sobota, 30 sierpnia 2025

 

Nowacka, czyli „szkoła zamiast rodziców”

Pani minister edukacji Barbara Nowacka znów postanowiła uświadamiać Polakom, jak bardzo „niekompetentni” są w wychowaniu własnych dzieci. W najnowszych wywiadach stwierdza z pełną powagą, że to szkoła ma nauczyć dzieci o „tych sprawach”, bo rodzice „nie zawsze mają czas i wiedzę”, a nauczyciele — wedle jej słów — „są najlepiej przygotowani”.

I tu nie może nie pojawić się pytanie: skąd p. Nowacka dowiedziała się „o tych” sprawach, skoro w czasach, w których dorastała, w szkole nie było takiego zbędnego przedmiotu?!

MEN wprowadza „edukację zdrowotną” jako przedmiot… nieobowiązkowy, z prawem rodziców do rezygnacji. A więc niby rodzice są niekompetentni, ale to oni decydują, czy ich dziecko pójdzie na lekcje. Trochę jak w kabarecie: „Rodzice nie wiedzą, ale to oni mają wiedzieć najlepiej, czy MEN może wiedzieć za nich”, Rzecz jasna owa nieobowiązkowość to nie „łaska” ministerstwa, tylko efekt sprzeciwu i konsultacji (KEP, rodzice, opinia publiczna). W styczniu była ścieżka obowiązkowa; w marcu MEN „sam” ogłosił „nieobowiązkowe”.

Retoryka pani Nowackiej brzmi jak podręcznik hejtera: krytyków nazywa „szurią”, „pornolobby” i „urojeniowcami”, obraża prof. Czarnka, swojego poprzednika, któremu nie dorasta do pięt. Gdy ktoś pyta o rolę rodziny w wychowaniu, słyszy tego typu etykiety zamiast argumentów. To ciekawe, bo w podstawie programowej jej własny resort mówi o „godności i szacunku” jako fundamencie zajęć. Gdzie ta godność, skoro minister edukacji obraża rodziców i w ogóle jej krytyków?

Kolejny zgrzyt: Nowacka zapewnia, że „nauczyciel jest przygotowany”. Tymczasem MEN dopiero uruchamia 11 uczelni z podyplomówkami, które mają w przyszłości wyszkolić „kadrę”. To nie jest gotowość — to dopiero plan. Na razie lekcje poprowadzą przypadkowi chętni z łapanki. Dzieci jako poligon doświadczalny? Brzmi znajomo.

Najbardziej przewrotne jest to, że „edukacja zdrowotna” obejmuje wiele działów realizowanych na lekcjach biologii: np. żywienie, zdrowie psychiczne, uzależnienia, profilaktykę, system ochrony zdrowia. Cały pakiet. Ale pani minister redukuje spór do seksu. To klasyczny zabieg PR-owy: sprowadzić całą krytykę do jednego punktu, łatwo przykleić etykietę, łatwo krzyknąć o „porno-lobby”. A że rodzice pytają o jakość, o sens, o wpływ szkoły na rodzinę? To już się nie liczy. To, co było tej pory w programie szkoły, zupełnie wystarcza i nie ma powodu, by wprowadzać do niej lewackie fantasmagorie w sprawach wychowania.

Pani minister mówi, że „życie seksualne jest elementem naszego życia” – no odkryła Amerykę, sentencja nadaje się fasadę MEN. Tylko że to niczego nie rozwiązuje. Bo edukacja to nie podmiana rodziców przez urzędnika, tylko współpraca szkoły i domu. A tej współpracy zabrakło.

Dlatego, pani Minister, mniej krzyków o „szurii” i „pornolobby”, a więcej szacunku dla rodziców. Bo prawdziwa edukacja zaczyna się w rodzinie, a szkoła ma wspierać — nie zastępować. Przekonania Barbary Nowackiej w sferze nauki i wychowania są w sprzeczności z tymiż u większości Polaków, dlatego wszyscy oni czekają, kiedy wreszcie opuści ona ten resort.

Autorstwo: Józef Zawadzki
Źródło: WolneMedia.net

 

Bezkarność urzędnicza i mordobicie

Pobicie przez dwóch podchmielonych osobników byłego ministra (zdrowia) od nakładania różnych szykan na ludzi w czasie „pandemii” rozległo się szerokim echem po Polsce, a urzędujący „Oskar” ze srogą miną zapewnił, że „że sprawcy pobicia zostaną surowo ukarani”. Do chóru dołączył się szef ministra- z czasów „pandemii” „Student Jacob”, który zagrzmiał: „Do tego prowadzi nienawiść w polityce! Opanujcie się! Oczekuję od policji natychmiastowych i stanowczych działań” i dodał: „Adam, jestem z Tobą myślami”.

Czy poszkodowany został strasznie pobity? Chyba bardzo nie ucierpiał, bo „[…] jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Po przeprowadzeniu diagnostyki […] opuścił szpital tego samego dnia wieczorem”. Nie połamano mu nawet żeber ani nie „posunięto majchrem”, jak to mają w zwyczaju czynić tak upragnieni przez naszych rządzących „nachodźcy”. Czyli, jak się to mówi, „dostał po mordzie”, co nie jest znowu czymś niezwykłym.

Na przykład taka Jolanta Brzeska, działaczka na rzecz obrony praw eksmitowanych lokatorów, zginęła w wyniku oblania naftą i podpalenia. Nikogo nie zabiła, ani nikt nie zginął pod respiratorem w wyniku jej poleceń. Sprawiedliwość rozłożyła bezradnie ręce, nogi chyba też i do dzisiaj nie znalazła sprawców. Sprawiedliwość została wydymana?

Sprawcy pobicia byłego ministra, podobno „pod wpływem”, zgłosili się na policji i niezwłocznie zostali aresztowani.

Po dotarciu do mnie tej wiadomości zagnieździły się we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony – na ulicy powinno być bezpiecznie i nikt nie powinien być zagrożony mordobiciem. Od wymierzania sprawiedliwości mamy liczne grono prokuratorów i sędziów, którzy wraz z policją „jawną, tajną i bezpłciową” powinni o to dbać. Za to biorą nielichą kasę z naszych podatków, dzięki czemu istnieje nawet całkiem „nadzwyczajna kasta” w naszym nadzwyczajnie demokratycznym społeczeństwie. Niektórzy plotkarze twierdzą, że ta nadzwyczajna kasta „dorabia na boku”, a nawet niekiedy kradnie przy kasie, ale plotkarzom wierzyć nie należy.

Z drugiej strony pamiętam zamordyzm „pandemiczny”, za który odpowiedzieć powinien pobity minister, powołany wówczas przez „Studenta Jacoba”. Sam „Student Jacob” też powinien odpowiadać za tę i inne szkodliwe dla Polski decyzje. Tymczasem ciągle pcha się na drugie miejsce w swej partii, by mieć bliżej do pierwszego.

Pamiętam zimny wzrok „ministra od pandemii”, przywodzący mi na myśl spojrzenie psychopaty. Ekonomista z wykształcenia znał się tyle na „zdrowiu”, co ja na hodowli koni. Zero kompetencji. Pamiętam zamkniętą przychodnię lekarską, do której nie można było również się dodzwonić. Telefony policji sprawdzające, czy podczas pandemii, jako przetestowany pozytywnie, siedzę w domu. Limitowane godziny zakupów w wielkopowierzchniowych sklepach. Przysługującą czterokrotnie większą ilość klientów w supermarkecie niż w kościele na taką samą powierzchnię. Nakaz noszenia „namordników”, które przed niczym nie chroniły. Odległość obowiązkowa przy mijaniu się na ulicy. Czapę terroru psychicznego nałożoną przez rządową, a przy okazji i inne telewizje. Zakaz wychodzenia na spacery do lasu. Bezsilność pacjentów zamkniętych w „szpitalach covidowych”, do których nie wolno było przyjść nikomu z rodziny, a do umierających – nawet księdzu. Ćwierć miliona zgonów „nadmiarowych” wreszcie – ćwierć miliona ludzi, którzy umarli dlatego, że psychopata-oportunista nałożył czapę terroru pseudomedycznego na Polskę. Dziesiątki tysięcy bankrutujących rodzinnych i nieco większych firm z tego powodu. A do tego setki samobójstw tych, którym „pandemia” zlikwidowała firmy i możliwości spłaty kredytu.

Tyle pamiętam, ale inni pamiętają jeszcze zgony swoich bliskich i inne restrykcje – dlatego o wiele trudniej patrzeć przychylnie na ministra od „pandemii”, chodzącego na wolności.

Dlatego, nie popierając mordobicia, nie dziwię się, że miało miejsce. Nie wszyscy mają jednakową odporność psychiczną i hamulce moralne. Nie wiadomo, czy tylko tym dwóm panom „na fleku” puściły, bo inni też mogą nie wytrzymać, jeśli nie zacznie się sądzić prawdziwych winnych.

Dziwię się natomiast, że minister od „pandemii” chodzi wolny i że zarówno „Oskar”, jak i „Student Jacob” podtrzymują go na duchu.

Chociaż, zastanowiwszy się nieco, może nie potrzeba się dziwić. Gdyby nie minister „pandemia”, nie byłoby nie tylko nadmiarowych zgonów, ale i spowolnienia polskiej gospodarki. A gdyby polska ekonomia utrzymała rytm sprzed „pandemii”, niepotrzebne by były z takim trudem wynegocjowane przez „Studenta Jacoba” fundusze z KPO. Gdyby nie było funduszy z KPO, formacja „Oskara” nie miałaby co rozkradać. Może właśnie o to chodziło? Wystawienie podania do strzelenia w polską bramkę?

