poniedziałek, 13 maja 2024

 

Czy Żydzi naprawdę rządzą światem?


To pytanie rozgrzewa zawsze do czerwoności, uaktywniając szczególnie zaciekłych antysemitów, jak i zajadłych obrońców „uciskanego” „narodu wybranego”. Bo z jednej strony jest w nim wiele prawdy i nie trzeba szczególnej spostrzegawczości, by zauważyć pewną tendencję w kręgach władzy, finansów i mediach. Z drugiej takie stwierdzenie powstało na podstawie wielu uproszczeń, uogólnień i mitów, bo gdyby przyjrzeć się rzetelnie sytuacji, kwestia monopolu nie jest aż tak oczywista.

Drogi Czytelniku! Jeżeli jesteś przywiązany do powyższego dogmatu i zamierzasz trwać w nim bez względu na jakiekolwiek argumenty, to w tym momencie możesz śmiało zakończyć czytanie tego tekstu. Jeżeli jednak chcesz zyskać szerszą i bardziej obiektywną perspektywę i przybliżyć się do stanu faktycznego w kwestii wpływów żydowskich (a są ogromne), to ten tekst pomoże Ci wykonać ku temu duży krok.

Przyglądając się najważniejszym światowym wydarzeniom ostatnich kilkuset lat, nietrudno zauważyć, że kluczową rolę odgrywa świat finansów, a w nim najbogatsze klany finansowe. Najuczciwiej będzie więc dokonać bilansu najbardziej wpływowych rodów żydowskich i nieżydowskich. Jako że w temacie został użyty zwrot „czy rządzą?”, skupimy się na rodzinach, których wpływy sięgają lub jeszcze niedawno sięgały do czasów obecnych. W celu podbicia ciekawości zagadnienia w wielu przypadkach zostały dodane różne ciekawostki.

WPŁYWOWE RODY ŻYDOWSKIE

Rody pochodzenia żydowskiego:

– Warburg (Paul był kluczowym założycielem Rezerwy Federalnej – FED-u, Sigmund – jeden z architektów UE),

– Lazard (Lazard Frères – jeden z największych banków inwestycyjnych świata),

– Baruch (Bernard stworzył termin „zimna wojna”, promował Churchilla i Bushów),

– Dillon (prawdziwe nazwisko Łapowscy, oskarżeni o spowodowanie Wielkiego Kryzysu),

– Goldsmith (współzałożyciele Partii Zielonych),

– Hambro (bliskie powiązania z MI6), Salomon (u Williama karierę zaczynał Michael Bloomberg),

– Stern (współutworzenie banku Paribas),

– Wallenberg (w 1990 r. kontrolowali 30% PKB Szwecji),

– Oppenheim (w ich gazecie jako redaktor pracował Marks),

– Schiff (wrogowie Morganów, część rodziny od XVIII mieszkała w Polsce) Rothschild,

– Fould,

– Bischoffsheim,

– Goldman i Sachs,

– Bischoffsheim,

– Ephrussi,

– Bleichroeder,

– Mendelssohn,

– Speyer,

– Safra.

INNE WPŁYWOWE RODY

Rody pochodzenia nieżydowskiego:

– Aldrich (Nelson – współzałożyciel FED-u, jego córka wyszła za Johna Rockefellera),

– Baker (udział przy zakładaniu FED-u, George – współzałożyciel dzisiejszego Citibank),

– Barclay (Barclays Bank, przejęli upadły Lehman Brothers),

– Botin (założyciele i właściciele banku Santander),

– Finck (Wilhelm założył towarzystwo ubezpieczeniowe Allianz),

– Hoare (5 największy bank świata),

– Hottinger (ich bank współtworzył AXA),

– Mellon (Bank of New York Mellon – aktywa na 1,8 biliona dolarów),

– Merck (EMD – najstarsza na świecie firma farmaceutyczna i chemiczna),

– Metzler (Metzler Bank – jeden z najstarszych na świecie, oddziały na kilku kontynentach),

– Seillière (Ernest-Antoine, członek komitetu założycielskiego grupy Bilderberg),

– Whitney (Eli – były dyrektor wykonawczy Banku Światowego),

– Rockefeller,

– Morgan,

– Baring,

– Borromeo,

– Dupont,

– Mees,

– Kezwick.

WNIOSKI

Jak widać, wpływy żydowskie i pozostałe rozkładają się mniej więcej po równo. Podobnie wygląda to w sferze największych bogaczy świata. Po jednej stronie mamy Sorosa, Zuckerberga, Bloomberga i Larry’ego Page’a, po drugiej Buffeta, Gatesa, Muska czy Bezosa. Sytuacja rodzi więc wiele pytań, które domagają się odpowiedzi.

Czy Żydzi posiadają na szczytach władzy nadreprezentację w stosunku do swojej populacji? Tak i to zdecydowaną! Tylko ktoś z klapkami na oczach może uważać, że tak nie jest, lub że jest to zbieg okoliczności.

Czy dążą do tego, by finalnie wszystkie wpływy skupiały się w ich kręgu? Wszystko na to wskazuje.

Czy w tej chwili mają najwięcej do powiedzenia, a reszta pełni rolę podrzędną? Nie. Wśród pochodzenia nieżydowskiego jest wystarczająco wiele potężnych, na czele z Rockefellerami rodów, które nie muszą się nikomu podporządkowywać. Siła jednej i drugiej strony jest podobna, a solidarność nie wynika z żadnej hierarchii, ale ze wspólnego celu ludzi bogatych: zysku i nienasyconej żądzy władzy. Warto jednak zwrócić uwagę, że sam fakt, iż w ogóle występuje potrzeba dzielenia ich na pochodzenia żydowskiego i nieżydowskiego może dawać do myślenia.

PODSUMOWANIE

Wiele osób może czuć niedosyt, bo nie pojawiło się nic o lożach masońskich, Żydach ukrywających się pod zmienionymi nazwiskami, historii uzyskiwania przez nich wpływów oraz zakulisowych manipulacjach. Całość zagadnienia jest jednak tak szeroka i skomplikowana, że felieton musiałby przerodzić się w bardzo obszerny referat, a nie to jest jego celem.

Tekst ma za zadanie obiektywnie ukazać stan obecny, efekt końcowy wieków zmagań i rywalizacji w najwyższych sferach. Choć nie jest to pełny obraz rzeczywistości, a subiektywnie wybrany fragment, jest on na tyle duży, istotny i kluczowy, że w obliczu przytoczonych w nim faktów można uznać, iż jest reprezentatywny. Wynika z niego, że między wpływami żydowskimi i nieżydowskimi panuje względna równowaga, co z jednej strony jest pocieszające, a z drugiej mocno zastanawiające, ponieważ taki rozkład sił jest zdecydowanie nieproporcjonalny i szkodliwy. I mimo że po bliższym przyjrzeniu się sytuacji stwierdzenie o żydowskim monopolu traci na sile, to jest to, szczególnie w obliczu specyficznej moralności i mentalności skrajnych Żydów (skrajnych, nie wszystkich!) zjawisko na tyle widoczne i niepokojące, że nie można go lekceważyć i należy o nim mówić.

Autorstwo: Radek Wicherek (Polaku Dawaj z Nami)
Na podstawie: „Finansowe dynastie. Architekci globalizmu” (A. Paczkałow), Jewornotjew.com, „Wikipedia”, inf. wł.
Źródło: WolneMedia.net

niedziela, 12 maja 2024

 

Bezsensowna walka ze zmianą klimatu


Ankieta przeprowadzona przez dziennik „The Guardian” pokazuje, że zaledwie 6% naukowców zajmujących się zmianą klimatu wierzy w to, że średnia temperatura wzrośnie do 2100 r. nie więcej niż o 1,5 stopnia Celsjusza w stosunku do poziomu z czasów przedprzemysłowych. Większość (77%) uważa, że wzrośnie ona o 2,5 stopnia lub więcej.

Wzrost o maksymalnie 1,5 stopnia to „ambitniejszy” cel wyznaczony w Porozumieniu Paryskim z 2015 r. (ratyfikowanym tak przez Unię Europejską, jak i przez Polskę). Mniej ambitny cel wyznaczony w tym porozumieniu to „poziom znacznie niższy niż 2 stopnie Celsjusza powyżej poziomu przedindustrialnego”. Porozumienie zobowiązuje państwa-strony do działań na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych.

Czyli cele, w imię których wiele państw świata, na czele z państwami Unii Europejskiej, prowadzi politykę zmierzającą do ograniczenia emisji dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych, są uznawane za nierealne – nie przez jakichś „szurów”, ale przez większość naukowców jak najbardziej widzących problem związany ze zmianą klimatu.

Innymi słowy, karne opodatkowywanie przemysłu opłatami za uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, wymuszanie odchodzenia od produkcji energii z paliw kopalnych, narzucanie norm emisji dwutlenku węgla dla samochodów, próby wymuszania odchodzenia od samochodów spalinowych na rzecz tańszych elektrycznych i cały planowany „Zielony Ład” nie powstrzymają – zdaniem większości specjalistów od klimatu – globalnego ocieplenia i jego negatywnych skutków.

Natomiast z całą pewnością spowolnią rozwój gospodarczy i wytwarzanie bogactwa oraz pogorszą poziom życia, bo ludzie po prostu będą biedniejsi, ponosząc koszty beznadziejnych wysiłków ograniczenia wzrostu temperatury.

Jest to droga donikąd.

Czy nie lepiej usunąć te hamulce rozwoju i liczyć na to, że w naturalny sposób (bo ludzie dążą do lepszego życia i dobrowolnie za to zapłacą) pozwoli on na wytworzenie środków pozwalających na przystosowanie się do nieuniknionej zmiany klimatu?

Rozwój nie powinien być „zrównoważony”. Powinien być tak szybki, jak to możliwe.

Być może za sto, trzysta czy więcej lat ludzie będą musieli opuścić okolice równika i przemieścić się bliżej biegunów. Być może woda z topniejących lodowców zaleje część oceanów. Być może część obszarów Ziemi stanie się pustynią. Ale jeżeli rozwój będzie postępował, to może nie być to dużym problemem i ludzie będą mogli żyć lepiej i wygodniej niż dziś na przykład w sztucznych środowiskach. Albo w Kosmosie.

Za to próba zachowywania za wszelką cenę „najlepszego z możliwych klimatów” może doprowadzić do tego, że klimat i tak się zmieni z negatywnymi skutkami dla ludzi, ale ci nie będą mieli środków do przystosowania się. Bo zasoby zostaną zmarnowane na Zielone Łady i podobne pomysły.

Autorstwo: Jacek Sierpiński
Źródło: Sierp.Libertarianizm.pl


  1. Barnaba d’Aix 11.05.2024 16:32

    Zastanawiam się, jaki wpływ na te 77% ma wysokość grantów otrzymanych na opisanie zmian klimatycznych od różnych “fundacji pozarządowych”. Czy ktoś to bada?
    Czytam opracowanie “Zmiany klimatu” (ISBN 978-83-67135-13-9), włos się jeży, jak ta czerwono-zielona banda robi nas w konia i prowadzi na skraj ekonomicznej przepaści.

