wtorek, 31 grudnia 2024

 

Korzenie układu politycznego w Polsce



Kiedy w 2005 roku PiS doszedł do władzy, mnóstwo mówiło się o rozbijaniu układu. Mało kto sobie zdawał sprawę, że jest to tylko i wyłącznie mydlenie oczu. Niektórzy skłonni byli uwierzyć, że PiS serio chce to uczynić. Nie mniej zapomniano o jednym. PiS jest taką samą częścią układu. Dał poznać o tym przez osiem lat swoich rządów, zachowując się jak typowa lewicowa partia. Co więcej, to za jego czasów lewica poczyniła największą ekspansję w Polsce po 1989 roku. Wcześniej najprawdopodobniej tak wielka eksplozja lewactwa mogła odbyć się jedynie w okresie stalinowskim. Skoro używa się słowa układ, to sugeruje pewną złożoną strukturą, mającą jakąś genezę.

W jak najbardziej współczesnej publicystyce politycznej rzadko zadawane są pytania o genezę poszczególnych partii politycznych. One po prostu się są. Ewentualnie istnieją już od tak dawna, że tylko zgredy pokroju autora niniejszego tekstu mogą być zainteresowane jakimiś starymi dziejami. Przecież pamiętajmy, że dwóch głównych graczy na obecnej scenie politycznych to produkt rozpadu AWS i Unii Wolności, jaki dokonał się w latach 2000-2001. Te dwa monstra – PiS i PO – straszą nas już od prawie ćwierćwiecza. Ale skądś się mimo wszystko musiały wziąć. Podobnie też AWS i UW. Obecnie rzadko zadawane są pytania, skąd się wzięły poszczególne obozy, jakie są wewnętrzne spory wewnątrz nich, gdzie są ich początki. Ten tekst będzie próbą krótkiego przybliżenia losów poszczególnych grup w obrębie układu oraz poza nim. Zdaję sobie sprawę, że jest to temat na szereg rozpraw historycznych i politologicznych. Z powodów edukacyjnych, oświatowych, a także czystego przypomnienia, warto popełnić jednak tekst krótszy.

Pierwszym historycznie obozem jest postkomunistyczny. Obecnie jest on reprezentowany przez Lewicę oraz PSL. Historycznie wywodzi się on jeszcze z Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, odłamu ruchu socjalistycznego, jaki od zarania był przeciwny niepodległości Polski oraz opowiadał się za internacjonalistycznym komunizmem. Później wyewoluowała z niego antypolska Komunistyczna Partia Polski. Ta została zniszczona przez Stalina. Po agresji Niemiec na ZSRR wożd’ powrócił do pomysłu odbudowy polskiego ruchu komunistycznego. Stąd powstała PPR. Następnie w 1948 roku na skutek czystki w PPS oraz zjednoczenia obydwu partii, rodzi się PZPR. Dawny PSL został zastąpiony ZSL. Obóz postkomunistyczny zawsze cechował się typową dla partyjniaków czołobitnością wobec silniejszych od siebie. Najpierw podlizywali się Moskwie, później musieli szukać protekcji w innych ekspozyturach międzynarodowego socjalizmu, stąd kiedy nie można było nadskakiwać Rosji, to trzeba było zacząć całować pośladki Brukseli i UE. Także zaczęli rżnąć rolę czopka względem Waszyngtonu. Temu drugiemu robili to tak bezczelnie, że ich olewał. Poza tym zdawał sobie sprawę, ze SLD oraz PSL – historyczni następcy PZPR i ZSL – są partiami przesiąkniętymi rosyjską agenturą. Były to również typowe partie władzy, nastawione na trwanie oraz obławianie się na państwowym.

Obóz postkomunistyczny traci na znaczeniu po aferze Rywina i 2005 roku. Przejściowo ma nawet stosunkowo skromną reprezentację w parlamencie, mowa tutaj o latach 2015-2019. W tym czasie pojawia się tam pewien odprysk. Mowa tutaj o partii Razem. Jest to jedyne ugrupowanie w tym obozie chcące zmieniać w jakikolwiek sposób rzeczywistość; oczywiście w sposób niepożądany dla większości mieszkańców naszego nieszczęśliwego kraju. Jest to część obozu postkomunistycznego, ponieważ ci wszyscy ludzie wywodzą się z lewicowych młodzieżówek. Poza tym ich rodzice niejednokrotnie byli związani z postkomunistami w sposób towarzyski. A to jest jak najbardziej wystarczające.

Kolejnym obozem jest obóz solidarnościowy. Jego genezę należy przypomnieć, ponieważ pamięta to czasy rozprawy między natolińczykami i puławianami przed 1956 rokiem; wówczas dwa obozy w PZPR zaczęły się zwalczać. Puławianie, jacy zostali zmarginalizowani, reprezentowali obóz reformistyczny. To byli tak zwani rewizjoniści. Później następnym etapem kształtowania się obozu solidarnościowego był 1968 roku. Wówczas to doszło do awantury między rewizjonistami i twardogłowymi, powyrzucano szereg osób z partii. Później te Michniki, Kuronie i Geremki zaczynają tworzyć zrąb solidarności. Również to jest jeden z wielkich powodów pretensji Kaczyńskiego do wyżej wymienionych. Jest on od nich kilka do kilkunastu lat młodszy, zatem nie mógł brać udziału w tych wydarzeniach. W 1968 roku szedł dopiero na studia, mógł jedynie słuchać morałów niejakiego Jana Józefa Lipskiego, znanego socjalistę o poglądach rewizjonistycznych oraz masona. Środowisko to rozwija się też w latach siedemdziesiątych. Po zajściach w Radomiu i Ursusie powstaje KOR. A w 1980 roku mamy już do czynienia z Solidarnością. Obóz ten przyjął najbardziej bezczelnie prozachodnie poglądy. Nie należy się dziwić, skoro w latach osiemdziesiątych brał stamtąd pieniądze. Przynajmniej Niemcy się przyznali do finansowania środowiska tak zwanych gdańskich liberałów. Od razu oni chcieli chociażby do Unii Europejskiej. Nie byli skłonni stawiać żadnych warunków wstępnych. Byle tylko iść do UE, niech ona o wszystkim pomyśli, a „solidaruchy” będą się byczyć.

Teraz niech nikogo nie zmyli poza PiS i przyjmowanie przez Kaczyńskiego barw konserwatywnych czy narodowych. Obydwaj bracia mieli zawsze kompleks do ludzi, którzy tworzyli później KL-D i Unię Wolności. Po pierwsze, oni nie byli w obozie solidarnościowymi pierwszorzędnymi gwiazdami. Jarosław nawet nie został zapuszkowany, tylko sobie cały stan wojenny chodził wolno. Po drugie, koledzy jasno pokazali im porządek dziobania. Jarosław Kaczyński był święcie oburzony, że w tym środowisku znaczy mniej niż Celiński. Do tego zabrano im pożądany przez nich wielkomiejski, pseudointeligencki elektorat. Kaczyńscy musieli brać, to co im zostało, a mianowicie wiejski i małomiasteczkowy. Tym się brzydzili – jako inteligenciki z warszawki – w porównywalnym stopniu jak Michnik, Geremek, Bielecki czy Tusk. Nie mniej nic innego im nie zostało. Jakoś musieli się utrzymać na scenie politycznej. Do tego odegrali tutaj rolę niezwykle cenną i pożądaną z punktu widzenia tego obozu. Michnik nie życzył sobie odbudowy sił prawicowych i narodowych. A Kaczyński… poniekąd ukradł Polsce prawicę i zrobił jej pranie mózgu, zamieniając w centrolewicową magmę, bezmyślną ludzką masę. Te Jarosław Polskę zbaw i inne frazesy. Kaczyński jest jednym z głównych zaworów bezpieczeństwa układu postsolidarnościowego. Kiedy on bowiem zniknie, dojdzie do nieprzewidywalnych ruchów tektonicznych na polskiej scenie politycznej. A tak to w ostatnich latach stała się ona bardziej przewidywalna i nudna niż kolejne odcinki „Klanu” czy „M jak miłość”.

Obóz postkomunistyczny i solidarnościowy z racji wspólnej genezy mogły się dogadać. Do takiej ugody doszło w Magdalence. Wówczas rozdzielono scenę polityczną między siebie. Tam również zapewne padły słowa, że prawica ma się w Polsce nie odbudować. Może to się bowiem przykro dla nich wszystkich skończyć, a żadnych Horthy’ch, Pinochetów, Mannerheimów czy Franco nie chcieli. To te dwa obozy stworzyły rzecz, jaką można nazwać układem. Wszelkie awantury pośród nimi to są spory w jednej dużej lewicowej rodzinie.

Warto przy tej okazji wspomnieć o obozie trzecim, z którego zazwyczaj się formacje prawicowe lub mające frakcje prawicowe wywodziły.

To obóz związany z PAX oraz ZP Grunwald. Jego genezy szukać należy jeszcze przed wojną pośród młodoendeków, żubrów wileńskich oraz pogrobowców stańczyków. Część z tych ludzi po drugiej wojnie światowej poszła bowiem na współpracę z reżimem komunistycznym. Symptomatycznym staje się stworzenie organizacji PAX przez Bolesława Piaseckiego. Później też wielu byłych endeków zaczyna jawną kolaborację. Stąd powstało stwierdzenie endekokomuna. Stefan Kisielewski śmiał się ze swoich kolegów, że w sumie mają oni swoją wymarzoną Polskę, tylko bez kapitalizmu. Sam był jednak towarzysko z nimi związany i sam też należał do tego obozu. Nawet siedział w sejmie w grupie posłów katolickich. W latach osiemdziesiątych z części twardogłowych komunistów oraz PAX powstaje ZP Grunwald. Część z nich była starymi narodowcami, część to tak zwani patriotyczni, narodowi komuniści jak nieżyjący już Bogdan Poręba, współtwórca filmu Hubal. Również na bazie tego obozu rodzi się Unia Polityki Realnej. Pamiętać należy, że Janusz Korwin-Mikke był też towarzysko związany z tymi ludźmi, pracował w pracowni u Kosselskiego, a ten był działaczem PAX. Poza tym UPR miał zawsze pewną miętę do ruchów narodowych; o czym się niejednokrotnie zapomina.

W tym obozie rodzą się takie formacje jak wcześniej wspomniana UPR, a także Samoobrona oraz Liga Polskich Rodzin. Poniekąd jego częścią jest również Konfederacja. Przejściowo te ugrupowania były w stanie osiągać duże sukcesy. Samoobrona była przecież przez dwie kadencje – w latach 2001-2005 i 2005-2007 trzecią siłą polityczną w Polsce. LPR miał większe poparcie niż PSL. Niemniej przez układ obóz ten był zawsze traktowany jak brzydkie kaczątko. Po fiasku negocjacji z PO w październiku 2005 roku, PiS przez wiele miesięcy zwlekał z zawarciem umowy koalicyjnej z LPR oraz Samoobroną. Kiedy to zrobił, czynił wszystko, aby wysadzić te dwie partie z siodła – jak sfingowane afery, znana seksafera czy później afera gruntowa. Ostatecznie udało mu się to w 2007 roku. Wspominany tutaj obóz wraca do sejmowej polityki dopiero w roku 2015, kiedy za sprawą ruchu Kukiz’15 wchodzi niewielka grupa posłów. Niemniej jednak od 2007 nie jest w stanie odegrać znaczącej roli w polskiej polityce.

