piątek, 30 czerwca 2023

 

Eksperci do dzieła!


Od dłuższego czasu nie byłam aktywna w przestrzeni publicznej, więc wyjaśniam, że stało się to po wizycie mojej koleżanki z magistratu, która niedawno wpadła do mnie o czwartej rano i oznajmiła, że jedzie do stolicy, by wesprzeć słuszny ideowo kobiecy uliczny protest zorganizowany przez niewiasty, które chętnie zachodzą w ciążę nie zważając na konsekwencje, a gdy sobie je uświadomią, bojąc się bólów porodowych, domagają się interwencji władzy, by mogła im w tym pomóc.

Medycyna, jaką znam, nie ma jeszcze lekarstwa na rozwiązanie tego problemu, więc nie mogłam pomóc koleżance, która na odchodne nie omieszkała pozostawić na stole w przedpokoju nowoczesną farbę do włosów w 3D, zachęcając zarazem do jej wypróbowania.

Źle odczytawszy instrukcję farby, po nałożeniu jej na moje jedwabiście błyszczące włosy, doznałam szoku, który uziemił mnie na dłuższy czas. Nie dość, że kolor włosów i jego odcień nie odpowiadały opisowi na opakowaniu, to jeszcze nie mogłam w żaden sposób je rozpuścić, bo posklejały się okropnie.

Kiedy następnego dnia zjawiłam się w pracy, moja pracownica na mój widok oznajmiła, że ze zboczeńcami nie będzie pracować. Gdyby nie fakt, że pod fartuchem lekarskim nic nie ukrywam, straciłabym solidnego pracownika.

Z powodu mojej porażki wizerunkowej nie pokazywałam się przez jakiś czas w przychodni i przyjmując pacjentów zdalnie, wypisywałam im jedynie recepty. Wróciłam jednak po kilku dniach do mojej ukochanej pracy.

Wiecie wszyscy, że poruszam się autem marki Peugeot 208, które być może nie jest nowoczesne, ale jest niezawodne, a że nie podoba się młokosom, którzy kochają każdy nowy produkt podsunięty im przez producentów, to mnie zupełnie nie interesuje.

Pewnego dnia wychodząc zmęczona ze swej przychodni i chcąc wsiąść do swego auta, by udać się do domu, wcisnęłam kłódeczkę na swoim różowym kluczyku… Lecz auto ani drgnęło, a zazwyczaj wita mnie przyjemnie światłami, dając mi do zrozumienia, że cieszy się na mój widok i zaprasza do środka. Ach, jakie to urocze.

Cóż, nawet młodym lekarkom, które mają w oczach błysk świeżości i pewność doskonałości kształtów swego ciała, takie rzeczy mogą się przydarzyć. Uruchomiłam więc swój telefon z tym nadgryzionym jabłkiem i wrzuciłam zapytanie, jak mam rozwiązać problem z nie chcącym się uruchomić autem. Automatycznie zgłosił się ktoś, kto w nazwie miał słowo „ekspert” i z tego powodu tak bardzo ucieszyłam się, że moja skromna bielizna o mały włos, a zatrzymałaby się na kolanach.

Moja rozmowa z ekspertem wyglądała tak…

– Proszę szanownej pani, jestem ekspertem z wyższym wykształceniem i dla mnie rozwiązanie problemu pani auta nie stanowi problemu. Niedawno poprzez satelity Starlink doradzałem, jak uruchomić na polu walki bezawaryjny amerykański czołg, więc pani autko to dla mnie pestka. Wsiadam do auta i za chwilę będę u pani – rzekł ekspert.

Wskazałam ekspertowi miejsce postoju mojego auta i spokojnie czekałam na jego wizytę.

Ekspert bardzo szybko zjawił się na miejscu zdarzenia. Wysiadł nonszalancko z auta marki BWM oklejonego jakimiś kolorowymi napisami, wśród których dostrzegłam słowa, że „wojna jest nasza”.

Młody wiekiem, z bródką drwala, wpatrzony w ekran smartfona wyjętego wcześniej z tylnej kieszeni dżinsów, szybko przystąpił do pracy.

Wydobył z torby jakąś linijkę, wkładał ją w drzwi, przykładał piłkę do tenisa do dziurki od klucza, coś tam macał, naciskał i w końcu uznał, że trzeba wybić jakieś okno, bo ponoć mniej kosztuje. Po chwili rzekł, że jakaś kuna chyba podgryzła kable i że trzeba je wszystkie wymienić. Zalecał, by umieścić w aucie kostki sanitarne, by nie doszło do tragedii.

Kiedy słuchałam eksperta, podszedł do mnie człowiek, który obok mojej przychodni prowadzi sprzedaż warzyw i owoców i zapytał „Pani doktór, a ten ekspert sprawdził baterię w pani pilocie do auta?”

Rzeczywiście, o to go nie zapytałam, a kiedy mu o tym wspomniałam, nie był zadowolony. Zwinął swoje narzędzia i odgrażał się, że na tę okoliczność zrobi sobie kolejny tatuaż, tym razem obok nosa, bo na uszach już kilka z nich ma.

Tymczasem sąsiad wymienił mi baterie w pilocie i bez trudu mogłam wejść do mego autka, a uruchomiwszy je, spokojnie dotarłam do domu.

Z niezrozumiałych względów nastąpił teraz wysyp samych ekspertów, wyłażą z każdej dziury i mówią nam jak mamy żyć, komu wierzyć, co jeść, co czytać, co oglądać i jeszcze kim się zachwycać. Ci eksperci są jak zaraza, trzymajmy się od nich z daleka. A jeżeli chcą konkurować z jasnowidzącymi po zmierzchu i po faktach, to niech się bujają razem… eksperci.

Autorstwo: Młoda przemyska lekarka
Źródło: WolneMedia.net

czwartek, 29 czerwca 2023

 

Demokracja, najbardziej niebezpieczna religia – 4


4. PRAWICOWY MÓZG

Mamy teraz naukowy dowód na to, że ci, którzy należą do politycznej prawicy, są bardziej prymitywni i mniej zdolni do jasnego rozumowania niż reszta z nas, zgodnie z najnowszym badaniem przeprowadzonym przez UCL Institute of Cognitive Neuroscience w Wielkiej Brytanii. Neurolodzy odkryli dowody na to, że mózgi politycznych prawicowców mają inny kształt niż mózgi normalnych ludzi, brakuje im istoty szarej w istotnej części mózgu związanej z rozwojem, co wskazuje na silną korelację z prymitywnymi poglądami politycznymi i religiami opartymi na czarach i kręgach zbożowych [1] [2].

Prawicowcy mają cieńszą część mózgu, która pozwala na racjonalne i świadome myślenie – przednią część zakrętu obręczy i znacznie grubszą, powiększoną część – ciało migdałowate – która jest starożytną częścią mózgu związaną z prymitywną agresją emocjonalną. Biorąc pod uwagę typowo przedludzkie tendencje politycznego prawego skrzydła, wydaje się, że te polityczne przywiązania są wbudowane w tych ludzi jako wada genetyczna, z powodu zmniejszonych części ich mózgu związanych z rozwojem człowieka i cywilizacją. Nie ma w tym nic dziwnego.

