poniedziałek, 31 lipca 2023

 

Wody Polskie masowo kontrolują działki


Samowolne postawienie drewnianej konstrukcji na jeziorze czy ogrodzenie działki, może wiązać się z karami. Państwowe instytucje coraz częściej prowadzą w tym zakresie kontrole.

Jak podaje „Rzeczpospolita”, w 2023 r. Wody Polskie przeprowadziły ok. 1500 kontroli dotyczących m.in. nielegalnie zbudowanych pomostów czy grodzenia działek tak, by uniemożliwić dostęp do brzegu jeziora.

„Podczas 1/3 z tych kontroli potwierdziła, że doszło do złamania prawa. Zdarza się, że turystów denerwuje ogrodzony pomost przy brzegu jeziora należącego do Skarbu Państwa lub samorządu. Wydaje im się, że skoro jezioro jest publicznie dostępne, to i na pomost mogą wejść, aby wypocząć lub łowić ryby. Właściciel prywatnego pomostu nie musi jednak udostępniać go osobom trzecim” – czytamy.

„Rz” przypomina, że grodzenie prywatnej posesji tuż przy linii brzegowej jeziora stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa osób próbujących wydostać się z wody na brzeg czy poruszających się wzdłuż brzegu. „Z tego powodu, zgodnie z art. 232 ust. 1 prawa wodnego, grodząc działkę, która ma dostęp do jeziora będącego własnością Skarbu Państwa czy samorządu, trzeba zostawić minimum 1,5 m dostępu od brzegu” – pisze gazeta.

Dziennik podkreśla, że jeżeli pomost znajduje się na jeziorze stanowiącym własność Skarbu Państwa, niezbędne jest zawarcie umowy użytkowania tych gruntów z Wodami Polskimi.

„Udzielenie zgody wodnoprawnej nie oznacza uzyskania praw do nieruchomości. Trzeba pamiętać, że od 1 lipca 2023 r. w przypadku zawarcia z Wodami Polskimi umowy na użytkowanie lub umowy dzierżawy na korzystanie z nieruchomości, korzystający ma obowiązek oznaczyć w sposób trwały i widoczny, że taka umowa została zawarta. Za nielegalne postawienie pomostu grozi kara grzywny, ograniczenia wolności lub aresztu, a za uniemożliwienie powszechnego korzystania z wód lub grodzenie działki w odległości mniejszej niż 1,5 m od linii brzegu lub zakazywanie lub uniemożliwianie przechodzenia przez ten obszar można zapłacić grzywnę” – czytamy.

Na podstawie: Rp.pl
Źródło: NCzas.com


 

Opozycja w opałach


Kampania przedwyborcza przybiera na sile, choć nikt nie wie, czy jakieś fatum nie stanie na przeszkodzie wyznaczeniu daty wyborów połączonych ewentualnie z referendalną legitymacją dotychczasowych rządów (relokacja migrantów jest jedynie pretekstem).

Jeśli już to nastąpi, szykuje się w polskim krajobrazie politycznym wystąpienie iście „diabelskiego wynalazku”, kiedy wynik głosowania ludowego może być sprzeczny z dokonanym przez lud wyborem większości parlamentarnej. Co wówczas orzekną służebni wobec władzy sędziowie trybunałów? Który wynik głosowań będzie ważniejszy? Może wyjściem z patowej sytuacji będzie jakiś „kabaretowy” zamach stanu? Patrząc na skłóconą scenę polityczną, wszystko wydaje się możliwe.

Zwłaszcza, że nie brakuje „wzorów” płynących z Francji czy USA, gdzie „najwspanialsze” demokratyczne modele ustrojowe zaczynają trząść się w posadach. Narasta ruch antyestablishmentowy i populistyczny, a widmo „bratobójczych” wojen nie jest bynajmniej wymysłem rosyjskiej propagandy. Zdają sobie z tego sprawę władze państw zachodnich, ale sprytnie wolą odwracać uwagę od własnych problemów w stronę „dyktatorskiej” Rosji.

Tak więc wojna na Ukrainie dostarcza alibi, aby w razie potrzeby manipulować egzystencjalnym zagrożeniem własnego narodu. A zatem w imię przetrwania polskiego państwa, irracjonalnie poświęcającego swoje zasoby w obronie sąsiada przed rosyjską agresją, „wolne wybory” można tak zmanipulować i ograniczyć, aby służyły zwycięstwu dotychczasowej władzy. Takie stanowisko może wywołać całkowitą „bezwładność” opozycji, która dotąd nie wygenerowała samodzielnego stanowiska wobec totalnego wprzęgania Polski w awanturnictwo wojenne na Wschodzie.

Pasywna postawa i nieporadność w sprawie szalejącej rusofobii pokazuje, jak kiepsko przygotowani są antypisowscy politycy do sprawowania ról publicznych. Nie potrafią merytorycznie argumentować ani odważnie uzasadniać odmiennych racji. Brak im perswazyjności i polotu polemicznego, opartego na wiedzy, a nie na demagogii. Co gorsza, nie potrafią skutecznie obronić swoich decyzji z przeszłości, pozwalając na osaczanie ich przez propagandowych „zagończyków”, prowadzących nową krucjatę rozliczeń. Są po prostu niegramotni i nieskuteczni.

Błędem jest, gdy opozycja polityczna zadowala się fasadowymi konsultacjami podczas posiedzeń Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jej liderzy wraz z ekspertami powinni zaproponować wyraźną korektę doktryny obronnej RP, w której na pierwszym miejscu musi bezwzględnie znaleźć się obrona polskiego interesu narodowego. Troska o swój stan posiadania, dobrostan obywateli, całość terytorialną i skuteczność sojuszniczej dźwigni pomocy na wypadek obcej agresji – to są zadania nadrzędne i pierwszoplanowe. Opozycja musi roztropnie dbać – w odróżnieniu od rozhisteryzowanych ośrodków władzy – o zmniejszanie ryzyka uwikłania Polski w wojnę, wskazując na powiązania polskich interesów z bezpieczeństwem świata zachodniego. I tak jak czyni to Zachód, domagać się od Ukrainy spełnienia warunków, związanych z jej naprawą i uregulowaniem stosunków sąsiedzkich, aby państwo to po uzyskaniu zachodnich (amerykańskich) gwarancji bezpieczeństwa (na wzór Izraela?) nie było rozsadnikiem wojny.

TYLKO OPCJA WOJENNA

Opozycja, choćby z uwagi na międzynarodowe doświadczenie Donalda Tuska, powinna większą wagę przykładać do poszukiwania prób pokojowego uregulowania konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. O ile na Zachodzie w różnych kręgach eksperckich z udziałem polityków dywaguje się nad wypracowaniem korzystnej pozycji negocjacyjnej dla Ukrainy, o tyle w Polsce wszystkie siły polityczne, wbrew racjonalnym przesłankom, nawołują do „prowadzenia wojny aż do zwycięstwa”, niezależnie od tego, jakie są dotychczasowe skutki tej katastrofy w skali lokalnej i międzynarodowej.

Nikt nie antycypuje zachowań Ukrainy w przyszłości. Państwo to wymaga czasu nie tylko na odbudowę, repatriację swoich obywateli i zapewnienie im choćby minimalnego standardu życia, ale także, a może przede wszystkim wykreowanie w drodze demokratycznej „alternacji” nowej elity politycznej, zdolnej do konsolidacji po traumie wojennej. Potrzeba przede wszystkim elity przewidywalnej w swoich decyzjach, rozważnie sięgającej do użycia siły. Nikomu nie jest potrzebna recydywa niekończącej się wojny.

Od miesięcy staram się zrozumieć, dlaczego polityka polska wobec wojny na Ukrainie musi mieć charakter bezalternatywny. Trudno pojąć, dlaczego żadnej z partii opozycyjnych nie stać na odrębne myślenie w sprawach ponoszenia olbrzymich kosztów związanych z wojną, domagania się od rządzących transparentności transferów pomocowych, choćby śladowych zabezpieczeń kontraktowych i poręczeniowych, materialnych gwarancji dla własnej gospodarki, w tym przede wszystkim produkcji i zbytu żywności, przeciwdziałań katastrofalnej perspektywie własnego przemysłu zbrojeniowego, czy pełnego uzależnienia od obcych strategii wojennych, prowokujących do nienawiści i wrogości sąsiedzkiej? Podpisując się gremialnie pod nieprawdziwym hasłem, że to jest „nasza wojna”, opozycja bezkrytycznie popiera w tym względzie działania rządzących, a zatem bierze na siebie także odpowiedzialność za wszystkie ich nadużycia i błędy, nie mówiąc o zobowiązaniach na przyszłość, gdy przyjdzie uregulować wszystkie rachunki.

Inna wątpliwość dotyczy dziwacznej jednomyślności w polityce wobec Białorusi. Dlaczego przy okazji poparcia dla „białoruskiej opozycji” poświęcono los polskiej mniejszości narodowej w tym państwie? Dlaczego tak łatwo i bezmyślnie uznano Białoruś za wroga? Skąd ta pogarda dla „woli wewnętrznej” każdego z „posowieckich” państw, które ani nie mają własnych wzorów demokratycznego rządzenia, ani mentalnie do takich wzorów nie dorosły? A jeśli już, to dlaczego nikogo w Polsce nie drażnią dyktatury w Azerbejdżanie czy państwach Azji Środkowej? Zresztą sama Polska nie grzeszy demokratyczną kulturą polityczną, którą można byłoby zaszczepiać innym. Skąd takie bezkrytyczne mniemanie polskich polityków, że mogą być wzorem dla innych? Wystarczy posłuchać masowo protestujących obywateli Izraela, którzy nie chcą u siebie powtórki z „polskiej praworządności”.