W przeciwieństwie do wyżej wspomnianych, trzeci obóz cechuje refleksja geopolityczna, światopoglądowa, ekonomiczna. Jest on również najbardziej światopoglądowo zróżnicowany. Zarówno obóz postkomunistyczny jak i solidarnościowy to jest de facto centrolewica. Poza tym są one intelektualnie martwe. W obozie wywodzącym z PAX i Grunwald znajdujemy najróżniejsze postawy – od narodowego komunizmu po konserwatywny liberalizm. Z tego również powodu nie był on w stanie nigdy osiągnąć politycznej jedności. Nawet Samoobrona, która osiągnęła najbardziej znaczący polityczny sukces, była prędzej big tent, składającym się z najróżniejszych grup pod względem poglądów politycznych. Również te ruchy zawsze cechowała niechęć wobec postkomunistów oraz obozu solidarnościowego. Jak najbardziej słuszna zresztą. Poza tym ten trzeci obóz, jakich by poglądów geopolitycznych nie miał (na przykład na kwestie związane z Rosją), zawsze był najbardziej propolski.

To są główne trzy obozy polityczne w Polsce, jakie toczą walkę o władzę. Oczywiście dwa są ze sobą dogadane, a trzeci jest traktowany jak piąte koło u wozu. Dawniej Fołk Sztyme mówiła o oszołomach, teraz też próbuje się ów trzeci korzeń marginalizować, wspominając o skrajności poglądów. Do bezpośredniej walki z nim został oczywiście oddelegowany chłopiec od czarnej roboty znany jako Kaczyński. Michnik i spółka ustawiły go w pozycji bardzo niewygodnej, ponieważ to jest jego być albo nie być. Sami nie muszą się przejmować obozem trzecim, ponieważ nie zrzesza on ich wyborców.

Opowiedzieliśmy sobie o genezie poszczególnych obozów, korzeniach układu politycznego w Polsce. Pytanie o to, czy można zbudować coś innego, odrębnego i niezależnego, nadal pozostaje pytaniem retorycznym.

Autorstwo: Erno
Źródło: WolneMedia.net

 

Zabawa w policjantów



Jak to się dzieje, że jak u władzy jest PiS, to policja wysyła po 200 funkcjonariuszy w roli ochroniarzy Jarosława Kaczyńskiego, toleruje oficerów, którzy walą pałą sprężynową demonstrantki, ciągających po chodniku Władysława Frasyniuka, ustawiających po Warszawie barierki-blokady z byle powodu? A gdy władza zmieniła się „na lepszą” to dlaczego nasi dzielni policjanci stali się tak mało efektywni wobec klientów ze sfery politycznej?

Nie oczekuję, aby policjant brał posła, czy jakiegoś byłego ministra, za ubranie i wpychał do suki jak chuligana. Ale ostatnie dwa wyczyny „niebieskich” bardzo mnie zaniepokoiły.

Jak trzeba było zatrzymać posła M. Romanowskiego, to najpierw nikt nie sprawdził, czy jego dziwny immunitet z Rady Europy (nie jest tam bynajmniej parlamentarzystą, ale zastępcą) jest w Polsce aktualny, czy też nie? I tego pozornie naiwnego popychadła Ziobry naszło w domu kilkunastu policjantów, uzbrojonych i zamaskowanych, jakby łapali terrorystę. Nie ta skala! Czy dowódca tej jednostki jest głupi, czy głupiego udaje? Przecież Romanowski, choć sprytny, ale nie jest agresywny, aby stawiać czynny opór!
Jak to robić? A tak, panie inspektorze: wysyła się nieoznakowane auto z dwoma wywiadowcami, którzy obserwują mieszkanie delikwenta, gdy on tam jest. Od godz. 6.00 przybywa drugi samochód i dwaj tajni spacerują w pobliżu, gdy Romanowski wychodzi z bramy, okazują się legitymacjami i uprzejmie proszą o dobrowolne udanie się do prokuratury.
Wtedy akcja nie wygląda na przesadną, gdy sąd uzna zażalenie zatrzymanego i zwolni go do domu.

Po drugie: pan inspektor ogląda media i domyśla się, że jest duże prawdopodobieństwo, że sąd orzeknie areszt tymczasowy. Gdy Romanowski bywa tu i tam, to się powołuje zespół wywiadowców, którzy go namierzają, aby po posiedzeniu aresztowym sądu zaraz Romanowskiego kulturalnie zatrzymać. A wiedząc o koneksjach ziobrystów z rządem Węgier, powinno się dać do Straży Granicznej polecenie zrobić sito na odlotach do Budapesztu oraz postawić posterunki na drogach do przejść granicznych ze Słowacją.

I jeszcze ta kompromitacja z kipiszem w klasztorze w Lublinie. Przecież Romanowski jest sprytny i na pewno nie siedziałby jak mysz pod miotłą w celi jakiegoś zakonnika. Szukanie go tam to nie tylko naiwność, ale też narażenie policji na śmieszność.

Ciągle trwa też fatalna praktyka policji, która w sposób chamski, bezrefleksyjny sposób, potrafi niepokoić zasłużonych, sędziwych, dobrych Ludzi, tylko dlatego, że stanęli na drodze funkcjonariuszom ścigających jakiegoś „wroga politycznego”. W 2022 roku policjanci nakręceni walką z grupą demonstrantek na krótko pozbawili wolności przemieszczania się zastępcę RPO Hannę Machińską. Nawet nie sformowano aktu oskarżenia za przemoc wobec wysokiego urzędnika, któremu należy się szczególna ochrona prawna. Przecież ci policjanci wiedzieli „kto zacz”.

Teraz policji każe się „ścigać” działaczy z drugiej strony barykady. Ale czy naprawdę ścigają, kogo trzeba? Najwięksi szkodnicy polityczni: Ziobro, Macierewicz, Obajtek chodzą sobie wolno i śmieją się w twarz ludziom, których poniżali, oszukiwali, ograbiali i gnębili.

Za to czasem dostaje się niewinnym: 20 grudnia w Szczecinie policjanci zakłócili mir domowy będącej w złym stanie zdrowia zasłużonej działaczkę opozycji antykomunistycznej Barbary Duklanowskiej i to akurat w dniu uroczystości rocznicowych stanu wojennego, któremu Barbara dzielnie się przeciwstawiała przez cały czas jego obowiązywania. Zaś jej mąż Wojciech Duklanowski jako członek Komitetu Strajkowego w Stoczni był w grudniu 1981 r. aresztowany przez SB i sądzony, a następnie więziony.

Inspektorze! Każda administracja, w tym także policja, powinna przed jakąkolwiek interwencją w mir domowy człowieka zachować uważność i szacunek. Od tego jest dowódca jednostki policyjnej, aby przed wydaniem polecenia młodym funkcjonariuszom zadać sobie trud i rozeznać, „kto zacz”. A rodzina Duklanowskich jest znana w Szczecinie ze swej opozycyjnej wobec PRL postawy. I nie ma znaczenia, o co obwiniają ich „poszukiwanego” syna. Ja akurat nie podzielam jego poglądów.

Mając taką wiedzę, dowódca powinien przed akcją pouczyć swych funkcjonariuszy o potrzebie zachowania większej niż zazwyczaj kultury, z uwagi na wiek, stan zdrowia i zasługi dla Polski ludzi, do których funkcjonariusze się wybierają. Są przecież środki komunikowania się (telefon, e-mail, pismo do skrzynki pocztowej), którym można uprzedzić o wizycie i jej celu. Ponadto, z punktu widzenia pragmatyki policyjnej, błędem graniczącym z naiwnością było szukanie informacji o poszukiwanym Tomaszu Duklanowskim poprzez niezapowiedzianą „wizytę” u jego rodziców.

Tomasz Duklanowski, jakby chciał się ukryć, to by się ukrył nie u rodziców, tym bardziej, że jako dziecko widywał w domu wiele czynności Milicji Obywatelskiej wobec swych rodziców i dobrze wie, że ukrywanie się u rodziców nie ma sensu.

Odniosłem wrażenie, że akcja z 20 grudnia br. w Szczecinie była wykonana „na pokaz”, co odniosło fatalny skutek, gdyż niepokojono sędziwych, godnych szacunku ludzi, co skutkowało pogorszeniem ich samopoczucia, zaś obniżyło prestiż społeczny szczecińskiej Policji.

Dlaczego mnie ten incydent oburzył? Przypomnę, że Barbara Duklanowska w latach 1980-1989 walczyła z ustrojem PRL w sposób najbardziej szlachetny: pomagała ludziom wyrzuconym z pracy, pozbawionym dochodów, ukrywającym się przed SB. Jako medyk udzielała bezpłatnie porad zdrowotnych, dawała rzadkie leki, rozdzielał dary i wspierała wielu opozycjonistów psychicznie i dobrym słowem. Ja też, jako ukrywający się przed SB młody opozycjonista i kolporter wydawnictw podziemnych doświadczyłem pomocy ze strony Barbary w latach 1982-1984. Tak szlachetnych Ludzi jak Barbara i Wojciech Duklanowski trzeba szanować.

I niech wreszcie policja zerwie z fatalnymi schematami z czasów byłego komendanta głównego insp. gen. Szymczyka (od granatnika).

Autorstwo: Paweł A. Fijałkowski
Źródło: WolneMedia.net

sobota, 28 grudnia 2024

 

Religia Holocaustu



Dwa lata temu byłem w Groningen. Zwiedzałem sobie to holenderskie miasto. Natrafiłem także na tamtejszą synagogę. Wszedłem do środka i spojrzałem się jednej z fotografii. Podpisana ładnym, stylowym, nieco artystycznym pismem: MAURICE VAN DER BERG. Przedstawiała zapewne rzeczonego pana ze skrzypcami. Kiedy by się przyjrzał, zorientowałby się, że ten człowiek nazywał się jak Holender, ewentualnie Flamandczyk. Wyglądał również jak mieszkaniec Holandii czy północnych Niemiec. Jedyne, co go odróżniało, to był czynnik religijny. Był bowiem Żydem. A w zasadzie powinienem napisać: żydem. I ten fakt przyczynił się do jego zguby.