Bo KPO to pożyczka, w sumie o zmiennym oprocentowaniu, gwarantowana przez obligacje unijne, „chodzące” na giełdzie. Jeśli wartość obligacji spadnie, trzeba będzie płacić więcej. Geszefciarze już o to zadbają, żeby cena tony CO2 kosztowała nas więcej, a obligacje były warte mniej i Polska była bliżej bankructwa. Bo KPO to pożyczka, którą podżyrowaliśmy i musimy spłacić, ale dysponują nią unijne „komissary” dobierane w korcu maku leżącym poza zasięgiem demokracji.

Autorstwo: Barnaba d’Aix
Źródło: WolneMedia.net

piątek, 29 sierpnia 2025

 

Kiedy powstanie lud w Europie

Czy w Europie panuje cisza przed burzą? Pierwsze sygnały na to wskazują: czynniki sprzyjające wojnie domowej istnieją już od dawna. Nikt dokładnie nie wie, ile czasu upłynie, zanim zostanie osiągnięta „masa krytyczna”. Jednak kierunek, jaki obrały społeczeństwa europejskie, wskazuje na nieuchronne zagrożenie wojną domową.

Trzeba powiedzieć, nawet jeśli politycy wolą nadal śpiewać o „stabilności i spójności”: Europa nie jest już oazą bezpieczeństwa. Jej narody i społeczeństwa są głęboko podzielone, zaufanie do instytucji państwowych gwałtownie spada, fundamenty gospodarcze się kruszą – a zmiany demograficzne dopełniają reszty. Profesor David Betz z Uniwersytetu Londyńskiego podsumowuje to następująco: Czynniki ryzyka wojny domowej istnieją od dawna; pytanie tylko, kiedy iskra zapłonie.

Podobieństwa do Jugosławii w latach 1990. są niewątpliwe. Tam również ludzie żyli w złudnej normalności aż do momentu tuż przed eskalacją. Życie publiczne wciąż funkcjonowało, ludzie chodzili do pracy, a kawiarnie wciąż były pełne. Aż nagle nic już nie było normalne, a sąsiedzi, którzy mieszkali obok siebie przez dekady, stali się wrogami. Każdy, kto dziś twierdzi, że coś takiego nigdy nie mogłoby się wydarzyć w Paryżu, Brukseli czy Berlinie, ulega temu samemu niebezpiecznemu „błędowi normalności”, który opisuje Betz: samooszukiwaniu się, że wszystko pozostanie po staremu – po prostu dlatego, że jest do tego przyzwyczajony.

Składniki Wielkiego Wybuchu już istnieją. Społeczeństwo większościowe, które czuje się coraz bardziej marginalizowane i któremu zabrania się jakiejkolwiek autoafirmacji jako „prawicowemu ekstremizmowi”. Agresywna polityka tożsamościowa, która otwiera stare fronty i tworzy nowe. Polityczny establishment, który postrzega masową imigrację nie jako problem, ale jako „projekt” transformacji społecznej. I gospodarka doprowadzona na skraj załamania przez zadłużenie, deindustrializację i fantazje o centralnie planowanej energii. Kiedy społeczeństwa są pod taką presją, upadają – uczy tego nie tylko historia, ale również modele badań nad konfliktami.

Kwestia „masy krytycznej” jest szczególnie istotna. Badania takie jak „Zasada 3,5%: jak mała mniejszość może zmienić świat” autorstwa Erici Chenoweth i Marii J. Stephan pokazują, że do wywołania rewolucji lub głębokiej zmiany potrzeba nie więcej niż około 3,5 do 5 procent populacji – o ile ta część działa wystarczająco zdecydowanie. W odniesieniu do Unii Europejskiej i poszczególnych państw oznacza to, że nawet stosunkowo niewielka, ale zradykalizowana mniejszość może zburzyć kruchą równowagę. W czasach, gdy całe miasta rozwinęły już równoległe społeczeństwa (czasami ze strefami zamkniętymi), nie jest to już zagrożenie teoretyczne.

Betz ostrzega przed dwoma scenariuszami, które mogłyby się wzajemnie wzmacniać: po pierwsze, przed „brudną wojną” w stylu Ameryki Łacińskiej, w której przemoc jest skierowana konkretnie przeciwko elitom i ich instytucjom, a państwo odpowiada kontratakiem. Z drugiej strony, istnieją miejskie konflikty etniczne, takie jak te, które od dawna narastają na przedmieściach Francji i w wielu szwedzkich miastach – walki uliczne, podpalenia, otwarta wrogość wobec policji. Betz szacuje, że jeśli któryś z nich się utrzyma, istnieje nawet 60-procentowe prawdopodobieństwo, że inne kraje pójdą w jego ślady. Francja może stać się kostką domina, która obali całą Europę. Obywatele Wielkiej Brytanii i Irlandii również mają coraz więcej dość tego „porządku”.

W środowisku akademickim scenariusze te są od dawna dyskutowane – ale publicznie mało kto odważa się nazwać rzeczy po imieniu. Strach przed stygmatyzacją jest zbyt silny, a narracja poprawności politycznej zbyt silna. Jednak milczenie narzucane przez system nie zmienia faktów. Zaufanie do parlamentów, rządów i mediów regularnie osiąga w badaniach historycznie niskie poziomy. Prognozy demograficzne pokazują szybko kurczącą się większość społeczeństwa, podczas gdy masowa imigracja tworzy nowe, rozdrobnione społeczności mniejszościowe. Fundamenty gospodarcze są podważane przez inflację, obciążenia podatkowe i kryzysy energetyczne. A elity polityczne wolą mówić o „różnorodności i celach klimatycznych”, zamiast rozbrajać tykającą bombę społeczno-polityczną.

Perfidny aspekt tego rozwoju sytuacji polega na tym, że podczas gdy opinia publiczna wciąż wierzy w bajkę o „europejskim projekcie pokojowym”, rzeczywistość jest stopniowo determinowana przez warunki, które – według badań nad konfliktami – sprawiają, że wojny domowe są niemal nieuniknione. Każdy, kto ignoruje ten rozwój sytuacji, nie tylko oszukuje samego siebie, ale także naraża na szwank przetrwanie własnego społeczeństwa. Europa już dawno przestała być bezpiecznym kontynentem.

Pytanie nie brzmi, czy konflikty będą się nasilać, ale kiedy i gdzie się rozpoczną.

Autorstwo: Heinz Steiner
Tłumaczenie i opracowanie: Zygmunt Białas
Ilustracja: WolneMedia.net (CC0)
Źródło zagraniczne: Report24.news
Źródło polskie: WolneMedia.net

 

Sąd nad Niedzielskim i upadek obyczajów

Nasz kraj doczekał się sekty covidian. Za czasów nieszczęsnej pandemii… przepraszam, plandemii… oni zajmowali się nakręcaniem psychozy strachu. Sekta covidian odprawiała również swoje minuty nienawiści wobec wszelakich zdroworozsądkowców, którzy śmieli się domyślać, iż padają ofiarą ściemy i przekrętu robionego przez socjalistów i wielkie korporacje. A później cóż się okazało. Wystarczyło, że za wschodnią flanką rozpoczęła się pożoga wojenna, setki tysięcy Ukraińców – nieszczepionych nawet Moderną czy Pfizerem, ba nieszczepionym na cokolwiek i przenoszącym wszelkie możliwe bakterie, wirusy, pierwotniaki i robaki pasożytnicze – przekroczyło naszą wschodnią granicę. Ponieważ w socjalizmie zjawiska polityczne i społeczne mają prymat nad przyrodniczymi, stąd ogłoszono koniec szopki plandemii.

Gdyby covidianie mieli resztki rozumu i godności człowieka to przynajmniej weszliby pod stół w pierwszym zajeździe, restauracji, kebabie, weszli tam pod stół i odszczekali. Tak kiedyś musieli poniżyć się kłamcy. Nawet w „Krzyżakach” Sienkiewicza była opisywana taka scena. Ewentualnie poszliby do kościoła, no i chodziliby na klęczkach albo leżeli krzyżem na zimnej posadzce i płakali; to wersja dla covidian pobożnych. Niemniej jednak nic takiego nie miało miejsca. Sekta covidian nie raczyła w żaden sposób wyrazić skruchy za swoje działanie wobec narodu czy społeczeństwa, stąd powinna się liczyć z konsekwencjami. Jedną z takich powinno być nie podawanie ręki takim osobom. Cóż, jeżeli ktoś jest bydlęciem bez honoru, to nie zasługuje na takie akty kurtuazji. Równie dobrze rękę można wsadzić do brudnego wychodka. Widać, że w naszym narodzie jest jakaś nadzieja. Niedawno w Siedlcach dokonano aktu sprawiedliwości nad ministrem Niedzielskim. Według socjalistycznego prawa stanowionego jest to pobicie. Człowiek, który swoimi działaniami przyczynił się do śmierci być możne dwustu tysięcy ludzi – tyle bowiem zmarło w wyniku ograniczenia dostępu do opieki zdrowotnej z powodu plandemicznej psychozy strachu – powinien liczyć się z tym, że dostanie w zęby. A nawet z tym, że zostanie skrócony o głowę maczetą z Castoramy. Jeżeli przyjmiemy za wykładnię ius naturalis, użycie przemocy wobec takiej osoby jak Niedzielski nie jest przestępstwem. Ten człowiek sam się przez swoje niegodziwe działania wyjął spod prawa. Ponieważ za likwidację około dwustu tysięcy swoich współplemieńców nie został należycie osądzony – skazany na przykład na publiczne ścięcie albo powieszenie – to powinien liczyć się z tym, że wielkim honorem dla niego będzie oplucie przez kogoś na ulicy. Szkoda bowiem na takiego śliny i wydzieliny oskrzelowej. Więcej, można mieć za to wytoczoną sprawę, bo oplucie jest uważane za naruszenie nietykalności cielesnej.