Ta oszałamiająca naukowa rewelacja ostatecznie dowodzi tego, co zawsze podejrzewaliśmy, a mianowicie, że polityczne prawicowe skrzydło jest rodzajem Cro-Magnon odchylonego od „normalnego” lewicowego mózgu, który w jakiś sposób uniknął ewolucyjnego wyginięcia, zachowując neandertalskie poglądy. Widzimy teraz, dlaczego tak trudno jest wyjaśnić konserwatystom rzeczy w sposób, który mogą zrozumieć, ponieważ ich procesy umysłowe funkcjonują tylko w kategoriach trzech lub mniej wypunktowanych kwestii, a migrenowe bóle głowy są najczęstszym skutkiem ekspozycji na koncepcje. Wygląda na to, że ich prymitywne skłonności religijne i polityczne nie reagują na edukację ani środowisko, co wyjaśniałoby wysokie wskaźniki przestępczości w USA oraz skłonność do broni i dziwacznych religii chrześcijańskich. Wyjaśnia to wiele na temat Donalda Trumpa, Mike’a Pompeo, George’a Busha, Hillary Clinton, Ronalda Reagana, całego Kongresu USA, większości populacji Izraela, większości Wielkiej Brytanii i 85% Australii.

W rzeczywistości prawicowe badanie mózgu było szokującym i całkowicie nieoczekiwanym wynikiem żartu i było szeroko relacjonowane w brytyjskich mediach w tamtym czasie. Dżentelmen, którego nazwisko niestety mi umyka, planował debatę polityczną w brytyjskim talk-show. W ramach przygotowań i żartu zebrał kilku neurologów i specjalistów od mózgu i zapytał, czy mogą zidentyfikować w skanach mózgu coś, co sprawia, że ludzie o prawicowych poglądach są naturalnie agresywni i głupi. Naukowcy sumiennie wykonali wspomniane skany mózgu i inne badania i ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu odkryli, że naprawdę istniały znaczące fizyczne różnice w strukturach mózgu między tymi, którzy identyfikowali się jako liberałowie lub konserwatyści. To zaskoczenie naturalnie zrodziło wiele innych badań, a ich wyniki są obecnie klasyczne.

W 2011 roku Samuel Goldman napisał przydatny artykuł na ten temat, zauważając, że zdrowi ludzie „odrzucili konserwatyzm jako defekt psychiczny, odkąd pojawił się on jako charakterystyczna marka myśli politycznej” [3]. Thomas Paine zrównał konserwatywne umysły z „zatarciem wiedzy”. Goldman odniósł się do stwierdzenia Johna Stuarta Milla, że „choć nie wszyscy konserwatyści są głupi, to większość głupich ludzi jest konserwatywna” [4]. Theodore Adorno zdiagnozował konserwatywne poglądy jako objawy patologicznej „osobowości autorytarnej” [5].

Sam bym tego lepiej nie ujął. W końcu wszechświat rozwija się tak, jak powinien. Jeśli uda nam się ewoluować nieco dalej, być może uda nam się odesłać polityczną prawicę do historycznego kosza na śmieci i zbudować bardziej pokojową przyszłość dla tych z nas, którzy przeżyją.

CIĄG DALSZY NASTĄPI

Autorstwo: Larry Romanoff
Tłumaczenie: FmforLXM (Bitomat)
Źródło zagraniczne: BlueMoonOfShanghai.com
Źródło polskie: Bitomat.wordpress.com

PRZYPISY

[1] https://www.ucl.ac.uk/icn

[2] www.independent.co.uk/news/science/right-wing-brains-different-2171127.html

[3] https://www.theamericanconservative.com/articles/after-conservatism-2

[4] http://archive.spectator.co.uk/article/28th-october-1882/14/john-stuart-mill-and-the-conservatives-to-ms-edito

[5] https://solidarity-us.org/atc/187/p4900

 

Polowanie na czarownice po polsku


Polacy nie gęsi i swój makkartyzm mają. Całkiem możliwe, że ustawa o rosyjskich wpływach okaże się ważniejszym krokiem na drodze demontażu demokracji niż większość wcześniejszych. Jest zupełnie oczywiste, że skonstruowano ją tak, by o promowanie rosyjskich wpływów móc oskarżyć każdego przeciwnika obecnej władzy. Spotęgowany wojną i cynicznie podkręcany lęk przed Moskwą jest tu tylko poręcznym narzędziem mobilizacji poparcia dla pomysłu zagrażającego swobodzie wyrażania opinii, ale przede wszystkim wolności organizowania się i działania.

Na pierwszy ogień pewnie pójdzie Donald Tusk, ale w cieniu awantury, jaką wywoła atak na lidera PO, władza chętnie rozprawi się z organizacjami niosącymi pomoc uchodźcom na granicy białoruskiej. Od dawna przecież rządowa propaganda robi z nich marionetki Łukaszenki i Putina. Zbrojny w ustawę o rosyjskich wpływach rząd będzie mógł przejść do czynów i zacząć systematycznie karać za walkę o fundamentalne ludzkie prawa. O takim narzędziu senator McCarthy mógłby tylko pomarzyć.

Ale to nie wszystko. Chodzi także, a może przede wszystkim o to, że ta ustawa ma bardzo mocne podstawy w polskiej kulturze politycznej. Odzwierciedla bowiem pewien ponadpartyjny sposób myślenia, rodzaj konsensusu, który od dawna zatruwa nasze życie publiczne. Chodzi w największym skrócie o to, że obie główne strony politycznego sporu w naszym kraju oskarżają się o służenie obcym interesom. Nic nie wyraża tego lepiej niż widoczna gołym okiem ciągłość między słynnym gdańskim przemówieniem Tuska sprzed dwóch lat, gdzie były premier piętnował „ruski ład” fundowany nam rzekomo przez PiS, a dzisiejszym uchwaleniem Lex Tusk, które posłuży do oskarżenia go o to samo. Podobną ciągłość można zauważyć między dyskursem Donalda Tuska o uchodźcach jako agentach wojny hybrydowej przeciw Europie w 2015 r., a narracją prawicy o zagrożeniu polskich granic i cywilizacji zachodniej obecnie. Delikatnie mówiąc, obie te opowieści mają niewielki związek z rzeczywistością. Problemem jest zatem nie to, kto naprawdę jest „ruskim agentem”, ale sama rola, jaką to oskarżenie odgrywa w polskiej polityce.

Wojna na Ukrainie stworzyła znakomite warunki dla ożywienia i wzmocnienia sięgającej XIX w. tradycji tłumaczenia sobie niewygodnych aspektów rzeczywistości czynnościami „innych szatanów”. Przy okazji zdemontowała wiele mechanizmów obronnych przed polityką polowania na obcych szpiegów, która płynnie i konsekwentnie zawsze przekształca się w polowanie na wewnętrzne czarownice. Można się było uśmiechać z gorliwości facebookowych rzeczników bojkotu Puszkina i zakazu słuchania Szostakowicza (którym skądinąd w głowach nigdy nie postała myśl o bojkocie Amosa Oza, Orhana Pamuka czy filmów Marvela). Teraz jednak możemy zobaczyć rzeczywiste prześladowania wydawców rosyjskiej literatury – o ile tylko przydadzą się one władzy. Ale najważniejsze, że wreszcie można delegitymizować krytykę militaryzmu, powszechnej inwigilacji, obsesji bezpieczeństwa narodowego, zachodnich wojen kolonialnych, a także przemocy policji i straży granicznej.

Dziś wszystkie te tyleż poważne, co oczywiste zagrożenia dla zdobyczy demokratycznych stały się gwarantem ocalenia cywilizacji zachodniej przed barbarzyństwem ze Wschodu. Tak w każdym razie zdaje się je widzieć większość polskiej klasy polityczna i mediów. Dopomaga im powrót myślenia w kategoriach zimnowojennych, które zawsze było wrogiem jakiegokolwiek myślenia i jakiejkolwiek polityki (poza państwową polityką bezpieczeństwa narodowego – rzecz jasna). Zgodnie z jego zasadami każdy, kto krytykuje USA za imperializm, albo Warszawę za barbarzyńską politykę na granicy wschodniej, jest agentem Putina, i odwrotnie – każdy, kto krytykuje Putina za represje i wojnę na Ukrainie, jest agentem Waszyngtonu.

