sobota, 30 września 2023

 

Koniec dobrego fartu?


Wygląda na to, że podjęcie przez prezydenta Zełenskiego rękawicy w wojnie handlowej z Polską, złożenie skargi na nasz nieszczęśliwy kraj do Światowej Organizacji Handlu, wystąpienie z pomysłem, by Niemcy zostały – w miejsce Rosji – stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ i oskarżenie polskiego rządu o statystowanie Putinowi, zakończyło okres dobrego fartu.

Dotychczas bowiem prezydent Zełenski robił za natchnienie świata i najukochańszą duszeńkę krajów miłujących pokój, ale teraz to już passe i niedawny ulubieniec publiczności zalicza wpadkę za wpadką. Oczywiście, nie ze względu na Polskę, której polityka wobec Ukrainy właśnie spektakularnie zbankrutowała. Ukraina położyła na Polskę tak zwaną lachę już wcześniej, bo skoro i Ukraińcy wiedzieli, i my wiedzieliśmy, że bez względu na to, co władze w Kijowie zrobią, Polska będzie im nadskakiwała, to nic dziwnego, że nawet nie udawali, że wobec nas politykują.

Toteż pan prezydent Duda, który jeszcze niedawno prezydentowi Zełenskiemu oddałby się z zamkniętymi oczami, teraz powiada, że jest „rozczarowany”. Ano, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało – ale nie to przecież jest przyczyną końca dobrego fartu prezydenta Zełenskiego. Przyczyną są przyszłoroczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, a do tego dochodzi możliwość, że podobne wybory odbędą się i na Ukrainie.

Podobnie jak w przypadku wyborów prezydenckich w USA w 1968 roku, które zdominowała wojna, w jakiej Stany Zjednoczone ugrzęzły w Wietnamie – jak pamiętamy, wygrał je Ryszard Nixon, obiecując, że tę wojnę zakończy – co rzeczywiście zrobił – przyszłoroczne wybory w Ameryce może zdominować wojna na Ukrainie, w której – wszystko na to wskazuje – nie tylko Rosja, ale i USA mogą też ugrzęznąć. Toteż już teraz wszyscy faworyci Partii Republikańskiej na te wybory odgrażają się, że położą kres tej awanturze, a w ogóle – w czym celuje zwłaszcza Donald Trump – że gdyby oni rządzili, to nigdy by do tej awantury nie doszło. To oczywiście nie jest takie pewne, bo awantura zaczęła się pod koniec 2013 roku, kiedy to prezydent Obama wyłożył 5 mld dolarów na urządzenie na Ukrainie „majdanu” ze strzelaniną i innymi eventami – ale prezydent Obama reprezentował Partię Demokratyczną, podobnie jak obecnie Józio Biden, więc rzeczywiście, ciągłość jest. W tej sytuacji również prezydent Biden może podjąć próbę kokietowania wyborców obietnicą zakończenia ukraińskiej awantury, w związku z czym jego administracja właśnie czyni stosowne do tego przygotowania.

Zaczęło się od niezapowiedzianej wizyty sekretarza stanu USA w Kijowie, zaraz po triumfalnej deklaracji ukraińskiego rządu, że Ukraina uzyskała rekordowy poziom rezerw walutowych. Co tam pan Antoni Blinken podczas tej niezapowiedzianej wizyty wywąchał – tajemnica to wielka – ale coś tam chyba wywąchać musiał, bo zaraz prezydent Zełenski, który wcześniej wywalił wszystkich szefów tamtejszych wojskowych komend uzupełnień i ministra obrony Reznikowa, kontynuował kurację przeczyszczającą w tamtejszej niezwyciężonej armii, dymisjonując wszystkich wiceministrów obrony. Ale to chyba dopiero początek prawdziwej kuracji nie tylko armii, ale całego państwa, bo właśnie Stany Zjednoczone postawiły Ukrainie coś w rodzaju ultimatum, że jeśli w ciągu najbliższych 18 miesięcy nie zreformuje nie tylko armii, ale i bezpieki, policji, prokuratury i niezawisłych sądów, to Ameryka przestanie wysyłać pomoc, no a bez tej pomocy zapowiadane ostateczne zwycięstwo Ukrainy oddali się w mglistość. Jakby tego było mało, do Kijowa ma pojechać specjalna amerykańska komisja, żeby sprawdzić, co tak naprawdę się stało z dotychczasową amerykańską pomocą, którą USA szacują na prawie 140 mld dolarów. Słowem – przygotowania administracji Bidena do zakończenia ukraińskiej awantury wkraczają w fazę realizacji, co oczywiście nie pozostanie bez wpływu na osobistą sytuację polityczną prezydenta Włodzimierza Zełenskiego.

Po pierwsze, ofiary kuracji przeczyszczającej, z pewnością przedzierzgną się ze zwolenników Włodzimierza Zełenskiego, w jego nieprzejednanych wrogów – a ponieważ każdy z nich – jak to na Ukrainie, która jest rodzajem „oligarchii oligarchów” – powiązany jest z jakimś oligarchą, to znaczy, że przynajmniej część z nich obróci się przeciwko prezydentowi Zełenskiemu. Tymczasem jego konkurentami w przyszłorocznych wyborach prawdopodobnie będą dwie osobistości: Witalij Kliczko, którego prezydent Zełenski niedawno publicznie upokorzył oraz były prezydent Piotr Poroszenko – ten sam, który w roku 2014 i 2015 podpisał w imieniu Ukrainy porozumienia mińskie. Jeśli tedy Amerykanie wykorzystają pretekst braku skutecznych reform i podejrzenia korupcji do wstrzymania Ukrainie pomocy wojskowej, to będzie to już nie koniec dobrego fartu, ale w ogóle – koniec kariery politycznej prezydenta Zełenskiego. Jestem bowiem pewien, że każdy z jego przeciwników, a przede wszystkim – Piotr Poroszenko, którego wynalazca Włodzimierza Zełenskiego, Igor Kołomojski ośmieszył – postawi pytanie, dlaczego prezydent Zełenski odrzucił, podpisane również przez Rosję, w asyście Francji i Niemiec, porozumienia mińskie, które przewidywały jedynie autonomię w obwodach donieckim i ługańskim – ale w granicach Ukrainy. Odrzucenie tych porozumień dało Rosji pretekst do wojny, w następstwie której Ukraina – nie licząc Krymu – utraciła cztery obwody: ługański, doniecki, zaporoski i chersoński, które zostały włączone do terytorium Federacji Rosyjskiej, no i co najmniej pół miliona żołnierzy, nie licząc tych, którzy utracili ręce lub nogi i nie wspominając już o sporych zniszczeniach przynajmniej na części terytorium. Kto wie, czy w tej sytuacji prezydent Zełenski nie będzie musiał pójść w ślady Wiktora Janukowycza, który uratował swoje życie, uciekając do Rosji – oczywiście z tą różnicą, że nie do Rosji, tylko do Ameryki, albo – w ostateczności – do Izraela?

Wszystko może się zdarzyć, tym bardziej że ostatnio zdarzył się wypadek świadczący, że prezydenta Zełenskiego opuszcza dotychczasowe szczęście. Otóż podczas wizyty w Kanadzie, chciał odbyć rodzaj triumfu w tamtejszym parlamencie, a kulminacyjnym momentem tego wydarzenia miała być owacja dla 98-letniego ukraińskiego bohatera narodowego. Owacja się odbyła – ale wkrótce jakaś Schwein odkryła, że ten starowina był ochotnikiem w SS-Galizien. Stefan Bandera może być sobie bohaterem narodowym Ukrainy – ale kto podsunął prezydentowi Zełenskiemu tego weterana, żeby akurat jemu kanadyjski parlament urządzał owację? Czy przypadkiem nie banderowcy ze Światowego Związku Ukraińców w Toronto? W rezultacie prezydent Zełenski naraził na śmieszność nie tylko swego gospodarza premiera Trudeau, ale i cały kanadyjski parlament. Myślę, że po tym incydencie nie tylko władze Kanady będą podchodziły do prezydenta Zełenskiego i zarazem – w ogóle do Ukrainy – z trochę większą ostrożnością, która z pewnością przełoży się na zmniejszenie dotychczasowej hojności.

Autorstwo: Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Goniec.net


  1. Stanlley 30.09.2023 15:13

    Nie prawda – po wyborach business as usual 😉 Jak ktoś ma wątpliwości to proszę posłuchać wypowiedzi ukraińskiego ambasodora w Pl – transporty idą bez zakłóceń a umowy są realizowane – tak więc to teatr dla naiwnych Michalkiewiczów…

  2. Szwęda 30.09.2023 16:17

    Trzebaby już jednak zaprzestać używania słowa Ukraina i zastąpić je jakimś bardziej adekwatnym określeniem.

piątek, 29 września 2023

 

Polska, świat i tonąca Ukraina


Państwa mają swoje interesy, wielkie państwa chcą rozszerzać swoje wpływy i kontrolę, średnie państwa czekają na okazję, aby zostać silnym, potrzebnym i docenianym partnerem wielkich, a mniejsze państwa szukają sposobu aby przetrwać i nie dać się połknąć, zgnieść średnim, lub wielkim. Wojna na Ukrainie pewnie już się skończyła, tylko o tym jeszcze nie wiemy, my obserwatorzy i ci co jeszcze zginą. Miejmy nadzieję, że stanie się tak jak powiedział Trump, najwyższy czas przerwać to bezsensowne zabijanie. Są jeszcze ludzie wierzący w zwycięstwo Ukrainy nad Rosją, wbrew analizie potencjałów, tak ludzkiego, jak i ekonomicznego pomijając też ogromną dewastację Ukrainy na terenie której przecież toczy się wojna.

Każdy widzi, że doszło już do wielorakiego przesilenia, administracja Bidena ma w Kongresie kłopoty z uzyskaniem funduszy dla dalszej kroplówki, finansowania ukraińskiej wojny. Dlatego większą odpowiedzialność za europejski teatr powierzy Niemcom, do których ostatnio przytula się pozostawiony na lodzie Zelenski. W ramach tego rozdania według niemieckiej receptury podejmuje kroki konfliktujące z Polską, czyli w nadchodzących wyborach gra na niemiecką frakcję Tuska, otwarcie szkodząc obozowi Zjednoczonej Prawicy. Koncepcja pobicia Rosji mimo jej błędów w tej wojnie wydaje się naiwną, jej PKB jest 9 razy wyższy od ukraińskiego, jej populacja jest 4,5 razy większa od ukraińskiej. Trzeba podkreślić, że ongiś 50 mln Ukraina dziś ma populację ok. 30 mln, najdzielniejsi jej obrońcy już zginęli, a część uciekła za granicę. Prawdziwą władzę sprawują super bogaci oligarchowie, z których jeden jest nawet ukraińsko-tatarskiego pochodzenia. Ci ludzie zarządzają kijowskim rządem, są bezwstydnie bogaci i dość blisko związani z Berlinem, który czeka na moment kiedy odbudowując Ukrainę powiększy tam swoje ekonomiczne wpływy. Ten, kto pomoże ostatni, będzie pierwszym i zyska prawdziwą wdzięczność.

