sobota, 13 grudnia 2025

                                                    CELEBRYCI ELIT

                                          Hanna Smoktunowicz-Lis





Hanna Lis z domu Kedaj, primo voto Smoktunowicz (ur. 13 maja 1970 w Warszawie) – dziennikarka i prezenterka telewizyjna, prowadząca programy informacyjne, m.in. Teleexpress i Wiadomości w TVP oraz Wydarzenia w Polsacie.

Ukończyła italianistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Z racji młodego wieku, karierę dziennikarską rozpoczęła już w RP III, w roku 1992 jako prezenterka Teleexpresu. Córka Aleksandry i Waldemara Kedaja, oboje byli znanymi peerelowskimi dziennikarzami, znanymi przede wszystkim z politycznej agitacji, tajni agenci SB. Oboje zostali umieszczeni na słynnej „liście” Stefana Kisielewskiego. Była żona: Roberta Smoktunowicza i Jacka Kozińskiego, obecna żona Tomasza Lisa.

W maju 2003 została prowadzącą i wydawcą Dziennika w TV 4, dodatkowo od listopada 2003 była kierownikiem zespołu redakcyjnego. Od października 2004 do września 2007 prowadziła Wydarzenia w Polsacie. W tym czasie szefem programu był Tomasz Lis. Z Polsatu odeszła na znak solidarności ze zwolnionym Lisem.

Od czerwca 2008 prowadziła Wiadomości w TVP1. W grudniu tego samego roku została bezterminowo odsunięta od ich prowadzenia, jednakże z początkiem stycznia 2009 powróciła na antenę. Na zmianę z Piotrem Kraśką i Jarosławem Kulczyckim była gospodynią programu publicystycznego Temat dnia. Rozmowa jedynki. W kwietniu 2009 ówczesny prezes TVP Piotr Farfał rozwiązał z nią umowę o pracę, oficjalnie podając jako powód „poważne naruszenie zasad etyki dziennikarskiej.

Od maja 2012 wraca do Panoramy, ma dostać gwiazdorski kontrakt opiewający na 30 tysięcy złotych za prowadzenie 10 wydań "Panoramy" miesięcznie.

W grudniu 1989 poślubiła Roberta Smoktunowicza, z którym rozwiodła się w 1998. Od października 2007 jest następną, drugą żoną Tomasza Lisa.

Ze związku z Jackiem Kozińskim ma dwie córki: Julię (1999) oraz Annę (2001)

Hanna Lis WRACA do PANORAMY. Dostanie kontrakt - 30 TYSIĘCY złotych MIESIĘCZNIE
Hanna Lis: Wesprę męża w...
Kinga Rusin i Hanna Lis: nigdy się nie pojednają?
Tomasz Lis donosi drinki



 

Eurointegracja a służby wywiadu

Wraz z eurointegracją, czyli likwidacją naszego państwa na rzecz Unii Pseudoeuropejskiej warto zastanowić się, jak będzie wyglądało to w odniesieniu służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych krajów członkowskich.

Czy służby wywiadowcze i kontrwywiadowcze krajów członkowskich zostaną zlikwidowane i zastąpione jedną służbą europejską? Czy może będą funkcjonować obok służby europejskiej? Niniejszy krótki artykuł jest pisany z przyjęciem perspektywy potrzeb nowego państwa euroniemieckiego. Jeśli komuś się nie będzie podobało, co tu napiszę, to zaznaczam, że nie piszę z perspektywy moralnej, a jedynie z perspektywy potrzeb państwa euroniemieckiego.

Wiadomo już, że taka europejska służba będzie zbudowana. Zapowiadają to już władze Unii Pseudoeuropejskiej. Na pewno zostanie to jeszcze przyspieszone wraz ze straszeniem Europejczyków zagrożeniem rosyjskim. Następuje pytanie, czy taka ogólnoeuropejska służba będzie potrzebować pomocy służb lokalnych byłych państw?

Odpowiedź brzmi: Służby głównych państw unijnych na pewno zostaną i staną się one zapleczem wywiadu ogólnoeuropejskiego. Niemcy, Francja i Włochy nie zrezygnują z tego instrumentu władzy. To one przejmą wręcz kierownictwo tej służby unijnej. Należy się spodziewać, że szefem tej służby będzie Niemiec, wiceszefem Francuz, może czasem Włoch i czasami jakiś sprawdzony zdrajca z mniejszego kraju.

Co innego jednak z mniejszymi państwami unijnymi. Funkcjonowanie takich wywiadów dla nowego państwa będzie potrzebne tylko na czas przejściowy. Funkcjonariusze tych wywiadów będą potrzebni do przekazania nowej służbie swojej wiedzy i kontaktów. Będzie to okres kilkuletni, maksymalnie kilkunastoletni, zależnie od tempa eurointegracji.

Oczywiście politycy krajów członkowskich będą próbowali stawiać opór tym działaniom, ale będzie im za to uniżane ze strony mediów głównych nurtów swoich krajów. Poza tym na oporne kraje będzie za to stosowany pod byle pretekstem mechanizm praworządności, czyli zabieranie dotacji, pieniędzy z zaciągniętego długu i nakładanie kar finansowych – czyli mechanizm całkowite oddanie za finansowy spokój.

Kraje takie jak Węgry i Słowacja będą musiały ponieść koszty prób zachowania resztek niepodległości. Z Holandią natomiast nie powinno być problemu. Holandia już teraz przekazała swoje wojsko pod zarząd Niemcom. Poza tym język holenderski różni się od niemieckiego niewiele bardziej niż dolno-niemiecki. Sami Holendrzy jeszcze w średniowieczu uważani byli za Niemców. Ze względu na bliskość narodów nie będzie więc problemu z włączeniem Holendrów w struktury niemieckie.

Co innego Polacy. Polacy to nie Germanie i nijak nie da się wziąć ich przez Niemcy za swoich, nawet jeśli im służą.

Wiadomo, że z naszą tuskową koalicją również nie będzie problemu. Gdy Niemcy uznają, że już można, z radością ta koalicja zlikwiduje nasze wywiady i kontrwywiady, a wspierające je media okrzykną to kolejnym sukcesem negocjacyjnym. A co się stanie z naszymi wywiadowcami?

Gdy minie opisany okres przejściowy, staną się dla nowego państwa niebezpieczni. Pomimo zlikwidowania struktury formalnej, pozostanie nadal struktura nieformalna, towarzyska. Ludzie ci będą mieli umiejętności oraz przyzwyczajenia, które pozostaną niebezpieczne dla nowego państwa. Nawet gdy będą się trzymać na osobności od siebie, pozostaną niebezpieczni.

To nowe państwo nie będzie mogło sobie pozwolić na funkcjonowanie w nim takich ludzi, którzy pozwolili tak zlikwidować swoje własne dawne rodzime państwo. Jeśli ktoś się tego dołożył swymi działaniami albo zaniedbaniami, nadal będzie mógł robić to samo przeciw swojemu nowemu państwu.

Nawet jeśli po prostu ktoś siedział cicho i nie tykał się tego, czego wygodniej się nie tykać, nie będzie bezpieczny. Najbardziej niebezpieczni będą ci ludzie, którzy wykorzystują swoją pozycję do mieszania w polityce, robienia przekrętów i wstawiania swoich znajomych. Nowe państwo szczególnie na działanie takich ludzi nie będzie mogło sobie pozwolić.

Dlatego, gdy już wyciągnięte z naszych wywiadowców zostanie wiedza i kontakty, odstawi się takich ludzi. Zaczną się aresztowania ludzi z dawnych służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych, pod prawdziwymi i zmyślonymi zarzutami, które zostaną przy okazji wykorzystane medialnie do uzyskania poparcia społecznego dla nowej europejskiej służby.

Najniebezpieczniejsi z nich padną ofiarą fali nagłych śmierci na zawały, udary, nagłe ciężkich zachorowań, furiackich ataków znajomych i członków rodzin, a także z powodu niby-samobójstw. A zamiast nich nowa służba zrekrutuje sobie nowych świeżych ludzi, wyszkolonych już od razu w ideologii imperializmu nowego państwa.

Czy decydujący fanatyczni euroentuzjaści o tym wiedzą? A czy zdrajcy-targowiczanie rozumieli, że niszczą Polskę, sprowadzając na ojczyznę obce wojska? Najważniejszy był dla nich szybki zarobek i to im przesłaniało wszystko.

Tego szybkiego zarobku nie dali rady już pomyśleć długofalowo. Tak samo jest teraz. Tyle że tamci targowiczanie nie byli tak niebezpieczni w zakresie działań tajnych i bezprawnych, dlatego ich nikt nie ruszył. Z naszymi wywiadowcami będzie inaczej.

Autorstwo: Hubert Cyngot
Źródło: WolneMedia.net

 

Absurdy unijnego socjalizmu

Nie tak dawno temu miałem okazję pojechać jako prelegent zaproszony do Augustowa na konwent. Oczywiście, jako człowieka z centralnej Polski ucieszył mnie widok prawdziwej zimy. Dowiedziałem się później, iż w tamtych okolicach od listopada do marca to rzecz normalna. Niemniej, kiedy przeszedłem się po rynku, szukając jakiegoś wyszynku i domu kultury (miejsca konwentu), zdziwiło mnie jeszcze jedno. W środku na placu znajdował się spory zadrzewiony obszar. Nie zrobiono natomiast potworka wyłożonego kostką brukową za unijne pieniądze, pozbywając się drzew i szpecąc całkowicie krajobraz. Z podobnym widokiem zetknąłem się parę miesięcy wcześniej w Gołdapi. Tam z kolei fontanny i skwerek, no i przy mostku informacja, jak wyglądał rynek przed drugą wojną światową.

Unia Europejska wiecznie mieli ozorem o ochronie środowiska. W tym celu wdrażany ma być słynny Zielony Ład. Gada się o gospodarce zeroemisyjnej, próbuje się przepychać szereg rozwiązań rzekomo „ekologicznych” – cokolwiek miałoby to znaczyć. Nawet narzeka się, że stada krów produkują za dużo metanu, więc trzeba je zredukować. A jednocześnie co się robi. Jednocześnie to się ścisłe centra miast zamienia w betonową pustynię. Jacyś tam urzędnicy dostają dotacje, żeby gdzieś rzucić Jadar czy Pozbruk, no i potem zamiast przyjemnego skwerku, gdzie można usiąść pod drzewem, pokontemplować, mamy kiczowaty koszmar. W dodatku w lecie nie ma jak się schować przed słońcem, a zimą za to może wywiać.

To są korzyści pragmatyczne z występowania drzew. Jakoś ci wszyscy urzędnicy nagle zapominają, że to drzewo pochłania ileś niedobrego dwutlenku węgla, który przetwarza na cukry i inne metabolity w procesie fotosyntezy. W dodatku te drzewa pomagają walczyć ze smogiem, o którym też się mówi coraz głośniej. Do tego jeszcze te drzewa pochłaniają wodę i stabilizują systemem korzeniowym grunt. Po wybetonowanej powierzchni woda ścieka prosto do studzienek kanalizacyjnych, zaraz ulewa i zaraz podtopienia. Wydawałoby się, że same korzyści. Jeszcze pomagają redukować natężenie hałasu. Przecież na blaszkach liściowych dźwięk ulega wytłumieniu. W dodatku te drzewa ostatecznie nikomu nie przeszkadzają – od normalnych obywateli chcących usiąść sobie w cieniu w okolicach urokliwej kamienicy po tak zwanych żuli, którzy będą urzędować tam wieczorem i do późnych godzin nocnych.