Stąd moja propozycja jest taka, żeby na polityków socjalistycznych puszczać wiatry. Za wypięcie tyłka i fuknięcie wonnym gazem nikt nie może wytoczyć sprawy, ponieważ nie ma przepisu zabraniającego celowego i ukierunkowanego uwalniania bździn. Bo co? Uzna, że został zniesławiony. Przepraszam bardzo, jak można kogokolwiek zniesławić odbytnicą? Zawsze można wobec tego w stronę Tuska czy Kaczyńskiego wypiąć sempiternę, a następnie uwolnić fugas. Podobnie robić z setką covidian.

Oczywiście Niedzielski twierdzi, że padł ofiarą mowy nienawiści. Pokazuje to jak wiele wspólnego ma z prawicą Populizm i Socjalizm. Jeszcze, żeby tak twierdził na przykład Zandberg czy Biej, a nawet gładka kora mózgowa Petru, to bym rozumiał. Ten ostatni nie posuwał się do tak żenujących argumentów nawet po słynnej wpadce z Maderą. Teraz Niedzielski twierdzi, że padł ofiarą tak zwanego hejtu. Przepraszam bardzo, nazywanie kogoś po imieniu nie jest ani mową nienawiści, ani hejtem. Z faktami się nie dyskutuje, czego generalnie socjaliści czy wszelacy inni lewacy nie rozumieją. Po prostu i tak został jak na zbrodniarza i ludobójcę bardzo lekko potraktowany. W dawnych wiekach, jakby nie odszczekał w każdym siedleckim barze, a później nie położył się krzyżem w kościele i płakał, a później jeszcze chodził wokół niego na klęczkach, to być może wściekły tłum wziąłbym sznur i powiesił go na pierwszym lepszym drzewie. Oczywiście mogłoby się skończyć nawet na rozerwaniu go żywcem i nawet aktach kanibalizmu, ponieważ historia zna przypadki takiego obchodzenia się ze zbrodniarzami, nawet w czasach nowożytnych. Do takich paru przypadków to nawet w Krakowie doszło w czasach przedrozbiorowych. Po prostu panie Niedzielski, nie wiem, jak pan może sobie patrzeć w lusterko rano przy goleniu! – jak taka szuja może spojrzeć sobie w twarz, której poniekąd nie ma i nigdy nie miała.

Niemniej przypadek Niedzielskiego pokazuje obecny upadek obyczajów. Dawniej to by sąd zasądził takiemu szubienicę albo ścięcie toporem, nawet z humanitarnych przyczyn. Wściekły tłum inaczej mógłby rozerwać go na kawałki, co byłoby śmiercią bardziej długotrwałą. A obecnie kilku pewnie niezbyt ideowych ludzi uznało, że należy takiemu spuścić łomot. A jeszcze sąd uważa, że należy się przejmować człowiekiem, jaki byłby normalnie wyjęty spod prawa. Poniekąd była już taka historia kilkanaście lat temu. Wówczas Korwin-Mikke uderzył Boniego za to, że go nie przeprosił. I miał tutaj słuszność. Boni zapierał się bowiem rękoma i nogami, że z SB nie współpracował, a później jak wyszło, że kłamał, to płakał. Łkając na wizji, na oczach całej Polski, twierdził, że nie chciał, ale musiał. Korwin-Mikke zdzielił Boniego po gębie. Kiedy się o tym dowiedziałem, roześmiałem się, uznając to za absurd. Po pierwsze, za obicie takiego chłystka jak Boniego to żaden sąd czy prokurator nie powinien zakładać sprawy. To nawet za czasów szkolnych ktoś kogoś obraził, to było tak zwane „solo”. Później jedna ze stron wychodziła z podbitym okiem. I problem nie istniał. A Boni zebrał w pysk jak zniewieściały piesek salonowy, nawet uników nie robił i nie bronił się. Nawet mu pomysł ucieczki przed plaskaczem Korwina nie przyszedł do głowy. A tutaj rozprawa w sądzie, no i co, świnia dostała po pysku, a wyrok jak za człowieka. Słusznie Korwin rzekł, że zrobiłby to jeszcze raz, ponieważ Boni nie przeprosił. I pomyśleć, że w czasach jeszcze przedwojennym za taką zniewagę musiałby rozdygotany, rozpłakany Boni stanąć na ubitej ziemi. Co więcej, gdyby nie chciał się stawić, doprowadzony zostałby na miejsce pojedynku przez państwową policję. Tak jeszcze wtedy przestrzegano pewnych reguł. Po prostu pewnych ludzi inaczej manier nie można nauczyć. A rezygnacja z pojedynków była ewidentną głupotą. Nawet z tego powodu, że pojedynek jest tańszy niż sąd i włóczenie się po wszystkich instancjach. Ostatecznie za fanaberie zniewieściałych polityków demokratycznych i syndrom księżniczki na ziarnku grochu płacić muszą wszyscy.

Również w obecnych czasach obserwuje się upadek obyczajów. Taki Niedzielski może spokojnie wyjść z domu i pomimo bycia socjalistycznym zbrodniarzem chodzi sobie spokojnie po ulicy. Covidianie się panoszą, rękę się im podaje, z honorami są witani. Ale to tylko czubek góry lodowej i element większego procesu. Są tacy, którzy powiedzieliby, że to humanitaryzm, że średniowiecze się skończyło, że nie ma wyjmowania spod prawa, nie ma prawa naturalnego, nie ma pojedynków. Ale nie ma również ethos, jakby to powiedział dziadek Arystoteles.

Podobnie nie ma porządku. Obecnie to wychodzi, że lewak może przyjąć święte sakramenty. Dawniej to by nie został wpuszczony na teren kościoła. Pochowany zostałby tak samo na nieświęconej ziemi obok morderców, zdrajców i samobójców. A popatrzmy, gdzie pochowaliśmy na przykład takiego Adamowicza. A jak Geremek był swego czasu chowany, socjalistyczny zdrajca? Podobnie też Jaruzelski; nie dość, że pośmiertnie nie został zdegradowany do stopnia szeregowca, to jeszcze znalazła się dla niego kwatera na Powązkach! Czy też Kaczyński? – z jakiej paki on leży na Wawelu? W dawnych czasach to była na pochówek takich metoda. Byli tacy filuci paleni, a następnie wystrzeliwani z armaty. Tak hetman Czarniecki zwykł urządzać pogrzeby zdrajcom. Podobnie też czyniono i na wschód od Polski. Moskale jednego z Dymitrów najpierw wlekli końmi za genitalia do wsi Łobnoje Miesto, później poćwiartowali, spalili i wystrzelili z armaty w kierunku zachodnim, z którego przyszedł. Powiemy, że to okrutny wschód, Rosja. Lecz wizja takiego potraktowania, pochówku z użyciem armaty oraz infamii, jaka padała na cały ród, odstraszała od zdrady czy nawet myślenia o niej. A teraz wychodzi na to, że zdrajca jest traktowany nawet lepiej niż normalny mieszkaniec Polski; zarówno za życia jak i po śmierci.

Po prostu to jest skutek upadku wspomnianego wyżej ethos, upadku obyczajów. I dlatego dochodzi do takich bezeceństw. Raz, że można być jawnym kłamcą, rozprzestrzeniać nieprawdy i nawet nie odszczekać swoich słów. Ba, można być wręcz socjalistycznym zbrodniarzem i być traktowanym jak święta krowa – czego dowodzi przypadek sprawiedliwości nad Niedzielskim. Podobnie też przypadek Boniego, który jak najbardziej słusznie zarobił w twarz od Korwina-Mikkego. Powiedzmy sobie szczerze, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu, to nikt by się nimi nie przejmował. Taki Boni to mógłby być szczęśliwy, jakby ze starcia z JKM na ubitej ziemi uszedł żywcem!  Podobnie pewni ludzie – jakby nie byli szlachetnie urodzeni – to na święconą ziemię by nie trafili; gdy wspomniałem o pochówku Adamowicza w kościele, to jeden ze znajomych wypomniał, że baron Holbach też spoczął w kościele – skądinąd znany jako wojujący ateista. Są resztki nadziei w narodzie, bo ktoś jednak przyłożył Niedzielskiemu. Może ktoś wykopie Geremka z Powązek i przebije go kołkiem? Gdybym przeczytał taką nowinę, to raz bym się uśmiał do łez, a dwa – wiedziałbym, że jeszcze jest duch w narodzie. Pamiętam, że w lipcu 2008 roku była pikieta pod Powązkami, co chcieli iść i go wykopać. Tylko na chęciach i gadaniu się skończyło. Dodam, że w dawnych czasach mógłby być urządzony znacznie gorzej. Cromwella za królobójstwo wykopano z grobu, powieszono i podeptano końmi. Anglicy jednak się nie patyczkowali; my, Polacy, jesteśmy często zbyt delikatni.

