do dziś nie rozliczono. Wszystko wskazuje jednak na to, że złodzieje z PiS niedługo nacieszą się ukradzionymi nieruchomościami. Nielegalne transakcje wymagały bowiem procedury notarialnej, a sporządzone akty notarialne muszą być przechowywane przez lata. Będą dokumentacją w śledztwach, które niebawem się zaczną. I ujawnią nie tylko „wyprowadzanie” nieruchomości, ale również pieniędzy. Tu mechanizm był taki sam: do prywatnych firm związanych z działaczami PiS transferowano pieniądze ze spółek Skarbu Państwa pod pozorem fikcyjnych usług.

CZAS PROPAGANDZISTÓW

Era rozliczania PiSu będzie musiała objąć również przedstawicieli ich aparatu propagandowego. Wiadomo dziś bowiem, że fucha propagandzisty była bardzo intratnym zajęciem. Komisarze polityczni udający dziennikarzy zatrudnianych w mediach publicznych zarabiali miesięcznie dziesiątki tysięcy złotych. A właściciele i wydawcy mediów trzymających stronę rządową dostawali miliony złotych na reklamy.

Po zaprzysiężeniu rządu, we wszystkich instytucjach państwowych powinni się pojawić kontrolerzy i audytorzy, aby skrupulatnie zbadać, jak wydatkowano państwowe pieniądze. Jeśli takie audyty będą przeprowadzane rzetelnie, polską prokuraturę czeka zalew zawiadomień o popełnionych przestępstwach. A samych prokuratorów – dodatkowe lata pracy, aby ukarać złodziei, którzy pod patriotycznymi hasłami okradali Polskę na miliardy złotych.

Autorstwo: Leszek Szymowski
Źródło: NCzas.info

 

Nowy pakt migracyjny Unii Europejskiej przeszedł bez echa


Po trzech latach negocjacji Unia Europejska przyjęła nowy pakt o migracji i azylu, który ma na celu zarządzanie migracją i jej unormowanie w długoterminowej perspektywie. Jak ogłoszono, nowe unijne ramy zawierają szereg zmian, które mają zapewnić pewność, jasność i godne warunki osobom przybywającym do UE. Będzie się jednak można wykupić kontrybucją.

Kluczowym elementem paktu jest mechanizm solidarnościowy, który zakłada, że w sytuacji kryzysowej państwa członkowskie będą zobowiązane przyjąć określoną liczbę migrantów lub zaoferować pomoc finansową bądź innego rodzaju wsparcie. Kryzys migracyjny jest definiowany jako masowy napływ migrantów, wywołany siłą wyższą, taką jak wojna czy zmiany klimatu, oraz jako wynik instrumentalizacji migracji.

Pakt zawiera również środki mające na celu zwiększenie ochrony granic zewnętrznych UE, w tym możliwość budowania murów, płotów i innej infrastruktury granicznej. Wprowadza także bardziej rygorystyczne procedury azylowe, szczególnie w krajach pierwszego kontaktu, oraz uprawnienia do odsyłania z powrotem migrantów, którym nie przysługuje prawo do azylu.

Wnioski o azyl mają być rozpatrywane szybciej, a od migrantów będą pobierane obrazy twarzy i odciski palców. Jednocześnie, pakt budzi kontrowersje w niektórych państwach UE.

Polska opozycja obawia się, że Polacy będą zmuszeni do przyjmowania nielegalnych migrantów, pomimo możliwości wpłacania kontrybucji finansowych. Taki okup wydaje się być zresztą po prostu niewłaściwy, bo sugeruje, że polski podatnik ma obowiązek płacić na przybyszów, zachęcając kolejnych do przyjechania.

A wszystko to rozegrało się akurat tego samego dnia gdy nowy rząd postanowił przejąć na rympał TVP. Przypadek czy celowa koincydencja?

Źródło: ZmianyNaZiemi.pl

 

Mnie też wywalono kiedyś z TVP


„Niech się pani nie przejmuje. Jeszcze przyjdzie taki czas, że będzie się pani z tego śmiała” – słowa te usłyszałam kiedyś od starszego ochroniarza w gmachu TVP, który był świadkiem blokady mojej wejściówki, czyli chamskiego wywalenia mnie z pracy. Właśnie niejako ziszcza się przepowiednia sympatycznego pana z ochrony. Wprawdzie nie zrywam boków ze śmiechu, ale – przyznaję – odczuwam pewną frajdę, jak oglądam teraz utyskiwania aparatczyków Kaczyńskiego, bo aparatczycy Tuska zablokowali im wejściówki do budynków mediów publicznych.