  2. emigrant001 11.05.2024 17:43

    Czy ci ludzie, którzy nazywają się “naukowcami” wiedzą, że klimat się zmienia od czasu powstania planety Ziemia:) i nie ma sensu z tym walczyć.
    Czy w czasach jak istniała Pangea, ktoś martwił się jej rozdzieleniem? i próbował to powstrzymać?:)
    @Barnaba d’Aix
    wydaje mi się, że nawet słabo rozgarnięty dostrzega w walce z klimatem pokłady hipokryzji.

  3. nedosew 11.05.2024 22:02

    Tu nie chodzi o walkę ze zmianami klimatycznymi, ale o dojenie nas z kasy.

    Gdyby nie była to ściema, te same siły, które nawołują do zmiany stylu życia, ograniczenia emisji gazów, wprowadzania samochodów elektrycznych itd.
    piały by dzień i noc o natychmiastowe zatrzymanie wojny na Ukrainie, gdzie codziennie wystrzeliwane jest tysiące pocisków altyryjskich, powodujące ogromne spustoszenia, pożary, wybuchy, gdzie palą się składy paliw, amunicji, pojazdy wojskowe budynk itd. Nieustający czarny, toksyczny dym na niebie )))
    A tu cisza, ekolodzy nawet nie zająkną się na ten temat.
    Dlaczego?
    Ponieważ dokładnie te same siły które zarabiają na tzw. “zmianach klimatycznych” zarabiają na produkcji uzbrojenia i wojnach )))
    My jesteśmy tylko bydłem i mięsem do trzepania kasy.

piątek, 10 maja 2024

 

Armatorzy oszczędzają i zrzucają zanieczyszczenia do Bałtyku


Morze Bałtyckie to niezwykle delikatny ekosystem, jedno z najbardziej zagrożonych mórz świata. Tymczasem armatorzy statków, zamiast zainwestować w czystsze technologie, inwestują w instalacje, dzięki którym zrzucają do wody odpady powstałe w procesie oczyszczania spalin. Naukowcy z Uniwersytetu Technologicznego Chalmersa obliczyli, że same tylko społeczno-ekonomiczne koszty takich działań wyniosły w latach 2014–2022 ponad 680 milionów euro.

Prywatne firmy zaoszczędziły w ten sposób olbrzymie pieniądze, obciążając nas wszystkich kosztami swojej działalności i zanieczyszczając Bałtyk. „Widzimy tutaj oczywisty konflikt interesów. Prywatne firmy odnoszą korzyści koszem jednego z najbardziej wrażliwych akwenów morskich na świecie” – uważa doktorantka Anna Lunde Hermansson.

Wiele statków używa jako paliwa ciężkiego oleju napędowego. Jest on tani i bardzo zanieczyszcza powietrze. Jest na tyle szkodliwy, że od 2011 roku obowiązuje nałożony przez Międzynarodową Organizację Morską zakaz poruszania się statków z tym paliwem na wodach Antarktyki, a w bieżącym roku wchodzi zakaz dotyczący wód Arktyki. Ta sama organizacja wprowadziła w styczniu 2020 roku ściślejsze regulacje dotyczące emisji tlenków siarki i pyłów zawieszonych przez paliwa używane w żegludze. Większość światowej floty przestawiła się na bardziej czyste paliwa, jednak część armatorów zdecydowała się na zainstalowanie aparatów absorpcyjnych oczyszczających spaliny i nadal używają bardziej brudnych paliw.

Badania emisji ze statków wykazały, że po wprowadzeniu regulacji światowa flota emituje mniej do atmosfery. Jednak naukowcy od dawna przestrzegają, że na oszczędności niektórych armatorów tracimy wszyscy. Aparaty absorpcyjne (skrubery), które zainstalowano na około 5000 statków, działają na zasadzie absorpcji gazu do cieczy. Ciecz wychwytuje związki, których chcemy się pozbyć i do atmosfery trafiają czystsze spaliny. Jednak statki pozbywają się zanieczyszczonej cieczy wypuszczając ją do wody. Dodatkowo zanieczyszczając m.in. Bałtyk. Taka zanieczyszczona woda zwiększa śmiertelność organizmów morskich, negatywnie wpływa na ich wzrost, prowadzi do zakwitów fitoplanktonu i zakwaszenia lokalnych wód.

Naukowcy z Chalmers obliczyli też korzyści ekonomiczne, jakie z wykorzystywania skruberów odnieśli armatorzy 3800 używających je jednostek. Okazało się, że – w porównaniu z sytuacją, gdyby zainwestowali w napęd na czystsze paliwa – już do końca roku 2022 osiągnęli zysk w wysokości 4,7 miliarda euro. Biorąc pod uwagę fakt, że dzięki aparatom absorpcyjnym mogą nadal używać taniego, brudnego paliwa, instalacja najczęściej używanego systemu zwraca się w ciągu 5 lat. Jest to możliwe dzięki przerzucaniu kosztów na środowisko i nas wszystkich. „Armatorzy twierdzą, że działają w dobrej wierze i inwestują w ekologiczne technologie zmniejszające emisję siarki do atmosfery, więc nie powinni być karani. Nasze badania wykazały, że większość inwestycji już im się zwróciła, więc ich argumentacja nie jest prawdziwa” – dodaje Lunde Hermansson.

Niektóre kraje, jak Dania, Niemcy, Francja, Turcja, Chiny czy Portugalia zabroniły lub ograniczyły możliwość wypuszczania wody ze skruberów na swoich wodach terytorialnych. Armatorzy mogą jednak bezkarnie zanieczyszczać wody innych krajów i wody międzynarodowe.

Autorstwo: Mariusz Błoński
Zdjęcie: Trey Ratcliff (CC BY-NC-SA 2.0)
Na podstawie: Nature.com, Chalmers tekniska högskola
Źródło: KopalniaWiedzy.pl

wtorek, 7 maja 2024

 

NATOwizja


Już na samym początku mojego tekstu chciałbym zaznaczyć, że nie uważam siebie za wielkiego specjalistę od sceny muzycznej – ani tej starszej datą ani tym bardziej tej aktualnej. Ważne jest więc aby czytelnicy całkowicie odrzucili analizę mojego tekstu o Konkursie Piosenki Eurowizji pod kątem wydarzenia muzycznego. Tym bardziej, że ostatnie lata udowodniły, że jest to wydarzenie mocno polityczne. W swoim tekście chciałbym się skupić także na głębszym problemie jakim jest wpływanie, poprzez różnego rodzaju międzynarodowe konkursy, na świadomość całych społeczeństw.

Kiedy w 1980 roku Czesław Miłosz zdobywał Literacką Nagrodę Nobla, wielu mogłoby się zapytać: dlaczego akurat on? Czy jego warsztat literacki był na tyle wybitny, aby to właśnie jemu miał przysługiwać tenże zaszczyt?

Obywatel Polski nie otrzymał wówczas, w 1980 roku, literackiego nobla dokładnie od 56 lat. Ostatnim polskim laureatem w tej materii był Władysław Stanisław Reymont, który otrzymał wyróżnienie to w roku 1924. Dostał je za „wybitny narodowy epos pt. »Chłopi«”. Przez tyle dekad żaden polski literat nie dostąpił tegoż zaszczytu. Aż tu nagle, w 1980 roku, udało się to Miłoszowi. Zapytajmy więc: co takiego musiało się wydarzyć, że naród polski po raz kolejny dostąpił tego wyróżnienia? Czy doszło do tego w wyniku przyjścia na świat wybitnej postaci w tej dziedzinie, czy też zadziałał czynnik polityczny?

Nie wykluczając tego pierwszego, dzisiaj wiemy, że zadziałał także czynnik polityczny. Miłosz otrzymał nagrodę nobla jako przedstawiciel narodu, który zrodził ruch związkowy Solidarność, który w dużej mierze realizował zachodnie interesy, a co najmniej im sprzyjał, na obszarze konkurencyjnego czy też otwarcie wrogiego, jak to czasami bywało, bloku komunistycznego.

10 października 1980 roku amerykański polityk polskiego pochodzenia Zbigniew Brzeziński skreślił do Miłosza list, w którym napisał: „Wypowiadam się w imieniu wszystkich Amerykanów, ale przede wszystkim tych, z polskimi korzeniami, wyrażając dumę i podziw, które, w związku z decyzją Komitetu Noblowskiego, odczuwam”.

To, jak bardzo nagroda nobla dla Miłosza miała wymiar polityczny, niech uzmysłowi nam fakt, że jej laureat pochodził z Kresów Wschodnich, które w wyniku porozumień z lat 1940. zostały odebrane Rzeczypospolitej a przyznane Związkowi Radzieckiemu. Komunistyczne służby specjalne były zapewne tym mocno zaniepokojone. Jeden z dziennikarzy „Trybuny Ludu”, ówczesnego wyraziciela idei partyjnych miał w tamtym okresie stwierdzić, że „od momentu przybycia Miłosza do Sztokholmu i jego konferencji prasowej na lotnisku Arlanda – nadawano jej charakter wydarzenia politycznego, wymierzonego przeciwko rządowi i ustrojowi w Polsce”.

Po otrzymaniu nobla przez Miłosza, w niedługim czasie, podobną nagrodę, tyle że w dziedzinie pokojowej, otrzymał kolejny Polak, a mianowicie Lech Wałęsa. W tym przypadku mówić możemy nie tylko o lobbingu sfer związanych z zachodnimi tajnymi służbami, lecz także o pewnym sprzeciwie strony norweskiej, która nie chcąc zadrażniać stosunków z ZSRR, i wychodzić na kogoś w rodzaju wyraziciela amerykańskiej woli, w pierwszym terminie, a więc w roku 1982 odmówiła przyznania nobla polskiemu działaczowi związkowemu. Jednak rok później, w roku 1983, wola kręgów amerykańskich została spełniona.

Pod kątem podtrzymywania na duchu czy też podprogowego wspierania narodów, które realizować mogą polityczne interesy bloku zachodniego, należy także ocenić zwycięstwo Polski w konkursie Miss Świata 1989 roku. Co prawda organizatorka konkursu Julia Morley stwierdzić miała, że Polska nie jest pępkiem świata i laureatka konkursu z naszego kraju, Aneta Kręglicka, zawdzięcza zwycięstwo temu, że była po prostu najlepsza, jednak wydaje się, że przemiany ustrojowe w Polsce roku 1989 i ogólnie skręt naszego kraju a za nim całego bloku socjalistycznego, w kierunku zachodu, odegrał pewną rolę w tym, że to właśnie Polka została obdarowana tym tytułem.