Niemniej jednak jakiś obyczaj i porządek to musi być. Po prostu taki Niedzielski – i nie tylko – powinien być zwyczajnie wyjęty spod prawa za swoje czyny. Sam się bowiem, jako polityk jawnie popierający covidową paranoję, umieścił poza prawem. Podobnie też wielu innych. Wielka szkoda, że od elementarnego porządku i obyczaju odeszło się w stronę rozmemłania.

Autorstwo; Erno
Źródło: WolneMedia.net

czwartek, 28 sierpnia 2025

 

Były minister zdrowia Adama Niedzielskiego został skopany



Były minister zdrowia Adam Niedzielski został zaatakowany w środę, 27 sierpnia 2025 roku, w centrum Siedlec. Do zdarzenia doszło około godziny 15:00 przed jedną z restauracji. Dwaj mężczyźni zaatakowali go, krzycząc „Śmierć zdrajcom ojczyzny!”. Niedzielski został uderzony w twarz, a następnie skopany, leżąc na ziemi. Całe zajście trwało kilkanaście sekund, po czym sprawcy uciekli. Media mówią o tle politycznym i informują, że napastnicy krytykowali decyzje Niedzielskiego z czasów pandemii.


Były minister trafił do Mazowieckiego Szpitala Wojewódzkiego w Siedlcach z obrażeniami ciała. Dyrektor medyczny placówki, dr Mariusz Mioduski, potwierdził, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Po przeprowadzeniu diagnostyki Niedzielski opuścił szpital tego samego dnia wieczorem.

Sprawcy zostali zatrzymani przez policję, ponieważ sami się zgłosili. Młodsza aspirant Barbara Jastrzębska z Komendy Miejskiej Policji w Siedlcach potwierdziła, że do napaści doszło około godziny 15:00, ale nie ujawniono jeszcze tożsamości napastników. Czynności z zatrzymanymi nie zostały jeszcze wykonane, ponieważ spędzili oni noc w policyjnym areszcie. Byli nietrzeźwi — ale brakuje w mediach informacji, czy pobicia dokonali pod wpływem alkoholu, czy też upili się później.

Adam Niedzielski w mediach społecznościowych zaznaczył, że atak jest skutkiem tolerowania mowy nienawiści i braku ochrony, co może prowadzić do dalszej eskalacji napięć. Oczywiście przez myśl mu nie przyszło, że urazy wobec jego polityki, oraz przyczynienie się do nadmiarowych zgonów niezwiązanych z COVID-19, wciąż nie zagoiły ran w narodzie i zaczęły znów „krwawić”, gdy został rozpoznany.

Motyw ataku nie został jeszcze oficjalnie potwierdzony. Niektóre media wskazują na możliwe podłoże polityczne, sugerując, że atak może mieć związek z kontrowersyjnymi decyzjami Niedzielskiego z czasów pandemii COVID-19, które budziły powszechną krytykę i były postrzegane jako nadmiernie restrykcyjne. Niedzielski był krytykowany za decyzje pandemiczne, które społeczeństwo odbierało jako ograniczające prawa obywatelskie: wprowadzanie lockdownów i ograniczeń przemieszczania się, obowiązek noszenia maseczek z groźbą grzywny, zamykanie biznesów, obowiązkowe „szczepienia” eksperymentalnym preparatem mRNA dla wybranych grup zawodowych, utrudnianie dostępu do leczenia i ignorowanie krytyki części środowiska medycznego.

Według relacji części pracowników służby zdrowia, podczas szczytu pandemii w szpitalach brakowało personelu wyspecjalizowanego w obsłudze respiratorów. Część pacjentów trafiała pod opiekę lekarzy innych specjalizacji oraz studentów medycyny przeszkolonych w trybie przyspieszonym. Niektóre pielęgniarki i ratownicy wskazywali, że takie rozwiązania mogły przyczyniać się do powikłań w leczeniu ciężko chorych pacjentów, w tym uszkodzeń płuc, które później rejestrowano jako zgony z powodu COVID-19. Relacje te pochodziły z nagrań publikowanych w internecie, które były następnie usuwane. Część ekspertów i analityków zwracała również uwagę, że obostrzenia pandemiczne przyczyniały się do nadmiarowych zgonów – m.in. poprzez utrudniony dostęp do leczenia osób z chorobami przewlekłymi czy odwoływanie planowych zabiegów. Relacje te, poparte analizami statystycznymi z tamtego okresu, wskazywały, że skutki decyzji były poważniejsze niż sama choroba COVID-19. W latach 2020–2022 w Polsce odnotowano około 200 tysięcy nadmiarowych zgonów w porównaniu z okresem przed pandemią. W 2021 roku liczba zgonów wyniosła 519 517, co stanowiło wzrost o ponad 42 tysiące w stosunku do roku 2020. W grudniu 2021 roku nadmiarowa śmiertelność w Polsce była najwyższa w Unii Europejskiej, osiągając 68,9%.

Polityka zdrowotna Adama Niedzielskiego, ekonomisty, który 21.08.2020 r. przejął tekę po Łukaszu Szumowskim i zaostrzył pandemiczny zamordyzm, miała wpływ na życie wszystkich obywateli, a wielu z nich przeżyło jego rządów. To mogło powodować długotrwałe napięcie i urazy w społeczeństwie, które mogły przyczynić się do spontanicznej reakcji sprawców po jego rozpoznaniu w miejscu publicznym.

Premier Donald Tusk skomentował sprawę, zapewniając, że sprawcy pobicia zostaną surowo ukarani. Głos zabrał również premier Mateusz Morawiecki, który powołał Niedzielskiego na ministra zdrowia mimo jego braku wykształcenia medycznego. „Do tego prowadzi nienawiść w polityce! Opanujcie się! Oczekuję od policji natychmiastowych i stanowczych działań”. Były premier wyraził również wsparcie dla byłego ministra zdrowia, pisząc: „Adam, jestem z Tobą myślami”.


Do dziś nie ukarano decydentów odpowiedzialnych za nadmiarowe zgony podczas pandemii, co pokazuje, że rozliczenie decydentów za masową śmierć ludzi, których liczba jest większa od liczby ofiar rzezi wołyńskiej, jest mniej istotna od pobicia polityka, którego Polacy zapamiętali również z bezczelności i robotycznego głosu wyzbytego emocji. Niektórzy wręcz nazywali go prześmiewczo „sentyzatorem mowy”, jak np. poswł Grzegorza Brauna, który podczas konferencji ministra zdrowia w Jeżowem w lipcu 2021 roku stwierdził, że Niedzielski przyjechał jako „minister choroby, syntezator mowy”, aby „piętnować mieszkańców, krnąbrnych, zapóźnionych w rozwoju”.

Być może z kolejnych komunikatów policji dowiemy się więcej szczegółów na temat wejścia Niedzielskiego w bezpośredni kontakt fizyczny z górnymi i dolnymi kończynami napastników.

Autorstwo: Aurelia
Na podstawie: Fakt.plWP.plTVN24.plPolityka-Spoleczna.ipiss.com.plStat.gov.plOKO.pressPAP.pl
Źródło: WolneMedia.net





wtorek, 26 sierpnia 2025

 

Globaliści nadają nowy wygląd swojej agendzie

Osoby uważnie śledzące działania globalistycznych instytucji mogły po wyborach z 2024 roku dostrzec niepokojącą ciszę.

Pod koniec 2021 roku znaczna część świata znajdowała się pod szaloną technokratyczną kontrolą, a globaliści wydawali się przekonani, że mają cywilizację zachodnią w garści. Elity były nieustannie obecne w mediach i otwarcie promowały swoje plany — od bezterminowych lockdownów pandemicznych, przez paszporty szczepionkowe, lockdowny klimatyczne, CBDC (bezgotówkowe systemy cyfrowej waluty, w których zanika wszelka wolność gospodarcza), aż po „gospodarkę współdzielenia”, w której zniesione zostaje prawo własności prywatnej, „czwartą rewolucję przemysłową”, gdzie wszystkim zarządza sztuczna inteligencja, aż wreszcie po „Wielki Reset” — mający całkowicie podważyć system wolnego rynku i zaprowadzić socjalistyczną dystopię.

W ciągu moich 20 lat jako ekonomista, autor i analityk w ruchu wolnościowym nigdy nie widziałem, by globaliści tak otwarcie odsłonili swoje prawdziwe intencje. Pandemia otworzyła oczy niezwykle wielu ludziom na rzeczywistość tzw. „Nowego Porządku Świata” i w tym trzyletnim okresie nastąpiło gwałtowne przebudzenie. Liczba patriotów, którzy zbudzili się w czasie pandemii COVID-19, była bezprecedensowa.

Ludzie zrozumieli, że nie chodziło o jakąś „teorię spiskową”. Wydarzenia na świecie nie były przypadkowym efektem chaosu. Istniał naprawdę zadymiony, przeklęty pokój, pełen nikczemnych, intryganckich pasożytów. Marsz w kierunku globalnego rządu był realny — i dziś wie o tym każdy, poza najbardziej naiwnymi. Rządzący byli tak pewni sukcesu, że w samym środku pandemii de facto ogłosili istnienie globalnego rządu biurokracji i korporacji. Nazwali go „Radą na rzecz Inkluzywnego Kapitalizmu” i współpracowali przy tym z Watykanem.

Pytanie, które dziś musimy sobie zadać, brzmi: gdzie to wszystko się podziało? Globaliści byli tak pewni siebie i zuchwali — a teraz nagle stali się powściągliwi. Czy się poddali? A może po raz kolejny przemalowują swoją agendę?