W latach 2019-2022 pracowałam w archiwum Telewizji Polskiej. Praca ta była normalna, nie uczestniczyłam w tworzeniu propagandy. Do moich obowiązków należało bezstronne i obiektywne opisanie tego co widzę i słyszę na dyskach (były to głównie surowe nagrania z konferencji czy różnych wydarzeń w kraju), a następnie wprowadzenie tego do archiwum państwowego. Dorabiałam też w wideotece archiwum, co wiązało się z nocnymi dyżurami.

Któregoś dnia otrzymałam niemiły telefon od ówczesnego kierownika Bernarda Jankowskiego (iście frankistowskie nazwisko). Głos w słuchawce oznajmił mi, że w trybie natychmiastowym rozwiązują ze mną umowę. Pracę wykonywałam sumiennie i rzetelnie, więc poprosiłam o wyjaśnienie skąd ta nagła decyzja. Kiedy zapytałam o powód zwolnienia mnie z pracy, nie uzyskałam odpowiedzi. Zamiast tego usłyszałam jedynie, iż takie było odgórne polecenie.

DZIWNE ZAGRYWKI

Zgodnie z grafikiem miałam mieć wtedy nocny dyżur w wideotece, ale kierownik powiedział, że mam do telewizji już więcej nie przychodzić. Sęk w tym, iż nie miałam dowodu – tj. jakiegokolwiek potwierdzenia z podpisem – że została rozwiązana ze mną umowa. W związku z tym istniała uzasadniona obawa, że jeśli nie stawię się na dyżurze, to będą mieli gotowy pretekst, by wywalić mnie z konkretnego powodu.

Umowa o współpracę z TVP była przypieczętowana na papierze i tak też powinna zostać rozwiązana. Dlatego po przeanalizowaniu sytuacji i konsultacji ze znajomym prawnikiem, postanowiłam poinformować kierownika o moich zamiarach. Chciałam mu powiedzieć, że w związku z brakiem udokumentowanego potwierdzenia rozwiązania umowy, przyjdę do telewizji, by wypełnić swoje obowiązki wynikające z grafiku. Jednak kierownik nie odbierał już ode mnie telefonów, nie odpisywał na sms, ani na maila. Taka postawa, to zwykłe tchórzostwo i chamstwo.

Aby nie dać nikomu pretekstu do wywalenia mnie z pracy z powodu opuszczenia dyżuru, przyszłam do telewizji w celu uzyskania „podkładki”. Oczywiście moja wejściówka była już zablokowana. Zobaczył to sympatyczny pan z ochrony, który wyraźnie przejął się całą sytuacją. Przy okazji chcę nadmienić, iż ochroniarze oraz styrane panie sprzątające, to najbardziej ludzcy pracownicy TVP, z którymi chętnie ucinałam sobie pogawędki.

Ochroniarz w pierwszym momencie nie mógł zrozumieć, o co chodzi, więc moją wejściówkę szybko przekazał dowódcy zmiany, by ten sprawdził w systemie czy faktycznie mam blokadę. W międzyczasie uprzejmie mu wyjaśniłam, że miałam wcześniej telefon od kierownika, który oznajmił przez słuchawkę, że została ze mną rozwiązana umowa. Nie uzyskałam jednak potwierdzenia decyzji na papierze. Dlatego, chcąc uniknąć ewentualnego oskarżenia o niestawienie się na moim dyżurze, postanowiłam przyjść do pracy.

Pan z ochrony ściszył głos, nachylił się w moją stronę i powiedział, że przez lata był tu świadkiem wielu różnych scen [z udziałem wywalanych pracowników TVP], z zablokowanymi wejściówkami w tle. Po czym dodał, że przy tym co wcześniej widywał, musi przyznać, iż ja zachowuję się bardzo spokojnie i reaguję z godnością. Na koniec pocieszał i mówił, żebym się nie przejmowała, bo przyjdzie taki czas, że ta przykra sytuacja będzie mnie kiedyś bawić.

Chwilę później wrócił dowódca zmiany ochroniarzy, który potwierdził blokadę mojej wejściówki w systemie. Na moją prośbę podał swoje imię i nazwisko, po czym w obecności ochroniarzy (i pod okiem monitoringu) napisałam odręczną notatkę, że zgodnie z grafikiem stawiłam się do pracy na dyżur, ale nie mogłam wejść do budynku z powodu blokady wejściówki.