PiS próbuje skorygować swoje zapały bycia sługą Ukrainy, gdyż zrozumiał, że tak właśnie został potraktowany (jak sługa) i nie ma warunków, aby nadzieje na powtórzenie sytuacji z 1920 r. ziściły się. Myślę, że PiS mógł dokonać tego zwrotu w porozumieniu z Waszyngtonem, jako również zabezpieczenie amerykańskiej operacji z Berlinem. Do lamusa historii odchodzą szemrane plany utworzenia UkroPolu, czy zaproszenia Ukrainy do Międzymorza, czy Trójmorza, niestety większe szanse może mieć niemiecka Mitteleuropa. Po I wojnie światowej też mieliśmy koncepcję kordonu sanitarnego i pomagaliśmy Petlurze. Ukraina padła w bolszewickie objęcia i została przeczołgana przez Holdomor. Część z niej pozostała w Polsce i spiskowała z Niemcami, aby ją osłabić. Wojna przyniosła bezsensowną i bestialską rzeź polskich sąsiadów i niespełnione marzenia o swoim państwie u boku Niemiec. Czy tym razem w perspektywie czeka Ukraińców podobne rozczarowanie?

Niedawno Zelenski wyrzucił kilku skorumpowanych ministrów i całą skorumpowaną wojskową komendę uzupełnień. Dostał kosza od NATO w Wilnie, w Waszyngtonie odmówiono mu wystąpienia przed połączonymi izbami Kongresu, są kłopoty z dalszym finansowaniem wojny. Kiedy przemawiał w Nowym Jorku na sesji ONZ, wiele delegacji opuściło pomieszczenie i przemawiał do w połowie pustej sali. Delegaci byli zawiedzeni, że nawołuje do dalszej wojny, nie nawołuje do pokoju. Kolejna plama w kanadyjskim parlamencie gdzie w jego obecności uhonorowano owacjami na stojąco 98 letniego ukraińskiego kombatanta SS Galizien (Jarosław Hunka) z okresu II w.ś. jak się okazało uczestnika nieludzkich mordów (m.in. w Hucie Pieniackiej) na polskiej cywilnej ludności (a wcześniej żydowskiej). Do dymisji podał się speaker kanadyjskiego parlamentu, przepraszając głównie Żydów i Polaków, a stało się to po lawinie (w tym polskich protestów). Problem w tym, że wielce wpływowym wicepremierem Kanady jest wnuczka ukraińskiego nazisty (Chrystia Freeland), który pod okiem generalnego gubernatora Hansa Franka w Krakowie wydawał pismo dla ukraińskich faszystów. Więc nie widzieli w tym nic zdrożnego, sami swoi…

Ameryka nie miała zamiaru na Ukrainie pokonać Rosji, podobnie jak nie chciała rozpadu Związku Sowieckiego, nawet lobbowała też w Polsce, aby prezydentem został sowiecki Jaruzelski. Chciała Rosję osłabić i w jakimś stopniu mieć na nią wpływ, wiedząc, że dla Rosji największym niebezpieczeństwem są silne sąsiednie Chiny, które zagrażają też światowej pozycji Ameryki. Więc chodziło też o zatrzymanie projektu jedwabnego szlaku i przystopowania chińskich wpływów w Europie. Oczywiście Pentagon testując przy pomocy walczących Ukraińców skuteczność i przydatność różnych taktyk i siłę różnych rodzajów broni jak i rosyjskie sposoby przeciwdziałania, zdobył wystarczające doświadczenie.

W samej Ameryce nie dzieje się najlepiej, wielkie korporacje umorusane lewacką ideologią światowego resetu, który stopniowo podporządkował by im świat, zmuszone będą zmienić konia w wyborczym prezydenckim wyścigu 2024, gdyż Biden już ledwo przebiera przysłowiowymi nogami, nie mówiąc już nic o sferze sprawności werbalnej. Kraj jest w wielkich kłopotach, dramatycznie wzrasta zadłużenie, które w 2000 roku (końcówka Clintona) było 5 bilionów dolarów, w 2009 r. osiągnęło 10 bilionów dolarów, a w 2015 roku (końcówka Obamy) już 20 bilionów dolarów. Teraz dług narodowy osiągnął już 33 biliony dolarów! W ciągu dwóch lat prezydentury Bidena otartą południową granicę nielegalnie przeszło ok. 7 mln ludzi z 120. krajów świata. W większości są to młodzi mężczyźni w wieku poborowym, w tym wielu Chińczyków. Administracja Bidena odblokowała potężny graniczny płot zbudowany za prezydenta Trumpa, wysprzedając też jego jeszcze nie zainstalowane elementy.

Republikańscy gubernatorzy z południowych stanów (Teksas, Floryda) żądają od administracji Bidena wypełniania jej konstytucyjnych obowiązków, sekretarz bezpieczeństwa Alejandro Mayorkas (rodzina kubańsko-żydowska) z powagą, bezczelnie mówi, że granica jest zabezpieczona. Kiedy gub. Teksasu zabezpieczył na odcinku swojego stanu granicę zwojami drutu wzdłuż rzeki Rio Grande, Mayorkas wysłał federalnych agentów, którzy poprzecinali i odciągnęli przeszkody, aby nachodźcy mogli bezpiecznie wtargnąć na terytorium Ameryki. Okoliczne miasteczka i miasta pękają w szwach, wzrasta przestępczość w tym gwałty, aktywność gangów narkotykowych, rosną wydatki i zmęczenie napływającymi imigrantami. W Nowym Jorku, którego demokratyczna administracja ogłosiła gościnę dla imigrantów mają już ich dość i szukają dla nich miejsca gdzie indziej.

W Kongresie i Senacie Republikanie jakoś ospale walczą z komunizującymi Demokratami w sprawach ograniczenia wydatków, obniżania poziomu zadłużenia, czy zabezpieczenia południowej granicy. W Kongresie jest kilkudziesięcioosobowa grupa konserwatystów, którzy teraz wstrzymują głosowanie nad uchwaleniem budżetu, domagając się cięć w wydatkach, w tym są przeciwko przyznaniu dalszych 24 miliardy dolarów dla Ukrainy, żądając przeznaczenia tych sum na obronę własnej granicy jak i rozliczenia wysłanych na Ukrainę ok. 120 miliardów dolarów. W Senacie niemrawy lider Republikańskiej mniejszości Mitch McConnell gra razem z Demokratami i jest częścią Deep State. W kolejnych cyklach wyborczych zbiera ogromne środki (ok. 300 mln dolarów) i finansuje kampanie wyborcze tym senatorom, którzy głosują według jego poleceń.

Zelenski albo wie, że jest w rozpaczliwej sytuacji, albo jak Biden, traci rozeznanie co może powiedzieć. W wywiadzie dla Economist przyznał, że jego europejscy partnerzy zaczynają mieć pewne wątpliwości co do perspektyw dalszego prowadzenia wojny. Dodał, że są trudności z kontrofensywą, ale nie ma mowy o siadaniu do rozmów pokojowych z Rosją. Dalej zauważył, że miliony ukraińskich uchodźców, którzy przebywają w sąsiednich krajach zachowują się dobrze i są wdzięczni za gościnę. Następnie posunął się do groźby, że jeśli przywódcy tych krajów będą za zakończeniem wojny to jest prawdopodobne, że ukraińscy uchodźcy mogą się zbuntować i stworzyć w tych krajach problemy (!).

Zelenski nie wykazuje wdzięczności za niesamowitą przychylność i pomoc ofiarowaną Ukraińcom przez Polaków i rząd polski, jeśli już to jedynie okazjonalnie. Ukraińcy milczą w sprawie ekshumacji bestialsko pomordowanych Polaków przez siepaczy z UPA i innych formacji, nie wyrażają zgody na unormowanie stosunków polsko-ukraińskich. Zelenskiemu jakby było mało wojny z Rosją, rozpoczął wojnę handlową z Polską, przez której terytorium pozwalamy mu przesyłać miesięcznie do innych krajów Unii ok. 3 mln ton zboża (tyle Polska eksportuje rocznie). W skandalicznym stylu pozwał też Polskę do Światowej Organizacji Handlu domagając się odszkodowania i dodatkowo wprowadził embargo na niektóre polskie produkty, ale jeszcze nie na amunicję (!). Może dlatego, że był komikiem i naiwnie wierzy w swoją szczęśliwą gwiazdę nie zauważył, że ludzie w życzliwych mu dotąd krajach też mają swoje problemy i są już zmęczeni wielorako kosztowną wojną?

Dziwi zasadność umowy podpisanej 2 grudnia 2016 roku przez ówczesnego min. obrony A. Macierewicza o nieodpłatnym udostępnianiu Ukrainie zasobów państwa polskiego (?). Rząd szastał pieniędzmi polskiego podatnika jak pijany marynarz szeroko otwierając granice (bez ewidencji) nadając uchodźcom pesel, wypłacając zasiłki i polskie emerytury za deklarowaną historię pracy na Ukrainie. Zastanawia potęga ukraińskich oligarchów i ich zdolności do wymuszania podobnych ustępstw pewnie z poparciem ich kontaktów w Berlinie i USA. Ukraina jeszcze przed wojną wypowiedziała Polsce wojnę handlową, blokując transport pociągowy z Chin. PiS nieco się przebudził miejmy nadzieję, że nie tylko przedwyborczo, ale też zrozumiał interes Narodu, który czasowo oddał mu reprezentację swoich interesów.

Otwarcie polskiego rynku dla ukraińskiego zboża skończyłoby się zlikwidowaniem polskiego rolnictwa. Ukraińskie rolnictwo przypomina feudalne latyfundia, charakterystyczne dla niektórych krajów latynoskich, gdzie interes państwa jest tożsamy z interesem wielkich oligarchów. Dominują wielkie międzynarodowe agro holdingi, a ukraiński rolnik jest skromny jak przysłowiowa mysz kościelna. Były prezydent Petro Poroszenko już dekadę temu był właścicielem 100 tysięcy hektarów ziemi. Jeśli ktoś się bogaci na eksporcie ukraińskiego zboża to nie ukraińskie państwo, ale międzynarodowe agro holdingi i ukraińscy oligarchowie. Ukraińscy oligarchowie są obrzydliwie bogaci a ich obszary ziemskie dochodzą do 800 tysięcy hektarów! Polskie największe gospodarstwo rolne jest 26 razy mniejsze i ma 30 tysięcy hektarów i jego właścicielem jest obcy kapitał. Największy areał polskiego rolnika to 12 tysięcy hektarów (66 razy mniej).