W tym kontekście polska opozycja polityczna jest szczególnie inercyjna, jeśli chodzi o antycypowanie zmian politycznych we wspólnocie zachodniej. Histeryczna reakcja na rządy Fideszu na Węgrzech pokazuje, że ważniejsze jest moralizowanie niż orientowanie się w procesach rzeczywistych nastrojów społecznych i przemian. Odżegnywanie się od kontaktów z prawicowo-nacjonalistycznymi ugrupowaniami Europy Zachodniej jest dowodem braku rozeznania w sytuacji. Realpolitik wymaga przygotowania się na każdy scenariusz rozwoju tak w USA, Francji czy w Niemczech, gdzie prawicowe partie zdobywają coraz większe poparcie społeczne. W tym sensie PiS wie, co robi, budując sobie szerokie zaplecze międzynarodowe.

Jeśli nowe generacje polityków na Zachodzie (wszystko jedno o jakiej ideowej proweniencji) dokonają kiedyś kolejnego z powtarzających się przecież w historii „resetów” wobec Rosji, to Polacy muszą mieć przygotowaną na tę okoliczność własną strategię akomodacji. Nie stać nas bowiem na wszczynanie samodzielnych awantur, ani prowokowanie niepotrzebnych scysji. Polska winna przewartościować swoją strategię międzynarodową, korzystając z doświadczeń takich państw jak Turcja, Węgry czy państwa skandynawskie. Umiejętność dogadywania się z każdym („zero problemów z sąsiadami”) z korzyścią dla własnych interesów, to podstawa nie tylko harmonijnego rozwoju. To także szansa na budowanie harmonijnego ładu międzynarodowego w skali regionalnej i globalnej.

ZADUFANI W SOBIE

Na fałszywą diagnozę PiS, że liberałowie pozostawili Polskę „w ruinie”, nigdy nie było zorganizowanej kontrofensywy medialnej ze strony opozycji. Nie bez poczucia pychy b. politycy spod szyldu PO, SLD i PSL uznali sami siebie za najlepszych analityków i komentatorów rzeczywistości społecznej. Uwierzyli, że sami wszystko wiedzą najlepiej, a popełnianie błędów (choćby w polityce wschodniej) nigdy nie było ich udziałem. Najgorsze było to, że wpadając w samouwielbienie, zapomnieli o relatywizacji i zmiennym społecznym odbiorze swoich osiągnięć. Widać to zresztą dzisiaj, kiedy w TVN 24 trwa korowód „dziadersów”, niemających nic ciekawego do zaoferowania ani w sensie psychologicznym, ani intelektualnym. Niewidzących swojego udziału w ograbieniu Polski z majątku narodowego, w przyczynianiu się do postępującej desuwerenizacji czy uzależnienia od transnarodowych korporacji, zgodnie z panującą neoliberalną modą. Niepotrafiących w końcu definiować w sposób racjonalny polskiego interesu narodowego na tle dynamicznej gry sił geopolitycznych.

Tymczasem autorytarna władza PiS kontroluje nie tylko media masowe, zwane „publicznymi”, ale ma też do dyspozycji wszystkie służby państwowe, wpływy kadrowe i instytucjonalne, a przede wszystkim „nieograniczone” zasoby pieniędzy. Ludzie są zadowoleni z wszelkiego rozdawnictwa (nawet przeciwnicy PiS chętnie sięgają po „podarki”, bo jak dają, to trzeba brać), a grożenie przez opozycję załamaniem budżetu czy niewypłacalnością ZUS nikogo specjalnie nie martwi, bo dla żyjących „tu i teraz” takie groźby brzmią abstrakcyjnie ze względu na odległą perspektywę.

Zwłaszcza, że Polska jest beneficjentem Unii Europejskiej, co na co dzień potwierdza sama opozycja. Jak będzie gorzej, to Bruksela przecież nie pozwoli nam zginąć! Czym więc się martwić? Chyba tylko „dyktatem niemieckim”. I tu pojawia się kolejne zaniedbanie ze strony opozycji. Zamiast przestać upierać się przy jednej wizji integracji europejskiej (w stronę „imperium” federalnego), politycy pretendujący do przejęcia władzy w Polsce są przekonani, że w Brukseli można znaleźć panaceum na wszystkie bolączki i kłopoty. Nikt z polityków opozycji nie podejmuje merytorycznego dyskursu o alternatywności dróg modernizacyjnych. Nikt też nie zauważa, że w Unii Europejskiej jest wiele mankamentów i wynaturzeń (choćby na tle rozliczeń finansowych czy lobbingu).

Wiedza o procesach i mechanizmach integracyjnych Unii Europejskiej jest w znikomym stopniu przyswajana przez elektorat. Proste hasła, nieprzychylne Unii, choćby w sprawach polityki migracyjnej czy deficytu demokracji w podejmowaniu decyzji, bardziej trafiają do odbiorców niż nudne wykłady i mowy pochwalne. Antyeuropejska reakcja w Polsce może być tylko zjawiskiem przejściowym. Może wszystko wrócić do normy po wyborach. Trzeba wszak zauważyć, że walka z „projektem europejskim” toczy się nie tylko o pieniądze, ale także o wartości. Polscy politycy z każdej opcji – niezależnie od zwycięzcy w wyborach – nie unikną odpowiedzi na pytania, gdzie są granice swobodnego stanowienia o sobie przez państwa członkowskie w wielu wymiarach pozatraktatowych.

Dotyczy to zwłaszcza obrony tzw. imponderabiliów, specyfiki kulturowej i tożsamości narodowej. Zachód bynajmniej też z nich nie rezygnuje. Ma jednak większe szanse obronić swoje racje ze względu na korzystny dla siebie stosunek sił w ramach Unii względem „późnoprzychodzących” z egzotycznej Europy Wschodniej. Trzeba twardo stanąć na stanowisku, że przyjmowanie wszystkich „nowinek” z Zachodu nie musi oznaczać dla Polaków jakiegoś nadzwyczajnego postępu cywilizacyjnego. Brońmy Polski i polskości, tak, jak ją rozumiemy, jednocześnie ją mądrze modyfikując. Bez żadnej idiotycznej „poprawności politycznej” czy jeszcze głupszej „kultury unieważniania”.

Co jeszcze można zarzucić opozycji – poza posłami Konfederacji – to milczenie w sprawie obrony wolności wypowiedzi. Za „wolne media” według opozycji uznaje się tylko te, które podzielają jej poglądy. Niedawna batalia o koncesję dla TVN była tego wymownym przykładem. Przy okazji w rzekomo suwerennym państwie nikomu nie przeszkadza aktywność interwencyjna ambasadora Marka Brzezińskiego, który ustawił się, podobnie zresztą jak jego poprzedniczka, w roli amerykańskiego namiestnika i recenzenta spraw polskich. Według wszelkich reguł i konwenansów, to doprawdy wizerunkowa katastrofa i rządu, i opozycji. Notabene, szkoda, że kierujący się ideałami wolności dyplomata nie upomina się o swobodny dostęp do innych mediów, zablokowanych przez służby specjalne.

Ludzie uczestniczący w wyborach z wielu powodów wykazują lojalność wobec dotychczasowej władzy. Jest ona swojska i przewidywalna. Nawet jeśli kradnie, czy popełnia błędy, to jest taka, jacy są obywatele. Prymitywna i przaśna, pazerna i warcholska. Zjednoczona Prawica jest emanacją i ostoją „polskości”. Opozycja sili się na „europejskość” i „dobre maniery” na salonach, ale jednocześnie jest strachliwa i zakompleksiona, co ludzie doskonale wyczuwają. Jest fałszywa w opisie swojej dotychczasowej roli politycznej i nie potrafi zarazić entuzjazmem do zmian politycznych rzeszy zwolenników. Jeśli nawet wychodzą oni masowo na ulice, to sami nie mają przekonania, że ich reprezentanci sprostają wyzwaniom „nowej rewolucji”. Od wielu rozmówców słychać, że „znowu wygra PiS”. Może to być niestety samospełniająca się przepowiednia.

Opozycja musi uruchomić większy potencjał intelektualny, sięgnąć po autorytety, niekoniecznie dotąd zaangażowane politycznie. W otoczeniu polityków opozycyjnych nie pojawiają się żadni poważni eksperci czy doradcy, ani tym bardziej osoby popularne w swoich profesjach, celebryci czy fachowcy od reklamy. Chciałoby się powiedzieć za Stanisławem Wyspiańskim, że „szereg dobrych błaznów zrzedł, przywdziewamy szarą barwę; koncept narodowy gaśnie…”.

STRACONE SZANSE

Ludzie mają dość prymitywnej propagandy wojennej i bełkotliwej retoryki polityków. Opozycja miałaby tu szerokie pole do działania, gdyby potrafiła zdefiniować najważniejsze problemy i zaprezentować alternatywne rozwiązania. Zamiast spierać się wyłącznie o kolejność miejsc na listach wyborczych, należałoby równolegle uruchomić i nagłaśniać między-, poza- i ponadpartyjne fora dyskusyjne, powołać ekspertów do spraw konkretnych reform, zamówić wśród prawników i ustrojoznawców najbardziej konieczne i nowoczesne regulacje ustawowe, opracować czytelny system rozliczeń dotychczasowej władzy na wszystkich szczeblach, uwiarygodnić się wobec wyborców, stawiając na pokolenie 40-50-latków, przedstawiać opinii publicznej zdolnych i kompetentnych kandydatów do służby państwowej, nieobciążonych schedą pokomunistyczną ani posolidarnościową.