Dla przykładu: w 2020 roku niemal nikt nie wiedział, czym jest ESG. Do 2023 roku każdy już rozumiał, że ten z pozoru niewinny akronim oznaczający „Environmental, Social, Governance” (Środowisko, Społeczna odpowiedzialność, Ład korporacyjny) stanowił w rzeczywistości perfidną przykrywkę dla agendy „Woke Capitalism”.

„Woke Capitalism”, znany również jako „inkluzywny kapitalizm”, to program centralizacji, który jednoczy rządy, biurokrację, NGO-sy, międzynarodowe banki i korporacje pod jednym ideologicznym parasolem (globalizm, multikulturalizm, DEI, zmiany klimatu itd.). Ten potężny kartel wykorzystuje bodźce finansowe i szantaż, aby zmuszać firmy i jednostki do podporządkowania się „woke’owemu” modelowi socjalistycznemu.

Przez ostatnią dekadę te grupy finansowały ogromną kampanię propagandową, by narzucić masom ideologię „woke”. Globaliści jednak nie przewidzieli, jak silny opór wywołają. W swojej arogancji osiągnęli efekt odwrotny do zamierzonego. I dlatego takie hasła jak ESG czy DEI są dziś porzucane. Nawet Lynn Forester de Rothschild, przewodnicząca Rady ds. Inkluzywnego Kapitalizmu, musiała przyznać, że ESG umarło i musi zostać zdefiniowane na nowo.

Zgodnie z metodologią, którą można nazwać wręcz okultystyczną, naturalnym ruchem jest przyjęcie nowych nazw i struktur przy zachowaniu tych samych celów. Zauważyłem, że globaliści robią to regularnie. W pewnym momencie większość ich planowania odbywała się w ramach Council on Foreign Relations i Grupy Bilderberg. Potem pojawił się Klub Rzymski i ONZ. Następnie MFW. Potem ciężar przesunął się na Davos i Światowe Forum Ekonomiczne.

Używali terminów takich jak „Nowy Porządek Świata”, potem „porządek multipolarny”, później „Wielki Reset”, a następnie „czwarta rewolucja przemysłowa”. To celowo utrudnia badaczom śledzenie bieżących mechanizmów spisku.

Zauważyłem, że w ostatnim roku „kapitalizm interesariuszy” stał się nowym kodem dla wielu ich zaktualizowanych działań. Termin nie jest nowy, ale elity coraz częściej się nim posługują, by wzbudzać mniejsze podejrzenia. Niektórzy mówią nawet o „kapitalizmie interesariuszy 3.0” lub „trzeciej fazie kapitalizmu interesariuszy”.

Pierwotna koncepcja zakłada, że firmy nie powinny już koncentrować się na maksymalizacji zysków. Zamiast tego mają zapewniać równość rezultatów (a nie tylko równość szans), by móc uczestniczyć w gospodarczej współzależności na poziomie międzynarodowym. Aby uzyskać dostęp do systemu, firmy muszą wspierać akceptowane narracje dotyczące klimatu i sprawiedliwości społecznej oraz współpracować z rządami i NGO-sami przy realizacji celów DEI.

Firmy, które się temu nie podporządkują, są naciskane przez przedstawicieli władz i nie są w stanie konkurować z tymi, które się dostosowały. Problem w tym, że oznacza to likwidację społeczeństwa opartego na zasługach oraz zmusza producentów do finansowania biorców na skalę globalną. Innymi słowy: kapitalizm interesariuszy to globalny komunizm, przebrany za humanitarną odpowiedzialność korporacyjną.

Światowe Forum Ekonomiczne, obecnie kierowane przez dyrektora generalnego megakorporacji inwestycyjnej BlackRock, Larry’ego Finka, mimo rosnącego sprzeciwu opinii publicznej, jeszcze mocniej stawia na ESG i kapitalizm interesariuszy. Jednocześnie BlackRock zaczęło usuwać z wielu swoich raportów terminologię ESG i DEI.

Niedawno natknąłem się na opublikowany pod koniec lipca artykuł Harvard Law School Forum on Corporate Governance, który opisuje raczej dyskretny rozwój ESG i DEI w roku 2025. Powtarza się w nim tezę, którą globaliści powtarzają od roku: ESG nie trzeba porzucać — wystarczy je przemianować.

W artykule argumentuje się, że stare hasła polityczne i listy kontrolne z ostatniej dekady należy (tymczasowo) odłożyć na bok, a kapitalizm interesariuszy należy przedstawiać jako rozwiązanie korzystne dla obu stron — zarówno dla firm, jak i dla społeczności. Innymi słowy, to próba przekonania konserwatystów do poparcia ESG.

Jednym z argumentów jest twierdzenie, że firmy stosujące polityki podobne do ESG „zarabiają więcej” i osiągają wyższe wyceny giełdowe. Jednak ta teza opiera się na ograniczonych danych — a warto przy tym zauważyć, że giełdy od czasu wyborów notują niepokojąco wysokie wzrosty.

Firmy, które nie stosują ESG, radzą sobie co najmniej tak samo dobrze, jak te, które się do niego stosują — przynajmniej w USA. Harvard zauważa, że w Ameryce obserwuje się masowy odpływ kapitału z funduszy ESG, podczas gdy w UE fundusze te zyskują na popularności. Podobne trendy widzę w Kanadzie i Australii — wszędzie tam, gdzie rządy współpracują z globalistami w narzucaniu standardów DEI firmom, fundusze ESG rzeczywiście wypadają lepiej.

Nie zapominajmy: to kartel, a politycy Zachodu są jego egzekutorami. USA to jedyne miejsce, w którym ESG się cofa. Może się to jednak wkrótce zmienić, bo coraz więcej Europejczyków buntuje się przeciwko multikulturowemu zamachowi stanu. Faktem pozostaje: „kapitalizm interesariuszy” nie przetrwa bez interwencji państwowej.

Nie znaczy to, że w walce z globalizmem nie osiągnięto żadnych sukcesów. Mam dość czarnowidztwa i ludzi twierdzących, że wszystko „idzie zgodnie z planem globalistów”. Gdyby tak było, forsowaliby dziś dumnie i publicznie Wielki Reset — zamiast znów chować się w cień.

Czujność jednak musi iść w parze z rozwagą. Za kulisami wiele firm wciąż wdraża polityki „woke” i kontynuuje globalistyczne przejmowanie Europy. Walka musi się skoncentrować na konkretnych firmach i ich partnerach z NGO — bo to nie korporacje (ani lewicowi politycy czy organizacje pozarządowe) powinny zajmować się inżynierią społeczną. Nie są do tego uprawnieni, bo nie są ludźmi godnymi zaufania. Kieruje nimi żądza władzy, nie moralność ani rozsądek.

Globaliści przegrali wojnę informacyjną, ale wciąż wracają — bo nie ponieśli jeszcze realnych konsekwencji swojej pychy. Jedynym sposobem, by ten koszmar zakończyć raz na zawsze, jest rozmontowanie struktur, które dają im wpływ — albo całkowite usunięcie ich z równania.

Autorstwo: Brandon Smith
Źródło zagraniczne: Alt-Market.us
Źródło polskie: WolneMedia.net

poniedziałek, 25 sierpnia 2025

 

Porwanie na Marszałkowskiej

Przymknijmy na chwilę oczy i pozwólmy działać wyobraźni… Chodnikiem po Marszałkowskiej idzie młody mężczyzna, niesie do domu siatkę z zakupami. Po jezdni wyprzedza go minibus z zagranicznymi tablicami rejestracyjnymi, zatrzymuje się. Kiedy mężczyzna jest na wysokości drzwi samochodu, wysiada z niego nagle dwóch osiłków, łapią mężczyznę pod ramiona i mimo jego oporu wciągają go do samochodu, zasuwają drzwi i samochód odjeżdża. Klasyczne porwanie w biały dzień?

Nie, tak wygląda rekrutacja do wojska na Ukrainie. Młody mężczyzna zostanie ubrany w mundur, kamasze i wysłany na front. Jest ich tam coraz mniej, więc prawdopodobieństwo większe, że zostanie zabity. Czyli porwany i wysłany na śmierć.

Ponieważ Ukraińcy wystrzegają się podobnych samochodów z tablicami rejestracyjnymi krajowymi, ukraińskie władze wzięły się na sposób i porywają mężczyzn do samochodów z fałszywymi tablicami zagranicznymi, w tym polskimi.

Nie wiem, jak to teraz wygląda, ale parę lat temu przerejestrowywałem samochód nabyty w innym województwie i musiałem zmienić tablice. W urzędzie kazano mi stare tablice oddać, z przykazaniem, że mają być umyte. Jeśli więc stare tablice oddaje się do urzędu, skąd się one biorą potem na Ukrainie? „Fucha” jakaś, czy co?

Pokazana na kanale „Do Rzeczy” scena „rekrutacji” na Ukrainie odbyła się z udziałem mercedesa na polskich tablicach. Po sprawdzeniu przez dziennikarzy okazało się, że w Polsce na tych tablicach jeździł renault. Interesujące. Podobnie interesującym jest, że żadne „poranki przy kawie” czy inne ulubione programy gadających głów takich sytuacji nie pokazują, nie komentują – jakby ich to nie interesowało. Widać wśród nich niektórych z tych szczególnie aktywnych w epoce „covidu”. Widocznie pies szczeka na każdego, byle żreć dostał.