Z Konkursem Piosenki Eurowizji sprawa wygląda jednak nieco inaczej niż w przypadku Nagrody Nobla czy konkursu Miss Świata. Otóż według NATO-wskich dokumentów Pakt Północnoatlantycki w przeddzień podpisania „Traktatów rzymskich”, ustanawiających Europejską Wspólnotę Gospodarczą, chciał aby zorganizowano „Festiwal Północnoatlantycki”, który według tajnych dokumentów bloku miał obsługiwać interesy sojuszu.

Trudno znaleźć dowód, który bezsprzecznie potwierdzałby związek pomiędzy akceptacją przez sojusz zachodni inicjatywy Festiwalu Północnoatlantyckiego a samym Konkursem Piosenki Eurowizji. Co niektórzy jednak tak owego się doszukali. I tak na przykład w sieci „Voltaire” w maju 2022 roku pojawił się artykuł pt. „Pentagon organizuje zwycięstwo Ukrainy na Eurowizji 2022 roku”, podparty NATO-wskimi dokumentami, odtajnionymi kilka lat temu, w którym wprost stwierdzono, że to NATO wymyśliło konkurs Piosenki Eurowizji w 1955 roku i zawsze „pociągało w nim za sznurki”. Z kolei Stany Zjednoczone odgrywać mają decydującą rolę w przypadku końcowego wyniku.

Innym głosem popierającym związek pomiędzy stworzeniem Eurowizji a sojuszem Północnoatlantyckim był głos Corbett Report, znanej audycji geopolitycznej, gdzie stwierdzono, iż: „Eurowizja została utworzona przez NATO zasadniczo jako medialna operacja psychologiczna”.

Co jednak tak naprawdę wiemy o powiązaniach między Konkursem Piosenki Eurowizji a NATO?

Z odtajnionych w 2015 roku dokumentów wynika, że wydawcy czasopisma „Paris Match” zaproponowali Sojuszowi Północnoatlantyckiemu zorganizowanie Festiwalu Północnoatlantyckiego na wzór francuskiego festiwalu „Nuits de l’armee”. NATO w dokumencie AC/52-D/131 stwierdza, że gdyby Festiwal Północnoatlantycki odbył się w pierwszej połowie 1956 roku (pierwszy konkurs piosenki Eurowizji miał miejsce 24 maja 1956 roku) to „zapewniłby sojuszowi w wyżej wymienionych krajach europejskich [tj. we Francji, Belgii, Wielkiej Brytanii, Danii i Włoszech] podwójnie skuteczny materiał propagandowy, ponieważ byłby to zarówno atrakcyjny, jak i konkretny przykład solidarności północnoatlantyckiej”. Według tego samego natowskiego dokumentu „inną ważną zaletą [festiwalu] jest to, że z punktu widzenia reklamy taki festiwal połączyłby zarówno wojskowe, jak i »wspólnotowe« aspekty Sojuszu”. Dalej czytamy: „Komitet [Informacji i Współpracy Kulturalnej NATO] zbyt dobrze zdaje sobie sprawę z trudności, z jakimi boryka się sekcja informacji i reklamy, aby nie docenić tej opcji”.

W końcowej części dokumentu, w dziale wniosków czytamy z kolei, że jeżeli wspominany już komitet zgodzi się na organizację festiwalu, to powinno to nastąpić jak najszybciej: „Jeśli Komitet jest skłonny przeanalizować ten projekt i jest w stanie zgodzić się na niego co do zasady, takie porozumienie powinno zostać osiągnięte tak wcześnie, jak to możliwe, aby umożliwić Komitetowi złożenie pozytywnego sprawozdania Radzie przed zatwierdzeniem przez zainteresowane kraje. W ten sposób festiwal mógłby zostać zaplanowany na wiosnę przyszłego roku i być może zbiegłby się z siódmymi urodzinami NATO”.

Przypomnijmy, że istotnie pierwszy Konkurs Piosenki Eurowizji miał miejsce na wiosnę 1956 roku, niemal dokładnie w siódmą rocznicę zawarcia układu w Waszyngtonie. Dalej czytamy, że zgodę na organizację Festiwalu Północnoatlantyckiego wyraził sekretarz generalny NATO: „Należy podkreślić, że projekt przedstawiony w niniejszym memorandum został przedłożony Sekretarzowi Generalnemu, który zasadniczo wyraził na niego zgodę. Lord Ismay jest zdania, że byłoby to działanie, które mogłoby wzbudzić zainteresowanie opinii publicznej w krajach NATO i doprowadziłoby do lepszego zrozumienia, czym jest Wspólnota Atlantycka”.

Mamy więc bardzo silne dowody poszlakowe, dające nam niezwykle dużą dozę prawdopodobieństwa, że Konkurs Piosenki Eurowizji jest w istocie tymże właśnie Festiwalem Północnoatlantyckim, o którym mowa w NATO-wskich dokumentach z przełomu 1955 i 1956 roku.

Kiedy już wiemy, że prawdopodobnie istnieje związek pomiędzy paktem wojskowym NATO a Konkursem Piosenki Eurowizji, zastanówmy się nad ostatnimi 2 latami tego projektu.

W 2022 roku Federacja Rosyjska rozpoczęła tzw. wojskową operację specjalną na Ukrainie. W roku inwazji na naszego południowo-wschodniego sąsiada to właśnie Ukraina została zwycięzcą Konkursu Piosenki Eurowizji. Zastępca Sekretarza Generalnego NATO Mircea Geoana miał wówczas stwierdzić: „Chciałbym pogratulować Ukrainie zwycięstwa w konkursie Eurowizji. […] widzieliśmy wczoraj ogromne poparcie społeczne w całej Europie i Australii dla odwagi [Ukraińców] … Oczywiście piosenka była piękna, jest piękna”.

Jak zauważył w swoim tekście Reuters: „Eurowizja i NATO mogą nie być zwykle ze sobą kojarzone, ale w niedzielę zastępca szefa sojuszu pogratulował Ukrainie zwycięstwa w corocznym konkursie muzycznym z »piękną piosenką«, nazywając ją świadectwem odwagi w walce z Rosją”.

Warto przyjrzeć się także konkursowi Eurowizji z 2023 roku, który to wygrała Szwecja. Ta sama Szwecja, która była wówczas przygotowywana do wstąpienia właśnie w szeregi NATO. Co nastąpić miało ostatecznie w roku 2024. Czy w tym przypadku również mogliśmy mieć do czynienia z działaniem promującym ten kraj, który akurat należało podbudować propagandowo, aby zrealizował on w danej chwili lub w niedalekiej przyszłości interes wojskowego paktu zachodniego?

Trudno będzie rzecz jasna udowodnić głębszy spisek mający na celu promowanie takich krajów i takich utworów na Konkursie Piosenki Eurowizji, które akurat realizują interesy Paktu Północnoatlantyckiego. Pewne przesłanki sugerują nam jednak, że coś jest na rzeczy. Tym bardziej że dziwnym trafem 2 miejsce w tym samym konkursie piosenki Eurowizji 2023 zdobyła Finlandia, która właśnie w 2023 roku stała się członkiem sojuszu.

Ponieważ istnieją pewne dosyć silne przesłanki, że związek pomiędzy NATO a Konkursem Piosenki Eurowizji istnieje i ta druga może realizować interesy sojuszu, zastanówmy się, kto mógłby zgodnie z tą logiką wygrać konkurs w roku 2024.

Ponieważ Ukraina radzi sobie na wschodnioeuropejskim teatrze wojennym coraz to gorzej, a Ukraińcy są coraz mniej chętni do walki z Rosjanami, logicznym wyborem dla zakulisowych macherów wydaje się właśnie postawienie na zwycięstwo Ukrainy. Wydaje się jednak, że kolejna wygrana kraju ze stolicą w Kijowie byłaby już nieco zbyt grubymi nićmi szyta.

Jeżeli spojrzymy na geografię Europy i kraje, które mogą być potencjalnie narażone na użycie ich w wojnie z Rosją lub też na działania odwetowe Rosji za ich zaangażowanie na Ukrainie, Polska wydaje się być kluczowa. Nie sądzę jednak, abyśmy zostali mianowani na zwycięzców Konkursu Piosenki Eurowizji z tegoż właśnie względu. Aczkolwiek niczego wykluczać rzecz jasna nie można.

Jest jednak pewien kraj, który co prawda nie leży w Europie ani nie należy do NATO, lecz jego znaczenie dla świata zachodniego trudno pominąć. Mowa rzecz jasna o Izraelu.

Izrael w roku 2023, na wiele miesięcy przed konkursem piosenki Eurowizji 2024, został brutalnie zaatakowany przez organizację palestyńską Hamas, po czym odpowiedział de facto ludobójstwem na narodzie palestyńskim, za co dzisiaj politycy z tego kraju mogą stanąć przed międzynarodowymi trybunałami. Stany Zjednoczone bronią swojego jedynego stałego, niezbywalnego sojusznika ze wszystkich sił.

Jeżeli więc prawdą jest, że USA mają decydujący wpływ na to kto w ostateczności wygrywa Konkurs Piosenki Eurowizji, który miał powstać z inspiracji NATO, to Izrael wydaje się najważniejszym kandydatem do wygranej w roku 2024. Czy jednak tak się właśnie stanie? Cóż, osobiście jestem sceptyczny co do pewnych teorii spiskowych, które krążą po przestrzeni internetowej. W tym przypadku jednak nie zdziwiłbym się gdyby rzeczywiście wygrana w Konkursie Piosenki Eurowizji 2024 roku była pochodną interesów politycznych czy też polityczno-wojskowych. Czy jednak zwycięzcą zostanie Izrael? Cóż, pożyjemy, zobaczymy.

Autorstwo: Terminator 2019
Ilustracje: zrzuty ekranu dokumentów NATO
Źródło: WolneMedia.net

czwartek, 2 maja 2024

 

Barwy narodowe Polski


W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się barwy narodowe Polski, biel i czerwień?

W przeszłości kolejność tych barw nie była sprecyzowana i można spotkać się z odwrotną ich kolejnością. Czerwienią i bielą, co można zobaczyć na różnych filmowych rekonstrukcjach historii dawnej Polski. Natomiast w okresie Rzeczpospolitej Obojga Narodów flaga miała trzy pasy czerwono – biały – czerwony. Mnie w szkole podstawowej uczono, że barwy te wzięły się od krwi przelanej w walce o Polskę i blizn odniesionych w tych walkach. Brzmi to niezbyt przekonywająco.

Natomiast według „Wikipedii” górny biały pas polskiej flagi to odniesienie do białego orła, a dolny czerwony pas to pole tarczy herbowej. Kolor biały w heraldyce to reprezentacja srebra. Oznacza on również wodę, a w odniesieniu do wartości duchowych czystość i niepokalanie. Kolor czerwony odnosi się do ognia i krwi, a z cnót odnosi się do odwagi i waleczności. Również ta interpretacja nie brzmi dla mnie zbyt przekonywająco.