Przynajmniej od części opozycji należałoby oczekiwać przywrócenia radykalnej zasady świeckości państwa, wyprowadzenia religii ze szkół, a na szczeblu dyplomatycznym rozpoczęcia procedur związanych z wypowiedzeniem anachronicznego konkordatu. Sekularyzacja państwa powinna w szybszym tempie nadążać za zachodzącym w młodszych pokoleniach dynamicznym procesem laicyzacji. Inaczej pretendujące do nowoczesności partie polityczne ulegną jeszcze głębszej alienacji i obudzą się kiedyś z „ręką w… naczyniu nocnym”.

Do dyskusji w trakcie kampanii wyborczej pozostaje wiele innych tematów. Dlaczego kwestia kosztów związanych z utrzymywaniem uciekinierów wojennych nie stała się przedmiotem poważnej debaty publicznej? Ludzie przecież widzą, że są oszukiwani. Po co „hodować” społeczną niechęć, a w końcu budzić różne formy sprzeciwu i demony ksenofobii? Dlaczego opozycja pozwala wraz z rządzącymi na „tabuizację” rosnącej przestępczości z udziałem przybyszów zza wschodniej granicy?

Wreszcie, skąd bierze się ta nadzwyczajna wyrozumiałość wobec nieprzyjaznej polityki władz ukraińskich w sprawach polskiej martyrologii na Kresach? Liczne niekonsekwencje i wpadki przedstawicieli Polski w kontekście 80. rocznicy apogeum zbrodni wołyńskiej pokazują, że ani rządzący, ani opozycja nie mają w tych sprawach spójnego i jednoznacznego poglądu.

Żadna partia opozycyjna nie buduje programu, który zmieniłby wizerunek Polski tak w stosunkach sąsiedzkich, jak i w ugrupowaniu integracyjnym, jakim jest Unia Europejska. Krytyka polityki PiS nie zastąpi przecież szerokich akcji „oddolnych” – uświadamiających, edukacyjnych i promocyjnych. Politycy wszystkich orientacji powołują się na „wartości europejskie”, ale mało kogo stać na to, aby przyznać, że Polska posolidarnościowa jest niestety anachroniczna względem Zachodu, zarówno od strony kultury politycznej (z feudalnym syndromem poddaństwa i nawyków autorytarnych), jak i zacofana kulturowo. To wyłącznie polski fenomen w Europie, kiedy o standardach obyczajowych, w tym o prawach kobiet, decyduje konserwatywny patronaż katolickiego kleru.

Obserwując polskie przemiany ustrojowe ostatnich trzydziestu lat zastanawiam się często, co legło u podstaw tej politycznej nienawiści, która pokrzyżowała wszelkie plany i marzenia o zbudowaniu przyzwoitej stabilnej demokracji parlamentarnej. Czy był to tylko podział w obozie posolidarnościowym na tle ideologicznym i światopoglądowym, czy może trwałe dziedzictwo podziałów stanowych i klasowych, których nigdy w swojej tożsamości zbiorowej dobrze nie przepracowaliśmy? Proponuję, aby niektórych odpowiedzi na te pytania poszukać w niewielkiej, ale jakże kształcącej publikacji Andrzeja Romanowskiego pt. „Odwieczny PiS, czyli Historia Polski”?

Do tego wszystkiego dochodzi charyzmatyczna personifikacja władzy (syndrom „kultu jednostki”), co oznacza, że całą uwagę skupiono na przywódcy, „męczeńskim micie” jego brata oraz otoczeniu gorliwych akolitów. Krytyczną opinię publiczną zdołano ograniczyć przy pomocy fałszywego moralizatorstwa i zanegowania jej roli kontrolnej. Zapanowała powszechna ignorancja, łącznie z kryzysem nauki i szkolnictwa, co oznacza cofnięcie społeczeństwa do fazy „przedoświeceniowej”. Wiedza przestała mieć autonomiczną wartość emancypacyjną. Stała się narzędziem władzy i oszustwa. Jak zauważył Michel Foucault, nie istnieje coś takiego jak „prawda”, lecz jedynie „pole sił i konfliktów”.

Obawiam się, że całą tę schedę najbardziej skutecznie wykorzystał lider PiS, który zgodnie z duchem ponowoczesności postawił na medialny populizm. Lider partii rządzącej ze swoimi „wyznawcami” doskonale opanował technikę „ironizacji”, sięgając do wyśmiewania przeciwników politycznych, przedstawiając ich jako nieudaczników, szkodników czy zdrajców. Przy czym owa „mimika śmiechu” nie jest odległa od szczerzenia zębów u zwierząt, poprzedzającego agresję.

Nie ma sensu spierać się o fakty, gdyż one nie istnieją. Prawdziwy świat opiera się na ich interpretacjach, opowieściach, narracjach. Jeśli tylko dysponuje się władzą, to można sprawić, że ludzie uwierzą w każdą bzdurę. Najważniejsza jest bowiem racja silniejszego. W ten sposób na oczach społeczeństwa przekształcono myślenie polityczne w karykaturę, a samą politykę w maskaradę, czego przykładem są pląsy polityków Zjednoczonej Prawicy na Wałach Jasnogórskich.

Autorstwo: prof. Stanisław Bieleń
Źródło: MyslPolska.info

niedziela, 30 lipca 2023

 

Logo z filmu o zarazie wygląda jak logo laboratorium z Wuhan


Logo fikcyjnej firmy The Umbrella Corporation z filmu i gier „Resident Evil”, wygląda jak logo laboratorium w Wuhan.

Rozpocznijmy od „trzęsienia ziemi”, a mianowicie fikcyjna firma The Umbrella Corporation z serii gier oraz filmów pt. „Resident Evil”, praktycznie współdzieli logo z logiem biotechnologicznego laboratorium w Wuhan w prowincji Hubei w Chinach. To stamtąd pochodzi „nowy” koronawirus, który nazwano SARS-CoV-2. W serii „Resident Evil” również wydostaje się „zarazek” – z laboratorium „Umbrella Corporation”. Przypadek? Nie sądzę!

Zatem mamy w jednym i drugim przypadku laboratorium, z którego wydostaje się groźny dla całej ludzkości patogen. Oba laboratoria posiadają praktycznie identyczne loga. Jeżeli ktoś mi teraz powie, że to przypadek, to ja takiej osobie odpowiem, że najprawdopodobniej się myli. W ostatnim czasie obserwuję za dużo tak zwanych „przypadków” oraz „zbiegów okoliczności”. A jeżeli jest tego dużo, to logika wskazuje, że to nie są przypadki i zbiegi okoliczności.

W serii gier wideo i filmów „Resident Evil” wirus stworzony przez firmę farmaceutyczną The Umbrella Corporation zamienia wielu mieszkańców Raccoon City w stworzenia podobne do zombie. Podczas gdy wydarzenia w tej grze były oczywiście fikcją, to niestety, ale ich zbieżność z wydarzeniami realnymi jest szokująco podobna. I w ramach ciekawostki dwie rzeczy. Po pierwsze – „Resident Evil” w polskim tłumaczeniu będzie oznaczać: „Rezydencja Zło”. Po drugie — nazwa miasta „Racoon” jest anagramem słowa „corona”.

Przypomnę, że koronawirus SARS-CoV-2, który został stworzony ręką ludzką, a zatem nie jest pochodzenia naturalnego, w laboratorium w Wuhan jest koronawirusem (ang. coronavirus). Zatem słowo „corona” nabiera tutaj nowego znaczenia. W mojej opinii to wszystko nie jest przypadkiem, ale zaplanowanym działaniem elit, które w ten sposób ogłaszają ludzkości, co jej „szykują”. Spójrzcie na grafikę…

Obecnie, kiedy prawda wychodzi coraz bardziej na jaw, cenzorzy oraz im podobni „mordercy prawdy”, dwoją się i troją, aby tylko „prawdę”, zakrzyczeć oraz ośmieszyć. Sądzę, że osoby „przebudzone”, nie mają wątpliwości co do tego, że mieliśmy do czynienia z „PLANdemią” COVID-19. Chociaż mi osobiście bardziej pasuje tutaj określenie „psychopandemia”.

W roku 2010 na stronie Fundacji Rockefellera pojawiły się pierwsze wzmianki o pandemii koronawirusa.

W 2012 rokoku raport Krajowej Rady Wywiadu USA donosił, że jeszcze przed 2030 rokiem należy spodziewać się nowego rodzaju wirusa, który dotrze do każdego zakątku świata.

W 2014 roku w laboratorium w Karolinie Północnej rozpoczęły się badania nad mutacjami koronawirusów. Szefem zespołu był profesor Ralph Baric a jego asystentką Lisa Gralinski, Polka z pochodzenia.

W 2015 roku w USA ogłoszono moratorium na prowadzenie tych badań ze względu na zbyt wielkie ryzyko dla świata w przypadku wydostania się szczepów na zewnątrz. Również w tym samym roku Ralph Baric na portalu „Nature” opublikował pracę naukową, w której zaprezentował wyniki dotychczasowych badań. Francuski profesor recenzujący tę pracę w Paryżu skomentował: „trajektoria szerzenia się tego wirusa może być nieobliczalna”.

Z kolei w roku 2016 projekt ten został przeniesiony do wojskowego laboratorium w Wuhan w Chinach, które powstało w kontekście przyszłej ewentualnej wojny biologicznej. Szefowa projektu Shi Zenghli, rozpoznała receptor ACE2, ten sam u nietoperza i człowieka, dzięki czemu mogła przenieść naturalne koronawirusy zwierzęce na ludzi. To szalenie ważne, ponieważ jak widzimy SARS-CoV-2 to wytwór laboratoryjny, a nie, jak próbuje się nam wmawiać, dzieło natury. Preferowany kierunek infekcji to ludzkie płuca. Następnie patogen został przetworzony w zmutowaną broń biologiczną poprzez dodanie do niego, ludzką ręką, tzw. „wzmocnionej funkcji działania”.