Problemem okazują się natomiast urzędnicy i unijne dotacje. I podobnie jak się buduje aquaparki w każdej gminie, do których potem trzeba dopłacać, tak samo na rzekomą renowację zabytków wydaje się pieniądze, w zasadzie je dewastując i zamieniając w betonowe koszmarki. O takich zjawiskach pisał już w latach trzydziestych Cat-Mackiewicz w kontekście renowacji Grodna za czasów sanacyjnych. Lecz w ostatnich czasach przybrało to wszystko na sile. I kogo obchodzi, że z występowania drzew ma się same korzyści, jak za unijne pieniądze trzeba położyć kostkę.

I jeszcze lepszy numer. Żeby położyć tę kostkę i oszpecić setki metrów kwadratowych terenu, to jeszcze ta mityczna Unia nie da na wszystko pieniędzy. Ona pokryje część. Zatem trzeba wziąć kredyt w banku – najlepiej niemieckim, holenderskim albo francuskim, żeby zapłacić za resztę. Zawsze lubię patrzeć na tabliczki, że sfinansowano za unijne pieniądze, a niżej udział procentowy mitycznych funduszy europejskich. O dziwo, jakoś ludzie nie zastanawiają się, skąd się bierze reszta, tylko powtarzają, że „to Unia wybudowała”. Ale mniejsza z tym i ze zdolnościami rozumowania logiczno-semantycznego sporej części naszego narodu. Ergo, jest się ogólnie stratnym. Najpierw oszpecono teren i uczyniono go mniej atrakcyjnym turystycznie. W efekcie tego może kilku właścicieli lokali gastronomicznych w ogóle zbankrutuje. A później jeszcze będzie trzeba płacić raty kredytów obcym, faworyzowanym przez instytucje unijne bankom. Będzie trzeba podnieść gminne podatki, na przykład opłatę za posiadanie psa.

Jedyny kto tutaj zarobi to właśnie jakiś Jadar czy Pozbruk ze swoimi brzydkimi kostkami. I nie musi uciekać się do żadnych praktyk korupcyjnych. Zresztą, pytanie, czy i oni zarobią, o ile sami nie wrobili się w jakieś dotacje unijne i nie muszą płacić kredytów. No i sami muszą znaleźć jelenia, który weźmie ichniejsze brzydactwa.

Oszpecanie miast i walka z zielenią miejską przy oficjalnych stwierdzeniach o tezie przeciwnej to jedno. Przykład kolejny jeszcze bardziej pokazuje absurd socjalizmu w wydaniu Euro-ZSRR.

Mianowicie, ta Unia Europejska broni jak niepodległości technologicznego przeżytku o nazwie manualna skrzynia biegów. I co ciekawe, nikomu nie przyszło do głowy, że ten występujący poza Europą tylko i wyłącznie w krajach Trzeciego Świata anachronizm dyskryminuje osoby niepełnosprawne. UE cały czas się szczyci równościową polityką, zawsze o tym mówią. To zadajmy proste pytanie, a człowiek stracił rękę czy nogę. No i jak mu łatwiej jeździć. Czy przerabiać samochód z manualną skrzynią biegów, czy nie lepiej postawić na bardziej uniwersalną automatyczną skrzynię biegów? Która przecież nikogo nie dyskryminuje. Oczywiście, zawsze się trafią luddyści, którzy będą gadali, że to dobre dla kobiet albo dla „łamag”, ale cóż… zawsze występują tacy wrogowie postępu technicznego. Można zawsze zaproponować im przesiadkę na konia albo żeby wołami jeździli po mieście. Poza tym zawsze byli tacy, co woleli wodę ze studni nosić niż brać z kranu. Na Ziemiach Odzyskanych nieraz ludzie o zbliżonej mentalności wyrywali rury i gadali wręcz, że ci Niemcy to byli leniwi.

Powiedzmy sobie szczerze, że dla przeciętnego kierowcy automatyczna skrzynia biegów jest w zupełności wystarczająca. W dodatku jeszcze ona ma mniejsze spalanie. Przecież, ile to paliwa idzie na ruszanie na manualnej, największa moc jest na pierwszym biegu. A ile to rzekomych mistrzów kółka ma ciężką nogę. Co wystarczy popatrzeć, jak rano się jedzie do pracy i ilu tych mistrzów kierownicy rusza jak te „łamagi”, od których wyzywają ludzi nieco bardziej światłych od siebie. To przecież, ile się tego mitycznego CO2 dostaje do atmosfery. Oczywiście, instytucje unijne to nic nie obchodzi. W samochodzie spalinowym ma być manualna skrzynia i koniec kropka. Również trzeba maksymalnie utrudnić życie komuś, kto uczył się jeździć na automatycznej; oddzielne kody w numerze prawa jazdy. Co wiele badań prowadzonych w Wielkiej Brytanii i Norwegii wykazało, że jest to bez znaczenia. (Abstrahuję już, że moim zdaniem nie powinno być coś takiego jak prawo jazdy; ostatecznie albo się umie jeździć, albo nie). W USA coś takiego jak manualna skrzynia biegów wyginęło do 1950 roku, a wyginęłoby jeszcze szybciej, gdyby nie druga wojna światowa i skierowanie produkcji skrzyń elektrohydraulicznych (patent General Motors z 1937 roku) na cele wojskowe. W Europie – jak to w socjalizmie – postęp techniczny jest wolniejszy i anachronizmy mają się świetnie. Sprzyja temu jeszcze ludzka głupota i występowanie wyżej wspomnianych „luddystów” i „mistrzów kierownicy”.

Zakładam, że istnieją sportowi kierowcy chcący w pełni kontrolować pojazd czy istnieją samochody terenowe, gdzie poza manualną trzeba włożyć reduktor – chociażby niektóre pojazdy wojskowe czy pojazdy specjalne – ale one zazwyczaj nimi nie jeżdżą przeciętni użytkownicy drogi. Ale cóż, unijna administracja nie rozumie, że im coś prostsze, to tym lepsze, że dobra użytku powszechnego powinny być proste w użytkowaniu. Pewne zapotrzebowanie na samochody na „manualu” będzie występować. Przecież nawet w USA powstał model chevroleta korwety z siedmiobiegową manualną skrzynią biegów; cóż, okaz kolekcjonerski. Całość pojazdów z manualną skrzynią biegów nie przekroczy jednak 5% rynku.

Zauważmy, że człowiekowi bez ręki czy bez nogi łatwiej jest jednak jeździć na „automacie”. Owszem, zdarzają się opisy anegdotyczne, że dziadek bez nóg kulami ruszał pedałami i jeszcze tak jechał po uprzednim spożyciu. Z mojego punktu widzenia to jadąc samochodem, to można sobie i nogami kręcić kierownice, i myć zęby w tym czasie (jak Jaś Fasola), byle tylko nie robić wypadków. To powinni urzędnicy mieć gdzieś. Ale jak to w socjalizmie, muszą się wszędzie wtryniać i kapitan państwo musi być po prostu wszędzie. Dobrze, że jeszcze, że rano nie otwiera się lodówki, a tu macha urzędas. I żaden system przenoszenia napędu nie powinien być faworyzowany. Podobnie nie powinno być żadnych dotacji czy subwencji na samochody elektryczne. Skoro nimi nikt nie chce jeździć, to powinny pozostać techniczną ciekawostką, jaką są od końca dziewiętnastego wieku; ewentualnie powinny znaleźć nieliczne zastosowanie (jak na przykład meleksy).

Lecz jaki jest ostatecznie powód długiego żywota anachronicznej, manualnej skrzyni biegów. Każdy, kto spalił kiedyś sprzęgło, poczuł charakterystyczny zapach zbliżony do padliny. Na tej podstawie można wnioskować o charakterze polimeru i monomerów, z jakiego wyrabiana jest tarcza sprzęgła. Otóż są to poliamidy takie jak nomex i kevlar. Nie ma na nie dużego zapotrzebowania poza wyżej wspomnianym elementem. Gdyby nagle manualne skrzynie biegów zostały ograniczone do części samochodów sportowych oraz terenowych, udział ich w rynku spadł poniżej 5%, dużym koncernom chemicznym jak BASF nie opłacałoby się ich wytwarzać. Taka produkcja zostałaby przejęta przez mniejsze firmy. Przecież wiadomo, że ich produkcja jest trudna, a zanim Stephanie Kvolek otrzymała je w laboratoriach DuPont, to wielu chemików i inżynierów uważało, że stworzenie polimerów o takich właściwościach jest wręcz niemożliwe. Problem jest zatem rozwiązany. Stąd cała ta niedogodność i koszmar wielu nowych kierowców pochodzi od praktyk protekcjonistycznych i ochrony zysków dużych korporacji. Niczego innego. Jest to klasyczny przejaw zjawiska, o którym pisał Frederic Bastiat w esejach „Petycja producentów świec” czy „Co widać, a czego nie widać”.

I to nie są jedyne absurdy unijnego socjalizmu. Po prostu gada się o ochronie przyrody, a się przyrodę w imię socjalizmu niszczy. Szkoda tylko, że nigdzie na terenie Unii Europejskiej nie doszło do katastrofy na miarę wyschnięcia Jeziora Aralskiego, ale wszystko jeszcze przed unijną biurokracją. Podobnie, gada się po prawach osób niepełnosprawnych, a promuje się anachroniczny sposób przenoszenia napędu w postaci manualnej skrzyni biegów. Ostatecznie duże koncerny chemiczne są ważniejsze. Unijny socjalizm po raz kolejny z gęby robi sobie odbyt. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.

Autorstwo: Erno
Źródło: WolneMedia.net


piątek, 12 grudnia 2025

                                                   CELEBRYCI ELIT

                                                  Maria Peszek

(ur. 9 września 1973 we Wrocławiu) – celebrytka - skandalistka, wojująca ateistka. Zadebiutowała w 1993 roku. Występowała m.in. na scenie Teatru Juliusza Słowackiego w Krakowie, Teatru Studio i Teatru Narodowego w Warszawie.
Jej ojciec – Jan Peszek jest aktorem. W aktorstwo bawi się także jej brat – Błażej Peszek.

Uprawia lans na – nazwisko. Reprezentantka „Polisz szał biznes”

Jako aktorka zadebiutowała w 1984 roku w serialu Rozalka Olaboga, gdzie wcieliła się w postać Aldzi Klos. Miała wówczas 10 lat. W tym samym roku pojawiła się na deskach krakowskiego Teatru Juliusza Słowackiego w spektaklu Wesele w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Odbyła kursy śpiewu u sopranistki Elżbiety Towarnickiej, a następnie Elżbiety Zapendowskiej( cenzorki z Polsatu).