Po upływie iluś dni, na mój adres zameldowania dotarło oficjalne pismo. Tym razem na papierze poinformowano mnie o rozwiązaniu ze mną umowy, jednak znowu nie podano powodu. Pracowałam w archiwum na tzw. śmieciówce, co oznaczało, że decydenci z TVP mogli rozwiązać ze mną umowę bez wytłumaczenia. Problem w tym, że w piśmie rozwiązującym umowę podali nieprawdę co do trybu. Cynicznie skłamali, że umowa została rozwiązana z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Taki okres wypowiedzenia wynikał z zapisu w zawartej wcześniej umowy o współpracę. W rzeczywistości wywalili mnie w trybie natychmiastowym, dlatego nie podpisałam wysłanego przez nich pisma.

GDYBANIA…

O faktycznym powodzie chamskiego pozbawienia mnie – z dnia na dzień – jedynego źródła utrzymania, mogę tylko gdybać. Zbiegło się to w czasie, kiedy podałam do sądu dyrektor Biełsat TV Agnieszkę Romaszewską (siedziba tej stacji mieści się w gmachu TVP). Wytoczyłam jej proces karny za zniesławienie, gdyż po tym jak uzyskałam akredytację prasową na Białoruś, Romaszewska nazwała mnie „opłacaną moskiewską najmitką”, za co później musiała przeprosić.

Oczywiście powody mogły być inne. Jednak decydentom z TVP zabrakło cywilnej odwagi, by przyznać dlaczego – tak nagle – stałam się dla nich zbyt niewygodna. Wywalili mnie z pracy 11 marca 2022 roku, a więc przeszło dwa tygodnie po tym, jak rozpoczęła się tzw. wojskowa operacja specjalna Rosji na Ukrainie, będąca kolejną odsłoną wojny trwającej od 2014 roku. Na przełomie lutego i marca 2022 roku mierzyłam się z potężnym hejtem, a nawet pogróżkami w internecie, gdyż w mediach społecznościowych nie powielałam odgórnie narzucanej narracji dot. konfliktu rosyjsko-ukraińskiego.

Czyżby nagle zaczęło komuś przeszkadzać, że w archiwum państwowej telewizji pracuje niezależna dziennikarka (którą zostałam znacznie wcześniej) pisząca o Rosji inaczej od mainstreamu? Jakoś nie trzyma się to kupy, wszak współpracę z archiwum TVP rozpoczęłam w 2019 roku, a wówczas byłam już znana z reportaży o Rosji i niepoprawnych politycznie wywiadów z Rosjanami.

Co więcej, było już medialnie znane moje zdjęcie z Grzegorzem Braunem i rosyjskim dziennikarzem Leonidem Swiridowem, które zostało wykonane w Rosji w 2018 roku, przy okazji kręcenia zdjęć do filmu dokumentalnego Brauna. Fotografia obiegła największe media w Polsce, w tym główne wydanie „Wiadomości” TVP. Zresztą, po opublikowaniu tego zdjęcia w TVP, Swiridow wytoczył proces redakcji „Wiadomości” z Danutą Holecką na czele, gdyż w ich materialne nazwano go „rosyjskim szpiegiem”. Zdumiewające, że kiedy spotykałam w windzie telewizji red. Holecką, mówiła mi ona dzień dobry, a nawet miło się uśmiechała.

Wychodzi więc na to, że doskonale wiedzieli kogo i o jakich poglądach zatrudniali w archiwum TVP. Pewnego smaczku dodaje to, co zrobiono po wywaleniu mnie z pracy. Otóż odmówiono mi prawa do zabrania moich rzeczy osobistych. W pierwszej połowie marca opróżniono (podobno komisyjnie) biurko, przy którym pracowałam, lecz mnie już przy tym nie było. Moje rzeczy zostały przejęte na 8 miesięcy. Odesłano mi je pocztą dopiero w połowie listopada.

Rozstania z TVP nie żałuję. Tym bardziej nie żałuję zakłamanych aparatczyków z PiS, których właśnie wygryzają ze stołków równie zakłamani aparatczycy z PO. Obecnie rządzący nie robią nic nowego. Przypomnijcie sobie odbijanie mediów publicznych sprzed 8 lat, kiedy ekipa Kaczyńskiego wygryzła z TVP ekipę Tuska.