W 2016 roku na lotnisku w Detroit FBI zatrzymała chińskiego naukowca przewożącego próbki wirusów MERS i SARS.

W 2017 roku Piotr Czumachow, rosyjski mikrobiolog, powiedział, że w Wuhan robi się rzeczy „absolutnie szalone”.

I wreszcie docieramy do roku 2019, kiedy to w październiku odbyła się konferencja o nazwie: „Event 201” w Nowym Jorku. Prowadzona przez Billa Gatesa dla grona ściśle wyselekcjonowanych ludzi z tzw. elity. To właśnie tam przedstawiono precyzyjny scenariusz rozwoju epidemii koronawirusa, zaledwie na kilka tygodni przed wybuchem globalnej pandemii.

Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi, że to przypadki?

Autorstwo: Tomasz Magielski
Współpraca: Piotr NVS
Źródło: Eschatologia.pl

sobota, 29 lipca 2023

 

Kanikularne zawirowania i dramaty


W tydzień po zakończeniu wiekopomnego szczytu NATO w Wilnie, gdzie – zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami – nie doszło do „wypracowania jednolitej strategii” wobec Ukrainy, ani nawet do rozwinięcia czerwonego dywanu, po którym prezydent Zełenski triumfalnie wszedłby do grona członków Paktu, Rosja zerwała umowę zbożową z Ukrainą, oświadczając, że odtąd wszystkie statki wychodzące z ukraińskich portów będą traktowane jako „cele wojskowe”. Przy okazji, z oświadczenia rosyjskiego mogliśmy poznać kremlowskie kłamstwa, że głównymi beneficjentami tej umowy były trzy zagraniczne koncerny, posiadające w sumie na Ukrainie latyfundia o powierzchni 17 mln hektarów. Dwa z nich to koncerny amerykańskie: Cargill i DuPont, a trzeci, Monsanto, też był amerykański, ale przed kilku laty został kupiony przez niemiecki Bayer za 63 mld dolarów.

Wszystkie te koncerny mają swoje odziały również w Polsce i kto wie, czy nie właśnie dlatego minister rolnictwa, pan Robert Telus, wbrew swoim wielokrotnym obietnicom, od miesięcy nie może podać do publicznej wiadomości nazw firm, które zasypały polskie magazyny ukraińskim „zbożem technicznym”. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś starszy i mądrzejszy powiedział mu: „Wiecie, rozumiecie, Telus, wy lepiej nie kłapcie niepotrzebnie dziobem, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa”.

W dodatku rosyjska decyzja o zerwaniu umowy nadeszła aurat teraz, kiedy w Polsce zbliżają się wybory, a z tej okazji również pan premier Mateusz Morawiecki chciałby pokazać, jak własną piersią zasłania nasz nieszczęśliwy kraj przed zasypaniem amerykań… to znaczy pardon – oczywiście ukraińskim „zbożem technicznym”. Jak bowiem pamiętamy, 5 czerwca Unia Europejska dała się uprosić i wprowadziła embargo na ukraiński eksport – ale tylko do 15 września. Tylko do 15 września – a tymczasem wybory mają się odbyć prawdopodobnie dopiero 15 października!

Toteż wszystkie państwa graniczące z Ukrainą znowu wysłały do Unii suplikę, by to embargo przedłużyła – ale kiedy odpowiedź nie nadchodziła, pan premier Morawiecki uznał, że dłużej czekać nie może i swoim zwyczajem wygłosił szalenie tromtadrackie oświadczenie, że w takim razie Polska „i tak” zamknie granicę przed ukraińskim zbożem.

Wprawdzie rzecznik rządu pan Muller od razu wyjaśnił, że to nie odnosi się do „tranzytu” przez polskie terytorium, ale to nic nie pomogło, chociaż – jak pamiętamy – „zboże techniczne”, które Polskę zasypało, też miało przejeżdżać przez nasz nieszczęśliwy kraj tylko „tranzytem”.

Nic to – jak powiadam – nie pomogło, bo zaraz ukraiński premier Denys Szmyhal obsztorcował premiera Morawieckiego za to „nieprzyjazne i populistyczne posunięcie”. Skonfundowany premier Morawiecki na takie dictum dał do zrozumienia, że Polska po staremu pozostaje „sługą narodu ukraińskiego” i że ukraiński premier, a także tamtejsza pani wicepremier i minister gospodarki, Julia Swirydenko, która uznała postępowanie Polski za „niedopuszczalne”, został zrozumiany „nie do końca we właściwy sposób”, bo przeciwko „tranzytowi” Polska nic nie ma.

Słowem – jak zwykle podkulił pod siebie ogon, jak zresztą wszyscy nasi Umiłowani Przywódcy, którzy – jak to bywa ze sługami – jeśli nawet chwilowo się zapomną, to przecież powinność swojej służby rozumieją.

Tymczasem szef Volksdeutsche Partei Donald Tusk, skwapliwie skorzystał z okazji, by w sprawie zboża siedzieć cicho, bo trafił mu się prawdziwy dar niebios w postaci pani Joanny Parniewskiej z Krakowa. Pani Joanna, która zajmuje się tam rozmaitymi przedsięwzięciami, głównie na niwie kobieco-płciowej, po kilkudniowym namyśle podniosła larum, jak to została boleśnie skrzywdzona przez policję. Twierdzi ona, że najadła się pigułek wczesnoporonnych, żeby przerwać niepożądaną ciążę („Pierwsza ciąża – pal ją sześć, ile to już lat” – śpiewał Bułat Okudżawa), po których zrobiło się jej niedobrze. Próbowała kurować się winem, ale to nic nie pomagało, więc w desperacji zadzwoniła do doktora – zdaje się, że należącego do płci żeńskiej, chociaż w dzisiejszych czasach niczego nie można być pewnym. Doktor, w przekonaniu, że ma do czynienia z osobą, która zamierza popełnić samobójstwo, zawiadomił policję, a gdy pani Joanna znalazła się już w szpitalu, policjanci w poszukiwaniu cyjanku potasu przeprowadzili u niej rewizję osobistą, w trakcie której musiała ściągnąć majtki, co było dla niej niewymowną katuszą, jako że miała tam schowaną podpaskę z kleksem. Niestety tak bywa przy osobistych rewizjach, co pamiętam jeszcze z czasów pierwszej komuny, gdy na Okęciu musiałem nie tylko ściągnąć majtki, ale nawet zrobić przysiad. Toteż kiedy pani Joanna, kiedy tylko jako-tako ochłonęła i poszła wypłakać się do mediów, judenrat „Gazety Wyborczej”, co to nie przepuszcza żadnej okazji, by „wyzwalać” kobiety z „piekła”, w jakie wtrąca je faszystowski reżym Jarosława Kaczyńskiego, natychmiast podniósł klangor, zaś Donald Tusk, co to już dał się poznać jako posiadacz do spraw kobiecych specjalnego nosa, przewąchał, że ten kleks to znakomita okazja, by pod tym pretekstem urządzić 1 października „marsz miliona serc”. Chodzi oczywiście o serca złamane. Takiej okazji tuż przed wyborami nie można zmarnować, toteż w czynie społecznym podpowiadam, by przedsięwzięciu patronował doktor Mengele.

Jednak w tej sprawie mnożą się rozmaite znaki zapytania, podobnie jak doniesienia o dotychczasowych występach pani Joanny, która na przykład sfotografowała się z emblematem opatrzonym inskrypcją „Ch*j z wami, aborcja z nami!”, albo odgrywając scenę rodzenia urny wyborczej. Skłaniają mnie one do podejrzeń, że żadnej „aborcji farmakologicznej” mogło nie być, a pani Joanna została zwyczajnie wynajęta czy to przez sztab wyborczy Volksdeutsche Partei, czy może Judenrat, żeby odegrać historyczną rolę i w ten sposób przyczynić się do zrobienia „no pasaran” złowrogiemu Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Bo wrogiem postępowej ludzkości numer 1 pozostaje tradycyjnie Jarosław Kaczyński, do którego wszyscy przedstawiciele postępowej ludzkości nie tylko się przyzwyczaili, ale nawet – jeśli można tak powiedzieć – z którym się zaprzyjaźnili, jako swoim ulubionym przeciwnikiem, natomiast obok niego pojawił się wróg postępowej ludzkości numer 2 w postaci Konfederacji. Jest ona intensywnie obsrywana nie tylko przez warszawski Judenrat, ale również przez rządową telewizję, a nawet niemieckie pismo „Der Sturmer”, czy może „Der Spiegel”- bo nie znam niemieckiego – że nie lubi Żydów, sodomczyków ani Unii Europejskiej. W obliczu nagromadzenia aż tylu myślozbrodni trudno pojąć, że w miarę obsrywania, notowania Konfederacji, mimo to, a może właśnie dlatego – rosną, dzięki czemu wysunęła się w sondażach na trzecią pozycję. „Gdzie tu Wylizuch, Felczak gdzie tu!?” – chciałoby się zawołać za autorem nieśmiertelnego poematu „Towarzysz Szmaciak” – bo jakże tolerować takie nieporządki na scenie politycznej naszego bantustanu?

Autorstwo: Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Goniec.net

 

Jak zniszczono Niger. Militaryzacja, terroryzm i zamach stanu


Kiedy Stany Zjednoczone sygnalizują, że świat z wojny z terrorem wkracza w rywalizację wielkich mocarstw, jest pewien obszar na świecie, na którym ta bliżej nieokreślona wojna z bliżej nieokreślonym wrogiem wciąż trwa. Mowa rzecz jasna o Afryce.