W 2008 roku weszła na rynek swoją płytą zatytułowaną „Maria Awaria” i podbiła serca i umysły tzw.polskiej inteligencji, miała 35 lat. Co to były za piosenki? W ogromnej większości każda z nich dotyczyła jednego tematu – kopulacji, a sposób w jaki owa kopulacja była tam pre­zen­to­wa­na, przez swoją najbardziej wul­gar­ną bez­poś­red­niość, zdecydował o ich sukcesie. Nie będziemy jednak w stanie zrozumieć całej złożoności tego co się stało, jeśli jeszcze przez chwilę nie pozostaniemy przy Peszek nie jako artystce, lecz kobiecie. Mamy przed sobą kobietę, o wzroście 152 cm. i atrakcyjności mniej więcej równie dużej jak ten wzrost. A więc pojawia się taka malutka, zasuszona kobieta w wieku – jak na tematykę tych piosenek – mocno posuniętym, no i, pozując na baraszkującą w pościeli panieneczkę, robi ogólnopolską karierę. Maria Peszek, oprócz tego, że jest piosenkarką, to pisze też wiersze, a tam jest scena tako oto, jak to ona patrzy na jakiegoś psa i nie może oderwać wzroku od tego czerwonego kawałka mięsa, który mu zwisa spod brzucha.(penis). Branża stworzyła tę Peszek w takim właśnie kształcie, uzależniła ją od niego do tego stopnia, że nie zostało jej już nic poza tym seksem, a kiedy z niej już został strzęp człowieka, wywiozła do tej Tajlandii, żeby się podkurowała.

Druga płyta długogrająca Marii Peszek, zatytułowana Maria Awaria. Był to tzw.album koncepcyjny, na którym artystka poruszyła temat seksu, cielesności i wulgarności. Tabloid Fakt skrytykował Marię Peszek za "ordynarne odniesienia do seksu" i "drwinę z polskiego tańca ludowego" (kujawiaka). Gazeta Nasz Dziennik określił muzykę z albumu jako "obsceniczną i wulgarną", a samą piosenkarkę potępił za "gardzenie tradycyjnymi war­toś­cia­mi".

23 września 2008 roku wystąpiła w programie Kuba Wojewódzki. Ze względu na kontrowersyjne, przepełnione wulgarną erotyką treści padające w rozmowie telewizja TVN przesunęła godzinę emisji odcinka. W grudniu 2008 rozpoczęła prowadzenie własnej audycji radiowej "Radio Maria" w rozgłośni Roxy FM, była to kiczowata odpowiedź na Radio Maryja.

13 stycznia 2009 Maria Peszek została laureatką populistycznej nagrody Paszport Polityki za album Maria Awaria w kategorii Muzyka Popularna. Była także nominowana do plebiscytu Polka Roku, organizowanego przez Gazetę Wyborczą.
W maju 2010 wzięła udział w rozbieranej fotosesji w albumie fotograficznym Pierwsi w Polsce, problem z tym był tylko jeden – Peszek nie miała co pokazać a tak się bardzo starała.

We wrześniu 2012 roku udzieliła wywiadu, w którym wyznała, że przez dłuższy czas chorowała na neurastenię(nerwice).W październiku wydała trzeci album pt. Jezus Maria Peszek, na którym poruszyła temat własnego zmagania z chorobą psychiczną a także religijności, polskości czy tradycyjnych ról społecznych.

Najnowsza płyta Marii Peszek, a więc coś, co ktoś postanowił nazwać „Jezus Maria Peszek”, to bezpośredni wynik owej dwuletniej rekonwalescencji z dala od zgiełku Warszawy i Krakowa. To co pokazuje Peszek to nawet nie jest piosenkarstwo – to jest coś tak słabego że ona by się z tym czymś nawet nie zmieściła w pierwszym etapie programu „Mam talent”. Już dziś ta płyta otrzymała tytuł „złotej płyty”, i jak się mówi, znajduje się ona na szczycie wszelkich list sprzedaży w kraju a owa „złota płyta” to zaledwie 15 tysięcy sprzedanych sztuk.

Kreuje się ona przy pomocy przychylnych mediów na postępową piosenkarkę, która przeciwstawia się faszystowskim (czyli lewicowym) ideologiom i śpiewa o tym, o czym nikt inny by się nie odważył. Dlatego zapewne w jej piosenkach jest tyle obsceniczności, wulgaryzmów.

Jej seksapil to: wzrost 152cm, mały obwisły biust, pulchna sylwetka, pucowata buźka i frys zrobiony jak od”nocnika”.

Jacek Żakowski z Marią Peszek o Polsce i nowej płycie

Peszek: obchodzę Boże Narodzenie na pogańsko

Maria Peszek, czyli o rynku z którego się nie wraca






czwartek, 11 grudnia 2025

                                                            CELEBRYCI ELIT

                               Władysław Pasikowski

Władysław Pasikowski - (ur. 14 czerwca 1959 w Łodzi) – reżyser i scenarzysta filmowy, absolwent XXIX Liceum Ogól­no­kształ­cą­ce­go w Łodzi, kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim oraz Wydziału Reżyserii łódzkiej PWSFTviT. Syn biletera kinowego z Łodzi, jak sam wspomina, był żonaty.

Twórca "Psów" filmu hołdu dla oficerów komunistycznej SB którzy zdołali przeniknąć do służb specjalnych III RP stworzył nowy równie szokujący i antypolski film „Pokłosie” wersja pierwotna „Pogrossie”

Gdy tworzył „Psy”, „prawdą czasu” było przesiadanie się funkcjonariuszy różnych organów PRL do zarządów spółek i „sprawdzanie się” w biznesach. Dzisiaj, na etapie serwowanej Polakom pedagogiki wstydu, z zajmowanych dotąd pozycji ofiar II wojny przesiąść się mamy na ławę oskarżonych

W "Pokłosie"(Pogrossie) podjął temat relacji polsko-żydowskich w czasie II Wojny Światowej. Reżyser osadził go jednak we współczesnych realiach ukazując konflikt dwóch braci usiłujących rozwikłać tajemnicę sprzed lat i mieszkańców wioski, w której te wydarzenia miały miejsce. Sam Pasikowski przyznawał, że film ma być "rachunkiem sumienia" dzisiejszych Polaków, nic natomiast nie wspomniał o rachunku sumienia żydowskich komunistów za zbrodnie dokonane na Polakach.

Polacy z filmu Pasikowskiego, z niewieloma wyjątkami antyżydowscy z krwi i kości, to katoliccy hipokryci, opryszkowie, niewrażliwa na krzywdę innych tłuszcza. Wreszcie, bezwzględni prześladowcy, wśród których nowy proboszcz urasta do roli kogoś w rodzaju herszta, co najmniej aprobującego (jeśli wręcz nie inspirującego) kolejne, coraz brutalniejsze akty agresji wobec braci Kalinów. Kreując tę postać, dbający z każdą sekwencją o narastanie atmosfery grozy autorzy otarli się tu wręcz o groteskę (podobnie jak o tragifarsę w finale, gdy „nieznani sprawcy” krzyżują na drzwiach od stodoły jednego z głównych bohaterów – na początku XXI wieku!), ale od strony warsztatowej to jedna z niewielu wpadek. W „Pokłosiu” bowiem grają i aktorzy, i zdjęcia Pawła Edelmana, i scenografia Allana Starskiego, i gra muzyka, którą napisał Jan Duszyński. Nie gra tylko historia, którą twórcy opowiedzieli jednostronnie i fałszywie.

Dzisiaj, na etapie serwowanej Polakom pedagogiki wstydu, z zajmowanych dotąd pozycji ofiar II wojny przesiąść się mamy na ławę oskarżonych

Czesław Bielecki, architekt i polityk, który otwarcie mówi o swoim żydowskim pochodzeniu powiedział na antenie radia Tok Fm, że czuje się filmem Pasikowskiego urażony. Uznał, że "Pokłosie" pokazuje "wyselekcjonowany fragment rzeczywistości". Stwierdził ponadto: "Stosunki polsko-żydowskie w III Rzeczypospolitej cechuje zrozumienie, ciekawość i pozytywne myślenie. Uważam, że różnej maści lewacy traktują to jako bardzo dobry, chodliwy towar propagandowy. Wolę dialog, który jest bardziej pogłębiony, wtedy jest uczciwszy i wobec Polaków, i wobec Żydów. A ani Polacy, ani Żydzi niewiniątkami nie są."

Jak widać, nie podziela opinii Pasikowskiego, który stwierdził, że nasz naród cechują: "ksenofobia, antysemityzm, pijaństwo, lenistwo, chamstwo, brud, tandeta, głupota polityczna, analfabetyzm, rusofobia".

Napisał też list do Moniki Olejnik że za film „Pokłosie”(”Pogrossie”) nie będzie przepraszał, zaznacza że nie jest dobrym mówcą dlatego pozwala brać film w obronę Maciejowi Stuhrowi.

Pasikowski odniósł się też do recenzji "Pokłosia". Wpierw wyraził prośbę, aby ci, którym film się podobał, mówili o tym głośno. "Wtedy nienawiść, chamstwo, zwykły podły antysemityzm, głupota i ciemnota polityczna znikną wśród głosów rozsądnych ludzi" - twierdzi. Apeluje także do krytyków, aby ci negatywne słowa pisali bezpośrednio do niego, a nie do Macieja Stuhra. W odróżnieniu od aktora Pasikowski ich w ogóle nie czyta.

Na koniec reżyser "Psów" podejmuje temat ojczyzny i patriotyzmu. "Od miłości to są dzieci i rodzice, a ojczyzna i państwo to obowiązek" - pisze. "Mam poważne podejrzenia, że państwo nadzwyczajnie opacznie ten obowiązek pojmują. A to już nieraz w historii prowadziło do totalitaryzmu" - kończy list Pasikowski.

Ogromne emocje wzbudził także odtwórca głównej roli w filmie - Maciej Stuhr, który w odpowiedzi na krytykę zaryzykował stwierdzenie, że we współczesnej Polsce łatwiej powiedzieć, że się jest gejem, niż Żydem.

Poruszyła mnie nie tyle prawda historyczna, którą znałem z „Gazety Wyborczej”, ale to, jak ta historia wpływa na ludzi, na bohaterów, na mieszkańców tej wsi– mówi Maciej Stuhr, odtwórca jednej z głównych ról w filmie Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”. To wyznanie wiele tłumaczy, gorzej jednak, że wygląda na to, iż również reżyser i scenarzysta historii uczyli się z gazety. Tej samej, która namawia teraz, by zamiast na „Bitwę pod Wiedniem” zabierać licealistów na „Pokłosie”.

Maciej Stuhr, odtwórca jednej z głównych ról w szkalującym Polaków filmie “Pokłosie”, stwierdził w wywiadzie dla Stopklatki, że nasi rodacy “przywiązywali pod Cedynią dzieci jako tarcze”. Szkopuł w tym, że chodzi o bitwę pod Głogowem, Polaków przywiązywano do maszyn oblężniczych, a nie jako tarcze, i wreszcie – najważniejszy szczegół – robili to Niemcy.

W związku z żenującą kompromitacją Macieja Stuhra, na Facebooku powstały już dwie grupy wykpiwające ignorancję aktora. Jedna z nich nazywa się “Maciej Stuhr na Ministra Edukacji Historycznej!”, druga – “Maćku Stuhrze, zagraj w filmie o dzieciach z Cedyni”.