Teatr dla gojów trwa w najlepsze. Jedni dranie warci drugich. Przecież wszyscy oni dają się prowadzić na smyczy globalistów i z równym zaangażowaniem potulnie realizują satanistyczną agendę na rzecz zrównoważonego rozwoju. Dlatego w sprawach kluczowych dla Polski i Polaków, ta pokazowa wojenka PO-PiS-u i tak niczego nie zmienia.

Autorstwo: Agnieszka Piwar
Źródło: Piwar.info

 

Wola polityczna ważniejsza od prawa


Decyzja nowego rządu o przejęciu kontroli nad „publicznymi” telewizją i radiem wbrew jednoznacznym przepisom dwóch obowiązujących ustaw (o radiofonii i telewizji i o Radzie Mediów Narodowych), a tym samym z pogwałceniem konstytucji (stanowiącej, że „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”) oznacza, że faktycznie nie ma już żadnych, nawet słabych, zabezpieczeń dającym tym mediom niezależność od aktualnej ekipy rządzącej.

Bo nieważne, co będzie zapisane w konstytucji, ustawach i innych przepisach prawa – jeśli za 4 czy 8 lat będzie znowu rząd PiS, albo uformuje go inna siła mająca większość w Sejmie – zrobią, jeśli zechcą i będą mogli, to samo, powołując się na to, że zrobił tak Tusk i jego ekipa.

Ostatecznie decydujące będzie to, kto ma za sobą siłę. Policji, wojska, ulicy.

Jedyne, co może temu na pewno zapobiec, to likwidacja „mediów publicznych” poprzez np. ich sprywatyzowanie – bo jednak położenie ręki na własności prywatnej jest trudniejsze, choćby z uwagi na uwarunkowania międzynarodowe. Ale wątpliwe, by ten czy następny rząd na to poszły – determinacja, z jaką obecna (a i poprzednia) władza przejmowała publiczną telewizję i radio pokazuje, jak ważne jest dla polityków posiadanie swojego narzędzia masowej propagandy.

Poza tym nie chodzi tylko o środki masowego przekazu. Prawo i konstytucja nie stanowi już żadnego zabezpieczenia przed samowolą władzy. Wprawdzie i wcześniej sprawujący władzę obchodzili niewygodne przepisy lub je zmieniali, ale jednak robili to tak, by przynajmniej formalnie stosować się do obowiązującego prawa i działać w jego granicach. Teraz okazało się, że mając władzę, można zwyczajnie zignorować obowiązujące ustawy i to pod hasłem „przywracania ładu prawnego”.

I kolejne rządy będą robić to samo. Chyba że zostaną zmuszone – np. siłą protestów społecznych – by tego nie robić.

Maska „demokratycznego państwa prawnego” spada. Państwo, które zaczęło kształtować się za rządów PiS – w którym „wola polityczna” ma prymat nad prawem – zrzuca jej resztki.

Autorstwo: Jacek Sierpiński
Źródło: Sierp.Libertarianizm.pl


  1. Szwęda 22.12.2023 15:44

    “siłą protestów społecznych” – chyba już nie w tych czasach i nie z tym społeczeństwem, praktycznie wyniszczonym intelektualnie i moralnie.

  2. emigrant001 22.12.2023 18:12

    “praworządność” nabiera nowej definicji. Sami awoi:) “sąd sądem ale sprawiedliwość musi być po nasze stronie”
    POPIS:)

  3. Siberian Husky Dog 22.12.2023 18:18

    Czyli na kartę rowerową mogę wejść do budynku TVN , ogłosić się prezesem i wywalić na zbite implanty stokrotkę
    Gdybym się nie brzydził, to kto wie…

  4. criswhite 22.12.2023 21:09

    Można określić że ponieważ mamy większość to mamy wszystkich i wszystko w dup.e. To są obecne szczyty demokracji i praworządności w tym kraju. Jak obywatel ma teraz szanować prawo skoro władza jawnie je łamie ? Nawet nie zachowują pozorów.
    W tle pakt migracyjny. Zwiększony deficyt budżetowy. Zwiększone zadłużenie państwa. Wzrost wydatków na premiera z 1,5 mld na 2 mld. Wzrost wydatków na telewizję publiczną z 2 mld na 3 mld. A za wszystko zapłacą kibicujący igrzyskom obywatele – za migrantów, za premiera, za telewizję i za wiele innych rzeczy.

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...