Wdzięczne śpiewki o ukraińskim zbożu żywiącym głodującą Afrykę można włożyć między bajki. Największym odbiorcą zboża ukraińskich oligarchów są Chiny i Europa zachodnia oraz kraje arabskie. Do wojny aż 90% eksportu zboża szło przez porty Morza Czarnego. Teraz wiele zboża sprzedawane jest w Unii, krótsza droga, wyższy zysk, ale i wielka konkurencja dla eksportu płodów polskiego rolnictwa. Dodajmy, że ukraińskie zboże nie podlega unijnym normom jest modyfikowane genetycznie (Monsanto) i kontrolowane zakazanymi w Unii środkami ochrony roślin.

Powróćmy na chwilę do ukraińskiego niewypału podczas wizyty Zelenskiego w Kanadzie. Z okazji wizyty Zelenskiego premier Trudeau obiecał następne 650 milionów dolarów pomocy. Dotychczasowa głównie militarna pomoc wynosi ok. 8 miliardów dolarów. W Kanadzie mieszka ok. 1,4 milionów osób ukraińskiego pochodzenia, co stanowi ok. 4% populacji tego kraju. Od początku wojny do Kanady przybyło 175 tysięcy Ukraińców, następne 700 tysięcy otrzymało już zgodę na pobyt w Kanadzie. Jak pamiętamy sowieci zażądali powrotu Ukraińców z SS Galizien jako urodzonych na sowieckiej (już) Ukrainie, wtedy pomocną dłoń podał im gen Wł. Anders (druga żona Ukrainka) oświadczając, że byli oni obywatelami II Rzeczypospolitej Polskiej, dlatego przeżyli, część wyemigrowała do Kanady.

Nadszedł czas, aby zauważyć, że swoją niemądrą polityką Ukraińcy zachęcają abyśmy przyjrzeli się racjonalności stanowiska wobec Ukrainy Wiktora Orbana… Kto nie szanuje siebie, nie będzie szanowany. Nie pamiętamy, że dla ludzi z cywilizacji turańskiej życzliwość, uprzejmość, partnerstwo i kompromis to oznaka słabości i zachęta do następnych żądań.

Cóż, wczoraj odbyła się druga debata republikańskich kandydatów na urząd prezydenta, tak jak w pierwszej nie bez udziału Trumpa, który ma nad wszystkimi rywalami ogromną przewagę. Jeśli on w 2025 roku zostanie prezydentem, zmienią się wektory amerykańskiej polityki. A ma duże szanse na zwycięstwo, w niektórych sondażach wygrywa z Bidenem o 10 punktów, ale o tym następnym razem…

Autorstwo: Jacek K. Matysiak z Kalifornii
Źródło: Goniec.net

 

Chcesz kupić samochód? Unia nie pozwoli!


„Nie ma widoków, aby na źródłach odnawialnych, wiatrakach czy elektrowniach wodnych, zapewnić energię elektryczną, na którą już teraz jest zapotrzebowanie w Polsce, a co dopiero, kiedy wzrośnie ono stukrotnie czy więcej ze względu na samochody elektryczne. To są niewyobrażalne inwestycje” – mówi Michał Pytel, politolog zajmujący się instytucjami unijnymi oraz współautor „Encyklopedii Antykultury”, w rozmowie z Jakubem Zgierskim.

– Jak dowiadujemy się z oficjalnych dokumentów Unii Europejskiej, po 2035 roku co do zasady nie będzie można kupić i zarejestrować nowego auta spalinowego. Ja może jeszcze zdążę…

– Nie ma woli ludu, zatem trzeba ten lud uświadamiać. Mamy z tym właśnie do czynienia. Trzeba nam uświadamiać, że mimo tego, iż jeździmy samochodami spalinowymi i latamy samolotami na wakacje, to tak naprawdę tego nie chcemy. Ta wola ludu jeszcze nie istnieje, więc eurokraci z Brukseli, federaliści, którzy prowadzą nas ścieżką do wspólnego, europejskiego państwa, wiedzą od nas lepiej. Od 2035 roku auta spalinowego w Unii Europejskiej nie zarejestrujemy, a od 2050 roku Europa, według planu Fit for 55, ma stać się pierwszym totalnie neutralnym dla klimatu kontynentem na świecie. Taki jest cel. Za kilkadziesiąt lat tak ma właśnie być. W tym kierunku zmierzamy.

– Będzie jednak od tej zasady wyjątek, który przeforsowali Niemcy! Dozwolone pozostaną te samochody benzynowe, które będą zasilane ekologicznym paliwem. Takim, przy którego produkcji odzyskuje się dwutlenek węgla z atmosfery. To paliwo nie jest jeszcze masowo produkowane, ale za 12 lat sytuacja może być już inna. Znając życie, pewnie to Niemcy będą je produkować. Po 2035 roku będzie można kupić tylko nowe samochody elektryczne i wodorowe. Oczywiście tradycyjne auta spalinowe nie zostaną zakazane. Nie będzie można ich kupić, ale dalej będzie można nimi jeździć. Niektóre miasta będą coraz częściej zakazywały nimi wjazdu, czyli to będzie taki – można powiedzieć – miękki totalitaryzm. „Tylko” zakazywanie wjazdu, czyli teoretycznie możesz używać, ale w praktyce masz mało możliwości, aby realnie korzystać z tego prawa.

– Moim zdaniem to kłóci się z wolnościami wpisanymi do polskiej Konstytucji, która gwarantuje nam wolność przemieszczania się. Teraz już w największych miastach są strefy, do których nie można wjechać starym dieslem. Ktoś się tutaj powinien zastanowić, może konstytucjonalista, który jest bardziej biegły w tym temacie, ale w moim przekonaniu to się kłóci z ustawą zasadniczą. Dlaczego posiadając jeden samochód, mogę gdzieś się udać, a posiadając drugi, już nie mogę? Już teraz trzeba to rozważyć. Natomiast to, co mówisz – po 2035 roku będzie można jeździć samochodami spalinowymi, ale to jest obliczone tak, aby już po 15 latach, w tym 2050 roku, Europa była całkiem neutralna klimatycznie.

– Czy da się to w ogóle zrobić? Patrząc na twarde dane, statystyki…

– Na tę chwilę jest to niemożliwe. Weźmy pod uwagę, że obecnie – to są dane na koniec 2022 roku – po polskich ulicach i drogach przemieszczało się ok. 20 mln samochodów, z czego w pełni elektryczne były bodajże 42 tys. Więc wyobraźmy sobie, jaką drogę należałoby przebyć w ciągu kilkudziesięciu lat, aby zastąpić 20 mln samochodów tymi autami elektrycznymi. Średnia cena nowego samochodu elektrycznego jest o jakieś 100 tys. zł większa niż nowego spalinowego. To są dokładne dane: 160 tys. zł kosztuje średnio kupowany w Polsce nowy samochód, a taki sam elektryczny – 260 tys. zł. Dodam więcej – gdzie będziemy te samochody elektryczne ładować? W tym momencie w Polsce jest ok. 3 tys. stacji publicznie dostępnych, w których można ładować samochody, a dostarczają one łącznie niecałe 6 tys. możliwości podpięcia się. Powiedzmy, że do 2050 roku będziemy potrzebowali kilku czy kilkunastu mln takich punktów. Ile taki samochód się ładuje? Ile to wszystko kosztuje? To są podstawowe pytania. Jakby sięgnąć trochę głębiej, to okazuje się, że jeśli taki samochód chcemy naładować szybko, bo jesteśmy w dłuższej trasie, to owszem – są te sprawne ładowarki zasilane prądem stałym. One ładują naprawdę szybko, ale to jest bardzo droga usługa. Jeżeli jest się posiadaczem samochodu elektrycznego, ale nie ma się wykupionego abonamentu na danej stacji na ten szybki prąd, to łącznie wychodzi drożej, niż jakby tankować benzynę czy diesla. Dołożę jeszcze jedną rzecz. W Polsce mamy ten miks energetyczny, gdzie wciąż ponad 70 proc. energii elektrycznej powstaje ze źródeł paliw kopalnych. Są to węgiel kamienny i brunatny oraz gaz. Przecież elektrownie, które są zasilane w ten sposób, emitują dwutlenek węgla do atmosfery. Więc co z tego, że nie będzie samochodów spalinowych w miastach, jeżeli kopalnie funkcjonujące na obrzeżach zostaną zmuszone do zwiększenia swojego wydobycia – a elektrownie do zwiększenia mocy – w celu napędzenia tych wszystkich elektryków?

– Chyba że się te kopalnie i elektrownie rozwali…

– Nie ma widoków, aby na źródłach odnawialnych, wiatrakach czy elektrowniach wodnych, zapewnić energię elektryczną, na którą już teraz jest zapotrzebowanie w Polsce, a co dopiero, kiedy wzrośnie ono stukrotnie czy więcej ze względu na samochody elektryczne. To są niewyobrażalne inwestycje. Nie podejmę się oszacowania kwot, które jako społeczeństwo będziemy musieli wyjąć z naszych kieszeni, żeby zmienić coś, co póki co dobrze działa, tylko po to, aby działało niby jeszcze lepiej, bo rzekomo bezemisyjnie.

– Ale jak włączymy Global Carbon Atlas, czyli statystyki, gdzie wytwarza się najwięcej tego CO2, to bezkonkurencyjne są Chiny – na 1. miejscu. Potem mamy Stany Zjednoczone, Indie, Rosję, Japonię, Iran i na 7. miejscu dopiero Niemcy, z czego jednostek MtCO2 (ton metrycznych) przypada im tylko 675. Z kolei Chiny to jest ponad 11 tys. jednostek. Jaka to jest skala? Dalej na liście nie ma europejskich krajów, dopiero 17. jest Wielka Brytania, 18. Włochy, a 19. my – Polska. Jak się spojrzy dokładnie, to Europa nie odpowiada nawet za 10 proc. globalnej emisji CO2. Co jeszcze istotne, w przyrodzie nic nie ginie. Jeżeli europejski przemysł de facto wyprowadza się do krajów Trzeciego Świata, to nie zmniejsza to globalnej emisji – ona rośnie w innych regionach, a przy okazji w krajach, do których trafiają te fabryki, degraduje się środowisko naturalne. W takim układzie Zachód wizerunkowo wypada lepiej, ale nic poza tym.