Skąd więc wzięły się barwy narodowe Polski? Powyższymi wyjaśnieniami musiałem się zadowolić przez większość życia, aż do czasu, kiedy dowiedziałem się o Chrobacji, a właściwie Chorwacji. Mianowicie na dawnych mapach Europy można znaleźć dwie Chorwacje. Pierwszą Chrobację, a właściwie Chorwację można zlokalizować terenach dzisiejszych polskich województw, małopolskiego, świętokrzyskiego i podkarpackiego. Lokalizacja ta wykracza poza aktualne granice Polski i dawna Chrobacja znajdowała się na terenach dzisiejszej Słowacji, Ukrainy. Być może Białorusi i innych państw współczesnej Europy w zależności jak zmieniały się granice na wskutek różnych wydarzeń historycznych. Tą Białą i Czerwoną Chrobację – Chorwację na terenach dawnej Polski możemy zobaczyć na poniższej mapie. Grande Khrobatie – Blanche to Wielka Biała Chorwacja. Natomiast Khrobatie – Rouge to Chorwacja Czerwona. Nazwy te widzimy je na poniższej mapie w okolicy miast Kraków i Przemyśl.

Druga również Biała i Czerwona Chorwacja – Chrobacja znajduje się na terenach dzisiejszych Bałkan. Na dawnych mapach Europy te obydwie Chorwacje, zarówno w Polsce jak i na Bałkanach dzielą się na Chorwację Białą i Chorwację Czerwoną! Bijela Hrvatska to Biała Chorwacja. Z kolei Crvena Hrvatska to Czerwona Chorwacja i widzimy je na drugiej mapie poniżej.

Skąd więc taki podział na Chorwację Białą i Czerwoną? Tak zwana Księga Welesa wspomina, że Słowianie wywodzą się od Nordyków, a ci charakteryzowali się białym i czerwonym kolorem włosów. Także ta argumentacja brzmi to mało przekonywająco. Kolejne wyjaśnienie brzmi bardziej wiarygodnie. Podział na Chorwację Białą i Czerwoną wynika z dawnego oznaczania kierunków świata za pomocą kolorów, które wywodzi się od ludów ałtajsko – tureckich. Ludy te używały kolorów do oznaczenia kierunków geograficznych. Kolory tych oznaczeń to, czerwień – południe, biel – zachód, czerń – północ, zieleń – wschód. Gdy spojrzymy na mapy 1 i 2 to Chorwacja Biała leży w kierunku zachodnim (kolor biały – zachód) w odniesieniu do Chorwacji Czerwonej (kolor czerwony – południe). Natomiast Chorwacja Czerwona (kolor czerwony – południe) leży na południe – południowy wschód względem Chorwacji Białej (kolor biały – zachód). Można więc współcześnie powiedzieć, że Chorwacja Biała była Chorwacją Zachodnią, a Chorwacja Czerwona była Chorwacją Południową.

Dawne symbole narodowe Chorwacji – Chrobacji również nawiązują do biało czerwonych kolorów podobnie jak polskie barwy narodowe. Poniżej możemy zobaczyć herb Królestwa Chorwacji, które powstało w 925 roku i przetrwało do 1918 roku. Jak widać, dominują barwy biało – czerwone. Również flaga Królestwa Chorwacji to biało-czerwona szachownica. Podobnie jak obecnych oznaczeniach polskich wojsk lotniczych.

Z kolei Adam Naruszewicz w swojej „Historyi Narodu Polskiego” napisał „W Chrobacyi szukać wypada początków naszych. Ślady Lazów (Lachów?) i Zechów (Czechów?)”. Dopiski w nawiasach są mojego autorstwa.

Podsumowując, barwy narodowe Polski wywodzą się od dawnej Chrobacji, Białej i Czerwonej zlokalizowanej na ziemiach Polski i naszych sąsiadów, Czechów, Słowaków i Ukraińców. W internecie pojawiają się dyskusje czy my Polacy pochodzimy od Chorwatów. Tak! Jest więcej historycznych ciekawostek tego dowodzących. Nawet Ukraińcy przypisują sobie pokrewieństwo z Chorwatami, choć w czasach Chorwacji na ziemiach dawnej Polski nikt o Ukrainie nie słyszał. Tylko my Polacy naśmiewamy się ze swojej historii, nazywając ją „turbosłowianizmem”. Uważamy, że Polska jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powstała w roku 966 w wyniku chrztu, który nas „stworzył i cywilizował”. Wcześniej co najwyżej dzikusy z dzidami biegały po lasach rosnących na terenach dzisiejszej Polski. Historia Polski przed 966 rokiem to dla nas temat tabu. No i tutaj trzeba sobie zadać pytanie czy przed 966 rokiem w ogóle była Polska, Wielka Lechia lansowana przez Janusza Bieszka, a może to była Wielka Biała Chorwacja. Czy chrzest w 966 roku był dla nas Polaków wybawieniem, czy też początkiem upadku ówczesnych struktur państwowych?

Na koniec warto tutaj przytoczyć słowa Józefa Piłsudskiego, które są nadal aktualne: „Naród, który nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”. Równie aktualne są słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego: „Aby być traktowanym jak duży europejski naród, trzeba chcieć nim być. Gdy się chce szacunku innych, trzeba najpierw szanować siebie”.

Nikt nie będzie się na nami Polakami – Chorwatami – Słowianami liczył, jeśli sami wypieramy się swojej przeszłości, wyśmiewamy ją i akceptujemy taki stan rzeczy. Podczas gdy wiele przesłanek wskazuje na to, że możemy być potomkami najstarszych ludów świata. Starszych niż Egipcjanie. Jesteśmy społecznością wywodzącą się z czasów starożytnych Sumerów, z czasów „stworzenia człowieka”. Wywodzimy się z ludów, które stworzyły podwaliny pod współczesną cywilizację.

Autor: Chrobatos
Zdjęcie: aganyga (CC0)
Ilustracje: Wikipedia.org (CC0), grupa „White Croatia – Bijela Velika Hrvatska” na „Facebooku”
Na podstawie: pl.Wikipedia.org
Źródło: WolneMedia.net

środa, 1 maja 2024

 

Czy da się udowodnić zmartwychwstanie Jezusa?


Naiwnie mi o tym napisać, ale myślę cały dzień, czy Jezus naprawdę wrócił do życia, ukazywał się, odprawił eucharystię w Emaus, czy naprawdę wstąpił do nieba, jak prorok Eliasz na „ognistym rydwanie”. Jeżeli tak – super, cieszmy się, alleluja. Niestety, z tym zmartwychwstaniem nie jest tak prosto, jak się nam, mnie wydawało wiele lat temu. Po pierwsze, każdy cud, a powstanie z martwych byłoby największym cudem w dziejach ludzkości, najpierw musi być dokładnie zbadany. Jeżeli na przykład ktoś twierdzi, że miał guza, a potem zrobiono zdjęcie i guza nie ma, a ktoś twierdzi, że modlił się o uleczenie, to komisja zarówno teologiczna, jak i medyczna, złożona z najtęższych umysłów danego episkopatu przeprowadza bardzo dokładną kontrolę, badania, przesłuchania, okoliczności.

Niestety, najpierw trzeba usiłować ustąpienie guza próbować wyjaśnić naturalnie – jako działanie leków, operacji, chemii, etc. Dopiero, gdy wszystkie wyjaśnienia naturalne upadną medycyna może jedynie orzec, że na obecnym etapie wiedzy stało się coś niewytłumaczalnego. I tak samo powinno być zrobione w przypadku ewentualnego wskrzeszenia Jezusa, oraz tych, których wskrzeszał – część z nich nie była martwa, bo wtedy nie było medycyny i często chowano uznanych za zmarłych, a będących tylko w śpiączce, letargu albo śmierci klinicznej, potencjalnie odwracalnej. Niestety, choć próbowano na wiele sposób wyjaśnić fenomen „pustego grobu”, to nie wysunięto wszelkich możliwych wyjaśnień naturalnych. Sformułowano ich masę, ale nie wszystkie. Oto one:

Opowieść o zmartwychwstaniu Jezusa jest centralnym punktem wiary chrześcijańskiej, ale w ciągu wieków badacze, historycy i teolodzy proponowali różne wyjaśnienia tego zdarzenia. Oto kilka możliwych wyjaśnień oprócz dosłownego zmartwychwstania…

TEORIA KRADZIEŻY CIAŁA

Teorię tę od razu poddamy krytycznej analizie. Kolejny argument naukowców i ateistów, czyli hipoteza kradzieży ciała przez uczniów również nie wytrzymuje głębszej krytyki i analizy. Jak podaje ewangelia, ostatni raz uczniowie Jezusa byli z Nim razem w wieczerniku, gdzie wieczorem w wigilię śmierci Jezusa spożywali z Nim ostatnią Paschę. Zaraz potem wszyscy (oprócz Judasza) wyruszyli do ogrodu Getsemani położonego niedaleko Golgoty. Tam Jezus się modlił, a uczniowie usnęli. Gdy aresztowano Jezusa, uczniowie uciekli. Następnego dnia w piątek podczas procesu Jezusa i przesłuchania u Piłata nawet Piotr zaparł się Nauczyciela. Pozostali uczniowie prawdopodobnie wrócili do swych domów, do rodzin. Kiedy Jezusa ukrzyżowano, pod krzyżem stał tylko „uczeń, którego Jezus miłował”, czyli późniejszy Jan ewangelista, autor również Apokalipsy świętego Jana. Nie było tam nikogo z pozostałych uczniów, którzy zamknęli się w wieczerniku „z obawy przed Żydami”. Gdy rankiem w niedzielę kobiety odkryły pusty grób, uczniowie nie uwierzyli. Nawet, gdy Jezus „stanął między nimi mimo drzwi zamkniętych”, oni „jeszcze z radości nie wierzyli”. Gdyby Jezus nie zmartwychwstał, uczniowie nie mieliby żadnego powodu, aby zorganizować kradzież ciała. Wręcz przeciwnie – zwykle zbuntowanych przywódców religijnych ruchów i sekt krzyżowano razem z ich uczniami, więc uczniowie Jezusa kradnąc ciało narażaliby się na wielkie niebezpieczeństwo, gdyby fakt kradzieży wyszedł na jaw. Kradnąc rzekomo ciało nie mieliby dokąd je zanieść, gdzie ukryć. Ciała zmarłych wynoszono z domów zwykle na noszach, które musiało dźwigać co najmniej dwóch ludzi. Nawet gdyby uczniowie chcieli ukraść ciało, nie weszliby do ogrodzonej zapewne posesji Józefa z Arymatei, ponadto na prośbę Żydów Piłat zapieczętował grobowiec i postawił tam swoje straże. Ominięcie tylu przeszkód zewnętrznych, a przede wszystkim moralnych i prawno-politycznych byłoby dla uczniów Jezusa bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Hipoteza kradzieży ciała odpada również z tego powodu, że w grobie zostały płótna. Gdyby uczniowie odwinęliby ciało z płócien, to musieliby albo nieść Jezusa nagiego, co byłoby profanacją i grzechem, albo przynieść własne płótna, na które z pewnością nie byłoby ich stać. Zresztą w nocy nie mogliby kupić płócien, a w czwartek, kiedy ostatni raz widzieli Jezusa nie mieli pojęcia, co się zdarzy między piątkiem a niedzielą.