"Ukrzyżuj żydka!", czyli pokłosie... J.T. Grossa

Pasikowskiemu i Stuhrowi do sztambucha

Pokłosie antypolskiej propagandy

Polacy śmieją się z Macieja Stuhra

Maciej Stuhr po "Pokłosiu": Chcą mi przetrzepać skórę

Dofinansowanie PISF








 

 

Okradają nas legalnie i przy aplauzie mediów

Molestujemy, wykorzystujemy, konsumujemy własne oszczędności — a właściwie pozwalamy, by inni je molestowali, wykorzystywali i konsumowali za nas. I nic z tym nie robimy.

Życzę więc, żeby chociaż w okresie świątecznym 25% Polaków uświadomiło sobie, co się naprawdę dzieje z ich oszczędnościami. Bo inflacja, deficyt budżetowy, kreatywna księgowość państwa to po prostu narzędzia służące jednemu: systemowemu uszczuplaniu majątku obywateli.

Nie napiszę „kradzieży”, bo za słowo „kradzież” można dziś w Polsce wylądować w sądzie. Dlatego uczciwie stawiam cudzysłów: „kradzież”. To oczywiście nie jest kradzież — to jest działanie legalne, objęte pełną ochroną państwa i całego aparatu przemocy. I dlatego nie mogę napisać, że posłowie „okradli” obywateli. Nie mogę napisać, że senatorowie „czyszczą nam konta”. Nie mogę napisać, że prezydent „przyklepał akt finansowego rabunku”. Niech wszystko będzie w delikatnych cudzysłowach, żeby nikt nie wytoczył mi procesu — bo za mniejsze słowa w naszym kraju procesy już były.

Życzę również, żeby Polacy zauważyli, że jesteśmy „robieni” na posła, senatora i prezydenta, tak samo, jak kiedyś robiono babcię „na wnuczka”, „na policjanta”.

Ktoś powie: „ale przecież Unia Europejska!”. Zgoda — Unia to „większy gangster” w białych rękawiczkach. Więc w bonusie jesteśmy robieni również „na europosła” i „na komisarza”.

A teraz — przejdźmy do meritum.

Media uwielbiają spektakularne afery. Respiratory po 40 tys. zł, które nigdy nie trafiły do szpitali. „Wybory kopertowe” za 1,5 mld. Afera hazardowa, gruntowa, zegarkowa. Są nazwiska, są kajdanki, są flesze i dramatyczne nagłówki.

I słusznie, bo złodziejstwo powinno być piętnowane. Ale wszystkie te afery razem wzięte bledną przy tym, co dzieje się co roku, legalnie, w atmosferze politycznego konsensusu.

460 posłów, 100 senatorów i prezydent, wszyscy z poważnymi minami i błogim spokojem, uchwalają i podpisują budżet z deficytem 250–300 mld zł. Media klaszczą, ekonomiści tłumaczą, opinia publiczna wzrusza ramionami. Bo tutaj nie ma afery. Tu jest „polityka fiskalna”.

Mechanizm „legalnej kradzieży” – państwo wydaje więcej, niż zabiera w podatkach. Różnicę pokrywa: pożyczkami, dodrukiem pieniądza, kreatywną księgowością.

Efekt: inflacja, która zjada wartość naszych pieniędzy szybciej, niż zdążymy się zorientować.

Państwo oddaje dług tańszymi złotówkami. Ty tracisz realną wartość pensji i oszczędności. To największy transfer majątku w historii III RP — z kieszeni ludzi do kieszeni państwa i sektora finansowego.

Ile Polacy już stracili?

Szacowane oszczędności gospodarstw domowych: 1,8–1,9 bln zł.

W większości trzymane na kontach praktycznie nieoprocentowanych.

Realne straty z powodu inflacji:

– 2021: 70–80 mld

– 2022: 230–260 mld

– 2023: 180–210 mld

– 2024: 80–100 mld

– 2025: 100–130 mld

Łącznie: 750–850 mld zł.

Więcej niż wszystkie afery ostatnich 30 lat, pomnożone przez dziesięć- bez żadnej afery, bez sensacji, bez kajdanek.

Dlaczego nikt o tym nie mówi? Bo tu sprawcami są WSZYSCY- PiS, PO, Lewica, PSL — wszyscy głosują za deficytem. Bo media żyją z reklam państwowych spółek. Bo grafikę z inflacją trudno sprzedać jako sensację. Bo twarz drobnego złodziejaszka klika się lepiej niż wykres GUS.

To nie przypadek — to system, w którym: politycy obiecują prezenty, społeczeństwo płaci później, media odwracają wzrok, a inflacja załatwia resztę po cichu.

Z perspektywy koncepcji świadomości wszystkości inflacja nie jest tylko ekonomicznym zjawiskiem — jest rozszczelnieniem pola relacji społecznych. Gdy państwo ukrywa realne koszty swoich działań, powstaje: chaos, nieufność, dezintegracja i poczucie bezradności. Społeczeństwo traci zdolność samoorganizacji. To nie są tylko skutki ekonomiczne. To są skutki cywilizacyjne.

Jak to zmienić? Zmiana zacznie się nie wtedy, gdy pojawi się „lepsza partia”, ale gdy obywatele zaczną zadawać niewygodne pytania: „Z czyjej kieszeni to finansujecie?”, „Jaką inflację planujecie w przyszłym roku?” czy „Kto zapłaci za 800+ za 10 lat?”. Bez takich świadomych pytań system nadal będzie działał perfekcyjnie.

Największa zubożanie nas nie dzieje się w nocy, w bramie, z łomem w ręku. Dzieje się na sali sejmowej, w świetle kamer, przy entuzjazmie mediów i przy pełnej zgodzie polityków wszystkich opcji. I choć zniknęło już 750–850 miliardów złotych z realnej wartości naszych oszczędności — to jakoś nikt nie zrobił jeszcze o tym cyklu w „Faktach po Faktach”. Dziwne, prawda?

Autorstwo: Zbigniew Jacniacki
Źródło: WolneMedia.net

środa, 10 grudnia 2025

                                                    CELEBRYCI ELIT

                         Jerzy Owsiak 

(ur. 6 października 1953 w Gdańsku) – dziennikarz radiowy i telewizyjny, show­man,. Lewak i antyklerykał, lansowany przez „zaprzyjaźnione media” - głównie TVN i Polsat oraz..TVP1.

Twórca tzw. Podatku Owsiaka.

Założyciel i prezes zarządu Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, główny pomysłodawca i realizator corocznego Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, twórca jednej z największych cyklicznych imprez muzycznych Przystanku Woodstock. Jest prezesem spółki "Złoty melon".

Jest żonaty (jego żona Lidia Niedźwiedzka-Owsiak jest dyrektorem ds. medycznych Fundacji WOŚP).

Mając osiem lat przeprowadził się z rodzicami z Gdańska do Warszawy, gdzie skończył liceum ekonomiczne, a następnie próbował się dostać na warszawską Akademię Sztuk Pięknych. W młodości, jak sam przyznaje, należał do grupy mazowieckich hippisów, zapatrzonych w swoich "amerykańskich braci".

Dzięki znajomości z Wojciechem Waglewskim Owsiak zaistniał w środowisku muzycznym. Z założonym przez siebie Towarzystwem Przyjaciół Chińskich Ręczników od 1988 roku pojawiał się na koncertach Voo Voo oraz zaczął prowadzić w Rozgłośni Harcerskiej autorską audycję.

Po zakończeniu współpracy z Rozgłośnią Harcerską następnym przedsięwzięciem Owsiaka była audycja "Brum" prowadzona przez niego w latach 1991-1994 na falach PR Program III. Audycja była nadawana w piątki. W latach 1994-1999 zmieniła nazwę na "Sie kręci". Potem była audycja "Kręcioła" nadawana przez PR Program I i spotkania ze słuchaczami w sobotnie przedpołudnia na antenie RMF FM, jednak po konflikcie z władzami stacji zdjęte z anteny po kilku emisjach.

W latach 1991-2007 Owsiak współpracował z TVP. Od grudnia 1991 zaczął przygotowywać dla Dwójki program "Róbta, co chceta, czyli rockandrollowa jazda bez trzymanki", który od lata 1994 zmienił nazwę na "Dziura w koszu", a od 1996 – na "Kręcioła".

W 2007 powrócił do radia. 4 lutego na antenie radia WAWA po raz pierwszy poprowadził "Dźwiękoszczelny Magazyn Jurka Owsiaka". Od 03.08.2008 do 04.04.2010 r. prowadził ten program na antenie radia Eska Rock.

Ponadto w 2007 roku podjął się tworzenia młodzieżowego kanału O.TV (Owsiak.TV), który był dostępny na platformie cyfrowej n i jako pasmo wieczorne kanału ZigZap. O.TV zakończyła nadawanie 29 października 2010 roku.

Jest współautorem książki "Orkiestra Klubu Pomocnych Serc, czyli monolog – wodospad Owsiaka", w której zawarty jest wywiad-rzeka prowadzony przez Bartłomieja Dobroczyńskiego.

Od 18 stycznia 2012 w Programie Trzecim Polskiego Radia ponownie prowadzi audycję "Sie kręci".

Fundacja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy powstała jako przeciwwaga dla katolickiego Caritasu. Starano się maksymalnie wyeksponować jako największego specjalistę od dobroczynności Jerzego Owsiaka. Jego chwalcom nie przeszkadzało i to, że koszty darmowej reklamy dawanej przez telewizję i radio oraz inne media owsiakowej Wielkiej Orkiestrze wielokrotnie przewyższały pieniądze uzyskane przez nią ze zbiórek. Ani to, że zarówno zbiórki pieniężne, jak i sposób wydawania zbieranych przez Owsiaka pieniędzy nie miały żadnej należytej kontroli. W oczach lewicowych mediów Owsiak miał jedną ogromną „zaletę", która przesłaniała wszystko inne: głosił i realizował ideologię maksymalnego „luzu", zasadę „róbta, co chceta". A poza tym milcząc o złach komunizmu przy różnych okazjach dawał do rozumienia, że siewcami zła są różni faszyzujący prawicowcy. W reputacji takiego idola nie przeszkadzały nawet jego przechwałkowe opowieści o tym, jak to kiedyś w szkole przebijał nauczycielom opony w samochodach czy palił dzienniki szkolne, a jednak wyrósł na „wielkiego człowieka". Lewicy tym mocniej podobały się przy tym różne wyraźne przejawy niechęci Owsiaka do Kościoła katolickiego, gniewne odrzucanie lokowania „Przystanku Jezus" w pobliżu jego „Przystanku Woodstock", za to tym gorliwsze wspieranie „Hare Kriszny". Dopiero niedawno, 31 stycznia 2004 r., Maja Narbutt ujawniła w „Rzeczpospolitej" fakt, że to dom rodzinny zaszczepił w nim, oględnie mówiąc, sporą rezerwę wobec Kościoła. Deklarujący się jako „niechodzący do kościoła katolik", wychował się w ateistycznym środowisku —partyjny ojciec byt wysoko postawionym milicjantem, niepartyjna matka była osobą niewierzącą. I znów lewicowy rodowód u źródła!