Powyższy przypadek wskazuje na zjawisko asymilacji Żydów. Występowało ono w każdej ich społeczności. Niemieccy Żydzi byli wyjątkowo dobrze zasymilowani. Również niejednokrotnie byli to wielcy przyjaciele i zwolennicy Imperium Germanum. Ernst Kantorowicz może być niektórym znany jako wybitny historyk mediewista, autor między innymi monografii Fryderyka II Hohenstauffa. Po zakończeniu pierwszej wojny światowej wstąpił do Freikorps, walczył między innymi z powstańcami wielkopolskimi, śląskimi oraz komunistami w czasie Powstania Spartakusa. Kantorowicz był konserwatywnym monarchistą. Jako zwolennik niemieckiego imperializmu poparł Hitlera. Uważał, że jemu ta niechęć do Żydów przejdzie, ponieważ mają oni zbyt Niemcom do zaoferowania. Poza tym wielu z nich było wiernymi poddanymi Kaisera. Swój błąd zrozumiał szybko, bo w 1933 roku na skutek reformy służby publicznej, musiał zakończyć karierę akademicką w Niemczech. Później trafił najpierw do Oxfordu, a później do Berkeley, kończąc ostatecznie w Princeton w Instytucie Studiów Zaawansowanych. Mamy tutaj jakże ciekawy przypadek zasymilowanego Żyda. W przypadku niemieckich Żydów warto też przytoczyć pewną scenkę filmową. W filmie „Rejs” przeklętych śpiewają oni piosenkę „Mein lieber Vien”. Jeden z marynarzy jest święcie oburzony, że to przecież Żydzi. Dowódca okrętu Saint Louis, kapitan Gustav Schröder, odpowiada mu jak stary oficer cesarskich Niemiec: przecież w zasadzie są to Niemcy.

Jeżeli ktoś powątpiewa w fakt asymilacji Żydów, można mu przytoczyć jeszcze jeden przykład. Dlaczego powstanie w getcie warszawskim wydarzyło się akurat w Warszawie, akurat w Polsce? Ci wielkomiejscy Żydzi przesiąkli bowiem polską tradycją romantyczną; cokolwiek by już o niej nie myśleć.

Wiadomo, że następowały procesy stopniowej asymilacji Żydów. Oni się stopniowo rozpływali w otaczających ich społeczeństwach. W Polsce polonizowali się. Nawet ta mityczna żydokomuna to byli spolonizowani Żydzi; co więcej, oni tak samo nie lubili starozakonnych jak i Polaków-katolików. W Niemczech ulegali germanizacji, tam asymilacja zresztą była najsilniejsza, bo niemieckich Żydów zakochanych w cesarskiej Rzeszy nie brakowało.

Skoro zatem się rozpływasz, to jak ten proces powstrzymać? Potrzebny jest odpowiednio silny motyw. Żydzi są cywilizacją sakralną, zatem w o wiele większym stopniu dotyka ich problem sekularyzacji. Bez judaizmu oraz związanego z nim rytuałów stają się w zasadzie innymi członkami otaczających ich społeczności. Mogą się zatem bez problemu w niej rozpłynąć. Stąd nie należy się dziwić, że powstało wiele odłamów judaizmu reformowanego. Nawet istnieje coś takiego jak judaizm humanistyczny; wychodzi na to, że w Boga można sobie nie wierzyć, a można być wyznawcą judaizmu, tj. żydem. Poza tym judaizm reformowany nastawiony też jest na konwertytów.

Pokazuje to, że Żydzi to w zasadzie grupa religijna. Ciężko nawet uważać ich za jeden naród. Bo na przykład Falasze, którzy są czarni i mieszkają w Etiopii. Byli też żółci Żydzi w Kajfengu, do tej pory są Żydzi-Hindusi związani dawniej z Koczinem. Istnieją grupy uważane za żydowskie jak Karaimowie czy Krymczacy; ci ostatni są realnymi potomkami Chazarów. Co ciekawe, nazistowska antropologia widziała w nich prędzej ludy tureckie niż Żydów. Zatem to nie jest nawet naród. Żydzi uważani byli bardzo długo za ludność, sugerują to nawet ich nazwy w wielu językach: po angielsku „Jewish people”, po niemiecki „Judenvolk”, po francusku „le people juif”. To była bowiem ludność. Kiedy Roman Dmowski napisał słowo Żyd wielką literą, został zaatakowany za antysemityzm. Wówczas nie zwykło się myśleć o nich jako narodzie, tylko o grupie odrębnej religijnie. Gdyby się trzymać ściśle definicji antropologicznych czy etnologicznych prędzej o Żydach powinno się mówić etnos albo grupa etnosów.

Można powiedzieć, że gdyby nie pewno wydarzenie z końca XIX wieku, Żydzi rozpłynęliby się pośród otaczających ich narodów. Występowałyby zapewne do tej pory grupy ortodoksów, chasydów czy pewne żydowskie sekty. Lecz byłyby to ciekawostki etnologiczne i antropologiczne, tak traktowane jak plemiona Papuasów czy Indian z Puszczy Amazońskiej. Tym wydarzeniem była afera Dreyfussa, kiedy to rzeczony pułkownik francuskiego wywiadu został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Prus. Na wokandzie znalazło się jego pochodzenie, nakręcono aferę i mało kogo wówczas już obchodziło, czy rzeczywiście był szpiegiem czy nie. Afera Dreyfussa stanowiła paliwo do powstania ruchu syjonistycznego. Część światłych Żydów zdawała sobie sprawę, że potrzebne jest stworzenie świeckiego nacjonalizmu żydowskiego. W innym wypadku nawet Hertzl widział alternatywę. Przejdźmy wszyscy na katolicyzm, ochrzcijmy się. Od tej pory będziemy Niemcami, Austriakami, Polakami czy Francuzami. Ruch syjonistyczny zatem powstał jako świecki nacjonalizm żydowski postulujący – jak każdy przyzwoity nacjonalizm – budowę państwa narodowego. Oczywiście, umiejscowione musiałoby być ono w Palestynie. I jak każdy początkowy nacjonalizm syjonizm miał silne fiksacje demoliberalne i socjalistyczne, a także terrorystyczne. Po deklaracji Balfoura z 1916 roku część Żydów ruszyła do Palestyny budować nową ojczyznę. W latach dwudziestych i trzydziestych Emiratem Cisjordanii – jak się nazywało brytyjskie terytorium mandatowe – wstrząsał szereg zamachów terrorystycznych. Organizowane one były przez organizację Irgun. Co więcej, sama akcja osadnicza Żydów w Palestynie była pochwalana przez niemieckich narodowych socjalistów. Zarówno Goering, Himmler jak i Goebbels uważali, że poprzez emigrację Żydów do ich tak zwanej biblijnej ojczyzny problem z nimi sam się rozwiązuje. Syjonizm znajdował poparcie w kręgach, jakie dzisiaj nazwalibyśmy brunatnymi.

Na przykładzie afery Dreyfussa widzieliśmy, jak Żydzi budują swoją tożsamość. Oni tworzą ją na zasadzie, jak to miejscowi nas atakowali i zawsze nas nienawidzili. Po drugiej wojnie światowej zbudowali państwo Izrael, proklamowane ostatecznie w 1948 roku. Nie mniej Holocaust został wyniesiony do rangi nekrofilskiej quasi-religii później. Żydzi muszą o tym mówić, ponieważ pozwala im się to pokazywać w pozycji ofiary. Również pozwala budować antynomię my-oni. W przypadku współczesnych, zlaicyzowanych społeczeństw jest to wygodne i pozwala zachować tożsamość, a także ją budować. Wobec tego Holocaust jest w kółko nagłaśniany. Podobnie szereg wydarzeń z nim związanych. Byłem kiedyś świadkiem takiej scenki, kiedy rozmawiano o kwestii narodu i jego definicji. Padła kwestia, że Emmanuel Olisadebe – tak, były to czasy, kiedy w polskiej reprezentacji grał czarnoskóry reprezentant – jest Polakiem. No i później, że Polacy mają przepraszać za Jedwabne. W końcu padło pytanie: skoro pan Olisadebe jest Polakiem, czy nie powinien przeprosić za Jedwabne? Wywołało ono, rzecz jasna, konsternację oraz oskarżenie pytającej osoby o brunatne ciągotki. Wychodzi na to, że nawet czarny czy żółty musi przepraszać za Holocaust i takie epizody. Podobnie też Żydzi lubią wracać do kwestii pogromu kieleckiego. Skoro oni za sprawą syjonizmu tak lubią kryterium krwi, to lepiej, żeby o tym nie opowiadali. Przecież to była robota Radkiewicza i Korneckiego, osób pochodzenia jak najbardziej żydowskiego, zasiadających na szczytach UB. Lecz Żydzi, że lubią słowne zabawy, zaraz wymyślają, że w sumie w tej formacji Żydów za dużo nie było, że to robota niepiśmiennych fornali. Oczywiście, sprawa wymaga dokładniejszego zbadania, co sugerował kilka ładnych lat temu Marek Jan Chodakiewicz, nie mniej ciężko sobie wyobrazić, że taka akcja odbywa się bez wiedzy Radkiewicza czy Korneckiego.

O Holocauście trzeba zatem trąbić z żydowskiego punktu widzenia. Żydzi lubią przedstawiać Szoah jako skutek trwającego wiele setek lat procesu. Co to jest nieprawda, ponieważ w Niemczech trzeba było znaleźć kozła ofiarnego za przegraną wojnę. Dobrze wiadomo, że krążyła tam legenda o nożu wbitym w plecy. Imperium Germanum trzyma się na wszystkich frontach, wojska Ententy nie przekroczyły nigdzie granicy Niemiec, co więcej Rosję rzucono na kolana. A tu nagle 11 listopada. Prawda jest taka, że gospodarcza sytuacja Niemiec była katastrofalna. Wprost mówiło się o zagrożeniu głodem i zamieszkami. Nie należy się również dziwić, że na przełomie lat nastych i dwudziestych zapanowała w Niemczech anarchia i nastroje wręcz rewolucyjne. Holocaust nie jest zatem produktem żadnej narastającej niechęci, jaka nagle eksplodowała. Żydzi po prostu chcą, aby myślano o tym, że ich nie lubiano. Dzieje się tak do tej pory. Mówiono swego czasu wręcz o zjawisku auto-antysemityzmu, kiedy szereg prowokacji antysemickich okazywało się być robotą Żydów. Mniejsza jednak z tym. Jeżeli nie masz pomysłu, jak odróżnić swoją grupę od reszty, mów zawsze o krzywdach, jakie twoja grupa zaznała. Wówczas będziesz się odróżniał. Kiedy bowiem masz tak różne masy ludzkie – ludzi czarnych, Metysów, białych, żółtych, Hindusów – to jak uznać, że to jest nagle jeden naród. W dodatku nie naród zamieszkujący jedno terytorium, tylko rozsiany po całej kuli ziemskiej. Możesz wskazywać na czynnik religijny. Ale co wtedy, kiedy ta religia nie jest już atrakcyjna albo jest coraz mniej atrakcyjna nawet w wersjach zupełnie rozwodnionych? Musisz szukać takich powodów jak afera Dreyfussa czy Holocaust. W dodatku musisz ciągle o tym przypominać i trąbić. Także szukać zajść podobnych. Znaleźć także dogodnego kozła ofiarnego, na którego można notorycznie wylewać pomyje.