Żaden uczeń, a tym bardziej Jan, który stał pod krzyżem nie odważyłby się na akt profanacji w postaci ekshumacji i profanacji ciała. Szczątki zmarłych były dla Żydów bezcenne. Do dziś potrzeba specjalnych pozwoleń na prace archeologiczne w Jerozolimie, a szczególnie na żydowskich cmentarzach. Hipoteza kradzieży ciała więc niemal na pewno odpada. Przerażeni uczniowie bali się Żydów, ponieważ zwykle razem z przywódcą religijnym, który sprzeciwiał się władzy kapłanów i Rzymian mordowano jego uczniów. To dlatego uczniowie zamknęli się w miejscu pożegnania z Jezusem, który wieczorem w dniu wskrzeszenia „stanął pośrodku nich mimo drzwi zamkniętych” i pokazał im ręce i bok. W kolejną niedzielę objawił się niewierzącemu w to, że Jezus żyje Tomaszowi. Potem pojawiał się w różnych miejscach przez 40 dni, zanim wstąpił do nieba. Po 10 dniach nastąpiło zesłanie Ducha Świętego. To wszystko świadczy o tajemnicy i absolutnie wyklucza podstawowe wyjaśnienie pustego grobu, czyli kradzież ciała.

TEORIA LETARGU (OMDLENIA)

Tę hipotezę bardzo łatwo obalić.

Co do hipotezy „omdlenia” czy letargu albo śmierci klinicznej, to nie wytrzymuje ona racjonalnej krytyki. Jezus przed ukrzyżowaniem był poddawany wyjątkowo brutalnym torturom, które naruszyły niemal każdą część ciała. Biczowano go trzystoma razami, kaleczono koroną z cierni, specjalnie przewracano w czasie drogi krzyżowej, a upadki te musiały być bardzo bolesne, bo belka, którą niósł Jezus ważyła około 70 kg. W jaki zatem sposób po pogrzebie zniknęły wszystkie opisane obrażenia ciała? W jaki sposób ciężko ranny Jezus sam odsunął od wewnątrz ciężki kamień, którym zamknięto komorę grobowca? W jaki sposób owinięty mocno płótnami Józefa z Arymatei Jezus sam zdołał się wyswobodzić najpierw z chusty, którą owinięto głowę, a potem z bandaży, którymi krępowano ciało? Gdy wskrzeszony Łazarz wychodził z grobowca, Jezus polecił „rozwiążcie go”. Gdyby dało się uwolnić samemu od płócien i bandaży Łazarz sam by to zrobił po wskrzeszeniu. Kolejne argumenty przeciwko hipotezie „omdlenia” są takie, że nie bardzo wiadomo, czym Jezus okryłby się po oswobodzeniu z płócien? Nie mógł iść nago po mieście, nawet w nocy, a szaty, które miał rozdali sobie podczas losowania rzymscy żołnierze, rzucając kośćmi o tunikę. Jezus nie miał tak naprawdę przepaski na biodrach – jedną z kar było publiczne obnażenie, które prowadziło do wielkiego poczucia wstydu, szczególnie u człowieka, który sferę seksualną miał zintegrowaną. Dokąd udałby się ranny Jezus, gdyby rzeczywiście udało mu się przeżyć ukrzyżowanie? Wszystkie te podane przeze mnie argumenty obalają całkowicie hipotezę „omdlenia” Jezusa.

Ponadto przebito bok, czyli serce Chrystusa włócznią i jak zaświadcza najbliższy uczeń i ewangelista „natychmiast wypłynęły krew i woda” (czyli osocze). Poświadcza w ten sposób fakt śmierci Jezusa, z czego można wnioskować, że już wśród współczesnych Jezusowi byli niewierzący w zmartwychwstanie.

Jest jeszcze jedna możliwość autorstwa mojego. Jezus został pochowany pośpiesznie, w pierwszym lepszym miejscu, które było blisko. W szabat ciała nie mogły pozostawać na krzyżach. Józef kupił ciało od Piłata i pochował. Był po cichu zwolennikiem Jezusa, ale jednocześnie bał się Żydów. Mogli go w sobotę szantażować, że albo usunie ciało „przestępcy” z grobu, albo wyrzucą go z Rady. W ewangelii co prawda nie ma dowodów, że Józef był szantażowany, więc mógł to zrobić na własną rękę mając do pomocy ogrodnika. Gdy tylko minął szabat, Józef postanowił nie robić sobie problemów i dokonał powtórnego pochówku. „Pusty grób” został więc niewłaściwie zinterpretowany.

Teoria ta sprowadza się do dość tajemniczej postaci Józefa z Arymatei, bogatego Żyda, członka Wysokiej Rady, który był potajemnym uczniem Jezusa, wierzył Mu i spełniał jego nauki. Ale robił to w tajemnicy, bo „obawiał się Żydów”. To trochę jak ktoś, kto w stanie wojennym ubrałby się w naklejkę „Solidarności”. Moja hipoteza jest taka, że albo Żydzi mogli go w sobotę (szabat – więc wszyscy zebrali się w Radzie – szantażować, że co on jaja sobie robi, przestępcę i zwodziciela chowa w swoim grobie”. Można przypuszczać, że leciały tego typu teksty – „no, co ty stary, manianę tu nam odstawiasz, chowasz przestępcę skazanego za bluźnierstwo i zadymę w świątyni w swoim grobie? Stary, albo zaraz jak minie szabat, wyniesiesz ciało extra muros – poza mury, bo w obrębie miasta nie wolno było chować zmarłych, szczególnie trędowatych oraz przestępców – albo wylecisz z Rady. Wybieraj, stary i nie rób maniany, bo i tak przez Niego mamy problemy z Piłatem, a może nawet z samym cesarzem.” No to Arymatejczyk na to – „oczywiście, że Go usunę, ale jak minie szabat, chciałem pomóc rodzinie i uczniom Jezusa, bo pochodził z biednej rodziny, podobnie jak uczniowie i nie miał swego grobowca. Nie robię maniany, tylko chwilowo użyczam grobowiec”. Tak mogła wyglądać ta konwersacja, ale oczywiście dowodów na to nie ma. Ale to ma co najmniej status poszlaki. Gdy minął szabat, Józef być może z ogrodnikiem (mógł zatrudniać, bo był majętny) przenieśli dokądś ciało, odwinięte z płócien, bo być może Józefowi szkoda było drogich płócien.

Niestety, nawet jeśli teoria szantażu ze strony Żydów upadnie, to pozostaje jeszcze wolna wola i przewidywanie samego Arymatejczyka. Nawet, jeśli nie był szantażowany, to mógł sam na wszelki wypadek przenieść ciało. Można tu wysunąć przeciwargument, że robiąc tak robił przysługę Żydom, bo przenosząc ciało fabrykował powstanie z martywch, ale strach mógł być większy.

Teraz spróbuję obalić tę swoją hipotezę. Wysuwam kilka zastrzeżeń…

1. Gdyby Żydzi szantażowali Arymatejczyka (“no co ty, oszalałeś, chowasz przestępcę w obrębie murów miejskich?!”, etc.), to strzeliliby sobie samobója – gdyby kazali Józefowi usunąć ciało, to zrobiliby przysługę apostołom i uczniom i rzeszom tych, któzy w Niego uwierzyli jeszcze za życia. Nie mogli więc żądać usunięcia ciała, bo to by było na rękę tym, którzy wierzyli w jego słowa, że „Syn Człowieczy zostanie wydany i zabity…” etc.

2. Argument numer dwa jest taki, że Józef nawet na własność kupiwszy ciało nie mógł tak po prostu w nocy wynieść sobie ciało i przenieść, dokąd chciał (choćby do zbiorowej mogiły skazańców), ponieważ Żydzi (i Rzymianie też) i w ogóle dawni ludzie mieli ogromny szacunek do ciała i zwłok zmarłych, nie to, co dziś, że zmarłych się nie szanuje, profanuje. Arymatejczyk sam tego nie mógł zrobić, ponieważ potem Żydzi albo uwierzyliby w zmartychwstanie i dołączyli do uczniów, albo byliby wściekli na Józefa, że przez jego działanie ludzie wierzą w to, że Jezus żyje.

Tak więc oba naturalne wyjaśnienia są już chyba ostatnimi, jakie z pozycji racjonalizmu i empiryzmu można wysunąć i obie teorie są słabe i nie wytrzymują rzetelnej krytyki historycznej, kulturowej czy politycznej. Usunięcie ciała z grobowca przez całą sobotę i niedzielę spędzało najwyższym arcykapłanom sen z oczu. Z jednej strony złamali prawo, zgadzając się na pochówek u Arymatejczyka, z drugiej nie mogli usunąć ciała, bo upadłby judaizm i byłaby zachwiana ich pozycja, więc władza, dochody, etc. Ani więc nie było prawdopodobnie szantażu w sobotę, ani sam Józef też nie dokonał powtórnego pochówku.

Na tym kończą się chyba czynione przez setki lat próby naturalnego wyjaśnienia historii Jezusa z Nazaretu. Teraz do moich krytyków należy obalić albo jedną albo drugą hipotezę. Jednak czuję, że wszelkie – nawet te, które będą potem, choć trudno sobie jeszcze jakieś wyobrazić, wszystko już sformułowano – wyjaśnienia naturalne nie wytrzymają ostatecznej krytyki, która będzie jeszcze zapewne w przyszłości.

ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA Z NAZARETU FAKTEM HISTORYCZNYM? NIEZBYT WYGODNE PYTANIA DO NIEWIERZĄCYCH

O sprawach najwyższej wagi, do jakiej z pewnością należy religia, wiara czy duchowość bardzo trudno pisać. Najwięksi teologowie napotykali w swej pracy na problemy, których nie udało się im rozwiązać. Tutaj mając tego świadomość chcemy jedynie rzucić nieco światła na centralną tajemnicę chrześcijaństwa – zmartwychwstanie.