 

Finał WOŚP jest tylko najmocniej rzucającym się w oczy elementem "Orkiestry"; jest jej kołem zamachowym. Rokrocznie, w dniu finału "Orkiestra" pusz­cza w ruch gi­gan­tycz­ny strumień pieniędzy, z którego tylko część trafia później do szpitali zes­ta­lo­na w postaci sprzętu medycznego (policzmy do tej części i resztę działań statutowych WOŚP - prócz marketingu). Inna część strumienia wsiąka w infrastrukturę "Orkiestry". Wielkości tej części nie jestem w stanie oszacować,obsługa medialna, sceny, wynagrodzenie dla muzyków, zabezpieczenie imprez (policyjne, medyczne, przeciwpożarowe...).

"Orkiestra" nie płaci za swoją infrastrukturę ani grosza. Sztaby WOŚP pełnią tylko funkcje organizacyjne przy jej budowie, płacą zaś sponsorzy i podatnicy. Gdy idzie o hojność sponsorów zasada wydaje się prosta: w czasach koniunktury jest o nich łatwiej, niż w czasach kryzysu. W tym miejscu zauważmy, że sponsorowanie akcji Owsiaka przez firmy prywatne ma ten sam podtekst, co sponsorowanie przez nie akcji komercyjnych,chodzi więc o reklamę. W trakcie finału WOŚP firma płaci "na dzieci" w zamian za co media powtarzają jej nazwę w pozytywnym kontekście. Słowem - firmy prywatne korzystają z "WOŚP", by się polansować... Sytuacja podmiotów publicznych jest dużo gorsza, a można stwierdzić, że to one właśnie (a więc podatnik) pokrywają koszty infrastruktury "WOŚP". Mamy przy tym do czynienia wręcz z czymś na kształt wymuszenia ale w przypadku WOŚP jest to zjawisko podniesione do potęgi n-tej.

Kluczem jest związek WOŚP z mediami publicznymi (TVP), na straży którego stoją - uwaga! - zaprzyjaźnione z Owsiakiem media prywatne. Idzie o to, że jeśli TVP chciałaby rozluźnić związek z "Orkiestrą", to natychmiast zostanie "ostrzelana" przez media prywatne za godzenie w interes chorych dzieci. Podobny mechanizm działa gdy idzie o samorządy. Samorząd, który chciałby wymigać się od współorganizowania finału WOŚP z miejsca znajduje się na celowniku sprzyjających Owsiakowi mediów (tu już także publicznych). Owsiak dysponuje siłą nacisku, przy pomocy której działa na rzecz pompowania pieniędzy publicznych w infrastrukturę na której bazuje WOŚP. Można oczywiście powiedzieć, że Owsiak nie ma nic wspólnego z medialnymi naciskami, a media prywatne wspierają go, ot tak sobie, tylko - czy Owsiak odciął się kiedyś od tego medialnego wsparcia? Czy powiedział na konferencji prasowej: "jeśli jakiś samorząd ma kłopoty z dofinansowaniem WOŚP - to trudno?" Przeciwnie. Gdy pojawia się groźba przykręcenia kurka z publicznym groszem - Jurek zaczyna histeryzować("Owsiak błaga: nie tnijcie orkiestry" - donosiła "GW" w odniesieniu do TVP). Roszczenia Owsiaka idą przy tym wyłącznie w kierunku podmiotów publicznych. Widać wychodzi z założenia, że te podmioty mają coś na kształt obowiązku wspierania WOŚP, podczas gdy podmioty prywatne takiego obowiązku nie mają.

Mało który (o ile w ogóle jakiś) samorząd jest w stanie oprzeć się temu szantażowi. Każdego roku WOŚP nie tylko zarabiała, ale i wydawała. Wolontariusze w poszczególnych miastach za punkt honoru stawiali sobie urządzenie wielkiego pokazu sztucznych ogni lub koncertu. Na to szły pieniądze od sponsorów i samorządów, co spowodowało problemy m.in. we Wrocławiu.

"Z powodu braku funduszy koncert pierwotnie został odwołany. Wtedy wrocławski sztab WOŚP zwrócił się z prośbą o pomoc m.in. do marszałka woj. Marka Łapińskiego. Jak poinformowała PAP rzecznik prasowy Zarządu Województwa Dolnośląskiego Marta Libner-Zoniuk, zarząd województwa podjął decyzję o przekazaniu brakujących na organizację imprezy pieniędzy, tj. około 45 tys. zł."

Podobna sytuacja miała miejsce w Olsztynie. Miasto padło ofiarą chciwości szansonistów śpiewających dla "Orkiestry". Miasto musiało zapłacić De Mono 22 tysiące za koncert, 7 tysięcy wzięły lokalne kapele. Reszta to tantiemy dla ZAIKS". W sumie "budżet miasta musi znaleźć dodatkowe 35 tysięcy złotych" (M. Kowalewski, Jarosław Kałucki, Zespoły kasują dla Orkiestrę, Rz. 10.01.2008). Jeśli komuś wydaje się, że 22 tysiące dla "De Mono" to sporo, jak na "koncert charytatywny", to niech zważy, że w Białymstoku Szymon Wydra zaśpiewał sobie 26 tysięcy za występ. Koncert w Białymstoku mógł się odbyć, bo wsparł go marszałek województwa sumą 35 tysięcy, to jest "niemal połową potrzebnej miastu sumy". Jak więc łatwo policzyć samorząd Białegostoku potrzebował na finał WOŚP około 70 tysięcy. Ale to jeszcze nie wszystkie pieniądze publiczne uruchomione przez Orkiestrę w tym mieście. Bo WOŚP sponsorowały tam - znajdujące się jak wiadomo w świetnej kondycji - Polskie Koleje Państwowe.

Finał WOŚP to także operacja budowania marki, która - później - "opromienia" inne inicjatywy Owsiaka. A marka WOŚP stała się potężna. Według Brand Asset Valuation jest to wręcz najlepsza marka w Polsce wśród 1297 porównywanych marek. . I ten właśnie najlepszy w kraju brand ma jedną twarz: Jerzego Owsiaka.

Jak czytamy na stronach Orkiestry: "Od kilku lat nasza działalność marketingowa przejawia się w postaci organizowania koncertów muzycznych letnich "Przystanków Woodstock". Ma być to forma podziękowania dla wolontariuszy Orkiestry - jeśli zechcą mogą wpaść na koncert. No cóż - wolontariusze pojawiają się, lub nie, za to pewne jest, że na "Przystanku" gwiazdą będzie "Jurek" Owsiak. Jest to - przede wszystkim - jego święto: Owsiak spersonalizował "Przystanek" w stopniu nie mniejszym jak WOŚP, to jest – totalnie.

"Cały koncert jest organizowany przez Fundację Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. To ona pokrywa wszystkie koszty.

"Przystanek Woodstock" nie jest - przynajmniej od pewnego czasu - neutralny światopoglądowo". Szczególnie od uruchomieniem Akademii Sztuk Przepięknych (ASP)"Jurek" nadał festiwalowi wyraźny odcień ideologiczny, robiąc zeń miejsce propagowania mieszaniny posthippisowskich sentymentów z kultem establishmentu III RP.

Jeśli chodzi o kult establishmentu III PR - dość spojrzeć kto dominuje wśród gości "Przystanku". Lis, Szczuka, Balcerowicz, Mazowiecki, Wałęsa... Przy okazji zapraszania na "Przystanek" tego ostatniego Owsiak wypowiedział słynne słowa: "Sam napisałem list do Lecha Wałęsy po tym, jak ukazała się ostatnia publikacja na jego temat. Jestem nią oburzony. Chociaż jestem pacyfistą, mogę teraz z "baśki" przyłożyć, niech tylko wskaże komu". Krótko mówiąc, Owsiak świadczy usługi ideologiczne postkomunistycznemu establishmentowi korzystając z kapitału zebranego w czasie finału WOŚP. W zamian za to pozostające pod kontrolą establishmentu III PR media szerzą kult "wspaniałego Jurka" i pilnują związków Orkiestry z mediami publicznymi. Słowem - mamy do czynienia z wymianą usług. Działa to świetnie - Owsiak wylądował na pierwszym miejscu listy autorytetów przygotowanym przez "Politykę". Dotychczasowym szczytem wplątania Orkiestry w politykę był udział WOŚP w akcji "Zmień kraj. Idź na wybory".

Postawmy w tym miejscu pytanie: z czego żyje "Jurek" Owsiak? On sam twierdzi, że nie z Orkiestry. Filip Frydrykiewicz w artykule "Rozliczenie Owsiaka" (Rz. 3.03.2000)pisał: "Jerzy Owsiak podkreśla, że pracuje w Orkiestrze społecznie. Nie otrzymuje za to wynagrodzenia ani jawnego, ani ukrytego w jakichkolwiek nagrodach czy przywilejach. Utrzymuje się z rodziną z pracy w firmie żony "Mrówka cała", która produkuje programy dla telewizji, w tym autorski program Owsiaka "Kręcioła". Firma nie ma żadnych związków finansowych z fundacją, nie jest także tak, że fundacja zamawia w "Mrówce" jakieś produkcje i za to jej płaci". Niby formalnie "Mrówka" nie ma "żadnych związków finansowych z fundacją", ale jednak bez produkowanej przez firmę "Kręcioły" nie da się organizować finałów WOŚP w TVP?

W czerwcu 2007 "Kręcioła" opuściła telewizję publiczną ale Owsiak wcześniej: za "pieniądze otrzymywane od telewizji publicznej" organizował "podróże w najdalsze zakątki świata"... Rozstanie z TVP nie oznaczało końca przygód "Jurka" z telewizją. Dzięki uprzejmości ITI Owsiak dostał szansę na telewizję autorską. 15 września 2007 ruszyła "Osiak.TV" (OTV). Jerzy Owsiak o swoim kanale: "Telewizja O.TV to przygody, których uczestnikami mogą być nasi widzowie. To aktywne podróże w najdalsze zakątki świata. Relację z tych wyjazdów widzowie O.TV zobaczyć mogą w programie "Podróże Jurka Owsiaka". Na stronie kanału czytamy: "Program Podróże Jurka Owsiaka, to - jak sama nazwa wskazuje - przemierzanie kuli ziemskiej. Staramy się być w miejscach nieodwiedzanych przez kamery, opowiadając o tym wszystkim, co nas spotyka jako przeciętnych globtroterów. Odwiedzamy wszystkie kontynenty - Australia, Afryka, Azja, Ameryka południowa i Północna. Staramy się zaciekawić takimi tematami jak zabezpieczenie Nowego Jorku w czasie pokazu sztucznych ogni 4 lipca, czy droga niewolników przez Ghanę do portu, z którego na zawsze odpływali ze swojej ojczystej ziemi.

Z O.TV "stowarzyszone" jest "Radio Woodstock". A więc znowu mamy miks: WOŚP, Przystanek, sfinansowane z kapitału WOŚP radio i kanał telwizyjny "Jurka" w prywatnej firmie...

Mamy więc "żywiące" się Orkiestrą: festiwal muzyczny, telewizję, wreszcie radio. Napędza to wszystko Orkiestra - dzięki jej marce Owsiak stworzył sobie prawdziwe miniimperium, którego jest udzielnym władcą.