Ot, i cała filozofia. Niektórzy będą gotowi twierdzić, że Żydzi rządzą światem. Pozwolę sobie przytoczyć im pewien dowcip.

– Icek, dlaczego czytasz tej szmatławiec? – mówi jeden Żyd do drugiego.

– Der Sturmer, bo tutaj piszą, że my mamy wszystkie banki i rządzimy światem — rzecze drugi. — Nie chcesz czytać takich pochwał?

Żydzi po prostu muszą bronić swojej odrębności. I tyle. Quasi-religijne postrzeganie Holocaustu to jest element tej walki. Natomiast ich zajadłość, syndrom księżniczki na ziarnku grochu, jest wykorzystywana przez kręgi lewicowe. Te zawsze lubią grać zbiorami ludzkimi, aby je napuszczać na siebie celem zwiększania socjalistycznej kontroli. A zajścia antysemickie są młynem na wprowadzaniu przepisów o mowie nienawiści. Ot, taki przykład.

Autorstwo: Erno
Źródło: WolneMedia.net

czwartek, 26 grudnia 2024

 

Tajemnice paralityka



„Rewolucja to cios wymierzony w paralityka. […] To naprawdę zdumiewające, że ludzie przypuszczają, iż „motłoch” lub „lud” kiedykolwiek miał zdolność lub kiedykolwiek mógł podjąć tak skomplikowane i kosztowne przedsięwzięcie. Ponadto żaden błąd nie może być bardziej niebezpieczny od tego; ponieważ powoduje on całkowitą niezdolność do rozpoznania prawdziwego znaczenia wydarzeń lub źródła i celu ruchu rewolucyjnego. Proces lub tworzenie się rewolucji jest postrzegany przede wszystkim jako zadawanie paraliżu; a w dalszej kolejności jako uderzenie lub ciosy. Dla pierwszego procesu, zadania paraliżu, niezbędna jest tajemnica. Jego zewnętrznymi oznakami są dług, utrata kontroli nad porządkiem publicznym i istnienie w skazanym na zagładę państwie tajnych organizacji, na które wpływ mają obcy” [1].

Tajemnica, dług, utrata kontroli nad porządkiem publicznym, istnienie w państwie tajnych organizacji, na które wpływ mają obcy. Czy któregoś z tych elementów układanki w Polsce brakuje?

Jeśli ten pan o imieniu Archibald (1894 –1955) miał rację, sytuacja naszej Ojczyzny jest nie do pozazdroszczenia. Kimże on był, by warto poddawać pod rozważania jego słowa? Pochodzący z arystokratycznej rodziny i po dobrych szkołach (Eton College i Royal Military College w Sandhurst) oficer brytyjskiej armii w stopniu kapitana. Podczas I Wojny Światowej ciężka kontuzja we Francji, przeniesiony do pracy w ministerstwie wojny. Poseł do brytyjskiego parlamentu i polityk Szkockich Unionistów. Po napadzie niemieckich wojsk hitlerowskich na Polskę reprezentował pogląd, że Anglia nie powinna pod żadnym pozorem dać się wciągnąć do wojny przeciwko III Rzeszy; twierdził, że Hitler marzył o tym, żeby zawrzeć z Anglią sojusz. Dla Polaków stanowisko takie nie było specjalnie atrakcyjnym, chociaż i bez Anglików szkopy na spółkę z bolszewią dali Polakom popalić, a sojusz Angoli z Polską dał Anglii polskich lotników. Przydali się . Okazało się, że politykom w Anglii pogląd Archibalda nie podobał się również: „Aresztowany na mocy rozporządzenia 18-B 23 maja 1940 r., był przetrzymywany, bez postawienia zarzutów i procesu, w więzieniu w Brixton do 26 września 1944 r. Już następnego ranka ponownie zasiadał w Izbie Gmin i pozostał tam do końca tego rządu w 1945 r.” [1, wstęp].

Poglądy jego na II Wojnę Światową raczej były niekorzystne dla Polski, ale nie to spowodowało, że został aresztowany. Posiadał dar, który p. St. Michalkiewicz nazywa spostrzegawczością, a inni nazywają to jakoś inaczej w dzisiejszych czasach politycznej poprawności i nakładanych kagańców – i ten dar wpędził go do więzienia. Przesiedział ponad cztery lata, po czym wypuszczono go jakby nigdy nic. Zostawmy jego spostrzegawczość na boku – dla ciekawych, opisana jest w niezbyt grubej cytowanej książce. Zajmijmy się pokrótce próbą analizy, czy Polska nadaje się już do roli Ramsayowskiego paralityka.

„Dla pierwszego procesu…” niezbędna jest tajemnica. Jak to jest w Polsce?

Polski premier jedzie do Brukseli bez uprawnień sejmowych do podpisania „zielonego ładu” i podpisawszy go, wraca opromieniony sukcesem „wynegocjowania kamieni milowych”, które jego partię zatapiają, kto wie, czy nie ostatecznie. Po czym, zamiast zostać wyrzuconym z trzaskiem z partii, ciągle go widać na ważnych miejscach i obiecują mu jeszcze ważniejsze. Dlaczego tak jest? Tajemnica.

Prezydent medytuje nad ustawą mającą wyczyścić sądy w Polsce z zalegających złogów, rozmawia długo z premierem obcego państwa i ustawę odrzuca. O co tu chodzi? Tajemnica.

Ustawa o IPN-ie ma bronić Żydów przed antysemityzmem, a Polaków przed antypolonizmem. Zostaje odrzucona część druga: jak Kali ukraść komuś krowę, dobry uczynek. Jak Kalemu ukraść – niedobry. Antysemityzm be, antypolonizm cacy. Dlaczego? Tajemnica.

Specjalna komisja sejmowa bada „umoczenie” polityków w kolaborację z komunistyczną bezpieką, część wynikowego raportu publikuje, ale część utajnia pod postacią „Aneksu”. Ćwierć wieku mija, „Aneks” chyba się zaśmierdział w lodówce, ale to ciągle tajemnica.

Były minister zdrowia, „statystyk z zawodu” podczas „pandemii” doprowadza swoją polityką zadrutowanej służby zdrowia do ćwierci miliona nadmiarowych zgonów, znika z pierwszego rzędu krzeseł, ale nikt o nic go nie pyta, nawet ówczesna opozycja dzisiaj przy władzy. Ćwierć miliona ludzi poszło do piachu, cicho sza. Dlaczego tak jest? Tajemnica.

Prezes Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych w Warszawie wydaje pozwolenie na prowadzenie badania klinicznego szczepionki covidowej Pfizer na dzieciach poniżej 12 roku życia. Interweniował poseł Grzegorz Braun, żądając dokumentów, na jakiej podstawie wydano pozwolenie zrobienia z dzieci królików doświadczalnych. Okazuje się, że to prywatny geszeft prezesa raczej. Prezes uciekł przed Braunem. Nic mu się nie stało. Dlaczego? Tajemnica.

Różne przedziwne organizacje finansowane ze źródeł, o które nie pyta żadna ze służb mających dbać o bezpieczeństwo państwa, grasują w Polsce. Organizacje te „robią” różne „zadymy” i prowokacje dywersyjne, odwracając uwagę społeczeństwa od spraw naprawdę ważnych dla Polski, wynajmują lokale w centralnych miejscach stolicy za psie pieniądze i spokojnie destabilizują Polskę. Nie przeciwdziałała im poprzednia władza, popiera obecna. Dlaczego tak jest? Tajemnica.

Dziennikarz śledczy ustalił, że dwaj polscy premierzy mają teczki w Niemczech założone jeszcze za czasów NRD-owskiego wywiadu Stasi, nadano im pseudonimy (Student, Jacob, Oskar) i nikt nie pyta, w jakich okolicznościach do tego doszło, kiedy i dlaczego. Nie wykluczone, że od paru lat rządzą nami obcy agenci wpływu, jakoś nikt tego nie docieka. Dlaczego? Tajemnica.

Takich tajemnic jest sporo. Słynny teoretyk wojny Sun-Tsu twierdził, że przyjęcie bitwy na warunkach przeciwnika gwarantuje przegraną. Rządzący Polską „demokraci” różnej maści, ci noszący (do czasu) koszulki z napisem „konstytucja” i ci bez takich koszulek – wyznają chyba zasadę, że przyjmujemy wojnę na warunkach przeciwnika. Dzięki takiej zasadzie wytworzyła się sytuacja, że organizacje czy stowarzyszenia życzące sobie działania w tajemnicy – z błogosławieństwem władzy państwowej w tajemnicy działają. Czy czasem nie przeciwko państwu? Dzięki błogosławieństwu władzy nie piszą o nich dziennikarze, nie mówią posłowie, nie przeszkadzają służby. Nie dociekają, dlaczego dostojnicy państwowi raz fotografują się w domu z ołtarzykiem w tle, a wkrótce potem „biorą kurs” na piłowanie katolików. A organizacje lubiące tajemnicę, niby sprawna V kolumna, bogate w doświadczenia z innych krajów, bez przeszkód opanowują kolejne placówki „długim marszem przez instytucje” i przygotowują się do ostatecznego zdemolowania ostatniego katolickiego (88,8%) [2] kraju o jednorodnej narodowej strukturze w Europie. Dlaczego tak się dzieje bez przeszkód? Tajemnica.

W jednym ze swoich bardzo ciekawych filmów na „YouTube” z cyklu „Zakazane historie” p. Leszek Pietrzak ocenił, że o ile niedawno temu masoneria w Polsce liczyła sobie około 900 „braci”, o tyle parę lat później było ich już ponad 1500, są wpływowi w każdym większym mieście w Polsce i organizacja rozwija się lawinowo. Co robią? Tajemnica. Dziennikarzy śledczych to nie interesuje. Wolą bić pianę – bez ryzyka. Ryzykują, że od siedzenia przed kamerą TV zrobią im się zbuki.

Z poczty znikają znaczki o tematyce Bożego Narodzenia, kartki świąteczne też, pojawiają się raczej z bombkami na choinkę, niż z szopką. We Francji dwusetletnią tradycją jest, że ministerstwo poczty zarezerwowane jest dla „lożowego brata” (to spowodowało, że we Francji nie znajdziesz kartki świątecznej z szopką, a wystawianie szopek na publicznych placach jest zakazane). Parę innych ministerstw (edukacja, obrona narodowa, zdrowie…) też obsadzanych jest przez „braci lożowych” – to we Francji nie jest tajemnicą. Jak jest u nas? Tajemnica.