Konkurencja na obrzucanie się oskarżeniami o bycie marionetką Moskwy jest jednak bardzo nierówna. Działa tylko na korzyść prawicy. Przypomnijmy sobie kampanię przeciw Ordo Iuris. Zredukowana do nagłaśniania związków z Moskwą (i tym samym spychająca na drugi plan kluczową kwestię zagrożenia dla praw kobiet) nie przeszkodziła temu, by pomysły tej organizacji stały się prawem w Polsce. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego dziadek z Wehrmachtu wyciągnięty przez PiS działa, a rozmaite „ruskie onuce” demaskowane przez byłych generałów odpytywanych na łamach Gazety Wyborczej już nie za bardzo? Otóż prawica jest na nie doskonale impregnowana. Posądzanie przeciwników o łżepolskość i reprezentowanie obcych interesów należy do jej kodu genetycznego, od dekad stanowiąc główną strategię budowania własnej tożsamości, walki politycznej i zapewniania sobie poparcia. Lewica przeciwnie, zawsze była diabolizowana jako siła obca – żydokomuna albo dajmy na to islamolewica – wywodząca swój rodowód z zamordystycznej Moskwy lub zdemoralizowanego Paryża.

Dlatego tak poważnym problemem są naiwne próby sięgania po to zatrute ostrze przez różnych postępowców. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że zauroczeni jego rzekomą skutecznością, sami od niego polegną. Zresztą już to się dzieje. Opieranie strategii politycznej opozycji na eksploatacji straszaka putinizacji i moskiewskich wpływów jest jedną z głupszych rzeczy zrobionych przez nią w ostatnich latach. Raz, bo PiS sięga do rodzimych tradycji autorytarnych reprezentowanych przez powszechnie hołubioną sanację z okresu międzywojennego. Dwa, bo w konkurencji na ściganie obcych agentów strona liberalno-postępowa nie ma szans z prawicą, tak jak podróbka nie ma szans z oryginałem. Jest w tym po prostu mniej wiarygodna. Co więcej, już sam wybór tej strategii i retoryki stanowi formę kapitulacji przed prawicową – ksenofobiczną, spiskową i antydemokratyczną wizją świata. Donald Tusk może sobie krzyczeć o „ruskim ładzie PiS”, ale o tym kto jest ruskim agentem, zdecyduje PiS.

Autorstwo: Przemysław Wielgosz
Źródło: Monde-Diplomatique.pl

 

UE chce blokować światło słoneczne smugami chemicznymi


Unia Europejska w swych szalonych próbach walki z tzw. globalnym ociepleniem, rozważa niekonwencjonalną strategię w celu złagodzenia skutków zmian klimatycznych. Najnowszy wariacki plan polega na zablokowaniu części promieniowania słonecznego, co mogłoby zniwelować skutki wzrostu temperatur na Ziemi. Czy to przygotowanie do ujawnienia, że szachownice nad naszymi głowami zwane „smugami kondensacyjnymi”, to stosowana od lat geoinżynieria?

Pomysł, choć kontrowersyjny, zdobywa coraz więcej zwolenników wśród histerycznych klimatystów. Koncepcja opiera się na technologii zwanej geoinżynierią słoneczną, która polega na wprowadzeniu do atmosfery cząstek zdolnych odbijać promienie słoneczne z powrotem w kosmos. To pozwoliłoby zmniejszyć ilość ciepła, które dociera do powierzchni Ziemi, zniwelować efekt cieplarniany i spowolnić globalne ocieplenie.

To podejście wykorzystuje tak zwane zarządzanie promieniowaniem słonecznym (Solar Radiation Management, SRM). SRM to zbiór metod, które mają na celu zwiększenie odbijania promieni słonecznych z powrotem do przestrzeni, aby zredukować ilość ciepła docierającego do powierzchni Ziemi. Jednym z głównych mechanizmów SRM jest zasiewanie chmur, technika, która polega na wprowadzeniu do atmosfery cząstek zdolnych do odbijania promieniowania słonecznego. Te cząstki, zwykle tlenek siarki lub węgla, tworzą chmury, które odbijają promienie słoneczne z powrotem do przestrzeni, zanim dotrą do powierzchni Ziemi.

Ta technika wiąże się z wieloma ryzykami. Przede wszystkim, wprowadzenie do atmosfery dużej ilości cząstek odbijających promieniowanie słoneczne mogłoby wpłynąć na naturalne procesy klimatyczne na Ziemi, co mogłoby prowadzić do nieprzewidywalnych i potencjalnie katastrofalnych skutków. Wtedy mógłby się spełnić mokry sen sekty klimatycznej przepowiadającej tak zwaną “katastrofę klimatyczną”. Takie zabawy z pogodą mają wpływ na wzorce pogodowe, zmniejszenie opadów deszczu, a nawet wpływ na produkcję żywności — a to tylko niektóre z potencjalnych konsekwencji zastosowania technologii SRM.

Poza tym istnieje również ryzyko związane z tzw. efektem odbicia. Jeżeli z jakiegoś powodu program SRM zostałby nagle zatrzymany, temperatura na Ziemi mogłaby gwałtownie wzrosnąć, co mogłoby prowadzić do jeszcze większych problemów niż te, które próbowaliśmy rozwiązać.

Pojawia się zatem pytanie, czy szachownice nad naszymi głowami to aby na pewno tylko smugi kondensacyjne? Przecież stosowanie technologii SRM wyglądałoby dokładnie tak, jak opisuje się tzw. chemtrails (smugi chemiczne).

Pomimo tych potencjalnych zagrożeń, Unia Europejska, podobnie jak inne kraje i organizacje na całym świecie, coraz poważniej rozważa zastosowanie SRM. W obliczu wyimaginowanego kryzysu klimatycznego, ponieważ ich zdaniem tradycyjne metody redukcji emisji gazów cieplarnianych, mogą okazać się niewystarczające.

Niezależnie od tego, czy Unia Europejska zdecyduje się na zastosowanie SRM, jest jasne, że technologia ta będzie odgrywać coraz większą rolę w globalnej dyskusji na temat zmian klimatu. Istotne jest, aby wszelkie decyzje w tej sprawie były podejmowane po dokładnym zbadaniu potencjalnych skutków i ryzyka, zarówno na poziomie lokalnym, jak i globalnym.

Na podstawie: Bloomberg.com
Źródło: ZmianyNaZiemi.pl

 

ONZ tworzy planetarny cyfrowy gułag


Organizacja Narodów Zjednoczonych (ONZ) opublikowała raport uzupełniający do dokumentu „Our Common Agenda” („Nasza wspólna agenda”) z 2021 r., zatytułowany „Global Digital Compact” („Globalne porozumienie cyfrowe”) który, jak sugeruje jego nazwa, przedstawia ramy zniewolenia całego świata pod cyfrową tyranią.

Zupełnie nowy internet, w którym nie jest dozwolona wolność słowa, w połączeniu z systemem kredytu społecznego w celu wyeliminowania krytyków i oporu społecznego, wydaje się być sednem dokumentu, wraz z zupełnie nowym systemem finansowym opartym na protokołach cyfrowej identyfikacji. „Cyfrowe identyfikatory powiązane z rachunkami bankowymi lub pieniędzmi mobilnymi mogą poprawić świadczenie ochrony socjalnej i służyć lepszemu dotarciu do uprawnionych beneficjentów” – wyjaśnia dokument. „Technologie cyfrowe mogą pomóc w ograniczeniu wycieków, błędów i kosztów przy opracowywaniu programów ochrony socjalnej”.