A samą Orkiestrę - trzymają przy życiu (przynajmniej - przy życiu na tak wysokim poziomie) pieniądze publiczne (ostatecznie - bez finansowanej za nie infrastruktury finały WOŚP byłyby cieniem samych siebie...). I - rzecz jasna - pieniądze darczyńców. Wygląda na to, że "Jurek" wyjątkowo skutecznie pomieszał działalność charytatywną z działalnością rozrywkową, biznesową i ideologiczną. Akcja charytatywna połączona z medialnym show dawno już zmieniła się w show połączony z akcją charytatywną. A w tle mamy "Mrówkę Całą" z której utrzymuje się małżeństwo Owsiaków.

Ostatnio zaczął też lansować jedną ze swoich córek na ...celebrytkę!!!

Ciekawostką jest fakt że swoje córki wychowuje w duchu... katolickim, bo zabrania im pić, palić, ćpać, wolnego sexu na świeżym powietrzu czy nawet jego Przystanku Woodstock.

Jest twórcą tzw. Podatku Owsiaka, który już jest trzecim podatkiem w Polsce na tzw. społeczną służbę zdrowia.

  1. to normalny podatek który płaci każdy Polak z którego utrzymuje się całe Ministerstwo Zdrowia ze swoją gigantyczną biurokracją ale które nie robi nic … popierają Owsiaka i jego WOŚP!

  2. to podatek o nazwie „składka do ZUS” czyli do jedynej legalnej w Polsce piramidy finansowej z której wspierane są też partie polityczne.

  3. to podatek Owsiaka który wymuszany jest od społeczeństwa pod pretekstem pomocy małym i chorym dzieciom,faktycznie tylko cześć zysku idzie na ten cel a reszta zasila całą infrastrukturę, biurokrację i zaplecze WOŚP.

Małe i chore dzieci są bardzo medialnym nośnikiem dla WOŚP bo wyciskają skutecznie od Polaków jednocześnie i łzy wzruszenia i pieniądze z ich portfeli.

Z tego powodu też WOŚP nie zorganizuje zbiórki kasy na:

  1. seniorów, ludzi starszych i schorowanych bo są niemedialni i elitom rządzącym są niepotrzebni.

  2. kombatantów co przelewali krew za ojczyznę bo to jet niepoprawne politycznie.

  3. zwierzęta bo Owsiak lubi je jedynie …. na talerzu!

Jerzy Owsiak w 2013 roku oficjalnie opowiedział się za eutanazją i stwierdził że „babcię i dziadka można uśpić” czym wywołał powszechne oburzenie internautów i ostrą reakcję kościoła katolickiego.

Z rodowodu Jerzego Owsiaka

Owsiak story czyli „Róbta co chceta”

O OWSIAKU - BEZ PANEGIRYZMU

...no to jeszcze o Owsiaku

Pospieszalski o Owsiaku. Mógł zadzwonić: "Coś ty oszalał, wariacie?"

Teleewangelista (rzecz o "Jurku" Owsiaku)

Jerzy-Orkiestra-Owsiak

Zespół episkopatu: Eutanazja niedopuszczalna w żadnym przypadku

Ile zarabia Owsiak?

Na czym polega "wielka ściema" Owsiaka i jego WOŚP?

Oto żona Owsiaka! Foto

I jak co roku – o Owsiaku, a on się śmieje z głupich

WOŚP nie zbiera najwięcej. Caritas górą 

 


 




wtorek, 9 grudnia 2025

                                                  CELEBRYCI ELIT

                        Monika Olejnik 

 Ukończyła XLVI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Warszawie. Studiowała zootechnikę w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Ukończyła podyplomowe studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. W 1981 roku odbyła staż w Programie I Polskiego Radia w redakcji rolnej.

Z katalogów IPN oraz z posiadanych przez „Gazetę Polską” dokumentów jednoznacznie wynika, że ojciec dziennikarki – Tadeusz Olejnk był funkcjonariuszem SB. Owszem, pracując w batalionie Specjalnym zajmował się też „ochroną ambasad” , która polegała głównie na fotografowaniu oraz inwigilacji osób które tak wchodziły. Odszedł z SB w 1987 roku – jego odejście poprzedził raport w którym opisano, że zatrzymany za pospolite przestępstwa Henryk R. utrzymywał zażyłe kontakty z mjr Tadeuszem Olejnikiem.

Karierę w państwowych mediach rozpoczęła w... stanie wojennym dzięki poparciu ojca oraz faktowi że większość aktorów i twórców zbojkotowała stan wojenny odmawiając występów w mediach państwowych. Przyczynił się do tego też fakt weryfikacji dziennikarzy, w wyniku której zostało zwolnionych z pracy co najmniej 800 z nich.

W 1982 rozpoczęła pracę w Programie III Polskiego Radia. Pracowała tam przez 18 lat. Popularność przyniosły jej wywiady z politykami i postaciami życia publicznego w audycji Salon polityczny Trójki. W drugiej połowie lat 80. była związana razem z mężem Grzegorzem Wasowskim z trójkową audycją Nie tylko dla orłów. Od stycznia 2001 pracuje w Radiu ZET, w którym prowadzi rozmowy z politykami w audycji Gość Radia ZET i niedzielnym programie Siódmy dzień tygodnia W telewizji TVN prowadziła rozmowy w programie Kropka nad i. Od września 2004 do lipca 2006 była gospodynią programu publicystycznego Prosto w oczy w TVP1. Od 11 września 2006 ponownie prowadzi program Kropka nad i, tym razem na antenie TVN24.

W „Gazecie Wyborczej” razem z Agnieszką Kublik przygotowuje wywiady z cyklu Dwie na jednego. W 2007 ukazała się książka pod tym samym tytułem zawierające 25 wywiadów przeprowadzonych przez Olejnik i Kublik.

Była żoną Grzegorza Wasowskiego, syna współtwórcy Kabaretu Starszych Panów, Jerzego Wasowskiego i aktorki Marii Dobrzyńskiej oraz wnuka Józefa Wasowskiego (właśc. Józef Wasercug), dziennikarza i wykładowcy pochodzenia żydowskiego, w latach 1945–1947 posła do Krajowej Rady Narodowej i na Sejm Ustawodawczy, pierwszego w historii prezesa Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

Z Grzegorzem Wasowskim ma syna Jerzego.

Przyjaźni się z Jerzym Urbanem i Adamem Michnikiem.

W „FiM” ukazały się artykuły, w których Marek Szenborn zastępca naczelnego nazwał Olejnik „dziennikarską hieną w spódnicy, która potrafi zgnoić człowieka, nie widząc go nigdy na oczy”.


 

Siódma podwyżka pensji eurokratów w ciągu trzech lat

Wiosną 2026 r. unijna administracja znów sięgnie po większe wypłaty. Około 66 tysięcy pracowników unijnych instytucji ma otrzymać już siódmą podwyżkę w zaledwie trzy lata. Podczas gdy obywatele państw członkowskich zmagają się z rosnącymi kosztami życia, w Brukseli najwyraźniej inflacja służy jako wygodny pretekst do dalszego windowania urzędniczych pensji.

Najbardziej skorzysta na tym sama przewodnicząca KE. Wynagrodzenie Ursuli von der Leyen ma wzrosnąć do około 34,8 tys. euro miesięcznie, czyli o kolejne 2,7 tys. euro. Natomiast komisarze mogą liczyć na wypłatę w okolicach 28,4 tys. euro, również po solidnym, ponad dwutysięcznym podniesieniu pensji.

Podwyżki obejmą całą drabinę płacową, od najniższych stanowisk po najwyższe rangą funkcje kierownicze. Pracownicy na najniższym szczeblu, jeszcze rok temu zarabiający nieco ponad 3300 euro, zbliżą się do poziomu 3,6 tys. euro, a urzędnicy z najwyższego przedziału wynagrodzeń przekroczą 25 tys. euro.

Ironią losu — lub zwykłą hipokryzją — jest fakt, że Komisja Europejska od dawna odradza automatyczne podnoszenie płac w krajach UE, argumentując, że takie rozwiązania napędzają spiralę płacowo-cenową i zwiększają koszty pracy. Gdy jednak chodzi o wynagrodzenia jej własnych urzędników, indeksacja inflacyjna okazuje się jak najbardziej potrzebna, a nawet niewystarczająca.

Zastosowano co prawda tzw. klauzulę „umiarkowania”, która miała nieco złagodzić tempo wzrostu. W praktyce jedynie przesunięto część podwyżek o kilka miesięcy — ale z nich nie zrezygnowano.

Pensje unijnych urzędników wylicza się na podstawie „wspólnego wskaźnika”, który bada koszty życia wyłącznie w Belgii i Luksemburgu — dwóch najdroższych krajach UE, czyli miejscach pracy unijnej biurokracji. To tamtejsza inflacja, wysoka zwłaszcza po 2022 roku, posłużyła jako uzasadnienie do kolejnych podwyżek, mimo że dzisiejsze wskaźniki cen w Unii znacznie się ustabilizowały.

Nie brakuje też innych bonusów. Kiedy były przewodniczący Rady Europejskiej, Charles Michel, pożegnał się ze stanowiskiem, otrzymał około 260 tys. euro „dodatku przejściowego” — kwotę, która w wielu krajach wywołała oburzenie. Bruksela jednak najwyraźniej nie widzi problemu.

Autorstwo: Aurelia
Na podstawie: BrusselsSignal.eu
Źródło: WolneMedia.net

poniedziałek, 8 grudnia 2025

                 CELEBRYCI ELIT

                                            Michał Nowicki  


Syn posłanki na Sejm i wicemarszałek Sejmu VII kadencji z Drużyny Palikota – Wandy Nowickiej, utrzymanki polskich podatników.

Założyciel internetowego portalu Lewica Bez Cenzury i związanego z nim pisemka "Młody Komunista" Michał Nowicki szydzi z Polaków po­mor­do­wa­nych w Katyniu i gloryfikuje działania Stalina. Komuniści, którymi interesują się już organa ścigania, za pomocą internetu wzywają do przeprowadzenia metodami bolszewickimi rewolucji i wprowadzenia w Polsce komunizmu. Zapewniają, że nauczyli się, jak "z flagi biało-czerwonej stworzyć czerwony sztandar". Nowicki, syn Wandy Nowickiej, współtwórczyni Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, propagującej aborcję, pozostaje bezkarny, a strona internetowa nadal działa. Jak widać we współczesnej Polsce są równi i równiejsi, decydują układy i znajomości dlatego Michał Nowicki czuje się bezkarny ze względu na pozycje swojej matki w Sejmie!!!

"Stalin popełnił poważne błędy. Nie uczynił z Polski republiki zależnej od Związku Radzieckiego i nie napadł na Europę Zachodnią" - twierdzą komuniści działający w utworzonej rok temu na bazie strony internetowej Organizacji Młodzieżowej "Lewica Bez Cenzury" imienia Feliksa Dzierżyńskiego, kierowanej przez Michała Nowickiego, chuligana skazanego za bójkę z policją przed kilkoma laty w Ożarowie. Nowicki, choć zatrzymany "na gorącym uczynku", wykpił się grzywną. W 2006 r., pod rządami SLD, kiedy to na polecenie Prokuratury Krajowej pierwszy raz wszczęto postępowanie w sprawie propagowania komunizmu przez Nowickiego i kierowany przez niego portal totalitaryzmu komunistycznego, sprawie ukręcono łeb. Postępowanie skierowano wówczas do Prokuratury Rejonowej w Poznaniu przy ul. Słowackiego, która... nie miała łączy internetowych. A w ciągu dwóch tygodni śledczy umorzył postępowanie.