Już ponad 20 lat temu Amerykanie rozpoczynali swoją globalną krucjatę przeciwko islamskiemu terroryzmowi. Wówczas amerykański Departament Obrony nie był w stanie wymienić żadnej międzynarodowej grupy terrorystycznej, która operowałaby w regionie Afryki Subsaharyjskiej. Dzisiaj takich grup możemy spokojnie wymienić około 50. Co więc stało się w tym okresie czasu, że terroryzm aż tak urósł w siłę mimo miliardów dolarów wpompowanych w walkę z nim?

Jako główne przyczyny występowania oraz wzmacniania tendencji terrorystycznych w tamtym regionie świata eksperci wymieniają m.in. brutalność i zbrodniczość reżimów bezpieczeństwa poszczególnych państw, które odbierają zachodnie, przede wszystkim amerykańskie przeszkolenie oraz otrzymują zachodni ekwipunek i sprzęt.

Kiedy tylko lokalny reżim bezpieczeństwa dopuszcza się nadużyć, w efekcie rosną w siłę tendencje odwetowe i tym samym ugrupowania terrorystyczne mogą w takiej atmosferze łowić nowych rekrutów. Inną ważną przyczyną występowania zjawiska terroryzmu oraz ciągłego jego nasilania jest sytuacja ekonomiczna. Stany Zjednoczone w przeciwieństwie do np. Chin nie są zbyt zainteresowane dostarczaniem pomocy rozwojowej poszczególnym krajom tamtego obszaru. Celują głównie w sektor militarny oraz bezpieczeństwa. Tym samym dochodzi do zaostrzenia się nierównowagi ekonomicznej.

Wojsko oraz służby bezpieczeństwa są odpowiednio wyposażone, wyszkolone i odżywione podczas gdy reszta społeczeństwa żyje w niezwykle trudnych warunkach ekonomicznych. Jeżeli zmieszamy terror bezpieki i wojska z ogólną biedą i niedostatkiem dostajemy idealne warunki do rozwoju terroryzmu. Tym bardziej że w tamte obszary dostarczana jest broń i amunicja, która następnie może trafiać na czarny rynek i być sprzedawana różnym szemranym grupom przestępczym czy też terrorystycznym, które będą ją następnie wykorzystywać do destabilizacji. Ta destabilizacja będzie generować potrzebę większej militaryzacji i tym samym w ten sposób powstanie sprzężenie zwrotne niestabilności, które przekształca tamte kraje w jeden z najbardziej niebezpiecznych obszarów świata.

Niger otrzymuje od USA pomoc w zakresie antyterroryzmu od 2002 roku. W roku tym według amerykańskiego rządu dokonano tylko 9 ataków terrorystycznych w całej Afryce. W roku 2022 tych ataków tylko w trzech krajach – Burkina Faso, Mali i Nigrze – dokonano niemal 2800. W 2002 roku w zamachach terrorystycznych w całej Afryce zginęły 23 osoby. W roku 2022 tylko w trzech wyżej wymienionych krajach niemal 7900 osób.

Natomiast cały obszar Afryki Subsaharyjskiej odpowiada za 40% wszystkich brutalnych aktów terroru o podłożu islamskim, jakich dokonano na całym afrykańskim kontynencie.

Fakt, że militaryzacja prowadzi do destabilizacji, nie jest bynajmniej żadnym wielkim odkryciem. Mimo iż prowojskowa propaganda pierze ludziom mózgi, zwłaszcza po 11 września 2001 roku, jakoby to rozbudowa aparatu wojskowo-wywiadowczego i nadanie mu większych uprawnień było lekarstwem na wszystkie problemy tego świata, rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Oczywiście każde państwo czy też każda cywilizacja może reagować odmiennie. W cywilizacji zachodniej, gdzie życie ludzkie jest więcej warte niż w takim Nigrze, gdzie na kobietę przypada średnio siedmioro dzieci, człowiek, widząc uzbrojonego funkcjonariusza, reaguje zupełnie inaczej niż w kraju islamskim, gdzie muzułmańscy radykałowie gotowi są poświęcić swoje życie w imię religii. Jednak właśnie biorąc pod uwagę, że islam i jego radykalne odmiany mogą generować konflikty i terror, należy niezwykle ostrożnie podchodzić do militaryzacji takich państw i wspierania ich organów bezpieczeństwa, które poprzez przekraczanie swoich uprawnień mogą podsycać i zazwyczaj podsycają zainteresowanie członkostwem w organizacjach siejących terror.

Już na samym początku XXI wieku International Crisis Group, organizacja pozarządowa z siedzibą w Brukseli ostrzegała, że militaryzacja zaangażowania Stanów Zjednoczonych w obszarze Afryki Zachodniej, gdzie znajdują się najbiedniejsze kraje świata, spowoduje wykreowanie klimatu do rozwoju islamskiego radykalizmu. Byli więc tacy, którzy dokładnie przewidzieli, do czego prowadzi wojna z terrorem tam, gdzie tego terroru nie ma albo występuje w śladowych ilościach.

Na obszarze Afryki Zachodniej najbardziej aktywne i najsilniejsze są dwie organizacje terrorystyczne – lokalne odłamy Państwa Islamskiego oraz Al-Kaidy. W celu ich zwalczania Amerykanie od 2005 roku co roku organizują ćwiczenia wojskowe dla sił specjalnych o kryptonimie „Flintlock”. To właśnie te szkolenia w ostatnim czasie dostarczyły wielu watażków, którzy postanowili siłą przejąć władzę w swoich krajach, czym jeszcze bardziej zdestabilizowali w nich sytuację społeczno-polityczną. Tam, gdzie władzę przejęła junta, tam zjawisko terroru jeszcze bardziej urosło w siłę. A Waszyngton, mimo iż oficjalnie odżegnuje się od wspierania reżimów, które łamią prawa człowieka, w tym roku na „Flintlock 2023” zaprosił siły wojskowe państwa, w którym władzę od niedługiego czasu sprawuje właśnie wojskowa junta. Mowa oczywiście o Burkinie Faso. Szkolenia afrykańskich reżimów ponownie prowadzili wojskowi tak ze Stanów Zjednoczonych jak i z ich europejskich sojuszników takich jak Niemcy, Wielka Brytania, Czechy czy też Polska.

Oprócz ćwiczeń Flintlock Waszyngton od 2005 roku prowadzi działania w ramach tzw. Transsaharyjskiego Partnerstwa Antyterrorystycznego, które było poddawane mocnej krytyce ze względu na możliwość wykorzystywania wsparcia w jego ramach przez lokalne reżimy do właśnie terroryzowania społeczeństwa oraz demokratycznych grup obywatelskich i instytucji. Czym oczywiście podsyca się niechęć wobec władz, a co w konsekwencji prowadzi do zwiększenia zjawiska terroryzmu. Na TSPA Waszyngton początkowo przeznaczył aż 500 mln dolarów rozłożone na 6 lat, począwszy od roku 2005.

Dziennikarz Nick Turse od wielu lat na bieżąco przygląda się działaniom amerykańskiego dowództwa wojskowego na obszar Afryki – Africom. Niger ma szczególnie znaczenie dla militarystów Waszyngtonu, gdyż to właśnie w tym kraju znajduje się największa i najdroższa baza dronów Pentagonu w całej Afryce. Znajduje się ona w mieście Agadez. Koszt jej budowy wyniósł ponad 110 milionów dolarów, natomiast jej roczne utrzymanie szacowane jest na 20-30 milionów.

Niger jest więc dla USA jednym z najważniejszych państw obszaru Afryki Zachodniej dla ich wysiłków w zwalczaniu terroryzmu, cokolwiek ma to znaczyć.

Turse w rozmowie dla serwisu „The Intercept” opisuje jak wojna z terrorem właśnie w Nigrze, zamiast zwalczać, napędzała zjawisko terroryzmu.

USA w Nigrze przeszkoliły oraz wpakowały ogromne sumy pieniędzy w organy bezpieczeństwa państwa. Te organy jednak, zamiast dbać o bezpieczeństwo, zaangażowały się w pełnienie roli bojówki elity władzy. Według raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych to właśnie nadużycia ze strony rządu i jego organów bezpieki są jednym z dwóch głównych powodów, dla których ludzie dołączają do organizacji terrorystycznych w krajach takich jak Niger, ale też Mali oraz Burkina Faso. Drugą z przyczyn, tak jak już wcześniej wspomniałem, jest oczywiście zła sytuacja ekonomiczna. Która też niejako wynika z przyczyny pierwszej. Wszak setki milionów dolarów zainwestowane w nigerską bezpiekę i wojsko nijak nie przysłużą się rozwojowi gospodarczemu tego państwa, a jeszcze zwiększą dysproporcje pomiędzy elitami a społeczeństwem, gdyż władze otrzymają w tego wyniku narzędzie, dzięki któremu będą mogły prześladować i tłamsić społeczeństwo, zamiast wspierać je w rozwoju, którego w Afryce tak bardzo potrzeba.

Raport amerykańskiego Departamentu Stanu z początku 2023 roku mówi o tym, że siły zbrojne oraz organy bezpieczeństwa Nigru dopuszczały się ogromnej ilości nadużyć. Wśród nich wymieniono bezprawne zabójstwa, w tym egzekucje osób podejrzewanych o wsparcie dla grup terrorystycznych, tortury, arbitralne zatrzymania, nieuzasadnione aresztowania, przetrzymywanie ludzi w więzieniach, w których warunki zagrażają życiu więźniów. Pomimo tak jaskrawych zbrodni państwa przeciwko własnym obywatelom rząd Stanów Zjednoczonych wciąż udzielał wsparcia rządowi Nigru.

Nick Turse wymienia w swojej relacji zwłaszcza jeden, niezwykle karygodny przykład tego, jakiego potwora mogła wykreować amerykańska pomoc w zakresie bezpieczeństwa i antyterroryzmu.