„A Global Digital Compact” obejmuje również elementy związane z globalnym ociepleniem i zmianą klimatu. Firmy, a nawet osoby fizyczne, będą śledzone na podstawie ich tzw. śladu węglowego i oceniane na jakie „swobody” można im pozwolić na podstawie zgodności z wymogami klimatycznymi. „Czujniki i monitory podłączone do internetu rzeczy, platformy danych w chmurze, systemy śledzenia z obsługą blockchain i cyfrowe paszporty otwierają nowe możliwości pomiaru i śledzenia wpływu na środowisko i społeczeństwo w łańcuchach wartości” – stwierdza dokument.

ONZ dąży do całkowitej kontroli nad ludzkością. Aby plan się powiódł, sektor prywatny będzie musiał połączyć się w wielu obszarach życia codziennego z sektorem publicznym. Jest to znane jako faszyzm, fuzja państwa i korporacji, i jest budulcem komunizmu, ponieważ w takim procesie rząd ostatecznie pochłonie sektor prywatny. „Partnerstwa między państwami, sektorem prywatnym i społeczeństwem obywatelskim wykorzystują możliwości narzędzi cyfrowych do dostarczania rozwiązań dla rozwoju w ramach celów zrównoważonego rozwoju” – argumentuje ONZ. „Przykłady obejmują Digital Public Infrastructure Alliance, Coalition for Digital Environmental Sustainability oraz partnerstwa publiczno-prywatne na rzecz reagowania na katastrofy”.

Szczególnym zmartwieniem ONZ, w jej przewidywanym systemie kontroli cybernetycznej, jest szerzenie się wolności słowa w internecie. Jego wizja Internetu 2.0 zlikwiduje wszelką wolność słowa, którą państwo uzna za „obraźliwą” lub „niewłaściwą” w oparciu o narrację zalecaną przez orwellowskie „Ministerstwo Prawdy”. „Dezinformacja, mowa nienawiści oraz złośliwa i przestępcza działalność w cyberprzestrzeni zwiększają ryzyko i koszty dla wszystkich w Internecie […] musimy zwiększyć odpowiedzialność za szkodliwe i złośliwe działania w Internecie” – stwierdza ONZ w dokumencie.

Są to tylko najbardziej oczywiste punkty przedstawione w „A Global Digital Compact”. Istnieją też dodatkowe, bardziej subtelne aspekty dokumentu, które obejmują program wytyczony przez antybiały rasizm lub to, co globaliści nazywają „sprawiedliwością”. Mówi nam się, że osoby niebiałe muszą mieć większy „dostęp” do zasobów i możliwości. A obszary świata, w których brakuje internetu, muszą zostać natychmiast podłączone, aby mogły stać się częścią przewidywanego przez ONZ porządku społecznego „umysłu roju”.

„Podsumowując, »Digital Global Compact« jest globalistycznym aktem prawnym służącym ostatecznemu celowi globalistycznej polityki: kontroli wszystkich aspektów życia, osiągniętej poprzez wstawienie cyfrowego filtra między ludźmi a rzeczywistością” – donosi portal „Off Guardian”. „Bankowość, komunikacja, konsumpcja mediów, zakupy. Każda interakcja będzie odbywała się przez cyfrową membranę, która może zarówno monitorować twoją wymianę dóbr ze światem, jak i – jeśli uzna to za konieczne – odmówić ci dostępu do tego świata”.

Aby zrobić miejsce dla Nowego Porządku Świata, trzeba najpierw zburzyć znaczną część fundamentów aktualnego światowego porządku.

Źródło zagraniczne: NaturalNews.com
Źródło polskie: PrisonPlanet.pl

 

Zełenski zalegalizuje na Ukrainie marihuanę


Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski przedstawił wolnościowy postulat legalizacji marihuany. Przywódca uważa, że pomoże to częściowo poradzić sobie Ukraińcom z traumą wojny.

Jeszcze przed wojną Wołodymyr Zełenski kilkokrotnie dawał dowody na to, że jest wolnościowcem. W kampanii prezydenckiej przez niektóre zagraniczne media była nawet nazywany libertarianinem. Do tej pory wolnościowość Zełenskiego przejawiał się głównie w sferze polityki fiskalnej. Polityk ma jednak równie liberalne podejście do takich tematów jak m.in. używki.

Podczas przemówienia w Radzie Najwyższej Ukrainy polityk opowiedział się za legalizacją marihuany na Ukrainie oraz stworzeniem sektora rehabilitacji psychicznej i fizycznej. „Wszystkie najlepsze światowe praktyki i rozwiązania, bez względu na to, jak trudne lub niezwykłe mogą się wydawać, powinny być stosowane na Ukrainie, aby żaden obywatel Ukrainy nie musiał znosić bólu, stresu i traumy wojny” – podkreślił Zełenski. „W szczególności musimy wreszcie uczciwie zalegalizować medycynę opartą na konopiach indyjskich dla każdego, kto jej potrzebuje. W oparciu o odpowiednie badania naukowe oraz nadzorowaną ukraińską produkcją” – dodał.

Środowisko wolnościowe od dawna postuluje, by zalegalizować marihuanę w Polsce. W Sejmie walczy o tym zespół, w którego skład wchodzą m.in. politycy Nowej Nadzie Sławomira Mentzena, Wolnościowców i Lewicy. Państwo nie powinno móc decydować o tym, co dorosły człowiek chce zażywać dla swojej przyjemności lub czym chce się leczyć. Dodatkowo warto tu dodać, że według wielu badań marihuana jest bezpieczniejszą używką niż np. alkohol.

Obecnie marihuanę wykorzystuje się już w kilku gałęziach medycyny, choć częściej jako dodatkowy element leczenia. Konopie wykorzystywane są m.in. do uśmierzania bólu, leczenia nudności i dużo spekuluje się również o wpływie kannabinoidów na nowotwory. Poza tym konopie wykorzystywane są również w kosmetykach, budownictwie i wielu innych dziedzinach. Marihuany używa się również jako używki, którą można palić, a odpowiednio przetworzoną także spożywać. Może ona służyć również do produkcji alkoholu.

Autorstwo: SG
Na podstawie: Reuters, Pravda
Źródło: NCzas.com

 

Rodzina Bidena mogła finansować atak na Nord Stream 2


Celem portalu „Wolne Media” nie jest wspieranie jakiejkolwiek propagandy, lecz dociekanie prawdy. Portal nie służy politykom, lecz czytelnikom, którzy mają prawo być doinformowani.

Rodzina Joego Bidena może być zaangażowana w bezpośrednie finansowanie ataku terrorystycznego na rosyjski gazociąg Nord Stream 2. Do nieznanych wcześniej faktów dołączył skandal korupcyjny z udziałem syna prezydenta USA, Huntera Bidena, związany z działalnością ukraińskiej firmy wydobywczej Burisma — informuje niemiecka gazeta „Unser-Mitteleuropa”.

Na podstawie dostępnych danych autorowi artykułu udało się powiązać rekordową w historii Europy łapówkę pieniężną 6 milionów dolarów, mającą na celu zamknięcie sprawy karnej na Ukrainie przeciwko właścicielowi Burismy, powiązanej z sabotażem rosyjskiego gazociągu Nord Stream 2 w 2022 roku. Przypomina, że ukraińska firma znana jest nie tylko z przestępstw korupcyjnych i prania brudnych pieniędzy, ale także z tego, że przez 5 lat zatrudniała Huntera Bidena – syna obecnego prezydenta USA Joego Bidena.