Komuniści szydzą z Katynia

Czerwone Dynastie - Rodzina Nowickich cz. 20


 

Czy to już zdrada Europy?

Wiele osób zastanawia się, o co naprawdę chodzi w ETS2 i zakazie rejestracji samochodów spalinowych od 2035 roku.

Europa jest za mała, aby ETS2 czy zakaz rejestracji samochodów spalinowych miały jakikolwiek wpływ na efekt cieplarniany.

Obecne samochody elektryczne nie wiele mają wspólnego z ekologią – ekonomiczne i ekologiczne są wyłącznie bardzo małe samochody elektryczne do poruszania się w bardzo ograniczonym obszarze, ale w UE obecnie nawet nie ma klasy, w której można byłoby zarejestrować takie samochody (choć prace nad stworzeniem takiej klasy właśnie trwają).

Działania te nie obronią również europejskiego przemysłu samochodowego, bo Chińczycy prześcignęli już w tym zakresie wszystkich, a kontrola Chin nad produkcją metali ziem rzadkich w praktyce uniemożliwia podjęcie realnej konkurencji z chińskimi samochodami elektrycznymi co najmniej przez dekadę.

Co jeszcze gorsze ETS2 skokowo pogłębi i tak już duże problemy gospodarcze UE i problemy jej obywateli.

Dlaczego więc Komisja Europejska i ogólnie elity europejskie dalej forsują takie mechanizmy jak ETS2 i samochody elektryczne?

To po prostu mechanizm wywierania presji na biedniejsze kraje w UE i sposób przejmowania przedsiębiorstw z tych krajów.

Organy UE i szerokie elity związane z tymi organami mają niewielkie możliwości działania na własną korzyść zgodnie z prawem bo traktaty zazwyczaj dobrze bronią interesów poszczególnych krajów członkowskich.

Jeśli nie ma uczciwego sposobu, to naturalną metodą pozostaje „metoda religijna” – czyli stworzenie nieracjonalnych wymagań, które będą wywierały silną presję zwłaszcza ekonomiczną na wszystkich, ale dotkliwych zwłaszcza dla mniej zamożnych.

Z założenia takie wymagania nie są racjonalne, bo gdyby były to byłyby również racjonalnie ekonomicznie (to prawie zawsze jest tożsame), a więc w „metodzie religijnej” trzeba wytworzyć swoistą „otoczkę religijną” oraz zadbać o wyznawców.

W każdym z krajów UE jest duża grupa osób propagujących ETS2 czy samochody elektryczne, którzy dale bronią oczywiście nieprawdziwych tez, iż UE może mieć istotny wpływ na zmiany klimatyczne – pojawiają więc dogmaty i wyznawcy, czyli coś na kształt religii.

Naprawdę natomiast chodzi o to, aby kraje zachodnie UE i elity z tych krajów mogły wywierać stały nacisk wg zasady „nie realizujecie nierealnych wymogów, więc musicie płacić kary, albo w inny sposób »zadośćuczynić«”.

Kraje zachodnie UE i elity UE będą mogły wykorzystywać tą presję do załatwiania bieżących spraw zgodnie ze swoim interesem co w uczciwy sposób nie byłoby możliwe.

Drugim aspektem jest wywieranie stałej presji na przedsiębiorstwa zwłaszcza z krajów mniej zamożnych, które to przedsiębiorstwa będą tym samym miały gorsze wyniki finansowe i będą znacznie prostsze do akwizycji przez zachodni kapitał.

Takie mechanizmy z oczywistych względów nie powinny być dopuszczalne, bo umówiliśmy się na warunki współpracy zgodnie z traktatami, a takie mechanizmy je naruszają.

Nie wspomnę już o etyce, ale elity zachodnie musiałyby chyba tego słowa najpierw poszukać w słowniku.

Choć podobne mechanizmy nie są nowe, a Polska była na nie niemal zawsze silnie podatna to wg mojej oceny od 17 listopada 2025 należy te mechanizmy uznać już za zdradę krajów europejskich.

Wewnętrzne działania osłabiające gospodarczo UE i jej spójność w obliczu realnych ataków na naszą infrastrukturę jest już z definicji zdradą.

Tym samym ETS2 można w całości odrzucić podobnie jak zakaz rejestracji aut spalinowych.

Autorstwo: Sensuit
Źródło: WolneMedia.net

 

Mercosur i głupota polska 



Pamiętam dobrze obóz w Rogozińcu w roku 2019. Było tam dużo rozmów o ziemiach odzyskanych, ale też nie tylko. Część młodzieży interesowała się historią i ekonomią, włączając w to niesocjalistyczne wątki nieortodoksyjne jak na przykład szkoła austriacka. I tak któregoś razu przeszedłem się z grupką młodzieży na pobliskie ruiny. Były to dawne magazyny i składy broni. Zostały one rozebrane i wysadzone w powietrze po rozejmie w Trewirze w 1919 roku. Wówczas zakończyło się powstanie wielkopolskie, ustalono linię demarkacyjną, jaka stała się przed wojną granicą Polski. Po drodze poszliśmy jeszcze nad pobliskie jezioro, żeby ku wielkiemu niezadowoleniu kierowniczki obozu, wykąpać się po inwentaryzacji. A później przyszliśmy na podwieczorek i mówię do jednego z tych chłopaczków. Wiesz, co – popatrzyłem na jabłka – jak tak dalej pójdzie, i ten unijny socjalizm będzie tak ekspandować, to niedługo będziemy mieli taki stosik, ale ananasów. Cała zgromadzona grupka zaczęła się śmiać. Fakt, już wówczas pojawiały się twierdzenia o podpisaniu umowy handlowej między Unią Europejską a krajami Ameryki Łacińskiej zrzeszonymi w układzie Mercosur. Ostatecznie po tym żarcie, stwierdziłem, że możemy wyjść na takim układzie wolnocłowym dobrze.

Po sześciu latach temat postanowił powrócić. I można by tutaj dopisać rozdział do „Dziejów głupoty polskiej” Aleksandra Bocheńskiego; zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy toczą się takie dyskusje. Pierwszy obóz to jest kompletna bierność i brak myślenia wobec działań UE. Tutaj znajduje się Tusk i cała PZPO. Cokolwiek bowiem planują Niemcy i Francja, jest dobre dla nich, to i musi być dobre dla nas, jak i mieszkańców całego kontynentu. Najlepiej jest brać szmal i siedzieć cicho. Głupotą tego obozu jest brak dostrzegania jakichkolwiek postrzegalnych korzyści z zawarcia takiej umowy, brak jakiegokolwiek myślenia. Po prostu od zawsze Tusk chce wszystko odpuścić Niemcom, najchętniej może całą Polskę by scedował Rzeszy w zamian za bycie dożywotnim premierem marchii wschodniej. Nie robi tego tylko dlatego, że i Niemcy jako naród metodyczny nie są przygotowani, no i też, że Rosja – wbrew pozorom mająca dużo do gadania – nie zgodziłaby się na taki układ. Już kiedyś król Prus Fryderyk Wilhelm i car Piotr Wielki rozmawiali na te tematy, to car musiał zbyć swojego rozmówcę, że to nie jest praktyczne. O potencjalnych korzyściach z zawarcia układu z Mercosur jeszcze sobie powiemy. Drugi obóz natomiast obejmuje kółka rolnicze, przyłączył się tutaj obłudnie Populizm i Socjalizm oraz część środowisk Konfederacji (przede wszystkim związanych z dawnych Ruchem Narodowym). Oni zakładają, że umowa handlowa z Mercosur to samo zło, wykończy ona polskie rolnictwo, no i będą to same problemy. Żeby było jeszcze śmieszniej, najbardziej zdrowy – i zdroworozsądkowy – stosunek do umowy z krajami Ameryki Łacińskiej ma redakcja „Krytyki Politycznej”. Co już zasługuje na udokumentowanie.

O wykańczaniu polskiego rolnictwa to już słyszę od początku lat dwutysięcznych, jeżeli nie czasów wcześniejszych. I jakoś się ono nie stoczyło zupełnie. Zwróćmy uwagę, że w krajach anglosaskich jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania rolnictwo jako sektor gospodarki stanowi tylko 2% PKB. W Europie Zachodniej jest to nieco więcej, do 5-6%, z tego też powodu Unia Europejska wprowadziła dopłaty do produkcji rolnej. Inaczej produkcja rolna zjechałaby do tego poziomu 2% jak w krajach anglosaskich. Dopłaty rolne – do tej pory wyższe w krajach tzw. „starej UE” – służą temu, żeby nie buntowały się organizacje i związki zawodowe rolników. Wiadomym jest bowiem, że systemowi politycy chcą mieć wyborców. Z kolei większy sektor rolny, sięgający 10% i więcej, w Europie Środkowo-Wschodniej, to jest jeszcze zaszłość historyczna pamiętająca czasy dawniejsze. To pamięta jeszcze szesnasty wiek i pierwszy większy kryzys inflacyjny w Europie na skutek napłynięcia wielkich ilości złota z nowego świata. Wówczas Stary Kontynent podzielił się wzdłuż linii Łaby – na zachód zaczęły rozwijać się mocniej zręby gospodarki kapitalistycznej, wcześniej istniejącej na terenie Flandrii i północnych Włoch. Z kolei na wschód rozwinęła się gospodarka folwarczno-pańszczyźniana. Później na rozwój gospodarczy naszego regionu złożyły się jeszcze dwie wojny światowe i komunizm, jaki upośledził rozwój tutejszej gospodarki. Zatem udział rolnictwa w gospodarce będzie siłą rzeczy spadać i jest to proces jak najbardziej naturalny, dokonujący się już od dziewiętnastego wieku.

I jakoś rolnictwo nie chce się zwinąć. Pamiętajmy jeszcze, że trzeba ukierunkować również dystrybucję naszej produkcji rolnej, ile jest produkowane w naszym kraju, a ile pójdzie na zewnątrz. Przykładowo można szukać krajów o mniejszym areale ziemi uprawnej jak kraje Bliskiego Wschodu czy Azji Środkowej. No i problem zostaje rozwiązany. Tylko wymaga trochę woli polityków i działania dyplomatycznego. Ba, nawet jak się zakończy wojna ukraińsko-rosyjska, można myśleć o eksporcie płodów rolnych do Rosji. Lecz nasi politycy są leniwi, a organizacje i związki zawodowe rolników nie mają aż takiej siły przebicia.