W 2020 roku na obszarze, na którym operowały organy bezpieczeństwa Nigru w ramach działalności antyterrorystycznej, zniknęło z pewnego miejsca 102 cywilów. Komisja powołana do zbadania sprawy odnalazła 71 ciał w masowych grobach. Organizacja Human Rights Watch odkryła kolejne 6 masowych grobów z 34 ciałami. Wszystkich tych mordów dokonano w ciągu jednego tygodnia. Tak właśnie funkcjonują służby bezpieczeństwa w najbiedniejszych krajach świata, w których pompuje się w wojsko i bezpiekę setki milionów dolarów, zaniedbując jednocześnie rozwój gospodarczy i społeczny. Młodzi ludzie, widząc butę i bezkarność państwa i terror, jaki ono stosuje wobec zwykłego człowieka, widzą w organizacjach terrorystycznych zwalczających to państwo miejsce, w którym mogliby poczuć się bezpieczniej, w którym mogliby polepszyć swoje warunki bytowe i w którym mogliby wziąć odwet na państwie, jeżeli terror został zastosowany wobec ich bliskich.

Według danych szacunkowych w 2022 roku w porównaniu z rokiem wcześniejszym odnotowano 90% wzrost poważnego braku bezpieczeństwa żywnościowego w Nigrze. Organizacja Narodów Zjednoczonych na rok 2023 szacuje zapotrzebowanie na pomoc humanitarną w Nigrze dla 3,7 miliona ludzi, w tym 2 milionów dzieci. W 2002 roku, zanim Waszyngton rozpoczął w Nigrze walkę z terroryzmem, którego wówczas tam nikt na oczy nie widział, ogólna sytuacja żywnościowa w tym kraju była opisywana jako zadowalająca i poprawiająca się. Tak Niger opisała wówczas Amerykańska Agencja Rozwoju Międzynarodowego (USAID).

Rząd Nigru w związku z dokonywaniem zamachów terrorystycznych przy pomocy motocykli wprowadził zakaz poruszania się nimi. Zamknięto także rynki, gdzie terroryści mieli się zaopatrywać. W ramach wojny z terrorem wprowadzono także różne inne ograniczenia. W społeczeństwie zapanował wszechobecny strach. Jeden z rozmówców Nicka Turse twierdzi, że „ludzie boją się rządu wspieranego przez Stany Zjednoczone” i dlatego rozmówcy dziennikarza nie chcieli, aby podawał on ich dane na potrzeby swojego artykułu.

Jeden z rozmówców poinformował, że w wyniku rządowych restrykcji najbardziej ucierpieli przeciętni ludzie. Terroryści swoje motocykle — ważne środki transportu — zachowali. Są też w stanie uzupełniać żywność i inne zapasy.

Pogorszenie sytuacji materialnej w wyniku restrykcji antyterrorystycznych jeszcze bardziej pogarsza sytuację z terroryzmem, gdyż biedna ludność jeszcze bardziej lgnie do organizacji dżihadystycznych, które są w stanie zagwarantować im wyższy status materialny, lepsze wyżywienie oraz pewien rodzaj władzy. Jak przyznał jeden z nigerskich ekspertów ds. bezpieczeństwa „ludzie […] są bardzo biedni, a dżihadyści mają dużo pieniędzy, aby im zapłacić z nielegalnej działalności, takiej jak handel narkotykami”.

Według raportu ONZ w kwestii terroryzmu w Afryce Subsaharyjskiej około 25% rekrutów do organizacji terrorystycznych jako główny powód podało nie religię, lecz możliwość znalezienia zatrudnienia. Religię podało jedynie 17%.

Niger jest znaczącym miejscem zaopatrzenia dla francuskiej energetyki jądrowej. 1/3 paliwa jądrowego używanego we francuskich elektrowniach wytwarza się z uranu pozyskanego właśnie z tego kraju. Swoje wpływy w złożach uranu w Nigrze chcieli uzyskać także Chińczycy.

Niecały miesiąc temu prezydent Mohamed Bazoum zorganizował spotkanie z Xing Youngguo, prezesem chińskiego Narodowego Przedsiębiorstwa Uranowego. W zebraniu wzięła udział także nigerska minister górnictwa Ousseini Hadizatou Yacouba. Podczas spotkania omawiano współpracę chińsko-nigerską w sektorze wydobywczym, ze szczególnym uwzględnieniem branży związanej z uranem. Celem zebrania było ożywienie spółki SOMINA, w której większościowe udziały posiada National Uranium Company of China, a która od 9 lat pozostaje nieaktywna. W ramach ożywienia działalności Chińczycy mieliby do Nigru wysłać zespół techniczny, aby przyjrzał się zakładowi SOMINA celem wznowienia funkcjonowania spółki w sektorze produkcyjnym. Nigerska minister górnictwa zaznaczyła przy tym, że światowe ceny uranu obecnie sprzyjają wznowieniu działalność firmy w jej kraju. Yacouba dodała, że wykorzystanie „partnerstwa z CNUC może okazać się korzystne dla rozwoju sektora uranu w jej kraju”.

Poszukiwania oraz wydobycie uranu ma odbywać się w północnych obszarach kraju w regionie Agadez w pobliżu miejsca, gdzie znajduje się najważniejsza baza dronów Pentagonu na kontynencie afrykańskim. 27 czerwca bieżącego roku nigerska minister górnictwa oraz przedstawiciel CNUC podpisali w tej sprawie umowę.

Ahmed Mousa, burmistrz miasta Ingall, w którego rejonie znajduje się główny projekt związany z wydobyciem uranu, wyraził zadowolenie z powodu tego kontraktu, który wygeneruje miejsca pracy i przysłuży się gospodarce oraz zapewni energię elektryczną i inną infrastrukturę dla miejscowej ludności.

Czy jednak przejmowanie złóż uranu przez Chińczyków pod nosem amerykańskich wojsk może być tolerowane przez Pentagon?

26 lipca, czyli niemal dokładnie miesiąc po podpisaniu kontraktu na wydobycie uranu przez Chińczyków, doszło w Nigrze do wojskowego zamachu stanu, który przebiegł w sposób bezkrwawy.

Pucz przeprowadzili żołnierze gwardii prezydenckiej, której funkcjonariusze przechodzili w ciągu ostatnich lat szkolenie pod okiem wojskowych amerykańskich, jak wynika z dokumentów Pentagonu. Oprócz nich w pucz zaangażowany był także generał Moussa Salaou Barmou, szef sił specjalnych Nigru, który przeszedł szkolenie amerykańskiego Departamentu Obrony w Fort Benning w stanie Georgia oraz na Narodowym Uniwersytecie Obronnym w Waszyngtonie.

Przypomnijmy, że w ciągu ostatnich 15 lat 10 zamachów stanu w zachodniej Afryce zostało dokonanych przez żołnierzy przeszkolonych przez Amerykanów. Mowa tutaj o puczach wojskowych w Burkina Faso (2014, 2015, 2022), Gambii (2014), Gwinei (2021), Mali (2012, 2020, 2021) i Mauretanii (2008). Pucz w Nigrze jest kolejnym z nich.

Po dokonaniu puczu pewna grupa zwolenników przewrotu podpaliła siedzibę partii obalonego nigerskiego przywódcy, a przed parlamentem zwolennicy przewrotu wywiesili rosyjskie flagi. Czy była to zasłona dymna dla prawdziwych sprawców? Trudno oczekiwać, że Rosjanie byliby aż tak głupi, aby po zorganizowanym przez siebie puczu flagami komunikowali, kto stoi za obaleniem demokratycznie wybranej władzy, by następnie domagać się powrotu do porządku konstytucyjnego, o co apelował rosyjski szef dyplomacji Siergiej Ławrow.

W mojej opinii trudno, biorąc pod uwagę, że Niger to ewidentnie amerykańskie „podwórko”, aby Rosjanie weszli tam zupełnie swobodnie i mogli dowolnie zmieniać sobie przywództwo. Waszyngton na takie zagrywki zapewne by sobie nie pozwolił. Tym bardziej że Anthony Blinken w marcu bieżącego roku jasno komunikował nigerskiemu przywódcy obalonemu w wyniku puczu, że Amerykanie sobie nie życzą Rosjan w tym kraju. „Głos Ameryki” w swoim tekście właśnie sprzed kilku miesięcy w tytule zastanawiał się, czy Blinkenowi uda się odciągnąć Niger od Rosji i Chin. W trakcie podróży do tego kraju amerykański sekretarz stanu w celu wyrugowania stamtąd wpływów konkurencyjnych potęg „przywiózł” Nigerczykom 150 milionów dolarów pomocy. Pochwalił także przywództwo afrykańskiego kraju za odrzucenie współpracy z rosyjską Grupą Wagnera i krytykę Rosji. Jednak jak mogliśmy się przekonać trzy miesiące później, przywództwo Nigru kooperacji z Chinami nie odrzuciło i pozwoliło pod samym nosem amerykańskiej armii poszukiwać i wydobywać państwowej chińskiej firmie uran.

Niger jest obecnie siódmym z największych producentów uranu na świecie. W 2015 roku był w tej statystyce na miejscu czwartym. Na terenie tego kraju znajdują się dwie kopalnie, które w sumie dostarczają 5% światowych zasobów najwyższej jakości uranu. Jedna z nich – Projekt Dasa – znajduje się 105 kilometrów na południowy-wschód od miasta Arlit, w regionie Agadez. Właścicielem 90% udziałów w projekcie jest kanadyjska firma Global Atomic Corporation. Uran tam wydobywany będzie w ramach spółki Somida, w której 80% udziałów ma Global Atomic, pozostałe 20% rząd Nigru.