Artykuł zawiera fakty dotyczące orzeczenia sądu w sprawie oskarżonych, a także nowe. 28 marca 2023 r. Najwyższy Sąd Antykorupcyjny Ukrainy zatwierdził porozumienie ze śledztwem w sprawie karnej. Sąd przyznał, że Mykola Złoczewskij, były szef Burismy, był zaangażowany w próbę wręczenia łapówki w celu powstrzymania śledztwa przeciwko niemu i jego towarzyszom, które obejmowało również nazwisko syna urzędującego prezydenta USA. Sprawa była rozpatrywana w całkowitej tajemnicy, a główny oskarżony w sprawie, Andrij Kicza, zamiast ukarania został zwolniony.

Dziennikarz śledczy, powołując się na inne doniesienia medialne, twierdzi, że za decyzją ukraińskiego sądu mogą stać interesy administracji USA, która wywarła presję na ukraiński wymiar sprawiedliwości, aby usunąć Huntera Bidena z centrum uwagi. Jego zdaniem stało się to szczególnie istotne w związku z dochodzeniami prowadzonymi w Kongresie USA, które zbierają dowody na nielegalne fundusze rodziny Bidenów uzyskiwane z zagranicy.

Mając w ręku orzeczenie sądu, autor artykułu stwierdza, że Andrij Kicza nie uniknął kary za nic. W zamian za ułaskawienie zawarł porozumienie ze śledczymi, na mocy którego zgodził się przelać 100 mln hrywien na konto ukraińskiej fundacji United 24 w celu zakupu dronów bojowych w ramach projektu Ministerstwa Transformacji Cyfrowej Ukrainy o nazwie „Armia dronów”.

Według materiałów sprawy, na początkowym etapie śledztwa ukraiński rząd otrzymał w imieniu Andrija Kiczy kaucję w wysokości ponad 32 mln hrywien, aby uniknął aresztowania. Kwota ta została przelana na specjalne konto Narodowego Banku Ukrainy otwarte w celu pomocy ukraińskim siłom zbrojnym. Dziennikarz łączy pojawienie się tych środków z ukraińskimi partnerami w rodzinie Joego Bidena, dlatego Kicza tak łatwo zgodził się przekazać środki państwu. Wspomniana największa łapówka gotówkowa w Europie również została przekazana ukraińskiej armii.

Niemniej jednak dziennikarz zauważa, że za sformułowaniami prawnymi ukraiński sąd ukrył jedną ważną okoliczność. W orzeczeniu sądowym stwierdzono, że środki przejęte od Andrija Kiczy zostały przelane na konto nienazwanej jednostki wojskowej, która w rzeczywistości jest bazą dla personelu bojowego Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy (GZW).

To właśnie ukraiński GZW ma być głównym organizatorem aktów terrorystycznych na terytorium Rosji i innych dużych operacji. Na przykład jacht Andromeda, użyty do wysadzenia gazociągu Nord Stream 2, został, według innych niemieckich dziennikarzy, wynajęty przez osoby z ukraińskimi paszportami. „New York Times”, „The Wall Street Journal” i „Die Zeit” przeanalizowały wersję o zaangażowaniu Ukrainy, a w szczególności GZW, w uszkodzenie 3 z 4 nitek rosyjskiego gazociągu w pobliżu duńskiej wyspy Bornholm.

Tak więc, konkluduje autor artykułu, ukraińscy partnerzy Joego Bidena i rodziny jego syna Huntera, mogli bezpośrednio finansować działalność GZW nie tylko w Federacji Rosyjskiej, ale nawet na terytorium Unii Europejskiej. Dzieje się tak pomimo faktu, że na oficjalnym poziomie Waszyngton odrzuca na wszelkie możliwe sposoby te oskarżenia.

Źródło: pl.News-Front.info

 

ONZ oskarża Ukrainę o torturowanie 43 cywilów


Celem portalu „Wolne Media” nie jest wspieranie jakiejkolwiek propagandy, lecz dociekanie prawdy. Portal nie służy politykom, lecz czytelnikom, którzy mają prawo być doinformowani.

W internecie opublikowano zdjęcia cywilów rozstrzelanych przez ukraińskich bojowniwków w miejscowości Mała Rogań.[NF]

Tymczasem Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka stwierdziło, że ponad 40 więźniów w ukraińskich więzieniach zostało poddanych torturom i przemocy seksualnej. OHCHR podkreśla, że miało to miejsce głównie w tajnych ośrodkach zatrzymań, a informacje te są ukrywane przez ukraińskie władze.[NF]

„Spośród osób zatrzymanych w związku z konfliktem, z którymi przeprowadzono wywiady, 43, w tym 34 mężczyzn i 9 kobiet, przedstawiły wiarygodne relacje na temat tortur i złego traktowania popełnionego przez funkcjonariuszy organów ścigania, personel wojskowy lub strażników w nieoficjalnych miejscach zatrzymań, lub w znacznie mniejszym stopniu w oficjalnych ośrodkach zatrzymań” – zauważa raport ONZ.[NF]

Organizacja odnotowała również aresztowanie kilku cywilów, którzy byli zaangażowani w dystrybucję pomocy humanitarnej na terytoriach kontrolowanych przez rosyjskie wojsko. W jednym przypadku kijowski reżim skazał mężczyznę, który rozdawał żywność w swojej wiosce w obwodzie charkowskim. Władze w Kijowie uznały to za udział w nielegalnych organizacjach. Jednocześnie w raporcie ONZ stwierdzono, że mężczyzna został wybrany przez samych mieszkańców wsi do wykonywania powyższych zadań.[NF]

Na stronie OHCHR publikowane są informacje nt. ofiar wojny rosyjsko-ukraińskiej. Od 1 do 18 czerwca 2023 r. Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka (OHCHR) odnotowało na Ukrainie 557 ofiar cywilnych, z czego 112 zabitych (59 mężczyzn, 39 kobiet, 4 chłopców, 2 dziewczynki, a także 8 dorosłych, których płeć nie jest jeszcze znana) oraz 445 rannych (142 mężczyzn, 126 kobiet, 20 chłopców, 15 dziewcząt, a także 142 dorosłych, których płeć nie jest jeszcze znana). 89% ofiar dotyczy terenów 99 osad kontrolowanych przez władze Ukrainy, a 11% terenów 13 osad kontrolowanych przez siły rosyjskie.[WM]

Całkowita liczba ofiar cywilnych od 24 lutego 2022 r., kiedy Rosja najechała Ukrainę, do 18 czerwca 2023 r. wynosi według OHCHR 24 862 ofiar cywilnych, w tym 9083 zabitych i 15 779 rannych. Organizacja uważa też, że ​​rzeczywiste liczby są znacznie wyższe, ponieważ otrzymywanie informacji z niektórych miejsc, w których toczyły się intensywne działania wojenne, zostało opóźnione, a wiele raportów wciąż czeka na potwierdzenie. Dotyczy to m.in. Mariupola (obwód doniecki), Łysyczańska, Popasnej czy Siewierodonecka (obwód ługański), gdzie pojawiają się doniesienia o licznych ofiarach cywilnych.[WM]

Źródła: pl.News-Front.info [NF], OHCHR.org [WM]
Kompilacja 2 wiadomości i tłumaczenie: WolneMedia.net [WM]

Celem portalu „Wolne Media” nie jest wspieranie jakiejkolwiek propagandy, lecz dociekanie prawdy. Portal nie służy politykom, lecz czytelnikom, którzy mają prawo być doinformowani.