Już bardzo wcześnie w judaizmie pojawia się intuicja czy przeczucie, że śmierć nie jest nieodwracalna i że wszechmogący Bóg, który stworzył niebo i Ziemię może przywracać zmarłych do życia. Judaizm nie wspomina o wskrzeszeniach – takich, jak córka Jaira, młodzieniec z Naim, syn ubogiej wdowy czy najbardziej zapadająca w serce historia o Łazarzu. Zmartwychwstanie lokuje w czasie u końca dziejów, kiedy wszyscy zmarli, przebywający czasowo w rzeczywistości, nazywanej „Szeol”, powstaną na sąd i do nowego, tym razem już wiecznego życia. Dopiero wcielony Bóg mógł także przywracać niektórych zmarłych do życia także doczesnego – bez obdarzania ich tym, co późniejsza teologia nazwie „ciałem uwielbionym”.

Jezus już w czasie swojej krótkiej, ale intensywnej działalności publicznej kilkakrotnie zapowiedział swoją śmierć oraz zmartwychwstanie. Jako człowiek w swej ludzkiej naturze wychowany w tradycyjnej wierze w powstanie z martwych wierzył obietnicom proroków, którzy stanowili głos samego Boga. Jako Bóg wiedział, że powstanie z martwych, jak głosi popularna pieśń „samowładnie”, mocą, którą wcześniej sam uzdrawiał rzesze, a niektórych przywrócił do życia. Dlatego zmartwychwstanie nie było rzeczą dla Żydów niemożliwą, jak w naszych czasach, gdy biologia twierdzi, że procesy zachodzące w chwili śmierci są ostatecznie nieodwracalne. „Dla Boga nie ma bowiem nic niemożliwego”.

O zmartwychwstaniu zaświadczyło wiele osób, w tym setnik („Istotnie, ten człowiek był Synem Bożym”) oraz strażnicy, którzy powrócili do miasta po fiasku swojej służby, zadanej przez Piłata. Relacje te najpierw uczniowie rozpowszechniali ustnie, głosząc słowo boże, przepowiadając ewangelię. Dopiero po kilku dekadach od tych wzniosłych wydarzeń spisano pierwszą ewangelię, nazywaną „Ewangelią Marka” (ok. 40-55 r. n.e.), która powstała prawdopodobnie na podstawie pierwotnego tekstu, zwanego przez biblistów „Protoewangelią”. Ten cenny dokument nie dotrwał do naszych czasów, ale jego istnienie wydaje się dość pewne, bo stanowi on niejako zwornik wszystkich czterech kanonicznych ewangelii, które są czytane w Kościele.

Dla pewnego porządku myślowego trzeba zaznaczyć, że w kwestii zmartwychwstania zaistniały też świeckie poglądy, opierające się na próbach „naturalnego” wyjaśnienia zaistniałych wtedy zdarzeń. Tak więc w XIX wieku powszechnie pośród nawet wybitnych historyków (Renan i inn.) panowała zgoda, że Jezus nie tylko nie zmartwychwstał, a samo zmartwychwstanie to metafora, ale że nawet nie był postacią historyczną. To samo mówiono i pisano o Homerze, autorze starożytnych eposów czy królu Dawidzie, domniemanym autorze Psalmów. Negowano starożytne przekazy w imię nowoczesności, pozytywistycznej wiary w moc naukowego i racjonalnego objaśniania rzeczywistości oraz rzecz jasna – istnienie sfery nadprzyrodzonej. Dumni ze swych ideałów jasności, logiczności czy empiryczności naukowcy ówcześni popełnili wtedy wiele błędów, które wytknęli im w XX wieku nawet niewierzący historycy czy filozofowie.

Próbowano tedy wyjaśnić zmartwychwstanie, a raczej kluczową sprawę znalezionego pustego grobowca Jezusa, przez letarg, ocknięcie się, pomyłkę przy krzyżowaniu (miał zamiast Jezusa umrzeć ktoś inny) czy też jeszcze na inne sposoby. Wszystkie te próby wyjaśnienia braku ciała Jezusa w pustym grobie nie wytrzymały jednak krytyki, nawet wśród niewierzących żydowskich archeologów. Jak pamiętamy, Don Brown w książce o Da Vincim oraz reżyser filmu o pustym grobie sugerowali, że Jezusa wykradli uczniowie (“pogłoska, która rozniosła się wśród Żydów i trwa po dziś dzień”) czy też, że zrobił to ktoś inny, na przykład Józef z Arymatei, właściciel użyczonego grobowca. Niestety, wobec faktów historycznych próby te zostają obalone, jeśli uważnie i bez pobożnego lęku wczytamy się we wszystkie cztery opisy ewangelii, które są jedynymi pisanymi źródłami, jakie dotrwały do naszych czasów…

Przejdźmy od razu do sedna: co „ujrzał” święty apostoł Jan, kiedy jako drugi wszedł do pustego grobu, przepuszczając grzecznie starszego od siebie Piotra, przyszłego pierwszego papieża i męczennika w Rzymie? Najpierw „coś” ujrzał, a dopiero potem „uwierzył”. Zupełnie jak Tomasz Didymos, który najpierw zobaczył Jezusa, który wrócił do życia, włożył nawet rękę w puste już rany, a dopiero potem stwierdził słynne słowa „Pan mój i Bóg mój”. Otóż naszym zdaniem Jan, późniejszy autor czwartej ewangelii, tej nie synoptycznej, zobaczył leżące na skalnej półce sukna czy płótna. Być może wszedłszy do grobowca, szukał oczami ciała, jednak bezskutecznie. Czy Jan ujrzał…później tak nazwany „Całun Turyński?” Czy mimo półmroku, jaki musiał wczesnym rankiem spowijać grób i jego otoczenie, zdołał dostrzec zarysy odbitej jakąś nieznaną siłą postaci, jakby pierwszej fotografii kwantowej, nie namalowanej ludzką ręką? Czy leżące w grobie drogie płótna przetrwały?

I jeszcze jedna myśl: czy płótna leżały w taki sposób, jakby postać, którą je wcześniej okrywały, przeniknęła w tajemniczy sposób materię, która opadła, układając się w zarys postaci, niczym płótno zdjęte z rzeźby? Obok leżała prawdopodobnie słynna chusta z Manopello, czyli osobne płótno, którym dodatkowo po namaszczeniu olejkami owijano już tylko samą głowę. Istniała jeszcze legenda, że także płótno, którym podczas drogi krzyżowej okryła twarz Jezusa Weronika, przetrwało, jednak nie było wtedy w grobowcu. Dlaczego ewangelista podkreśla, że chusta z głowy leżała zwinięta obok całunu? Być może, aby nie powielać odbicia twarzy, które także widnieje na chuście z Manopello. Kiedy naukowcy nałożyli odbicie twarzy na Całunie Turyńskim na chustę z Manopello, okazało się, że są to identyczne twarze, niemożliwe do podrobienia żadną techniką ludzką, jakie wtedy znano. Dla porządku dodam, że to samo naukowcy zrobili z oryginałem słynnego obrazu Miłosierdzia z Łagiewnik i także okazało się, że twarz namalowana przez malarza idealnie odpowiada odbiciu twarzy Człowieka z Całunu.

Czy więc Jan ujrzał blady zarys odbitej w niewiadomy sposób postaci na płótnach, których kształt odpowiadał leżącemu wcześniej ciału? Czy jako pierwszy mógł kontemplować Jezusa, który jakby pozostawił ludziom swoją wizytówkę, swoje zdjęcie zrobione energią nie z tego świata? Wszak powiedział, że „królestwo Moje nie jest z tego świata…”

Jeśli tak było, zmartwychwstanie przestaje być kwestią wiary, która nigdy nie może być żadną pewnością, a staje się przedmiotem badań historycznych, odsłaniających dalsze zawiłe dzieje Całunu z grobowca. Okaże się bowiem wkrótce, że całun gdzieś zniknie na całe stulecia, by odnaleźć się w tajemniczy sposób a to w zakonie templariuszy, a to w możnych rodach i arystokracji, by na koniec przejść w ręce naukowców. Stwierdzili oni, że nie jest to odbicie powstałe na skutek działania czynników naturalnych, jak olejki do balsamowania czy pot i krew, wydzielane przez Zmarłego i nie jest to obraz namalowany ręką ludzką, że nawet genialny Leonardo albo Michał Anioł czy inni renesansowi malarze nie potrafiliby czegoś takiego namalować.

DWA WYJAŚNIENIA

Są w tej historii ewangelicznej tylko dwa wyjaśnienia „pustego grobu” Jezusa – naturalne i niewytłumaczalne (nadnaturalne).

Tertium non datur. Trzeciej drogi wyjaśnienia nie ma. Gdyby ciało wykradli naprawdę uczniowie, to musieliby mieć motyw i pokonać liczne przeszkody, nie do pokonania: – wejście na czyjąś posesję, wykradzenie mimo obecnej tam cały czas straży rzymskiej (nawet jeśli oni by posnęli), odwinięcie Jezusa z płócien i prześcieradeł (co trwałoby długo), związana z tym profanacja zwłok (szczególnie że uważali go za Boga), gdzie by go zanieśli i jak ukryliby ten fakt? Gdyby Józef z Arymatei zrobił to sam albo z Nikodemem, to dlaczego tak się śpieszyli, skoro nabył ciało Nazarejczyka na własność, grób był prywatny i mógł to zrobić za dnia, oficjalnie, nie pod osłoną nocy?

Po drugie, dokąd sam Arymatejczyk (nawet z pomocą ogrodnika) zaniósłby ciało? Po trzecie, jak by dał radę sam nieść rosłego mężczyznę uliczkami Jerozolimy, nie wzbudzając sensacji ani nie zwracając uwagi rzymskich żołnierzy? Poza tym Żydzi mieli z nim na pieńku, a on się ich bał. Ponadto musiałby odesłać strażników, a oni nie odeszliby z własnej woli, bojąc się Piłata.

Jeszcze mniej prawdopodobne jest, że ciało Pana zabrała jego rodzina – gdzie by go ostatecznie pochowali, nie mając znajomości w mieście, pochodząc ze wsi, będąc biedakami? Gdyby rodzina bez wiedzy uczniów odebrała ciało, to uczniowie potem by się o tym dowiedzieli od Arymatejczyka, albo w inny sposób, a do nowego grobu Jezusa przybywałyby tłumy, jak dziś.

Żeby wykluczyć możliwość naturalnego wyjaśnienia pustego grobu, wystarczy uważnie wczytać się w opisy zmartwychwstania. Wszystkie razem są podobne, różnią się zaś w detalach mało ważnych. Istnieje jednak jeden pomijany przez wieki istotny szczegół, który zamyka drogę wyjaśnienia naturalnego. Tym szczegółem jest kamień, którym po pogrzebie w piątek wieczorem zasłonięto, zastawiono grób.

Jeśli Jezusa ktoś by ekshumował, żeby dokończyć pogrzebowych uroczystości, przerwanych nadejściem szabatu, to pytanie centralne brzmi: dlaczego zostawiłby grobowiec otwarty, po wyniesieniu ciała?