Nie wiadomo, czy ich „rozrzut” po różnych miastach może mieć jakiś związek z planowanymi ośrodkami dla nachodźców. Czy przygotowują sieć tajną i równoległą w celu wzniecenia tumultów i zadania ostatecznego ciosu paralitykowi: Polsce?. Czy ich niewątpliwa niechęć do Kościoła Katolickiego ma związek z deklaracją posła Nitrasa, który, żyjąc na swojej poselskiej diecie z wnoszonych przez katolików podatków (88,8%!), zapowiedział, że tych katolików należy opiłować z przywilejów? Chciałoby się krzyknąć „Złodzieju! Oddaj moje podatki!”. Ale nikt nie krzyczy. Tymczasem poseł od lat „kręci się przy polityce”, żyje dostatnio z moich (m.in.) podatków i powiada, że trzeba mnie opiłować. Ta jego deklaracja to zapewne język miłości. Gdybym ja powiedział, że trzeba opiłować posła Nitrasa z poselskiego przywileju, opłacanego z moich podatków, to byłby język nienawiści. Dlaczego tak jest? Tajemnica.

Czy w Polsce zdołało się już zorganizować „deep state”, skoro niektórzy nasi politycy, niekoniecznie z najwyższych urzędów, zapraszani są na spotkania Klubu Bilderberg? Tajemnica.

Jedynym przyjaznym dla nas sąsiadem była parę lat temu Białoruś z satrapą Łukaszenką. Lawirował jak mógł między zezowaniem na Brukselę i oglądaniem się na Moskwę, wił się jak piskorz, może miał nadzieję, że się jakoś wyślizga z cywilizacji turańskiej. Polskie zabytki były na Białorusi zadbane, polskie stowarzyszenia nie doznawały prześladowań, polskie parafie miały polskie kościoły i polskich kapłanów, w polskich szkołach polskie dzieci uczyły się po polsku. Jacyś mędrcy doradzili polskim politykom, że Białoruś jest „be”, a Łukaszenka podwójnie „be”. Jęli szarpać za nogawki Łukaszenkę, szczuć i pluć na niego, aż się wkurzył i pozamykał wodzów polskich stowarzyszeń, siedzą w lochu na więziennej diecie i chudną coraz bardziej. Kreml przykręcił mu śrubę – i zamiast przyjaznego Polsce kraju mamy kraj wrogi, ze zgrają nachodźców atakujących naszą wschodnią granicę. Kto doradził czy nakazał politykom w Polsce prowadzić taką politykę? Tajemnica. Tu jednak chodzi mi po głowie dość logiczne wyjaśnienie: żeby odwrócić uwagę od czegoś ważnego, stwarza się dywersję, nagłaśnia się ją – i wszyscy kierują swoją spojrzenie i nasłuch na dywersantów, nie zwracając uwagi, że za plecami mają miejsce o wiele groźniejsze fakty. Tu właśnie tak jest: „białoruska” bariera, ochrona granicy wschodniej, zamordowany przez bezkarnego bandytę polski żołnierz chroniący granicy, aresztowanie polskich żołnierzy za strzały ostrzegawcze – dywersja V kolumny wręcz klasyczna. Za to cichcem za naszymi plecami, z zaprzyjaźnionych z nami Niemiec wlewają się samorzutnie i bez kontroli, a także podrzucani przez niemieckie służby – nachodźcy. Przynajmniej ta tajemnica wydaje mi się rozsupłana. Pozostaje tajemnica, dlaczego polskie służby i ministerstwa nie przeciwdziałają temu. Wywiesiły już białą flagę czy to wilki w owczarni? Za co biorą kasę? Mamy jeszcze kogoś, kto chroni naszych granic, czy Polska rozgrodzona jest jak chlew w zrujnowanym domu?

A co z pozostałymi tajemnicami? Są. Kiedy „nasi” dziennikarze w wianuszku gadających głów przestaną ubijać mdłą pianę, która ma zasłonić sprawy naprawdę ważne dla Polski i zajmą się tym, co dla Polski i Polaków istotne? Są tacy?

Tajemniczo wygląda „wysługiwanie się” Ukrainie – za frajer. Ukrainie, która, jak potrząsała w kierunku Polski tryzubem, robi tak dalej pod wodzą dobrze ukorzenionego prezydenta stanu wojennego – bo przecież jego demokratyczna kadencja już się skończyła. Polska wysługuje się wrogo nastawionemu do nas krajowi, przekazuje mu własne uzbrojenie, przyjmuje za frajer miliony uciekinierów wojennych, pozostawiając w bezimiennych grobach porosłych burzanami dwieście tysięcy Polaków okrutnie pomordowanych przez banderowców-upowców. Dlaczego władze w Polsce prowadzą taką politykę, czy ktoś im nakazał? Tajemnica. Pomagać? Proszę bardzo. Ale Ukraina biedna nie jest, skoro tylu oligarchów o dwóch (lub więcej) obywatelstwach ciągnie z niej taki „szmal”, że stać ich na wykup kasyn, winnic i oceanicznych jachtów po parę milionów dolarów, stojących w unijnych (i nie tylko) marinach. A przecież chyba gdzieś lokują „kasę” za zboże, które przekraczało ukraińsko-polską granicę? Więc skoro mają pieniądze, niech płacą za zbrojenia, bo Polska też za nie płaciła. Nikt nam nie dał za darmo.

Chociaż i tu można by spróbować uchylić zasłonę, dlaczego tak się dzieje. W 2012 roku Henry Kissinger powiedział: „Za 10 lat nie będzie już Izraela”, hipotezę tę potwierdził w raporcie z 2014 roku amerykański wywiad. Otoczony ze wszystkich stron od lądu wrogimi mu Arabami Izrael może nie przetrzymać konfrontacji, jeśli przeciwnik się zjednoczy, a może i wyprodukuje jakąś „bombkę”, z gatunku tych, których Izrael „nie posiada”. Gdyby posiadał, konstytucja USA nie pozwala takiemu posiadaczowi pomagać, więc nie posiada. Gdyby Arabowie się zjednoczyli (500 mln na świecie) – trzeba mieć wariant zapasowy. Według Leszka Pietrzaka takim wariantem zapasowym jest południowa Ukraina, gdzie podobno niegdyś istniało imperium Chazarów, z których wywodzi się większość dzisiejszych Izraelitów. Południowa Ukraina? Ale przecież tam już ktoś mieszka, hodują winorośl i kawony?

„Większość obszaru państwa – z wyjątkiem pasa na północy oraz części zachodniej Ukrainy – pokrywają gleby zapewniające wysoką urodzajność. […] na większości terytorium występuje wystarczająca ilość opadów atmosferycznych, a w południowej części kraju, gdzie występuje deficyt wody, zbudowano system kanałów irygacyjnych. Okres wegetacyjny roślin w zdecydowanej większości regionów trwa ponad 200 dni w roku” [3]. Jak wygląda sprawa własności ziemi? „W 1990 r. kołchozów było ok. 8 tys., a kołchoźników – ok. 3,8 mln” [3]. W 1992 r. reforma zaleciła „rozpajowanie” ziemi kołchozowej, to znaczy każdy kołchoźnik miał dostać prawo do przejęcia cząstki ziemi kołchozowej, tzw. „paju”: 1-8 ha w zależności od obwodu. Działek na gruncie nie wyznaczano, tylko wydawano świadectwa bez określenia, gdzie to jest. „Rozpajowano” całość gruntów kołchozowych, ale tylko 6% gruntów przekształcono z prawem własności i fizycznym wyznaczeniem w terenie. Pozostałe 94% świadectw zostało „wydzierżawionych” szefom agrofirm. Ile tego było? Powierzchnia użytków rolnych to 41,5 mln ha, z czego ponad 32 mln ha to grunty orne. Dogodny klimat i urodzajne gleby, (około połowy stanowią czarnoziemy o najwyższej klasie żyzności). Dla porównania: w Polsce 11 mln ha to grunty orne o różnej klasie gleb. Wracam na Ukrainę: 94% świadectw posiadaczy „pajów” przeszło w dzierżawę agrofirm. Państwo ociągało się z realnym wyznaczeniem terenów wg „pajów”, właściciele „pajów” mieli papier, ale nie mieli gruntu i nie wiadomo gdzie on ma być. Agrofirmy tworzyły holdingi użytkujące setki tysięcy hektarów. Kołchoźnicy starzeli się i wymierali, część nie pozostawiała spadkobierców, szacuje się, że pozostawili oni 1,6 mln hektarów „bezpańskich”. To oczywiście sprawiło, że „był interes do zrobienia”: przedsiębiorcy agrarni i urzędnicy łatwo się dogadali, żeby sytuacji prawnej na razie nie regulować. Państwo Izrael, zagrożone oceanem Arabów, ma powierzchnię 20tys770 km2 x 100 ha/km2=2077000ha. Dwa miliony hektarów „z hakiem” (Gdyby wszyscy Arabowie tam wleźli, byłoby ich sporo na km2). Niewiele brakuje, żeby cały Izrael zmieścił się na tych 1,6m ln bezpańskich gruntów ukrainnych. Jeszcze trochę byłych kołchoźników wymrze, pozostawiając swoje świadectwa posiadania „paju”, część wywiało na emigrację — pewnie o swoje „paje” nie będą się upominać, zresztą można im wetknąć parę dolarów, które przydadzą im się na zagospodarowanie na emigracji. Trochę spadkobierców z młodszego pokolenia zginie w wojnie rosyjsko -ukraińskiej (im dłużej trwa, tym więcej) i może do tych 2 mln z okładem hektarów dojdziemy. Tym bardziej że władze Ukrainy nie mogą się doliczyć 5 mln hektarów, które gdzieś wyparowały: „W rejestrze brakuje aż 5 mln ha / 700–1100 dolarów za hektar (obszar porównywalny z terytorium Słowacji). Nie wiadomo, do kogo obecnie należą, ma to wykazać szczegółowa kontrola” [3].

Gra o Ukrainę jest warta świeczki: ziemia ukraińska dobra, na Bliskim Wschodzie zapanowałby spokój, no i interesów do zrobienia byłoby sporo. I do Unii Europejskiej blisko, Polska ma gwarantować dostęp, a tam geszeft jak miód, „nasi” tam już się kręcą.

Rodzi się jednak pytanie: co Polska i Polacy mają z tego? Jako się rzekło, Ukraińcy potrząsają tryzubem i nie pozwalają ekshumować wymordowanych Polaków, ukraiński prezydent (z korzeniami), w gimnastiorce z tryzubem, ściska się z naszym prezydentem i powiada: „dawaj, co tam jeszcze ci zostało w magazynach uzbrojenia”. Podobno polskie drony wysłane na Ukrainę znalazły się w Syrii w posiadaniu ISIS i dały popalić Syryjczykom. Jakiś oligarcha ukraiński pewnie zasilił zyskiem za nie swoje konto w raju podatkowym, może kupi sobie oceaniczny jacht za parę milionów dolarów. A polski prezydent mówi, że z widłami nie lata, mianuje się „sługą Ukrainy” i powiada, że „Polska to Polin”. Może dlatego niejaki Żulczyk nazwał naszego prezydenta „idiotą”? Może powinienem przeprosić Żulczyka za to „niejaki”? Widły na Ukrainie ciągle w modzie, widać to po wszechobecnych tryzubach i stawianych pomnikach, niech się sługa tyłem do panów nie odwraca, to może być groźne. Swoją drogą: „sługa Ukrainy” co to za interes? Nawet naszego Sławka, specjalisty od infrastruktury drogowej, nie potrafili docenić, tylko go wsadzili do lochu. Za mało brał?