W internecie opublikowano zdjęcia cywilów rozstrzelanych przez ukraińskich bojowniwków w miejscowości Mała Rogań.[NF]

Tymczasem Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka stwierdziło, że ponad 40 więźniów w ukraińskich więzieniach zostało poddanych torturom i przemocy seksualnej. OHCHR podkreśla, że miało to miejsce głównie w tajnych ośrodkach zatrzymań, a informacje te są ukrywane przez ukraińskie władze.[NF]

„Spośród osób zatrzymanych w związku z konfliktem, z którymi przeprowadzono wywiady, 43, w tym 34 mężczyzn i 9 kobiet, przedstawiły wiarygodne relacje na temat tortur i złego traktowania popełnionego przez funkcjonariuszy organów ścigania, personel wojskowy lub strażników w nieoficjalnych miejscach zatrzymań, lub w znacznie mniejszym stopniu w oficjalnych ośrodkach zatrzymań” – zauważa raport ONZ.[NF]

Organizacja odnotowała również aresztowanie kilku cywilów, którzy byli zaangażowani w dystrybucję pomocy humanitarnej na terytoriach kontrolowanych przez rosyjskie wojsko. W jednym przypadku kijowski reżim skazał mężczyznę, który rozdawał żywność w swojej wiosce w obwodzie charkowskim. Władze w Kijowie uznały to za udział w nielegalnych organizacjach. Jednocześnie w raporcie ONZ stwierdzono, że mężczyzna został wybrany przez samych mieszkańców wsi do wykonywania powyższych zadań.[NF]

Na stronie OHCHR publikowane są informacje nt. ofiar wojny rosyjsko-ukraińskiej. Od 1 do 18 czerwca 2023 r. Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka (OHCHR) odnotowało na Ukrainie 557 ofiar cywilnych, z czego 112 zabitych (59 mężczyzn, 39 kobiet, 4 chłopców, 2 dziewczynki, a także 8 dorosłych, których płeć nie jest jeszcze znana) oraz 445 rannych (142 mężczyzn, 126 kobiet, 20 chłopców, 15 dziewcząt, a także 142 dorosłych, których płeć nie jest jeszcze znana). 89% ofiar dotyczy terenów 99 osad kontrolowanych przez władze Ukrainy, a 11% terenów 13 osad kontrolowanych przez siły rosyjskie.[WM]

Całkowita liczba ofiar cywilnych od 24 lutego 2022 r., kiedy Rosja najechała Ukrainę, do 18 czerwca 2023 r. wynosi według OHCHR 24 862 ofiar cywilnych, w tym 9083 zabitych i 15 779 rannych. Organizacja uważa też, że ​​rzeczywiste liczby są znacznie wyższe, ponieważ otrzymywanie informacji z niektórych miejsc, w których toczyły się intensywne działania wojenne, zostało opóźnione, a wiele raportów wciąż czeka na potwierdzenie. Dotyczy to m.in. Mariupola (obwód doniecki), Łysyczańska, Popasnej czy Siewierodonecka (obwód ługański), gdzie pojawiają się doniesienia o licznych ofiarach cywilnych.[WM]

Źródła: pl.News-Front.info [NF], OHCHR.org [WM]
Kompilacja 2 wiadomości i tłumaczenie: WolneMedia.net [WM]

 

Młodzi postrzegają starych polityków jako chodzące memy


Młodzi Polacy mają ambiwalentny stosunek do polityki, która nie reprezentuje ich wartości, a starszych polityków postrzegają jako chodzące memy i nie rozumieją głoszonych przez nich przekazów. Są też zmęczeni społecznymi podziałami, przestają wierzyć w swoją sprawczość i wpływ na to, co się dzieje w kraju – wynika z czerwcowych badań przeprowadzonych przez IRCenter we współpracy z agencją informacyjną Newseria. Jak wskazuje socjolożka Dorota Peretiatkowicz, wszystko to jest złym prognostykiem przed zbliżającymi się, jesiennymi wyborami do parlamentu.

„Marsz 4 czerwca i inicjatywy z nim związane po raz kolejny przywołały pytanie, czy to rzeczywiście może wpłynąć na zmianę sytuacji w Polsce. Jest wielu polityków, którzy są z nich bardzo zadowoleni, uważają, że to jest epokowe wydarzenie, przełom w świadomości ludzi. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. Okazuje się, że młodzi dorośli – jak wynika z naszych badań – stoją jakby obok tego wszystkiego, nie do końca są zainteresowani tego typu inicjatywami. Oczywiście jest pewien odsetek, który bierze w nich udział, wychowany w domach, w których pewne wartości są bardzo ważne, i oni zgodnie z tymi wartościami będą uczestniczyć w życiu politycznym. Natomiast większość młodych ludzi, uczciwie rzecz biorąc, ma to gdzieś i uznaje, że to nie jest ich problem. Powiem więcej, oni wręcz nie rozumieją, na czym polega ten problem i podział w świecie polityki” – mówi agencji Newseria Biznes Dorota Peretiatkowicz, socjolożka i prezeska firmy badawczej IRCenter.

Antyrządowy protest, zorganizowany przez Koalicję Obywatelską 4 czerwca tego roku w Warszawie, przyciągnął – według stołecznego ratusza – nawet pół miliona ludzi. Jednak badanie przeprowadzone przez IRCenter we współpracy z agencją informacyjną Newseria 7 czerwca br. na grupie 898 osób w wieku 16–35 lat pokazuje, że nie wzbudził on dużego zainteresowania wśród młodych. Choć 50 proc. z nich zgadza się z przesłaniem czerwcowego marszu, to faktycznie wziął w nim udział tylko niewielki odsetek. „Tylko 4 proc. młodych Polaków w wieku 16–35 lat brało udział w marszu 4 czerwca. Czy to dużo, czy mało? Biorąc pod uwagę mobilność młodych dorosłych, którzy nie mają dodatkowych obowiązków i mogliby dojechać w każde miejsce, a nawet porównując to chociażby do Open’era, który gromadzi tak dużo młodych ludzi, wydaje się, że ten odsetek nie jest jednak duży” – mówi Peretiatkowicz.

Najczęściej wskazywane powody nieobecności to zbyt duża odległość od miejsca zamieszkania (32 proc.), brak czasu (23 proc.), brak zainteresowania polityką (20 proc.) i brak wiedzy o samym wydarzeniu (19 proc.). Niemal co trzeci młody Polak (28 proc.) zna kogoś, kto wziął udział w marszu, choć możliwe, że nie są to osoby z najbliższego otoczenia, lecz na przykład znajomi z internetu. „Okazuje się, że część młodych ludzi w ogóle nie wiedziała, że taki marsz się odbywa, co pokazuje, że nasi politycy do nich nie dotarli, nie posługiwali się tymi kanałami, z których młodzi czerpią informacje o świecie. Duża część młodych dorosłych nie pojechała, bo miała inne plany, była piękna pogoda i wyjazd weekendowy był ważniejszy od tego, żeby pójść na antyrządowy marsz. Jednak najbardziej niepokojące jest to, że 39 proc. młodych nie wzięło w nim udziału, ponieważ stwierdzili, że to i tak nic nie zmieni. To pokazuje, jak duży jest odsetek osób zawiedzionych polityką i liderami, którzy w tej polityce występują” – ocenia prezeska firmy badawczej IRCenter.