– Ten proces ma oficjalną nazwę: ucieczka węgla. O tym się uczy na uniwersytetach. Jeśli mamy rozmawiać poważnie – to dobrze, że Europa chce dbać o planetę, ale zastanówmy się, gdzie jesteśmy moralnie. Produkcja była przez dziesięciolecia przenoszona z Europy do rozwijających się krajów Wschodu. Ludzie żyjący w biedzie mogli pracować za głodowe pensje i być wykorzystywani, bo w sumie nie mieli innej opcji. To niosło ze sobą konsekwencje, o których nie możemy zapominać. Gdyby przemysł pozostał na Starym Kontynencie czy w Stanach Zjednoczonych, to mógłby mieć mniej szkodliwy charakter. Podejrzewam, że prędzej założy się na kominy filtry przeciwemisyjne w Unii Europejskiej niż w Chinach. Problem polega na tym, że największe gospodarki na świecie, typu Chiny, Indie czy Brazylia, wcale nie przejmują się jakąś emisją CO2. Jako całość ta „zielona” polityka UE okazuje się bezsensowna, chyba że jej celem nie jest ochrona środowiska, tylko coś innego, właśnie np. sięganie głęboko do naszych portfeli i sprawienie, że jako tacy będziemy bardziej zależni od polityków, również – a może przede wszystkim? – tych zasiadających w Brukseli.

– To jest uzależnianie słabszych krajów od centrali: Niemiec czy oficjalnie Brukseli. Mówiło się o tym wielokrotnie, zanim wybuchła wojna na Ukrainie. Niemcy od dawna wzmacniali swoją pozycję, która polegała na tym, że mieli rurę z gazem, a jednocześnie sprzedawali jakieś elektryki czy zieloną energię. Oczywiście w tym układzie węgiel jest do wycięcia. Wszystkie kraje miały być uzależnione od dostaw gazu i nowych technologii. Chodzi o to superpaństwo, presję pod jeszcze ściślejszą integrację.

– Zresztą ten absurd trwa, a to tylko jego kolejna odsłona. W latach 70. intensywnie działał Klub Rzymski, w ramach którego intelektualiści pisali „przełomowe” raporty. Uczyłem się o nich na studiach – to były takie prognozy, że do końca XX wieku wyczerpią się światowe zasoby ropy naftowej i wszystko skończy się totalnym kataklizmem. Z tego względu już wtedy promowano zrównoważony rozwój, aby chronić ludzkość. Przewidywania okazały się błędne, bo ropy jest wciąż całkiem sporo, cały czas ją eksploatujemy, i to pomimo wzrostu ludności na ziemi.

– Z jakiegoś powodu Greta Thunberg nie protestuje przeciwko ropie naftowej z Arabii Saudyjskiej…

– Tak się złożyło, że w tej sprawie nie protestuje. Zresztą ona też jest kolejną odsłoną na tym łańcuszku absurdów. Parę lat temu, gdy zaczynała swoją działalność, zapowiadała, że w tym roku świat się skończy. Jak wszyscy widzimy, jakoś do tego nie doszło.

– Dziękuję za rozmowę.

Z Michałem Pytlem rozmawiał Jakub Zgierskim
Źródło: NCzas.com


  1. Kazma 29.09.2023 14:45

    Największym kuriozum w tym wszystkim jest to, że samochód elektryczny kosztuje o wiele więcej niż spalinowy pomimo, że do jego produkcji wystarczy o wiele mniej części, napędzany jest bądź co bądź silnikami elektrycznymi, których konstrukcja niewiele różni się od silników elektrycznych z początku XX wieku! Drogie są akumulatory, ale chyba celowo są wykonywane w bardzo drogiej technice, bo istnieją inne o wiele tańsze techniki akumulatorowe wykorzystujące tanie i powszechnie występujące metale i związki chemiczne. Pewnie akumulatory takie byłyby trochę większe i cięższe ale o wiele tańsze i bezpieczniejsze, nie palące się tak jak te wykonane na bazie litu i innych rzadkich metali. Zapewne chodzi o biznes ale też politykę polegająca na ograniczaniu podstawowych praw człowieka jakim jest m.inn. prawo własności, posiadania, i swobodnego przemieszczania się itd.

 

Rosyjski dziennikarz znalazł pod drzwiami świńską głowę


Timofiej Siergiejew, jeden z najbardziej znanych rosyjskich propagandystów i komentator państwowej stacji Rossija Siegodnia, regularnie dostaje pogróżki, a ostatnio znalazł pod drzwiami świńską głowę.

Rosyjski dziennikarz mediów państwowych znalazł pod drzwiami swojego domu świńską głowę. Pracownik reżimówki natychmiast wezwał na miejsce policję.

Podrzucenie komuś świńskiej głowy w kryminalnym rosyjskim półświatku oznacza groźbę lub ostrzeżenie. Tymczasem Siergiejew już wcześniej dostawał pogróżki i skarżył się publicznie na wiadomości tekstowe zawierające niewybredne i agresywne treści.

Nie wiadomo, kto podrzucił propagandyście świński łeb, ani czy groźba ta wynika z jego działalności zawodowej, czy też może Siergiejew w jakiś inny sposób popadł w konflikt z niebezpiecznymi ludźmi.

Jako dziennikarz i publicysta Timofiej Siergiejew nieustannie atakuje Ukraińców, nazywając ich banderowcami, oraz nawołując do fizycznej eliminacji ukraińskich elit, których, jak twierdzi, nie da się zresocjalizować.

Autorstwo: SG
Na podstawie: Twitter.com, T.me
Źródło: NCzas.com


  1. Stanlley 29.09.2023 11:57

    “Timofiej Siergiejew nieustannie atakuje Ukraińców, nazywając ich banderowcami,”
    Od kiedy mówienie prawdy to atakowanie? Orwell?! Stadion im. Bandery we Lwowie? Pomniki morderców nazistów, ponowne i uroczyste pochówki ss-manów uświetniane przez ich duchowieństwo i polityków to nie jest nazizm?! Jajca jakieś!

 

Elżbieta Witek i Mariusz Kamiński przegrali z NIK-iem w WSA


Najwyższa Izba Kontroli zajmuje szczególną pozycję ustrojową w Rzeczypospolitej Polskiej. Przepisy Konstytucji RP oraz ustawy o NIK nakładają zarówno wysoką odpowiedzialność, jak i analogicznie wysokie uprawienia. Najwyższa Izba Kontroli, aby mogła w sposób skuteczny wykonywać swoje zadania, musi podejmować działania zmierzające w kierunku ustalenia wszystkich okoliczności w kontrolowanym zakresie.

Jednym z takich uprawnień jest możliwość wzywania na przesłuchanie osób, co do których istnieje przekonanie o dysponowaniu przez nie informacjami potencjalnie przydatnymi do ustalenia stanu faktycznego w zakresie działalności jednostek poddanych kontroli.

NIK skorzystała z tego instrumentu, wzywając w charakterze świadka Elżbietę Witek, Marszałek Sejmu RP, oraz Mariusza Kamińskiego, Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji, Koordynatora Służb Specjalnych.

Ww. osoby nie wywiązały się z konieczności stawiennictwa wynikającego z ustawy o NIK. Pani Elżbieta Witek trzykrotnie nie wykonała tego obowiązku i nie stawiła się na wezwania NIK. Za niestawienie się na przesłuchania w charakterze świadka na Panią Elżbietę Witek zostały nałożone kary pieniężne. Na postanowienia o nałożeniu kar pieniężnych Marszałek Sejmu RP złożyła zażalenia, a następnie wniosła skargi do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Szczecinie. W co najmniej jednym przypadku znany jest już wyrok, który oddala skargę w przedmiocie nałożenia kary pieniężnej.

Podobny ciąg zdarzeń miał miejsce w sprawie Pana Mariusza Kamińskiego, Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji, który zaskarżył nałożoną karę pieniężną. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie nie przyznał mu racji i skargę oddalił. W uzasadnieniu wyroku Sąd stwierdził, że obowiązek stawiennictwa należy traktować jako wiążący i mogący zostać niewypełniony tylko w ściśle określonych, obiektywnych okolicznościach, które w tym konkretnym przypadku nie zaistniały. Twierdzenie, że świadek nie posiada w danej sprawie informacji i w związku z tym nie ma obowiązku stawienia się na przesłuchanie, stoi w ewidentnej sprzeczności z obowiązującymi przepisami prawa i orzecznictwem sądów. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie potwierdził, że osoba wezwana w charakterze świadka ma bezwzględny obowiązek stawiennictwa.

Najwyższa Izba Kontroli będzie konsekwentnie, zgodnie z prawem i procedurami, podejmować kolejne działania mające na celu zapewnienie przejrzystości funkcjonowania podmiotów publicznych.

Źródło: NIK.gov.pl

 

O konieczności powiększenia Świętokrzyskiego Parku Narodowego


„Gdyby uszeregować parki narodowe pod względem uzyskanych średnich wartości walorów przyrodniczych, to Świętokrzyski Park Narodowy razem ze Słowińskim plasują się na 7. pozycji w kraju”, a według klasyfikacji IUCN (Światowa Unia Ochrony Przyrody), która wyróżnia 6 kategorii obszarów chronionych, ŚPN znajduje się w II, najwyższej kategorii obok takich obiektów jak np. Wielki Kanion.[1]

W waloryzacji przyrodniczo-krajoznawczej Świętokrzyski Park Narodowy ŚPN znajduje się w grupie obszarów najatrakcyjniejszych w skali kraju […]. Pod względem przyrodniczym jest również najcenniejszym terenem przyciągającym turystów w województwie świętokrzyskim […]. Przedmiotem zainteresowania odwiedzających są nie tylko unikatowe walory środowiska naturalnego, ale też wyjątkowe elementy dziedzictwa kulturowego, których symbolem jest dawne opactwo benedyktyńskie na Łysej Górze, zwanej też Łyścem lub Świętym Krzyżem”.[2]

„Świętokrzyski Park Narodowy obejmuje najwyższy fragment Gór Świętokrzyskich – pasmo Łysogóry. Utworzony w 1950 r. w celu zachowania unikalnych ekosystemów leśnych Puszczy Jodłowej o naturalnym charakterze oraz malowniczych śródleśnych pól rumowisk skalnych wraz z kształtowaną w wyniku procesów naturalnych różnorodnością biologiczną, a także w celu zachowania walorów historycznych i kulturowych, m. in. pobenedyktyńskiego opactwa na Świętym Krzyżu”.[3]

W Polsce istnieją 23 parki narodowe. Ich łączna powierzchnia to ponad 329,5 tys. ha (1% powierzchni kraju). Pierwszym polskim parkiem narodowym był Białowieski Park Narodowy utworzony w 1932 roku (za początki jego istnienia przyjmuje się rok 1921). Jako trzeci park narodowy w Polsce w 1950 roku został utworzony Świętokrzyski Park Narodowy (ŚPN). Pierwsze postulaty objęcia ochroną najwyższej części Łysogór pochodzą z 1908 roku. Świętokrzyski Park Narodowy pod względem powierzchni znajduje się na 14. miejscu wśród wszystkich parków narodowych. 18 stycznia 2022 roku polski rząd zmienił granice ŚPN, usuwając z Parku część zabytkowej wierzchowiny na Łyścu (o powierzchni 1,35 ha z zabudowaniami) i włączając do Parku oddaloną o około 8 km od jego zwartego obszaru leśną, śródpolną enklawę pod Grzegorzowicami (62,5 ha).