Gdybym był na miejscu uczniów i chciałbym w jakimkolwiek celu ukraść ciało, to bardzo bym się starał zatrzeć wszelkie ślady: musiałbym niepostrzeżenie podejść do grobu, odsunąć sam ciężki kamień (niemożliwe), więc musiałbym mieć pomocników, a im więcej osób w tym brałoby udział, tym gorzej, tym większe ryzyko późniejszej wpadki. Sprawa by się sypnęła niedługo potem.

Jeśli odsunęli kamień i wynieśli ciało, to dlaczego je rozebrali? Nie dopuszczaliby się profanacji, niesienie nagich zwłok wzbudziłoby czujność Rzymian, a uczniowie byli mocno wystraszeni, bali się poza tym Piłata, który sprzedał ciało albo dał Arymetejczykowi niemal na własność. Za kradzież i profanację zwłok uczniowie zostaliby surowo ukarani i to zarówno przez Rzymian, jak i Żydów. Jeśliby wynieśli ciało owinięte, to skąd płótna, które zastały wczesnym świtem kobiety i uczniowie?

I najważniejsze: nie pozostawiliby otwartego grobowca, tylko zasunęli z powrotem kamień, żeby nikt się nie kapnął, a nie pozwalali, żeby zaraz ktoś to zauważył. Myśl, że celowo zostawili płótna i nie zasunęli kamienia, żeby upozorować zmartwychwstanie, rozbija się o prosty fakt – oni wcale nie mieli nadziei, że Jezus powstanie, więc pozorowanie nic by im psychologicznie nie dało – nie tylko byliby dalej smutni, ale dodatkowo baliby się prawnych konsekwencji swego postępku. Musieliby wiedzieć, że kobiety przyjdą do grobu, aby namaścić, albo że Józef będzie chciał kiedyś przenieść ciało, więc staraliby się maksymalnie odwlec moment dekonspiracji, żeby zdążyć uciec z ciałem. Ten trop odpada.

Jeśli Arymatejczyk przeniósł ciało albo wydał rodzinie, tym bardziej by nie zmieniał płócien, musiałby wcześniej spytać Piłata o zgodę na ekshumację, a potem podeszliby po prostu do grobu, odsunęli kamień, zabrali zawiązanego Jezusa, po czym grób z powrotem zostałby zamknięty. Poza tym musieliby złamać pieczęcie, a to groziło poważnymi konsekwencjami prawnymi.

Innymi słowy teorie o „wyniesieniu” ciała, które sam jakiś czas temu rozważałem, są nie do utrzymania. Zostawienie otwartego grobu byłoby zbyt dużym ryzykiem zarówno dla uczniów, jak i rodziny, a także bez sensu z perspektywy właściciela grobowca. Po co miałby zostawiać cenne, nowe płótna i odejść bez zamknięcia grobowca? Sam był zwolennikiem Jezusa, ale nie wierzył w zmartwychwstanie, i nie miałby żadnego celu w upozorowaniu tego największego w historii ludzkości cudu.

Uczniowie mieli większy motyw – chcieli ratować „twarz”, bali się Żydów i Rzymian, i bardziej zależało im na tym, żeby Jezus rzeczywiście zmartwychwstał. To jednak nie oznacza, że odważyliby się na taki teatr, bo po pierwsze nie mieli dokąd zanieść Pana (dlatego właśnie pogrzeb odbył się w cudzym grobowcu), po drugie nie dopuszczaliby się profanacji, a po trzecie – wiedząc, że nie zmartwychwstał, gdyby tak było – raczej nie staliby się z dnia na dzień tak radości i zdumieni, jakby sobie – za przeproszeniem – zapalili jointa. Psychologicznie rzecz biorąc, nie znieśliby tej myśli, że nie dość, że On nie żyje, to jeszcze oni dalej brną w kłamstwo. Tłumaczenie spotkań ze zmartwychwstałym zbiorową histerią, i myśleniem życzeniowym odpada – to byli trzeźwi, praktyczni ludzie, a przy tym prostoduszni, uczciwi i sami przed sobą źle by się czuli z tą myślą, że coś musieli na siłę pozorować.

Kamień, którym zasunięto grobowiec w piątek 7 kwietnia 30 roku wieczorem jest kluczem do zmartwychwstania. Ktokolwiek z jakichkolwiek powodów zabrałby ciało z grobu, albo je schował głębiej, co sugerował reżyser filmu „Body” (2002), zatarłby po sobie wszelkie ślady, zwłaszcza że nie mógł być pewien, że to się wcześniej czy później nie wyda. Gdyby Arymatejczyk wydał ciało rodzinie – zasunąłby kamień, i podarowałby im płótna, a nie zostawiałby ich w grobowcu, tylko zabrałby je ewentualnie do domu jako cenne i kosztowne materiały. Jeśli chodzi o uczniów, to tak samo: kradnąc cudzą własność na cudzej posesji musieliby przełamać strach przed zdemaskowaniem, a także swoje wewnętrzne tabu, które zakazywałoby zrobienie czegoś takiego. Nie mieliby ani sił, ani odwagi, żeby wymyślić taki scenariusz. Gdyby nawet zabrali jakimś cudem Jezusa, musieliby zabrać go owiniętego, bo nie byłoby czasu na przewijanie, pomijając fakt, że jako biedni nie mieli pieniędzy na zakupienie swoich własnych prześcieradeł.

Kamień. I płótna. I łzy Marii Magdaleny, przez co miała zamazane widzenie, więc dlatego nie od razu rozpoznała „Rabbuni”, czyli „Mój Nauczycielu”. To był ten istotny szczegół, który dziś po dwu tysiącach prawie latach, woła do nas głośno jako niemy świadek największego cudu w historii ludzkości: „Jezus zmartwychwstał, rzeczywiście zmartwychwstał”. Czasem mamy coś całe życie, albo całe stulecia podane na tacy, ale nasze oczy są na uwięzi i nie dostrzegamy subtelnych szczegółów, takich jak zwyczajny, niepozorny kamień grobowy, którym wtedy zawsze zasuwano grobowce wykute w skale.

Z naturalnych wyjaśnień, które przez wieki proponowano, z naukowych wyjaśnień, dziś już nie został kamień na kamieniu. Tymczasem największym dowodem zmartwychwstania jest nie tyle pusty grób, co znajdujące się w nim w bezładzie płótna, jakby zmartwychwstałe Ciało „przeniknęło” je, a one „opadły” będąc już puste, a drugim największym dowodem jest „otwarty grób” i kamień, którym świadkowie zastali odsunięty na bok.

CZY ZMARTWYCHWSTANIE TO NAJWIĘKSZE HISTORYCZNE WYDARZENIE W DZIEJACH LUDZKOŚCI?

Pytanie to staje się jeszcze jednym, ale największym pytaniem egzystencjalnym i nie można nikogo przymusić do wiary, ale ukazać możliwości, o jakich dziś nikomu z nas się nie śniło. Być może my czegoś nie wiedzieliśmy. I nie wiedzieliśmy, że możemy zupełnie inaczej przeżywać nasze życie, które gdy pozbawione wielkich pytań metafizycznych, staje się puste i niegodne człowieka…

Teraz już każdy musi przyjąć ten twardy dowód i próbować go obalić. Z punktu widzenia metodologii naukowej obalenie tego dowodu, a co najmniej mocnej poszlaki, należy do czytających te słowa. Na tym polega nauka – każdy, kto odtąd będzie próbował wyjaśnić naturalnie fakt pustego grobowca, będzie zmuszony odpowiedzieć na jedno niewygodne pytanie: dlaczego po zabraniu Ciała zostawiono otwarty grób? Oczekuję więc, że ktoś musi mi udowodnić jakiś błąd w tym rozumowaniu, a jeśli tak zrobi, z pokorą przyjmę każdą prawdę. Bo w tym wszystkim chodzi o całą, pełną prawdę. Która wyzwala zawsze każdego, kto jej szczerze szuka.

„PAN RZECZYWIŚCIE ZMARTWYCHWSTAŁ” – ARGUMENT Z „POWROTU Z EMAUS”

Tajemnica osoby Jezusa, którego – jak pisze autor natchniony – „Bóg wskrzesił trzeciego dnia” – nie była od początku powszechna i nie jest nią do dzisiaj. Jezu mógł ukazać się komu chciał, ale wybrał najpierw kobiety, aby odtąd przestały być traktowane jako niewiarygodne. Tak więc ateizm w zakresie negowania zmartwychwstania nie jest obecnym wynalazkiem. Ten największy cud w historii świata, który by wystarczył, aby uznać istnienie wieczności, był negowany od samego początku. Grecy wręcz wyśmiali apostoła Pawła i powiedzieli, że „posłuchają innym razem”. W kulturze platonizmu ważniejsza była dusza niż ciało, podczas gdy w tradycji żydowskiej ciało również jest bezcenne, ponieważ stanowi „świątynię Ducha Świętego”.

Historia dwóch uczniów Jezusa, zmierzających po tragicznym Wielkim Piątku pewnie do swojej wioski Emaus, świadczy o rzeczywistości, przekraczającej rozumowanie człowieka po ludzku. Podobnie jak Jezus zwlekał ze wskrzeszeniem Łazarza, aby wypróbować wiarę jego bliskich, tak po zmartwychwstaniu ukazauje się najpierw nie uczniom, lecz kobietom. W tamtych czasach w świadectwa kobiet zasadniczo nie ufano. Dopiero uczniowie, którzy mieli do pokonania 60 stadiów z Jerozolimy, czyli około 15-20 kilometrów zaczynają rozumieć, że coś się dzieje, bo jak potem powiedzą „serce w nas pałało, gdy Pisma nam wyjaśniał”. Ukazywanie się Jezusa swej matce, kobietom, a potem uczniom w świetle zdarzenia z Emaus, gdzie Chrystus odprawił drugą eucharystię wzmacnia fakt, że uczniowie musieli być zmęczeni całodzienną wędrówką, lecz mimo to „zebrali się i wrócili do Jerozolimy, dając świadectwo i mówiąc, że „Pan rzeczywiście zmartwychwstał”. Chciałbym zwrócić uwagę właśnie na ten istotny szczegół – uczniowie, którzy „poznali Go po łamaniu chleba”, a więc analogicznie, jak podczas Ostatniej Wieczerzy sprzed czterech dni – mimo zmęczenia nie zwlekali z powrotem do Jerozolimy. Chcieli od razu złożyć pozostałym uczniom świadectwo, a wtedy osobiste spotkanie było jedyną możliwością komunikacji.

Istnieje wiele ważnych wydarzeń związanych ze spotkaniami Jezusa po jego zmartwychwstaniu. Jednym z nich jest spotkanie z Tomaszem, który wątpił w zmartwychwstanie aż do momentu, gdy mógł dotknąć ran Chrystusa (J 20,24-29). Innym znaczącym momentem było spotkanie nad Jeziorem Tyberiadzkim, gdzie Jezus ukazał się uczniom i nakarmił ich rybami, a także rozmowa z Piotrem, podczas której trzykrotnie zapytał go o miłość i powierzył mu zbudowanie wspólnoty Kościoła i kierowanie nim (J 21,1-19).