Jak wskazuje, młodzi ludzie przestają wierzyć w swoją sprawczość i wpływ na to, co się dzieje w kraju, co długofalowo może powodować zanik społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli weźmiemy pod uwagę tych młodych dorosłych, którzy mogą głosować, tj. w wieku 18–35 lat, a było ich w badaniu 841, badanie pokazuje, że 77 proc. młodych Polaków zamierza wziąć udział w jesiennych wyborach do parlamentu, a 17 proc. jeszcze się nad tym zastanawia, to – jak wskazują eksperci – te deklaracje zaangażowania mogą się okazać mocno zawyżone. Pozostali na wybory się nie wybierają, a najczęściej wskazywanym powodem (44 proc.) jest brak odpowiedniego kandydata bądź partii lub po prostu brak zainteresowania polityką (38 proc.). Natomiast dla 21 proc. młodych decyzja o nieuczestniczeniu w nadchodzących wyborach wynika z przekonania: „mój głos nic nie zmieni”. Niepokojące jest też, że 6 proc. nie wie, jak i gdzie oddać głos, co świadczy o potrzebie kampanii informacyjnej skierowanej do tej grupy wyborców. „Młodzi często mówią: nie idę na wybory, bo nie ma tam kandydata, który by w jakikolwiek sposób do mnie przemówił. Nie ma się co dziwić, patrząc na średnią wieku polityków w tym kraju, która oscyluje wokół 70-ki. Jak 70-letni człowiek może być wiarygodny dla ludzi, którzy mają w tym momencie 18 czy 25 lat? Prawda jest taka, że świat, o którym on mówi, dla młodych ludzi jest kompletnie niezrozumiały, podobnie jak podziały, na które powołuje się ten starszy człowiek. Stan wojenny czy pierwsze wolne wybory to jest dla nich prehistoria” – mówi Dorota Peretiatkowicz.

Młodzi często w ogóle nie rozumieją obecnej polityki. Pytani o to, czy opowiadają się po stronie lewicy, czy prawicy, często nawet nie rozumieją, o co dokładnie chodzi w tym pytaniu. Mają wrażenie, że lewica to jedynie PiS, które kojarzy im się z rozdawnictwem. Dla młodych ważne są kwestie takie jak np. wolności obywatelskie czy niepewna przyszłość. Tymczasem w tej chwili żadna z partii nie potrafi przekazać im prostych idei, które pozwoliłyby młodym się z nią utożsamiać. Wielu polityków jest przez nich traktowanych wręcz jako chodzące memy. Młodzi potrafią szybko wyłapywać sprzeczności w ich działaniach. „Marsz 4 czerwca znowu pokazał linię demarkacyjną, znowu podzielił społeczeństwo. A młodzi mają naprawdę dość podziałów, które organizuje im starsze pokolenie. Mają dosyć powoływania się na to, że jedni są dobrzy, a drudzy są źli. Uważają, że świat ma dużo więcej kolorów niż biały i czarny, i nie chcą już słyszeć o tych konfliktach, zaszłościach. Nie chcą oglądać polityków, którzy nie do końca są dla nich autorytetami, którzy zmieniają zdanie, którzy są z różnych stron atakowani, nie chcą brać udziału w tym dyskursie. Stoją z boku, przyglądają się, a działania starszych polityków budzą w nich niesmak. W efekcie duża część młodych dorosłych mówi: ten marsz nie był o mnie, nie miał ze mną nic wspólnego, nie rozumiem, jakie idee krążyły wokół tego marszu, nie rozumiem tego konfliktu, nie rozumiem, kto tam był atakowany, nie rozumiem obrony drugiej strony, w ogóle nie rozumiem, co tam się dzieje. To nie jest mój plac zabaw” – mówi socjolożka.

Jak pokazują badania IRCenter, młodzi dorośli, stanowiący niezagospodarowany elektorat w wieku 18–35 lat, często nie do końca rozumieją sens i cel takich inicjatyw społecznych. Brakuje im wiedzy na temat polityki i narzuconego przez nią podziału społeczeństwa. Stąd bierze się skuteczność Konfederacji w zdobywaniu ich poparcia. „To jest jedyna partia, w której są młodzi ludzie i która pokazuje młodych ludzi sukcesu. A młodzi tego właśnie chcą: odnieść w swoim życiu sukces ekonomiczny, dobrze żyć, zwiedzać świat i mieć pewność, że decyzje, które podejmują, w przyszłości zapewnią im godne życie. Do tego właśnie odwołuje się Konfederacja. A młodzi nawet nie zauważają jej pomysłów na to, co zrobić z mniejszościami czy imigrantami. Oni słyszą tylko, że Konfederacja mówi, że każdemu młodemu człowiekowi należy się dom, trawnik, najlepiej z dwoma samochodami. To jest coś, co do nich przemawia, to jest konkret. To nie jest powoływanie się na 4 czerwca i tego, że były wtedy wolne wybory” – dodaje Dorota Peretiatkowicz.

Młodzi najczęściej planują głosować w wyborach na Koalicję Obywatelską (21 proc.) i Konfederację (20 proc.). Zjednoczona Prawica może liczyć na 11 proc. głosów młodych wyborców, Lewicę planuje wesprzeć 9 proc., a Trzecią Drogę – 8 proc. Aż 23 proc. nie ma na kogo zagłosować. W porównaniu do sondaży na próbach reprezentatywnych widać, że najbardziej wśród młodych wyborców przegrywa Zjednoczona Prawica, a wygrywa Konfederacja. To pokazuje, jak dużo partie mają do zdobycia, jeśli znajdą sposób na dotarcie do najmłodszych wyborców, których trzeba przekonać nie tylko do siebie, ale także do udziału w wyborach.

Źródło: Newseria.pl

środa, 28 czerwca 2023

  

Ukrainizacja świata

Coś poszło nie tak, kiedy amerykańskie instytucje przyjmują mity o odwetowych nacjonalizmach innych krajów.


dniu, w którym mój artykuł o odrusyfikowaniu rosyjskiej sztuki w zachodnich muzeach został opublikowany na tej stronie, amerykańska pisarka Elizabeth Gilbert dobrowolnie wycofała swoją nadchodzącą powieść Snow Forest . Po raz pierwszy usłyszałam nazwisko Gilbert, ale znałam jej powieść Jedz, módl się, kochaj — prawdopodobnie dlatego, że zobaczyłam tytuł wyhaftowany na poduszkach w TJ Maxx.

Decyzja Gilbert, którą wyjaśniła w krótkim filmie opublikowanym na Twitterze, była motywowana apelem działaczy proukraińskich, rozgniewanych tym, że akcja powieści rozgrywa się w Rosji. Gilbert przyznała się, że jest niewrażliwa, ale zachowała nadzieję, że w końcu opublikuje swoją pracę: „Dokonuję korekty kursu i usuwam książkę z harmonogramu publikacji. To nie jest czas na publikację tej książki”.

Chociaż odwołują się do współczucia – „pomyśl, jak to jest, gdy twój kraj został najechany” – trudno mi się z ukraińskimi nacjonalistami utożsamić. Kiedy Żydzi próbowali wymazać każdą wzmiankę o Niemczech – lub Ukrainie, jeśli o to chodzi? Wielki pisarz jidysz Szolem Alejchem, który w 1905 roku uciekł przed pogromami na terenach dzisiejszej Ukrainy, porównał kiedyśUkraiński poeta narodowy Taras Szewczenko do Pieśni nad Pieśniami – nawet gdy niektóre wersety Szewczenki wychwalały pogromy. Alejchem opierał się na własnym, bezpiecznym poczuciu przynależności narodowej, które ostatecznie wywodziło się z boskich objawień, takich jak Dziesięć Przykazań. Z drugiej strony Ukraińcy nie kończą czterdziestoletniego pobytu na pustyni. Toczą walkę z narodem powszechnie uznawanym za mającego wielką kulturę, ich przodkowie entuzjastycznie uczestniczyli w tej kulturze, a ich rodakom trudno jest się od niej oddzielić. 