MANIPULACJA W SŁUŻBIE ZAKONNIKÓW

Wspomniana korekta granic ŚPN nie jest pierwszą i jedyną w ostatnich latach. Jest natomiast pierwszą i jedyną prawdopodobnie w odniesieniu do wszystkich parków narodowych przeprowadzoną na skutek lobbingu podmiotu innego niż związanego z instytucjami i organizacjami zajmującymi się ochroną przyrody. To także jak dotąd jedyny przypadek zaangażowania aparatu państwa do przeprowadzenia zmiany granic parku narodowego z uwagi na interes i życzenie instytucji religijnej.

Całą tę historię instytucjonalnej przemocy opisuję w swoich licznych tekstach od 2019 roku. Przypomnę tylko, że Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (OMI) począwszy od lat 30. XX wieku czyni starania o przejęcie na własność XII-wiecznego, pobenedyktyńskiego klasztoru na Łyścu. Po dziesiątkach lat prób presja Oblatów przyniosła skutek.

Do tej pory państwo polskie również w porozumieniu z Kościołem katolickim uznawało, że działki na szczycie Łyśca należą do Skarbu Państwa. Teren ten od 1924 roku jest objęty ochroną rezerwatową, a od 1950 do 2022 roku leżał w granicach ŚPN. Jest to także część obszaru Natura 2000 Łysogóry oraz Pomnik Historii ustanowiony przez Prezydenta Polski. Również Świętokrzyski Wojewódzki Konserwator Zabytków objął teren swoją ochroną.

Pierwszym ministrem środowiska, który podważył zasadność ochrony parkowej trzech działek na Łyścu, był Henryk Kowalczyk z PiS. Wraz z obecnym dyrektorem ŚPN Janem Reklewskim ogłosił w 2019 roku, że obszar niemal 6 ha na Łyścu bezpowrotnie utracił swoje wartości przyrodnicze.

Zgodnie z polskim prawem ochrony przyrody z granic parku narodowego można wyłączyć jego część wyłącznie w przypadku bezpowrotnej utraty wartości przyrodniczej i kulturowej. Ani minister, ani dyrektor nie twierdzili, że obszar utracił wartości kulturowe, co oznacza, że przesłanka ustawowa nie została spełniona. Bowiem ustawodawca określił, że musi dojść do łącznej utraty obu rodzajów wartości. Ponadto ani ministerstwo, ani dyrekcja ŚPN nigdy nie przedstawili dowodów na utratę choćby tylko wartości przyrodniczych wspomnianych działek.

Takich danych zwyczajnie nie ma. Nie da się stwierdzić, czy teren ten utracił wartości przyrodnicze, bo też nikt nigdy tych wartości w tym miejscu nie badał. Dlaczego? Dlatego, że teren ten ma tak wielką wartość archeologiczną, historyczną, społeczną, kulturową, że wartości przyrodnicze bez względu na to jakie, są tu drugorzędne. Wierzchowinę Łyśca z klasztorem włączono w granice ŚPN nie z uwagi na stanowiska rzadkich gatunków zwierząt i roślin, ale ze względu na wyjątkową rangę historyczną i kulturową klasztoru i przedchrześcijańskiego wału kultowego. Terenu tego nie badano szczegółowo pod kątem wartości przyrodniczych również z tego powodu, że jako poddawany wielowiekowym oddziaływaniom ludzi i noszący ślady ponad 1000 lat obecności ludzi w tym miejscu został on niejako włączony w naturalny ekosystem Puszczy Świętokrzyskiej. Jednocześnie ta ludzka enklawa pośród boru jodłowego i grądu stała się siedliskiem gatunków nigdzie indziej w ŚPN niewystępujących. Jako przestrzeń bezleśna pełni ona też ważne funkcje ekologiczne wobec gatunków leśnych, będąc tak zwanym ekotonem, pograniczem siedlisk, domem i żerowiskiem dla gatunków, które wymagają otwartej przestrzeni.

Dzięki społecznemu oporowi i reakcji na zapowiadane bezprawne usunięcie z granic ŚPN działek, ministerstwo klimatu i środowiska, kierowane w 2020 roku przez Michała Wosia z Suwerennej Polski (wówczas Solidarnej Polski), uznało, że wyłączenie 1,35 ha z granic Parku będzie zgodne z prawem, jeśli jednocześnie w granice ŚPN włączy się na przykład 62,5 ha lasu pod Grzegorzowicami. W zamyśle Wosia nie dochodziło dzięki temu do zmniejszenia powierzchni Parku, lecz do powiększenia. Tyle że ustawa nie mówi o powiększaniu czy pomniejszaniu, a o wyłączaniu i włączaniu działek w granice parku narodowego. Na pozór to mała różnica, w rzeczywistości kluczowa. Ponieważ ustawa mówi o zmianach granic, nie o zmianach powierzchni parku. To nie jest lub nie musi być to samo.

Włączenie akurat 62,5 ha leśnej enklawy pod Grzegorzowicami, leżącej wśród pól i wsi 8 km od zwartych granic ŚPN, zaskoczyło wszystkich. Tym bardziej, że dokumentacja sporządzona dla tego terenu na potrzeby wyznaczenia sieci Natura 2000 wskazuje, że w lesie tym występuje grąd subkontynentalny i w zasadzie nic więcej. Uznano, że las ten może być częścią Natury 2000, ale nie parku narodowego. Teraz jednak Michał Woś przekonał leśników z Nadleśnictwa Łagów, że jest pilna potrzeba włączenia enklawy pod Grzegorzowicami w granice ŚPN. Dotąd był to zwykły las gospodarczy. W 2020 roku nie istniały żadne naukowe dane wskazujące, że te 62,5 ha lasu wyróżnia się „szczególnymi wartościami przyrodniczymi, naukowymi, społecznymi, kulturowymi i edukacyjnymi”, bo tym właśnie są na mocy ustawy o ochronie przyrody tereny, na których ustanawia się najwyższą formę ochrony przyrody w Polsce.

Kreatywna interpretacja prawa zastosowana przez Michała Wosia doprowadziła do tego, że jedno z najcenniejszych kulturowo miejsc w Polsce i Europie zostało usunięte z granic ŚPN, a w granice Parku włączono las grądowy, być może cenny, ale nijak mający się do tego, co znajduje się na Łyścu. Woś zaszkodził polskiemu systemowi ochrony przyrody szczególnie, nie tylko manipulując prawem i interpretując je niezgodnie z logiką i faktami. Użył też leśników, którzy „oddali” ŚPN-owi ponad 60 ha lasu, wyłączając go z obiegu w ramach „trwale zrównoważonej, racjonalnej gospodarki leśnej”. Woś tym samym podważył autorytet leśników, ale też autorytet nauki, całkowicie rezygnując z wykorzystania danych zbieranych przez Stowarzyszenie Społeczno-Przyrodnicze w ramach uzyskania wiedzy o realnej wartości przyrodniczej działek na Łyścu. Wosia nie interesowała też wartość przyrodnicza lasu pod Grzegorzowicami. Michał Woś uznał, że może swobodnie żonglować wartościami i własnościami Skarbu Państwa. Oba te obszary należą do państwa polskiego i jego obywatelek i obywateli.

Okazało się, że na potrzeby Oblatów rząd polski może swobodnie zmniejszać i powiększać obszar jednego z najważniejszych parków narodowych w kraju. Z tej perspektywy wszelkie problemy związane z tworzeniem nowych parków narodowych lub powiększaniem istniejących udało się Wosiowi sprowadzić do poziomu gry politycznej.

Najwyższa forma ochrony przyrody w rękach członka rządu stała się pozbawioną wartości naukowej, społecznej, historycznej i kulturowej oraz ekonomicznej walutą o znaczeniu wyłącznie politycznym i wyborczym. Czemu tak uważam? 24 maja 2020 roku na Łyścu doszło do spotkania Prezydenta Polski Andrzeja Dudy z dyrektorem ŚPN Janem Reklewskim, ministrem klimatu i środowiska Michałem Wosiem i superiorem zakonu oblatów Marianem Puchałą. 12 lipca 2020 roku odbyły się wybory prezydenckie. Klasztor na Łyścu za czasów Mariana Puchały stał się miejscem spotkań lokalnej klasy politycznej i biznesmenów. Obecnie jest to centrum życia polityczno-biznesowego w województwie świętokrzyskim. Często można tu widzieć lokalnych polityków. Pokazywanie się z Marianem Puchałą stało się ważne i przydatne. Tu na przykład ściskali sobie dłonie Michał Woś z Mariuszem Goskiem, lokalnym politykiem, który, jak sam napisał, zajął się w godzinach pracy w urzędzie marszałkowskim lobbowaniem na rzecz usunięcia działek na Łyścu z granic ŚPN jako „Polak-Katolik”.

Dziś klasztor na Łyścu nie jest miejscem benedyktyńskiego skupienia i medytacji, nie czuć tu już ducha przedchrześcijańskich misteriów. To miejsce politycznych schadzek i biznesowych koktajli.

Tak politycy PiS i Suwerennej Polski obeszli się z najwyższymi wartościami narodowymi.

ŚPN TRZEBA POWIĘKSZYĆ

Pozbawione uzasadnienia naukowego powiększenie ŚPN o enklawę w Grzegorzowicach jest dowodem na to, że parki narodowe w Polsce można powiększać i zapewne też tworzyć. Wystarczy wola polityczna. Nie potrzeba argumentów naukowych.

W przypadku 1,35 ha na Łyścu argumenty naukowe przemawiające za utrzymaniem tych działek w granicach ŚPN istnieją. Stowarzyszenie MOST w 2021 roku zleciło wykonanie badań przyrodniczych na prawie 6 ha przeznaczonych do usunięcia z granic ŚPN (ostatecznie, między innymi dzięki wynikom tych badań, usunięto „tylko” 1,35 ha).