Warto jednak zastanowić się nad tym, że rządzący nami osobnicy wcale nie odżegnali się zdecydowanie od wkręcenia Polski w wojnę ukraińsko – rosyjską. Gdyby im się udało nas wkręcić, Polacy byliby w sytuacji gorszej niż Ukraińcy. Ukraińcy, po wybuchu wojny, masowo rzucili się „do punktów rekrutacji do wojska”, tyle że kierunki im się pomyliły i wylądowali na socjalu w Polsce, Niemczech, Kanadzie, USA, Anglii… Kto nie wpadł na ten pomysł, wylądował w kamaszach na froncie. A tam – na wojnie, jak na wojnie. Który zginął i oficjalnie zostało to stwierdzone – miał szczęście, bo chociaż jego rodzina dostanie jakiś zasiłek. A który oficjalnie zaginął, bo bomba wybuchła za blisko niego, zostanie zaginiony dla ewidencji i rodziny, która nie dostanie nic. Na trupach administracja też może oszczędzać, skoro tyle „szmalu” gdzieś tam przecieka.

Wyobraźmy sobie, że nasi umiłowani źle pełniący obowiązki Polaków przywódcy dostaną dyrektywy od Ulli Wodęleje, że Polska musi wesprzeć wojskowo Ukrainę, bo trzeba koniecznie obronić latyfundia z kukurydzą i zakłady przemysłowe żydowsko-ukraińskich oligarchów. Prezydent Trump co prawda Ullę olał na spotkaniu w Waszyngtonie, ale „Oskar” mający uraz na tle Trumpa i zakochany w Ulli, wspomagany przez Naczelnika i „Studenta Jacoba”, z pomocą swych akolitów, zarządzą brankę.

No i wtedy: „Chodnikiem po Marszałkowskiej idzie młody mężczyzna…” – jak na początku felietonu.

Na wszelki wypadek, żeby Polakom nie przyszła ochota wiać jak Ukraińcy przed poborem, Niemcy zamkną granicę w kierunku stąd na zachód. W ten sposób pomogą Polakom uratować honor z dewizą „Za wolność waszą i naszą”. Wystarczy, że Niemcy pomogli Ukraińcom: aktualnie są największą grupą narodowościową korzystającą z niemieckiego „socjalu”. Przebili nawet Subsaharyjczyków. Odbierają swoje za pomoc Niemcom podczas II wojny światowej.

W Polsce pewnie też są na socjalu grupą nieostatnią. Tyle że Niemcom pomagali, a Polaków mordowali.

Na wojnie, jak to na wojnie… Kto i kiedy z Polaków porwanych w kamasze wróci, nie wiadomo. Zwłoki dorzuci się do ciągle nieekshumowanych grobów wołyńskich. albo zakopie byle gdzie, na przykład w rowie, jak w czasie „wołynki”. W końcu śmierć goja, to po prostu śmierć. Żeby Polska nie poniosła uszczerbku liczebnego, nasi zachodni przyjaciele otworzą granicę w kierunku z zachodu na wschód i uzupełnią polskie braki „subsaharyjskimi inżynierami z nożami w zębach”, załatwiając swój problem „herzliche willkommen”. A Polacy będą mieli u siebie jeszcze liczniejszą piątą kolumnę, niż do tej pory. Chociaż podobno oficjalnie piątej kolumny u nas nie ma, bo przecież służby ścigające tak zajadle społeczny Ruch Obrony Granic chyba by coś na ten temat wiedziały?

Co robić, żeby nie dać się wkręcić w ukraińską wojnę? Może przechodzić masowo do Świadków Jehowy albo na arianizm? Im broni nie wolno używać.

Kiedyś Polacy buntowali się przeciw sprzedajnym władzom, ale to było dawno temu… Nosili szable, krócice, a kto nie miał, brał się za kosę… Teraz nawet o porządny kawałek osinowego kołka przeciw wampirom trudno, bo „ekolodzy” protestują…

Autorstwo: Barnaba d’Aix
Źródło: WolneMedia.net

niedziela, 24 sierpnia 2025

 O tym nie wiedzieliście...

                         WIEJCIE WIATRY, WIEJCIE.


Elektrownie wiatrowe.

A na co to komu?

Siłownia wiatrowa DEW-26 MW-310 firmy Dongfang Electric.
26 MW mocy.
Jej wirnik ma średnicę taką jak Wieża Eiffla, ponad 300 metrów.

A to jej turbina.


W mediach, za każdym razem gdy pojawia się temat energii odnawialnej, a w tym wypadku wiatrowej, mamy istny ... huragan.

A w nim my i politycy pozbawieni jakichkolwiek kompetencji i przepychanki między jednym i drugim pałacem.

Jedni nie potrafiący napisać 10-stronicowej ustawy, bez wstawek na inny temat (ot polityka).

Ustawy, która łopatologicznie wyłoży jak to powinno wyglądać by miało to ręce i nogi, by 180-metrowa siłownia wiatrowa nie stanęła 100 metrów od czyjegoś domu, często z rynku wtórnego, używana i by wpłynęło to korzystnie na ceny energii.

Drudzy, którzy mówią nie bo nie, i próbują to argumentować z różnym skutkiem.

- To się nie opłaca.

- Świat od tego odchodzi.

- Zakopują stare łopaty pod ziemią

- Wiatraki powinny stać wszędzie gdzie się da.

- Zrezygnować z węgla już teraz.

Tak po krótce z obu stron.

Ok.

To gdzie leży złoty środek?

W kraju, który kreuje kierunki rozwoju światowej energetyki i zdominował jej rynek.

W Państwie Środka,

Jak to robią Chiny?

Mamy często tendencję do lekceważącego odnoszenia się do osiągnięć ich inżynierii i nauki.

A rzeczywistość jest taka, że technologicznie nie wyprzedzają nas o dwie długości, tylko o cztery stadiony...

Dość okrutną dla nas prawdę najlepiej podsumował w ubiegłym roku jeden z czołowych polityków chińskich (niestety nie pamiętam nazwiska), gdy powiedział, o Europie te słowa:

"Jesteście dla nas wyłącznie ciekawym turystycznie rynkiem zbytu.

Nie rozwijacie się.

Przestaliście być w jakichkolwiek sposób innowacyjni, kreatywni.

Od dawna nie jesteście dla nas żadną konkurencją.

Nie możecie nią być, jeśli zwiększacie koszty najważniejszego fundamentu gospodarki - energii, nie proponując rozsądnej alternatywy".

Ktoś od razu powie - tak, zielony ład.

Tylko, że nasz zielony ład w porównaniu do ograniczeń w Chinach to małe Miki.

Chiny stały się w 2006 roku największym emitentem CO2 na świecie.

Bo błyskawicznie rozwijające się i bogacące się społeczeństwo, zwiększyło zapotrzebowanie na energię.

Gospodarka, która nie tyle rozwija się, ale pędzi do przodu.

Dlatego władze chińskie za absolutny priorytet uznały rozwój innych, niż te oparte na paliwach kopalnych, źródeł energii,

Energia ma być jak najtańsza, zero jakiekolwiek spekulacji ceną.

To ma być podstawą do bycia największą, gospodarczą potęgą świata.

I konsekwentna eliminacja zależności od technologii zachodnich.

W samym tylko 2024 roku Chińczycy kupili prawie 24 miliony nowych samochodów.

Czyli w jeden rok niewiele mniej niż wszystkich aut jest zarejestrowanych w Polsce.

Tylko my nie mamy pojęcia, że przy ograniczeniach chińskich, mając blachy warszawskie, nie wolno ci pojechać do Łodzi i na odwrót.

Nie chodzi tylko o kontrolę społeczeństwa, bo mogą szybką koleją, która jeździ jak metro co kilka minut.

Chodzi głównie o pył ze zdzieranych opon i emisję spalin.

Wyobraźcie sobie Warszawa 30 milionów ludzi.

Łódź 20 milionów.

Łatwo sobie wyobrazić jak wyglądałaby autostrada między tymi miastami.

Chińczycy na bardzo serio podchodzą do walki z zanieczyszczeniem środowiska.

Jaki byłby u nas krzyk...

I oczywiście wielkie (wielkie w ich skali to u nas oznaczałoby galaktyczne) inwestycje w odnawialne źródła energii.

To co zostało zapoczątkowane na zachodzie - idea i technologie OZE, chińska nauka rozwinęła i zaczęła robić to znacznie lepiej od nas, oferując bardziej zaawansowane rozwiązania.

Uznali OZE za jeden z kluczowych elementów ich potęgi.

Panie to się nie opłaca.

Chińczyk by odpowiedział - tak? To potrzymaj mi pałeczki...

Chiny są absolutnym liderem na świecie pod względem rozwoju energetyki wiatrowej.

I to zarówno jeśli chodzi o moc już zainstalowaną, jak i tempo jej przyrostu.

Tam się opłaca.

Bo patrząc na liczby, na koniec 2024 roku łączna moc w energetyce wiatrowej w Chinach osiągnęła 521 GW.

To ogromny wzrost, aż o 18% rok do roku.

We wspomnianym 2024 roku w Chinach zainstalowano rekordową ilość nowych siłowni wiatrowych, dodając 79,8 GW.

Ponad dwukrotnie więcej niż Stany Zjednoczone i Niemcy.

Chiny to prawie 60% globalnego przyrostu mocy z energetyki wiatrowej w 2024 roku.