Poukładane klocki chociaż trochę rozjaśniają tajemnicę, dlaczego polscy goje tak namiętnie pchają się do uczestnictwa w zapalaniu cudzych świeczek. Chyba jednak nie wiedzą, że środkowa świeca „szamas” (shamas), którą pozwala im się zapalać znaczy „służący” [4]. Tylko dlaczego robią to „za frajer”? Przed wojną szabes-goje [5] za zapalanie świeczek i ognia pod kuchnią jakieś wynagrodzenie jednak dostawali… Nie za dużo tego służalstwa za darmo?

Ocenę zadłużenia Polski i utraty kontroli nad porządkiem publicznym pozostawiam P.T. Czytelnikowi niniejszego. Jaki koń jest, każdy widzi.

Autorstwo: Barnaba d’Aix
Źródło: WolneMedia.net

PRZYPISY

[1] Archibald Maule Ramsay, „Bezimienna wojna”, str. 31; ISBN 978-83-67142-31-1. Kapitan Archibald H. Maule Ramsay zwraca uwagę na toczący się od wieków poza sceną polityczną konflikt, z którego mało kto zdaje sobie sprawę. Praca ta jest o tyle wyjątkowa, że powstała w wyniku osobistych doświadczeń osoby publicznej, która podczas pełnienia służby odkryła istnienie wielowiekowego tajnego porozumienia wymierzonego przeciwko całej Europie i wierze chrześcijańskiej – dzięki temu jesteśmy w stanie poznać o wiele bardziej rozbudowaną argumentację potwierdzającą istnienie spisku, a także poznać podłoże historyczne dziejących się na naszych oczach wydarzeń, https://3dom.pro/19087-bezimienna-wojna-archibald-maule-ramsay.html.

[2] https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2024/K_050_24.PDF

[3] https://www.osw.waw.pl/sites/default/files/Raport-OSW_Spichlerz-swiata_net.pdf

[4] Anna Mandrela, „Chanuka czy krzyż”, str. 182, ISBN 978-83-67607-69-8.

[5] Szabes goj (lub szabesgoj; z jid. שבת גוי; hrb. גוי של שבת goj szel szabat) – osoba zatrudniona do wykonywania niezbędnych czynności, które są zakazane wyznawcom judaizmu podczas szabatu[1] w żydowskim domu lub synagodze. Najczęściej było to ogrzanie pomieszczeń mieszkalnych, podgrzanie pożywienia, zmiana świec w świeczniku itp. Szabes gojami byli zwykle ubodzy chrześcijanie za niewielkie wynagrodzenie, służący nie-żydzi bądź chrześcijańscy sąsiedzi, https://pl.wikipedia.org/wiki/Szabes_goj.

środa, 25 grudnia 2024

 

Wigilijne tortury

Bezbożny reżim wojskowo-bezpieczniacki III RP, razem z zachodnimi sojusznikami (lub bez nich), torturuje ludzi nawet w Wigilię świąt Bożego Narodzenia. Tak proszę państwa, zarówno dla zamordystów, którzy rządzili Polską w roku 2019, jak i obecnych, święta Bożego Narodzenia nie są żadną świętością. Rażenie ludzi ukierunkowaną energią nawet w Wigilię nie jest żadną ujmą na ich honorze. Honor? Cóż, oprychy ze służb świata Zachodu nie znają czegoś takiego jak honor.

Wigilia świąt Bożego Narodzenia to okres czasu, którego normalni ludzie w naszym kraju spędzają z rodzinami lub innymi bliskimi im osobami. Są jednak służby państwowe, służby RP oraz ich sojuszników, którzy nie wyznają czegoś takiego jak święta Bożego Narodzenia. Te barbarzyńsko-bolszewickie reżimy totalitarne nawet 24 grudnia torturują ludzi, ponieważ odmówiłem tym zwyrodnialcom zostania konfidentem bezpieki oraz nie dałem się podburzyć do działalności terrorystycznej, w ramach jakieś nowej, patologicznej operacji „Gladio”, nie skorzystałem z podstawionych przez nich prostytutek, a następnie pobrałem na laptopa zdjęcia „francuskiego” współpracownika służb, którzy podburzał mnie do terroryzmu skierowanego przeciwko wybranym grupom ludności.

Podzielę się dzisiaj z Państwem także innymi spostrzeżeniami z torturowania mnie przez NATO-wskie służby. Nie jest żadną tajemnicą, że sprawa jest zgłaszane coraz wyżej, w tym do Organizacji Narodów Zjednoczonych, aż w końcu trafi do najwyższych trybunałów europejskich. Nim jednak to się stanie, pomówimy o moich spostrzeżeniach na temat tej kwestii.

Niewątpliwie interesującą rzeczą jest fakt, iż oprychy ze służb III RP i/lub służb sojuszniczych zaatakowali mnie po raz pierwszy w tym roku silną wiązką energii dokładnie 4 września (rażenie 3 września było dosyć słabe), a więc w dniu, w którym po wakacjach powróciła parlamentarna komisja ds. Pegasusa. Dokładnie tego dnia inwigilowanie Polaków i wykradanie im ich prywatnej własności tym izraelskim narzędziem szpiegowskim przez autorytarny reżim pisowski, zostało uznane za nielegalne, po zeznaniach w tej sprawie funkcjonariusza ABW.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że firma produkująca Pegasusa może wrócić do łask w Stanach Zjednoczonych w trakcie administracji Trumpa. Już od jakiegoś czasu jej lobbyści starają się u polityków amerykańskich przywrócić jej popularność. Jak więc będzie wyglądała sytuacja Polski, kiedy w naszym kraju będzie trwać niszczenie wizerunku firmy, a u amerykańskich sojuszników NSO Group powróci do łask? Czy służby polskie oraz ich właściciele chcą upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: zniszczyć mi ponownie zdrowie i życie, jednocześnie kompromitując reżim, który ściga tych, którzy transferowali dane Polaków do siedziby izraelskich służb tajnych? Jednocześnie samemu się oczyszczając z piętna nielegalnej inwigilacji, albo co najmniej poprawiając swój wizerunek.

To na co jeszcze warto zwrócić uwagę, to fakt, że bandyci z zachodnich służb mogą bardzo umiejętnie regulować presję, jaką wywierają tą barbarzyńską technologią, na moją głowę, Oznacza to ni mniej ni więcej, że stosując większą ilość energii, można komuś tak zdewastować psychikę, że ten aż stanie się niepoczytalny i dokona aktu przemocy/terroru. Czy tak właśnie stało się z ostatnimi zamachowcami z USA i Niemiec?

W 2019 roku służby NATO-wskie, przypuszczalnie polskie oraz sojusznicze, stosowały wobec mnie tak silną presję, że aż podburzanie mnie skończyć się mogło czymś groźnym. Prawdopodobnie taki był tego cel – sprowokować mnie do aktu przemocy i skompromitować. Bydlakom to się nie udało, ale tylko dlatego, iż trafili na wyjątkowo spokojnego i opanowanego człowieka. Gdyby zachodni bandyci trafili na islamistę, to pewnie efekt końcowy byłby inny.

Swoją drogą zastanawia mnie, jak służby danego państwa mogą podburzać własnych obywateli do przemocy? Jest to iście wyjęte z historii zimnej wojny i osławionej operacji „Gladio”, kiedy wywiady wojskowe krajów NATO podburzały fanatyków do terroryzmu, aby niszczyć demokrację i ustawiać wybory pod interes własny oraz anglosaski. To że takie rzeczy działy się w tym kraju za rządów reżimu pisowskiego, to jeszcze można zrozumieć. Ale że rozliczający PiS reżim PO kopiuje metody poprzedników, jednocześnie bredząc coś o powrocie do demokracji, to aż trudno sobie to wyobrazić. Po co aż tak się kompromitować?

Niewątpliwie torturowanie mnie w Wigilię świąt Bożego Narodzenia przez reżim III RP i/lub jego sojuszników, w tym wypalanie mi mikrofalami znamion na rękach, jest zbydlęceniem najwyższych lotów. Chęć ukrycia patologii sprzed 5 lat, kiedy to państwowe służby podburzały obywateli RP do terroryzmu na uczelni wyższej w Piotrkowie Trybunalskim, jednak jest silniejsza od dbania o jakieś tam demokratyczne standardy. III RP z demokracją oczywiście nie ma nic wspólnego, no ale chociaż służby mogłyby zachować jakieś pozory z racji tego, że rzekomo stoją na straży polskiej konstytucji, która wyraźnie tortur i nieludzkiego traktowania zabrania. Te jednak, mając protekcję reżimu politycznego oraz innych służb państwowych, a także krajów NATO, czują się całkowicie bezkarnie.

Wciąż mnie także zastanawia czy jestem rażony w głowę z przestrzeni powietrznej, czy też kosmicznej. Ostatnimi czasy ci barbarzyńcy zmniejszyli dawki energii, bo zamiast wypalonych dziur w styropianie, powstają brązowe plamy. Chyba ktoś się wystraszył, że sufit w moim pokoju będzie cały podziurkowany niczym ser szwajcarski. No i oczywiście czy wojskowo-bezpieczniaki reżim III RP posiada broń mikrofalową do niszczenia ludziom mózgów, czy też sprawcami tego są barbarzyńcy z Zachodu, na polecenie/z inspiracji strony polskiej.

Pozostaje także dla mnie zagadką: czym jest druga technologia wobec mnie stosowana. Otóż ktoś strzela we mnie z góry nie tylko mikrofalami, niszcząc mi mózg i funkcje poznawcze. Technologia, którą reżim także wobec mnie stosuje, przypomina coś w rodzaju wiązania człowieka w pasie. Nie da się tego mechanizmu zobaczyć gołym okiem, ale może to być promieniowanie o średnicy 2-3 metrów, które pada z góry i uszkadza/narusza wątrobę. Jest to jednak moja hipoteza, bez dowodów potwierdzających. Ten mechanizm tortur sprawia, że człowiek czuje się, jakby był podtruwany.

Jestem więc pełnowymiarowym królikiem doświadczalnym nazistowskich wojskowo-bezpieczniackich struktur NATO-wskich. Tak właśnie wygląda liberalna demokracja w pełnej krasie. Tortury wyjęte żywcem z czasów III Rzeszy Niemieckiej. Chociaż, w sumie… czy doktor Mengele nie był bardziej humanitarny? No bo przecież niemieccy naziści 80 lat temu nie torturowali ludzi całymi miesiącami w ich własnych domach. Czy może być coś gorszego niż torturowanie ludzi we własnym domu, w tym pozbawianie snu, drążenie dziur w głowie i zaburzanie rytmu serca? Oto III RP i demokratyczny Zachód w pełnej krasie. Białoruś, Rosja i Chińska Republika Ludowa to przy tym ostoja normalności.