Wyniki badań są zaskakujące nawet dla samych badaczy. Pomimo silnej antropopresji inwentaryzowany teren charakteryzuje się relatywnie wysokim walorem przyrodniczym i dużym bogactwem gatunkowym, a stanowiąc swoistą nieleśną enklawę, zwiększa różnorodność biologiczną Parku.

Stwierdzono kilka nowych dla Świętokrzyskiego Parku Narodowego gatunków grzybów, w tym gatunki zagrożone wymarciem. Stwierdzono 4 gatunki mszaków podlegających częściowej ochronie, cztery gatunki chronionych i zagrożonych porostów, w tym jeden uznany za wymarły w województwie świętokrzyskim i jeden bliski wymarcia, cztery gatunki chrząszczy wymienione na Polskiej Czerwonej Liście, 21 gatunków nowych dla krainy zoogeograficznej Góry Świętokrzyskie i/lub dla Świętokrzyskiego Parku Narodowego, 1 gatunek nowy dla fauny Polski: Aleochara stichai (Staphylinidae); 1 gatunek reliktowy: Leiestes seminiger (Endomychidae); 11 gatunków można sklasyfikować jako rzadkie w skali kraju i Europy Środkowej, 4 gatunki ptaków uznanych za regionalnie rzadkie i nieliczne w tym jeden wymieniony w Dyrektywie Ptasiej oraz jeden gatunek nietoperza wymieniony w Dyrektywie Siedliskowej.

Entomofauna obszaru reprezentowana jest przez gatunki niespotykane w lasach na zboczach Łyśca, gdyż są związane z terenami otwartymi (polana), a także przez gatunki zagrożone wymarciem. Liczne są gatunki synantropijne, co pozytywnie wpływa na bioróżnorodność.

Spośród fauny szczególnie awifauna terenu jest interesująca, bogata i różnorodna. Stwierdzono tu gatunki zarówno typowo leśne, ekotonowe jak i synantropijne. Na uwagę zasługują stwierdzenia dzięcioła czarnego Dryocopus martius – gatunku wymienionego w Załączniku I Dyrektywy Ptasiej oraz dzięcioła zielonosiwego Picus canus, siniaka Columba oenas, krzyżodzioba świerkowego Loxia curvirostra i zniczka Regulus ignicapillus. Interesujące jest zasiedlenie budynku klasztoru przez jerzyki Apus apus – jest to ich jedyne stanowisko w granicach ŚPN. Jest to też gatunek wymagający ochrony czynnej. Populacja jerzyka zmniejszyła się na skutek prac remontowych budynku klasztoru. Wierzchowina Świętego Krzyża z urozmaiconymi siedliskami stanowi miejsce ważne dla ptaków. Jest to jedno z niewielu miejsc w Górach Świętokrzyskich, gdzie pojawiają się wysokogórskie gatunki ptaków, jak np. płochacz halny Prunella collaris.

Święty Krzyż stanowi też ważne żerowisko nietoperzy, a poziom aktywności ssaków jest zaskakująco wysoki, jak na takie siedliska i wysokość nad poziomem morza. Za względnie wysokie należy uznać również bogactwo gatunkowe nietoperzy. W dużym stopniu odpowiadają za to antropogeniczne przekształcenia siedlisk, począwszy od budowy klasztoru i innych budynków, po wycięcie lasu i stworzenie siedlisk ekotonowych. Najcenniejszy jest jednak gatunek typowo leśny – mopek Barbastella barbastellus umieszczony w Załączniku II Dyrektywy Siedliskowej. Potwierdzono jego rozród w drzewostanach bezpośrednio przylegających do polany szczytowej. Wzmiankowane we wcześniejszej literaturze zimowiska nietoperzy w podziemiach klasztoru prawdopodobnie uległy zniszczeniu na skutek prac adaptacyjnych przeprowadzonych przez zakonników w ostatnich latach.

Interesujące jest stwierdzenie popielic Glis glis na drzewach w bezpośredniej bliskości klasztoru i infrastruktury gastronomicznej.

Podsumowując, pod względem fauny i flory roślin naczyniowych kopuła Świętego Krzyża stanowi bogatą gatunkowo enklawę śródleśną Świętokrzyskiego Parku Narodowego, posiada znaczące walory przyrodnicze (przyrodniczo-kulturowe) i krajobrazowe oraz podnosi różnorodność biologiczną Parku. Przestrzeń ta powinna być zagospodarowana w sposób umożliwiający odwiedzającym korzystanie z dóbr kulturowych i religijnych z poszanowaniem wymogów ochrony przyrody.

Na inwentaryzowanym terenie w poprzednich latach stwierdzano też inne rzadko występujące i zagrożone gatunki, których w tym opracowaniu nie uwzględniono. Dotyczy to np. mięczaków, których nie inwentaryzowano z uwagi na istniejące szczegółowe opracowania.

Wskazane wartości trzech działek o powierzchni 1,35 ha na Łyścu są wystarczające, aby teren ten nadal znajdował się w granicach Świętokrzyskiego Parku Narodowego.

Poza tym unikalnym fragmentem, który znacząco podnosi rangę ŚPN, na przyłączenie do Parku zasługują też inne tereny. Jest to przede wszystkim znajdująca się na skraju Parku, w jego zachodniej części, powierzchnia unikalna, porośnięta przez dotąd nieopisaną formę boru jodłowego, który przypomina górskie, mszyste świerczyny. Tu jednak jest „mszysty bór jodłowy”, prawdopodobnie endemiczne zbiorowisko, jeszcze nigdzie dotąd niewykazane i nieopisane, pełne entomologicznych rzadkości.

Stowarzyszenie MOST opracowuje dokumentację terenów, które należy pilnie włączyć w granice ŚPN.

Obszarem, który pilnie należy włączyć w granice ŚPN jest też fragment Bukowej Góry ze sztolnią, w której zimują zagrożone gatunki nietoperzy, w tym nocek Bechsteina i mopek zachodni. Tu też znajduje się jedno z paru stanowisk puchacza, jedyne w Górach Świętokrzyskich.

Osobną kwestią jest postulat powiększenia ŚPN o znaczny fragment Pasma Jeleniowskiego z Górą Szczytniak, na której znajduje się między innymi gołoborze.

Te postulowane przez naukowców i społeczników zmiany granic ŚPN odpowiadają rzeczywistym wartościom przyrodniczym i kulturowym Gór Świętokrzyskich i dają szansę na realną ochronę najcenniejszych fragmentów najstarszych gór Europy z ich wszelkimi, unikalnymi walorami.

TRUDNE WYBORY

Spotkania najważniejszych polityków PiS i Suwerennej Polski na Łyścu w okresach przedwyborczych świadczą o całkowicie wyjątkowej randze tego miejsca.

Jednocześnie zakonnicy przygotowują grunt pod urządzenie tutaj centrum pielgrzymkowo-turystycznego, które ma w zamyśle zdetronizować zarówno Licheń, jak i Jasną Górę. Kilkanaście dni temu Oblaci wystąpili z wnioskiem do kieleckiej Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska oraz do Ministerstwa Klimatu i Środowiska o odstępstwa od ustawowych zakazów obowiązujących w odniesieniu do gatunków objętych ochroną. Na pierwszy ogień oblatów idą jerzyki gniazdujące w zabytkowej zabudowie, a także pustułki i kawki. Na terenie całego ŚPN jerzyki występują tylko tutaj. To może nie rozpala wyobraźni, ale wiedząc jak wcześniej zakonnicy traktowali tutejszą przyrodę, można przypuszczać, że to preludium do dalszych zniszczeń. Póki co Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Kielcach wezwał zakon do uzupełnienia wniosku, bo nie przewiduje on kilku innych niezgodnych z prawem działań. Trzeba też pamiętać w tym kontekście publiczne zapewnienia Mariana Puchały, że nie zamierza niczego na Łyścu niszczyć. Całkowicie rozczarowująca jest też postawa dyrektora Reklewskiego, który zrejterował w sprawie ochrony tak cennej enklawy ŚPN, za którą przecież był odpowiedzialny.

Dlatego Stowarzyszenie MOST opracowało ankietę przedwyborczą, w której pyta kandydatów na parlamentarzystów między innymi o to, co zamierzają zrobić z 1,35 ha na Łyścu, gdy wygrają wybory. Ankieta została rozesłana do wszystkich najważniejszych sztabów wyborczych oraz do ponad 70 polityków, najbardziej aktywnych, rozpoznawalnych, charyzmatycznych. Ze wszystkich obozów politycznych.

Uzyskane odpowiedzi zostaną opublikowane, zanim zapadnie cisza wyborcza. Po wyborach Stowarzyszenie MOST rozpocznie oficjalnie i formalnie próbę zmiany granic ŚPN tak, żeby obejmowały one również serce ŚPN – całą wierzchowinę Łyśca.

Autorstwo: Łukasz Misiuna, Stowarzyszenie Społeczno-Przyrodnicze MOST
Zdjęcie: Maurycy Hawranek
Źródło [4]: NowyObywatel.pl

PRZYPISY

[1] „Monografia Świętokrzyskiego Parku Narodowego”

[2] Jastrzębski C., „Ruch turystyczny w Świętokrzyskim Parku Narodowym”, Studia i Materiały Centrum Edukacji Przyrodniczo-Leśnej, nr 4 (23) 2009, s. 199−205.

[3] Główny Urząd Statystyczny, https://stat.gov.pl/portal-edukacyjny/polskie-parki-narodowe-wystawa/

[4] Tekst powstał w ramach projektu „Korzenie 2”. Przywrócenie integralności Świętokrzyskiego Parku Narodowego” dofinansowanego ze środków EOG Aktywni Obywatele (fundusz regionalny, projekty interwencyjne).

 

Firmy inwestycyjne bogatsze od rządów?


Niedawno światowe media obiegła wiadomość, że Toshiba, jedna z najbardziej rozpoznawanych japońskich marek nie będzie już notowana na giełdzie. Większość akcji jednej z najstarszych japońskich firm zostały wykupione przez grupę inwestorów występujących jako Japan Industrial Partners (JIP) tworzącą fundusz inwestycyjny mający wspierać restrukturyzację japońskich firm. Mówi się wiele o wielkich funduszach inwestycyjnych, które powoli przejmują ukraińskie rolnictwo. Największe z nich dysponują większymi funduszami, niż wynosi roczny nominalny PKB większości państw. Czy zatem firmy inwestycyjne zdominują gospodarkę?

Jak podaje brytyjska telewizja BBC, Japan Industrial Partners (JIP) zakupił 78,65 procent akcji Toshiby. Posiadając 2/3 akcji JIP może przekształcić spółkę giełdową w prywatną firmę. Akcje Toshiby przestaną być notowane na giełdzie do końca roku po 74 latach, jakie upłynęły od ich debiutu w maju 1949 roku.