Istnieją jeszcze inne korzyści z tego układu. Przecież dla wielu przedsiębiorców jest to jeszcze większy rynek. Popatrzmy, dochodzi tutaj jeszcze czterysta milionów ludzi będących potencjalnymi klientami. Stąd chcąc wchodzić na inny rynek niż polski, nie trzeba wcale walczyć z wiatrakami ze ściśle reglamentowanymi rynkami w krajach zachodniej Europy – szczególnie niemieckim, francuskim. Można pomyśleć na przykład o Brazylii czy Argentynie. I to będzie można osiągnąć dzięki umowie EOG-Mercosur. Stanie się to również dużo prostsze na poziomie administracyjnym. Te kraje stanowią olbrzymie rynki i olbrzymie możliwości, na które można ekspandować i które mogą umożliwić przyszłą ekspansję na inne rynki. Sytuacja ta dotyczy takich branż jak sprzedaż detaliczna. Przecież znane były w historii przypadki, kiedy nieduża sieć supermarketów potrafiła się bardzo rozwinąć. Przykładem jest tutaj portugalska firma Geronimo Martins, jaka zrobiła złoty interes na kupnie Biedronki. Zyski umożliwiły w przyszłości ekspansję na kraje Ameryki Łacińskiej. U nas natomiast nie widzę ani nie słyszę o próbach podejmowania takich działań w krajach Mercosur. Przecież Dino czy Lewiatan mogłyby otworzyć filie i mieć gigantyczne zyski. Podobnie jest w innych branżach. Skoro na przykład w Brazylii, Urugwaju czy Argentynie hodują dużo krów lub prosiaków, to może warto otworzyć tam ubojnię. Skoro jest dużo skór, może warto tam otworzyć fabrykę butów. Przed drugą wojną światową taki genialny instynkt miała czeska rodzina Bata, zaczynając od przemysłu skórzanego i obuwniczego, weszli także w energetykę, budownictwo, przemysł chemiczny i wydobywczy. Całe miasta potrafiły powstawać wokół ich fabryk w krajach, jakie dzisiaj nazywamy Trzecim Światem. Pokazuje to, że się da. Tylko u nas jakoś wszyscy lubią sobie marudzić. Jest to kolejny dowód głupoty polskiej. Nawet nasi wielcy prywatni przedsiębiorcy nie dostrzegają korzyści, jakie może przynieść umowa handlowa.

Następna sprawa to jest wielka produkcja przemysłowa. Popatrzmy, jakie tutaj mamy asy w rękawie. Dysponujemy dużymi firmami chemicznymi i petrochemicznymi jak Orlen, Grupa Azoty, a także prywatne Synthos i Grupa Boryszew. One spokojnie mogłyby wejść na rynek Ameryki Łacińskiej, zarówno z wydobyciem ropy, gazu czy fosforytów (przypadek grupy Azoty), jak i rozbudową zakładów zajmujących się Wielką Syntezą Chemiczną. Skoro Europa to blokuje i skoro wszystkie duże koncerny chemiczne robią tak samo, to dlaczego my mamy nie postępować podobnie jak oni. Podobnie też powinien postępować KGHM i resztkowy państwowy przemysł stalowy. Znowu, mamy gwarancję wielkich zysków na eksploatacji miedzy, złota, srebra, metali ziem rzadkich, a także rudy żelaza.

Do tego mówi się o tej produkcji rolnej, jaka ona konkurencyjna w Ameryce Łacińskiej. Od czegoś zrobiliśmy takiego stworka jak Krajowa Spółka Spożywcza. Teoretycznie była to konsolidacja przemysłu cukrowego z resztkami innego przemysłu cukrowego. Państwowe przedsiębiorstwo — w tym wypadku spółka z dużymi udziałami Skarbu Państwa — ostatecznie staje się narzędziem rozgrywki politycznej. Przecież część konkurencji zwyczajnie można wykupić – mowa tutaj o plantacjach trzciny cukrowej, cukrowniach, a nawet plantacjach kakaowca, kawy czy nawet hodowlach bydła i świń, ubojniach i zakładach mięsnych. No i czerpać z tego zyski, że będzie to sobie w ramach kontyngentu jechać bez cła do Europy. (Wbrew propagandzie umowa z Mercosur zakłada istnienie kontyngentów nieobłożonych cłem, powyżej już będą stawki celne). Oczywiście, w Polsce nikt nie myśli, jak zarobić.

A inny moloch to Lasy Państwowe. Tamten dinozaur PRL w ogóle nie jest rozpatrywany jako narzędzie uprawiania polityki. Co przecież wielkie lasy deszczowe, ile to drewna i innych surowców. Na tym można by zarabiać miliardy! Jakoś Weyerhaeuser – właściciel zakładów papierniczych w Kwidzynie – nie widzi z tym problemu. Podobnie też znalazłaby się masa innych zachodnich firm przemysłu drzewnego. Szwedzkie SCA i fińskie UMP potrafią mieć działki wielkości niewielkich państw. A my natomiast nie potrafimy, podobnie nie potrafimy zmodernizować tego typowego dinozaura PRL i sprawić, żeby stał się normalną firmą w branży drzewnej i być może innych – jak chemiczna czy energetyczna – na wzór fińskiego UMP. Również nie widzimy, że to jest narzędzie uprawiania polityki.

Przy tej całej gadce o ekonomii również zapominamy, że nam być może z Latynosami będzie się łatwiej dogadać niż z mieszkańcami Europy Zachodniej. Po pierwsze zarówno oni, jak i my, jesteśmy katolikami, tamci są często protestantami patrzącymi na nich z góry. Po drugie, mamy zbliżone temperamenty narodowe, w przeciwieństwie do chłodnych i powściągliwych zachodnich Europejczyków. Po trzecie, zarówno my, jak i oni, niesiemy pewne brzemię postkolonialne, od którego byśmy się uwolnili. Ten aspekt jest pomijany, że może taki Miguel czy Jesus jest dla nas łatwiejszym partnerem do rozmowy, z racji samej mentalności, niż Werner czy Björn. Za sprawą propagandy medialnej nauczyliśmy się przez ostatnie trzydzieści lat patrzeć na Amerykę Łacińską z góry, zapominając, że ci ludzie stanowią naszych naturalnych partnerów. Bo gdzie i jak mamy budować wielką potęgę gospodarczą, jak nie współpracując z nimi. Pamiętać należy, że oni są interesujący również pod innym względem: mają na przykład bardzo piękne kobiety o różnych typach antropologicznych. Ale to temat na inny tekst.

Trzeba powiedzieć, że sposób toczenia dyskusji wokół Mercosur żywcem przypomina inne działania. Pamiętam, że mniej więcej w Radomiu do 2004 roku na miejskich bazarach na Śląskiej czy na tak zwanej Korei było mnóstwo handlarzy ze wschodu – Rosjan, Ukraińców czy Białorusinów. Pośród nich też się rzadko zdarzali Wietnamczycy. Można było tanio nabyć różne towary. Podobnie też, kiedy się wyprawiało na Jarmark Europa do Warszawy; słynny, największy w Europie bazar, na którym można było kupić dosłownie wszystko. Prawda jest taka, że do czasów wejścia do Unii Europejskiej nie było ceł między nami a Rosją, Białorusią i Ukrainą. Zostało to z początku lat dziewięćdziesiątych i nie było w ogóle korygowane przez kolejne rządy. A później, ze względu na szereg innych wymogów, trzeba było tam cła wprowadzić, a także przepisy wizowe, które wcześniej nie istniały. Unia Europejska od zarania wymuszała na nas niepotrzebne powiększanie biurokracji. Wcześniej nikt się tego nie czepiał, bo warunki traktatu stowarzyszeniowego były wbrew pozorom bardzo dobre. Można było na tym zostać. I obecnie okazuje się, że Serbowie są mądrzejsi, bo podpisali umowę stowarzyszeniową, ale z wolnego handlu z niektórymi krajami nie mają zamiaru się wycofywać.

My popełniliśmy inną głupotę, która nas dużo kosztowała. I jak napisał w „Pieśni o spustoszeniu Podola” Jan Kochanowski, że Polak zarówno przed jak i po szkodzie głupi. Teraz z Mercosur popełniamy podobne głupoty, zostawiając wolne pole do działania wszystkim wokół. Wtedy było podobnie.

Nie trzeba było bowiem zapisywać się do Unii Europejskiej z jej szalejącą biurokracją i podpisać umowę wolnocłową z EOG. I tak największe korzyści ekonomiczne z przynależenia do struktur UE to mamy ze wzrostu wymiany handlowej. Zdaniem Tomasza Cukiernika jest to jedyne pozytywne zjawisko wynikające z akcesu do Unii Europejskiej. Stąd należało pozostać tylko przy takiej umowie. Pozostać natomiast przy bezcłowej wymianie towarowej z Rosją, Białorusią i Ukrainą. Podobnie, jakby oni utworzyli sobie Eurazjatycką Strefę Gospodarczą, to również z nią podpisać odpowiednie dokumenty, gwarantujące wolnocłową wymianę towarów. Co się wówczas dzieje?

Czyni to nas doskonałym krajem tranzytowym. Przecież jeżeli można jechać bez cła, słać towar bez cła, to zaczynamy odnosić wielkie zyski na byciu pośrednikiem. Takie zjawiska są historycznie udokumentowane. W czasach merkantylizmu, w siedemnastym wieku, Aruba i Saint Eustatius – wyspy na Antylach będące własnością Holandii – czerpały wielkie zyski z prowadzenia gospodarki wolnocłowej. Po prostu na samym pośredniczeniu w handlu można było wiele zarobić. Również można by przesyłać bez cła inne towary. W takiej rzeczywistości nikomu nie przyszedłby go głowy Nordstream. Ten potworek to był pomnik ekonomicznej i inżynierskiej gigantomanii. O wiele taniej byłoby położyć rurociąg przez Polskę do Niemiec. Sami moglibyśmy na tym skorzystać, budując jeszcze kilka fabryk nawozów sztucznych, obok tego rurociągu. Inne korzyści to aż ciężko zliczyć. Ale fakt jest taki, Nordstream był owocem i skutkiem naszej dyplomatycznej i gospodarczej głupoty.

Wejście do Unii Europejskiej i brak pragmatycznego stosunku do krajów Europy Zachodniej spowodowało zamknięcie się na rynki wschodnie. O tym już wspominałem, pisząc o tym, ile można by zarobić w Rosji czy krajach byłego ZSRR; i jak głupi są nasi politycy, unosząc się honorem. Zgodzę się tutaj z Ludwigiem von Misesem, choć czynię z wiekiem, to coraz rzadziej, że wolna gospodarka i wolnocłowa wymiana towarów zbudują bardziej pokojowy świat. A przynajmniej w tym przypadku. Po co bowiem ktokolwiek miałby się awanturować, machać szabelką, jak odnosiłby z tego układu korzyści.

Po prostu jesteśmy bliscy popełnienia kolejnej dziejowej głupoty i niewykorzystania szans. Mamy niezaleczony kompleks do krajów zachodnich, które w żaden sposób nas nie szanują. Nawet jak oni podejmują decyzje, na których możemy skorzystać, my nic z tym nie potrafimy zrobić. Tylko gapimy się jak wół na malowane wrota. Wobec tej skali polskiej głupoty należy się zapytać. Quo vadis Polonia? Dokąd zmierzasz Polsko?

Autorstwo: Erno
Źródło: WolneMedia.net

                                                     CELEBRYCI ELIT                                           Hanna Smoktunowicz-Lis Hanna ...