Autorstwo: Terminator 2019
Zdjęcie: Marek Peters (GNU Free DL)
Źródło: WolneMedia.net

 

2,5 miliona Polaków żyje w skrajnej biedzie!

Boże Narodzenie to okres w roku, gdy mamy więcej czasu na refleksję. Zastanawiamy się dokąd sami zmierzamy i jako wspólnota. Politycy, szczególnie ci rządzący, przekonują nas, że podążamy w dobrym kierunku, że będzie lepiej. Jednak wielu z nas nie podziela ich optymizmu. Polacy coraz bardziej obawiają się drożyzny, ponieważ rząd zapowiada dalsze podwyżki cen energii, gazu i żywności tuż po wyborach. Dotkną one szczególnie najuboższych. Niestety, jest ich coraz więcej.

Jak informuje fundacja Szlachetna Paczka, aż 2,5 miliona Polaków żyje w skrajnej biedzie. Liczba ta wzrosła o 47% w 2023 roku.

Nie zanosi się na to, żeby miała spaść w nadchodzących latach, bowiem koszty życia, za sprawą realizowanej przez rząd Strategii Zielonego Ładu, będą coraz wyższe. Z tych 2,5 miliona Polaków żyjących w skrajnej biedzie pół miliona to dzieci, a 400 tysięcy to osoby starsze. One często wstydzą się mówić o swoim ubóstwie. Dlatego ich nie słyszymy i nie widzimy. Dla polityków jest to bardzo wygodne. Czego nie ma w mediach, to nie istnieje.

Kolejnym przemilczanym problemem jest ubóstwo wśród emerytów. Obecnie w Polsce jest 423 000 emerytów pobierających tzw. głodowe emerytury. Za 10 lat ma być ich ponad 2 miliony.

A pomyśleć, że dekadę temu było ich tylko 76 tysięcy. Widzimy, że obecny system emerytalny działa wadliwie. Nie gwarantuje godnej emerytury. Rząd nie robi nic, żeby go zmienić, a to oznacza, że fala ubóstwa będzie narastać.

Dlaczego wśród priorytetów obecnie rządzącej koalicji znajduje się transformacja energetyczna, która będzie nas kosztowała setki miliardów, a nie walka z ubóstwem? Postawmy to pytanie politykom.

A my nie zapominajmy, że ubodzy są wśród nas. To, że milczą, nie oznacza, że ich nie ma.

Autorstwo: MTC
Źródło: ABCNiepodleglosc.pl

4 KOMENTARZE

  1. Waloncy 24.12.2024 14:21

    Polacy muszą przejąć władzę w Polsce i powywalać stąd eurokołchozy, zielone burdele, who samo zlo, oenzety, antypolaków, antypolskie narody i innych niszczycieli Polski i Polaków!

  2. rozrabiaka 24.12.2024 15:02

    @waloncy poddaj się testom dna abym mógł Ci zaufać

  3. replikant3d 24.12.2024 15:58

    Waloncy, to tylko PUSTE hasła. System został tak skonstruowany że obecnie NIC z tego co napisałeś nie jest już możliwe. Pozamiatane…

  4. emigrant001 24.12.2024 18:23

    Waloncy ma rację. Ale Polacy jak dzieci kłócą się między sobą, kto ma większą rację i nie potrafią dostrzec, że jak dzieci są okradani ze swoich cukierków. Znane wszystkim powiedzenie; gdzie dwóch się kłóci tam trzeci korzysta do nikogo nie dociera. POPISS to tylko odwrócenie waszej uwagi od wami zarządzających, mimo, że mniej wiecej wiadomo kto to jest:)
    @replikant3d błądzisz, nie ma żadnego systemu, są tylko głupi ludzie. Tylko tyle i aż tyle.

 

Strefa czystej dyskryminacj

Kilka miesięcy po tym, jak przeprowadziłem się w okolice Krakowa, dowiedziałem się, że władze tego miasta planują objąć niemal cały Kraków (a dokładniej drogi gminne na obszarze niemal całego Krakowa) tzw. strefą czystego transportu, której możliwość (nie obowiązek!) utworzenia przewiduje ustawa o elektromobilności.


Zgodnie z zaprezentowanym projektem, będzie to oznaczało, że od 1 lipca 2025 r. zostaną nałożone ograniczenia na wjazd do miasta dla pojazdów należących do osób spoza Krakowa, w szczególności dla pojazdów z silnikiem wysokoprężnym. Samochód z „dieslem” wyprodukowany przed 2014 rokiem i niespełniający jednocześnie normy emisji spalin przynajmniej Euro 6 będzie miał praktycznie zakaz wjazdu do Krakowa – chyba, że zostanie wniesiona opłata emisyjna w najwyższej dozwolonej ustawą wysokości, tzn. 2,50 zł za godzinę lub 500 zł miesięcznie (ewentualnie 20 zł dziennie). Ale opłatą będzie można się wykręcić co najwyżej do 1 lipca 2028 r. – potem zakaz stanie się bezwyjątkowy. Oczywiście dla osób spoza Krakowa – bo mieszkańcy miasta aż do 1 lipca 2030 r. będą mogli poruszać się po nim bez żadnych ograniczeń nawet pojazdami niespełniającymi żadnych norm emisji spalin. A pojazdy z silnikami benzynowymi nawet po tej dacie będą miały ograniczenia znacznie łagodniejsze – norma emisji spalin Euro 4 lub rok produkcji przynajmniej 2005.

Jakby ktoś nie wiedział, to samochód z silnikiem benzynowym spełniający normę Euro 4 w przeciwieństwie do „diesla” nie musi mieć w ogóle filtra cząstek stałych, czyli nie musi spełniać żadnej normy emisji pyłu. Ma również łagodniejszą normę emisji tlenku węgla niż pojazd z silnikiem wysokoprężnym spełniający normę Euro 5 (a nawet Euro 4). Także w przypadku węglowodorów może emitować ich (pod pewnym warunkiem) więcej niż „diesel” z Euro 5. Jedyne, czego emituje mniej, to tlenki azotu.

Innymi słowy, po „strefie czystego transportu” przez jeszcze wiele lat będą mogły codziennie jeździć setki tysięcy aut nawet ponad dwudziestoletnich i emitujących stosunkowo dużo pyłu, tlenku węgla i węglowodorów. A przez pięć lat – bez ograniczeń również i stare „diesle”, byle należące do mieszkańców Krakowa. Choć akurat mieszkańcy Krakowa mają łatwy dostęp do komunikacji miejskiej i mogą obyć się bez samochodu w większej liczbie przypadków niż ci, którzy dojeżdżają do pracy w Krakowie z np. powiatu krakowskiego.

To właśnie w tych ostatnich najbardziej uderzy „strefa czystego transportu” – jeżeli, tak jak ja, jeżdżą samochodami z silnikami wysokoprężnymi wyprodukowanymi przed 2014 r. i (zwykle w takich przypadkach tak jest) niespełniającymi normy Euro 6 (a od 1 lipca 2030 r. nawet Euro 6dT). Ja wprawdzie nie pracuję w Krakowie i bywam tam przeważnie jedynie w sklepach – ale myślę, że może nawet większość ludności powiatu krakowskiego (liczącego ponad 300 tys. mieszkańców!) pracuje tam i często codziennie dojeżdża samochodem, bo autobusem czy pociągiem jedzie się długo i połączenia nie są bardzo częste.




Oni będą zmuszeni kupić nowy samochód, lub znacząco zwiększyć niewygodę dojazdu.

No, ale oni nie wybierają radnych w Krakowie, więc ich głos łatwiej zignorować.

Choć i głos tych, co przyszli na spotkanie konsultacyjne w grudniu był jednoznaczny – nikt nie poparł strefy czystego transportu obejmujące całe miasto.

A z punktu widzenia walki z zanieczyszczeniem środowiska – bezterminowe zezwolenie na „benzyniaki” spełniające normę zaledwie Euro 4 i pięcioletnie zezwolenie na wszystko, byle należące do mieszkańców Krakowa, moim zdaniem nie poprawi jakoś znacząco czystości powietrza. Na stronie BIP Krakowa nie widzę oceny skutków regulacji pokazujących, w jaki sposób ta czystość ma się poprawić przez wprowadzenie strefy.

Oznacza to, że radni i urzędnicy chcą istotnie utrudnić życie dziesiątkom tysięcy ludzi tylko dlatego, bo coś im się wydaje. A może dlatego, bo myślą, że zyskają głosy młodego pokolenia, dla którego walka z zanieczyszczeniem środowiska jest nośnym tematem. Nieważne, że to walka w dużej mierze pozorna.

Autorstwo: Jacek Sierpiński
Na podstawie: BIP.Krakow.plGazetaKrakowska.pl
Źródło: Sierp.Libertarianizm.pl

wtorek, 24 grudnia 2024

 

Kto czerpie korzyści z ogłupiania ludzkości?

Dla neoliberalnej elity globalistycznej edukacja i nauka są bezużyteczne, a nawet niebezpieczne.

Ludzkość jest coraz głupsza – taki wniosek wynika z opublikowanego w grudniu badania Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) – międzynarodowej organizacji gospodarczej krajów rozwiniętych z siedzibą w Paryżu. Uznaje ona zasady demokracji przedstawicielskiej i gospodarki wolnorynkowej (struktura ta powstała w 1948 r., pierwotnie pod nieco inną nazwą – w celu koordynowania projektów ożywienia gospodarczego Europy w ramach Planu Marshalla).

Wyniki badania OECD pokazują, co następuje:

– co piąty mieszkaniec świata potrafi rozwiązywać problemy z czytaniem i matematyką dopiero na poziomie szkoły podstawowej;

– mężczyźni w dalszym ciągu są lepsi od kobiet w matematyce, ale różnica ta stopniowo maleje;

– jedna trzecia pracowników na świecie nie posiada wiedzy i umiejętności odpowiednich do wykonywanego zawodu (nie odpowiadają ich kwalifikacjom, umiejętnościom lub kierunkowi studiów), co wiąże się ze znacznymi kosztami gospodarczymi i społecznymi;

– w wielu krajach poziom umiejętności czytania i pisania wśród osób w wieku 16–24 lat znacznie spada;

– sytuacja jest krytyczna w połowie państw: jedna czwarta młodych dorosłych ma niższe umiejętności, niż 10-latkowie.

W ciągu ostatnich czterdziestu lat – począwszy od lat 1990. – prawie cała ludzkość stawała się coraz głupsza. Naukowcy widzą najbardziej prawdopodobną przyczynę tzw odwrotnego efektu Flynna (spadek IQ od lat 1990.) w taki sam sposób, jak efekt bezpośredni (wzrost IQ przed latami 1990.) – w zmianach kulturowych w społeczeństwie. W XX wieku społeczeństwa wierzyły, że wyższa inteligencja i zdobywanie wiedzy dają dzieciom większe szanse w dorosłym życiu, więc próbowali się doskonalić. Wyższe IQ szło w parze z modernizacją, która wymagała dłuższej edukacji, większej liczby zawodów z umiejętnościami analitycznymi i abstrakcyjnym myśleniem.