Zagraniczne fundusze inwestycyjne kontrolują dziś znaczną część ukraińskiego rolnictwa. Paradoksalnie wojna na Ukrainie stwarza dla nich nowe możliwości. Zwiększyło się tempo przejmowania ziemi w tym kraju. Jednocześnie szalejąca na świecie inflacja sprawia, że oszczędzanie w gotówce przestało być opłacalne, co czyni lokowanie jej w funduszach bardziej atrakcyjnym. Nie wszyscy mają wiedzę lub czas na samodzielne inwestowanie, a fundusze oferują swoją wiedzę i doświadczenie.

Czym są fundusze inwestycyjne? Jak pisze portal analizy.pl: Fundusz inwestycyjny to forma zbiorowego inwestowania – to oznacza, że majątek funduszu powstaje przez połączenie środków finansowych wszystkich inwestorów (czyli uczestników). Dokonane przez inwestorów wpłaty są przeliczane na tytuły uczestnictwa (jednostki uczestnictwa lub certyfikaty inwestycyjne). Wyrażają one proporcjonalny udział inwestorów w majątku funduszu.

Powierzone pieniądze mogą być inwestowane w akcje, obligacje lub instrumenty finansowe, ale także w różne inne przedsięwzięcia. W Polsce zabezpieczeniem dla klientów jest oddzielenie pieniędzy funduszu od majątku zarządzającego nim towarzystwa funduszy inwestycyjnych. Nawet w przypadku bankructwa towarzystwa pieniądze klientów są zabezpieczone. W funduszu zazwyczaj zarabia się wolniej, niż przy samodzielnym inwestowaniu, natomiast zaletą jest różnorodność instrumentów, w których lokuje się kapitał, co znacznie ogranicza ryzyko utraty zysku.

BlackRock, największa firma inwestycyjna obraca obecnie kwotą 9,4 biliona USD. Dla porównania przychody rządu federalnego Stanów Zjednoczonych wyniosły w 2022 roku 4,9 biliona USD. Fundusz jest obecne największym posiadaczem pieniędzy na świecie.

Można tu dodać, że roczny nominalny Produkt Krajowy Brutto Stanów Zjednoczonych, największej gospodarki świata wynosi 26 bilionów USD. Fundusz dysponuje większą ilością pieniędzy, niż wynosi PKB niektórych wielkich gospodarek świata. Dla porównania roczny nominalny PKB Niemiec wynosi 4,26 biliona USD, a Japonii 5 bilionów. Wielkość środków, którymi dysponuje BlackRock wydaje się niewyobrażalna, gdy porównamy ją z rocznym nominalnym PKB Polski, które wynosi 0,68 biliona USD.

Druga na liście największych firm inwestycyjnych Vanguard Group dysponuje kwotą ponad 8 bilionów USD, zaś trzeci na liście Fidelity Investments 4,28 bilionów USD. Większość największych funduszy powstała w Stanach Zjednoczonych. Największy fundusz spoza USA został stworzony w Szwajcarii i znajduje się na czwartej pozycji. Dysponuje on zasobami pieniężnymi w wysokości ponad 4 biliona USD.

Posiadanie tak ogromnych środków umożliwia coraz szerszą działalność. BlackRock wspierał ogromnymi dotacjami Partię Demokratyczną w USA. Jednocześnie na podstawie umowy podpisanej w 2022 roku będzie on instytucją doradczą Ukraińskiego Funduszu Odbudowy, czyli faktycznie będzie w dużej mierze odpowiadał za odbudowę Ukrainy po wojnie. W odbudowę zaangażowany zostanie również JPMorgan Chase. Jednym z celów, jaki stawiają sobie obie instytucje, jest przyciągnięcie zagranicznego kapitału na Ukrainę. Faktycznie jednak będą one miały znaczący wpływ na dysponowanie tymi pieniędzmi.

Autorstwo: Wojciech Ostrowski
Źródło: MagazynFakty.pl


  1. Wolfman 29.09.2023 10:16

    Widziałem filmik jak skuouja domy w usa i wszystko co sie da

 

Hipnoza globalistów


 

Mamy problem! Sasin to obiecał. Co może pójść nie tak?


Jacek Sasin zapewnia, że paliwa na polskich stacjach nie zabraknie. Taka deklaracja powinna wszystkich uspokoić, ale…

Sasin zyskał przydomek „odwrotnego proroka” po tym, gdy miał dość niefortunną serię przewidywań, które po krótkim czasie okazywały się kompletnie nietrafione. Zaczęło się od dużych podwyżek za prąd, o których Sasin mówił, że na pewno ich nie będzie.

Teraz Sasin zapowiada, że paliwa na stacjach benzynowych na pewno nie zabraknie. Coraz więcej kierowców ma jednak takie obawy.

Dlaczego? Na polskich stacjach dzieją się „cuda”, co wielu wiąże po prostu z nadchodzącymi wyborami. Ropa rynkach drożeje (w ciągu miesiąca ok. 16 proc.), złotówka osłabia się wobec dolara (ok. 7,5 proc. mdm), a paliwo nad Wisłą mimo to tanieje (o 10-12 proc.).

Na niektórych stacjach Shell, który zaopatruje się w paliwo u państwowego Orlenu, pojawiła się nawet reglamentacja. Jednorazowo można było zatankować do 100 litrów. Tak było (aktualnie nie jest) przez kilka dni w niektórych punktach w Warszawie, Wrocławiu czy Toruniu. Ograniczenia w tankowaniu nakładane są też na rolników czy mały biznes.

Do tego dochodzi niedawny apel Orlenu, by nie kupować paliwa na zapas. „Tak, by umożliwić normalną pracę siłom logistycznym obsługującym stacje na co dzień” – tłumaczył przedstawiciel państwowego koncernu.

Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, jeśli zestawić słowa prezesa Orlenu Daniela Obajtka z kwietnia br. z okresem obecnym. Niecałe pół roku temu mówił, że paliwa w Polsce nie mogą być wyraźnie tańsze, bo rozkwitnie turystyka paliwowa, co zaburzy popyt.

„Państwa OPEC podjęły decyzję o zmniejszeniu wydobycia i cena ropy poszła do góry. Na ceny wpływa również kurs dolara. W ciągu ostatnich kilku lat o 100 proc. w górę poszły ceny biododatków. Znacząco wzrosła cena uprawnień do emisji CO2. Do tego trzeba doliczyć daniny państwowe i rosnące pensje pracowników. W ciągu 10 lat wynagrodzenia poszły praktycznie o 100 proc. w górę – to wszystko ma wpływ na cenę końcową paliw” – tłumaczył ceny paliw dla „Super Expressu” Obajtek.

„Gdybym obniżył ceny paliw, automatycznie zachwiałbym parytetem importowym. Wystarczyłby tydzień-dwa i mielibyśmy całkowity paraliż kraju. To już przerabiali Węgrzy, próbując uregulować odgórnie ceny paliwa – rozmontowali całą gospodarkę” – mówił wtedy Obajtek, argumentując tym samym, że benzyna czy diesel nie mogą być tańsze.

Dziś tamte słowa są najwyraźniej nieaktualne. Albo więc wtedy Obajtek bajdurzył, albo teraz jest na kursie do „rozmontowania całej gospodarki”.

To wszystko sprawia, że obawy o brak paliw w Polsce są coraz częściej podnoszone. Wielu wskazuje też, że po wyborach – może nie od razu, ale po kilku tygodniach – będziemy obserwować znaczący wzrost cen na stacjach.

Na to wszystko wychodzi Sasin i zapewnia, że takiego scenariusza absolutnie nie będzie. Na antenie Polsat News zapewnił, że „nie będzie brakować” benzyny. – Mogę zapewnić, że w Polsce będą albo najniższe, albo jedne z najniższych cen paliwa w Europie i że to jest trwała tendencja – powiedział.

Cóż, biorąc pod uwagę wcześniejsze zapowiedzi Sasina i ich sprawdzalność, mocno obawialibyśmy się o dostępność czy ceny paliw w Polsce. Mimo wszystko mamy nadzieję, że zapowiedzi Sasina tym razem się sprawdzą i prominentnego polityka PiS-u nie będzie trzeba znowu określać mianem „odwrotnego proroka”.

Autorstwo: KM
Źródło: NCzas.com


  1. emigrant001 28.09.2023 17:57

    Populizm i socjalizm lubią wszyscy:) Lubili Grecy, Węgrzy, może nawet Turcy.
    Tylko zawsze do czasu kiedy rynek mówi sprawdzam:)

  2. Kazma 28.09.2023 18:39

    Kiedy zaprzańcy warszawscy mówią, że paliwa nie zabraknie i nie podrożeje, to należy odczytywać jako: tankujcie ludzie do oporu jeżeli macie gdzie!

 

Środki oszczędnościowe MFW zagrażają prawom człowieka


Według raportu Human Rights Watch Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) narzuca środki oszczędnościowe, które zagrażają prawom człowieka w wielu krajach.

Human Rights Watch (HRW) przeanalizowało 39 pożyczek udzielonych w 38 krajach od początku pandemii. Stwierdzono, że 30 z nich zawierało co najmniej jeden warunek zagrażający prawom człowieka. Mimo że na początku pandemii dyrektor zarządzający MFW, Kristalina Georgieva, mówiła o inwestowaniu w „zieloną, inteligentną i sprawiedliwą” odbudowę, większość pożyczek nadal zawierała takie wymagania jak obniżenie wydatków rządowych czy podniesienie regresywnych podatków.

„Chociaż MFW obiecywał na początku pandemii, że wyciągnie wnioski z wcześniejszych błędów, nadal promuje polityki, które pogłębiają ubóstwo i nierówności oraz podważają prawa człowieka” – powiedziała Sarah Saadoun, starsza badaczka i rzeczniczka HRW ds. sprawiedliwości ekonomicznej i praw.

Pożyczki uwzględnione w raporcie dotyczyły krajów zamieszkiwanych przez 1,1 miliarda ludzi. 30 z nich zawierało co najmniej jeden warunek zagrażający prawom człowieka. W 22 z nich wprowadzono ograniczenia w wydatkach na wynagrodzenia w sektorze publicznym, 23 wprowadziły regresywny podatek od wartości dodanej, a 20 obniżyło lub wyeliminowało dopłaty do paliw czy energii elektrycznej.

Chociaż HRW przyznaje, że eliminacja dopłat do paliw kopalnych jest konieczna, musi być ona przeprowadzona z uwzględnieniem potrzeb najbiedniejszych. Saadoun opowiedziała o kobiecie z Sri Lanki, która pracuje siedem dni w tygodniu. W wyniku kryzysu ekonomicznego jej zarobki spadły o połowę, a rząd obciął dopłaty do energii elektrycznej. Kobieta ta musiała przeprowadzić się do matki, stając się całkowicie zależna od rodziny i pracodawcy.