Ponadto, apostoł Paweł wspomina o objawieniu się Jezusa przed pięciuset świadkami, co podkreśla ogromne znaczenie tego wydarzenia dla wczesnego Kościoła (1 Kor 15,6). Te spotkania miały kluczowe znaczenie dla umocnienia wiary uczniów i rozprzestrzeniania chrześcijaństwa.

Istnieją inne relacje o spotkaniach ze zmartwychwstałym Jezusem. Oprócz spotkań opisanych w ewangeliach, tradycja chrześcijańska i niektóre pisma wczesnochrześcijańskie wspominają o dodatkowych objawieniach. Na przykład, istnieje przekonanie, że zmartwychwstały Chrystus ukazał się swojej matce, Maryi, chociaż to wydarzenie nie jest bezpośrednio opisane w „Nowym testamencie”. Inną znaczącą relacją jest spotkanie z Marią Magdaleną, które jest szczegółowo opisane w „Ewangelii według św. Jana”. Maria Magdalena, płacząc przy grobie, spotyka zmartwychwstałego, który powierza jej misję przekazania wiadomości o swoim zmartwychwstaniu Apostołom. Dodatkowo, istnieją relacje o spotkaniach Jezusa z innymi uczniami i świadkami, które miały miejsce po jego zmartwychwstaniu. Te spotkania były kluczowe dla umocnienia wiary wczesnych chrześcijan i rozprzestrzeniania się chrześcijaństwa.

Teraz po kolei postaram się obalić poszczególne argumenty wyjaśnień „racjonalnych” i naturalistycznych.

HIPOTEZA BŁĘDNEGO GROBU

Ta hipoteza jest kłopotliwa, ponieważ według ewangelii podczas pogrzebu Jezusa trzy kobiety z jego otoczenia „przypatrywały się, gdzie Go położono”, ponieważ nie zdążyły dokończyć rytuałów pogrzebowych (namaszczenie drogimi olejami, ziołami, etc.) i planowały przyjść i uczynić to po szabacie. Musiały więc wiedzieć, który to grób, żeby potem w niedzielę, pierwszy dzień tygodnia dla judaizmu, móc dokończyć pogrzeb. Kiedy rankiem w niedzielę kobiety szły do grobu, martwiły się, kto odwali im ciężki kamień. Ponadto hipoteza ta nie zgadza się z faktem, że grób był nowy i należał do Józefa z Arymatei, który zapłacił Piłatowi za ciało Jezusa. Groby bogatych wykuwane były w skale zazwyczaj na terenie posesji, a nie poza miastem, gdzie jeden grób był obok drugiego. Na terenie ogrodu prawdopodobnie więc znajdował się tylko grób Arymatejczyka i żaden inny. Nie było więc problemu z dotarciem do niego i odnalezieniem.

HIPOTEZA HALUCYNACJI

Niektórzy sugerują, że uczniowie mogli doświadczyć halucynacji lub wizji, które interpretowali jako rzeczywiste spotkania ze zmartwychwstałym Jezusem. Również ta hipoteza jest trudna do utrzymania, bo halucynacje zazwyczaj występują u jednej osoby i mają podłoże chorobowe, zazwyczaj w chorobach psychotycznych, na przykład w schizofrenii albo po spożyciu środków halucynogennych. Prawdopodobieństwo, że – jak piszą ewangeliści – niemal pięciuset ludzi naraz widziało kogoś, kogo nie ma, jest niewielkie. Halucynacje wyglądają inaczej niż wizje mistyczne oraz normalna percepcja – są dziwaczne, zwiewne, krótkotrwałe, chaotyczne i ogólnie mało zrozumiałe. Halucynowanie osoby jest bardzo rzadkie i zdarza się w szpitalach psychiatrycznych. Żydzi, szczególnie prości ludzie, jakimi byli uczniowie Jezusa, są bardzo trzeźwo myślący, pragmatyczni, cenią wartości materialne jako znak błogosławieństwa od Boga. Na przykład trzeźwo myśląca Maria Magdalena pomyślała w pierwszej chwili, gdy zobaczyła Jezusa i pomyliła go z ogrodnikiem: „Panie, zabrano Pana z grobu i nie wiem, gdzie Go położono”. Czyli pierwszą myślą było zabranie ciała i przeniesienie go, stąd można przypuszczać, że tak praktycznie i racjonalnie myśląca kobieta nie była podatna na omamy albo halucynacje.

W historii psychiatrii zdarzały się zbiorowe histerie (na koncertach, na stadionach, etc.), zbiorowe psychozy (np. w znanym opowiadaniu Iwaszkiewicza „Matka Joanna od Aniołów), ale wyglądały zupełnie inaczej niż normalne spotkanie z realną osobą. Ponadto jako pierwsi tak naprawdę wieść o wskrzeszeniu Jezusa nie przyniosły kobiety, tylko przerażeni strażnicy strzegący grobu. Powiedzieli kapłanom starszym ludu prawdę, a oni przekupili ich pieniędzmi i zapowiedzieli, że obronią ich przed Piłatem, bo spanie na służbie było karane. Poza tym strażnicy wcale nie spali, mieli tylko tak rozpowiedzieć, aby uprawdopodobnić możliwość kradzieży ciała przez uczniów. To strażnicy pierwsi są więc mimowolnymi świadkami zmartwychwstania. Cała Jerozolima – jak mówili uczniowie idący w poniedziałek do Emaus – w ten weekend rozprawiała tylko o śmierci i powstaniu Jezusa. Trudno przypuścić, żeby halucynacje dotknęły całe miasto, a jednocześnie nie było wiele sytuacji zbiorowych, kiedy mogłyby mieć miejsce omamy, poza wieczernikiem, gdzie wystraszeni uczniowie ukryli się przed Żydami. Trudno przypuścić, że wszyscy mieli omamy, szczególnie, że nie wszyscy uwierzyli i po tygodniu Jezus znów przyszedł do wieczernika, aby ukazać się sceptycznemu i krytycznemu Tomaszowi. Dziś chyba każdy i każda z nas ma więcej z Tomasza niż Piotra i Pawła. Ale może tylko chwilowo.

HIPOTEZA SYMBOLICZNEGO GROBU

Ta teoria zakłada, że opowieści o pustym grobie mogły być metaforą lub symbolem mającym na celu przekazanie duchowego znaczenia zmartwychwstania, a nie dosłownego zdarzenia. Również tę koncepcję można poddać krytycznej analizie. Pierwsze spisane cztery kanoniczne ewangelie synoptyczne i najpóźniej „Ewangelia według świętego Jana” powstały co prawda najwcześniej w połowie I w. n.e., ale wcześniej prawdopodobnie istniała tak zwana „proto-ewangelia”, czyli kanwa, z który korzystali przy pisaniu ewangelii autorzy natchnieni. Najpierw wieść o powrocie Jezusa do życia przekazywano tylko ustnie, potem listownie – „Listy apostolskie” są wcześniejsze niż „Ewangelia Marka” i zawierają kompletną chrystologię, głównie tworzoną na skutek nagłego nawrócenia Szawła z Tarsu, który w drodze do Damaszku, gdzie miał sądzić i zabijać doznać miał chrystofanii i po spotkaniu ze zmartwychwstałym całkowicie się nawrócić, a potem umrzeć śmiercią męczeńską. Dla uczniów i niektórych Żydów, którzy uwierzyli powstanie z martwych było czymś namacalnym, realnym, fizycznym wskrzeszeniem ciała, które „jest świątynią Ducha Świętego”. W Credo nicejskim wierni wyznają co niedzielę, że Duch Święty jest „Panem i Ożywicielem” i to On mógł wskrzesić Jezusa z martwych, tak jak wcześniej jego mocą Chrystus wskrzeszał zmarłych. Zmartwychwstanie początkowo traktowano dosłownie zgodnie z rozwojem świadomości ludzkiej od konkretów do abstrakcji i myślenia symbolicznego. Dlatego hipoteza o „symbolicznym” zmartwychwstaniu wydaje się nie tłumaczyć wszystkiego. Oczywiście, miało ono także wymiar głęboko metaforyczny i duchowy jako zwycięstwo nad grzechem, złem, piekłem i śmiercią, ale to nie wyczerpuje podstawowego faktu, że Jezus ukazawszy się „pokazał im ręce i nogi” i mówił, że „duch nie ma ciała i kości, jak widzicie, że Ja mam”, potem Jezus spożywał przy uczniach rybę, musiał mieć więc również oprócz duchowego także ciało fizyczne, cudownie podnoszące upadłą naturę ludzką.

WNIOSKI

Moim zdaniem da się udowodnić, że wskrzeszenie Jezusa z martwych spełnia kryteria metodologiczne, jakie zazwyczaj historycy przykładają do niepewnych zdarzeń z przeszłości, szczególnie dalekiej. Według logiki klasycznej i zasady „wyłączonego środka” nie można być jednocześnie żywym i martwym. Oprócz tego, że Jezus był Bogiem, miał też dosłownie życie biologiczne. Ewangelie mówią, że „został poczęty”, tak jak każdy człowiek na Ziemi. Dalej mówią o jego rozwoju, nauce (pozostanie w Świątyni, określane jako „odnalezienie”) i pracy fizycznej w warsztacie swego ojca, Józefa. Jezus jadł, pił, spał tak jak każdy człowiek. Do tego stopnia był „normalny”, że pobożni Żydzi gorszyli się, że „chodzi do grzeszników i jada z nimi”. Jezus oddychał tym samym powietrzem, co my i zmarł przez uduszenie i wykrwawienie. Był wcześniej torturowany, co obala teorię możliwej ucieczki do Tybetu czy Francji. Fakt, że Jezus w ogóle nie nauczał prawie o małżeństwie i dzieciach można wytłumaczyć tym, że jako nieżonaty nie chciał wypowiadać się o rzeczywistości, której sam nie doświadczał.

Naszym zadaniem było wyczerpanie wszystkich wyjaśnień naturalnych, mieszczących się w obrębie naszego wspólnego świata. Pozostaje zatem dopuścić myśl, że zmartwychwstanie miało miejsce i nie zmusza nikogo do wiary, nie jest – wbrew krytykom klasycznej teorii prawdy i zachodniej metafizyki – opresyjne. Zgodnie z klasyczną logiką i zasadą wyłączonego środka nie można być jednocześnie żywym i martwym. To podkreśla unikalność zmartwychwstania, które wykracza poza zwykłe doświadczenie ludzkie i wymyka się codziennym kategoriom zdroworozsądkowym.

Autorstwo: Rafał Sulikowski

Źródło: WolneMedia.net

  Czy Żydzi naprawdę rządzą światem? To pytanie rozgrzewa zawsze do czerwoności, uaktywniając szczególnie zaciekłych antysemitów, jak i zaja...