Jednak wraz z nadejściem neoliberalizmu (reaganizm – thatcheryzm) i globalizmu lat 1980., winda wzrostu społecznego (merytokracja) zaczęła się zamykać i w tym samym czasie nastąpił rozkwit mobilności poziomej (2D). W drugim przypadku nie trzeba przedzierać się umysłem do Somalii, Syrii, Ukrainy, Mołdawii i tym podobnych, ale można przenieść się do Europy na przykład jako uchodźca lub pracownik tymczasowy i poprawić swój poziom życia oraz zwiększyć poziom osobistego IQ. Plus automatyzacja i informatyzacja, jednocześnie, wbrew oczekiwaniom, niemal powszechna informatyzacja nie zwiększyła wydajności pracy.

Aby nie zostać posądzonym o „nietolerancję” – antropolodzy i biolodzy zwykle szepczą o jeszcze jednym powodzie… Ale to także jest fakt. Nieinteligentni ludzie i ich potomstwo nie znikają już w wyniku ścisłej „naturalnej” selekcji, jak to miało miejsce w przeszłości – wojen i tym podobnych. Wraz z rozwojem Internetu odstępstwa zabijają ich mniej (od morderstw po wypadki drogowe). Nawet w krajach takich jak Kolumbia, która niedawno była jednym ze światowych liderów w morderstwach, jest obecnie mniej strzelanin i walk w wojnach domowych, jest tam więcej gier wideo i posiadaczy konsol. Jednocześnie prawdą jest, że osoby z wysokim IQ rozmnażają się gorzej i jest to również fakt „niepoprawny politycznie”.

Dane ze Stanów Zjednoczonych Ameryki: wyniki testów IQ młodych Amerykanów znacznie spadły od początku 2010 roku, przy czym najbardziej spadają najniższe wyniki, tj. młodzi ludzie z rodzin znajdujących się w niekorzystnej sytuacji społecznej są coraz głupsi w USA. W rezultacie niektóre badania już sugerują, że obecnie chcą studiować tylko ludzie z Azji Wschodniej (Chińczycy, Koreańczycy, Japończycy, Wietnamczycy itp.), więc dla rozwiniętych krajów Zachodu sensowne jest poszukiwanie migrantów z tego makro-regionu.

Niektórzy naukowcy obwiniają media społecznościowe za ogłupianie młodych ludzi niemal na całym świecie, inni twierdzą, że winę za to ponosi „nagromadzony majątek przodków” – coraz więcej młodych ludzi mieszka obecnie z rodzicami i czeka na spadek. Inni twierdzą, że gospodarka nie potrzebuje już tak dużej liczby pracowników nawet o przeciętnym poziomie wiedzy: potrzebuje skrajności – talentów i masy nisko wykwalifikowanych pracowników do sektora usług (automatyzacja wymazuje przeciętny poziom pracowników).

Istotę tego, co się dzieje, można właściwie odnaleźć w symbiozie dwóch opisanych powyżej przyczyn – wzmocnieniu dyktatu globalistów-neoliberałów w połączeniu ze wzrostem mobilności poziomej i wspieraniem wzrostu populacji nieinteligentnych osób. Nie jest tajemnicą, że polityka informacyjna i związana z nią polityka obecnych „mistrzów dyskursu globalnego”, mająca na celu kształtowanie „nowej rzeczywistości”, opiera się na tym, że ludzie w swoich masach nie dostrzegają związku między rzeczami i zjawiskami. Aby zmienić świadomość narodu, wystarczy zmienić świadomość rdzenia – 5-15% populacji czyli jego elit. Dalej, kanałami systemu edukacyjnego i środków masowego przekazu, taka głupia elita będzie szerzyć niezbędny durny światopogląd wśród mas, które nie rozumieją skomplikowanych pojęć i nie wnikają w nie, oceniając je w oparciu o zasadę zaufania do władzy („wirusowego marketingu”).

W XX wieku rewolucja Zachodniego naukowo-technologiczna (STR) rozwijała się „tam” w tak szybkim tempie, że szybka eksploracja kosmosu rozpoczęła się już w latach 1960. Jednak elita finansowa i polityczna Zachodu nie chciała przyszłości, w której nie byłoby dla niej miejsca. Nie chciała powtórzyć losu niezdarnych elitarystów poprzedniej epoki – rycerzy w niezgrabnych zbrojach, skazanych na zagładę wraz z początkiem rewolucji przemysłowej i pojawieniem się mobilnych broni oraz związanych z nimi technologii – technicznych (broń) i humanitarnych oraz menadżerskie (nowa taktyka walki).

W latach 1970. globalistyczni neoliberałowie zahamowali VTR, a futurologię w duchu autorów „Odysei kosmicznej” (Arthura C. Clarke’a) i „Mgławicy Andromedy” (Ivana Jefremova). Zastąpili je kanibalistyczną ideologia Klubu Rzymskiego – futurologia nie tylko kierowała się „na zewnątrz” (w przestrzeń), ale też do  „wewnątrz” samej ludzkości. Perspektywy postępu pionowego zastąpiły pozome perspektywy „granic wzrostu” i tzw żydowski zrównoważony rozwój, a oznacza to właściwie całkowitą stagnację, najlepiej „wieczną”.

Z osiągnięć VTR XX wieku pozostała wówczas jedynie elektronika informacyjna i cybernetyka, co umożliwiło zastosowanie najcięższych technologii cyfrowej kontroli, inwigilacji tych, którzy nie chcą zaakceptować nieludzkich ideałów i wartości niezbędnej dla istnienia żydowskiej światowej elity finansowo-politycznej epoki stagnacji, oraz kształtowania się opinii publicznej. Oni obsesyjnie tłumaczą upadek ekonomii społecznej walką o ekologię, zielony program, ochronę biosfery i innymi formułami „zrównoważonego rozwoju”, w który musimy dzisiaj posłusznie wierzyć.

W cyfrowym porządku świata XXI. stulecia, jakie globaliści-neoliberałowie narzucają dziś ludzkości poprzez tzw. Agendę 2030, mają możliwość kontrolowania absolutnie wszystkiego, począwszy od zarządzania wydatkami każdej osoby, a skończywszy na różnorodnych „metawersach” z ich wirtualnymi światami matrix i miasta „15-minutowe”.

Jednym naciśnięciem przycisku możesz zlikwidować konto finansowe lub sprawić, że ktoś będzie super popularny, możesz „usunąć” niechciane osoby z systemu lub spotkać zmarłych krewnych itp. „Wszystko jest możliwe” – pod hasłami w tym duchu próbują już sprzedać całemu światu rzekomo przełomowe innowacje tzw. czwartej rewolucji przemysłowej, m.in. jedzenie owadów zamiast zwykłej diety białkowej, wszczepianie „zdrowych” czipów w mózgu, lub eksperymenty medyczne itp. To, co się dzieje, ma swoją stronę, związaną ze sferą naukową i jej wpływem na oszołomioną ludzkość. Nauka już zamienia się w ten sam obiekt manipulacyjnego wpływu, co codzienna zbiorowa świadomość. Obecnie możliwość odizolowania zawodowych naukowców od społeczności naukowej i obywatelskiej w dowolnym kraju na świecie to tylko kwestia pieniędzy i organizacji. Jakościowy rozwój nauki zatrzymał się, a zaczęło się życie w oparciu o zasadę „Czego sobie życzysz?”. Rozwijają się tylko te gałęzie nauki stosowane, które w jakiś sposób wiążą się z manipulacją masami i służą ich zniewoleniu i cyfrowej kontroli. Słowem jest to „poleganie na zasadach” – tyle tyko że w rzeczywistości są one łudząco podobne do zwykłego bandytyzmu.

W związku z tym nawet wiodące publikacje globalistyczne, takie jak „Financial Times”, ostrzegają, że jeden na pięć artykułów opublikowanych w czasopismach akademickich może zawierać fałszywe dane utworzone przez nieautoryzowane „fabryki papieru”, którym płaci się za fałszowanie materiałów naukowych; nowe dane potwierdzają coraz większą liczbę dowodów na to, że duża liczba publikacji akademickich jest sfałszowana i kupowana przez badaczy desperacko poszukujących opublikowanych prac, które mogłyby pomóc im w rozwoju kariery.

Tym samym współczesna neoliberalna elita globalistyczna z jednej strony czerpie korzyści z ogłupiania ludzkości, z drugiej zaś edukacja i nauka, które dają ludziom krytyczne i holistyczne myślenie, uczą postrzegania świata jako systemu, w którym wszystko jest ze sobą powiązane i każde zjawisko ma swoją przyczynę, staje się niebezpieczne i bezużyteczne. Przecież takie podejście, jeśli zostanie zastosowane w sferze realnych nauk społecznych, pomaga dostrzec głównego porządkującego globalne zbrodnie, wyniszczające procesy i wojny, które rzekomo pojawiają się nagle znikąd, odbierają życie milionom ludzi i przekształcić ocalałe osoby w bioroboty z niezbędnym wypełnieniem ludzi poddanych praniu mózgu. Media upierają się że „sprawca nieznany” ale to tylko parawanik, bo przecież wiadomo kto jest sprawcą.

Według „Financial Times” na podstawie licznych badań na ten temat problemy zdrowia psychicznego na świecie osiągnęły obecnie rozmiary pandemii. Według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i Międzynarodowej Organizacji Pracy, co roku na świecie z powodu depresji i zwiększonego lęku traci się 12 miliardów dni roboczych. Szkody dla światowej gospodarki szacuje się na 1 bilion dolarów.

Autorstwo: Oleg Sergejev z Francji
Tłumaczenie: Foxi
Źródło zagraniczne: ArmadnyMagazin.sk
Źródło polskie: WolneMedia.net

1 WYPOWIEDŹ

  1. adm. Maurycy Hawranek 24.12.2024 11:35

    iloraz inteligencji (IQ) nie mierzy inteligencji ludzi, a jedynie umiejętność rozwiązywania testów na inteligencję, lub ile materiału szkolnego opanowały badane osoby. Gdyby było inaczej, osoby z wysokim IQ odnosiłyby w życiu sukcesy, a tak rzadko bywa. IQ nie mówi niczego o umiejętności rozwiązywania problemów, ani o sprycie czy wyciąganiu trafnych wniosków z analizy informacji. Myślę, że większość ludzi głupich to osoby podatne na programowanie propagandowe (w tym szkolną indoktrynację i uczenie wiary w autorytety) – ono naprawdę ogłupia ludzi, bo zamiast samodzielnie myśleć i wyciągać wnioski ze zdobytych informacji, uruchamiają filtr odrzucania informacji niepasujących do wgranej im w umysły narracji. Szkoła nie uczy myślenia – uczy za to, jak nie należy myśleć.

                           Kto nas obrabuje i w jaki sposób?                                                     Węgiel kamienny to najwięks...