Ukraińcy mają rację, kiedy narzekają, że Putin chce wymazać narodowość ukraińską, ale próbują to zrobić Rosji. Oprócz niedawnej mody pisania słów „Rosja” i „Putin” małymi literami, ukraińscy zwolennicy na Zachodzie wzywają do zaprzestania produkcji muzyki rosyjskiej – nawet jeśli niektórzy kompozytorzy, jak Czajkowski, mają ukraińskie korzenie – i do zmiany nazwy rosyjskiej dzieła sztuki jako ukraińskie i generalnie usuwają wszelkie odniesienia do Rosji. 

Dziwne narracje historyczne wychodzą z Ukrainy po rozpadzie ZSRR. Podczas gdy wszystkie narody mają element udawania w swoich założycielskich mitologiach – jestem prawie pewien, że George Washington skłamał kilka razy – post-sowiecka wersja ukraińskiej historii jest zarówno fantastyczna, jak i pełna zazdrości. 

Mówi się, że Ukraina istniała wiecznie, na długo zanim Słowianie osiedlili się na ziemiach, które obecnie zajmuje, i słowo Ukraina było w użyciu. Wersje tej zaktualizowanej narracji przelały się do anglojęzycznych mediów. Na przykład ukraiński magazyn z Chicago z przekonaniem twierdzi , że „cywilizacje ukraińskie sięgają 4800 rpne”, a „związki Ukrainy z Europą Zachodnią sięgają ponad 1000 lat wstecz”. Ale starożytni Scytowie i Trypilanie, którzy mieszkali na terenach dzisiejszej Ukrainy, nie byli Słowianami. Co więcej, księstwo, które przed mongolskim jarzmem miało rozległe powiązania z Europą Zachodnią, nazywało się Rusią Kijowską. Rządzona była przez skandynawską dynastię Ruryków z Nowogrodu. Ziemie te były zasiedlone przez przodków zarówno Rosjan, jak i Ukraińców. 

„Ukraina” – tłumaczona z języków słowiańskich jako „Pogranicze” – była wschodnim krańcem XVI-wiecznej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wyjątkowa ukraińska jednostka kulturowa i polityczna wyłoniła się wraz z XVII-wiecznym powstaniem kozackim Bohdana Chmielnickiego , ale Kozacy poprosili Rosję o ochronę. Ukraiński nacjonalizm sięga dopiero XIX wieku. 

Równie wątpliwe są twierdzenia Kyiv Independent , że Rosja nie znalazła Odessy i Charkowa, ponieważ przez wieki inne ludy zakładały osady na terenach wokół tych miast. Ta propozycja jest analogiczna do współczesnych uznań gruntów narzuconych amerykańskim sektorom publicznym i prywatnym; z pewnością Indianie Ohlone mieszkali na terenie dzisiejszego San Francisco, ale nie zbudowali miasta. Podobnie wiele plemion miało osady na południu i wschodzie Ukrainy, ale najważniejsze jej ośrodki miejskie zostały założone przez Imperium Rosyjskie. 

Teraz, gdy Ukraina walczy na swoim terytorium z Rosją, Ukraińcy cieszą się naszą sympatią. Uczucia dobrej woli nie powinny przekładać się na przenikanie dziwnych pomysłów do zachodnich środowisk akademickich , ale niestety mówienie o „dekolonizacji” rosyjskiej historii stało się trendem. Polega ona na zastąpieniu używanego w omawianym okresie słowa „Rosja” lub „Rosjan” słowami „Ukraina” lub „Ukraińca”. Na przykład, etniczny Polak i rosyjski malarz suprematysta Kazimierz Malewicz może zostać przemianowany na Kazimierza Malewicza i uznany za Ukraińca. 

Ten rodzaj wymiany kulturowej jest jak głasnost na odwrót – w latach 80. naród radziecki zwracał się do zachodnich uczonych, aby poznać uczciwą historię, tak jak to było praktykowane w wolnym świecie. Ale dzisiaj, kierując się ideologią, zachodnie środowisko akademickie jest karmione narracjami o upadłych państwach byłego ZSRR. 

Te narracje mogą być dla nas nowe, ale Rosjanie i Ukraińcy mieli z nimi styczność od dziesięcioleci. Nie jestem w stanie powiedzieć, ilu Ukraińców uważa się za Scytów – nie wydaje mi się, żeby większość z nich wiedziała zbyt wiele o starożytnym plemieniu – lub uważa, że Rosja „ukradła” ukraińskich artystów. W Rosji post-sowiecka narracja ukraińska spotkała się z szyderstwem. Nic dziwnego: niektórzy Ukraińcy nie ośmielają się wypowiedzieć słowa „Rosja”, zamiast tego wolą „Moskwa” i argumentują, że słynni Rosjanie byli w rzeczywistości Ukraińcami, nawet jeśli oczywiście mówili do siebie po rosyjsku. 

Dla przypomnienia, tego rodzaju wymazywanie nie ogranicza się do Rosji. Na przykład Ukraina uważa urodzonych w Kijowie i Odessie Żydów Goldę Meir i Władimira Żabotyńskiego za swoich, nawet gdy proukraińscy amerykańscy naukowcy z Harvardu wypisują pogromy ukraińskich nacjonalistów z historii. 

Ci, którzy na Zachodzie śledzą wydarzenia na Ukrainie, znają często poruszane przez obie strony kwestie – odrodzenie neonazistów, Hołodomor, historyczny status Krymu i Donbasu, a może kwestię językową. Stosunki między Rosjanami i Ukraińcami od dziesięcioleci idą na południe i panuje wzajemna nieufność. Ukraina ma bardzo realne historyczne pretensje do Rosji – na przykład rozwiązanie przez Katarzynę Wielką samorządności kozackiej. Ale potem nacjonaliści odwracają się i topią te kwestie w chórze nonsensów. Efekt końcowy to trzydzieści lat niepodległości zmarnowanych na wątpliwe projekty ideologiczne i rujnowanie stosunków z sąsiadami. 

W ostatnich tygodniach Ukraina sponsorowała najazdy na region Biełgorod w Rosji. Niektórzy nacjonaliści marzą nie tylko o odzyskaniu Krymu, ale także o marszu na Moskwę. To są przechwałki i desperackie próby dowartościowania się. Rosja jest największą potęgą jądrową i graniczy z Ukrainą. Ukraińscy nacjonaliści nie mogą zniszczyć Rosji wolą. 

Niemniej jednak sama siła ich woli przechodzi długą drogę na Zachodzie. Gilbert może pomyśleć, że może przykucnąć do końca wojny, a potem opublikować swoją pracę, ale wojna może być długa, a jak dotąd ukraińscy nacjonaliści dość skutecznie narzucali swój program amerykańskim instytucjom. 

Nie mogę powiedzieć, że jestem zainteresowany czytaniem Snow Forest , ale precedens, który tworzy Gilbert, jest niepokojący. Ten epizod autocenzury nie może być postrzegany poza szerszym kontekstem ukraińskiej autoinwencji. Ale ja, amerykański czytelnik, powinienem móc przeczytać każdą książkę z rosyjską treścią, kiedy tylko zechcę. Wątpliwe stypendium nie powinno zanieczyszczać naszych instytucji edukacyjnych i kulturalnych — choć trzeba to przyznać, sami wyrządziliśmy wiele szkód.


O AUTORZE

Katia Sedgwick

Katya Sedgwick jest pisarką mieszkającą w rejonie Zatoki San Francisco. Możesz śledzić ją na Twitterze @KatyaSedgwick .

Artykuły autorstwa Katy

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...