Raport podkreśla, że zarówno MFW, jak i rządy, które otrzymują pożyczki, mają obowiązek reagować na kryzysy ekonomiczne w sposób, który promuje dbanie o prawa człowieka. Tymczasem nawet te drastyczne środki oszczędnościowe narzucane przez MFW nie przynoszą oczekiwanych efektów w zakresie redukcji długu. W kwietniu 2023 r. prognozy ekonomiczne MFW wykazały, że „średnio nie zmniejszają one wskaźników zadłużenia”.

Raport przytacza przykład Jordanii, która otrzymuje pożyczki od MFW od 2012 roku, ale jej wskaźnik zadłużenia względem PKB jest obecnie wyższy niż na początku. MFW zaczął kłaść nacisk na minimalne wydatki socjalne oraz wprowadzać programy wsparcia oparte na dochodach beneficjentów. Jednocześnie usunięto dopłaty do paliwa i chleba, zwiększono podatki konsumpcyjne i dochodowe oraz zmieniono taryfy za energię elektryczną. Co prawda w 2019 roku Jordania zainicjowała program wsparcia w formie transferów gotówkowych, nazwany Takaful. Jednak w 2022 r. dotarł on do nie więcej niż 120 000 gospodarstw domowych będących beneficjentami, czyli około 5 procent populacji Jordanii liczącej około 11 milionów. Ubóstwo w latach 2018-2022 wzrosło z 15 do 24 procent, a program dotarł tylko do około jednego na pięciu Jordańczyków żyjących poniżej granicy ubóstwa. Poprzednie badania Human Rights Watch wykazały, że algorytm, na którym opiera się program, aby wybrać beneficjentów, jest arbitralny, dyskryminujący i podatny na błędy.

Autorzy raportu podkreślają: „Chociaż wprowadzenie minimalnych wydatków oraz programu Takaful stanowi krok naprzód w porównaniu z wcześniejszymi inicjatywami, to są one jedynie prowizorycznym rozwiązaniem głębszego problemu”. Dzięki reformom udało się osiągnąć znaczące oszczędności i zwiększyć dochody państwa, głównie poprzez środki podnoszące koszty życia obywateli. Niemniej jednak wydatki publiczne na sektory takie jak zdrowie, edukacja czy pomoc społeczna nie wzrosły proporcjonalnie do całości budżetu kraju.

HRW przedstawiło kilka zaleceń dla MFW, w tym przeprowadzanie ocen wpływu programów na prawa człowieka, ustalanie różnych progów wydatków społecznych dla podstawowych usług oraz zastępowanie programów opartych na kryteriach dochodowych uniwersalnymi świadczeniami.

Jeśli te zmiany nie zostaną wprowadzone, kolejnym poszkodowanym krajem może stać się Pakistan. Tamtejsze porozumienie z lipca 2022 roku między MFW a rządem przewidywało wyższe podatki i koniec dopłat do energii i paliwa. „Mogę albo kupić lekarstwo na cukrzycę, albo zapłacić za szkołę córki, albo zapewnić prąd w domu” – powiedział HRW 47-letni kierowca rikszy z Lahore. „Mogę wybrać tylko jedno z tych trzech. MFW powinien zobaczyć, jak radzę sobie z życiem.”

Źródło: Trybuna.info

czwartek, 28 września 2023

 

Samorządy na coraz większym minusie


Samorządy od czterech lat są zmuszone łatać coraz większe dziury w swoich budżetach. Spadek dochodów z tytułu podatku PIT, pandemia, wojna w Ukrainie i kryzys uchodźczy, inflacja i wysokie ceny energii, a na dodatek brak środków z KPO spowodowały, że obecnie trudno jest im planować jakiekolwiek większe wydatki. Sytuację pogarsza niestabilność regulacyjna i coraz większa liczba zadań przerzucanych na samorządy, co pociąga za sobą wzrost wydatków budżetowych. – Jednym z ważniejszych wyzwań w tym obszarze jest obecnie opieka społeczna – wskazuje prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak.

„Mieliśmy najpierw pandemię, potem wojnę Rosji z Ukrainą i kryzys migracyjny oraz wiele innych wyzwań dla samorządu, również tych kosztowych. Mamy też szereg zmian społecznych: z jednej strony najmniejszą liczbę urodzeń od II wojny światowej, z drugiej – największą liczbę wyroków sądowych, które obligują nas do znalezienia pieczy zastępczej dla dzieci. Do tego dochodzi jeszcze szereg zmian legislacyjnych, które zmieniają sytuację samorządów, pozbawiają nas pewnych dochodów” – wymienia w rozmowie z agencją Newseria Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania.

Niekorzystne dla samorządów zmiany zaczęły się już w 2019 roku, wraz z wprowadzeniem zmian podatkowych, które uszczupliły ich dochody z podatku PIT. To dla samorządów jedno z największych źródeł dochodów budżetowych. Sytuację dodatkowo pogorszyło uchwalenie Polskiego Ładu, który zaczął obowiązywać z początkiem ubiegłego roku. Wskutek wszystkich tych zmian podstawowa stawka podatku dochodowego spadła z 17 do 12 proc., a osoby do 26. roku życia nie płacą go w ogóle, kwota wolna od podatku wzrosła do 30 tys. zł, a drugi próg podatkowy przesunięto z 85 tys. do 120 tys. zł. Rząd pomimo apeli środowiska samorządowego nie zdecydował się zwiększyć udziału samorządów w PIT, oferując im tylko częściową rekompensatę. W efekcie – jak szacuje Związek Miast Polskich – tylko w 2023 roku samorządy stracą ok. 30 mld zł dochodów podatkowych PIT, a skumulowany ubytek od 2019 roku sięga 65 mld zł.

Sytuację finansową JST pogorszył jeszcze wybuch wojny w Ukrainie w lutym ub.r., który spowodował, że na samorządy spadł ciężar poradzenia sobie z kryzysem migracyjnym i zaadaptowania setek tysięcy uchodźców. Do tego doszła wysoka inflacja oraz skokowy wzrost kosztów energii i kosztów pracy, a na dodatek spłata zaciągniętych przez samorządy kredytów i obligacji jest dziś wielokrotnie droższa niż jeszcze dwa czy trzy lata temu. Kolejny element, który wpływa na ich sytuację finansową, to również niepewność związana ze środkami unijnymi, zwłaszcza Krajowym Planem Odbudowy, z którego do samorządów miało trafić 31 mld euro. Jednak na razie wciąż nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle tak się stanie.

Związek Miast Polskich zwraca również uwagę na szereg niekorzystnych dla samorządów zmian legislacyjnych, wprowadzanych w ostatnich latach przez rząd, które destabilizują już i tak mocno nadwątlone budżety JST, a także uznaniowy system przyznawania im środków finansowych. W tej sytuacji – jak podkreślają samorządowcy – trudno jest im cokolwiek planować. „To są największe wyzwania i problemy. Ale w tej sytuacji niepewności – częściowo od nikogo niezależnej, jak właśnie pandemia czy wojna w Ukrainie – potrzebne są twarde ramy i jasne reguły gry. Nie tylko na kolejny rok, ale na następnych kilka lat, bo tylko wtedy można sensownie planować” – mówi prezydent Poznania.

Wielu przedstawicieli środowiska samorządowego ocenia, że ostatnie dwa lata były dla JST najcięższym okresem od początku reform ustrojowych. Wszystkie niekorzystne wydarzenia i zmiany złożyły się na fakt, że w 2023 roku wiele z nich – nawet tych najbogatszych, jak np. Warszawa – ma ujemne saldo i zaplanowało swoje budżety z dużym deficytem. To zaś rodzi ryzyko wstrzymania wydatków na kluczowe inwestycje, które najłatwiej ścinać, ale pod znakiem zapytania stanęły też m.in. wydatki na kulturę, sport i oświatę, utrzymywanie zajęć pozalekcyjnych, niezbędne remonty czy masowe cięcia w komunikacji zbiorowej.

„Inwestycje trzeba niestety korygować. Co roku mamy sytuację, w której z uwagi m.in. na wzrosty cen, sytuację na rynku pracy i sytuację w branży budowlanej, która zmieniła się nagle po wybuchu wojny, musimy dokonywać pewnych korekt. W sytuacji, gdy ustawodawca – słusznie zresztą – wprowadził zmiany gwarantujące wykonawcom dodatkowe wynagrodzenia z uwagi na kwestie inflacyjne, musimy również brać pod uwagę wzrost kosztów, korygować czas trwania tych inwestycji i tłumaczyć to mieszkańcom” – mówi Jacek Jaśkowiak.

W ostatnich latach problemem jest również coraz większa liczba zadań przerzucanych na samorządy, związanych m.in. z oświatą, co pociąga za sobą wzrost wydatków budżetowych. Te wydatki rosną szybciej niż dochody, przez co dziura w budżetach JST od czterech lat się powiększa. Jak wskazuje prezydent Poznania, coraz większym wyzwaniem dla samorządów są również niekorzystne trendy demograficzne, przez które rośnie liczba negatywnych zjawisk społecznych. W tej sytuacji to na samorządy spada ciężar zapewniania opieki grupom takim jak dzieci czy osoby starsze, którymi nie ma się kto zająć. „W Poznaniu największym wyzwaniem jest w tej chwili reakcja na zachodzące zmiany społeczne, zwłaszcza zabezpieczenie dodatkowych miejsc w domach dziecka, czyli stworzenie warunków do rozwoju dzieci, którymi rodzice się nie zajmują. Nie ma co biadolić, że tak jest i że dochodzi do takich sytuacji, trzeba się tymi dziećmi zająć” – mówi Jacek Jaśkowiak.

Jak podkreśla, miasto w ostatnich latach wydało na ten cel ok. 30 mln zł, ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. „Zmiana funkcjonowania tej najważniejszej komórki społecznej, jaką jest rodzina, i fakt, że nie ma już tych więzi, rodzin wielopokoleniowych, a wiele osób wyjechało za granicę, powoduje również, że musimy stworzyć odpowiednie warunki w DPS-ach. Tutaj niewątpliwie konieczne jest wsparcie państwa, bo przy tych finansach, którymi dysponujemy, trudno nam to zrobić. Potrzebne są inwestycje w tego typu obiekty, trzeba też przygotować i sfinansować kadrę, która będzie się zajmować dziećmi i osobami starszymi” – wymienia prezydent Poznania.

Źródło: Newseria.pl

  Barwy narodowe Polski W dniu dzisiejszym obchodzimy patriotyczne święto — Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Skąd jednak wywodzą się b...