I dzięki temu ich energetyka wiatrowa odgrywa coraz większą rolę w wytwarzaniu energii, generując w ubiegłym roku 989 TWh, czyli praktycznie 10% ich krajowego zużycia energii elektrycznej.

Są też rzecz jasna liderem morskiej energetyki wiatrowej (na tzw. offshore). Chiny mają ponad połowę światowej mocy operacyjnej w farmach wiatrowych na morzu.

Na koniec ubiegłego roku odnotowując wynik 41 GW.

W ubiegłym roku Chiny wyprodukowały łącznie z wiatru i słońca 1830 TWh.

O 27% więcej niż w 2023 roku.

I ta wartość rośnie dynamicznie.

A w pierwszym kwartale tego roku energia z wiatru i słońca stanowiła już 22,5% całkowitej produkcji energii elektrycznej w Chinach.

Gospodarka chińska planowana jest w 5-latkach.

Nie mają one nic wspólnego z dawnymi komunistycznymi planami.

Dziś są to precyzyjne biznesplany, z rozpisanymi zadaniami tydzień po tygodniu co ma być zrobione.

Kilkanaście lat temu postawili sobie niezwykle ambitny cel - do 2030 roku energia uzyskiwana ze spalania paliw kopalnych (wszystkich razem) ma nie przekraczać 50% mixu energetycznego.

Cała gospodarka ma możliwie szybko odchodzić od paliw tradycyjnych.

W maju tego roku, ogłosili, że właśnie ten cel osiągnęli, 5 lat przed założonym terminem.

Poza energią z OZE wkład w to osiągnięcie miało 55 reaktorów jądrowych, a 24 są właśnie w budowie.

Nie jeden teraz i za 8 lat może kolejny.

24 reaktory jednoczenie.

My prawie 70% energii mamy ze spalania paliw kopalnych.

Siłownie wiatrowe stawiane są w Chinach w przemyślany sposób.

Nikt tam nie postawi komuś za płotem giga śmigła.

Bo szumią w uciążliwy sposób, emitują infradźwięki i powodują jeszcze coś...

Kliknijcie na poniższy link, to bardzo ciekawe nagranie pokazujące co się dzieje gdy blisko zabudowań kręci się wielkie śmigło.

Po 10 minutach takiego migania, większość z nas trafiłby szlag.

https://www.youtube.com/watch?v=MbIe0iUtelQ

Chińczycy oczywiście nadal korzystają z energetyki węglowej, bo w razie strategicznego niedoboru energii, np. starcia militarnego i utraty części energetycznej infrastruktury krytycznej w jego wyniku, mogą szybko wygenerować dodatkową energię.

Chiny są motorem napędowym globalnej energetyki wiatrowej.

Instalują nowe turbiny w tempie dotychczas nie znanym, szybko zwiększając udział tego źródła w swoim krajowym zużyciu energii.

Nie wiem czy wiecie ale sześć z dziesięciu największych na świecie producentów turbin wiatrowych to firmy chińskie.

Jak to jest, że im się opłaca, a u nas nie?

I oczywiście to co regularnie obiega media społecznościowe, czyli utylizacja starych łopat turbin wiatrowych.

Czy one naprawdę są zakopywane?

Tak było przez jakiś czas, gdy nie bardzo było wiadomo co zrobić ze zużytymi łopatami turbin.

I najczęściej trafiały na składowiska odpadów.

Było to spore wyzwanie kosztowe i logistyczne.

Bo łopaty są ogromne i ciężkie.

Wykonane są głównie z kompozytów (włókno węglowe i szklane + do tego żywice epoksydowe jako spoiwo), ale nie bardzo jest w nich dużo toksycznych substancji, które mogą dostać się do gleby czy wód gruntowych w takim stopniu jak zwykłe odpady przemysłowe.

To tak jak zakopać dużo kajaków.

Nie jest to zbyt mądre, tym niemniej niezbyt toksyczne.

Tylko, że cmentarzyska wiatraków słusznie budzą obawy o ekologiczność całej branży.

Główny problem wynika z konstrukcji łopat.

Materiały kompozytowe są trudne do rozdzielenia na poszczególne składniki co utrudnia ich recykling.

Nad tym problemem głowią się nie tylko chińscy uczeni, ale też duńscy i amerykańscy.

Wdrażanych jest kilka obiecujących technologii.

- Przetwarzanie w cementowniach.

Włókna i minerały zawarte w łopatach, zastępują część surowców naturalnych, takich jak glina czy piasek.

- Recykling mechaniczny.

Łopaty się tnie, mieli i wykorzystuje jako wypełniacz do betonu, materiał izolacyjny, czy do produkcji ławek, mostów, barierek drogowych.

- Recykling chemiczny.

Duński koncern Vestas, ogłosił opracowanie przełomowej technologii, która ma pozwolić na pełny recykling łopat. Chemicznie rozkłada się żywicę spajającą materiał łopat i odzyskuje czyste włókna szklane / węglowe, które może być wykorzystać ponownie.

- Upcykling.

Innowacyjne podejście, bo łopatę można zastosować np. jako elementy wieży GSM.

Dziś już rzadko składuje się "zużyte" łopaty.

Dziś dominuje recykling i ponowne wykorzystanie materiałów.

I na koniec oczywiście Chiny.

I turbina DEW-26 MW-310 firmy Dongfang Electric.

26 MW mocy.

I ma wirnik o średnicy 310 metrów ... to tyle co Wieża Eiffla

Da się?

Trzeba tylko wiedzieć jak, i chcieć wdrażać energetykę wiatrową w mądry sposób, by była z tego korzyść dla kraju.

Tylko nam brakuje jednej rzeczy.

Kumatych decydentów...

Felieton można do woli udostępniać, lajkować.

To zwiększa zasięgi za co z góry dziękuję.







piątek, 22 sierpnia 2025

 

Grupowe ubogacenie kulturowe 13-latka

13-letni chłopiec został zgwałcony przez grupę imigrantów. Ofiarę znali ze szkoły. Sprawa wyszła na jaw, ponieważ matka ofiary zobaczyła nagranie gwałtu, które przekazywali sobie uczniowie.

Do dość powszechnego w Niemczech zdarzenia doszło w miejscowości Königslutter w Dolnej Saksonii. 14-letni imigranci zwabili ofiarę do opuszczonego budynku. Następnie wprowadzili chłopca do piwnicy. Tam go obrażali, poniżali i zgwałcili. Ofiara została pobita. Imigranccy bandyci zmuszali 13-latka m.in. do całowania ich butów.

Sprawcami byli 14-letni imigranci. To Syryjczyk i Bułgar. Ofiarę znali ze szkoły. Cały swój napad nagrali telefonem. Zagrozili, że jeśli ujawni komuś, co się stało, zabiją go. Posłużono się do zastraszenia nożem.

Dzięki nagraniu sprawa wyszła na jaw. Matka ofiary odkryła nagranie, które przekazywali sobie uczniowie szkoły, zapewne w znacznej części także imigranci.

Kobieta zgłosiła sprawę na policję. Sprawcy otrzymali zarzut gwałtu grupowego, wykorzystania seksualnego dziecka, niebezpiecznego naruszenia nietykalności cielesnej, tworzenia pornografii dziecięcej, nękania i gróźb.

Do zdarzenia doszło pod koniec września 2023 roku, proces rozpoczęła się dopiero teraz, dwa lata później. Proces jest utajniony ze względu na niemieckie przepisy. Sprawcy bowiem są niepełnoletni.

Autorstwo: DC
Na podstawie: Jungefreiheit.de
Źródło: NCzas.info
Poprawki mertytoryczne i zrzut ekranu: WolneMedia.net

Informacja weryfikacyjna

Wiadomość wyedytowano — dodano datę zdarzenia (rok 2023) i poprawiono płeć ofiary na zgodną z doniesieniami „Bilda”.

 

Po co ostrzeliwać Polskę dronami?

Jeżeli ktoś myślał, że czytając ten artykuł, dowie się, dlaczego Rosja zaatakowała Polskę dronem z ładunkami wybuchowymi, to niestety się mylił. Nie zajmuje się pisaniem bajek. Te zostawiam osobom kreatywnym, znającym się trochę na tym fachu. Chciałbym jednak zastanowić się na poważnie: dlaczego akurat 20 sierpnia 2025 roku zaatakowano terytorium Polski samolotem bezzałogowym?

Kiedy 15 listopada 2022 roku zaatakowano Polskę rakietą, jak się okazało ukraińską, napisałem artykuł, a następnie, miesiące później, napisałem kolejny, w których udowodniłem, a przynajmniej starałem się udowodnić, że nic ważnego w krajach NATO, co może doprowadzić nawet do III wojny światowej, nie dzieje się bez powodu.

W pierwszym tekście o ukraińskiej rakiecie, z 17 listopada 2022 roku, pt. „Włoskie służby rozbiły gang powiązany z batalionem Azow”, wspomniałem o tym, że zabicie dwóch Polaków w Przewodowie przykryło w mediach międzynarodowych bardzo dobrze fakt aresztowania we Włoszech członków gangu, którzy planowali ataki terrorystyczne na terytorium Italii. Jeden z nich, Ukrainiec, wyrażał gotowość dokonania ataku na włoskie centrum handlowe. Po czym uciekł na dzikie pola, aby tam dołączyć do ukraińskich formacji zbrojnych. Do aresztowania doszło dosłownie kilka-kilkanaście godzin przed upadkiem rakiety w Przewodowie.