Już po zamachu stanu Global Atomic wydało oświadczenie, w którym zaznaczono, że Projekt Dasa będzie funkcjonować tak jak wcześniej. Jedyną niedogodnością mają być zamknięte granice, które zakłócą dostawy uranu. Władze Nigru zapewniły, że wojsko ma na celu utrzymanie pokoju i stabilności w kraju.

Co ciekawe uran z Projektu Dasa odkryto w 2010 roku, dokładnie w roku, w którym doszło w Nigrze do poprzedniego udanego zamachu stanu, w wyniku którego obalono prezydenta Mamadou Tandję, który w 2007 roku zerwał z monopolem francuskich firm w inwestycjach uranowych w Nigrze i zawarł umowę na rozwój kopalni uranu z China Nuclear International Uranium Corporation. Wpuścił do kraju także korporacje z innych krajów. Financial Times opisał wejście chińskiej spółki do Nigru jako chińsko-francuską bitwę o zasoby. Wówczas artykułowano, że Chińczycy chcą destabilizować zachodnie interesy w Afryce. Polityk ten mianował nawet swojego syna na ambasadora w Hongkongu, co jeszcze ułatwiało ściąganie do kraju chińskiego kapitału.

Zamach stanu z 2010 roku ostatecznie położył kres rządom prezydenta Mamadou Tadji, który w 2007 zerwał z 40-letnim monopolem na wydobycie uranu w Nigrze przez francuską państwową spółkę Areva. Na jego miejsce wybrano rok później Mahamadou Issoufou’a, lidera opozycji wobec Tadji, który był w przeszłości Krajowym Dyrektorem Górnictwa, by następnie zostać sekretarzem generalnym spółki uranowej SOMAIR, w której większościowej udziały ma francuska Areva. Issoufou w przeciwieństwie do obalonego przez pucz Tadji został określony jako zdecydowany sojusznik zachodu. Wówczas również Francja, Unia Europejska oraz inne siły zachodu potępiały pucz. Jednak, jak mogliśmy się przekonać, był on w interesie tych właśnie sił. Niecały miesiąc po puczu junta zaczęła dobierać się do skóry firm wydobywczych, przy czym te francuskie mogły być spokojne. Nacisk położono wówczas rzecz jasna na firmy chińskie.

Dzisiaj wydobycie uranu w Nigrze jest już znacznie bardziej zdywersyfikowane, jednak zamach stanu zbiega się w czasie z kolejnym wejściem Chin na tamtejszy rynek. Wojskowego puczu dokonano niemal dokładnie miesiąc po tym jak rząd Nigru podpisał umowę na powrót Chińczyków do zamrożonego projektu znajdującego się 150 km na północny-zachód od głównej amerykańskiej bazy dronów w Afryce w Agadez. Czy to właśnie była przyczyna wojskowego przewrotu dokonanego przez wyszkoloną przez amerykański Departament Obrony Gwardię Prezydencką oraz nigerskie siły specjalne, które co roku goszczą na ćwiczeniach Flintlock? A może wpłynęło na to także zakazanie poszukiwania uranu na Adrar 4, jednej z koncesji projektu Dasa, a także nakazanie publikacji raportów o wpływie wydobycia uranu przez Kanadyjczyków  na środowisko naturalne i społeczeństwo, o czym nigerskie sądy zdecydowały w lutym bieżącego roku? Powszechnie znane są zanieczyszczenia środowiska związane z eksploatacją złóż uranu w Nigrze przez Francuzów, które zatruwają ujęcia wody oraz występują w postaci radioaktywnych składowisk na otwartym powietrzu. W miastach górniczych notuje się także wysokie wskaźniki zachorowań na raka.

Adrar 4 to jedna z sześciu koncesji anglosaskiej Global Atomic, które w sumie zajmują obszar 730 km2. Wydobycie uranu odbywa się na koncesji Adrar 3 więc decyzja sądu w Agadezie nie będzie miała wpływu na wydobycie uranu w ramach projektu Dasa, aczkolwiek jest rzecz jasna niekorzystna jeżeli chodzi o dalsze poszukiwania tego surowca na obszarze prowincji Agadez.

David Otto Endeley, dyrektor Centrum Bezpieczeństwa Afrykańskiego i Studiów Strategicznych z siedzibą w szwajcarskiej Genewie uważa, że Amerykanie chcą wykorzystać spadek notowań Francji w krajach Sahelu i zająć ich miejsce. Nie tylko chcą rzekomo pomagać w zwalczaniu rebelii, lecz także szukają w Afryce sojuszników, którzy poprą zachód w wojnie ukraińskiej. Odsunięcie od władzy polityka, który oddał niedawno Chińczykom, sojusznikom Moskwy, znaczne udziały w wydobyciu nigerskiego uranu może być dobrym krokiem ku realizacji tych celów. Poza tym rywalizacja francusko-amerykańska w Afryce i na świecie nie jest nowym zjawiskiem — jest powszechnie znana.

W jaki jednak sposób wygląda mechanizm wojskowego zamachu stanu?

Stephanie Savell, jedna z dyrektorów projektu „Koszty wojny” na Uniwersytecie Browna i jednocześnie ekspert do działań wojskowych USA w zachodniej Afryce stwierdziła, że wzmocnienie sił bezpieczeństwa kosztem innych instytucji rządowych jest jednym z czynników zamachu stanu. Elita wojskowa rosnąca w siłę i mająca za sobą zagraniczne szkolenia czuje się dużo pewniej i uważa się za ostatecznie odpowiedzialną za losy państwa. Kiedy terroryzm destabilizuje sytuację, wtedy wkracza do akcji i dokonuje puczu. Tak właśnie interpretują zamachy stanu dokonywane w zachodniej Afryce przez absolwentów szkoleń Pentagonu badacze Jesse Dillon Savage i Jonathan Caverley. Ten pierwszy pracuje w Departamencie Nauk Politycznych na Trinity College w Dublinie; drugi jest profesorem strategii w Departamencie Badań Operacyjnych i Strategicznych na U.S. Naval War College. „Zagraniczne szkolenia zapewniają odbiorcom wiarygodność i władzę w korpusie oficerskim, które mogą następnie wykorzystać do zmobilizowania oficerów przeciwko chwiejnym rządom cywilnym” – argumentują.

Oczywiście mechanizm wojskowego zamachu stanu może być zupełnie inny. Jak np. bezpośrednia sugestia.

Przywódca puczu w Nigrze Moussa Salaou Barmou, szef nigerski sił specjalnych, spotkał się w czerwcu bieżącego roku z amerykańskim generałem Jonathanem Bragą, szefem Dowództwa Operacji Specjalnych Armii Amerykańskiej właśnie w bazie lotniczej w mieście Agadez, gdzie znajduje się najważniejsza w Afryce placówka Pentagonu z samolotami bezzałogowymi. Celem spotkania wojskowych miało być „omówienie polityki i taktyki antyterrorystycznej w […] regionie. No cóż, zapewne nigdy nie dowiemy się, czy w trakcie rozmów padła sugestia co do wojskowego puczu. Jednak koincydencja wielu czynników, które wskazałem w artykule, każe mi sądzić, że zamach stanu w Nigrze zachodowi, w szczególności Amerykanom, jest mocno na rękę. Od tej pory kontrola nad jednym z najbardziej zasobnych w uran państw w Afryce i na świecie przechodzi w ręce oficerów wyszkolonych (a może i zwerbowanych?) przez amerykańskie instytucje wojskowe. Barmou według doniesień serwisu „The Intercept” nie jest jedynym żołnierzem nowej junty, który odebrał trening wojskowy od Pentagonu. Takich żołnierzy ma być znacznie więcej. Informacja ta pochodzi od jednego z amerykańskich urzędników.

Jeżeli ustalenia te się potwierdzą, chyba spokojnie możemy juntę nigerską określić mianem „junty Pentagonu”. Jak słusznie zauważył jakiś czas czemu amerykański Cato Institute: „Najnowsze przypadki oficerów, którzy przeszli amerykańskie szkolenie wojskowe, a następnie zorganizowali epidemię zamachów stanu w Afryce, przypominają długą, odrażającą historię Szkoły Ameryk (SOA). Armia USA utworzyła to centrum szkoleniowe w 1946 roku w Fort Benning w stanie Georgia. Program nauczania kładł nacisk na najnowocześniejsze taktyki wojskowe, zwłaszcza w walce z powstańcami. […] Oprócz tego, że Szkoła Ameryk była inkubatorem dla przyszłych przywódców zamachów stanu, jej absolwenci zgromadzili fatalne wyniki w zakresie praw człowieka. Krytycy wyszydzali tę instytucję jako szkołę dla dyktatorów, oprawców i zabójców. Rezultaty zdawały się potwierdzać tę ocenę”.

No cóż, dzisiaj Związek Radziecki zastąpiła Chińska Republika Ludowa. Afryka zastąpiła Amerykę Łacińską. Jednak cel pozostaje wciąż ten sam: kontrola surowców, szlaków handlowych i siły roboczej. Gdyż przewagę w globalnej rywalizacji o ekonomiczny prymat osiągnie ten, kto najtaniej będzie w stanie wyprodukować energię, zbierze pod sobą najlepiej wykwalifikowaną i najtańszą siłę roboczą i wyprodukuje najtańsze i najlepszej jakości towary, które następnie zaleją świat, wypierając konkurencję, która będzie musiała przestrzegać surowych reguł prawa pracy.

Afryka wydaje się dzisiaj kluczowym polem rywalizacji hegemonicznej. Niezagospodarowana siła robocza i gigantyczne pokłady zasobów czekają na tego, kto będzie w stanie przejąć władzę nad jak największą ilości państw, a przynajmniej przekonać ich elity albo wykreować własne, które postawią na jedną ze stron nowej zimnej wojny zachodu ze wschodem.