Fakt aresztowania gangu z ukraińskim żołnierzem, który być może był gotowy dokonać nawet masowego mordu na Włochach, obywatelach państwa NATO, musiał być wysoce niewygodny dla NATO i całego Zachodu. I w tym momencie przychodzą z pomocą Ukraińcy. Rakieta z Przewodowa, która zabiła polskich rolników (kto tam na Zachodzie się przejmuje jakimiś polskimi rolnikami?), przykryła w mediach włoską aferę. Żadne poważne zagraniczne medium, poza jakimiś lewicowymi z Wielkiej Brytanii i USA, które jednak do czołówki nie należą, nie napisało o tym. Tylko włoskie media o tym wspomniały. Ukraińcy zostali uratowani. Pomoc dla Ukrainy pozostała niezachwiana. A przecież pomoc ta w demokracjach zależy także od nastrojów społecznych.

Ale w kolejnym artykule na ten temat, już ze stycznia 2024 roku, napisałem, że Izrael dokonuje pewnych agresywnych rzeczy w swoim otoczeniu wówczas kiedy opinia publiczna na Zachodzie jest zajęta czymś innym. Artykuł nosi tytuł „Polska poligonem ogólnoświatowej inżynierii społecznej?”.

Tekst ten oparty jest o badania poważnych zachodnich naukowców, którzy dokonali matematycznych obliczeń i udowodnili, że reżim ludobójczy robi chaos wokół siebie wtedy kiedy Zachód ma odwróconą głowę. I zajęty jest innymi problemami.

Jak zapewne dobrze wiemy Żydzi, zanim jeszcze rozpoczęli mordowanie Palestyńczyków, robili to samo z Polakami. Ukryci pod nazwą Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego oraz innych komunistycznych instytucji, opanowali powojenne struktury państwa polskiego, zanim, w latach 1950. i  1960., nie zostali odsunięci od władzy i wysłani, za zgodą i prośbą niejakiej Goldy Meir, na Bliski Wschód.

Polacy są więc chyba najbardziej ze wszystkich narodów europejskich uczuleni na żydowskie zbrodnie w Strefie Gazy i w ogóle w Palestynie. Wszak doświadczyliśmy tego samego. Europejczycy z Zachodu nie zaznali „dobrodziejstw” ustroju komunistycznego ani dojazdu zbirów Trockiego w 1920 roku pod samą stolicę kraju i żydowskich komitetów powitalnych dla armii czerwonej.

Poza tym Europejczycy z Zachodu dostali w prezencie od władców świata miliony muzułmanów, którzy stworzyli Niemcom, Francuzom czy też Brytyjczykom mniej więcej takie same warunki, jakie Izrael ma na Bliskim Wschodzie. Z tego też powodu Europejczycy z Zachodu zawsze już, a przynajmniej dopóki nie pozbędą się islamskiego nadbagażu, będą bardziej antyislamscy niż antyizraelscy czy też po prostu antyżydowscy.

Polacy są dosyć odporni na propagandę antypalestyńską, którą szermują amerykańscy neokoni i ich wyrobnicy z tamtejszej syjonistycznej pseudoprawicy. Oraz papugi z Europy ją powtarzające. Toteż nie powinno nikogo dziwić, że w dniu rozpoczęcia inwazji reżimu ludobójczego na Gazę, na Polskę spada dron wyładowany ładunkami wybuchowymi.

Kilka dni przed 20 sierpnia 2025 roku, miał miejsce w Warszawie naprawdę pokaźny marsz propalestyński, marsz sprzeciwu wobec największego ludobójstwa XXI wieku. „Wśród wznoszonych haseł i postulatów znalazły się m.in. żądania zerwania współpracy z Izraelem i zatrzymania „ludobójstwa” – pisało Radio Eska.

Syjonistyczny reżim i ich amerykańscy protektorzy musieli być tym wysoce zniesmaczeni, zwłaszcza że odbywał się on chyba u najważniejszego obecnie „sojusznika” USA w Europie, zmilitaryzowanego wzdłuż i wszerz przez jankeskie wojsko.

Kiedy zapoznamy się z moim tekstem ze stycznia 2024 roku o tym jak Izrael wykorzystuje zamieszanie na arenie międzynarodowej do realizowania własnej agresywnej polityki, zrozumiemy, że 20 sierpnia, dzień rozpoczęcia zdobywania przez Izraelskie Siły Zaczepne (IDF) miasta Gaza, pasuje niezwykle dobrze do zastraszenia Polaków spadającym dronem. Ot, aby chociaż na chwilę zamknęli swoje buzie i zapomnieli, co się dzieje na Bliskim Wschodzie i zainteresowali się swoimi problemami i zagrożeniami.

20 sierpnia 2025 roku, dzień początku inwazji na Gazę, to jednocześnie dzień, w którym obchodziliśmy dokładnie 17. rocznicę podpisania umowy o tworzeniu tarczy antyrakietowej na Pomorzu, w Redzikowie.

No, cóż za zbieg okoliczności: dokładnie w rocznicę podpisania umowy o tarczy, która ma chronić polskie niebo, w to wlatuje dron i rozbija się o pole kukurydzy, powodując niemałe straty gospodarcze. Czy była to sygnalizacja: wasze niebo jest otwarte na przestrzał, bez ochrony ze strony najlepszego sojusznika będziecie martwi? A może to fałszywa flaga, żeby kogoś obciążyć tą właśnie datą? Lecz czy wiadomo, kto ze Wschodu bawiłby się w takie paranoiczne prowokacje, bo strona obciążana przehandlować chce jego ziemię w zamian za pokój? A może zleceniodawcą był Bliski Wschód?

Jakkolwiek więc zwyczajne zmobilizowanie w Polsce opinii publicznej przeciwko Rosji może tutaj odgrywać pewną rolę, należy także szerzej patrzeć na możliwy kontekst międzynarodowy.

Kiedy czytacie państwo ten tekst, możecie pomyśleć, że przesadzam. Otóż dla tych, którzy tak uważają, mam niespodziankę.

Dokładnie miesiąc temu, 21 lipca, napisałem artykuł, w którym opisałem dziwne wydarzenia, związane z reżimem syjonistycznym, które mają miejsce 22 lipca. Tekst nosi tytuł „22 lipca – magia liczb czy przeklęta data?” Nie napisałem jednak państwu, dlaczego 22 lipca jest tak ważny i dlaczego wybrano akurat ten dzień.

Odpowiedź brzmi: nie wiem — nie mam 100% pewności. Jednak mogę podsunąć państwu pewną myśl.

22 lipca 1940 roku powołano w Wielkiej Brytanii do życia tajną służbę SOE (Kierownictwo Operacji Specjalnych) – to ci, którzy podburzali Polaków do insurekcji przez całe lata II wojny światowej. A na koniec, kiedy powstanie warszawskie dobiegło końca i 250 000 Polaków leżało martwych, ich szef, niejaki Gubbins, powiedział, że Anglicy „zamierzają wycisnąć z nich [z Polaków – przyp. Term2019] wszystko, co się da, a potem ich porzucić”. Tak, Anglicy zawsze walczą ze swoimi wrogami do ostatniego żołnierza swoich sojuszników. Jednak nie w tym rzecz.

SOE oprócz szkolenia Polaków i zrzucania ich na terytorium okupowanej Polski (sławni Cichociemni), szkoliła także Syjonistów. O ile Polacy dali się wycisnąć Anglikom do ostatka, a później przerobić na barmanów i magazynierów, jak gen. Maczek czy gen. Sosabowski, o tyle Syjoniści byli z innej gliny ulepieni.

Już w 1944 roku obrócili się przeciwko swoim szkoleniowcom (klasyczny blowback – obrócenie się agentury przeciwko swoim panom). I zaczęli prowadzić przeciwko Brytyjczykom działania terrorystyczne. Nie dali się więc wykorzystywać do roboty dla Imperium. Chcieli to Imperium wygonić z Palestyny.

22 lipca 1946 roku, dokładnie w 6. rocznicę założenia SOE, syjoniści z Irgunu, wyszkoleni przez SOE i MI6, zaatakowali hotel King David, gdzie mieściły się tajne służby brytyjskie. Dokładnie te same, które ich wyszkoliły. Zginęło 91 osób. Kolejne kilkadziesiąt zostało rannych.

Krótko mówiąc: w 6. rocznicę utworzenia szkoły sabotażu, Żydzi wysadzili w powietrze szkołę, która ich wykształciła i pozwoliła przetrwać II wojnę światową. Na tym nie poprzestali. Mordowali wciąż brytyjskich funkcjonariuszy tajnych służb i żołnierzy. Tych samych służb, które ich szkoliły. Przygotowywali ponadto zamachy na terytorium Wielkiej Brytanii.

W 60. rocznicę zamachu, 22 lipca 2006 roku, Netanjahu z kolegami określił atak aktem walki wyzwoleńczej.

Zapytacie się jednak państwo: kto wystrzelił dron i wycelował nim znowu w Lubelszczyznę, dokładnie tak samo jak 15 listopada 2022 roku? Albo może precyzyjniej: na czyje zlecenie tego dokonano? Odpowiem, że nie wiem. To znaczy, nie mam 100% pewności. Nie mogę nikogo oskarżać bez twardych dowodów. Ale dodam także: domyślcie się państwo. To naprawdę nie jest skomplikowane pytanie.

Autorstwo i zrzuty ekranów: Terminator 2019
Źródło: WolneMedia.net

                                                    CELEBRYCI ELIT                                                   Maria Peszek (ur. 9 wrz...