Autorstwo: Terminator 2019
Źródło: WolneMedia.net

ŹRÓDŁOGRAFIA

1. https://energetyka24.com/atom/wiadomosci/przewrot-wojskowy-u-kluczowego-producenta-uranu

2. https://world-nuclear.org/information-library/country-profiles/countries-g-n/niger.aspx

3. https://en.wikipedia.org/wiki/Niger_Air_Base_201

4. https://en.wikipedia.org/wiki/2010_Nigerien_coup_d%27état

5. https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_uranium_reserves

6. https://en.wikipedia.org/wiki/2023_Nigerien_coup_d%27état

7. https://www.theafricareport.com/44189/does-us-military-training-incubate-coups-in-africa-the-jury-is-still-out/

8. https://www.cato.org/commentary/us-military-training-third-world-coup-leaders-again

9. https://theintercept.com/2022/03/09/intercepted-podcast-africa-coup/

10. https://en.wikipedia.org/wiki/Areva

11. https://en.wikipedia.org/wiki/Mahamadou_Issoufou

12. https://theintercept.com/2023/07/27/niger-coup-leader-us-military/

13. https://www.npr.org/2023/07/27/1190463279/niger-coup-us-counterterrorism-boko-haram-isis

14. https://world-nuclear.org/information-library/country-profiles/countries-g-n/niger.aspx

15. https://www.voanews.com/a/niger-china-discuss-uranium-mine-and-other-deals-/7169720.html

17. https://en.wikipedia.org/wiki/SOMAIR

18. https://www.voanews.com/a/us-pledges-humanitarian-economic-security-aid-to-niger-/7008904.html

19. https://theintercept.com/2023/07/26/niger-coup-us-military/

20. https://www.atalayar.com/en/articulo/politics/morocco-participates-flintlock2023-military-exercises-ghana-and-cote-divoire/20230303120037182022.html

21. https://theintercept.com/2023/04/12/intercepted-podcast-counterterrorism-africa/

22. https://theintercept.com/2023/04/02/us-military-counterterrorism-niger/

23. https://www.theguardian.com/world/2023/jul/26/armed-troops-blockade-presidential-palace-in-niger-mohamed-bazoum

24. https://www.usip.org/publications/2022/12/10-things-know-about-us-china-rivalry-africa

25. https://www.bbc.com/news/world-africa-66322914

26. https://www.mining-technology.com/news/global-atomic-renews-six-uranium-exploration-permits-in-niger/#catfish

27. https://s29.q4cdn.com/426815530/files/doc_news/2023/02/GLO-February-14-2023.pdf

28. https://globalatomiccorp.com/Operations/Uranium/Dasa-Project/default.aspx

29. https://www.nigerdiaspora.net/Archives-Nigerdiaspora-2003-2020/index.php/politique-archives/item/2390-uranium–le-niger-veut-revoir-les-permis-miniers-dareva

 

Cel uświęca środki, czyli czary-mary klimatystów


Za wynalazcę poprzednika termometru lekarskiego uznawany jest Galileo Galilei zwany Galileuszem. Konstrukcja urządzenia powstała w 1592 roku. Przyrząd zbudowany był ze szklanej butelki o bardzo długiej, częściowo napełnionej wodą szyjce, nazywał się termoskopem. Nie mierzył temperatury, ale pokazywał różnice temperatury ciał.

Pierwsze termometry rtęciowe ze skalą Fahrencheita pojawiły się w 1720 r. Historię przyrządów służących pomiarom temperatury opisują Andrzej Łobzowski i Kazimierz Wilczewski. Omawiają oni wczesne termoskopy Filona i Galileusza wyjaśniając także skalę Kelvina, Fahrenheita i Celsjusza.

Szczegóły warte są przypomnienia kiedy wiceprezydent USA grzmi z waszyngtońskich wyżyn, że notowane ostatnio letnie temperatury powietrza biją rekordy nieznane od ponad 120 000 lat. Zjawisko mierzone nadmiernie pobudzoną sztucznie wyobraźnią na potrzeby obowiązywania depopulacyjnych metod, obwinia człowieka za to, że w ogóle istnieje. Kobiecie nie przeszkadza, że naczelny strażnik klimatyzmu, za jakiego uchodzi John Kerry, wije się w odpowiedzi na pytanie w Kongresie, ile dwutlenku wytwarza jego prywatny odrzutowiec, wykorzystywany przez niego do częstych podróży po świecie. Uciekając się do kłamstwa klimatysta oświadcza, że nie posiada odrzutowca, a ten, którym lata należy do żony. Najwyraźniej nie wychował jej w pokorze do obowiązującej wiary w konieczność ratowania ziemi.

Podobnie czuły na ludzkie cierpienie i deficyt wody pitnej, z podkreśleniem – szczególnie dla dzieci, zachowuje się członek hollywoodzkiej elity – aktor Leonardo di Caprio. Mieszkając na wyspie, na obiadek musi latać prywatnym samolotem na ląd stały.

Wszyscy spod znaku Wielkiego Resetu pozują na wiernych jakiejś nauce, wymieniając pojęcie „nauka” jak tylko można najczęściej. Kiedy więc pojawiła się książka Bjorna Lomborga pt. „Fałszywy alarm”, o tym jak panika zmian klimatycznych kosztuje nas tryliony wyrzucane w błoto pod pretekstem ratowania ziemi, zaczęła się nagonka. Wzmocniona medialnie propaganda chętnie rozprawiająca o programach dofinansowania alternatywnych źródeł energii, kompletnie zapomniała, jaki argument był najczęściej używany w sprawie zamykania kopalń. Właśnie potrzeba dofinansowywania wydobycia rzekomo nierentownych źródeł kopalnych. Kłamstwo wpada we własne sidła. Wszyscy chyba mają w koszu wiaodmości oferty dofinansowania do pomp ciepła i fotowoltaiki, oprócz telefonicznego nagabywania kilka razy tygodniowo w ramach rozmów kontrolowanych dla naszego dobra i bezpieczeństwa.

Skoro nowa ślepa wiara, a nie wskaźniki ekonomiczne nakazuje przejście na energię słoneczną, to czyż nie jest zamachem na jej wiarygodność najnowszy pomysł „opanowania postępującego wzrostu temperatury kuli ziemskiej przez blokadę promieni słonecznych”. Nawet jeśli wymyślą tak wielki parasol, co wtedy z natrętną agitacją refundowanej fotowoltaiki? Odurzeni boskimi zdolnościami prorocy mylą wiarę z nauką, rzeczową argumentację z propagandą.

Roczny koszt dofinansowania niewydolnych do skali potrzeb OZE (odnawialnych źródeł energii) to 141 miliardów dolarów. Oznacza ono obciążenie podatników na tę kwotę (dane z roku 2020).

Szacunkowe dane graficzne opracowane przez „World Energy Outlook 2018 r.” prognozują wzrost dofinansowania na urządzenia energii słonecznej i wiatrowej do 300 miliardów dolarów rocznie.

Zdaniem Bjorna Lomborga utrzymanie dofinansowania w Unii Europejskiej z powodu założeń polityki klimatycznej do 2050 roku z aktualnej straty 5.14% pochłonie 10% budżetu. Jest to równowartość aktualnego poziomu dofinansowania na edukację, służbę zdrowia, ochronę środowiska, budownictwo, obronę, policję i sądownictwo. Trudno sobie wyobrazić zachowanie takiej dysproporcji bez wystąpienia problemów.

Porozumienie Paryskie obliguje państwa do cięcia emisji gazów cieplarnianych do poziomu „0”. Celem powstrzymania procesu „ocieplania się klimatu”, według istniejących danych, do roku 2030 przy obniżeniu produkcji gazów o 64 Gt może w efekcie przyczynić się do obniżki temperatury o 0,8°F (1 stopień Fahrenheita = 5/9 stopnia Celsjusza — przypis WM). Do końca stulecia, przyjmując dane ONZ redukcja 1000 Gt pozwoliłaby uzyskać redukcję temperatury zaledwie o 0,05°F. Wyznaczony przez Porozumienie Paryskie cel jest nieosiągalny przy jednocześnie miniaturowym ułamku efektywności. O kosztach ludzkich się nie mówi.

Jak pandemiczne czekanie na zbawienną substancję, dla osiągnięcia realnych powikłań zamiast ratunku, w ten sam sposób klimatyzm maniakalnie kreśli odległe cele, których nikt rozsądny nie będzie miał ochoty osiągnąć. Nie brakuje zwolenników, jak przy każdej ideologii wpajanej strachem. Dla dodania powagi kontrargumentacji adwersarze Lomborga wytaczają armatnie autorytety, opatrując je dodatkiem „Laureat nagrody Nobla”.

Gdybyśmy w Polsce nie mieli paru „noblistów” budzących w najlepszym wypadku głębokie westchnienie połączone z politowaniem, pewnie skłonilibyśmy się z szacunkiem, ale ta nagroda nie znaczy dziś więcej niż zgodę na polityczny popyt na prestiż.

Teoretycy i fantaści swoje, a niewzruszona natura sobie bimba. 25 lipca rozniosły się po kraju alerty o nagłym załamaniu pogodowym, burzach z gradem i wichrach. Kto w Polsce wychowany, doskonale wie, że 26 lipca imieniny ma Hanka, a zgodnie z porzekadłem: „Od świętej Hanki zimne wieczory i ranki”. Ludzie potrafią naturę zrozumieć i żyć z nią zgodnie, co obce jest fałszywym prorokom.

Autorstwo: Jola
Na podstawie: Label.plBlog.Termometry.euLomborg.com
Źródło: WolneMedia.net

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...